Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-12-2016, 18:49   #34
Icarius
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Ponieważ nikt o niego nie zadbał udał się z resztą. Starając się kogoś dogonić i krzycząc:
-Przepraszam ale ja nie znam procedur! Co się dzieje? - wyglądało to dość rutynowo ale mogło być niebezpieczne.
Zapewne śmiesznie wyglądał próbując ich gonić. Poruszanie się w nieważkości nie było dla niego nowością, jednak nie robił tego często. Wychodziło mu to znacznie gorzej od mieszkańców stacji. Plusem było to, że walizka z komputerem była teraz lekka.

Sprawność d20(-1 kostka)= 9 porażka


Próbówał dotrzymać im tempa i wypytać o rozgrywające się wydarzenia, jednak przy mocniejszych odbiciach kostka dawała mu się we znaki. Do tego sami mknący ku celowi wezwania miejscowi wyglądali na będących w wielkim pośpiechu, nie byli więc gotowi, by poczekać, by mu cokolwiek wytłumaczyć. Jeden z nich, chyba najmłodszy tylko rzucił przez ramię.
- Zostań! Nie wolno ci za nami iść!

I faktycznie, gdy tylko inżynier został trochę z tyłu, śluza, za którą zniknęła grupa, i która zdążyła się już za nią zamknąć, odmówiła Stantonowi przejścia wysokim bipnięciem. Czyżby miejscowi mieli przy sobie jakieś rozpoznawane zdalnie przepustki?

Pojawił się w związku z tym jeden problem, Stanton nie mógł pójść ani do przodu, ani cofnąć się, śluzy w kierunku przestrzeni rekreacyjnej również nie chciały się już otworzyć. Został sam w z grubsza prostokątnym pomieszczeniu, pod ścianą zobaczył rząd wyposażonych w zamki szafek, parę skrzynek technicznych zawierających pewnie jakaś miejscową elektronikę oraz stanowisko komputerowe. W ścianie zainstalowano też okno, przez które obserwować mógł z trochę innej perspektywy księżycowe osiedle. Teraz zobaczył, że najwyraźniej nie całe skupione było w jednym miejscu, od kompleksu, który widział wcześniej odchodziły wąskie długie tunele znikające gdzieś za krawędziami kraterów, oraz... szyny? Wydawało się, że musiał tam istnieć też jakiś środek między-osiedlowej komunikacji.

Zobaczył również skrawek czegoś, co mogło być wielką szklarnią, w jej wnętrzu na dużej przestrzeni posadzono jakieś rośliny, nie widział dokładnie, ale były to chyba jakiegoś rodzaju pnącza, między nimi co jakiś czas migały mu sylwetki uwijających się w pracy robotników.

Przez parę chwil nasłuchiwał, ale wokół niego było prawie idealnie cicho. Nikt się chyba nie zbliżał.

Sprawdził czy jest może jakiś numer miejsca gdzie utknął. Uznał że nawet dziecko nie zostawiłoby go na śmierć a co dopiero grupa dorosłych. Rozejrzał się tylko czy szafki są zamknięte. W takich miejscach powinny być maski tlenowe czy inne urządzenia awaryjne. Rozglądał się nie panikujac. Postanowił sprawdzić czy z panelu idzie nadać wiadomość, że utknął tu i tu. Bez logowania się do bardziej skomplikowanych systemów. Na stacji pełnej ludzi i dzieci musiały istnieć jakieś proste procedury. Tak samo mógł ponownie awaryjnie wywołać Jessice, czego nie robiła wiedząc że Stanton jest na stacji na pewno nasłuchiwała. Nawet będąc w trakcie rozmowy z matką. Wyczekiwał spotkania z nią od tak dawna… a przecież minęło dopiero kilka dni. Wieczność dla zakochanego.

Sprawdził po kolei wszystkie szafki, odkrywając, że wszystkie poza jedną były zamknięte. W otwartej szafce nie było zbyt wielu rzeczy. Jeden biały kombinezon, choć nie próżniowy, narzędzie, które chyba było niewielką plazmową spawarką - wydawało się, że ogniwo było naładowane i była sprawna - maska do spawania oraz teczka z jakimiś raportami technicznymi, których Stanton na pierwszy rzut oka nie był w stanie rozszyfrować. Nie dało się jednak nie zauważyć, że symbole techniczne używane w załączonych do raportów schematach były zupełnie inne od standaryzowanych, które obowiązywały wśród Inżynierów i innych zajmujących się techniką frakcji Znanego Świata.

Panel komputerowy okazał się podobnie tajemniczy. Po Upadku Inżynierowie i inne frakcje stworzyły liczne języki programowania, w teorii różne, jednak wszystkie bazujące na podobnych podstawach stworzonych z urywków wiedzy odziedziczonych po Drugiej Republice. Ten język i interfejs wydawały się jednak zupełnie inne, jak gdyby wyewoluował z zupełnie innej szkoły myśli technicznej niż pozostałe. Stanton na szybko nie był w stanie nawet skutecznie wyjść poza pole wpisywania podstawowych komend. Jeśli chciał to wszystko zrozumieć, musiał poświęcić więcej czasu. Mógł też spróbować podłączyć się do systemu własnym komputerem, być może pozwoliłby na przeszukiwanie zasobów pamięci przez bardziej przyjazny i znany inżynierowi interfejs.

Jeśli zaś chodziło o bezpośrednie zagrożenia to takich póki co nie było widać. Sekcja, w której się znajdował wydawała się sprawna, szczelna i dobrze zaopatrzona w tlen.

Oj kusiło go… kusiło. Chciał włączyć swój komputer zalogować się a może nawet trochę pogrzebać. Rozsądek i szacunek nakazywały jednak inaczej. Był chyba nadal niedaleko od pomieszczenia rekreacyjnego. Zatem jego opiekun a jednocześnie ojciec Jessici bez trudu go tu znajdzie. Wcześniej czy poźniej... Nie ucieszyłby się zapewne gdyby Stanton akurat dłubał w ich zabawkach. Wziąłby go za szpiega i na życzenie Waltona wyrosłaby przepaść między nimi. Nie, nie między nimi. Ojciec Jessici według wiedzy Stantona zapewne miał coś do powiedzenia. Mógł argumentować, wykładać własne zdanie. W tym domu szlacheckim decydowały jednak kobiety. Dostarczyłby argumentu przeciw sobie zatem, w rozmowie o jego i Jessiki przyszłości. Rozmowie która już się zapewne burzliwie toczyła. Gdzie jego ukochana toczyła bój w ich imieniu. Całej trójki do którego on miał zamiar dołączyć. Kusiło go jednak nadal…*

Inżynier postanowił tym razem nie ryzykować, wszak w końcu ktoś powinien po niego przyjść. Nie trwało to dłużej, niż paręnaście minut. Śluza rozsunęła się i ujrzał grupę wyraźnie poruszonych miejscowych, dyskutowali ze sobą energicznie, mocno gestykulując. Wśród nich zauważył Ganthara i jednego z mężczyzn, za którymi wcześniej podążył. Ganthar dociskał do skroni niewielki, nasączony krwią gazik, na ramieniu jego kombinezonu widać było małe czerwone kropki. Od razu zamilkli, gdy go zobaczyli, Stanton zdążył zrozumieć tylko coś o tym, że nie była to pierwsza awaria.

- Co pan tu... - ojciec Jessici wyraźnie zdziwił się widząc inżyniera. - Prosiłem przecież... - uniósł brew, a na jego twarzy zaczęły malować się negatywne emocje, jakby w jego wyobraźni tworzyły się już niezbyt przychylne dla Stantona scenariusze.
- Panie, ten obcy... On chyba chciał pomóc - rzucił w jego obronie ten, którego Stanton rozpoznawał. - Podążył za nami po alarmie, ale odcięły go chyba śluzy.
- Wszyscy nagle się oddalili. Uważałem, że idąc z nimi będę mógł pomóc. Wiem, że nie lubicie obcych. I szanuję to, ma to swoje powody zapewne. Kierowałem się jednak wyłącznie dobrymi intencjami. Gdy powiedziano mi, że nie mogę iść dalej. Cóż grzecznie poczekałem tutaj, droga powrotna została odcięta. - wstrzymał się ze spostrzeżeniami typu “ to krew na pana twarzy” i kolejnymi propozycjami pomocy. Swoją ofertę jeśli ma być wysłuchana będzie musiał złożyć komuś wyżej. Szlachetnej kobiecie zarządzającej kompleksem.
- Przepraszam jeśli sprawiłem jakiś kłopot.

Stanton przekonywanie d20(+2 za wsparcie)=12 sukces
+2 do testu przekonania Elory


-Tak, faktycznie, już wcześniej pan ofiarował pomoc... - widać było, że Ganthar się rozluźnił. - Faktycznie, nie mogę pana chyba winić za szlachetne pobudki, nawet jeśli oznaczało to zignorowanie mojej prośby - uśmiechnął się lekko. - Panie Walton, może nie traćmy już czasu...
Skinął na pożegnanie reszcie, na co oni skłonili głowy z szacunkiem, po czym poprosił gestem Stantona, by za nim podążył


Parę chwil i kilka korytarzy później zeszli do szerokiego, podwójnego tunelu, na jego podłodze widać było dwie linie połączonych w pętlę torów. Na jednym z nich stał gotowy pojazd. Wydawało się, że mieścił do czterech osób plus ciężki ładunek na pace. Pojazd miał otwartą i dość prostą i niezawodną konstrukcję.
- Proszę dobrze zapiąć pasy, przy tak niskiej grawitacji może pan odlecieć z siedzenia - poradził mu z lekkim uśmieszkiem Ganthar.

Ruszyli z wizgiem elektrycznego silnika. Wózek, czy też pojazd, był naprawdę bardzo szybki, a przynajmniej tak zdawało się w jednostajnym tunelu, w którym nie było za bardzo punktów odniesienia. Tunel czasem skręcał, czasem schodził w dół, bądź lekko piął się pod górę. W pewnym momencie mignął koło nich podobny wehikuł, który mknął drugim torem, w przeciwną stronę, Stanton zauważył, że był znacznie dłuższy. Albo miał inną konstrukcję, albo złożony był z pojedynczych połączonych pojazdów, zdawał się być mocno wyładowany towarami, dwie siedzące w nim osoby uniosły dłonie w powitaniu, ale widzieli je tylko ułamek sekundy.

Trzy uderzenia serca później coś dziwnego zaczęło się dziać z ich pojazdem. Między torami przemknęły wyładowania, na wyświetlaczu pojazdu pojawił się ostrzegawczy znak, ich wehikuł zaczął poważnie wibrować, a światła w tunelu przygasły. Ganthar zaklął pod nosem i szybko dopadł do panelu sterowania.

Ganthar technologia d20=3 sukces!

Na szczęście chyba udawało mu się opanować usterkę. Przestało trząść. I wtedy usłyszęli za sobą krzyki. Ciężko obciążony wózek, który właśnie ich minął, wypadł z torów i z ogromnym pędem, zwiększonym jeszcze przez sporą masę ładunku, wpadł w ścianę tunelu, która wygięła się i rozerwała jakby była z papieru. Momentalnie huknęło, gdy różnica ciśnień gwałtownie poszerzyła dziurę do wystarczających rozmiarów, by wózek i ciskających się w agonii pasażerów dosłownie wyssało na zewnątrz.

Stanton i Ghantar byli o wiele za blisko, by móc czuć się bezpiecznie. Tworzywo tunelu za nimi rozerwało się jak otwierana konserwa. Atmosfera wysysana była na zewnątrz z ogłuszającym rykiem gwałtownej dekompresji. Szarpnęło ich potężnie do tyłu, niemal wyrywając z siedzeń, elektryczny silnik zawył z przeciążenia, cały wózek gwałtownie zachwiał się na torach, ale jakimś cudem wyrwał znowu do przodu.

Stanton sprawność d20(+2 trudność)= 12 porażka


Stantonem wstrząsnęło i szarpnęło w kierunku przeciwnym do kierunku szybkiej jazdy, niemal pozbawiając go zmysłów, utracił chwyt na swojej walizce, która wyleciała z jego objęć koziołkując z hukiem po tylnej części wózka i zaplątując się w rozpiętą tam siatkę do mocowania dużych ładunków. Łopotała i uderzała szaleńczo w pojazd i prawie pewnym było, że zaraz się odczepi i poleci w nicość.*

Stanton nie mógł stracić walizki. Co by zrobił bez myślącej maszyny. Był w końcu inżynierem. To element jego pracy. Osobiste dane, ulubiona muzyka, dziesiątki użytecznych autorskich programów. Była z nim odkąd pamiętał. Prezent od nieżyjącej już matki.
- Panie Ganthar pomocy - wskazał na walizkę i sam próbował jej sięgnąć lub choć zabezpieczyć mocniej naciągając na nią siatkę. Nie wiedział czy Ojciec Jess mu pomoże ale warto było spróbować. Wyglądał na zręcznego i wysportowanego. Stanton natomiast znał własne ograniczenia. Co nie przeszkadzało mu próbować.

Ganthar spojrzał krótko za siebie, podążając za wzrokiem Stantona, jednak natychmiast skoncentrował swoją uwagę znowu na panelu sterowania, próbując wycisnąć jak najwięcej mocy z silnika jednostki. Nie wyglądał jakby bagaż inżyniera specjalnie go w tym momencie interesował.

Równie dobrze w każdej chwili i ich mógł spotkać los podobny do losu nieszczęśników wyssanych na zewnątrz, w każdej chwili mogło też w rurze po prostu zabraknąć tlenu do oddychania. Wózkiem trzęsło nie na żarty i z ledwością przeciwstawiał się potężnej sile próbującej zerwać go z torów i posłać koziołkującego w stronę powiększającej się wyrwy. Starczyłoby też, by po prostu przepalił się silnik, unieruchamiając pojazd i ich zgon byłby niemal pewny.

Stanton giął się jak mógł, ale nie miał szans sięgnąć bagażu nie wypinając się jednocześnie z pasów i narażając swojego życia.

Szansa na zerwie się walizki
1-50 zostanie 51-100 zerwie się
d100=40 zostaje

Po paru ciągnących się w nieskończoność chwilach pełnych walki wyjącego już agonalnie silniczka z nienasyconym żywiołem szalejącym za nimi, przejechali przez ciężką śluzę, za którą znajdowała się niewielka zajezdnia znacząca koniec torów. Przy śluzie minęli dwa wyglądające na szlacheckie srebrno-czarne proporce. Ledwo wyhamowali. Szarpnęło nimi do przodu. Spod wózka strzeliło iskrami, akurat w momencie, w którym zatrzasnęła się za nimi śluza. Walizka dopiero teraz zerwała się z siatki i uderzyła głucho w kompozytowe podłoże. Wydawała się całkiem cała.

Ganthar odetchnął z ulgą. Momentalnie w pomieszczeniu pootwierały się inne mniejsze śluzy i do środka wlało się sporo osób. Wydawało się że była to miejscowa służba i strażnicy, sanitariusz, jacyś technicy i... Ledwo zdołał się wygramolić z wózka, gdy go dopadła. Poczuł na policzku miękkość jej włosów, w nozdrzach zapach jej skóry, za którym tak tęsknił...
- Stanton… - szepnęła mu do ucha Jessica.*
- Prawie zginęliśmy, ludzie tam ich… wessało oni… nie dali rady. - pokręcił głową. - Może i ja nie dałem i widzę teraz anioła? - starał się przegonić złe myśli, lekko żartując. - Panie Ganthar, dziękuję. Pana sprawność uratowała nam życie. Może nawet nie będę narzekał na jego narażanie? - znów się uśmiechnął. Objął ją w pasie przyciągnął do siebie i pocałował.
- Nagroda warta ryzykowania dobytku i życia. Jestem jak obiecałem. - powiedział po dłuższej chwili gdy wreszcie się od siebie oderwali. - Jessico Xantippe jesteś mi winna wyjaśnienia. - uśmiechał się już niemal jak błazen.

- Będziecie mieli jeszcze czas na rozmowy, panie Walton - rzucił Ganthar podchodząc do szczęśliwej pary. Ciężko było zinterpretować jego minę, gdy patrzył na nich i ich czułości. Było w tym spojrzeniu coś ciepłego, ale z drugiej strony widać było też kłębiące się w jego głowie obawy.

Za nim podążał sanitariusz, starając się "w biegu" dokończyć badanie swojego pana.

- Mieliśmy naprawdę dużo szczęścia - rzucił do Stantona, kładąc mu krótko dłoń na ramieniu. - Jessico? Gdzie twoja matka?

Dziewczyna zwróciła się w stronę ojca, jednak równocześnie nie puszczała dłoni Inżyniera, jakby chciała pokazać, że nie dadzą się rozdzielić.
- Zwołano pospieszne posiedzenie Mówczyń, na szczęście kazała przygotować sobie prom... - zawiesiła głos, sugerując wymownym spojrzeniem, że inaczej mogłaby się znaleźć w felernym tunelu w czasie katastrofy.
Ganthar odetchnął z ulgą.
- No dobrze, do jej powrotu będziemy jednak odcięci w naszym habitacie.

Przywołał do siebie grupę techników i sanitariusza.
- Zaraz tunel pewnie do końca się zdehermetyzuje, teraz będzie można w spokoju odzyskać z powierzchni to co zostało z wypadku oraz ciała tych nieszczęśników. O pracach naprawczych zdecydujemy dopiero po kontakcie radiowym z Węzłem. Zrozumiano?
Członkowie grupy skinęli głowami i zniknęli w śluzie, zapewne w celu przygotowania się do prac w prawie nieistniejącej atmosferze księżyca.
- A wy... - spojrzał na inżyniera i Jessicę. - Cóż... Chyba na razie będzie najlepiej jak odpoczniecie - rozłożył ramiona w trochę bezradnym geście
-Zapewne. - spojrzał wymownie na Jessice. - Prowadź. - powiedział już znacznie ciszej. Gdy minął ciężki szok, powoli docierały do niego co się stało. Omal nie zginął w tunelu. Spojrzał też na leżąca walizkę. Wydawała się nagle mniej istotna. Jednak tam w tunelu w pierwszym odruchu, była ekstremalnie ważna. Pokręcił głową to, że żywy Stanton, Jessica i trochę mniej żywa maszyna myśląca byli w jednym pomieszczeniu. Było zwyczajnym fartem. Dotarło do niego jak blisko było nieszczęść i ich poważnych następstw.

Następne trzy godziny przeminęły im nie wiadomo kiedy. Cieszyli się swoją bliskością i czasem, który został im dany, cieszyli się, że mogli tam być razem, choć tak niewiele przecież brakowało, by stało się inaczej. Spragnieni siebie i niespokojni wobec przyszłych wydarzeń chcieli nadrobić wszystkie minione chwile rozstania.

Same włości rodu Ilonday okazały się nie znowu tak odmienne od swoich planetarnych odpowiedników. Gdy tylko wyszli z obszaru technicznego połączonego z torowiskiem, znaleźli się w korytarzach pełnej służby szlacheckiej posiadłości. Większość kompleksu znajdowała się pod powierzchnią i zamiast widzianej wcześniej konstrukcji z futurystycznych powiązanych śluzami habitatów miał teraz do czynienia z normalnym przepastnym domostwem, w którym włazy bezpieczeństwa rozmieszczone były tylko w strategicznych miejscach, a ustawione gdzieniegdzie stacje awaryjnych kombinezonów gustownie wkomponowane były w drewnianą, zdobioną zabudowę. No i była tam porządna sztuczna grawitacja.

Wydawało się, że habitaty należące do szlacheckich rodzin były zgoła odmienne od modularnego Węzła połączonego z portem gwiezdnym, w którym rozpoczął swoją wizytę i który dostosowywany był do potrzeb wspólnoty. A przynajmniej ich mieszkalna część taka była. By to wszystko działało potrzebne były też poziomy techniczne z rozległymi systemami podtrzymywania życia, których elementy widział po drodze między zajezdnią, a właściwym domostwem.

Komnaty Jessici, w których spędził ostatnie godziny składały się z sypialni, gabinetu i łazienki. Ta ostatnia zaopatrzona była w masywną zdobioną shapruckim złotem wannę na lwich nogach, w której obecnie wypoczywali pod morzem piany i zmęczeni od miłosnych figli. Kręcił jej właśnie na ramieniu kółka z fiołkowych bąbelków obserwując niecodzienną ozdobę tego pomieszczenia. W ścianie łazienki zamontowano niewielkie zdobione okno, przez które widać było fragment wnętrza pobliskiej podziemnej groty. Na niemal wszystkich jej ścianach lśniły hipnotyzująco przepiękne różnokolorwe nacieki z tajemniczych minerałów.*
Stanton cieszył się czasem spędzonym z ukochaną. Chciał żeby to trwało a myśl o ich niepewnym położeniu ciągle kołatała mu w głowie. Przez ostatnie trzy godziny zwyczajnie cieszyli się sobą. Nadszedł jednak moment by porozmawiać.
- Jak rozmowa z mamą? - powiedział dmuchając chwilę później w pianę na ręku. Kierując jej strumień na Jessikę.

Spojrzała z udawanym oburzeniem, gdy część bąbelków zatrzymała się jej na nosie i policzkach. Pokazała mu język i zachichotała radośnie. Lecz beztroska trwała zaledwie chwilę, gdy tylko zaczęła zastanawiać się nad odpowiedzią na jego pytanie wyraźnie posmutniała. Wcześniej też unikała wszelkich poważniejszych tematów, nalegając, by cieszyli się chwilą.
- Nie wiem... - odparła w końcu zamyślona. - Matka chce żebym została tutaj z dzieckiem i wychowywała je sama, a gdy tylko będzie to możliwe, podjęła moje nauki, co oznacza wieloletnią podróż po księżycach należących do naszego rodu... Chce bym poszła w jej ślady.
Zamilkła, opuszczając wzrok i bawiąc się w zamyśleniu jego dłonią, jakby widziała ją po raz pierwszy.
- Powiedziałam jej czego ja chcę... Ale nie wiem, czy pozwoli mi podjąć tę decyzję. Ona... Nie potrafi przegrywać…
- A czego Ty chcesz? - powiedział obejmując ja pod wodą - Co do twojej mamy. Myślałem o takim rozwiązaniu sprawy które sprawi, że uzna się za zwycięzcę. Tylko to niekoniecznie musi być zwycięstwo o jakim myśli teraz. Żeby tego dokonać musisz mi naświetlić kilka spraw. Zacznijmy od tych awarii, odkąd tu jestem zabiły dwie osoby. I raniły bądź również zabiły kolejną a to wszystko w pierwszej godzinie wizyty.

- Przecież wiesz... - poruszyła się niespokojnie w jego objęciach - Chcę byśmy byli rodziną... my... we trójkę - mocno ścisnęła jego ramię i spojrzała gdzieś w kierunku swojego brzucha, choć widać tam było tylko grube połacie piany.- Ale nie chcę też wyrzec się rodziców i mojego rodu...

Słysząc ostatnią wypowiedź inżyniera zachichotała i pogłaskała go z politowaniem po głowie. - Stantonie, stawać do boju z Elorą Ilonday Xanthippe w knuciu intryg...?

I wtedy rozległy się głośne uderzenia w drzwi. Prawdopodobnie ktoś stał na zewnątrz na korytarzu i chciał dostać się do komnat Jessici waląc w nie uparcie otwartą dłonią.

Jessica uśmiechnęła się kładąc palec na ustach.
- Udajemy że nas nie ma... - wyszeptała figlarnie, chowając się w pianie.

Ale hałas nie ustawał, komuś najwyraźniej bardzo zależało.
- O nie... tylko nie on... - przewróciła oczami, domyślając się najwyraźniej o kogo może chodzić.
Do uderzeń doszły jeszcze krzyki na korytarzu, najwyraźniej trwała tam jakaś głośna dyskusja, bo kłócących zdawało się być coraz więcej.
- Może lepiej ubierzmy się i go wpuśćmy, matka kazała mi być dla niego miła... To Jego Wielebność Diakon deMolle - wymówiła jego tytuł z przesadną , prześmiewczą emfazą. - Jest tu obserwatorem, czy czymś w tym rodzaju.
- OTWIERAĆ! - krzyki dochodziły do nich mocno przytłumione przez grube ściany komnat, ale były na tyle głośne, że dało się rozpoznać słowa - BOM GOTÓW NATYCHMIAST ZANOTOWAĆ, ŻE TU HEREZJE JAKIEŚ PRZED NAMASZCZONYM SŁUGĄ PATRIARCHY KRYJECIE!
-Musimy? Ehh, pewnie musimy - klapnął ręka w wodę. - Nie lubię klechow, zawsze zadzierają nosa. Skoro musimy, to spław go szybko. - był pewien, że to jakiś wariat. Pewnie szuka herezji na każdym kroku, i zaraz się przypierdoli. Wszystko jedno o co. Na szczęście Jess była szlachcianką on członkiem ligi kupieckiej. Żeby coś im zrobić musi mieć twarde dowody. Pluć jadem może z przyzwyczajenia na nich. Jak to zwykł do ciemnego ludu.
- Najważniejsze to nie dać się sprowokować. -nie wiadomo czy powiedział to do niej czy do siebie. Za każdym razem, jak chciał z nią coś ustalić czy zapytać przeszkadzano mu.

- Ach, mój drogi Stantonie. - spojrzała na niego z politowaniem, pomagając mu szybko wciągnąć gacie. - Witamy w świecie szlachetnie urodzonych, gdzie robi się głównie to, na co nie ma się ochoty! - zaśmiała się, doprowadzając do porządku swoją fryzurę. - Nie tylko przyjmiemy tu Wielebnego Diakona deMolla, ale zrobimy to z szerokim uśmiechem na ustach, jakby był najcenniejszym z gości... - w paru szybkich ruchach wcisnęła się w nieskomplikowaną, ale elegancką długą suknię z wysokim kołnierzem.
- Bo chcemy dobra naszego rodu, tak? A Wielebny może nam to dobro skutecznie zapaskudzić.
Na koniec przebiegła jeszcze przez chmurę rozyplonego chwilę wcześniej perfumu i już była przy drzwiach, odwracając się, by sprawdzić, czy i on jest gotowy.

Gdy tylko nacisnęła zdobioną klamkę, do środka wejrzała - zasapana od trwającej na zewnątrz kłótni - sylwetka duchownego. Krzyż Gwiezdnych Wrót gwałtownie dyndał mu nad kałdunem w rytm niespokojnego wzburzonego oddechu. Na sobie miał ciężkie ciepłe odzienie, takie jak zwykli nosić tradycjonaliści na rodzimych decadoskich światach.
- Nareszcie! - westchnął, ocierając pot ze zroszonego kroplami czoła i poprawiając niesforny lok.


Już chciał wepchnąć się po chamsku do środka i coś odwarknąć, ale po spojrzeniu na dumną sylwetkę szlachcianki jakby spuścił z tonu.
- Lady Jessica... - wymamrotał, kłaniając się lekko. - Czy to prawda, co mi mówiono? To on? - wskazał na Stantona i jakby pokraśniał. - Ha! Chwalmy Wszechstwórcę!
Z szacunkiem przemknął się koło dziewczyny do środka i niemal od razu rzucił w stronę inżyniera wystawiając w jego kierunku sporą mięsistą dłoń.
- No, chłopcze, bez krępacji, sygnet mi się gdzieś zapodział, tedy całować nie będzie co, na zapas ci za ten srogi nietakt odpuszczę! Tak się cieszę, że wreszcie przybył tu ktoś... - nachylił się do niego i wyszeptał, patrząc podejrzliwie w stronę nadal stojącej przy drzwiach i uśmiechającej się przyjaźnie Jessici - ...normalny...
Zlustrował inżyniera od stóp do głów.
- No, od razu widać przecie, żeś ze zdrowego chowu, takiego jak Świetlisty przykazał! Słoneczka żeś normalnego i powietrza błogosławionego zaznał, drzewa ci nad kolebką szumiały! Słuchaj...
- przyciągnął go do swojej masywnej sylwetki i zgarbił się konspiracyjnie.
- Oni tu są wszyscy jacyś dziwni... Rozumiesz o czym mówię, nie? Ale tobie chyba mogę zaufać? Nie próbuj mi tylko kręcić! - Podniósł w górę masywny paluch i pokręcił nim ostrzegawczo. - Studiowałem tajemne techniki Eskatoników, za bożą łaską wnet wykryje każdy fałsz!
Stanton nie mógł nie zauważyć, że mocno pachniało od niego drogimi likierami.
- Czy to prawda co mi ci bladzi opowiadają? Odcięci jesteśmy?
Stanton po słowach Jess zagryzł zęby i uśmiechnął się. Skoro jej zależy na dobrym wrażeniu, to jemu też. Spodziewał się jednak ciężkiej przeprawy. I zdziwił się srodze. Przynajmniej na pierwszy rzut oka. Diakon Ortodoks z resztą nie żaden cholerny Avestianin, wydawał się żartobliwy i sympatyczny. Co najpierw spowodowało oniemienie u Inżyniera by po chwili przerodzić się w szczery śmiech. Cała ta gadka przez drzwi była sprytnym fortelem zapewne! Skutecznym zresztą.
- Tak, wystąpiły problemy techniczne. Przynajmniej z tego co mi wiadomo. - potwierdził duchownemu, nie wchodząc w kłopotliwe dla gospodarzy szczegóły - Co do naszych gospodarzy zaś - przeszedł do konspiracyjnego szeptu. - Inna kultura po prostu. Życie na stacji ot co. Możliwe że wpływa na poczucie humoru, nie tylko na cerę. - lekko zawyrokował z uśmiechem.
 
Icarius jest offline