Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-12-2016, 23:35   #32
Proxy
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
30 feniksów. Tyle był wart mężczyzna osiągający pełnoletność w wieku 16 lat każdej pory burzowej dla rządzących Decadosów. Pojemność miasta zewnętrznego Teb wynosiła od 5 do 6 dziesiątych miliona, z czego 30% zaliczało się do opodatkowania. Średni wpływ, który należało osiągnąć z podatku pogłównego wynosił 5 milionów feniksów. Ściągalność, pilnowanie porządku i cała praca administracyjna miasta zewnętrznego spoczywała na barkach 50 funkcjonariuszy oddziału zewnętrznego Książęcej Służby Skarbowo Prewencyjnej. 15 z nich znajdowała się w Urzędzie, gdzie 10 zajmowało się tymi, którzy chcieli samodzielnie spłacić dług względem miasta, mając przez to spokojniejsze życie, a 5 zajmowała się jedynie szeroko rozumianym "sprzątaniem"... Z taką gęstością ludzi, o niespokojnych nerwach, trup ścielił się gęsto, a do zarazy kroków było niewiele. 20 funkcjonariuszy stacjonowało w 5 punktach ustawionych wokół linii brzegowej wiatrochronów. Określenie "stacjonowało" było dość trafnę, gdyż bardziej pilnowali tego, by wiatrochrony nie rozpadły się, niż czynnie zajmowali się porządkiem w okolicy. Jedynie na wezwanie każdy punkt mógł wesprzeć 2 osobami, które niestety musiały przedostać się na miejsce na pieszo, lub zostać zgarnięte przez 3 dostępne dla KSSP wozy. Kolejna 15 funkcjonariuszy stanowiła trzy mobilne grupy interwencyjne. Należał do nich czynny pobór podatku, jak i zajmowanie się zgłoszeniami wymagających obecności na miejscu zdarzenia. By utrzymać tak spory obszar we względnym porządku, każda drużyna wyposażona była w sztukę technologii, która pozwala na kontaktowanie się między sobą. Funkcjonariusze byli zawsze w mniejszości, gdziekolwiek by się nie pokazali, dlatego każdy miał obowiązek posiadania na sobie ochrony pasywnej, jak i aktywnej. Nigdy nie powinni zostawać sami a zawsze przynajmniej w parze. Wyjątek stanowiła nieparzysta osoba w pięcioosobowych zespołach, która robiła za łącznika. Tak wyglądała organizacja w porze burzowej. Na jednego funkcjonariusza przypadało około 10 tysięcy mieszkańców. Pora spokojna ograniczała się do zaledwie 7 ludzi. Oddział zewnętrzny KSSP był jedynym oficjalnym przedstawicielstwem Teb dostępnym w mieście zewnętrznym. Miasto wewnętrzne miało swój osobny oddział. Były to całkowicie odrębne twory, nigdy ze sobą się nie kontaktowały.

Cały ten bajzel miasta zewnętrznego siedział zawsze na głowie jednej osoby - komisarza oddziału. Był on odpowiedzialny właściwie za całość, a przede wszystkim, za interes Decadosów. Suma 30 feniksów dla niektórych była fortuną, dla innych niewygodnym obciążeniem. Nie robiło to większej różnicy, bilans musiał przede wszystkim się zgadzać. Celem drugorzędnym był spis powszechny, który notabene był używany do prognozowania następnych pór. Nie istniały bramy, na których wstępie można było przeprowadzać kontrolę. Miasto zewnętrzne nie było szczelnie ogrodzone jak miasto wewnętrzne. Skarbiec zasilany przez osoby, które same uiszczały opodatkowanie w Urzędzie, miał się znacznie gorzej w przypadku tych, od których trzeba było nieco bardziej przymusić. W tym celu wprowadzono pewne środki perswazji. Nie uiszczenie należności w terminie pory burzowej, skutkowało karą dodatkową w wysokości kolejnych 30 feniksów i wpisu do Królewskiego Rejestru Długów. Każdy figurant KRD mógł zostać schwytany przez kogokolwiek, a ten, który doprowadził go do Urzędu, mógł liczyć na czwartą część posiadanego przez figuranta długu w formie wynagrodzenia. Złapany posiadał jedną możliwość: uregulowanie należności w jakikolwiek sposób. Gdy nie posiadał funduszy mógł zostać sprzedany, nawet z rodziną, kontrahentowi, chcącego zbilansować jego długi. Największym problemem były osoby, które nie miały nic, nie potrafiły nic i nikt ich nie chciał... Był to wiecznie nierozwiązywalny problem, gdyż więzień nie uwzględniano w planach. Strategia ta nie osiągała szacowanych wzrostów przychodów, więc długi zaczęły być dziedziczone i przechodziły na innych. Jeśli mężczyzna zmarł, a nie uiścił opłaty, musiała zrobić to jego rodzina. Jeśli ktoś kogoś zamordował, a ten nie uiścił opłaty, przejmował jego dług. Zamiast poprawy ściągalności bardziej zauważalnym był chaos, gdyż ludzie używali tego przepisu jako ubezpieczenia przed innymi. Liczne ucieczki podczas rewizji zdecydowano naprawić upoważnieniem funkcjonariuszy do otwarcia ognia. Koktajl napiętej różnicy interesów gangsterów, biedaków, mieszkańców i KSSP sprawiał, że miasto zewnętrzne było nieprzyjemnym miejscem.

Decadosi byli bardzo zdeterminowani do żyłowania szarej strefy a władzą ustawodawczą naciskali na zwiększanie ściągalności podatków. KSSP jako władza wykonawcza nie miała innego wyboru jak realizować narzucane cele. Nie ważnym było, co się stało, ktoś musiał zapłacić. Jedynym wyjątkiem było zastrzelenie przy ucieczce podczas rewizji. Inne opcje nie były akceptowalne.

* * *

- Pani komisarz...? - ponowił nie doczekawszy się odpowiedzi.

Wywołana oderwała zawieszony w eterze wzrok. Spojrzała na pomocnika, po czym zebrała myśli oblatując pobieżnie wzrokiem pomieszczenie.

- 90 - odpowiedziała niezbyt na temat milknąc po tym na kolejną chwilę. - Ma dług 90 feniksów. Wiesz, co to znaczy. Karden mógł strzelać, nie mielibyśmy teraz problemu. Lepiej odwołaj obiad z matką i przekaż łącznikowi, by wziął plomby z wozu.

Mianowana dwa miesiące temu pani komisarz zajęła miejsce poprzedniego, który w sposób dość wybuchowy zakończył swoją karierę. W incydencie uczestniczyły jeszcze dwie osoby, w tym również i ona. Miała nieco więcej szczęścia z całej trójki i po paru tygodniach hospitalizacji wróciła do służby. W samych szeregach KSSP była spora rotacja funkcjonariuszy. Nie inaczej było z pozycją komisarza. Mieszkańcy z reguły nie spotykali tych samych osób, a częstość zmiany komisarzy na przestrzeni lat mylnie przyjmowali jakby było ich wielu jednocześnie. Obecna pani komisarz nie pochodziła z Teb a z nieco bardziej odległych lenn Al-Malików. Początkowa wizja o pracy, na bezpiecznej posadzie w administracji stolicy, była całkowitym mitem rozgłaszanym przez tych, którzy tak na prawdę nigdy nie widzieli Teb na oczy. Praktyki w dziale finansów, logistyki i podatków, doprowadziły do pozycji, której kobieta nie wybrała sobie sama. Cadavus nie był miejscem, w którym można było realizować swoje marzenia, a dla tych, którzy je mieli, czekało brutalne zderzenie z rzeczywistością.

Pani komisarz wyciągnęła swój notes, który dla odmiany nie był tak pokarany dysgrafią jak łysawego pomocnika, i otworzyła w nim poskładany papierowy plan miasta. Szukając na niej swojej pozycji wyszła z pomieszczenia zatęchłego od smrodu śmierci. Sunąc palcem po liniach pomocniczych w końcu sięgnęła lewą ręką do słuchawki, na przekór założonej po prawej stronie.

- TM0, tu TM1, potrzebuję sprzątania na współrzędnych C45. Mur techniczny, trzecie piętro.

Przez długi czas nikt nie odpowiadał, aż w końcu w słuchawce rozległo się niepewne:

- Pani Ko...? Ehm to znaczy... jak to było? TM0 do TM1? Tak ehh... już... już sprawdzam. - Cisza potrwała dobre paręnaście sekund. - Mamy na miejscu Tarrę i Muya - dało się w końcu usłyszeć w słuchawce. - Dopiero co wrócili, ale już ich wysyłam, będą za jakieś 20 minut.

Odpowiedź nie padła od wywołanej drużyny, co u przełożonego powinno wzbudzić irytację. Jak miał w końcu utrzymać całe miasto na nogach, skoro podwładni nie wykonywali poleceń jak należy. Poprzednie podejście logistyczne nie było tak wymagające, w efekcie czego przy wybuchu, w jakim uczestniczyła obecna pani komisarz, brała udział cała drużyna. Nie było już komu udzielić pierwszej pomocy. Jedna osoba zginęła na miejscu. Druga nie doczekała się pomocy, gdyż w stanie krytycznym decydowały minuty. Po godzinie od zdarzenia ledwie udało się odratować ostatnią osobę.

Pani komisarz wysłuchała komunikatu a jego treść nie wzbudziła w niej żadnej emocji. Powód tego nie leżał w samej osobie pani komisarz. Stanowisko, sytuacja życiowa jak i wiele innych czynników mocno komplikujących sprawy, wywierało wpływ znacznie większy niż była w stanie wytrzymać. Dwa miesiące dyżuru, który wielokrotnie ją przerastał, wystarczyły, by rozpadła się na drobne kawałki. Była między młotem a kowadłem najruchliwszego zakładu planety i mimo to nie zrezygnowała. Nie mogła sobie na to pozwolić. Miała swoje powody i niewiele z nich było jej wyborem. Jedynym, co pozwalało jej zbierać się do kupy, były leki. W jej krwiobiegu krążyły dawki, które pozwalały na daleką ucieczkę od tego, co ją prześladowało. Otępiały do tego stopnia, że sejsmograf jej emocji rysował gładką linię. Niestety w miejsce rozwiązanego jednego problemu, pojawiały się dziesiątki innych. Kiedy psychika była całkowicie znieczulona, ciało przyjmowało na siebie cały ciężar, choć i na nie można było znaleźć inny lek. Ciągłe zmuszanie się do wysiłku średnio dogadywało się z bezsennością. Permanentne zmęczenie sprawiało, że mogła odpłynąć w jednej chwili, gdy nawet gdzieś przysiadła. Dlatego też unikała takich sytuacji. Gdy w pracy miewała chwilowe zaniki świadomości, to po służbie nie była w stanie zmrużyć oka.

- Nie mam czasu na wykładanie tobie, ani innym, tego, czego nie możecie się nauczyć w przeciągu dwóch miesięcy - odpowiedziała przez słuchawkę monotonnym głosem w przerwie od szukania odpowiedniej strony w notatniku. - Na tych współrzędnych ma pojawić się zespół sprzątaczy złożony z czwórki ludzi i wozu. Mają zacząć używać radia i mają się na nim teraz do mnie zgłosić. Nie interesują mnie ich awersję.

Wprawdzie pani komisarz nie powinna w ogóle rozmawiać w tej kwestii z Urzędem, a bezpośrednio z radiowym danego zespołu. Nabór poprzedniego komisarza na tę porę burzową był niesamowicie felerny, lub sama pani komisarz wymagała więcej niż mogła w ogóle osiągnąć. Każdego dnia wypruwała swoje wnętrzności, by tylko nic się nie rozsypało i szło do przodu. Niewykonanie zadania powodowały powikłania, nad którymi nie było możliwości jakkolwiek zapanować.

Wertowanie notatnika w końcu doprowadziło do odpowiednio przygotowanej wcześniej strony. Spisu zameldowanych w budynku, którego zgłoszenie dotyczyło. Samowolka budowlana właściwie nikogo nie obchodziła dopóki podatek był ściągnięty, lub zawalenie nie zabiło kogoś z długami wobec miasta.

- Co z tą plombą? - odezwała się do pomocnika zapoznając się z treścią notatek.

Trwało to jeszcze dobrych parę chwil, ale w końcu udało się chyba ogarnąć niezbyt rozgarniętych podwładnych. Plomba się znalazła, a ekipa sprzątająca wreszcie odpowiedziała przez radio, informując, że tylko skończy obecny transport i zaraz będzie w drodze.

Pani Komisarz wreszcie mogła zabrać się za właściwą pracę. W pomieszczeniu Baxtera ulokowała czujkę i poleciła towarzyszom zabrać się za plombowanie. W tym czasie spojrzała jeszcze raz na listę mieszkańców. Cóż, tak jak można się było spodziewać, nie była chyba zbyt kompletna. W mieszkaniu, w którym znaleźli zwłoki miał być zameldowany nijaki Jayin... nazwisko nieczytelne, najwyraźniej wpisane trzy poru burzowe temu przez jakiegoś powołanego na parę miesięcy pomocnika. Na parterze wcześniej był sklep, sądząc po przekrzywionym wyblakłym szyldzie, chyba z produktami ze skór. Według spisanych z bazy danych informacji właściciel wymeldował się już dwie pory burzowe temu, od tej pory nie płacił podatków i nie przekraczał granic miasta. Drzwi i okna do sklepu były zabite dechami i zastawione arkuszami falowanej blachy, jednak na początku interwencji pani komisarz zauważyła, że jedna z blach była lekko odchylona, być może ktoś pomieszkiwał tam na dziko. Bezpośrednio pod mieszkaniem denata mieszkała niejaka pani Ji-lin, wdowa po Kai-linie, odziedziczyła po nim niewielki dług podatkowy, który ostatniej pory burzowej spłaciła całkowicie.

Potencjalni mieszkańcy sklepu zabitego dechami znaleźli się na liście pani komisarz, jednak zadania musiały mieć swoją kolejność. Rewizja budynku była potrzebna, a z brakiem rozeznania i mizerną listą zameldowanych, nijak mającą się do stanu rzeczywistego, nie można było jej przeprowadzić właściwie. Z pomocą mogła przyjść wdowa, która najprawdopodobniej też zgłosiła potrzebę zajęcia się zaplombowaną już kanciapą. Pani komisarz sprawdziła robotę podwładnych a następnie zabrała ich ze sobą na niższe piętro. Ostrożności nigdy nie było jej za wiele, więc rozkazując zejście z linii drzwi ustawiła się pod ścianą, przy klamce. Wyciągnęła pistolet, odbezpieczyła go i schowała za biodrem. Wolną ręką uderzyła pięścią trzykrotnie w drzwi.

- KSSP, otwierać! - rozkazała unosząc głos, by ten doleciał do odpowiednich pomieszczeń.

Sama z opuszczoną lekko głową i miną, która domagała się snu, wpatrywała się w ruch klamki.
 
Proxy jest offline