11-12-2016, 01:18 | #121 |
Reputacja: 1 | Theseus znajdował się już w swoim pokoju. Było ciemno. Jedynie stojąca na biurku zapalona świeca i wpadające przez okno mdłe światło księżyca pozwalały się rozeznać po otoczeniu. Na środku komnaty stała balia wypełniona do połowy wodą, obok zaś znajdował się cebrzyk.
__________________ "Pulvis et umbra sumus" |
12-12-2016, 12:15 | #122 |
Reputacja: 1 | Gaspard i Pężyrka cz.1
__________________ "First in, last out." Bridgeburners |
12-12-2016, 19:17 | #123 |
Reputacja: 1 | Pężyrka i Gaspard cz. 2 W dali, na wzgórzu, czubki świerków i sosen zatelepały się jakby kto w nie przywalił. Do uszu Pężyrki i Gasparda doleciał trzask łamanych pniaków i gałęzi, po czym okolicę przeszył mrożący krew w żyłach wrzask. Tak jakby jakiegoś gigantycznego niemowlaka… Razem z nim, gdzieś na zachodzie niebo z trzaskiem przeciął piorun. Z nieba zaczęło kropić, co mogło ucieszyć Gasparda. Cokolwiek go ścigało, będzie miało utrudnione zadanie. Tropienie w deszczu nie należało do najłatwiejszych. |
22-12-2016, 15:24 | #124 | ||||
Reputacja: 1 | Tura 12
Ostatnio edytowane przez Martinez : 02-03-2017 o 02:49. | ||||
02-01-2017, 17:15 | #125 |
Reputacja: 1 | Panna Vergest podeszła do wolnego taboretu, wzięła jeszcze ze stołu nóż i po chwili dosiadła się obok opiekunki. Zignorowała ton jakim Jaq wspomniała o duchownym, a lekki uśmiech jaki gosposia miała na twarzy, wskazywał jakby dziewczyna tego po prostu nie zauważyła. "No ciekawe co insynuuje" przeszło Chloe przez myśl gdy usiadła na taborecie i sięgnęła po pierwszego ziemniaka do obrania. - Ojciec Glaive ostatnie noce spędzał na wertowaniu ksiąg, więc dobrze, że w końcu to sobie odeśpi - zaczęła gosposia. - A po tym jak okazało się że dzieci mają wszy to kąpiel była bardziej niż wskazana. Flora przyniosła z resztą specyfiki od pana Trottiera, prawda? - zwróciła na to uwagę. Chloe bardzo zgrabnie posługiwała się ostrzem noża, przez większość czasu nawet nie patrzyła na ręce, a mimo to obierka była równa, a jej palce nie skaleczone. Dwa idealnie obrane ze skórki ziemniaki wylądowały w garnku z zimną wodą. Panna Vergest wzięła kolejne kartofle i równie szybko pozbawiła je skórek. - Mamy gościa, więc trzeba będzie przygotować jedną porcję więcej - powiedziała Chloe i kolejne ziemniaczki wylądowały w garnku. Jaq spojrzała wymownie na koleżankę, ale tylko zacisnęła zęby i obierała ziemniaki dalej. Widać było, że wieść o nowej gębie do wykarmienia nie ucieszyła ją zbytnio. W głębi słychać było hałasujące dzieciaki i Florę, która walczyła by każde dokładnie się umyło. - Spokojnie tu macie - odezwała się Chloe, przerywając milcznie. Z jej pomocą garnek zapełniał się w bardzo szybkim tempie. - Tak sielsko... - westchnęła z zafascynowaniem w głosie. - Te dzieciaki mają szczęście, że mogą tu dorastać. Sierocińce w dużych miastach nie są tak przyjaznym miejscem jak to jest tutaj. Razem z Florą odwalacie tu kawał ciężkiej i niezwykle odpowiedzialnej pracy. - Najwięcej zawdzięczają te dzieciaki mi. Flore mi tylko pomaga. Zresztą od niedawna. Gdyby nie dobry Bóg i wychowanie w dyscyplinie, kto wie, gdzie te dzieci byłby teraz. - Powiedziała z dumą Jaq i wyprostowała się wypinając przy tym swoje niewielkie piersi. Szybkim spojrzeniem oceniła zwinność z jaką Chloe pozbywała się skórek z ziemniaków i jeszcze bardziej się spięła. - Jak tylko Florze uda się doszorować te bachory, natychmiast pójdą na terminatorów. Przynajmniej te najstarsze. Gaspard i Vioaline są już dość duże. Emillie zajmie się małą Odeile, a my z Florą wreszcie będziemy miały więcej czasu dla siebie. Dobre jest to, że tych sierot nie ma więcej, a ludzi z dziećmi tu nie przybywa… - Tak, dyscyplina to podstawa - Chloe zgodziła się z opiekunką, a to co ona wcześniej powiedziała przypomniało gosposi jej rozmowę z rzeźniczką w sprawie praktyk dla dzieciaków u rzemieślników. Panna Vergest odruchowo już sięgnęła do wiadra, lecz nie namacała już w dłoni kolejnego ziemniaka. - O, jak szybko nam poszło - uśmiechnęła się Chloe i odruchowo zakręciła młynek nożem trzymanym w dłoni. Ruch był niezwykle szybki i zwinny, nawet na chwilę dziewczyna nie straciła kontroli nad ostrzem. I choć na jej buźce widniał uśmiech to zimne i przenikliwe spojrzenie jakie skierowała Chloe na opiekunkę mogło przyprawić o dreszcze. Gosposia wstała z krzesełka i podeszła do miednicy z wodą, żeby umyć ręce oraz nóż. - Pójdę obudzić duchownego, nie przystoi, żeby tak długo się obijał - mrugnęła do Jaq. - Chyba jeszcze coś zostało ze śniadania - powiedziała sama do siebie idąc w kierunku komórki. Tak też i było. Chloe odgrzała owsiankę i doprawiła ją według własnego upodobania konfiturami, które miała jeszcze od pani Kłopot. Do tego kilka kromek chleba, na które położyła plasterki kiełbasy. Tak przygotowane jedzenie postawiła w naczyniach na tacy i wyszła z kuchni do części świątynnej. [media]http://sarahscucinabella.com/wp-content/uploads/2016/09/Mixed-Berry-Oatmeal-Recipe-600x400.jpg [/media] |
04-01-2017, 18:18 | #126 |
Reputacja: 1 | Eldritch spojrzał na te worki. Wiedział dobrze ile na nie wydał, ale teraz przynajmniej będzie miał z czego wydawać posiłki. Choć nadal w jego poczuciu było to “mało” to cieszył się z tego co jest. Na słowa staruszki krasnoludzicy uśmiechnął się lekko i powiedział. - Zatem zostawiam panią z tą drobną sprawą. Postaram się wrócić szybko, ale nie wiem tak wdę ile czasu mi zejdzie na tej drobnej sprawie, którą mam do wielebnego. Módlmy się by wysłuchał głosu rozsądku, a wszyscy będziemy zadowoleni. Po tych słowach, ściskając butelkę wina w dłoni ruszył w kierunku świątyni. Nie znał się na bogach, a nawet jeśli kiedyś się znał to tego nie pamięta. Cóż, takie życie. Zapukał. Raz. Dwa. Trzy. Trzy dość mocne i szybkie puknięcia w drewniane drzwi od strony sierocińca. Karczmarz chwilę czekał wpatrując się się w kapiące z okapu krople po deszczu. Ciężkie drzwi w końcu z jękiem się uchyliły i nieśmiało w szparze, która powstała ukazała się mała buźka dziewczynki. - Chyba pomylił pan wejścia, sir - Zaczęła tłumaczyć - Do świątyni trzeba na około. Eldrich się zaśmiał, krótko i lekko, po czym powiedział. - Mój błąd, ale skoro tu jestem to czy możemy porozmawiać? Tak się składa, że mam do was wszystkich małą sprawę, ale niech będzie to nasza mała tajemnica. Dobrze? Dziewczyna puściła klamkę i cofnęła się krok. Karczmarz mógł spokojnie wejść do środka. Mężczyzna wszedł do środka mówiąc cicho. - Zbierz wszystkich, tylko bez dorosłych. Dobrze? Po czym udał się w kąt sali i tam usiadł na podłodze. Była to sala lekcyjna, w której dzieciaki pobierały jakiś nauk. Trudno ocenić czego się tu uczyły. Było kilka zakurzonych stołów i krzeseł. Gdzieś z dala dochodziły dźwięki życia tego przybytku. A to gdzieś drzwi zapiszczały, jakieś dziecko krzyknęło. Po jakimś czasie do sali wszedł chłopak o długich, wiązanych w kuc włosach. Zmierzył siedzącego dorosłego i klapnął na blacie ławy. W jego bystrych oczach czuć było świadomość sytuacji. Oto jakiś dorosły przyszedł do sierot. Szkoda, że nie po nocy… - Czego chcesz? - Rzucił chłopaczek i zaplótł ręce na piersi. - Dać wam proste zajęcie na którym możecie tylko zarobić robiąc to co zawsze robicie. - odparł beztrosko Eldritch. - Możemy sobie pomóc, a hojnie wynagradzam tych którzy mi pomagają. Tu karczmarz zrobił krótką przerwę i odparł już poważniej. - Jednak prosiłem, by wszyscy byli obecni… jesteś reprezentantem i mówisz w imieniu wszystkich? Młodzieniec pokiwał głową. - Zawsze. Jak chcesz gadać, mów. Zaraz mnie będą odwszawiać, więc nie mam całego dnia. Eldritch pokiwał ze zrozumieniem głową. Wygląda na to, że trafił w idealną porę… powiedzmy. - Przejdę do konkretów. Pan Girard jest wobec mnie wrogi i nie wiem dlaczego. Potrzebuję kogoś kto go podsłucha i ustali co mu leży na wątrobie. Z mojej strony oferuję to ciasto, to groszy parę, to coś specjalnego, czy przyniesienie czegoś smacznego tutaj do zjedzenia. Niewiele, ale sam niewiele mam. Co na to powiesz? Powinno być to stosunkowo łatwe zadanie, bo nikt po was tego się nie spodziewa. Tylko jest szczegół. Nikt nie może o tym się dowiedzieć. Niech będzie to nasza mała tajemnica. - Parę groszy, coś specjalnego, albo czasem coś do zjedzenia, tak? - Skrzywił się młody i otaksował spojrzeniem gościa - Rzeczywiście za wiele to ty nie masz do zaoferowania. Ile czasu chcesz bym go śledził? - To kwestia czasu, aż zamilknie nawet w bezpiecznych murach domostwa. Przewiduję, że w ciągu dwóch, trzech dni zamilknie i tam, a to oznacza, że czasu jest niewiele. Szczęśliwie, przewiduje premię za dobrze i szybko wykonaną pracę. - Pomyślę. Pogadam z resztą i dam ci znać - Chłopiec zeskoczył z ławy. Przesadnie luźnym krokiem udał się ku drzwi, ale się przed nimi zatrzymał. - Radzę ci iść stąd, póki cię nikt jeszcze nie widział. Ocaleniec uśmiechnął się krzywo, półgębkiem. Wstał i spokojnym krokiem ruszył w stronę wyjścia. Chłopak nie był głupi, ale pomimo jego pochodzenia był nader sarkastyczny. Jeszcze się wyrobi. Raczej. Eldritch sam musiał się odprowadzić. Z jakiegoś powodu dzieciak czuł chyba niechęć do gościa. Nim jednak oberżysta chwycił za klamkę i wyszedł na dwór, ze schodów prowadzących na górę usłyszał głośne “psssttt”. Na stopniach stała rudawa dziewczyna. Nieco starsza niż chłopaczek, który przed chwilą gościł Ocaleńca. Wzrok miala zimny i bardzo spokojny. Pokiwała palcem na Eldritch’a by ten się zbliżył. Mężczyzna powstrzymał westchnięcie i skinął niemo dziewczęciu po czym upewniwszy, że nikt z dorosłych jeszcze go nie zauważył podszedł do dziewczynki… nie za blisko. W końcu i ona pewnie ma wszy. Jakież te dzieciaki oschłe tymi czasy… cóż, twarde czasy rodzą twardych ludzi, czy jak to szło. Dziewczyna nachyliła się bliżej. Stała w końcu kilka stopni wyżej. - Słyszałam o czym pan rozmawiał z tym szczylem, młodym Gasparem. Bardzo źle pan trafił. On przyjaźni się z tą Girardówną i spotykają się po nocy w starym domu. Wszystko jej prędzej wypapla niż panu pomoże. Dziewczyna wyciągnęła dłoń na przywitanie. - Nazywam się Vioaline Beauvau... i jestem w stanie panu pomóc. Mężczyzna uścisnął dłoń młódki. - Eldritch. - przedstawił się krótko i cicho by nikt ich nie zasłyszał - Jeśli panienka byłaby taka łaskawa i mi pomogła, jestem pewny, że zapłata będzie bardziej niż zadowalająca. Jednak czasu jest niewiele. Tym bardziej, że jak widać nieświadomie ostrzegłem tego który nastawał na moje życie. - Postaram się by Girard nie dowiedział się o tych rozmowach. Jednak to, co chcę w zamian jest bardziej skomplikowane niż zwykła zapłata - Odparła sierota. Rozejrzała się i podeszła jeszcze bliżej do mężczyzny. - Wyciągnij mnie z tej nory panie, a będziesz miał oddaną dłużniczkę, która zajmie się twoimi kłopotami. Taka jest moja cena. Przemyśl to i daj znać do wieczora. Ja na razie postaram się by młody Gaspard dostał szlaban i nigdzie nie wyszedł. - Jeszcze o tym porozmawiamy. Dowiedz się co knuje Girard. Jeśli nam nie wyjdzie wiedzę zachowasz dla siebie. - powiedział rzeczowo karczmarz - Mam pewien pomysł, ale wiele zależy od… - tu lekki grymas niezadowolenia pojawił się na jego twarzy - ...cicerone. - Jednak jeśli Ciebie wyciągnę stąd to będziesz na moich warunkach, a obiecuję, że będę uczciwy. Dam Ci szansę, jednak jeśli się nie dostosujesz trafisz tu z powrotem. Umowa stoi? - No dobra - młoda dama pociągnęła nosem i dodała - Szyling też by się przydał. Na ewentualne koszty. Ocaleniec sięgnął pod płaszcz do przypiętej do niego sakiewki i wydobył monetę kładąc ją w dłoni dziewczynki. - Na dobry początek... - powiedział - ...a teraz lepiej by nikt mnie tu nie zastał. Do zobaczenia w niedalekiej przyszłości. Po tych słowach przypiął sakiewkę z powrotem do płaszcza i ruszył na zewnątrz. Miał jeszcze sprawy do załatwienia. Oby dało radę się je załatwić przed otwarciem karczmy.
__________________ Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem! |
04-01-2017, 22:02 | #127 |
Reputacja: 1 | Theseus mlasnął głośno i przekręcił się na drugi bok, plecami do ściany. Przez chwilę trwał w półśnie, walcząc z przemożną pokusą, by raz jeszcze odpłynąć w zapomnienie. Lata szkoleń w klasztorze oraz wypracowana siła woli pomogła mu jednak przełamać słabość i powoli otworzył oczy.
__________________ "Pulvis et umbra sumus" Ostatnio edytowane przez MTM : 05-01-2017 o 16:05. Powód: Falstart |
05-01-2017, 16:20 | #128 |
Reputacja: 1 | Theseus dojadł ostatnią kanapkę i rozparł się na krześle. Przetarł usta dłonią i popił herbatę. Przejechał językiem po zębach i pocmokał kilka razy. Wreszcie westchnął i spojrzał na Chloe. - Cóż, słyszałem, że pan Trottier pragnie poświęcić się swojemu wyuczonemu fachu, jakim jest medycyna. To szlachetne. W końcu każdy powinien robić to, do czego został powołany - pokiwał głową. - Mimo wszystko był, a nawet nadal jest tu ważną personą. Co zaś do tej kobiety, o której mówiłaś… Warto poznać nową kandydatkę na mera. Z tego co pamiętam, to na posiedzeniu rady nie było zbyt wiele chętnych. Kapłan dopił herbatę i podniósł się z miejsca. Odniósł naczynia, na których spożywał śniadanie na ladę i wytarł ręce do ścierki. - Ty coś planowałaś na dziś, lilium? Nie musisz przebywać w świątyni cały dzień, jeśli nie chcesz - zagaił, opierając się tyłem o ladę. Dziewczyna pokręciła głową. - Nie, nie mam żadnych planów - Chloe wzruszyła ramionami. - Pewnie zajmę się tłumaczeniem panu Diego jego obowiązków, jakie będzie miał tu w naszej świątyni. Pogładził swoją brodę i pokiwał głową. Zerknął najpierw na wyjście z kuchni, potem na gosposię. - Powinniśmy już do niego iść. Nie zostawiłem mu tam dużo jedzenia - powiedział na głos. - Dobrze, jak będziesz mi towarzyszyć. Znasz go lepiej. Może wytłumaczysz mu, że nie miałem co do niego złych zamiarów. - Proszę, niech ojciec się nie martwi, pan Diego na pewno nie będzie miał ojcu tego zamknięcia za złe - gosposia uśmiechnęła się pocieszająco. - A właśnie, ojcz Glaive, trzeba będzie porozmawiać z merem w sprawie praktyk dla dzieci z sierocińca. - Zobaczę, czy uda mi się z nim porozmawiać jeszcze dzisiaj - powiedział, prostując rękę i spoglądając na swój sygnet. Stał w zamyśleniu, czekając, aż Chloe skończy swoją herbatę. Gosposia wstała od stołu, poprawiła sukienkę i skinęła duchownemu, że już mogą iść. Theseus odparł skinieniem dziewczynie i odepchnął się od lady, po czym wyszedł z kuchni. Poprowadził ich korytarzem w stronę schodów na piętro. Po drodze wyjął pęk kluczy, którym pobrzękiwał w zamyśleniu. Wreszcie znaleźli się przed drzwiami do jednej z komnat dla gości. Kapłan przystanął przed nimi i spuścił głowę, przebierając palcami w kluczach. Nie obyło się bez dwóch prób, zanim wybrał właściwy. Zerknął jeszcze na stojącą obok gosposię, po czym otworzył drzwi. Komnata nie była duża. Wąskie okno było otwarte i wiało z niego chłodem. Diego siedział na łóżku z podkulonymi nogami. Twarz schował w dłoniach i oparł na kolana. - Czy zamierzacie mnie tu zagłodzić? Podniósł głowę i spojrzał na swoich gości. Cicerone wszedł do środka, stukając ciężkim obuwiem. Rzucił szybkim spojrzeniem po komnacie, po czym wbił wzrok w sylwetkę mężczyzny. Założył ręce za plecami i ścisnął dłonie, zdradzając zdenerwowanie. - Synu… - zaczął po chwili zastanowienia. - W tym domu nikt ci źle nie życzy, ani nie dybie na twoje zdrowie - powiedział trochę skrępowanym głosem i zerknął ukradkiem na Chloe, jakby szukał w niej wsparcia. Gosposia postawiła na stole posiłek dla gościa, który zabrała po drodze z kuchni sierocińca. - Nie, panie Diego nie życzymy panu źle. Niestety ale było to konieczne, a tu zapewne było panu wygodniej niż w celi - odparła Chloe spoglądając na mężczyznę. - Ojciec Glaive ma dla pana propozycję pracy - po tych słowach gosposia skierowała wzrok na duchownego. Diego szybko rzucił opuchniętymi oczami na gości i chwycił miskę. Widać było, że był bardzo głodny. Dość łapczywie pochłaniał posiłek stukając łyżeczką o michę. Gdy pochłonął już kilka dużych kęsów i z trudem przełknął, Theseus i Chloe odzyskali jego uwagę. Wpatrywał się w nich w ciszy i przeżuwał już spokojniej… - Propozycję pracy? - Zapytał nieufnie. Theseus odchrząknął i potarł dłonią brodę, kupując sobie chwilę na zastanowienie. - Powiedz mi, Diego… Co planujesz dalej robić? Słyszałem, że narobiłeś sobie kłopotów w innym mieście. Z pewnością przydałoby ci się miejsce, gdzie mógłbyś schować się na jakiś czas i przemyśleć swoje występki… - Jak na razie, padre, nie mam planów. Chciałem kiedyś dostać się do portu i odpłynąć z tej dziwnej krainy. Za nic na pewno nie chcę wracać do Chlupocic. Choć nie uczyniłem nic złego, nie jestem tam mile widziany. W stolicy mnie szukają, bom pływał na statku pirackim. Pozostanie tutaj chyba jest moim najlepszym planem. Byłoby dobrze, gdyby nikt mi go nie pokrzyżował. Ani nie otruł… Diego spojrzał podejrzliwie na owsiankę ulewając z drewnianej łyżki nieco gęstej cieczy. - Panie Diego, przypominam, że już dwa razy pana odtruwałam - skomentowała grymaszenie mężczyzny Chloe po czym westchnęła i przewróciła oczami. - Na początek by pan wspomagał tutejszego kościelnego. A później… - wzruszyła ramionami. - Może uda się panu wykorzystać swoje talenty by zająć się jakąś pracą tu w mieście - zasugerowała. - Dajemy panu szansę na nowy start panie Diego, uczciwe życie, w zamian wymagamy jedynie lojalności. Względem kościoła i względem nas. Bóg jest miłosierny, a pieczęcie kościelne mają ogromną moc panie Diego - na koniec gosposia skrzyżowała ręce przed sobą i wbiła poważne spojrzenie w mężczyznę. Ciecerone przystanął obok Chloe i założył ręce przed sobą, wypinając pierś. Wydał się przy tym ciut większy, a taka poza z pewnością dodała mu brutalnej charyzmy. Spojrzał na Diega z góry wymownie, wbijając w niego ciężkie spojrzenie. Przybysz mógł to odebrać jako groźbę… lub obietnicę ochrony. DeLa Christo kiwnął głową i przeżuwając kolejną porcję owsianki odpowiedział Chloe. - Doskonale wiem ile zawdzięczam pani, seniorita Vergest. Zapewne nie uda mi się spłacić długu jaki zaciągnąłem u pani do końca swojego zycia. Jednak każdego dnia zamierzam udowodnić pani… - Mężczyzna przerwał i zamaszyście poprawił grzywę, nico rozchlapując jedzenia… - Że było warto - dokończył i wstał czując powagę sytuacji. - Co miałbym zrobić? - Zapytał. Theseus wyciągnął dłoń, sadzając Diego z powrotem na łóżko i gestem zachęcając go, by kontynuował posiłek. Sam spuścił trochę z pary i w momencie nieco złagodniał. - Przez bardzo wiele lat w tej świątyni służył Nickolas Milet. Pełnił funkcję grabarza, a z czasem kościelnego - powziął Glaive, gładząc swoją brodę. - Niestety wiek i pewne paskudne… nałogi sprawiły, że nie powinien już dalej wykonywać części swoich obowiązków. Zwłaszcza, że ma tu do czynienia z młodymi sierotami, które mogą czerpać z niego zły przykład - westchnął i pokręcił głową. - Praca nie byłaby wymagająca. Zapalanie świec w sali modlitewnej, wychodzenie na dzwonnicę, pomaganie w przeprowadzanych nabożeństwach. Nawiedzanie ze mną domów potrzebujących. Może też wyręczanie naszej gosposi w jej sprawunkach, jeśli będzie tego potrzebować - pokiwał głową, zerkając na Chloe. - Wszystko, co działałoby na korzyść kościoła i jego wyznawców. - Wiedz jednak, że nie możemy za wiele zaoferować. Nic poza własną komnatą, ciepłymi posiłkami i częścią z ofiar składanych przez naszych wiernych. Myślę jednak, że te grube mury i bezpieczeństwo, jakie oferuje świątynia samego Wielkiego Budowniczego, są nad wyraz korzystne w twojej sytuacji, synu. Jesteś jak ten zbłądzony okręt na morzu, a ten dom jest twoją bezpieczną przystanią. Wykaż się, udowodnij, że współczucie i poświęcenie nie są ci obce, a może poza życiem na tej ziemi, zyskasz życie również po śmierci. Diego spojrzał na Chloe jakby szukał potwierdzenia. Potem spojrzał na rosłego duchownego. - Nawet się nie spodziewałem tak atrakcyjnej oferty, padre. Jestem do waszych usług. Udowodnię, że mam uczciwe zamiary i że umiem się odwdzięczyć, senior. Gracjas. Mężczyzna znów się dźwignął by się skłonić, choć wyszło mu to mizernie gdyż nadal był osłabiony. Zakaszlał trochę. No może nie trochę, tylko jak gruźlik zarzęził. Szybko jednak odmachał ręką, by nie nikt mu nie pomagał. Obił dudniąco klatkę piersiową ręką, oparł się o szafkę i wykrztusił coś z płuc prosto w zaciśniętą pięść. - Jeszcze mój organizm nie przywykł do tutejszej gościnności… - Odpowiedział gdy złapał powietrze, a oczy mu łzawiły. Mogło to być ze wzruszenia, ale również mógł po prostu zakrztusić się owsianką. - Dobrze - Cicerone pokiwał głową i przyjrzał się z troską mężczyźnie. - Na razie będziesz odpoczywał i nabierał sił. W tę niedzielę odbędzie się pierwsze nabożeństwo odprawiane przeze mnie w tej parafii. Jeśli do tego czasu twoje zdrowie się polepszy, pomożesz mi w sali modlitewnej. Następnego dnia odbędzie się pogrzeb jednego z naszych mieszkańców. Pan Milet zajął się już przygotowaniami, jednak może być potrzebna pomoc. Co do reszty obowiązków… - umilkł na chwilę i zerknął na Chloe. - Ufam, że nasza droga gosposia cię wprowadzi, synu. - Kapłan westchnął, jakby powierzanie tego mężczyzny młodej gosposi było dla niego trudem. - Aha i jeszcze jedno… Chyba nie muszę tłumaczyć, w jakim miejscu się znajdujemy - dodał, unosząc palec i spoglądając na Diego. - To dom Boży. Nie ma w nim miejsca na hulanki i folgowanie swoim nieprzyzwoitym nałogom. Ufam, że będziesz zachowywał się godnie i nie splamisz tego miejsca jakimś… niewybaczalnym występkiem, prawda? - Prawda, padre. Czy to oznacza, że mogę swobodnie poruszać się po świątyni? - Zapytał. Cicerone skinął Diego głową. - Tak. Teraz, kiedy pracujesz dla tego kościoła, stajesz się jego częścią jak ja czy panienka Chloe. - Dziękuję padre! - Diego klęknął i chwycił dłoń duchownego szukając na nim jakiegoś pierścienia by móc go ucałować - Nie będziesz tego żałował! Theseus mruknął i cofnął dłoń, pomimo iż na palcu znajdował się jego sygnet kościoła. Zamiast tego poklepał Diego po ramieniu. - Wstań, synu. Dokończ jedzenie, odśwież się. Panienko Chloe, pokazałbyś Diego naszą świątynię? - zwrócił się do dziewczyny. - Oczywiście ojcze - odparła dziewczyna, a jej mina wskazywała, że ta prośba była jej na rękę. - Panie Diego, porozmawiamy sobie o szczegółach współpracy - dodała spoglądając już na nowego pracownika. - Znakomicie - dodał Theseus i uśmiechnął się lekko. Spojrzał jeszcze na Diego, jakby upewniając się, że ten nie planuje żadnych głupstw, po czym powoli oddalił się do drzwi. - Zajmę się swoimi sprawami. Panienko Chloe, my jeszcze potem porozmawiamy - skinął jej i odwrócił się do drzwi. - Miłego dnia wam życzę - rzucił jeszcze, zatrzymując się za progiem. W następnej zaś chwili zniknął w korytarzu. Gosposia odprowadziła cicerone spojrzeniem po czym wróciła wzrok na Diega. - Skoro w końcu jesteśmy sami - zaczęła Chloe krzyżując przed sobą ręce. Jej mina była równie poważna jak w dniu kiedy pierwszy raz spotkała expirata - Jest jeszcze jedna sprawa, o której musimy pomówić. To bardzo ważne i życie cicerone może od tego zależeć - powiedziała cicho, gdy podeszła bliżej do mężczyzny. Tak, Chloe Vergest miała do pomówienia z nowym pracownikiem świątyni, ale najpierw przejdą się po domu bożym, przede wszystkim po to by na dzwonnicy, w miejscu niezwykle ustronnym, móc bez świadków pomówić z Diegiem. |
06-01-2017, 15:42 | #129 |
Reputacja: 1 | Eldritch podszedł do głównych drzwi świątyni i zapukał. Głośno i donośnie trzymając w dłoni butelkę wina którą zabrał ze sobą z karczmy. Miał sprawę do duchownego. Ważną sprawę która nie czekała zwłoki. Wszak im wcześniej załatwi karczemne sprawy tym wcześniej odpocznie, a musiał przyznać, że był trochę zmęczony. Nie mniej uśmiechał się. W końcu przestał padać deszcz.
__________________ Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem! |
07-01-2017, 14:42 | #130 |
Reputacja: 1 | Pężyrka i Gaspard w lesie
|