Gdy słońce wspięło się już na najwyższy punkt nieba i zaczęło swą wędrówkę ku horyzontowi, Ruppert w końcu skończył budowę pułapki i ruszył do jaskini. Jak się jednak okazało, nie zastał tam zbyt wielu osób. Kilka kobiet oraz Esur (który okazał się świetnym kucharzem) przygotowywali kolejne racje żywnościowe z upolowanych wczoraj przez Erwina psów, Gloria wciąż siedziała u boku Pech, a co jakiś czas przychodził ktoś z zapasami drewna zebranymi w zagajniku. Byli jednak jeszcze tacy, którzy nie kwapili się do pracy.
Przy jednym ze stolików Ruppert dostrzegł dwoje mężczyzn. Nie miał większego problemu z rozpoznaniem pierwszego z nich. Mimo swoich problemów ze wzrokiem, łotrzyk od razu dostrzegł zapitą twarz Orlufa, który jak zwykle miał przy sobie kufel wina. Drugiego z nich jednak sobie nie przypominał. Mężczyzna z kapeluszem z szerokim rondem, spod którego wypływały blond włosy po ramiona, siedział naprzeciw pijaka, potrząsając drewnianym kubkiem. Dźwięk, który temu towarzyszył natychmiast przypomniał Ruppertowi o tych wszystkich pijackich nocach w karczmach Starego Świata, podczas których on, albo jego towarzysze tracili ciężko zdobyte złoto w grach hazardowych. Po krótkiej chwili, mężczyzna przechylił kubek nad stołem, po którym zaraz poturlały się kości do gry. Zadziorny uśmiech pojawił się na ustach blondyna.
- Oho, dziś sprzyja ci szczęście mój przyjacielu - zaśmiał się i sięgnął do kieszeni, z której po chwili wydobył srebrny sygnet. - Szczerze mówiąc, nie sądziłem, że uda ci się go odzyskać, niemniej jednak, gratuluję!
- Spierdalaj - odparł Orluf, który zabrał pierścień i swój kufel, a następnie odszedł od stołu.
Blondyn pomachał mu teatralnie lewą ręką na pożegnanie. Zaraz jednak dostrzegł przyglądającemu się całej scenie Ruppertowi, któremu niemal od razu posłał aż nazbyt przyjazny uśmiech.
- A może ty chciałbyś sprawdzić swoje szczęście, mój przyjacielu?
- Ja? - Zapytał zaskoczony Ruppert. Wiedział że o niego chodzi więc dosiadł się do stołu. - A o cóż tu grać w tym zapomnianym świecie?
- Wszystko się nada - odparł mężczyzna, podsuwając Ruppertowi kubek z kośćmi. - Dodatkowe porcje żywnościowe, biżuteria, bronie, narzędzia, nawet kapelusze... - Wspominając o tych ostatnich, blondyn złapał za rondo swojego kapelusza. Najwyraźniej oryginalnie nie był jego własnością. Ruppert również dostrzegł, że mężczyzna nie miał serdecznego palca w prawej ręce. - A nawet przysługi. Dosłownie o wszystko co jest w twoim posiadaniu. To co ty na to?
- W sumie możemy się rozluźnić. - Zgodził się chłopak. - Ja daję na początek swój łuk, który odebrałem goblińskiemu ścierwojadowi. Co stawiasz w zamian… No właśnie. Jak się nazywasz kapeluszniku? - Zapytał rozbawiony rzucając okiem na kapelusz.
- Mateus. A ty jesteś Ruppert, jeśli się nie mylę. Nieco o tobie słyszałem. Wczoraj byłeś szukać Anny razem z resztą ekipy, no i należysz do naszej szanownej rady Goblińskiego Stołu. - Hazardzista zaśmiał się bardzo rozbawiony z własnego żartu. - A co do łuku… No cóż, mógłbym postawić to samo… Goblińskch łuków to akurat mamy pod dostatkiem i każdy może sobie jakiś wziąć. Nie masz może czegoś ciekawszego? Informacje też są w cenie. A przysługa z twojej strony byłaby cenniejsza niż złoto.
- Jeśli chcesz żeby obrady oficjalnie tak nazwać, mogę to zrobić nawet i bez gry w kości. - Zaśmiał się Ruppert. - Czyli zagramy o przysługę? Tylko co taki jegomość jak Ty mi zaoferuję w zamian?
- Mam niezły sztylet, nigdy mnie nie zawiódł, wiele razy uratował życie. Poza tym ostatnio wygrałem od pewnej damy ładny naszyjnik, który z pewnością wart jest niemało. Oceniam, że wart musi być przynajmniej około stu złotych monet. - Mówiąc to Mateus wyciągnął na stół sztylet z misternie grawerowaną rączką oraz srebrny naszyjnik z jakimś zielony kamieniem. Po chwili dołożył do nich kapelusz. - No i do każdej z tych nagród dorzucam kapelusz. A jeżeli nie interesuje cię żadna z tych rzeczy, to zawsze mogę podzielić się jakimiś informacjami, bo nie powiem, podczas gry można dowiedzieć się naprawdę wielu interesujących rzeczy o ludziach w tej jaskini. No i mogę oczywiście uczynić dla ciebie jakąś przysługę, oczywiście… w granicach rozsądku.
- Widzę że godny przeciwnik z Ciebie. - Stwierdził Ruppert oglądając rzeczy, które udało się zgromadzić Mateusowi w tym zatraconym świecie. - Może i mógłbym się skusić na jedną z tych rzeczy. Ale zanim zagramy.. Czego oczekujesz ode mnie dokładnie?
- Hm… Czego mógłbym chcieć? - Mateus przybrał minę, jakby się nad czymś zastanawiał, jednak Ruppert był pewny, że mężczyzna jedynie udaje. - O, już wiem! Co powiesz na to, że wkręcisz mnie w szeregi waszego wspaniałego zgromadzenia przy Goblińskim Stole? Szepniesz temu kapłanowi dobre słówko o mnie, zachęcisz by mnie zaprosił do stołu. Nic trudnego, ani ryzykownego.
- Interesujące. - Ruppert zastanawiał się, co chodziło po głowie Mateusowi. - Wiesz, że nie mogę Ci tego gwarantować. Mógłbyś wygrać jedynie szanse. Wprowadzę Cię i powiem dwa dobre słowa o Tobie. Czy to wystarczy? Trudno powiedzieć. Ale jeśli przegrasz też będziesz mieć swoją szansę bo przyłączysz się do najbliższego zwiadu, w którym będę uczestniczył.
- Jestem hazardzistą, a więc ryzyko mi nie obce. Ważne, żebyś tylko postarał się mnie tam wkręcić. A co do zwiadów… No cóż… Takie rozrywki mnie nie interesują, ale jeszcze się zastanowię…
Przysługa za przysługę. O cóż można było więcej grać tutaj? W miejscu gdzie klejnoty i świecidełka traciły swą wartość na rzecz psiego mięsa. Smutne ale prawdziwe. Łotrzyk poprawił grzywkę i ze zawadiackim uśmiechem zapytał:
- To jak, gramy?
Mateus skinął głową. Na początek tylko tak dla formalności przypomniał zasady gry. Łotrzyk wprawdzie dopiero co go poznał, jednak po kilku chwilach gry mógł przysiąc, że blondyn jest z pewnością zawodowcem w swoim fachu. Kości toczyły się po stole wielokrotnie, a za każdym z rzutów, Ruppert był w coraz gorszej sytuacji. Pod koniec przypomniał sobie, dlaczego wszyscy jego towarzysze z dawnych lat denerwowali się, za każdym razem kiedy wciągnęli się w taką rozgrywkę.
- No cóż, wygląda na to, że szczęście jest tym razem po mojej stronie - uśmiechnął się Mateus, widocznie zadowolony z wygranej. - Ale, nic nie stoi na przeszkodzie by zagrać jeszcze raz. W sumie miałby jeszcze jedną sprawę, z którą mógłbyś mi pomóc. To jak?
Kości nie sprzyjały łotrzykowi. Dlatego minę miał nietęgą. O ile w tunelach i jaskiniach szczęście mu sprzyjało równoważył to pechem przy stole. Odszedł od stołu by nalać sobie wina do drewnianego kubka.
- Chyba nie sądzisz że tak łatwo odpuszczę. - Uśmiechnął się Ruppert.
- Nie śmiałem w to nawet wątpić. Wiedziałem, że jesteś osobą, która tak łatwo nie da za wygraną - zaśmiał się blondyn. Kiedy Ruppert ponownie przysiadł się do stołu, Mateus nagle spoważniał. - Moja następna prośba, jest… nieco bardziej delikatna. Teraz może powiem tyle, że chciałbym byś coś dla mnie zdobył, a resztę wyjaśnię dopiero jak poznamy wynik następnej rozgrywki. A ja stawiam to samo co przedtem, tylko że tym razem wszystko za jedną grę - sztylet, naszyjnik i kapelusz.
- Sprawdźmy komu bédzie sprzyjać szczęście. - Zaakceptował warunki Ruppert.
Kości ponownie poszły w ruch, tym razem jednak Ruppert grał bardziej rozważnie. Uczył się na swoich błędach. Natomiast to Mateusowi tym razem kości nie sprzyjały. Umiejętności to jedno, jednak prawdą jest, że w hazardzie liczy się przede wszystkim szczęście. I w tej rozgrywce przeszło ono na stronę Rupperta.
- No cóż, łatwo przyszło, łatwo poszło - stwierdził blondyn, przesuwając swoje skarby w stronę Rupperta. - To jak, gramy dalej? Do trzech razy sztuka. Może tym razem nie będę ryzykował więcej swoich skarbów, ale zawsze mogę sprzedać ci jakieś informację na temat ludzi z jaskini.
Ruppert obejrzał kapelusz i założył go na głowę. Sztylet wcisnął za pas. Naszyjnikowi przyjrzał się dłużej zastanawiając się ile byłby wart w starym świecie. Mateus mówił że 100 złotych monet ale mógł kłamać.
- To naszyjnik tej arystokratki? - Zapytał Mateusa. Skinieniem głowy pokazał piękną kobietę której imienia nie pamiętał.
- Zgadza się - odpowiedział. - Wczoraj wieczorem była w podłym nastroju i postanowiła wyładować się przy grze i winie. Ten jej facet, Cyne, próbował ją nawet hamować, ale na niewiele się to przydało. Pod koniec była nawet jeszcze bardziej wściekła niż przed - wraz z ostatnimi słowami Mateus zaśmiał się.
- Owszem chciałbym uzyskać informację ale oby ta informacja była warta swej ceny… Czy wiesz coś o Esurze? - Zapytał Ruppert. - Jeśli tak to rzucaj.
- Niestety, wiem zapewne jeszcze mniej niż ty. Raz próbowałem go namówić by ze mną zagrał, ale usłyszałem jedynie “spierdalaj”. Wiem tylko tyle co inni o nim opowiadają.
- Szara eminencja. - Podsumował Ruppert. - Sam wiesz kto ma najciekawszą historię, której bym się nie spodziewał., Powiedz mi lepiej jak byś chciał aby wyglądało Twoje wprowadzenie w grupę. Będziemy poruszać temat wyprawy z tej jaskini. Może masz jakieś cenne informację, które chciałbyś przekazać?
- Liczę, że coś wymyślisz - uśmiechnął się Mateus. - Moja wiedza ogranicza się do ludzi tutaj. Znam nastroje jakie panują wśród ocalonych, wiem czego potrzebują, czego im brakuje, co im się nie podoba. Wy możecie tam naradzać się o wyprawie, zwiadach i innych problemach, ale chyba nikt z was, no może poza tym starszym kapłanem, nie interesuje się tym co myślą ocaleni. A ja, no cóż, mogę być ich głosem w tej radzie.
- Ciekawe co na to ludzie jakby się dowiedzieli że ich reprezentujesz? - Zaśmiał się Ruppert.
- Nie można dogodzić wszystkim, ale z pewnością będą zadowoleni z faktu, że ktokolwiek ich reprezentuje niż gdyby zostać miało tak jak jest.
- Może i jest w tym ziarno prawdy… - Zastanowił się Ruppert. Poprawił kapelusz na głowie i odsunął się od ławy. - Będę już leciał. Miło było się trochę odprężyć jak za dawnych czasów…
- Cała przyjemność po mojej stronie. W razie czego wiesz gdzie mnie szukać - odparł Mateus.