Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-12-2016, 03:12   #14
Zombianna
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację

16 kwietnia 104 roku po Zagładzie.
Aleja Niepodległości; Zachodni kwartał Ruin; 8 godzin do zmroku


Aidan stał w miejscu i nie poruszył się, dopiero słowa Sydney o pośpiechu wywołały u niego reakcję, ograniczoną do wymownego spojrzenia na wciąż splecione w kołyskę dłonie, przygotowane, by postawiła na nich stopę i wybiła się do góry, prosto ku kurzącej się pod sufitem krawędzi szarego bloku. Skorzystała więc, łapiąc zgrabiałymi palcami za skorodowany beton i podciągając się z cichym sapnięciem. Musiała co prawda zdjąć plecak, bo w nim nigdy nie dałaby rady wcisnąć się między gruzy, lecz wystarczyło zrzucić go z ramion i ciągnąc za pasek, wczołgać się w wąską szczelinę, kończącą się aksamitną ciemnością zaraz za odległością wyciągniętej dłoni. Zwiadowca okazał się na tyle uprzejmy, by pomóc jej również z tym, podrzucając opakowaną czarną tkaniną, połataną i wypłowiałą, z pozoru bezkształtną bryłę sprzętu, przymocowaną do równie wysłużonych uchwytów, gdy już w połowie zawisła na krawędzi.
- Trzymaj - dorzucił cicho, podając dziewczynie niewielką, szklaną buteleczkę, zamkniętą korkiem. W środku przesypywały się podobne do drobnego żwiru kamyczki, lecz w przeciwieństwie do zwykłych skalnych odprysków, emanowały miękkim, błękitnym światłem. W głowie usłyszała inny głos: cyniczny, opryskliwy i ociekający wystudiowaną pogardą.
"Boją się światła" - proste stwierdzenie nabierało niepokojącego wydźwięku, gdy człowieka nie otaczały już bezpieczne, znane ściany Czyśćca, a zastąpił je nieznany teren, pełen tego wszystkiego, o czym do tej pory słyszała z opowieści. Z tego co kojarzyła, Rhys też nigdy nie opuścił podziemi na odległość większą niż buf bezpieczeństwa, ustanowiony przez puste, płaskie pole starego parkingu... ale to był Rhys - przy nim ciężko było wysnuć jednoznaczne wnioski, zaś historie o niechlubnych dokonaniach dealera krążyły między piętrami na podobieństwo zgrai komarów, sycąc się ludzką nudą i rosnąc w miarę jak przekazywano je z ust do ust... ale to już nie było jej zmartwienie. Zostawiła trupy za sobą, razem z cała pieprzoną Trupiarnią.


Blask wyłonił z ciemności kolejne metry wąskiego tunelu, o podłodze usianej masą drobnych kości i gałązek. Widziała ślady pazurów, zostawione w twardej powierzchni przez istotę o rozstawie dłoni podobnej ludzkiemu, tylko ilość paluchów się nie zgadzała - trzy zamiast pięciu, brakowało też przeciwstawnego kciuka, może to i lepiej. Jeśli zmutowane badziewie nauczy się trzymać, oraz posługiwać bronią, nic nie stanie na przeszkodzie, aby likwidacja resztek rasy ludzkiej przebiegła w trybie równie przyspieszonym, co nieodwołanym.
Za jedno jednak musiała podziękować wychowaniu pod ziemią, w grobowcu którego tak nienawidziła - przywykła do ciasnoty, dzięki czemu nie wpadła w panikę, gdy po dwóch metrach czołgania utknęła, zakleszczona i złapana w pułapkę. Odetchnęła spokojnie, wycofała się i spróbowała raz jeszcze, tylko odrobinę bardziej na lewo - tam, gdzie wgłębienie w podłożu pozwalało przejść newralgiczny punkt bez niepotrzebnych komplikacji. Za sobą słyszała, jak Ortega, sapiąc ciężko, wspina się na półkę i podąża jej śladem. Może to tylko głupie wrażenie, lecz potrafiła wyczuć żar trawiącej go gorączki tuż za sobą - parzył stopy i nie pozwalał się w pełni skupić.
Jeden metr, drugi, trzeci... piąty i siódmy.
Coś przemknęło tuż za linią światła, syczać przy tym w niezadowoleniu, a ludzkie oko nie dało rady wyłowić nic więcej poza rozmazaną smugą czerni, ciemniejszej od wszechobecnej ciemnicy. Byle dalej, przed siebie. Metr za metrem, uparcie do przodu. Poruszali się we względnej ciszy, nie mącąc powietrza zbędnymi słowami, dzięki czemu nawet ucho laika wychwyciło wzmagającą się na zewnątrz wichurę. Wyła ona wśród ruin, szydząc lodem. Atakowała przekleństwem śnieżnym drobin i tak sypiące się ściany, osiadała szarą warstwą na pordzewiałych prętach, fragmentach murów, a także kościach - niektóre, te ludzkie, zdawały się istnieć wbrew prawu grawitacji i tylko trzymane nieznaną siłą nie rozsypały się jeszcze w proch. Wystarczyło ich raptem dotknąć, by traciły kształt, przemieniając się w kopiec pyłu paskudnej, ołowianej barwy. Inne, te młodsze, przedstawiały całą paletę rozmiarów i kształtów. Niektóre nie odbiegały od standardowej normy, kolejne przypominały barwą węgiel i ciężko szło je porównać do czegokolwiek, co wiek temu umieszczano w podręcznikach do biologii.
Metr za metrem...

Chodnik skończył się niespodziewanie, urywając tak samo jak się zaczynał i tylko tę stronę szpeciły chropowate fragmenty zbrojeń, zakończone lodowa skorupą, dzięki której nie pokaleczyli rąk, ani nie rozerwali ubrań, choć barmanka syknęła przez zęby przy zmienianiu pozycji, gdy ostry fragment gruzu przeciął skórę na wierzchu jej dłoni.
- Zatamuj, nie możemy zostawiać śladów - tym razem Ortega wydawał się znużony. Chrypiał też i po krótkim zdaniu zamaskował kaszlnięcie. Wyczołgali się na dalszą część korytarza, wpierw posyłając na ziemię światło i dopiero schodząc nogami do przodu, gdy w okolicy umilkły szelesty, prychania i zgrzyt pazurów o kamienie.
- Nieźle sobie poradziłaś - Terri usłyszała szept tuż przy uchu, gorąco zaatakowało z lewej strony. Po głowie rozpoznała uśmiech, zaraz też zrobiło się jaśniej, kiedy flaszka podejrzanych kamyków zmieniła położenie z podłogi na środek korytarza, trzymana pewnie przez zwiadowcę.
- Drake by nie przelazł - westchnął, prowadząc ich pewnie przed siebie. Z racji jednej zajętej łapy, nie sięgnął po łuk. Wybrał maczetę i niósł ją luźno przy udzie, nie machając bez potrzeby. - Kiedyś utknął w podobnej dziurze i gdyby nie siostra, zostałby w niej do zmroku. Znalazła go w ostatniej chwili... i tak ledwo się wyrobili nim Martin wydał rozkaz zamknięcia bram - rzucił tonem wyjaśnienia, po czym położył palec na ustach w uniwersalnym geście zachowania ciszy.
Dopiero, gdy w atramentowy mrok wdarły się pierwsze nuty szarości, znamionujące dopływ światła dziennego, mężczyzna schował flakonik za pazuchę i zamienił broń na dystansową. Przeszli przez coś, co było chyba kiedyś sklepem, po którym pozostały same pokrzywione szkielety witryn. Szybki rzut oka wystarczył, by Teri zorientowała się, że jakkolwiek przeszli, zostawili przedmieścia za sobą. Przez brak zegarka i punktu odniesienie nie umiała stwierdzić ile czasu spędzili w ruinach, ani w którą stronę się poruszali, lecz niskie, paropiętrowe budynki zniknęły, zastąpione przez szare giganty, obrastające obie strony ulicy na podobieństwo karykatury lasu.


Las... widziała w książce jak wygląda. Masa drzew i zieleni, wisząca człowiekowi nad głową tak wysoko, że nie dało się jej dotknąć. Tu było tak samo, lecz elementy organiczne zastępował wymysł ludzkiej techniki sprzed wojny, a wszechobecna burość kłuła w oczy jeszcze dotkliwiej.
- Tam...ten - ciężki, urywany szept zgrał się z wystrzeloną w powietrze ręką, wskazujący czwarty budynek po lewo, około trzystu metrów od miejsca w którym stali. Na niegdyś białej fasadzie nie ostały się co prawda żadne okna, lecz rząd przynitowanych do frontu, wielkich, obdrapanych i metalowych liter ciągle układał się w napis "szpital".

 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 29-12-2016 o 03:43.
Zombianna jest offline