Waightstill czuł się... bezbronny - przez chwilę szukał właściwego określenia. Mocno oberwał. Broczył krwią. - Skurwiele! - mruczał pod nosem swoim zwyczajem. A chciał im już darować. Przykląkł, opierając się na halabardzie. Na słowa Konrada odwrócił do niego głowę: - Uchodź! Jam już bez sił... - wyszeptał. Bartnik ledwo się trzymał. Co dopiero myśleć o ucieczce.
- Krew! Krew! Krew niech tryska śmiało! - cicho zaśpiewała mu do ucha halabarda - Krew! Krew! Krew na wroga ciało!
Krew! Krew! Krew niech tryska śmiało!
Krew! Krew! Krew na wieczność całą! Krew! Krew! - zawyła, jakby zagrzewając Waightstilla do rzucenia się w paszczę śmierci. Jeszcze ostatni wysiłek... Niestety, w tej chwili siły bartnika pozostawiały wiele do życzenia.
Mimo to podniósł się z trudem, podpierając halabardą, która w tym momencie osunęła się na ziemię. Bartnik jednak nie wypuścił z ręki drzewca. Ruszył - na tyle dumnie, na ile to było jeszcze możliwe - w kierunku nieprzytomnego Kolekcjonera. Topór halabardy zostawiał za nim ślad na śniegu. Nie miał już siły na przyjęcie agresywnej postawy, jak jeszcze przed chwilą.
- Bez Marwalda nigdzie nie idę... - powiedział. |