Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-12-2016, 20:49   #228
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Peter nie wykazywał zbytniego entuzjazmu, zachowywał się tak jak wcześniej gdy Max u niego nocował, był raczej obojętny, lecz nie niegrzeczny.
- To co proponujesz zrobić? Czego szukamy? Zaproponowałeś zbadanie śladów to kieruj.
- Warto by obejść chatę w pewnej odległości - zaproponował Max. - Jeśli ktoś szedł do chaty, albo z niej wychodził, to muszą pozostać ślady.
- Dobrze, chodźmy - zakończył Pieter i wolnym krokiem ruszył naprzód.

Warstwa śniegu w ścisłej okolicy chaty jest dość duża, zdecydowanie nikt nie trudził się jego usuwaniem. Na pierwszy rzut oka brakuje jakichkolwiek oznak że ktoś do budynku podchodził w inny sposób aniżeli wejściem. Warstwa wierzchnia jest świeża, lecz dość cienka, raczej nie ma możliwości by w nocy spadło tyle śniegu aby ukryć ewentualne ślady. Po obchodzie mieszkaniec wsi ponownie się odezwał się, z podobnym jak wcześniej entuzjazmem, a raczej jego brakiem:
- Ja tu nic nie widzę. Chcesz poszerzyć krąg?
- Tak - odparł Max. - Jeśli ktoś wyszedł z chaty i do niej nie wrócił, to powinny być ślady, prowadzące gdzieś dalej. Jeśli do chaty przyszedł ktoś spoza wioski, to też powinno być widoczne.
Łowcy poszerzyli zakres poszukiwań, zataczając coraz to większe kręgi zauważyli więcej śladów; prowadziły do lasu oraz do innych chat. Sprawdzenie wszystkich tropów mogło zająć nawet i cały dzień. Trzeba było skupić się na tych konkretnych. Do lasu prowadziło kilka ścieżek, większość z nich była wychodzona na tyle że zaczynał pojawiać się na nich lód. Było też kilka mniejszych, lecz żadna z nich nie zwróciła większej uwagi. Szlaków po wsi było od groma, sprawdzenie każdych było raczej niemożliwe.

Ślady na miękkim śniegu sugerowały kilka rzeczy. Po pierwsze, ten kto wychodził miał na sobie rakiety śnieżne, więc raczej nie uciekał w popłochu. Po drugie, patrząc na ich rozmiar, musiały należeć do osób dorosłych.
Jeden z tropów przykuł uwagę łowców bardziej niż inne. Ich rozmiar sugerował człowieka raczej normalnych rozmiarów, lecz głębokość na jaką zapadały się rakiety była zdecydowanie za duża.
Peter zaciekawiony ruszył dalej w głąb lasu i aby zbytnio się nie wydzierać zasygnalizował Maxowi że coś znalazł.
- Patrz na to - powiedział z nutką ekscytacji Pieter.
Mieszkaniec wsi wskazał na miejsce w którym osoba która zostawiła ślady położyła na ziemię coś co utworzyło rozległy, lecz płytki odcisk. Kształt był nieregularny i ewidentnie zdeformowany. Zaintrygowany kompan Maxa ruszył dalej, nie zwracając zbytniej uwagi na bohatera.
Max nawet przez moment się nie zawahał. Przez chwilę tylko przyglądał się śladowi, porównując wielkość śladu z tym, co mogłaby pozostawić po sobie zawinięta w koc kapłanka, po czym ruszył za Pieterem. Był tak samo ciekaw, jak tamten, kto co (lub kogo) wyniósł. Oraz dokąd i po co szedł.
Broń, tak na wszelki wypadek, miał w pogotowiu. No i rozglądał się bacznie na wszystkie strony.
Ślady prowadziły dalej w las. Pieter szedł przodem i niezbyt oglądał się na otoczenie, więc nie mógł spostrzec tego co Max, który był bardziej uważny. Zza jednego z drzew wyłoniła się twarz mężczyzny, po czym w mrugnięcie oka później schowała się z powrotem.
- Pieter, stój, schowaj się! - syknął Max. W tym samym momencie sam schował się za jednym z drzew. Nie sądził, by ktoś, kto się przed nimi chowa, miał pokojowe zamiary.
Idący spory kawałek przed Maxem Peter nie usłyszał ostrzeżenia bohatera i dalej niewzruszony podążał tropem.
- Pieter, wracaj! Schowaj się! - Max tym razem wykrzyczał dwa, nieco sprzeczne, polecenia. - To zasadzka! - dorzucił tytułem wyjaśnienia, nie zastanawiając się zbytnio, czy mówi prawdę, czy też się myli.

Peter był dość zmieszany, jednakże podobnie jak Max - schował się za drzewem i nie odzywał. Do uszu Maxa doszedł męski głos, jednakże raczej nie pochodził od człowieka którego wcześniej zauważył łowca. Te miejsca dzieliła pewna odległość którą ciężko byłoby przebywać w tak krótkim czasie w ciężkich warunkach.
- Hej, człowieku spokojnie, to my. Przyszliśmy po Was, znaleźliśmy Victorie… niestety. Nie ma sensu dalej szlajać się po lasach. Opuść ten łuk to wyjdę do ciebie, życie mi jeszcze miłe - zażartował i musiał krzyczeć gdyż dzieliła ich spora odległość.
- No to się pokaż - zawołał Max, równocześnie opuszczając łuk, lecz nie ściągając strzały z cięciwy. Ostatnimi czasy jego wiara w ludzi była, nie da się ukryć, mniej więcej taka, jak temperatura otoczenia i oscylowała koło zera. - Najlepiej wszyscy wyjdźcie, byśmy mogli was sobie obejrzeć.
Rozmówca powoli wychylił się zza drzewa, w ręce trzymał włócznie a przez plecy przewieszony miał łuk. Podobnie drugi mężczyzna który bez słowa wyłonił się z miejsca w którym wcześniej widział go Max.
- Hej, spokojnie Max, to nasi - zawołał Pieter i ruszył w drogę powrotną.
Minął Maxa i gdy zbliżył się do “zasadzki” nawiązał rozmowę
- A gdzie była? Co się stało?
- Znaleźli ją w wychodku, niestety już nie żyła. Musieli się wszyscy czymś potruć - biedaki. Burkhard z Marwaldem dalej badają sprawę, ale posłali już po Was, po co mielibyście się męczyć.
Cała trójka zdawała się być zrelaksowana, rozmawiali między sobą nie zwracając uwagi na Maxa. Znaczy się widzieli że tam stoi ale najwyraźniej nie widzieli w nim zagrożenia gdyż nie mieli wyjętej broni ani nie wodzili za nim wzrokiem.
- To kto i co wynosił z wioski? - powiedział Max, wspominając ślady, które widzieli razem z Pieterem. - Skoro kapłanka nie żyje, i nie ją wyniósł, to co?
Za odpowiedz zabrał się Pieterm, gdyż pozostała dwójka powoli szła z powrotem do wsi:
- A ja tam niby wiem. Jesteśmy wolnymi ludźmi, robimy co chcemy póki nie robimy innym krzywdy. Może popytamy o tym we wsi? Mnie też się nie uśmiecha chodzić w taki ziąb. Burkhard poprosił mnie aby pomógł ci w poszukiwaniach i to zrobiłem, a teraz mówi że mogę wracać to tak też zrobię, ale ciebie nie zatrzymuje, jak chcesz to idź sam, ja spadam.
- Hej, czekajcie, idę z wami - krzyknął do pozostałej dwójki i szybkim krokiem ruszył w ich stronę.
- W takim razie za chwilę do was dołączę - zapewnił Max. - Przejdę się jeszcze kawałek i wracam.

Łowca szedł dalej samotnie, tym razem lekko pod górkę. Z czasem gdy mijał jedno z większych drzew, do jego uszu dobiegł charakterystyczny dźwięk - coś co można określić jako sapanie. Ktoś albo coś czaiło się za konarem i musiało być zmęczone. Być może właśnie zmęczenie agresora w połączeniu z czujnością łowcy uchroniło Maxa od szybkiej śmierci.
Bohater uskoczył a zza drzewa wyłonił się mężczyzna, lekko zmęczony i widocznie niezadowolony z faktu że zasadzka się nie udała. Pomimo poirytowania nie zaatakował ponownie, zamiast tego schował się za drzewem, aby zniknąć z zasięgu Maxa. W chwilę później zagwizdał, a łowca kątem oka zauważył iż dwójka która została wysłana po łowców, właśnie do niego mierzy. Obok nich stał zdezorientowany Peter.
Max ledwo zdążył się podnieść, a w powietrze wzbiły się dwie strzały, pierwsza przeleciała łowcy koło głowy, lecz druga wbija się w klatkę piersiową. Uderzenie było mocne, Max poczuł bardzo silny, klujący ból, lecz mimo tego nie tylko nie upadł ponownie, lecz zachował zimną krew i był gotów do działania.
Wyjść z tej sytuacji było kilka, lecz Max zdecydował się na schowanie się za drzewem, lecz najpierw trzeba było w jakiś sposób pozbyć się agresora z włócznią który chował się za konarem. Łowca miał w ręce łuk który na tak krótki dystans na nic by się nie zdał, więc zamiast strzelać, bohater rzucił bronią w głowę włócznika. Miał szczęście, drewniany koniec uderzył w oko, lub jego okolice czyniąc przeciwnika tymczasowo mniej zdolnym do walki.

Ochotnik wykorzystał ten moment, wyciągnął nóż i ruszył naprzód. Ostrze wbiło się w pierś miotającego się przeciwnika, lecz po chwili niestety zsunęło się chroniąc tym samym przed poważnymi obrażeniami.
Włócznik z lekko przymrużonym okiem rzucił się na łowcę, lecz z racji walki w zwarciu nie mógł wykorzystać w pełni swojej broni, zamiast tego uderzył drągiem w okolicę rany na piersi Maxa. Cios nie był może zbyt potężny aczkolwiek dotkliwy, jeszcze bardziej rozwarł ranę po uderzeniu strzałą - grot zatopił się głębiej czyniąc następne uszkodzenia. Strużka krwi pociekła szybciej.
Zdeterminowany łowca pomimo bólu wyprowadził kolejny cios, który okazał się być kończącym. Nóż przeciął gardło włócznika, a tryskająca krew zalała Maxa. W chwilę później na wycieńczonego i rannego łowcę opadło ciało agresora przygniatając go do ziemi.
Max słyszał jak dwoje łuczników zbliża się do niego. Do jego uszu dochodził dźwięk szybkiego przebierania rakietami w śniegu, dochodził z dwóch stron drzewa za którym teraz leżał. Na razie był bezpieczny, lecz tylko lada chwila sytuacja może obrócić się o 180 stopni.
Jakie miał szanse? Ciut większe, niż przed chwilą, ale i tak niewielkie. Trzech na jednego, bo nie sądził, by Pieter mu pomógł. Może cały czas był w zmowie z tamtymi, a nawet jeśli nie, to i tak z pewnością nie stanie po stronie obcego przybłędy. To znaczyło, że musiał sobie radzić na własną rękę... i pomodlić się do wszystkich bogów, jakich zna.
Chwycił leżący na śniegu łuk i wyciągnął strzałę. Miał zamiar wychylić się zza drzewa i strzelić do tego przeciwnika, który zbliżał się z prawej strony.

Odrzucenie ciała, pochwycenie łuku, przygotowanie strzały - to wszystko zabiera cenny czas, a z każdą chwilą atakujący byli coraz bliżej. Z czasem gdy Max wychylił się aby przycelować zauważył biegnącego mężczyznę, był bardzo blisko i właśnie zdał sobie sprawę że jego kolega nie żyje a zaraz sam może oberwać. Nie wiadomo, czy to Max niedokładnie wycelował, czy atakujący odskoczył w dobrym momencie, lecz faktem było iż strzała minęła cel a biegnący mężczyzna zniknął gdzieś w zaspie. Z tej odległości nie sposób było dojrzeć gdzie dokładnie leży, a co za tym idzie łowca nie mógł do niego strzelać.
- Fritz chyba nie żyje, schowaj się, weźmiemy go na przetrzymanie - głos dochodził prawdopodobnie od mężczyzny który leżał na śniegu.
Odgłos brodzenia przez zaspy faktycznie zamilkł, Max nie widział ani nie słyszał żadnego z atakujących.

Ja wam dam na przetrzymanie, pomyślał Max, sięgając po kolejną strzałę. Wbił ją w śnieg, po czym spróbował wyrwać strzałę, która tkwiła mu w piersi. Gdyby się udało, to spróbowałby opatrzyć ranę, by życie powoli z niego nie wyciekło, razem z krwią.
Równocześnie cały czas nadstawiał uszu. Nie chciał, by tamci zarżnęli go jak świniaka. Gdyby udało się wykorzystać truposza jako tarczę... a nuż udałoby mu się wycofać na bezpieczniejszą pozycję.
Strzała wbiła się dość głęboko do tego zaczepiła o kilka warstw ubrań, w tym skórznie, wiec Max musiał chwilę pokombinować aby wyjąć z siebie pocisk. Wyciągnięcie strzały spowodowało kolejny wytrysk krwi, lecz dzięki temu możliwe było zatrzymanie krwotoku. Max owinął się szmatami wyciętymi na szybko z ubrania nieboszczyka. Stracił sporo krwi, co go osłabiło, lecz dzięki temu zabiegowi miał większe szanse na przeżycie, gdyż krew nie ciekła już z niego wartkim potokiem.
Ciało włócznika nie było dużo cięższe niż ogólna średnia, lecz Max był ranny i zmęczony, dlatego też każdy manewr z wykorzystaniem denata sprawiał łowcy problem i ból. Mógł go co najwyżej obrócić, lecz przenoszenie nie wchodziło w gre.
- Daj spokój chłopie, poddaj się, bo się wykrwawisz. Porządnie oberwałeś, widziałem gdzie poleciała moja strzała. My mamy czas, ty nie ...
- Czas nie pieniądz. - Max odpowiedział zasłyszanym gdzieś powiedzeniem. Przy okazji całkowicie je myląc i zniekształcając jego sens. - A nuż przy odrobinie szczęścia uda mi się posłać jeszcze jednego z was do Ogrodów Morra, co będzie zdecydowanie przyjemniejsze, niż pozwolenie, byście mnie bezkarnie zabili. Kto was nasłał, zdradzieckie syny? Co wam zrobiłem?
- Oj chyba jednak będziesz potrzebował tego szczęścia więcej niż odrobinę. Zresztą dobrze ci tak, nie udawaj żeś niewinny. Burhard nas przysłał, mieliśmy Ciebie ściągnąć, nie chciałeś z nami iść to cóż … No chyba że zmieniłeś zdanie?
- Na tym świecie nie ma niewinnych, to tak na marginesie - odparł Max. Oparł się o drzewo, z jednej strony posadził truposza, Fritza bodajże. Chociaż na tyle mógł się przydać, jako prowizoryczna tarcza. - Czyli kłamaliście z kapłanką? Porwaliście ją, a ta kłamliwa świnia, Burhard, chce po prostu nas wszystkich pozabijać, tak samo, jak wykończył biednego Olafa?
- No, może to było takie małe kłamstewko z Victorią. Ale że tak powiem, w dobrej wierze. Chcieliśmy zaoszczędzić ci nieprzyjemności a sobie trudu. A reszta to tylko Twoje przypuszczenia i kłamstwa wyssane z palca.
Max postanowił sprawdzić gdzie znajdują się jego rozmówcy, lecz nie był w stanie dojrzeć ani jednego z nich. Łowca nie widział również Pietera, lecz z racji tego że ostatnim razem był dość daleko Max mógł nie usłyszeć jak ten ucieka. Jeśli chodzi o okoliczne drzewa, można było spróbować się przemieścić, aczkolwiek było to ryzykowne, jeśli czający się w okolicy łucznicy byli gotowi do strzału, to zanim łowca dobiegnie do następnej kryjówki może oberwać dwoma kolejnymi strzałami. Było już po południu, światło słoneczne zapewni jeszcze sporo widoczności.
- Bez wątpienia zaoszczędzilibyście sobie trudu, faszerując mnie strzałami - powiedział Max. - Pech jakiś, że się wam nie dało - stwierdził z wyraźną ironią.
Korzystając z osłony, jaką dawał truposz i drzewo, wychylił się nieco by sprawdzić, gdzie znajduje się jeden z przeciwników.
Tamtego nie było widać, co mogło oznaczać jedną z dwóch rzeczy - albo leży zakopany po uszy w śniegu, albo też się przeniósł. To ostatnie było mniej prawdopodobne, bowiem dość trudno było bezszelestnie chodzić w rakietach śnieżnych.
Ale spróbować można było.
Nie widząc przeciwnika Max spróbował się wycofać za kolejne drzewo, cały czas z napiętym łukiem.
Podobnie jak i Maxowi trudno byłoby przeoczyć ruch wrogich łuczników tak i sam łowca miał pewien problem. Najciszej jak potrafił ruszył w stronę kolejnego schronienia, lecz nie dane mu było zrobić to do końca bezszelestnie. Została mu czwarta część drogi gdy pod jedną z rakiet coś trzasnęło, na tyle głośno że zza drzewa na sekundę wyłonił się łucznik i zauważył co się właśnie stało. Miał przewagę nad łowcą, gdyż był w pełni sił i miał zasłonę, a obu tych rzeczy brakowało Maxowi.
- Wychodzi! - krzyknął zza bezpiecznej pozycji.
Max cofnął się jeszcze o dwa kroki, obserwując tak drzewo, za którym schował się łucznik, który go 'odkrył', jak i miejsce, gdzie powinien się znajdować ten drugi, co sobie uwił gniazdko w zaspie. Miał zamiar strzelić, gdy tylko któryś z przeciwników się pojawi, a potem uciec jak najszybciej.
Rzeczywistość skorygowała zamiary Maxa, który bardzo szybko zmienił decyzję i zamiast strzelać rzucił się do ucieczki. Kilka susów i znalazł się przy kolejnej osłonie, lecz jeden z łuczników, ten który wcześniej go zauważył, zdążył wystrzelić swoją strzałę. Pocisk świsnął w chwili gdy prawie cały Max był już bezpieczny. Prawie - gdyż jego prawa ręka przez ułamek sekundy dłużej była niechroniona. Strzała zaledwie musnęła dłoń łowcy, rana nie była głęboka, lecz dokuczliwa. Palce zaczęły drętwieć, a w miejscu cięcia pojawiła czerwona kreska: krew. Max był bezpieczny, lecz na tą chwilę nie mógł korzystać z łuku. Ciężko było powiedzieć jak długo to potrwa. Dodatkowo rana na piersi dawała się we znaki. Łowca usłyszał czyjeś kroki, ktoś bardzo szybko przemieścił się z miejsca na miejsce.

Walka w tym wypadku nie wchodziła w grę. Przynajmniej nie według Maxa. Musiał znaleźć się jak najdalej i, równocześnie, nie paść trupem. Ręka chwilowo była bezużyteczna, ale nogi - jak na razie - były w stanie nie tylko utrzymać łucznika w pionie, ale nieść gdzieś w dal.
Problemem było to, że przeciwnicy również byli w stanie nie tylko iść, ale i nawet biec, o czym świadczyły czyjeś szybkie kroki.
Max na moment opadł się o pień drzewa, dwa razy głęboko odetchnął, a potem znów zaczął uciekać, starając się, by biec w stronę przeciwną do tej, z której usłyszał kroki.
Łucznicy nie spodziewali się takiego obrotu spraw. W chwili gdy łowca postanowił spierdzielać gdzie pieprz rośnie, ci szykowali się do zajęcia pozycji strzeleckich - pewni że ich ofiara będzie na nich grzecznie czekać. Co w powiązaniu z szybkością jaką Max mógł osiągnąć dało mu przewagę na tyle dużą iż łucznicy mieli utrudnione celowanie.
Łowca biegł cały czas przed siebie, nie oglądając się ani na moment. Na początku za swoimi plecami słyszał kroki oraz śmigające strzały, lecz po pewnym czasie wszystko zamilkło - z tej odległości ciężko byłoby cokolwiek usłyszeć. Wycieńczony i ranny łowca po jakimś czasie musiał się zatrzymać, gdyż inaczej padłby trupem i to nie za sprawą strzał. Półprzytomny od bólu i zmęczenia Max zauważył górkę za którą mógłby się tymczasowo ukryć. W tej chwili była ona wyśmienitym miejscem do ukrycia się i obserwacji otoczenia. Niestety, analiza sytuacji była zaburzona i łowca zamiast zająć bezpieczną pozycję sturlał się w dół, gdyż górka okazała się skarpą. Max zrobił kilkanascie salt i obrotów, po czym wylądował na dole. Leżąc łowca zauważył że po drodze zginął jego łuk oraz włócznia, a z głowy leci krew - niestety jego własna. Max nie był w najlepszym stanie, potrzebował całej swojej determinacji aby cokolwiek zdziałać, gdyż jego ciało powoli opuszczała wola walki. Bolała go każda część ciała. Łowca nie słyszał żadnych odgłosów, lecz jeśli łucznicy poszli za nim, to prędzej czy później go znajdą, gdyż zostawił dość wyraźne ślady.
Przez dłuższą chwilę nie ruszał się, nasłuchując, po czym odciął nożem kawałek koszuli, by prowizorycznie chociaż opatrzyć rany.
Miał zamiar przez moment odpocząć, a potem spróbować odszukać chociażby włócznię. Miałby przynajmniej na czym się oprzeć podczas dalszej wędrówki.
Odpoczynek i czas na opatrzenie ran był bardzo wskazany i swoje zrobił. Łowca ponownie złapał oddech, lecz dalej był otumaniony. Włócznia znalazła się dość szybko, stała wbita w śnieg, lecz aby ją zdobyć trzeba było wspiąć się prawie na sam szczyt… A zaraz za nim Max zauważył dziwnie poruszający się kijaszek, który mógł być wystającą bronią łucznika. Chyba że łowca miał już zwidy...
Czuć się kiepsko, to jedno, ale zostać na śnieżnym pustkowiu bez jakiejkolwiek broni, prócz noża, to całkiem inna rzecz.
I nawet jeśli to była jakaś pułapka, to Max ruszył powoli w stronę włóczni, krok za krokiem wspinając się pod górę.
Normalnie pochyłość nie byłaby problemem, lecz teraz wejście wymagało dużo więcej wysiłku. Jednakże w końcu łowca pochwycił swoją broń, na szczęście była cała. Kijaszek na szczycie zdawał się być tylko kijaszkiem, takżę Max ruszł w droge powrotną która była już o wiele przyjemniejsza. Po zejściu z górki łowca kontynuował swój plan, lecz nie dane było mu uciec od oprawców. Przytłumione bólem zmysły nie pozwoliły Maxowi na wcześniejsze wykrycie łuczników idących prawdopodobnie jego śladem.
- Hej, odpuściłbyś już.
- No weź, daj spokój
Usłyszał głos za plecami, a gdy się odwrócił, zauważył dwóch mężczyzn z podniesionymi łukami i nałożonymi strzałami. Nawet nie wysilali się żeby celować do Maxa, który ledwo stał na nogach.
- To nic osobistego, nie bierz tego do siebie - zadrwił jeden z nich.
- Jakieś ostatnie słowo? - trochę łaskawiej zapytał drugi
- Tak, życzę wam szybkiej śmierci - powiedział Max, podnosząc włócznię, by nią rzucić w bliższego z łuczników.
Napastnicy nie oczekiwali takiego obrotu sprawy, mieli nadzieje że Max już zrezygnował. Na szczęście dla nich, a nieszczęście dla bohatera, włócznia nawet nie musnęła łuczników. Natomiast ci odpowiedzieli przebijając strzałami zmarnowanego Maxa, który nie miał już jak się bronić. Naszpikowane strzałami ciało padło na śnieg a oczy łowcy powoli zaczęły się zamykać.
Po chwili Max jak przez sen usłyszał jak mężczyźni zbliżyli się do niego i zupełnie bez krępacji rozmawiali:
- To co, dobijamy go?
- E tam, po co, on i tak już nie żyje. Nie ma co sobie brudzić rąk.
- W sumie racja, niech ma za swoje, trzeba było się dać od razu zabić, he he.
- No, a wiesz….
W tym momencie Max odpłynął, nie dosłyszał końca rozmowy, a jego ostatnim wspomnieniem było to że pomimo iż leżał w zmarzniętym śniegu to wcale nie było mu zimno. Czy może to tylko omamy?
 
Kerm jest offline