Revalion przez resztę audiencji nie mógł przestać myśleć o księdze, którą miał w plecaku. Drogę do świątyni Moradina spędził na czytaniu o różnicach między szarymi krasnoludami, a ich (tak jakby) powierzchniowymi kuzynami. Zaczął też wertować stronice w poszukiwaniu opisu miejsca do którego mieli się udać, jednak szybko zaprzestał i wrócił do miejsca gdzie poprzednio skończył.
Pierwszą część wizyty w świątyni również spędził z nosem w książce. Dopiero kiedy jego uszu doszło w jakim kapłanem mają doczynienia, Revalion postanowił, że lepiej będzie poświęcić krasnoludowi pełną uwagę. Przysłuchiwał się z uwagą słowom Samwise i przytaknął z uznaniem, kiedy ten uzyskał od kapłana świetlistą kulę.
- Wielebny Sonnlinorze, jeśli zechciałbyś mnie wysłuchać. - Zaklinacz przejął inicjatywę. - Wiadomym jest, że idziemy w wielce niebezpieczne miejsce, wręcz do leża potwora. Przeciwnicy będą mieli przewagę nie tylko terytorialną, ale najpewniej też liczebną, gdyż jest nas dokładnie ośmiu, a ich… dziesiątki? Setki?
- Brałem kiedyś udział w walce, gdzie towarzyszył mi czarodziej, przywoływacz. Było nas zaledwie trzech i musieliśmy zmierzyć się z co najmniej tuuuzinem prze…
Zaklinacz machnął rękoma chcąc podkreślić ogrom przeciwników z jakimi mieli doczynienia, jednak niestety nie zauważył skrytej Sherrin, którą z rozmachu pacnął dłonią w twarz.
- Na wszystkich bogów, nic ci nie jest? Nos nie wygląda na złamany, ale... - Revalion nie zdołał bliżej przyjrzeć się twarzy dziewczyny, bo dostał siarczystego liścia i kilka uwag o swojej osobie. - Tak, dobrze, okej. Rozumiem. Jesteśmy kwita.
- Na czym to ja… a tak, tuzin przeciwników! - Zaklinacz zachowawczo postąpił krok w bok, z dala od wściekłej piąstki Sherrin. - I wiesz co, wielebny? Przywołańce tegoż maga nas wtedy uratowały! Dosłownie zalał naszych wrogów swoimi tworami: tu magiczny pająk, tam czarcia małpa, ówdzie… no rozumiesz. Gdyby nie jego magia, z pewnością nie przetrwalibyśmy tego dnia! A ja mam takie paskudne przeczucie, drogi wielebny, że i my staniemy przed taką nierówną walką. Gdybyś zatem zechciał podzielić się czymkolwiek, co przeważyłoby w takiej sytuacji…
- Ach, wiem o czym mówisz, młodzieńcze! - Sędziwy kapłan pogładził się po brodzie. - Pamiętam jak wczoraj, kiedy przechodziliśmy wraz z innymi kapłanami po pobojowiskach i zbieraliśmy w większości same trupy. A wiesz co było najgorsze? Ci co przeżyli lamentowali nam, że ich kamraci by przeżyli, gdyby tylko mieli jakieś lecznicze ustrojstwa i nie musieli czekać na nasz ratunek. Czekaj chwilę.
Krasnolud poszedł na zaplecze i po chwili wrócił ze skrzynką, której zawartość brzęczała szkłem. Postawił ją przed wszystkimi i otworzył: w środku były cztery na sześć rządków małych, szklanych fiolek. Zaklinacz, wyjąwszy jedną z nich, stwierdził że zawarta w niej ciecz jest zielona i bulgocze.
- Smaczne to może i nie są, ale dupsko wam uratują jak będzie trzeba! - Kapłan spojrzał zadowolony z siebie. - Miksturki leczące, trzymajta! Nie będą mi więcej mówić, że Sonnlinor nie zrobił wszystkiego, żeby wyprawie pomóc, o!
To powiedziawszy krasnolud podał jeszcze Revalionowi kilka magicznych przedmiotów i pokrótce wyjaśnił co sobą reprezentują. Zaklinacz zaś w kilku słowach wyraził swą wdzięczność i ukłonił się wielebnemu.