Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-12-2016, 13:32   #11
Fiath
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Cool, cooler, Heavy reader


Pat poprowadził grupkę magów w stronę zachodniego krańca parku. To tam znajdować się miały budynki socjalne, a tym samym stołówka dla pracowników. W czasie drogi minęli jeszcze kilku krzątających się po obiekcie zwierzoludzi, jak i regularnych przedstawicieli rasy ludzkiej. Większość pracowała przy atrakcjach, sprawdzając czy wszystko działa tak jak trzeba. Wszyscy odziani w kombinezony takiego samego koloru jak Luis.
- To ubiór dla pracowników mechanicznych, ochrona ma większą dowolność ubioru. - wyjaśnił Pat, poprawiając z dumą swoją zielonkawą pelerynę.
Budynek stołówki znajdował się poza dostępną dla gości lunaparku strefą, więc nie był tak pstrokaty i barwny jak reszta atrakcji. Zamiast na jego aspekty wizualne postawiono na maksymalizację użyteczności. Długa budowla mogła pomieścić na raz sporo pracowników, tak by każdy mógł w spokoju i komforcie spożyć posiłek. Aktualnie tylko jeden z licznych stołów był okupowany przez samotną postać.



Dobrze zbudowany tygrysoczłek, ubrany w szorty i czerwony tank-top, zajadał się potężnym stekiem. Jego futro było lekko potargane, i niezbyt gęste przez co dokładnie widać było dobrze rozbudowane mięśnie. Na oparciu jego krzesła wisiał pomarańczowy kombinezon, który musiał zdjąć do posiłku.
- Pat! - ryknął głośno, wypluwając kawałki mięsa z paszczy. - Już jesteś!? Świetna spraw... - jego potężny głos został zagłuszony huknięciem silnym jak wybuch bomby. Cała stołówka, aż zadrżała, a bębenki w uszach obecnych zawibrowały boleśnie.
- MÓWIŁEM BY ZACHOWYWAĆ CISZĘ W MOJEJ BIBLIOTECE!!!! - źródłem huku okazała się osoba, która wynurzyła się z kuchni.
Dwumetrowy mężczyzna, o budowie typowego kulturysty pojawił się za ladą. Jego muskularna goła pierś była naprężona, od dźwigania olbrzymich metalowych naramienników, najeżonych kolcami. Bransolety otaczające nadgarstki, były grubsze niż pełne zbroje płytowe. Skórzane spodnie przylegały ciasno do olbrzymich ud, a wzrok obecnych w grupie kobiet został uratowany, dzięki metalowemu ochraniaczowi umieszczonemu w strategicznym punkcie męskiego ciała. Twarz mężczyzny skryta była pod metalowym hełmem, który jak każdy element jego stroju pokryty był kolcami i szpikulcami. W jednej dłoni trzymał potężny tasak do mięsa, zaś drugiej… gitarę! Instrument stylizowany był na olbrzymi topór, a przebiegające po nim lekkie wyładowania sugerowały, że magia wzmacniała go do uzyskiwania lepszego dźwięku.



- To jest stołówka a nie biblioteka idioto! Przecież osobiście tu gotujesz! - tygrys najeżył się cały, uderzając pięściami o stół.
- STOŁÓWKA TO BIBLIOTEKA DLA JEDZENIA!! WIĘC MUSI TU BYĆ CISZA! - zaryczał mu w odpowiedzi dziwaczny osobnik, który chyba jeszcze nie dotrzegł przybycia nowych gości.
- Rozumiem że to norma? - Zapytała Pata, spoglądając na sytuację, jawne rozbawiona.
- Raczej tak - przytaknął gepard lekko zażenowany całą sytuacją.
Mężczyzna był wyraźnie rozczarowany
- To ma być stołówka? Mam przynajmniej nadzieje, że jedzenie jest na wyższym poziomie.
-...Lame… - wyjąkał Bob patrząc na kucharza. Wszystkie jego poradniki na temat kozactwa uznałyby zbrojnego jako niezłą lamę. Przerost formy nad treścią. Podszedł do mężczyzny i przypatrzył mu się z jedną ręką na podbródku. - Po co ci ten pancerz w kuchni? I swoją drogą twoje barki są o tyle słabsze od klaty czy o tyle bardziej narażone, że możesz chodzić topless tylko na torsie? - skrytykował gotowy rzucić mikrofonem na glebę. - Poza tym ani gitara, ani siekiera nie są potrzebne ani w kuchni ani w bibliotece. Chcesz ścinać drewno czy grać muzykę? - zapytał go retorycznie. - No i ile musisz wadzić tymi kolcami, to musi być masakra w kuchni...w sumie teraz chcę zobaczyć jak w tym wdzianku gotujesz. To musi być imponujące. Można? - zapytał, podnosząc na chwilę okulary przeciwsłoneczne aby wewnątrz budynku widzieć wyraźniej rosłego mężczyznę. Przybił żółwika jego klacie. - Mogę trochę pomóc. Widzę, że idziesz w styl bossa ale nie do końca to tutaj działa. Może trzeba coś zrobić z “biblioteką”? - skrytykował określenie, odwrócił się do sali i układając ręce w kadr przejrzał płynnym ruchem otoczenie. - Może “galeria jedzenia” albo “katalog”? Żeby wszyscy od razu zrozumieli o co chodzi na sam wydźwięk?
Przez cały wywód mężczyzny, wlepione w niego były dwa punkciki jarzące się w mroku wnętrza hełmu. Kucharz mrugnął kilka razy, co było widać przez chwilowe zgaszenie się światła. Kiedy usta Boba skończyły się ruszać, jego pierś napięła się od nabierania powietrza.
- MUSISZ MÓWIĆ GŁOŚNIEJ BO NIC NIE SŁYSZAŁEM!!!! - ryknął na całe gardło, przez co lampy lekko zakiwały się na boki. - ALE PEWNIE CHCESZ WYPOŻYCZYĆ KSIĄŻKĘ?!! - upewnił się kolos.
Odrobina zażenowania wtarła się do Boba który dalej zinterpretował sytuację i osobę kucharza wedle swojej wyobraźni. Może trzeba go krok po kroku? Bob też by się wstydził, gdyby ktoś mu wygarnął, że przesadza. - PEWNIE, POKAŻ JAKIE MASZ! - Pokazał kciuk w górę chcąc dodać nieco otuchy olbrzymowi.
- NIE KRZYCZEĆ, ZACHOWAĆ CISZĘ!! - w odpowiedzi na podniesiony głos luzaka zbrojny zareagował typowym dla bibliotekarki rykiem. Następnie jednym palcem pogrzebał pod naramiennikiem, by wyjąć złożony kawałek papieru. - TO WYKAZ Z NASZYCH ARCHIWÓW! - wykrzyczał z nieukrywaną dumą, wręczając go Bobowi. Po rozłożeniu pergaminu, okazało się że to menu jadłodajni, tylko że każda potrawa nosiła nazwę niczym książka.
- Jeżeli wybierzesz “Wrzeszczące wzgórza” to osobiście cie poszatkuje… - do ucha Boba, napłynął szept tygrysoczłeka, który wyłonił się zza jego ramienia.
Przez jego drugie ramię zajrzała Kaly, opierając na nim podbródek wskazała palcem na jedno z dań.
-[i] “Klątwa Lokiego” brzmi ciekawie. Poproszę![i]- Oznajmiła pajęczyca.
-Przecież to park rozrywki, nie zatrudnili byście mordercy. - zdziwił się sugestią Tygrysa. - Poza tym ciekawe jakby mu to wyszło. - wskazał palcem na “wrzeszczące wzgórza” aby zachować ciszę.
Lis z tępą miną przyglądał się liście. Wskazał palcami dwa losowe dania, po czym dodał
- Podwójnie proszę
- Weźmiemy cztery Klątwy Lokiego! - huknął tygrys, uderzając jednocześnie otwartą łapą w bok hełmu olbrzyma.
- JUŻ SZUKAM W ARCHIWACH!!! - ryknął kuchcik, przejechawszy palcami po strunach by wydobyć z nich ostry dźwięk. Po czym pochylił się by zmieścić się w drzwiach do kuchni i zniknął za nimi. Odgłosy tłuczonego szkła i łupnięć przywodzących na myśl mordobicie zastąpiły jego nieobecność w pokoju.
- To nasz kucharz, Odin. - wyjaśnił Pat, skracając dystans do grupy. W pomieszczeniu zamiast papierosa między jego wargami przesuwała się wykałaczka.
- A to jest…
- Pazur! - wtrącił się tygrys, wskazując na siebie kciukiem. - Robię tu za kolesia od brudnej roboty. Nosze co trzeba, sprzątam i przepycham wychodki! - oznajmił bez cienia wstydu do wykonywanego zawodu.
-[i] Podziwiam twoje poczucie dumy, naprawde rzadkość w tym zawodzie. [i] - pajęczyca pokiwała głową z aprobatą.
- Nie można wstydzić się żadnej pracy, wykonywanej w dobrym celu! - odparł zwierzołak, uderzając się w pierś.
-Naprawdę mnie ciekawość zżera dlaczego to taki tryhard. - przyznał się Bob i spokojnym krokiem podszedł do drzwi kuchni, aby zajrzeć do środka.
Bob zerknąwszy do środka zobaczył coś przypominającego bardziej scenę niż kuchnię. Drewniany podest na środku pomieszczenia, otoczony był przez stoły i szafki, w których skryte trzęsły się naczynia. Kilka z noży, talerzy jak i produktów jadalnych podrygiwało wesoło a stole, w dzikim tańcu, krojąc się, czyszcząc i nakładając. Olbrzym z gitarą nie musiał ich nawet dotykać. Jego grube palce uderzały tylko w struny gitary, która nie wydawała z siebie dźwięków, acz wylewała magię. Magiczna moc płynęła w stronę nieożywionej materii zmuszając ją do tego szalonego tańca.
-Whoo, that’s cool. - Bob machnął ręką do reszty towarzyszy aby również zerknęli. - Czemu on w to nie idzie, skoro tak dobrze mu wychodzi? - spytał pozostałych pracowników. - Nie lubi tego że jest muzykiem czy jak?
Pat wzruszył ramionami. - Nie wiem, trudno się z nim dogadać czasem. - stwierdził cicho.
- Ja słyszałem, że zawsze chciał być bibliotekarzem, ale rodzice nie przyjęli go z racji na donośny głos. - doprecyzował Pazur.
- Kogo normalnego interesują książki? Niech gotuje, jeśli to mu wychodzi. - parsknął lis.
- not cool. - machnął palcem na lisa. - Marzenia są istotne. Aż go szkoda. - Bob zaczął zastanawiać się jak można uratować cool mężczyzny który jest urodzonym metalem, jednak bibliotekarzem w duszy. Brzmiało to jak niezwykle trudny problem do rozwikłania.
Kalythee kucała przylepiona do ściany tuż nad framugą drzwi głową do dołu, zaglądając przez próg.
-[i] Może biblioteka w stylu metal? Taka wiesz, gdzie można krzyczeć i głośno rozmawiać.[i] - Zaproponowała patrząc na Boba.
- Przecież najwidoczniej przeszkadzają mu wszelkie krzyki. Nie lepiej, zostawić to tak jak jest i poczekać na posiłek? - Podrapał się po głowie
- Może książki kucharskie? - Po chwili dodał, niezbyt pewnie.
Pat zasiadł wraz z Pazurem do stołu, było słychać cichą rozmowę którą Gepard podsumował słowami - Magia. - z uznaniem zerkając na grupkę przy kuchennych drzwiach.
-Tylko mu przeszkadzają krzyki bo ich nie lubi, czy dlatego, że przez nie nie dostał swojej wymarzonej pracy? - spytał Bob. - Właściwie ten Profesor nie rządzi tym water parkiem? Może poprosić go aby pieprznął tutaj bibliotekę naukową? I tak robi atrakcje dla jajogłowych z tą barierą czy co to tam jest. - wzruszył ramionami. - Póki co dajmy mu zrobić swoje. I coś zjedzmy.
 
Fiath jest offline