Janella najpierw przysłuchiwała się Tormeilowi, a później towarzyszom. Podzielała opinię większości z nich, iż Ostatnie Tchnienie zostało obłożone plugawą, korumpującą magią. Z drugiej strony mieli do czynienia z silnym orężem, który w wprawnych rękach Grigora mógł siać prawdziwe spustoszenie. W boju z niematerialnymi przeciwnikami magia stanowiła właściwą odpowiedź. Ot, trudny orzech do zgryzienia.
- Co do ostrza, jeżeli Markus uzna go za w miarę bezpieczne w użyciu, jestem za jego zachowaniem. W walce z tymi poczwarami każdy ułamek magii w naszych rękach może okazać się decydujący.
Kobieta z ulgą przyjęła cios łaski zadany przez kapłana Oghmy. Kapłan wreszcie zamknął sączące jad usta.
- Jestem za: poćwiartować, spalić, poświęcić, a prochy wsypać do wody. Jeżeli nie powstrzyma to nieumarłych, to może przynajmniej ich spowolni.
Następnie zwróciła się do nowopoznanej kobiety:
- Proszę bardzo, Irisivel - odparła wojowniczce, która aż się rwała do brudnej roboty. - Chociaż wydaje mi się, że kazrakowy topór nadawałby się do tego bardziej... - zerknęła na truchło. Skrzywiła się, nie kryjąc obrzydzenia. Dobrze, że mieli już to za sobą.
- Ciesze się, że nasza drużyna się powiększy. W walce z Cieniem nigdy za dużo sojuszników. - Poklepała po szyi pięknego, czarnego konia. Przypominał jej rodzime strony. Lud Raz'hadi, podobnie jak inni bedyni, słynął ze swoich wierzchowców.
- A ty, Jarandzie, co zamierzasz? Zdaje się, że nieumarli stanowią zaprzeczenie sił natury. Zechciałbyś sprzymierzyć się z nami? Nie będzie lekko, ale przynajmniej ciekawie - uśmiechnęła się.
Wydawało się, że otaczające ich widma stanowiły jedynie zapowiedź prawdziwego niebezpieczeństwa. Dobrze! Im głębsze ciemności, tym jaskrawiej płonie w nich święty blask. Janella na swej drodze szukała wyzwań, które udowodniłyby jej oddanie, zapał i wyszkolenie. Zdaje się, że w końcu je odnalazła.