Trafiony już drugi raz z rzędu magicznym pociskiem goblin leżał, wierzgając nogami w trawie, a z jego poparzonego i osmalonego ciała unosił się dym. Elmer nie zdecydował się drugi raz bombardować magią. Wymówił jakieś zaklęcie i gdzieś miedzy drzewami, nieco w lewo od krzaków, z których zaatakowały gobliny uniosły się blade światła. Wirując, wolno zaczęły zbliżać się w kierunku pola walki, cały czas podążając za skupionym wzrokiem Lutefiksa.
Bodo zawirował procą. Z małej odległości kamień okazał się zabójczy dla zielonoskórego, który jęcząc zaczął podnosić się z ziemi. Słychać było tylko trzask pękającego golenia i goblin runął na ziemię, wyjąc przeraźliwie.
Jagoda miała zamiar też mu przywalić, ale widząc, że już po nim i Bodo ją wyręczył, znalazła nowy cel. Wilka, który przed momentem został pozbawiony jeźdźca. Zakręciła i wypuściła owalny kamień, który pewnie pofrunął w kierunku rozpędzonego zwierzęcia. Głuche, stłumione przez futro uderzenie wytrąciło wilczura z równowagi, gdy był zaledwie łokcie od niziołki. Jagoda czuła już jego nieprzyjemny zapach. Zwierzę zachwiało się, po czym skomląc i kulejąc podkuliło ogon i uciekło.
Kołowrotek ładowanej kuszy stukał w szaleńczym rytmie, gdy Santiago ładował powtórnie kuszę. W tym czasie Berwin spiął konia i wypadł z krzaków, zmierzając w stronę biegnących już goblinów, które porzuciły łuki na rzecz prymitywnej, drewniano-krzemiennej broni. Dwa z nich sadziły przez bagnisko w kierunku opartego o drzewo Moritza, przygotowanego do walki, osłoniętego tarczą i czekającego na atak. Pozostałe widząc wirujące światła Elmera, szarżującego Berwina i straty własne, rzuciły się do ucieczki. Moritz ciosy przyjął na tarczę, odbijając wysadzane kamieniami maczugi i przeszedł do kontrataku. Jednego goblina odpędził kopniakiem, drugiego zdzielił płazem miecza w głowę, obalając na ziemię. Nim odkopnięty pozbierał się z błota, stary wojak przyszpilił ogłuszonego zielonoskórego sztychem miecza.
Goblin na wilku zatrzymał się. Przekrwione oczy spostrzegły rannego szlachcica, skulonego w krzakach, który usilnie starał się rozsupłać jakiś worek. Goblin zagadał coś do siebie, gdy zobaczył, że Gerhard nie ma broni. Opuścił grot włóczni i ścisnął kolanami boki wilka. Kreatura kłapiąc zębami skierowała się ku rannemu człowiekowi, a w jej oczach widać było mord. I wtedy von Dottrahof rozwiązał worek. Z całej siły nim potrząsnął, kierując zawartość na zbliżających się wrogów, których spowił biały, duszący obłok. Goblin zaczął się krztusić, wilk wyć, rzucać się i miotać w kółko.
A w krzakach będących punktem wypadowym zielonoskórych coś błysnęło na zielono i uniósł się z nich obłok szaro-zielonego, skłębionego dymu, który mając sobie za nic delikatne podmuchy wiatru, poszybował wprost w kierunku pola walki.