Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-12-2016, 22:33   #10
fujiyamama
 
fujiyamama's Avatar
 
Reputacja: 1 fujiyamama ma wspaniałą reputacjęfujiyamama ma wspaniałą reputacjęfujiyamama ma wspaniałą reputacjęfujiyamama ma wspaniałą reputacjęfujiyamama ma wspaniałą reputacjęfujiyamama ma wspaniałą reputacjęfujiyamama ma wspaniałą reputacjęfujiyamama ma wspaniałą reputacjęfujiyamama ma wspaniałą reputacjęfujiyamama ma wspaniałą reputacjęfujiyamama ma wspaniałą reputację
Zinbi dreptała daleko w tyle, obok swojego małego-dużego towarzysza, zależy z jakiego punktu patrzeć. Niedźwiadek szedł cicho, a jego czujny nosek latał na boki, wyłapując rozpraszające zapachy. W końcu oczom ich obu, ukazało się to… co widzieli ci szybsi w stadzie.
Orki.
Duuużo, żywych orków.

- No to co… lejemy? - Gnomka czknęła, zamykając butelkę z ognistym płynem. Puchaty skoczył do przodu, gotowy rozpędzić się do szaleńczego ataku. Szkoda, że tylko on… - Co jest kurwa… - W przebłysku intelektu, czającego się na dnie pijanego umysłu, druidka chwyciła za szelkę niedźwiedziej torby, co w efekcie skończyło się wyrwaniem do przodu i zaryciem zębami w glebę. Uziemiony misio, najpierw charchnął cicho podduszony i przysiadł na zadku. Skołowany popatrzył na swoją starszą siostrę, niczego nie rozumiejąc. Wstał i okrążył drobne ciało zielonowłosej, po czym pociągnął ją za sobą, uparcie idąc w kierunku przeciwników.
- Puchaty… Puchaty kurwa! - syknęła cicho Poziomka, przełykając kłaczek trawy. - Czekaj… czekaj do chuja, sami im nie damy rady!
Ten odwrócił się w kierunku reszty. Faktycznie, nie szli… Dlaczego? Przecież już tyle razy walczyli razem przeciwko tym niedobrym orkom. Miś zamiauczał rozdrażniony i szarpnął za szelkę.
- Nie! - Solpadeine dalej leżała, mocno trzymając towarzysza na uwięzi. - Co z wami do cholery? Kija połknęliście czy jak? - syknęła gniewnie, odwracając się do zgromadzonych, a w tym czasie miś ponownie ją pociągnął o kilka centymetrów.
- Siedźże, ty rozwydrzony patałachu - Louie rzucił robotę na ziemię i uwiesił się z drugiej strony niedźwiedzia. Przez chwilę mignęła mu zakrwawiona szczecina zwierzęcia, wnętrzności wypadające z pyska..tylko czyje? Otrząsnął się i zaczął z całej siły drapać ssaka po wielgachnej łopatce - Jak nie my ich teraz, to nas zwęszą i znajdą jutro. Lejemy - ostatnie słowo rzucił z przekąsem - Tylko z głową.
Puchaty wyszczerzył zęby do gnoma - nie lubił gdy dotykali go obcy, nawet jeśli było to dość przyjemne.
- Czyś ty zgłupiał? - Zinbi fuknęła na towarzysza w rasie, przechodząc w kucki, a miś kłapnął paszczą jakby chciał ugryźć mężczyznę w rękę, po czym czmychnął za plecy druidki. Wiele gnomów miało rękę do zwierząt, a Louie nie był wyjątkiem. Puchaty nie był największym zwierzęciem z jakim się zetknął... ani nawet najbardziej agresywny. To drugie... miało się zmienić?

- Racja… dość gadania i planowania. Jak ktoś chce siem podkraść to niech rusza. Dajemy jakieś… cztery litanie bóstw, zanim ja i moi kamraci ruszymy do boju.- stwierdził stanowczo Gram i spojrzał po dwóch pobratymcach.- A wtedy... ławą panowie… rozbiją się o nasz mur. Och bogowie… - spojrzał z niedowierzaniem na wymoczoną w oliwie kupę szmat przygotowanych przez właśnie skarconego przez niedźwiadka gnoma. Jeżeli to był jego najlepszy plan, a to jego najlepsza broń...
- Ławą, ale do środka, za mury. Bo na otwartym polu nas otoczą i zeżrą. Czyli, dywersja ma nam to ułatwić. Odciągnąć kilku na przeciwną stronę, choćby na chwilę. - jedynie pomysł wejścia do środka był nowy, ale pewność z jaką Louie podsumował plan zupełnie zmieniała jego barwy - Krasnoludy i niedźwiedź biegną pierwsi. Kto biegnie ze mną, tuż za nimi, a kto chce się podkraść?
- Ja się podkradnę, bo mój czar hałasu nie sięga zbyt daleko. Gdy będziecie się zbliżali, odwrócę ich uwagę hałasem zza innego głazu. Potem w biegu spróbuję jeszcze choć na chwilę rozproszyć wilki hałasami przy ich uszach, gdy będą dla kogoś zagrożeniem. Nie bądźcie zaskoczeni tą kakofonią - przestrzegł Eryk. - Silke, możesz ostrzec atakowanego? Niech się trzyma i nas biegnących nie ustrzeli…
- Muszę się podkraść, czar może zadziałać dopiero z wysokości tych kamieni - to mówiąc Silke zaczęła poruszać się ostrożnie w kierunku pierwszych kamieni. - Idziemy razem?
- Chodźmy - odrzekł Eryk, zakładając bełt na cięciwę kuszy. Moira również przygotowała swoją i zaczęła robić szeroki łuk, chcąc ustawić się nieco z boku i możliwie znaleźć jakąś ochronę za głazem. Miała zamiar przerzucić się na broń wręcz gdy tylko orkowie znajdą się wystarczająco blisko i z flanki wspomóc sojuszników.
-No i na te słowa czekałam!


Lyre wyprzedziła wszystkich i jako pierwsza pojawiła się na tym, co miało stać się ich pierwszym polem wspólnej walki. Oczywiście przyciągnęła uwagę... wywołując drwiący uśmieszek samego szefa. Uznał ją zapewne za godną swej maczugi, bo bezczelnie machnął nią w jej kierunku rzucając nieme wyzwanie. W końcu po co fatygować swych podwładnych do jednej elfki, prawda?

Dopiero później zmienił zdanie, bowiem zobaczył resztę.

Przodem gonił niedźwiadek, mały, radosny... z zieloną pianą na pysku. Ani chybi wścieklizna. Za nim... ławą biegło równo trzech krasnoludów, dwóch w ciężkich zbrojach. A pośrodku nich jeden wkurzony, łysy, brodacz wymachujący garłaczem jak maczugą i wrzeszczący. - Tempo ! Tempo ! Tempo ! - Ani chybi też wściekli, i szaleni. Za nimi kręciło się coś małego i zielonego u czubka.

Louie zaś wzorem wszystkich wielkich przywódców trzymał się całkiem z tyłu i obserwował sytuację, by w odpowiedniej chwili zareagować i wydać rozkazy swym podwładnym... w nadziei, że je wykonają. W wojsku byłoby prościej, ale wszak wojskiem już nie byli.

Nic więc dziwnego, że tak.. absurdalny widok skupił na sobie uwagę wodza, a także innych orków, którzy wstrzymali swe złowieszcze wilki i gapili się na to z rozdziawionymi gębami. Dzięki temu reszta mogła się swobodnie podkradać niezauważona.

W końcu jednak przywódca zielonych wykrzyknął kilka rozkazów i posłał sześciu swych jeźdźców wprost na elfkę... misia, krasnoludy i to małe coś co kręciło się za nimi. Orki zaszarżowały.

Dwóch na Lyre... reszta dalej.

Elfka widząc, że zbliżają się we dwóch i tylko tylu mogła ogłuszyć na raz nie traciła czasu. Gdy się zbliżyli, krzyknęła głośno Żryjcie tęczę, barany!i i uderzyła w nich ferią barw wywołując głupawkę u obu, zwalając ich z równie ogłuszonych zwierząt. Początek walki był więc obiecujący, a szef ruszył wprost na Lyre.

Pozostali zaś szarżowali dalej, wprost na misia, krasnoludy i gnomy.
Jeden tak „skutecznie” szarżował, że potknąwszy się swym wilkiem o kamień wyleciał jak kamień z siodła prosto pod misia. I skręcił sobie kark. Co wywołało tylko zdziwienie wśród samych orków i krasnoludów. Sam złowieszczy wilk na którym jechał stracił na razie zapał do walki. Drugi z jeźdźców trącił misia mieczem zadając mu jeno draśnięcie. Widać bóstwa natury żywiły słabość do tego niedźwiadka. A i jego opiekunka też, bo posłała mu wsparcie w postaci...



...jadowitej żmii która znienacka ugryzła w zad wilka na którym to siedział ork powodując, że ten wierzgnął nerwowo i pisnął z bólu czując rozchodzącą się truciznę. Orkowi nie udało się utrzymać w siodle i spadł z niego.

Pozostałe dwa orki starły się krasnoludami próbując ich oskrzydlić. I choć zdołały zranić jednego, to same też nie wyszły bez szwanku z tej potyczki.

Eryk mógł być z siebie zadowolony... jego magiczne hałasy sprawiły, iż jeden jeźdźców miał pecha i wykopyrtnął się na łono jakiegokolwiek plugawego bożka wyznawał. Dzięki temu razem z Silke dotarli do głazu bezpiecznie i niezauważeni. A dziewczyna skorzystała ze swej magii i wyszeptała słowa dodające każdemu otuchy. Przybywamy z pomocą. Wytrzymaj jeszcze trochę.. Odpowiedź przyszła szybko radosnym, męskim głosem. Będzie ciężko. Brakuje strzał i sił. Ale dam radę.

Moira podkradła się z drugiej strony i zaatakowała najłatwiejszy cel - orka podnoszącego się z ziemi po tym jak spadł on z wilka ukąszonego przez żmijkę Zinbi. Tego samego, którego atakował niedźwiadek. Był to łatwy cel, tym bardziej, że nie groził postrzeleniem sojuszników, tak jak to mogło grozić w przypadku tych z którymi walczyły krasnoludy. Wystrzeliła raniąc poważnie orka, którego potem dobił nagłym atakiem sam Puchaty przegryzając mu gardło i zalewając ranę kwasem ociekającym z kłów. Zabił go na miejscu.

- Iiiihaaa! - zakrzyknęła druidka, gdy Puchaty w wyborowy sposób zagryzł jednego z przeciwników. - Moja krew! Moja! - Dumna i blada, rozejrzała się po polu walki, po czym przywołała do siebie niedźwiadka, który w szale z chęcią by jeszcze kogoś podziabał, by rzucić okiem na jego ranę, która okazała się niemal zwykłym zadrapaniem.
Następnie, klepiąc misia w łebek, dała susa do zabudowań, w celu odnalezienia sprawcy całego zamieszania.
Puchaty zaś ruszył biegiem wspomagać towarzyszy ze stada.

Lyrie szykowała się do odparcia szarży szykującego się na nią przywódcy, który był pewny swego zwycięstwa. Szarżę tę przerwał jednak szept Silke. Orkowi zakręciło się w głowie i szarżując zleciał z wilka, który zaskoczony brakiem ciężaru zwolnił i zerknął. Za siebie... A Lyre dobiła jednego z nieprzytomnych orków, nie czekając aż się ockną. Może i niehonorowe, ale pies to lizał.

Louie zaś wdrapał się najbliższy kamień i zamachnął się swoją zrobioną na poczekaniu bronią, chybiając haniebnie. Ot, sklecony na poczekaniu łańcuch z płonącą kulą, choć przypominał Loiuemu widziany kiedyś oręż, był jednak... prowizorką, która trzymała się na słowo honoru. I była przewidywalna jak pijany półork wracający z karczemnej popijawy. Ognista kula, która z hukiem uderzyła o podstawę głazu na który wspiął się Louie niewątpliwie przyciągnęła uwagę orków. Co dla jednego z nich skończyło się zdradzieckim krasnoludzkim toporem między łopatkami i krwawym charkotem.

Moira i Eryk skupili swą uwagę na łucznikach krążących na wilkach w pobliżu zabudowań. Eryk odciągnął uwagę jednego prostą iluzją, a Moira... cóż... wolała bezpośrednie podejście do strzały, posyłając mu strzałę bezpośrednio w bok i raniąc poważnie. Tajemniczy łucznik dokończył dzieła celnym strzałem.
Podobnie jak dwa krasnoludy rzuciły na drugiego jeźdźca mordując go toporami.

Zinbi zaś pognała w kierunku zabudowań nie dbając o niebezpieczeństwo, którego w zasadzie już nie było. Większość orków spała, lub była martwa.. wilki pozbawione jeźdźców nie kwapiły się do pomszczenia swych panów. A i ostatni żywy ork.. też szykował się do rejterady.

Za gnomką wesoło pognał niedźwiadek rycząc groźnie w kierunku każdego wilka jakiego zoczył, by pokazać kto tu jest na czele łańcucha pokarmowego.

Zobaczywszy że udało się uśpić największego z orków Silke rzuciła się ku niemu z kajdankami jednocześnie wołając Moirę i Lyre na pomoc - głównie dlatego, że tylko ich imiona ze wszystkich towarzyszy zapamiętała. - Ktokolwiek?! Chcieliście go żywcem!!!

Moira zareagowała biegnąc w kierunku Silke i z jej pomocą zakuwając w kajdany szefa orczej bandy. Lyre natomiast litościwie dobiła drugiego nieprzytomnego orka. Ostatni uciekający ork skupił na sobie uwagę Eryka i tajemniczego łucznika. I ich pociski. Snajper z maga był mierny toteż czarodziej nie trafił go dokładnie tam gdzie chciał, czyli w środek odległości między czubkiem głowy orka a spodem zadu wilka. Ale grunt że w ogóle trafił orka dobijając go do po celnym strzale tajemniczego łucznika z ruin chatki,
do której Zinbi dobiegła wraz z niedźwiadkiem. By zobaczyć okutanego płaszczem barwionym krwią mężczyznę rasy ludzkiej.


Kliknij w miniaturkę


Walka sie zakończyła. Po całej okolicy biegały nieco zagubione złowieszcze wilki, część z nich oddalała się już szybko. Drużyna przetrwała nie odnosząc poważniejszych obrażeń, oraz zyskała więźnia. I być może… nowego towarzysza podróży.

- Oż ty kurwa… - Gnomka otarła pot z czoła i niemal zaryła drugi raz tego dnia w ziemię, gdy Puchaty nie zauważył, iż ta wyhamowała i rąbnął w jej zadek pyskiem. Dostał za to pstryczka w ucho. - Umierasz? Jak umierasz to już nie umierasz… bo oto przybyłam ci na ratunek. Trzymaj! - Druidka podała mężczyźnie napoczętą butelkę whisky, magicznie tamując krwawienia na jego ciele.
- Zinbi jestem… a ten mały skurwysynek to Puchaty, nie dotykaj bo ugryzie. - Wyciągając drugą z butelek z ognistym płynem, kiwnęła do nowego towarzysza i pociągnęła soczystego łyka.


Gdy ostatni przeciwnik padł trupem, Eryk rozejrzał się szybko i ujrzał skutego dowódcę orków i martwych pozostałych. Westchnął z ulgą, po czym zaraz z niepokojem popatrzył kolejno na każdego wilka, mając ochotę je dla bezpieczeństwa powystrzelać… Jednak nie odważył się na to z obawy przed wilczą solidarnością watahy po pierwszym oddanym strzale. Ruszył więc w stronę pozostałych, wołając:

- Lepiej przed przesłuchaniem wiedzieć więcej niż mniej, poza tym musimy się przedtem na spokojnie naradzić. Proponuję więc teraz porozmawiać z ocalonym - zasugerował, po czym zwrócił się do Grama - Mam prośbę. Czy moglibyście we trzej na razie przypilnować orka? Wy już znacie swój cel, a informacje tak od jeńca, jak i od ocalonego mogą mieć wpływ na dalsze plany nas pozostałych.
-No, to było fajne. - Lyre podeszła do krasnoludów i Eryka, wycierając miecz z krwi. -Powinniśmy przeszukać też te ciała, może znajdziemy tam jakiś kolejny list albo coś w tym stylu. I lepiej to zrobić zanim zlecą się tu kruki albo coś gorszego. - Schowała rapier do pochwy. - Mogę tu kogoś zastąpić przy jeńcu. Inni już wzięli na spytki nieznajomego łucznika. - Zaoferowała, ale odwróciłą się -Hej! Zinbi! - Zawołała. -Dasz radę coś zrobić by wilki się nie porozłaziły we wszystkie strony? Jeszcze by tego brakowało by je znalazł jakiś Orkowy patrol!
- Wal się na ryj! - okrzyknęła gnokma, bekając głośno. - Idę kurwa… bo przecie te lebiegi z miasta nie potrafią się w lesie odnaleźć… - Kobietka wyszła z zabudowań, przyglądając się rozlazłym we wszystkie strony zwierzętom, od czasu do czasu sącząc swojego zdobycznego drinka.
-Też cię kocham! -Odpowiedziała Lyre na wulgarne słowa druidki, z wyraźnym sarkazmem. -Idzie się do niej przyzwyczaić, naprawdę. - Zwróciła się do krasnoludów.
- Jak się jej nie słyszy… - mruknął Sammelion.

Zanim jeszcze Eryk zdążył przekazać orczego przywódcę pod opiekę krasnoludów, Silke biegła już w stronę chatki. Pamiętała słowa łucznika o braku sił - być może właśnie umiera z wykrwawienia? Wspomnienie służby w namiocie dla rannych pod Yartar wciąż było w niej żywe. Dobiegłszy do budynku zauważyła wychodzącą Zinbi, zatrzymała się na progu i utkwiła wzrok w strzelcu na kilka sekund - był ranny, ale nie umierający. - Tymora uśmiechnęła się dzisiaj do ciebie - rzuciła wesoło na przywitanie i zaczęła iść w kierunku mężczyzny z wyciągniętą dłonią. Gdy była już blisko chwyciła go za nadgarstek, a łucznik musiał poczuć rozlewające się leczące ciepło płynące z jej dłoni - Jacy diabli rzucili cię samego na te wrzosowiska? - spytała uśmiechając się porozumiewawczo.
 

Ostatnio edytowane przez fujiyamama : 27-12-2016 o 23:51.
fujiyamama jest offline