Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-12-2016, 17:28   #69
Tyaestyra
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
A jednak myliła się, przeszukiwanie zajęło jej dość czasu, by ruchaczowa grupka zaczęła już znikać za zakrętem. A pilnujące krasnoludy zerknęły na czuprynkę elfki pytając - A panieneczka to gdzie się wybierać zamierza, hę?

-...rozglądam się
-odparła rezolutnie Eshte. Nie było sensu mówić tym gburom o jej problemie z liskiem porwanym przez wąsacza, i tak nie chcieliby jej pomóc. Tym bardziej, że dla tej rasy chyba jedynymi słusznymi pieszczoszkami były kamienie, a nie jakieś puchate zwierzątka.
-Sprawdzam jak wam idzie pilnowanie mnie - mruknęła spoglądając w nieprzyjazne ciemności korytarza. Potem uśmiechnęła się szelmowsko i uniosła kciuk w górę - Dobra robota. Tak trzymajcie.

-Jest panieneczka bezpieczna jak w smoczym skarbcu.
- stwierdził stanowczo krasnolud. A drugi skinął głową.- Cokolwiek będzie chciało się do panienki dobrać, będzie musiała przejść przez nas.

-Noooo, ja to bym z chęcią zobaczyła jak tymi toporami oddzielacie główkę od ciała jakiegoś wampióra czy strzygi
-albo Pierworodnego. Jego śliczną główkę z największą przyjemnością zobaczyłaby turlającą się po zamkowych posadzkach. Eshte nie była wprawdzie istotą krwiożerczą i lubującą się w rozlewie krwi, ale ten długouch o nieskazitelnych rysach wyjątkowo jej podpadł.
Rzuciła spojrzeniem za siebie, na komnatę widoczną przez szparę w drzwiach. Nie zachęcała do powrotu. Wyćwiczonymi już gestami poklepała poły swego ubrania w strategicznych miejscach, aż wyciągnęła smukłą fajeczkę, towarzyszkę tak wielu niedoli. Ubijając w niej aromatyczne ziele, dodała od niechcenia -Trochę tam teraz pusto i straszno.

- Ale bezpiecznie, jak to w skarbcu. Tu
- jeden krasnolud wskazał najbliższe okno w ciągnącym się w obie strony mrocznym korytarzu. -Wyćwiczony leśny elf potrafiłby, używając swego dwumetrowego łuku, przeszyć twoje gardziołko strzałą. Jeśli w odległości tego okna około 400 wiorst krasnoludzkich jest jakiś dach czy murek, to elf leśny zdjąłby cię jednym naciągnięciem cięciwy. Nas nie… pancerz za gruby, a w szczelinę nawet szpicastouchowemu łucznikowi trafić nie łatwo.

Nie przejmował się przy tym, że straszy elfkę, też zresztą szpiczastouchą.
A ona podejrzliwie powiodła spojrzeniem po korytarzu. Jak gdyby już wcześniej nie był mało zachęcający do spacerów wieczorową porą, to teraz krasnolud jeszcze skuteczniej odwiódł ją od pomysłu ruszenia biegiem za porwanym Skel'kelem.

Cofnęła się powoli kilka kroczków, aż schowała się zwinnie za jednym skrzydłem uchylonych wrót. Ostrożnie wychylała zza niego jedynie swą barwną czuprynę, aby ewentualnemu leśnemu elfiakowi utrudnić trafienie w siebie strzałą. Najwyraźniej Pierworodny, demony i strzygi to było jeszcze dla niej zbyt mało, teraz jeszcze jakiś długouch mógł ją zestrzelić. Taki bezpieczny zamek, doprawdy.
-A to.. takie atrakcje często się tutaj zdarzają? -zapytała cicho -Wielu szlachciurków zginęło tutaj od takiej strzały?

-Nooo… wielu. Na polach bitwy, w zasadzkach leśnych, na traktach.
- zaczął wyliczać krasnolud na grubych paluchach. Podczas gdy jego opancerzona kopia z drugiej strony odparła.- W zamku po prawdzie to dwóch. Jeden na własnym ślubie. Lubią szlachciury wynajmować elfich zabójców… ponoć najlepsi w swym fachu, ale od łuku ci zabójcy wolą podrzynanie gardziołka we śnie. Podejdzie taki do łóżka i… juże się nie obudzisz. Ale czasem nie ma możliwości podejść, to wtedy łuk. Markiz Valchard piąty tego imienia z rodu Falwerków dostał strzałą pod żebra w danskerze jak srał.

- Ale nie z łuku, a od bełtu kuszy pirotechnicznej gnomiej roboty. I to nie elf zabił, a krasnolud.- rzekł dumnie brodacz.- Tak więc… jeden zginął z łuku. A… most zwodzony liczymy jako zamek czy nie?
- Hmm..
- zamyślił się pierwszy brodacz - Niech będzie zamek.
- No to dwóch, bo lorda Hadwicka z łuku elf zdjął właśnie jak przez most przejeżdżał.
- stwierdził krasnolud i dodał przypominając sobie.- A i sir Velbergat też zginął na moście od strzały z elfiego łuku. Więc trzech.
- Nie, nie, nie…
- odezwał się drugi brodacz.- Dyć wtedy się wojna toczyła, a sir Velbergat zginął w bitwie.
- Ale z rąk elfiego zabójcy, który nie walczył po żadnej ze stron, a którego to wynajęła jego wiarołomna żona, by upewnić się że mężuś z wojaczki nie wróci.
- stwierdził niewzruszony jego odpowiedzią przedmówca.
-A no… tooo… hmm.. racja.- pokiwał głową krasnolud zgadzając się ze swym “odbiciem”.- To trzech zginęło od strzały zabójcy w zamku.

Eshte przysługiwała się opowieściom krasnoludów z lekko rozchylonymi ustami, a prowadzona ku nim fajeczka zastygła w powietrzu wraz z trzymającą ją dłonią.
-Szlachciurki, co? -stwierdziła w końcu tonem sugerującym, że właściwie czego innego było się spodziewać po tych wszystkich paniczykach i wystrojonych damulkach. Życia prawdziwego nie znali, to sami sobie tworzyli problemy i za gardła brali - Zobaczycie. Jeszcze się okaże, że i te strzygi do zamku wpuściła jakaś matrona wzgardzona przez młodszego kochanka, albo jaki hrabia szukający zemsty za byle żarcik na sobie.

-Strzygi to magia Dzikiego Gonu, twory Wampirów. Szlachta przed takimi ma przykazane bronić lud. Wchodzić w układy ze strzygami to herezja. Za to się idzie na stos
- stwierdził krasnolud numer jeden, a numer dwa dodał.- Jeśli ma się szczęście, bo takich heretyków tłuszcza lubi kamienować.

-Wy krasnoludy to chyba osobliwie postrzegacie szczęście. Wątpię, aby jaki szlachciurek był ucieszony jednym czy drugim rozwiązaniem
-zarechotała elfka, w trakcie przeszukiwania swych kieszeni za pudełeczkiem zapałek. Używanie ich było straszliwym wstydem dla Mistrzyni Ognia, ale nie zamierzała teraz próbować wskrzesić iskier własnymi palcami. Ten dzień okazał się być dla niej niezwykle wyczerpujący, w szczególności spotkanie z jasnowłosą potworą. A później jeszcze ze strzygą.

-Właściwie to bardziej mnie interesuje wyrzucenie ich z zamku, niż kto je tutaj wpuścił -zasyczało, zapachniało i strużka siwego dymku uniosła się w powietrzu. Eshte odetchnęła odprężająco, nim skinęła głową na drzwi – Zostawię je uchylone. Tak na wszelki wypadek, gdybym musiała krzyczeć o pomoc.

Obie brodate głowy pokiwały się w zrozumieniu, a kuglarka zniknęła, w czym niestety nie brała udziału magia, nie było żadnego „puff”. Zniknęła cofając się kilka kroków i chowając się z powrotem w komnacie swych przymusowych gospodarzy.
Uchylone drzwi mogły wprawdzie sprawić, że rzeczywiście czuła się bezpieczniej, ale nie były w stanie uczynić tego miejsca ekscytującym. W sypialni ( uh ) Thaaaneeekryyysta przynajmniej mogła sobie poprzymierzać jego mięciutkie szaty, przewertować obrazki w książkach, pooglądać filigranowe buteleczki z podejrzanymi specyfikami, aż nareszcie zasnąć na kilkuosobowym łożu. Tutaj nie było niczego, co mogłaby na dłużej zainteresować kuglarkę. Graty gnoma były mało ciekawe, drzwi za którymi wcześniej zniknął czarownik ze swą siostrzyczką okazały się być dobrze zamknięte ( Eshte sprawdziła, naturalnie. Sprawdziła nawet kilka razy, ale zamek niechybnie był jakiś magiczny, skoro nie ugiął się pod jej wytrychem ), a jedyne co tutaj mogła sobie pooglądać, to sztywnych arystokratów spoglądających na nią z góry ze swych portretów. Właściwie, to nie były jedyne oczy podążające za nią, kiedy nieśpiesznie kręciła się po komnacie..

Wyleniałe, usmolone kury spoglądały na nią swymi demonicznymi oczami. Nie czuła się dzięki nim spokojniejsza, ani odrobinę. Coś jej podpowiadało, może to ulotne wrażenie po przeuroczym spotkaniu z siostrzyczką czarownika, że ta niekoniecznie zareagowałaby w porę, gdyby teraz wdarł się tutaj Pierworodny. Nie to, że specjalnie, ale może.. może akurat, dziwnym zbiegiem okoliczności oba kruki nagle zamknęłyby w tym momencie ślepia? Tak przypadkiem, oczywiście. A potem, kiedy biedna kuglarka zostałaby już porwana i zaciągnięta do leża lubieżności pięknisia, to Wiedźma tylko bezradnie wzruszyłaby ramionami przed Ruchaczem.
Bo przecież ona niczego nie widziała, Pierworodny musiał użyć jakichś swoich sztuczek, aby się zakraść, ot co.
Ale niech się braciszek nie martwi, znajdzie sobie następną spiczastouchą. Wystarczy, że pójdzie do najbliższego lasu, potrząśnie drzewem i jakaś spadnie mu prosto w ramiona. Jak nie ta, to inna.

Oh, aż się zagotowało w Eshte, kiedy tak sobie wyobrażała wymianę zdań pomiędzy rodzeństwem. Bezczelna dziewucha! Nikt nie może zastąpić Mistrzyni Iluzji i Królowej Trzymania w Napięciu!
W swej złości wystawiła język ku ptaszyskom. Ku nim, ale nie do nich. Zwierzęta były jedną z nielicznych grup istot, co do których elfka żywiła sympatię, choć w stosunku do tych kurczaków na pewno nie było to łatwe. Ale nie, ta złośliwość z językiem była skierowana do Wiedźmy podglądającej ją ich oczami. Niewychowana jakaś.

Później ignorowanie ich istnienia szło jej tak dobrze, że zdołała zasnąć ze zmęczenia i.. znudzenia otoczeniem. Zdobny fotel okazał się ku temu idealny, niewiele gorszy od łoża. Brakowało tylko poduszeczki, ale to nie było żadnym zaskoczeniem dla kuglarki. Tutejsi gospodarze nie sprawiali wrażenia takich osób, które przepadały za maleńkimi, dekoracyjnymi poduszeczkami rozkładanymi na każdej wolnej przestrzeni. Ale i bez tego dodatku dała sobie radę.
Skulona na meblu, nogi ku sobie podkuliła i głowę wygodnie wsparła na kolanach. Dla Eshte musiała to być całkiem wygodna poza. Szkoda tylko, że sen nie zamierzał być wobec niej łaskawy.





***



Ten bowiem był bliższy koszmarowi.
Kuglarka była golutka i tulił się do niej mężczyzna. Nie widziała jego twarzy, ale pod paluszkami czuła jego mięśnie. I jego usta na swych wargach oraz szyi.






Wodziła paluszkami po niebieskich liniach na ciele kochanka, jak po szlakach prowadzących do sekretów. A podświadomie wiedziała, że były one warte odkrycia. Dlatego drżała z podekscytowania i oczekiwania.
Robiło jej się cieplutko i nie mogła się doczekać się, by zrobił coś więcej niż tylko całował. No… na co on czekał? Nie powinien zrobić czegoś bardziej lubieżnego? Zachwycać się jej krągłościami, manifestować się pieszczotami palców na płaskiej linii jej brzucha, na biodrach i udach? Pochwycić ją mocno, rzucić na łóżko lub przyprzeć do muru i zdobyć drapieżnie? Zaspokoić jej zaintrygowanie, wydobywać z niej dyszący oddech i głośne jęki?

Całowanie było przyjemne, ale ona była gotowa na więcej. Chciała.. chciała wybuchu fajerwerków, które nie miałyby swojego źródła w jej magicznych sztuczkach. Chciała rozkoszy, chciała spełnienia. Czy naprawdę sama musiała się tego wszystkiego domagać?!

Musiała.
Mocnym pocałunkiem wpiła się w jego wargi, w swej niecierpliwości przygryzając je lekko ząbkami. Niech mu zostanie ślad jej namiętności.
Potem przyciągnęła go gwałtownie do siebie, sama nagim tyłeczkiem opierając się o mebel za sobą. Może stół, może fotel, może.. może co innego. Kogóż to teraz obchodziło? Przecież to był sen, w nim mogła robić wszystko, czego tylko pragnęła. Na wiele sposobów. I nikt się o tym nie dowie.
Zwinnie objęła nóżkami swego bezimiennego kochanka, nie pozwalając mu nigdzie uciec. Chętnymi ustami wyszeptywała słowa zachęty. Paznokciami przesuwała po skórze jego ramion i pleców, tworząc nań swe własne szlaki koło tatuaży lśniących błękitem.

Męczący sen...
 
Tyaestyra jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem