Wątek: [SF] Parchy
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-12-2016, 08:24   #15
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 2 - Deorbitacja

Od 0 do 1850 km/h w niecałe trzy sekundy. I wciąż przyspieszamy. Przeciążenie wciska mnie w fotel, bezlitośnie napierając na ledwie wyleczone połamane żebra. Ból jest jedyną rzeczą która nie pozwala mi stracić przytomności.


“Szczury Blasku”




Miejsce: orbita Yellow 14; statek - matka; zbrojownia;
Czas: dzień 1; 29:45; 15 min do zrzutu z orbity



Dziesiątka Parchów spotkała się ponownie w komplecie w zbrojowni. Ci którzy przybyli tu wcześniej zdołali już właściwie się wyekwipować na misję. Ci którzy niedawno przekroczyli jej próg mogli usłyszeć standardową procedurę pożegnalną systemu informująco - ostrzegającą o konsekwencjach pozostania w sali odpraw. System świateł, brzęczyków i drzwi po raz kolejny nieubłaganie zacieśnił przestrzeń życiową przeznaczoną dla grupy więźniów o kodowej nazwie Black do nie wielkiej zbrojowni. Odkąd drzwi od strony przez którą przybyła cała dziesiątka zostały zaryglowane pozostała im już tylko jedna, otwarta droga: do lądownika orbitalnego.

W zbrojowni grupka więźniów w takich samym więziennych kombinezonach z każdą chwilą transformowała się co raz bardziej, przypominając wyglądaem żołnierzy nowoczesnych jednostek bojowych. Każdy zabrany magazynek, granat czy sztuka broni zmniejszał ich podobieństwo do standardu więziennego. Jedynie charakterystyczna barwa, emblematy no i Obroże zdradzały wszystkim obserwatorom specyfikę tej grupy.

W zbrojowni mogli też wymienić się ostatnimi informacjami jakie udało im się wycisnąć z systemu. Owain o obecnym kodzie wywoławczym Black 4, zdołał pozyskać dane przeoczone przez resztę. Geologia księżyca była dość aktywna choć w nie w dosłownie ziemskim znaczeniu tego słowa. Pomijając naukowy żargon można było przyjąć, że praktykologicznie na księżycu zdarzają się i to wcale nierzadko trzęsienia ziemi i wulkany spowodowane tą aktywnością geologiczną. Choć zamiast magmy i lawy wyrzucały z siebie zmrożone cząstki metanu, amoniaku, azotu i innych takich niezbyt przyjemnych dla ludzi cząstek. Zjawisko było na tyle częste, że w wielu domach prywatnych w bardziej aktywnych sejsmicznie rejonach znajdowały się schrony z systemami podtrzymywania życia. A budynki użyteczności publicznej miały wręcz wymóg ich posiadania. Co prawda nie były to pewnie struktury o wojskowych czy obronnych walorach niemniej były. Co więcej u tubylców zdołano zaszczepić wymóg, potrzebę czy nawyk posiadania przy sobie masek tlenowych a często w domach czy innych miejscach były umieszczone czujniki wykrywania tego typu substancji. Całość wyglądało jak obrazek z życia w rejonach nawiedzanych regularnie przez trzęsienia ziemi. Mniejsze trzęsienia ziemi zdarzały się co kilka miesięcy lub lat, w zależności od lokalizacji na tym terrraformowanym globie. Większe jeszcze rzadziej. Sam krater Max, gdzie było ulokowane główne miasto na tym księżycu i właściwie jedyne zasługujące na to miano w tym systemie, był ulokowany w raczej spokojnej stronie globu.

Były informatyk i spec od robotów też znalazł coś ciekawego. Na dole, w Max’ie, był zamontowany system Guardian. Jeden z zaawansowanych systemów wspierających służby mundurowe najczęściej policyjne, graniczne lub co niektórych większych ośrodków turystycznych, przemysłowych i administracyjne. Bazował na systemie kamer, czytników i skanerów i był przydatny gdy chodziło o kontrolę niezbyt agresywnej społeczności gdzie służby porządkowe miały raczej awaryjnych charakter i nie były zbyt liczne i rozbudowane. Wówczas systemy takie jak Guardian pozwalały być na miejscu i czasie dość skromnym liczebnie żywym funkcjonariuszom. Technikalizacja społeczności księżycowej musiała być więc całkiem spora. Choć koncentrowała się w zasadniczej części na ośrodku miejskim a im dalej od niego tym system kamer i czujników był rzadszy i uboższy. Sama strefa lądowania która była tuż przy krawędzi krateru była też zbyt daleko od tego centrum, niemniej gdyby akcja przebiegała bardziej na ulicach i budynkach pewnie byłaby spora szansa na jakieś skorzystanie z możliwości tego systemu. Guardian też tłumaczył sporą ilość materiału holo jakie były tu dostępne choć w zdecydowanej większości właśnie dotyczyły zabudowanej części miasta. Skala zniszczeń i uszkodzeń jakie doznał na pewno ten system podczas ostatnich dni i tygodni walk była trudna do oszacowania tutaj z orbity niemniej na pewno była zauważalna.

Rain przejrzała jeszcze raz filmy. Znała już ich ich treść więc mogła skupić się na detalach które w pierwszej chwili umykały uwadze przytoczone głównymi wątkami. W holo ze szpitalem lecąc po kawałek po kawałku w jednym z kadrów który zatrzymał i dostrzegła wózek. Zwykły, szpitalny wózek przewrócony w trakcie walk czy ewakuacji zaskakująco przypominającej ucieczkę. Wózek leżał przewrócony na podłodze korytarza. Wraz z wózkiem przewróciła się na podłogę jego zawartość. Dla osoby nie obeznanej z medycyną wyglądało to jak zwykłe paczki, woreczki z kroplówkami i buteleczki jakich leków. Nic co zwraca uwagę gdy wokół biegają, strzelają i giną ludzie. Jednak lekarskie oko dostrzegło i rozpoznało medyczne tajemniczo brzmiące napisy. Część była dość jak na taką scenerię i sytuację na księżycu dość zwyczajna i zrozumiała. Leki przeciwbólowe, medpaki, uzupełniające ubytki krwi i generalnie kojarzące się z łagodzeniem skutków gwałtownych urazów jakie zdolne jest odnieść ludzkie ciało podczas walki lub wypadków. Pod taką scenerię jaka toczyła się od paru tygodni na dole w ogóle nie było to dziwne więc choć normalnie taka zawartość tego wózka byłaby cennym łupek każdego lekomana to w szpitalu będącym strefą walki w ogóle nie dziwna.

Zastanawiające były jednak spore butle. Sądząc po napisach powinien być tam mieszanka przyśpieszająca rozrost tkanki mięśniowej. Standardowa medycyna używała tego typu leków walki z atrofią tkanki mięśniowej lub regeneracji ich ubytków. Różne wersje tego typów leków były też używane mniej lub bardziej legalnie i oficjalne przez różnych sportowców czy żołnierzy. Strongonex 200 jednak był dość eksperymentalnym lekiem wzbudzającym wiele kontrowersji w świecie medycznym co do swojej skuteczności i bezpieczeństwa dla użytkowników. Na tyle, że różnie było z jego rozpowszechnianiem i legalnością. Były systemy gdzie był zakazany jak niebezpieczny narkotyk a były i takie gdzie był stosowany w szpitalach na receptę. Jak było na Relict tego Rain nie była pewna. Natomiast była pewna, że nigdy nie słyszała o Strongonex 1000 jaki widziała na zatrzymanym kadrze holo który walał się po szpitalnej podłodze z przewróconego wózka.

Padre nie mając zbytniej wprawy w przeglądaniu nudnych tabelek i mapek oraz skoncentrowany na rozmowie z latynoskiej urody dziewczyną chyba najmłodszej w grupie wyłapał jedną choć dość istotną rzecz. Kosmoport który wydawał się dosć kluczowy w całej sprawie ewentualnej ewakuacji ludzi z księżyca leżał prawie dokładnie po przeciwnej stronie krateru w porównaniu na adres gdzie ich zrzucano. Same też chorągiewki, światełka i oznaczone pozycje znanych sojuszniczych sił mówiły mu dość jasno, że walki toczą się już we wschodnich rejonach krateru i wokół kosmoportu. Ich zrzucano więc już przy standardowej nomenklaturze wojskopodobnej na zaplecze wrogiego terenu. O ile te potwory miały jakieś zaplecze. Samochodem pokonanie tych kilkudziesięciu kilometrów z krawędzi do krawędzi nie byłoby pewnie zbyt trudne. Przebicie się pieszo podczas walk z potworami tych kilkudziesięciu kilometrów zapowiadało się jako skrajnie mało optymistyczna perspektywa. Zresztą Checkpoint 1 jakby stawiał kreskę prawie pionową z LZ z południa na północ a nie na wschód.

Hektor oznaczony przez system kodem wywoławczym Black 7 z satysfakcją znalazł na trasie jaką pewnie mieliby przebywać coś co miało w nazwie bar. Był też nawet jakiś motel po przeciwnej stronie drogi. Wyglądało jak w zależności od perspektywy pierwszy przed lub za miastem lokal przy granicy krateru. W obu miejscach powinna być szansa, na zdobycie jakiś promili. Podobnie skoncentrowana na trasie Zoe znalazła w pobliżu plac budowy. Sądząc po wyglądzie dziur, skali i umiejscowieniu budowy było całkiem prawdopodobne, że przy kruszeniu ścian i podłoża używano tam ładunków wybuchowych. Co prawda cywilnych a nie wojskowych jednak nadal robiły całkiem spore dziury w ziemi.



Miejsce: atmosfera Yellow 14; okolice krateru Max; lądownik orbitalny 22 800 m do LZ;
Czas: dzień 1; 30:24; 6 + 180 + 60 min do Checkpoint 1




Zajęcie miejsc w lądowniku, przypięcie uprzęży, ostatnie procedury przedstartowe, syk zamykanych śluz i już. Grupa Parchów w kolorze kodowym czerni była wewnątrz lądownika. Oddokowanie od statku - matki było czymś pośrednim między usłyszeniem metalicznego odgłosu puszczanych cum a wibracją przekazaną mniejszemu pojazdowi przez kadłub, siedzenia aż po jego żywą zawartość. A potem kosmos. Gwiezdna czerń z której nie dochodziły żadne dźwięki. Tylko jasne plamki gwiazd w nieskończonej ludzką miarą dali. Sam Relict jedynie był większym krążkiem choć i tak wydawał się nikły w porównaniu do ogromu Yellow wokół której krążył księżyc. Zwłaszcza, że sam księżyc był widoczny od ciemnej, mocnej strony. Sam statek - matka od jakiego odcumowała łupina zanjmowana przez członków grupy Black wydawał się początkowo ogromny. Szybko jednak oddalał się i malał w miarę gdy lądownik schodził coraz niżej i dalej od statku - matki. Nieduża jednostka nie przerastająca rozmiarami atmosferyczne transportowce średnich rozmiarów, kierowana przez komputer pokładowy schodziła coraz niżej i dalej zbliżając się do księżycowej linii dnia i nocy na powierzchni i w końcu ją przekraczając. Gdzieś tutaj jednak zaczęło kiełkować uzbrojonym więźniom, że chyba nie wszystko idzie jak iść powinno.

Kapsuła początkowo cicha i spokojna gdy pokonywał jeszcze przestrzeń kosmiczną i najwyższe jeszcze niewiele bardziej od niej gęstsze warstwy atmosfery była dość cicha i spokojna choć nasilało się uczucie pędu czy spadania. Mimo bowiem, że ich jednostka poruszała się z prędkością nieosiągalną dla atmosferycznych jednostek relatywnie dla pasażerów lądownika było to właściwie nieodczuwalne. Brak punktów odniesienia i prawie niewyczuwalne początkowo ciążenie sprawiało, że te kosmiczne prędkości zdawały się tylko abstrakcyjną, matematyczno - fizyczną ciekawostką z pogranicza kosmonautyki i awiacji. To mogło jeszcze mało kogo obchodzić. Ale gdy prom zniżał się coraz bardziej zagłębiając się w coraz gęstsze warstwy atmosfery zaczął trzeszczeć i skrzypieć coraz bardziej gdy powierzchnie tarły o coraz częściej występujące cząstki powietrza. Niepokojąco też dało się odczuć rosnącą temperaturę. Klimatyzacja próbowała uregulować do znośnych kilkunastu stopni ale w końcu jej silniczki wyjące coraz bardziej zazgrzytały, wizgnęły po raz ostatni i ucichły. Temperatura zaczął rosnąć już wówczas z każdą chwilą wzrastając szybko do tropikalnych wartości. Cała kapsuła trzeszczała i drżała coraz mocniej, przechylając się coraz bardziej. Spoglądające na siebie twarze były wyraźnie mniej pewne siebie niż na początku lotu. Zwłaszcza jak w nozdrza uderzył ich zapach dymu. Coś się gdzieś jarało, system też to wykrył bo włączyły się automatyczne gaśnice choć poza przedziałem osobowym. Dymu jednak wcale jakoś nie ubywało. Nie przeszkadzał jeszcze widzieć czy oddychać choć nie dało się już nie zauważyć. Osoby pozbawione hermetycznych pancerzy i masek tlenowych coraz częściej kaszlały gdy drapiący smród palonej izolacji wżerał się w gardła i nozdrza. Poruszać było się już trudno. Oprócz temperatury na wszystkich działało przygniatające już ciążenie wgniatające ich ciała w fotele, wybijające powietrze z płuc i łomoczące szalonym tętnem krwi w skroniach. Oddychanie było z każdą chwilą coraz bardziej problematyczne. Każdy już wiedział, że jest źle. Bardzo źle. Perspektywa zakończenia życia w nieudanym zejściu z orbity jawiła się już jako całkiem prawdopodobna.

Krunt wiedziała co jest grane najlepiej ze wszystkich. Niewłaściwy kąt podejścia w atmosferę. Wchodzili zbyt przechyleni. Wyglądało, że o ile nie było jakiegoś nieznanego czynnika to jakby pokładowe komputery miały problem z dwoistą atmosferą księżyca która nie ułatwiała manewru zejścia z orbity. Kapsuła przebijała się przez atmosferę nie tą najbardziej dostosowaną do tego częścią w efekcie nagrzewała się bardziej niż powinna. Ale bez panelu sterowniczego nic nie można było na to poradzić. Albo uda im wejść w atmosferę albo rozgrzana plazma przepali warstwy kapsuły i wypali wszystko jak leci wewnątrz, żywą i martwą materię z jednakową dokładnością. Jeśli przepali to gdzieś tam na powierzchnię walnie metaliczny bolid robiąc kolejny krater na tym księżycu. Jeśli jednak przejdą przez “próbę ognia” jak to się w kosmicznym żargonie nazywało to pewnie i tak będą mieli jakieś uszkodzenia ale wówczas już pojawiało się jakieś pole manewru. Plazmowe piekło powinno skończyć się gdzieś 30 może 25 km nad powierzchnią gruntu. Przeszli!

Wewnątrz ładowni panowały już temperatury pewnie powyżej tych panujących na równikowej powierzchni tropików w jakiej mieli lądować. Ale przeszli! Choć wszystko się trzęsło, szarpane prędkością większą niż planowa, przechylając się bardziej niż powinno, i grożąc w każdej chwili wybuchem pełnowymiarowego pożaru. Teraz jednak była szansa, że to trzęsącą się trumnę komputer jakoś zdoła wyrównać w jeszcze trującej i rzadkiej atmosferze na tyle by posadzić ich cało. Sprawa musiała się rozstrzygnąć w ciągu kilku minut w ciągu których pojazd w ten czy inny sposób musiał dotrzeć na powierzchnię.

Chyba, żeby dorwać się do rdzenia sterowania. Panelu z prawdziwego zdarzenia nie było. Ale ta kapsuła jak i większość modeli czegokolwiek bazowała na modelu standardowym. Więc co prawda nie było sterówki jako takiej ale powinny istnieć jego pozostałości. Nawet automaty musiały jakoś sterować mechanizmami. Można było spróbować zdjąć panel i liczyć, że tam da się pogrzebać. Pewnie trzeba by zrobić obejście, zhakować co trzeba ale jakby się dało to można by próbować przejąć sterowanie tą rozpadającą się trumną! Na prawdziwy lot nie było co prawda szans ale można było spróbować zamienić tą zbliżającą się katastrofę a symulację lądowania bardzo - bardzo awaryjnego. Tylko dostać się do rdzenia! Ale to w tych warunkach zapowiadało się karkołomne bo wypięcie się z siedzeń obiecywało grzmotnięcie na twarz gdzieś tam w dół i front maszyny. Gdyby jednak nie wyszło to szansa na przetrwanie osób w antywstrząsowych uprzężach były jednak zauważalnie większe jeśliby komputerowi choć trochę udało się wyhamować prędkość i wyrównać lot.

Tendencja dążeniu do katastrofy nasiliła się gdy coś trzasnęło tym razem naprawdę głośno, coś błysnęło i w ładownię wdarło się wycie wichru. Zabrzęczały resztki nie wypalonych i nie uszkodzonych jeszcze brzęczyków od razu kojarzących się z alarmami. Nieszczelność! Prom stracił hermetyczność i do wnętrza wdarła się z rukiem kilku machów trująca amoniakowo - metanowa atmosfera księżyca. Momentalnie wywiała cała dym i ochłodziła wnętrze. Teraz temperatura zaczęła gwałtownie spadać szybko dążąc do zera i wcale nie mając zamiaru się na tym zatrzymać. Zamarznięcie jednak nie groziło pasażerom promu. Szybciej potruliby się i stracili przytomność od trującej atmosfery, zgniotłoby ich w końcu wciąż rosnące przeciążenie lub rozwaliliby się za te parę minut i dwa tuziny kilometrów poniżej. Zaprogramowane, komputerowe odruchy próbowały ratować żywą załogę. Z góry spadły przez obsadą maski tlenowe. Trzeba było tylko założyć. Tlenu w ich zbiorniczkach powinno starczyć na kilka krytycznych minut. Ale obecnie złapanie na fruwającym huraganie trującej atmosfery maski walczących z przeciążeniem i brakiem tlenu ludziom było bardzo trudnym zadaniem. Nie dawało się krzyczeć, gdy ktoś zdołał wydobyć z siebie jakiś sensowny dźwięk i tak nie był słyszany nawet przez towarzysza obok.

Operatorzy hermetycznych pancerzy którym te nadal dostarczały tlen do płuc obserwowali jak reszta załogi słabnie z każdą sekundą. Do utraty przytomności i niedługo potem śmierci w takich warunkach starczało kilka chwil. Krunt, Graeff, Evander już musieli być na pograniczu utraty przytomności, dłonie próbując chwycić maski były słabe i nieskoordynowane. Z Rain było jeszcze chyba gorzej bo głowa zwisała jej już prawie całkowicie bezwładnie poddając się drganiom i wstrząsom spadającej ku katastrofie kapsuły. Pozostali jakoś z trudem ale zdołali założyć swoje maski. Wnętrze kapsuły wyglądało upiornie. Błyskające czerwienie alarmów, osmolone wywianym już dymem wywietrzniki i fragmenty paneli, całość żywej i nieżywej materii trzęsła się i zdawałą się rozpadać z każdym przebytym w dół metrem coraz bardziej. Efekt tym bardziej potęgowały drobne elementy kapsuły, nadpalone fragmenty poszycia, oderwane magazynki i… Czy to był granat?! Coś obłego o podobnych rozmiarach i kształcie! Ale granat czy nie?! Nie sposób było w tych warunkach stwierdzić ale jeśli to był granat to gdzieś tłukł się i odbijał wewnątrz ładowni. Ciężko było skupić myśli, głos, wzrok, chwyt wszystko zdawało się trząść, nie sposób było dostrzec wyrazu twarzy kogokolwiek w tych warunkach nie mówiąc o czymś mniejszym i swobodnie rzucanym wstrząsami po przedziale załogi. Na pewno dał się czuć tylko pęd i uczucie spadania w przepaść z kilkumachową prędkością.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline