Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-01-2017, 13:55   #94
cyjanek
 
cyjanek's Avatar
 
Reputacja: 1 cyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputację
“Znowu, to się dzieje znowu!” Alex zagryzł zęby, gdy ból spowodowany upadkiem potwierdził starą prawdę - jednocześnie można czuć tylko jeden, ten największy. Palące uda, gorejące pośladki, plecy płonące od nieustannego napinania mięśni, przestały mu w zauważalny sposób dokuczać. Sprawcą tego cudu było jedno wielkie łupnięcie o glebę z wysokości niemal dwóch metrów. Nie zamierzał za to nikomu dziękować.
- Auuuuć! - pierwsza, wypowiedziana myśl nie prezentowała sobą żadnej merytorycznej wartości.
- Odbiło wam? Czy ja wyglądam na krezusa? Nawet nie mam waszych pieniędzy! -nie kłopocząc się wstawaniem wyciągnął portfel i cisnął nim mniej więcej w kierunku zbira. Nie martwiła go ta strata - w środku było trochę drobniaków, w sumie może 3,14 funta i karta kredytowa, która jak sądził w obecnych okolicznościach całkiem nie do wykorzystania.
- Bierz! Wszystko jest twoje. A gdybyś był z tych co oddają biednym, to kłaniam się! - wszystko to wyjęczał a nie wykrzyczał, choć zamiar miał całkiem odmienny.

Rabusie, gdy już przestali się śmiać z wypadku nieszczęsnej ofiary, spojrzeli nieco podejrzliwym aczkolwiek zdecydowanie łasym wzrokiem na portfel, żaden jednak nie zdecydował się podnieść go z podłogi. Sores, którego mina, gdy spojrzał przelotem na Alex’a wyrażała głębokie obrzydzenie, ponownie wzrok skupił na przeciwnikach.
- Życie - stwierdził spokojnie - tyle że wasze.
Co powiedziawszy, nie czekając na to by jego słowa przebrzmiały, ruszył do ataku. Nie wiedzieć kiedy, w jego dłoniach znalazły się miecze. Wierzchowiec, przyzwyczajony najwyraźniej do takich akcji, ruszył z kopyta, nie wykazując strachu, którego tak wiele miał w sobie koń Alex’a, który obecnie skubał liście kilka metrów od swego pana. Kolejna strzała pomknęła w ich kierunku, nie trafiając jednak swego celu. Rabusie, którzy nagle wyglądali na nieco mniej pewnych, rozpierzchli się w strachu przed kopytami ogiera. Jeden z nich, potwierdzając przy tym pecha jakiego miał Alex, znalazł się niedaleko niego i od razu obrał go na cel wymachując swą pałką, która bynajmniej nie wyglądała szczególnie przyjaźnie.
W cudowny sposób ból całkowicie ustąpił, a zesztywniałe mięśnie stały się elastyczne, jak u chińskiej gimnastyczki. W przerażająco klarowny sposób stało się oczywiste, jak bardzo realne jest zagrożenie. Zapach brudnych i spoconych bandytów uderzył w jego nozdrza, zresztą tak samo, jak zapach krwi na sterczących z pałki gwoździach. Które właśnie zmierzały w kierunku jego głowy! Turlnął się gwałtownie by uciec od opadającej pałki i zerwał na równe nogi.
- Zadzieracie z wilkołakami! Zaraz wszyscy zginiecie! - wrzasnął, w głębi serca jak cholera żałując, że wciąż jest zwykłym człowiekiem. Zacisnął zęby i uniósł miecz, robiąc wszystko co w jego mocy, by wyglądać na zdeterminowanego i gotowego zabijać.
Napastnik zawahał się jednak.
- Wilkołaki? - Prychnął, jednak owe prychnięcie straciło nieco na mocy przez pobrzmiewającą w jego głosie konsternację. Mrugnął raz i drugi, po czym wybuchnął śmiechem.
- Taki z ciebie wilkołak jak ze mnie Jej Wysokość - zakpił i nie zwlekając dłużej, ruszył na Alex’a nie zważając na trzymany przez niego miecz. Ku jego zdziwieniu, przeciwnik zdołał cios zablokować, co bez wątpienia musiało wprawić w szok także i domniemanego wilkołaka. Miecz, jakby kierowany własnym umysłem, zmusił ręce mężczyzny, który go trzymał, do wyprowadzenia ataku idącego w parze z owym parowaniem. Ataku, który ugodził rozbójnika w prawe ramię, przez co ten upuścił trzymaną pałkę.
~ No, no… Dawno już nie piłam niczego. Na co czekasz? Atakujemy go, atakujemy! - Wesoły, kobiecy głos rozbrzmiał w głowie Alex’a, wyraźnie namawiając go by podjął dalszą walkę. Źródła głosu nie było jednak nigdzie widać. A może było…?

W międzyczasie Sores w najlepsze bawił się z pozostałymi, tańcząc niczym primabalerina na scenie. Widać było że się bawi, co tylko dodatkowo rozwścieczało przeciwników, którzy liczyli na łatwą zdobycz. Łucznik nie dawał znaku życia. Być może uciekł widać co się dzieje lub zmieniał swą pozycję by zwiększyć swe szanse na oddanie celnego strzału.*

“O rany… mój miecz chyba mówi!” zamachnął się tak jakby chciał nim rzucić, lecz w ostatniej chwili powstrzymał się od popełnienia tego błędu. Całe szczęście instynkt samozachowawczy wziął górę i nie pozbawił się jedynej szansy na przeżycie.
- I co, nie mówiłem, że lepiej ze mną nie zadzierać? - wrzasnął i jeszcze raz machnął gadającym mieczem. W tej chwili bardzo chciał móc się zatrzymać i zastanowić, pogadać ze swoim orężem, ale coś mu mówiło, że to nie jest na to pora. Być może szczęk mieczy Sorosa, biegający wte i wewte bandyci oraz mordercze spojrzenie zranionego przez niego… przez jego miecz draba. Mimo to uznał, że nie wypada przejść obojętnie wobec cudu jaki go spotkał.
- Dziękuję - wyszeptał - Świetnie się bijesz. Jestem pod wrażeniem - trochę miał obaw, że jednak gada sam do siebie, lecz nie chciał aby jego wybawczyni się obraziła.

Odpowiedział mu radosny śmiech, który zlał się z krzykiem rozbójnika. Miecz nie próżnował, ciągnąc Alex’a do przodu by atakował i atakował. Mężczyzna mógł wyczuć głód swego oręża. Potężny, palący głód, który próbował przejąć nad nim władanie. Czymkolwiek był kobiecy głos, który słyszał w swym umyśle, jej wola była niezwykle silna. Nie na tyle jednak by pozbawić Alex’a władania nad własnym ciałem. Nie całkiem przynajmniej. Czuł jednak, że mogłaby to zrobić gdyby chciała, a coś, co tkwiło w nim odkąd pojawił się w Avalonie, nie miałoby nic przeciwko. Mord, krew, ból. Słodko-metaliczny smak w ustach, poczucie triumfu… Szkarłatna mgła przesłoniła mu oczy i stracił na chwilę poczucie czasu. Gdy się ocknął stał nad zakrwawionym ciałem swego przeciwnika, w którego klatce piersiowej tkwiło ostrze jego miecza. Tkwiło głęboko, przygważdżając trupa do ziemi.
~ Więcej, więcej - ponaglał go głos, pełen zapału, radości i żądzy mordu.
Tyle że nie było już kogo mordować. Sores uporał się z pozostałymi, jakby byli bezbronnymi ślepcami, którym związano ręce i nogi. Ich ciała zdobiły trakt, krew zaś wsiąkała w ziemię. Łucznik się nie pokazał. Zapewne, widząc los towarzyszy, uznał że lepiej mu będzie w innej części lasu.
To było… Co to właściwie było? Alexem wstrząsnęło i zachwiał się gdy wypełniająca go energia nagle go opuściła. Niemal opadł na kolana, lecz nie odważył się podeprzeć mieczem. Uniósł trzymającą go rękę do góry i wpatrując się w zakrwawione ostrze wyszeptał - Już nikogo nie ma. To było niesamowite. -i cmoknął klingę nie zważając, że brudzi usta cieknącą po niej krwią. Wciąż trudno mu było w to uwierzyć, ale wyglądało na to, że stał się posiadaczem magicznego miecza. Albo wręcz odwrotnie zważywszy na przebieg walki.
- Co tam bredzisz? - dotarł do niego głos jego przewodnika, który pochylając się nad ciałami, sprawdzał ich kieszenie. Sores nawet jednego spojrzenia nie poświęcił swemu podopiecznemu, zupełnie jakby był powietrzem. Widać uznał, że skoro nie wrzeszczy w niebogłosy to nic mu się nie stało, więc i kłopotać się nie musi.
W umyśle Alex’a rozbrzmiał pomruk zadowolenia, a jego ciało zalało pragnienie. To jednak nie napitku pragnął, nie odpoczynku. Wręcz przeciwnie, sądząc po naporze, który odczuł, a który sprawił że przód jego spodni wybrzuszył się w sposób widoczny.
~ Pobawmy się jeszcze - padła, okraszona słodkim pożądaniem, propozycja.
Propozycja, na którą z jego wnętrza odpowiedziało zgodne wycie. Nie zdawał sobie sprawy z tego, że nie brzmiało ono tylko w nim, dopóki Sores nie warknął na niego.
- Stul pysk, idioto!
Był upojony walką. Nigdy wcześniej tak nie było, nigdy wcześniej nie sądziłby, że to jest możliwe. On, człowiek czynu wirtualnego, gracz crpg-ów, którego bronią była mysz i klawiatura, rozpalił się od ognia realnego boju. Zarumienił się bo przecież nie od tylko. Tonął w uczuciu, jakie wzbudzała w nim Miecz. Ta wspaniała, piękna i cudownie mordercza maszyna do zabijania. Krwawy taniec z nią to była euforia, a każda głoska jej wypełnionego słodyczą głosu budziła wibracje, z potężną rozkoszą kumulujące się w wybrzuszeniu spodni. Ona chciała więcej i jej pragnienie rosło w nim. Im więcej krwi potrzebowała, tym bardziej paliło go pożądanie.
- Dzięki za wszystko co do tej pory dla mnie zrobiłeś. - zawołał, bardziej zawył ze śmiechem i rzucił się na Sorosa, który ośmielił się stanąć na drodze jego miłości. - Nic tylko nie, nie i nie! -to miecz kręcił jego ręką wywijając mordercze młyńce - Bądź w końcu na tak!
 
cyjanek jest offline