Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-12-2016, 15:24   #124
Martinez
 
Martinez's Avatar
 
Reputacja: 1 Martinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputację
Tura 12


Piątek, 2 kwietnia 1723 roku


 PUSZCZA CZTERDZIESTU KROKÓW


W leśnym pobojowisku

GASPARD I PĘŻYRKA
Kliknij w miniaturkę mokrych, iglastych gałęzi skapywały wielkie krople wody nieregularnie waląc o glebę z niemałym hukiem. Przynajmniej tak wydawało się oszołomionej Pężyrce. Gdzieś pośród koron drzew ptaszki nawoływały się wesoło, ale najbardziej wredny dźwięk wydawała kukułka.
Krasnoludka złapała się za czoło i syknęła. Usiadła na ziemi czując kapeć w buzi i obolałe kilka żeber. Ubranie było wilgotne i kleiło się do ciała.
Obok pies myśliwski chłeptał jęzorem po twarzy swego pana - Gasparda, jak przypomniała sobie dziewczyna. Wokół nich leżało kilka porozrzucanych przedmiotów, kora z drzew, połamanych gałęzi i fragmentów ich garderoby. Drzewa były osmolone i poorane po wybuchu, a tam gdzie wczoraj stała Burakura widniał lej w ziemi na dobre trzydzieści centymetrów, sporo krwi i zryte poszycie.
- Hau, hau! - Zaszczekał lokaj.
Gaspard również otworzył jedno oko. Z szarego nieba właśnie runęła mu na czoło kropla wody. A nie… to z nosa.. od psa..


>To nie pies. To stworzenie, które wyszło po deszczu na liścia<

W miejscu, gdzie zabito Brassarda

HOE I REMI
- To bydzie tutaj se - Wskazał palcem Rajmund na piaszczystą, zlaną deszczem drogę. Widniało tam kilka desek i jedna wdeptana w ziemię szmata - Tu se wos panocek kojtnął. Na tym piachu, ło.
- Przykro było patrzeć. - Westchnął Teobald.
Remi i Hoe stali i patrzyli na miejsce, które Ameryc Brassard widział ostatni raz. Dużo piachu i drzewa. Ślady były wydeptane przez kopyta i racice. Ciężki wóz handlarza pozostawił głębokie odciski, które pomimo, że stała w nich obecnie woda, jasno wskazywały kierunek dalszej podróży.
- Północ - Odczytał Quentin. Stał dość blisko i jako zbieracz leśny miał największe kompetencje do tropienia - Ciężki, okuty powóz na jednej osi. Ciągnął go wół. Jeśli wjechał w las, to musiał mieć szeroką ścieżkę pomiędzy drzewami.
- Zaprowadzi nas ten ślad jak po sznurku - Ucieszył się Bruno oglądając połamane gałęzie. Wszyscy po sobie popatrzyli i właściwie byli gotowi do dalszej drogi. Gnolle nie miały zamiaru się rozstawać z milicją. Perspektywa łupów kryjących się w obozie Miętosiów rozpalał im głowy od rana. Z drugiej strony nie byli wojownikami… łatwiej było im zostać i czegoś popilnować…
Należało też wydać trochę rozkazów. Zadecydować czy dalszą część pokonywać pieszo. Kogo zostawić, a kogo zabrać ze sobą. Iść rozproszonym czy zbitym w grupie, może wypuścić przodem jakiś zwiad…






 MIASTECZKO SZUWARY


Bury Kot

SOPHIE
Przez okno wpadało blade światło i dochodziły odgłosy z podwórka. Szczególnie głośne wydawały się dźwięki buciorów spacerujących po drewnianym podeście tuż przy oknie pokoju oraz pokrzykiwania jakiś robotników. Sophie miała ambitny plan wstać skoro świt, ale była tak bardzo zmęczona, że dopiero teraz otworzyła jedno oko. Było prawie południe... W brzuchu burczało, ale przynajmniej młoda dama czuła się wyspana.
Izba zdążyła się przez noc wychłodzić, więc opuszczenie ciepłej pierzyny nie należało do najprzyjemniejszych doświadczeń. Trudno jednak leżeć było dalej gdy za brudną zasłoną i cienką szybką jacyś chłopi hałasowali i rozładowywali wóz pod karczmą.

ELDRITCH
- Dzień dobry jeszcze raz! - Rzucił młody Antoni Zbażyn, syn Józefa i podszedł do karczmarza, gdy ten właśnie wychodził z ‘Kocura’. Za nim Szymon Młaczak razem z Janem Wikliną znosili worki z wozu i układali tuż przy drzwiach. Całe zamieszenie było wynikiem sporego zamówienia jakie o świcie złożył Ocelaniec farmerom z Dziadzich Zakol.
- Tak jak mówiłem, panie Eldritch. Za dużo tego nie ma. Teraz taka pora, że zapasy skończone a nic nowego jeszcze nie rośnie. Ważymy? - Rolnik wskazał na zestawioną z wozu wagę.
- Poważysz ze mną Antoni - powiedziała z uśmiechem pani DeVillepin i z całą powagę obwieściła - Oberżysta idzie teraz do świątyni. Mamy miodu, chleby, mąki z młyna tylko twoich ziemniaków brakuje. Weźcie te worki i wnoście do środka. Jak tam Zdzich? Odnalazł się?



Rynek, tuż przed Urzędem


RODOLPHE
Mer właśnie skończył stukać młoteczkiem w tablicę ogłoszeniową, gdzie zadyndało ogłoszenie pani Rolande. Ogarnął wzrokiem wiszące pozostałe karteczki. Licytacje, wybory radnego, podatki, a z nowości - jakaś impreza w gospodzie.
- Szaleje nam ten zbłąkany karczmarz, panie Merze - Trouve stanął obok Trottier’a - Wczoraj pogonił moich ludzi, którzy zbierali rzeczy po Miłogoście. Zaborczy był. Chyba uznał, że karczma jest już jego. Dziś, słyszałem wydał sporo szylingów na mieście. Trzeba by mu jakąś pensję wypłacić..
Starszy rajca podrapał się w siwą czuprynę i zmrużył oczy. Wspiął się na palce by doczytać nowości.


Ogł.1: “Kompot ziołowo-owocowy
Dla zdrowia i urody
w Burym Kocurze podają
i wszyscy razem śpiewają”
“Zapiekane jabłka
od Burego tatka
Smakiem Cię zaskoczą
i radości sytości przyniosą”
~Eldritch

Ogł.2: "Pokój do wynajęcia u Pani Rolande i Beumanoire. Ze śniadaniami. $50,00 miesięcznie."



- Miałem do pana iść później z palcem, ale skoro jest pan na miejscu.. - Trouve odwinął bandaż i pokazał ładnie gojące się stłuczenie. Obrzęk nie zszedł a kolor stał się purpurowo-fioletowy. Rodolphe wiedział, że palec będzie powoli ciemniał, aż wylew się wchłonie. Wszystko wyglądało jakby zmierzało ku dobremu.
- Już niebawem przeprowadzę wybory, sir...Pani Marie-Claire Poulin zgłosiła swoją kandydaturę.- Starzec spojrzał na Mera, który skończył oglądać palucha - A co do pańskiej rezygnacji… Będzie potrzebne jakieś oficjalne oświadczenie no i pański podpis, ale pana nie zatrzymuję teraz. Widzę, że się pan spieszy.
Trouve uśmiechnął się do mera widząc, że zatrzymał go w sprawunkach.




Świątynia

CHLOE
Pan Milet nanosił trochę drewna, ale niewiele tego było, więc człowiek musiał się ruszać by nie szczękać zębami. Świątynia była wielkim budynkiem i dogrzanie go było wyzwaniem. Gosposia weszła do kuchni i sprawdziła wiszące na sznurku ubrania.
- Wciąż wilgotne - odezwała się Jaq obierając ziemniaki. Kuchnia sierocińca była większa, bo z jadalnią, więc tymczasowo robiła również za suszarnię.
- Ojciec, dobrodziej wstał? - Zapytała lekko kąśliwie.
Jakąś dobrą wiadomością było to, że ojciec Theseus wziął wczoraj kąpiel i spał do tej pory jak zabity. Co mu się nie zdarzyło od przyjazdu. Złą, że zamknął Diego i gosposia nie miała do tej komnaty klucza. Jakiekolwiek były ku temu powody, nie należało głodzić i tak już zmaltretowanego człowieka. Tym bardziej, że Chloe za niego odpowiadała w tym momencie.



Dom cieśli

LAURA
Dziewczyna wpatrywała się w błyszczące kamienie, które ułożyła na stole w swoim pokoju. Ponad dwadzieścia sztuk różnej wielkości jantarów. Można było z ich pomocą stworzyć przepiękny naszyjnik. Obok leżały zwykłe monety. Drobne, miedziane pensy i kilka solidnych szylingów. W sumie $12,00. To, że ktoś próbował to schować dało się jeszcze zrozumieć. Ale po co ukrywać kawałek połamanego patyka? Laura wzięła obie jego części do ręki. Składały się z walcowatych, zdobionych elementów połączonych sznurkiem. Snycerska robota. Niezbyt głęboki wzór roślinny i powtarzające się, charakterystyczne oko. Śmierdziało tu sztukami magicznymi...
Była też mapa. Laura odłożyła przedmiot i podsunęła kawałek skóry bliżej. Widniały na niej koślawe znaki zostawione węglem,jakby rysowało dziecko. Strzałki i skróty, które były trudne do rozszyfrowania ze względu na całkowity brak umiejętności rysowniczych wykonawcy oraz wilgoć.


 

Ostatnio edytowane przez Martinez : 02-03-2017 o 02:49.
Martinez jest offline