Jakaś przypadłość, czy nagły atak rozsądku? Przez moment Esmond się zastanawiał, która z tych ewentualności wchodziła w grę w przypadku Acelii. Zastanawianie się nad tym nie miało jednak sensu, podobnie jak i wylewanie łez nad faktem, że ich grupka nieco się zmniejszyła.
I trudno było powiedzieć, czy ich szanowny zleceniodawca naprawdę dysponuje tak nielicznymi siłami, że nie jest w stanie wspomóc ekipy ratunkowej, czy też w rzeczywistości ma w nosie tych, których niby mają zamiar uatować, a pozbędzie się balastu w postaci pięciu osób...
Nim znaleźli się pod Areną Esmond zdążył się ucieszyć, że włożył na siebie starą, podniszczoną szatę, a nie tę nową. Bez wątpienia praczki i łaziebne nieźle na nim zarobią - jeśli oczywiści uda mu się wrócić, co - sądząc po ilości i jakości rozbrzmiewajacych nad ich głowami wrzasków - było średnio prawdopodobne. Ale jakoś trzeba było zarobić na chleb, prawda?
Poza tym kto powiedział, że będzie się żyło wiecznie?
- Spróbuję nikogo nie przypalić - odpowiedział Kargulowi. - Możemy ruszać. |