Danar stał oparty o drzwi, niedaleko stolika, do którego dosiedli się tutejsi obrońcy Wolfenurga. Jeden z nich przedstawił się jako Quintus Amins, tutejszym dowódcą, wykrzyczał też coś o odbiciu parku, chwilę potem, do karczmy weszło dwóch innych żołnierzy. Widać, zacięta musiała być walka…
- Panie… - Danar odsunął się od ściany i podszedł do stolika. Futrzany płaszcz ciągnął się za nim ponuro. – Tej nocy nasz obóz został zaatakowany przez hordy zwierzoludzi, co najmniej dwie setki tych podupadłych istot. Rozpętało się piekło. Ja akurat pełniłem wtedy wartę, podniosłem alarm i uratowałem, kogo się dało. Tego tutaj Kislevczyka i Maxa… - spojrzał na ludzi, którzy także uratowali się z masakry, czuł się w obowiązku przedstawić sytuację dowódcy. – Oni także pochodzą z obozu, widać, mieli tyle szczęścia co my. Jestem Danar, łowca i oddaję się pod twoje rozkazy. – ukłonił się nisko. |