Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-12-2016, 23:56   #139
xeper
 
xeper's Avatar
 
Reputacja: 1 xeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputację
Właściwie na polu bitwy pozostali tylko poszukiwacze profesora i tajemnicza magiczna chmura. Dogorywających goblinów i tych, które podawały tyły raczej nie trzeba było liczyć. Wilhelmowi nie udało się wypatrzyć goblińskiego czarownika; Moritz mimo, że wystrzelił z kuszy w krzaki gdzie prawdopodobnie znajdował się szaman, chybił, gdyż żadne okrzyki bólu nie wskazywały na to, że trafił. Bodo i Gerhard uciekli, kryjąc się między drzewami i tam czekali na zakończenie boju, a Estalijczyk metodycznie wykańczał zielonych.

Berwin naokoło, unikając nadciągającej chmury ruszył w krzaki, gdzie spodziewał się zastać przyczynę cuchnącego obrzydlistwa. To samo w planach mieli Elmer z Jagodą, którzy nadciągali z drugiej strony. Ale w krzakach nic nie było, poza multum śladów goblinich stóp, połamanymi gałęziami i zadeptaną trawą, porzuconą bronią i plamami krwi. Zielonoskórzy napastnicy, ponosząc chyba niespodziewane straty i napotykając na solidny opór podali skutecznie tyły. Ich ślad był wyraźny, ale chyba nikt nie kwapił się, aby nim podążać. Można było dalej szukać drogi i kamiennego kręgu.

Będąc znów na drodze, którą udało się im odnaleźć po jakimś czasie od potyczki, po raz kolejny usłyszeli rżenie konia - gdzieś w oddali, nie można nawet było ustalić kierunku z jakiego dochodziło, ale jedno było pewne. Tym razem źródło dźwięku znów było bliżej.

Noc minęła spokojnie, mimo iż podwoili nawet warty, spodziewając się kolejnego ataku goblinów. Nic się jednak nie stało i rankiem 32 Jahrdrunga wyruszyli w dalszą drogę, a dzień był wietrzny i chłodny. Około południa znaleźli się w miejscu, w którym droga wspinała się na szczyt niewysokiego pagórka. Miejsce było pozbawione drzew i kamieniste, dzięki czemu ze szczytu roztaczał się dobry widok na okolicę.

Na sąsiednim wzgórzu, nie dalej niż pięćset kroków od miejsca, w którym stali znajdował się kromlech, który tworzyło szesnaście stojących pionowo kamieni. Droga, którą podążali znikała w lesie poniżej szczytu wzgórza i wyłaniała się z niego znowu nieopodal kręgu. Zeszli w dół. W lesie było nadzwyczaj cicho i ciemno, tak że musieli zapalić pochodnie i lampy. Las wyglądał zupełnie dziko i niemalże wrogo. Dało się wyczuć emanującą z niego aurę zła, która była niemal namacalna dla obu czarodziejów. Elmerowi i Wilhelmowi aż ciarki przechodziły po plecach, gdy swoim wiedźmim wzrokiem oglądali powykrzywiane gałęzie, dziuple przywodzące na myśl rozwarte paszcze lub puste oczodoły i wirującą nieustannie między pniami ciemną, opalizującą mgłę. Dotarli do najniższego punktu i zaczęli wspinaczkę ku kręgowi. Santiago pierwszy, a zaraz po nim Jagoda i Brewin usłyszeli stukot osuwających się kamieni, dochodzący z znajdującego się teraz za nimi, pokrytego gołoborzem wierzchołka. Chwilę potem Moritz potknął się o leżącego na ziemi, rozwleczonego kościotrupa należącego z całą pewnością do człowieka.

Wzgórze było strome, a wspinaczka wymagająca. Drzewa stały w coraz większych odstępach i las z wolna ustępował porośniętej krzakami łące. Mimo, że niebo zasnute było chmurami, to po wyjściu spomiędzy drzew na otwarty teren zostali oślepieni, tak duży był kontrast między ciemnym, groźnym lasem a halą. Jeszcze tylko kilka minut mozolnego wspinania się i kamieni były niemalże na wyciągnięcie ręki. W tym momencie z tyłu zarżał koń.

Bardzo blisko. Ten, kto się odwrócił zobaczył odzianego na czarno jeźdźca, na równie czarnym koniu o płonących czerwienią oczach. Ale i tak widok przerażającego wierzchowca był niczym w porównaniu z głową siedzącego na nim rycerza. Ta zamiast ludzkiej, była ukształtowana na podobieństwo... dyni. Z wyciętymi, święcącymi pomarańczowym blaskiem oczami i ustami rozciągniętymi we wiecznym uśmiechu.


Koń zarżał ponownie i stanął dęba, młócąc w powietrzu przednimi kopytami a jeździec machnął na próbę trzymanym w dłoni mieczem.
 
xeper jest offline