Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-01-2017, 09:55   #471
Czarna
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
Dzięki Zombi i MG za interakcje w tej turze :)


Ogień… to musiał być ogień. Gorący, jasny i tańczący wśród ruin jak korowód owładniętych szałem upiorów. San Marino przełknęła głośno ślinę, nie mogąc oderwać od niego oczu. Płonął tak intensywnie, skakał po betonie i drewnianych elementach nic sobie nie robiąc z padającego deszczu.
- Kuuurrrrrrwa - jęknęła głośno, robiąc krok do tyłu. Przebiegli z Pazurem parking, nic ich nie ścięło tam na tej pierdolonej płycie równie płaskiej co światopogląd złamasa w golfie. Ale nie było co stać i załamywać rąk, po coś tu przyszli, a raczej po kogoś.
- Jak wygląda stary Brzytewki, jak go rozpoznać? - zadała pytanie które do tej pory jej umykało. Nie znała typa, w życiu na oczy nie widziała. A teraz miała go znaleźć wśród płomieni. Rozejrzała się szybko dookoła, nijak nie chcąc podchodzić bliżej, no ale musiała. Inaczej wyjdzie na tchórza, a tych nikt nie szanował.

- Duży na ponad 2 metry i ciężki na ponad 100 kilo. I łysy. - rzucił szybko Nix ogarniając się na płonące pobojowisko.

- Dwa metry… i sto kilo. Bez jaj - San Marino powtórzyła i prychnęła. Spodziewała się kurdupla pokroju rudej, nie tonowego kloca - I to stary Brzytewki, tej Brzytewki? Metr pięćdziesiąt w hełmie, chuchniesz mocniej i poleci w powietrze, no kojarzysz o której mówię - pokręciła z niedowierzaniem głową. - Rozdzielmy się, szybciej pójdzie - powiedziała nie patrząc na Nixa. Zamiast tego sięgnęła do paska i wyciągnęła toporek. Wręczyła go Hektorowi, ledwo dobiegł na miejsce zbiórki.
- Łapami tego nie odgarniemy, trzymaj. Spróbujemy się przekopać, ty psi… Eliott - sarknęła i w ostatniej chwili powstrzymała się od rzucenia psem, używając imienia durnego gliniarza. Machnęła ręką wskazując na leżący w kałuży pręt - Spróbujcie z tym złamasem zrobić wejście od tej strony. Kolesia mogło ogłuszyć i może tam leżeć. Ty - spojrzała na najemnika i zmrużyła oczy - bierzemy cel z dwóch stron, wejdziemy z boku. Jak nie zdechł od razu, to się odczołgał. Poszukamy kurwia. Wejdziemy od parkingu i potem się rozdzielamy.. Jak go znajdziesz to krzycz. Wynosimy go i spierdalamy kutrom z celownika. I uważaj na siebie. Popalony już nie będziesz taki śliczny jak z plakatu - dodała tonem zjadliwego żartu, naciągając kaptur na głowę. Czekał ją bieg, ale nim to nastąpi, lepiej się najpierw wytarzać w czymś mokrym. Padało, kałuż nie brakowało… marna ochrona, ale lepsza niż gówno.

- To właśnie ten facet po którego tu jesteśmy. - potwierdził Pazur coś niezbyt poddając się pogodzie ducha i poczuciu humoru. Z zawalonej ściany po kilku szarpnięciach wyrwał jakąś gazrurkę której chyba miał zamiar użyć do pracy.
W międzyczasie dobiegła przez parking ostatnia trójka zdolnych do walki i pracy. Hiver, Chrome i Gecko przebiegli ciężko objuczeni swoją ciężką bronią. Do nich tak samo jak i do par poprzednich sprinterów też nic nie otwarło ognia choć gdzieś tam w oddali coś strzelało ostro i mocno. Nawet coś wybuchało i to więcej niż raz.

- Dzięki mała! I też masz coś na rozgrzewkę! - wyszczerzył się Latynos z zadowoleniem przyjmując od San Marino jej toporek a gdy odwróciła się i zrobiła pierwszy krok trzasnął ją dłonią w pośladek aż poszedł wesoły odgłos po towarzystwie. W międzyczasie Pazur już razem z szamanką mający najwięcej czasu na ogarnięcie podejść do budynku zwrócił się do południowego rogu od strony parkingu. Za cel obrał jakąś dziurę która po paru ruchach jego gazrurki przekształciła się w obiecujące linie proste okienka piwnicznego. Gdyby odgruzować te wejście była szansa, że przez nie dałoby się dostać do środka. Choć jak przez nie wydobyć kogoś o rozmiarach o jakich wspomniał Pazur było nadal do zastanowienia. San Marino razem z Nixem próbowała odgarniać gruz ale szybko musieli odczuć potęgę ognistego żywiołu. Zamoczone ubranie zaczęło prawie od razu parować i dymić w ustach, gardle i oczach kłuł i szczypał gryzący dym. Przy tym miejscu realnie i tak mogły pracować na raz tylko dwie osoby. W końcu więc odskoczyli z powrotem kaszląc i plując poza strefę największego gorąca.

- Zmieniajmy się! Teraz wy a potem znowu zmiana! Tam nie da się wytrzymać za długo! - krzyknął Pazur gdy zdołał wycharczeć wreszcie coś sensownego.

- Nie będziesz mi cwaniaczku życia układał! - huknął na niego w odpowiedzi Latynos. Widząc jednak, że na miejsce najemnika i szamanki ruszył Eliott nie chcąc chyba dać plamy pokręcił głową i też dołączył do niego przy pracy. Ta dwójka też nie wytrzymała zbyt długo i odskoczyli podobnie jak pierwsza para. Ich miejsce zajęli Gecko i Chrome którzy do tej pracy odłożyli swoją ciężka i nieporęczną broń. Skończyli akurat na tyle, że gdy odskakiwali dali znać machaniem rękami, że droga wolna. I ściana została na tyle oczyszczona, że czernił się walący dymem prostokąt okienny. Był już na tyle duży, że pełnowymiarowa osoba powinna przeskoczyć do środka. Ze środka nic nie błyskało ogniem więc choć widocznie było tam pełno dymu była szansa, że ogień tam jeszcze nie dotarł. Nix widząc, że droga jest wolna wydobył z jakiejś kieszeni latarkę.

Póki praca trwała San Marino nie myślała o tym, że do tego trzeba będzie wejść… no i nadeszła ta wiekopomna chwila, co niezbyt się jej podobało. No ni chuj nie widziała się po drugiej stronie płonącego gruzu… ale ludzie patrzyli. Potem w krytycznym momencie jej wypomną, że dała dupy, wycofała się. Zaśmierdziała tchórzem i podwinęła ogon, a gangerzy tak nie postępowali. Mieli być odważni, coś sobą reprezentować… zamiast robić pozory.
- No kurwaaa, nooo - nie roztrząsając jak jest głupia, zacisnęła zęby i nabrała tchu. Ognia nie było w środku. Jeszcze. Dla rozładowania napięcia obróciła się i powtórzyła manewr z klepaniem na rozpęd, wkładając w klapa całą frustrację z nadzieją, że latynoski złamas będzie miał po tym siniaka i przestanie w końcu wyciągać łapy, złamas jeden.
- Daj to - warknęła do Pazura pokazując na latarkę. Założyła też maskę. Przecież nie udusi się tam jak ostatni frajer - I trzymaj całuśną gębę z dala od ognia. Albo skołuj sobie własną maskę, bo w tym dymie szybko zaczadziejesz i jeszcze ciebie trzeba będzie wyciągać. - burcząc skierowała się ku wyrwie. Szukała dwumetrowego dupka, dobrze że był taki duży. Łatwiej go zauważy.

- Ja tam idę. I idę pierwszy. Chcesz to chodź ze mną. - odpowiedział Pazur wcale nie robiąc najmniejszego ruchu by podać szamance latarkę. Jakby było mało wydobył z jakiegoś pojemnika gaz maskę i prychnął krótki śmiechem widząc jak czarnowłosa dziewczyna zrewanżowała się Latynosowi. Ten jak zwykle też nie zamierzał siedzieć cicho czy puścić jej płazem jej uczynku.

- Zaraz, zaraz, że niby mielibyście się skitrać na gorący numerek sami? Taki cienias z naszą dziewczynką? Ona potrzebuje prawdziwego mężczyzny a nie takich plakatowych fajfusów. Sami widzicie, że się nie może doczekać gdy zostaniemy sami. - Hektor nawijał przerabiając fakty i akty na własną modłę i pod swój punkt widzenia. Pozostali mężczyźni z grupki pokręcili tylko głowami, któryś się roześmiał cicho ale na tym się komentarze i reakcje skończyły.

- Eliott, bądź w pogotowiu. Jak jest nieprzytomny to trzeba go będzie odebrać po tej stronie. - Pazur z głosem już nieco wytłumionym i zniekształconym przez założoną właśnie maskę zwrócił się do swojego jedynego w grupie człowieka którego mógł być w miarę pewny.

- Dobra słyszeliście? Macie odebrać starego Brzytewki jak go wam podamy i lepiej bym kurwa nie musiał was poganiać. - Latynos też musiał pokazać, że ma na kogo krzyczeć i poganiać więc zwrócił się przez zasłonę chusty z jakiej zaimprowizował sobie gazmaskę do pozostałych Runnerów. Potem wymownym gestem wskazał Nix’owi dziurę okienną ziejącą dymem skoro się sam tak sfrajerzył, że zgłosił się iść pierwszy.

- Że co?! - nożowniczka aż sapnęła słysząc kolejne brednie Hektora - To ja tu kombinuje jak chłoptasia wyłuskać z munduru i go pocieszyć żeby nie myślał jak ten drugi złamas obraca jego laskę na dachu, a ty się w kolejkę wpierdalasz? Zero wyczucia… - uniosła oczy ku niebu, tak samo jak ręce, ale szybko je opuściła. W lewą rękę chwyciła drugi toporek, prawą zostawiła wolną.
- No to pokurwiaj, bo jeszcze nie zdzierżę i cię tutaj zacznę rozbierać, a ten pacan się poczuje urażony i zacznie łapami machać i lamentować, a łysol sie zjara… - klepnęła tym razem Pazura, trzonkiem broni wskazując wyrwę w murze.

- Nie bój się jak to się skończy to się poznamy i od tej bez mundurowej strony. - mruknął Pazur idąc w stronę otworu i sprawdzając latarkę. Odpalił i zgasił więc widocznie działała.

- Nie słuchaj go on się w ogóle nie zna na takich numerach. - Hektor ruszył za Pazurem razem z San Marino przy czym nachylił się do niej i używając głośnego szeptu by wspomniany osobnik na pewno usłyszał odezwał się do czarnowłosej szamanki. - Byłby w porzo luzakiem by się dało to we trójkę załatwić tak jak zazwyczaj z tamtym złamasem z dachu to robimy. Ale jak taka nędzna dziadyga się z niego zrobiła, że sam zwyobraca na dachu tamtą niunię no to chyba będzie miał za swoje jak go ktoś zastąpi. Tylko właśnie no nie wiem czy taki sztywniak się nadaje. - wziął jedno ramię złożył na drugie i krytycznym wzrokiem i gestem dłoni wskazał na Nix’a który akurat kucał już przy rzygającym dymem okienku próbując promieniem latarki wbić się piwniczny dym i ciemność. - Hmm… Chociaż tobie w tej gazmasce też będzie trudno pracować ustami. To bardzo poważny problem przy takich zabawach wiesz? - Latynos zwrócił się z troską w oczach na zamaskowaną twarz rozmówczyni.

- Da się wejść. - powiedział do nich Nix i wskoczył nogami do przodu w dymiącą czeluść. W pierwszym momencie wyglądało jakby czerń i dym po prostu go pochłonęły. - Wskakujcie jeśli macie zamiar! - dobiegło ze środka choć sam głos bo właściciela w ogóle nie było widać.

- Jakbyś w zaliczaniu baz doszedł z jakąś laską dalej niż etap całowania… wiesz, ten ze ściąganiem ubrania to byś ogarniał, że prócz ust są też inne ciekawe otwory i zobacz, jak na leszcza naszemu chłopczykowi całkiem nieźle penetracja dziur idzie - San Marino wzruszyła tylko ramionami - A tak wyobraźni ci chyba nie starcza. Poza tym nie wiadomo czy ta z dachu się do czegoś nadaje. Tak łatwo kumpla się pozbywasz? Nieładnie - złapała krawędź otworu i zaczęła się gramolić do środka za najemnikiem. - Ty, on, ja… po co sie ograniczać? Bez munduru pewnie wygląda jeszcze bardziej plakatowo.

- Wolę plakatowo wyglądające laski. - Hektor coś chyba niezbyt miał przekonanie do ewentualnych atutów urody Nix’a. - A z penetracją otworów to dziecinko gadasz z ekspertem. Nie mów, że ta cienizna robi na tobie wrażenie. - zdążył powiedzieć Hektor nim rozdzieliła ich już spenetrowana przed chwilą ziejąca ogniem dziura.

Wewnątrz czekały na nich pomocne dłonie Pazura. I sądząc bardziej z ruchu i dźwięków w stosunku do Latynosa te dłonie były zdecydowanie bardziej gwałtowne w pomaganiu. Złośliwy obserwator mógłby nawet pokusić się o stwierdzenie, że rzuciły Latynosem o ścianę piwnicy. Ten jednak pozbierał się dość gładko i nie było widać by raczył zauważyć te drobne potknięcie.
Wewnątrz też panował całkiem inny świat. Świat ciemności i duszącego gorąca. Dym był chyba wszędzie, zwłaszcza na wysokości głowy i pod piwnicznym sufitem. W tej gęstwie nawet latarka Nix’a wiele poradzić nie mogła. Dlatego ten od razu był pochylony bo niżej dym był wyraźnie rzadszy. Niemniej i tak wszędzie była prawie całkowicie ciemno. Prawie bo przez jakieś szczeliny i otwory widać było prześwitujące najczęściej od góry płomienie które nieco rozświetlały jakąś plamę czy kawałek piwnicy.

- Połóż mi rękę na ramieniu! A ty jej! To się nie zgubimy! Nie rozdzielajcie się! Mamy tylko jedno światło! - krzyknął im prosto w twarz Pazur. Mimo bliskości trzeba było krzyczeć by być słyszanym przez szalejące tuż nad głową płomienie. Gazmaski na razie chroniły oczy i usta przed dymem i choć utrudniały widzenie w tej zadymionej ciemnicy i tak chyba było w nich lepiej niż z chustą na twarzy. Hektor prawie co chwila kasłał od tego dymu. W gazmaskach była szansa, że zdążą nim skończy się ich skromny zapas powietrza.

Nix odwrócił się i schylił by oświetlać korytarz przed nimi. Ten był w świetle latarki zawalony gruzem na tyle, że powinno dać się przejść ze źródłem światła choć wymagało to rozwagi i uwagi zwłaszcza, że światło mieli tylko jedno. Nix chwilę oświetlał także ściany i sufit ale światło było pomocne tylko gdzieś do połowy wysokości powyżej bowiem była żywa, ruchoma kurtyna czarnego dymu przez które światło nie dawało się rady przebić. Było też gorąco. Straszliwie gorąco. Ściany zdołały już rozgrzać się od pożaru i w połączeniu z samymi płomieniami rozgrzewały nie tylko powietrze ale każdy element którego dotknęli odkrytą dłonią. Wszystko parzyło niemiłosiernie, zwłaszcza jeśli było metalowe. Cała trójka zdawała sobie sprawę, że nie dadzą rady bez szwanku przebywać zbyt długo w takich warunkach.

- Jak się tu upieczemy to was zajebie, obu! - nożowniczka wydusiła przez maskę, ściskając mocno mundur na ramieniu Pazura. Wpierw co prawda przez kiepską od dymu widoczność zaczęła chwytanie poniżej pasa i na klacie, ale w końcu cel znalazła. Rozglądała się, szukając dwóch metrów zwęglonego łysola - On tu kurwa nie mógł przeżyć! Może gdzieś dalej, ruchy, kurwa! I patrzcie pod nogi!

- No coś ty! Jak nas zajebiesz nie będziesz miała się z kim jebać! I co!? Smutno ci będzie nie?! - Hektor przekrzyczał ryczące płomienie nad ich głowami pomiędzy jednym kaszlnięciem a drugim ale już znacznie mniej wesołym i swobodnym tonem. Gorąc i dym wyraźnie musiał dawać mu się we znaki.

- Ruszamy! Będę sprawdzał po kolei! - krzyknął do nich Pazur i odwrócił się na chwilę gazmaską w stronę pewnie gazmaski szamanki. Zgadywała bo latarka akurat twarzy nie oświetlała. Jakoś jednak dziwnym zbiegiem okoliczności poczuła jego dłoń gdzieś na wysokości swoich piersi. Potem faktycznie ruszyli. By utrzymać szyk na wyciągnięcie ręki wcale nie było w tym gruzowisku, gorącu i dymie takie proste. Nix często zatrzymywał się by dać większego kroka czy przesunąć się przez jakaś zawalidrogę i musiał wówczas oderwać się od San Marino. Czekał wówczas i oświetlał jej drogę aż przejdzie a potem aż przejdzie Hektor.

Pierwsza para drzwi była rozwalona na oścież. W jednym, od strony jeziora panował zawalony gruz który był dominującym elementem jaki wyłaniał się w świetle latarki. Przywalał on nierozpoznawalne już fragmenty chyba mebli, regałów czy innych gratów. Jeśli pod tym gruzem ktoś był to został przykryty całkowicie. Były wręcz zerowe szanse by nawet we trójkę zdołali odwalić ten gruz nim sami zaczadzieją lub się uduszą. Przeciwne drzwi przywitały ich pomieszczeniem w lepszym stanie ale tu z kolei coś z góry musiało przebić strop i ziała tam dziura przez które widać było szalejące płomienie. Nikogo jednak tam nie znaleźli. Podobnie wyglądały kilka następnych przejść i pomieszczeń. Z każdym krokiem zbliżali się do rzeki i było coraz goręcej i coraz więcej dymu. Mimo to czasami było jaśniej jeśli przez gruz i szczeliny napalm zdołał ścieknąć na ściany czy podłogę piwnicy płonącymi zaciekami i kałużami.

Wciąż nikogo nie znaleźli. Robiło się już nie do wytrzymania gdy doszli do jakiegoś rozgałęzienia. Dymu już było tak dużo, że prawie trzeba było iść na czworakach by nie zostać przez niego pochłoniętym. Przestrzeni i dla powietrza i ludzi było coraz mniej. San Marino czuła jak twarz jej jest mokra od potu pod gazmaską i zaczyna oddychać się co raz trudniej. Powietrze zamknięte w gazmasce kończyło się a filtr urządzenia nie miał skąd go zaczerpnąć gdyż płomienie pożerały cały tlen. Trafili też na solidnie zagruzowany kawałek. By dostać się dalej trzeba było się czołgać by zmieścić się między gruzem a trującym i piekielnie gorącym dymem który tutaj buszował z prędkością i siłą silnego wiatru.

- Widzę jakieś nogi! - krzyknął nagle Nix przyświecając gdzieś w boczny skręt korytarza. - Są chyba za schodami! - przekrzyczał znowu pożar. Krzyknął kilka razy szefa chyba próbując go wywołać ale nie doczekali się żadnej odpowiedzi. Tymczasem coś na górze grzmotnęło jakby zawalił się tam jakiś fragment muru czy ściany. Zaowocowało to obsypaniem się tynku i drobniejszego gruzu u nich w piwnicy. Ile jeszcze tego pożaru i zniszczeń przetrzyma ten budynek tego nie szło zgadnąć. Mógł się tak jarać do rana i na trzeszczeniu i zgrzytaniu poprzestać. A mógł się też zawalić do reszty w każdej chwili.

- Nogi? - u kobiety pojawiła się nadzieja. Może się uda, może przeżyją. Tylko niech ten skurwiały budynek sie na nich nie zwali. Wmawiała sobie że pot którym spływała od stóp do głowy to z gorąca, ale uderzające w tempie karabinu maszynowego serce wskazywało na strach. Ogień… zdechnie w ogniu, jak zostało napisane. Ale może nie dziś.
- A ładne chociaż?! - rzuciła kiepskim żartem - Nieważne zresztą, bierzemy je! Dawajcie, póki ta rudera jeszcze stoi! Złamasie, masz siłę na małe pociąganko? Śliczny, jeszcze ci się jajka nie ścięły, będziesz miał czym strzelać? Czołgiem w takim razie!

- Sprawdźmy! - odkrzyknął krótko Nix zbiorczo na krzyczące zaczepki kobiety i zaczął czołgać się przez gruz. Wraz z nim oddalało się źródło światła. San Marino została sama w prawie całkowitej ciemności z wciąż ściskającym ją Latynosem. Właściwie to skorzystał z okazji i choć kaszlał najwięcej z nich wszystkich to jakoś te trzymanie za ramie dziwnie przypominało jakby obejmował San Marino.

- Dawaj! - krzyknął do nich Pazur który zdołał przeczołgać się przez zagruzowany kawałek krzyżówek. Było łącznie tego może na parę kroków i zazwyczaj pewnie by dało radę po prostu przejść po tym gruzie w chwilę czy dwie bez jakichś sensacji. Ale teraz gdy pożar szalał o parę kroków nad nimi i panowała piekielna temperatura nawet taka zwykła czynność zdawała się trudna. Szamanka wczołgała się na rozgrzany gruz ale czuła, że zaczyna się dusić. Gazmaska zaczęła jakby dusić ją dymem, szczypać w oczy i straciła światło latarki które było dotąd jedynym jasnym punktem w tej ciemnicy z oczu. Słyszała jak Nix coś krzyczał chyba do niej, Hektor chyba też ale nie wiedziała co dokładnie przez ten ryczący pożar i własny kaszel. Poczuła chwyt na nadgarstku i chyba Pazur przeciągnął ją ostatni kawałek. Była chyba po drugiej stronie bo teren zrobił się równiejszy i klęczała zamiast leżeć. Pazur coś chyba darł się pytająco do niej. Trzymał ją za ramię.

Charczenie zmieniło się w ostry atak kaszlu, nożowniczę przygięło do gruntu. Pluła i wypluwała płuca przez parę sekund, aż udało się jej złapać pewniejszy, mniej rozpaczliwy haust zadymionego powietrze.
- K-kłacz-ek - wyrzęziła i poklepała trzymającą ją rękę. - B-bierz-my go. Nogi. - zamachała tam gdzie przedtem leżał ich cel i chyba ciągle leżał.

- Tak trzymaj! Dobrze ci idzie! - poklepał ją optymistycznym tonem i gestem Nix. Teraz już słyszała go całkiem wyraźnie. Poczekał aż znów złapie go za ramię i razem ruszyli w stronę już widocznej w świetle latarki krzywizny schodów. W świetle też widziała już te nogi o których wcześniej wrzeszczał Nix. Faktycznie były całe znaczy nie paliły się i nie były spalone co działało na plus. Ale leżały całkowicie nieruchomo co już takie optymistyczne nie było.

Za załomem schodów, które tworzyły charakterystyczną, trójkątną wnękę znaleźli właściciela nóg. Od razu widać było, że jak ulał pasuje do opisu podanego wcześniej przez Nix’a. Pod ścianą leżał nieruchomo olbrzymi, łysy gigant. Oczy miał zamknięte i twarz nieruchomą. Nix przypadł do niego od razu i sprawdził jego puls i oddech.
- Żyje! - krzyknął ale zaraz znieruchomiał. Poświęcił gdzieś w głąb wnęki latarką. - O kurwa. - jęknął gdy światło wyłowiło jeszcze dwie, nieruchome sylwetki. Pazur szybko przeskoczył do nich i też sprawdził ich stan.
- Oni też żyją! - rzekł z niepokojem drapiąc się po głowie. Tego najwyraźniej się nie spodziewał. Sam Rewers był jako nieprzytomny kloc ogromnym problemem do dźwignięcia przez ten gruz i pożar. Dwa kolejne nieprzytomne ciała już w ogóle nie były w planie i nie było mowy by we dwójkę dali na raz przeciągnąć trzy ciała. Jedno pewnie by wymagało dwóch czy i trzech osób w takich warunkach jakie mieli tutaj i teraz. Po kolei może by dali radę. Ale straciliby czas. A ile da im go ten podpalony budynek tego nie wiedzieli.

- Żyją?! To idą z nami! Jebie mnie że to się jebie! - nożowniczka w jednej chwili straciła nad sobą panowanie. Darła się wskazując na kolejne ciała, leżące nieruchomo wśród gruzu i dymu - Inaczej się spalą, albo zdechną! Nie wolno! Nie w płomieniach, nie można, nie tak! Nie… n-nikogo już nie zostawię żeby umarł w ogniu, słyszycie?! Nikogo! Już nigdy! Idą z nami!

- Dobra! Bierzemy ich! - zgodził się Nix wystawiając w kciuk do góry na znak potwierdzenia. Złapali ciało bezwładnego olbrzyma. W duszącym i rozgrzanym powietrzu gazmaski wydawał się skrajnie ciężki nawet we dwójkę. Musieli poruszać się zgarbieni by nie dać się wessać przez buszujący, czarny wicher dymu. Wszystko zdawało się trzeszczeć nad nimi i wokół nich jakby miało zawalić się lada chwila. Dotarli z bezwładnym ciężarem do tego zwalonego gruzu. Tutaj czekałaby ich prawdziwa mordęga by przenieść w takiej ciasnocie tak ogromny, bezwładny kloc jakim obecnie był Rewers. Na szczęście po drugiej stronie gruzu wciąż był Hektor. Kaszlał niemiłosiernie ale mimo to położył się na gruzie i złapał za bezwładne ciało olbrzymiego najemnika. Gdy ganger je ciągnął ręce szamanki i najemnika je pchały i zdawałoby się niemiłosiernie wolno bezwładny olbrzym pokonał zagruzowany korek.

- Hej! Gdzie tam jeszcze leziecie?! - wrzasnął za nimi Latynos widząc, że zamiast dołączyć do niego wracają jeszcze raz w stronę schodów.

- Tam jest jeszcze dwóch! - krzyknął zniekształconym przez gazmaskę głosem Pazur. Też się rozkaszlał zaraz potem więc i z jego maską musiało być podobnie jak z maską szamanki.

- Kurrwaa! To jacyś frajerzy! Jebać ich! Wracajcie tutaj! - wydarł się za nimi Hektor ale też przerwał mu kaszel i brak reakcji dwójki improwizowanych ratowników. Tymczasem dziewczyna z Kalifornii i młodszy z Pazurów wrócili pod schody po ciało kolejnego mężczyzny. Ten był o niebo lżejszy od dowódcy Pazurów ale oni byli już bardziej zmęczeni dotychczasowym wysiłkiem. Jakiś fragment czegoś przebił się przez podłogę i spadł jeszcze za ich plecami. Ale gdy złapali za kolejne ciało przeszli zaraz obok tego dymiącego gruzu. Latarka wiele nie pomagała jak poprzednio bo Nix wpiął ją sobie w klapę więc oświetlała dość przypadkowo teren przed nimi niż wcześniej gdy operowała nią świadoma dłoń człowieka. Razem znowu dotarli o zagruzowanej zawalidrogi. Rozłożony na gruzie Runner już czekał na kolejny ładunek. Gdy tak leżał coś tuż obok niego też spało obsypując go iskrami. Robiło się nerwowo. Budynek coś trzeszczał jakby miał się zawalić raczej zdecydowanie prędzej niż później. Przebywanie w nim dłużej robiło się iście hazardowym zajęciem dobrym do obstawiania zakładów. Mimo to dwójka ludzi wróciła po raz kolejny gdy we trójkę uporali się by przepchnąć kolejne ciało. Hektor ludzkim językiem już nie komentował. Przeszedł na latynoski slang gdy tylko nie kasłał to z jego ust szła gładko litania raczej mało kościelnie brzmiąco słówek.

Trzeci facet. Gdy go złapali coś ciężkiego spadło na schody tuż nad ich głowami. Rozsypało się po nich i widzieli jak rozżarzony gruz zasypuje schody znów za nimi. Na szczęście jeszcze nie na tyle by ich zablokować. - Jak z tego wyjdziemy stawiam ci piwo! Takie zimne i z pianką! Ja pierdolę! - wrzasnął Nix gdy łapali kolejne ciało. Już kasłali oboje pomimo masek. Jak Hektor wytrzymywał ten trujący ukrop chroniony jedynie chustą nie szło zgadnąć. Spieszyli się. Wszystko zdawało się zmierzać do katastrofy. Teraz już co chwilę słyszeli jak coś tam na górze spada, wali się czy przewraca. Zdołali już bardziej przywlec niż donieść trzeciego faceta do zagruzowanych krzyżówek. Hektor znowu czekał. Teraz już nic nie mówił, ponaglał ich tylko gestami. Gdy czołgali się już we trójkę z ostatnim facetem do San Marino mimo całego smrodu doszła charakterystyczna woń spalonych włosów. Ale nie miała pojęcia czy to jej czy kogoś innego.

W końcu znaleźli się w komplecie po drugiej stronie. Trójka kaszlących ludzi z załzawionymi oczami, słaniająca się na nogach z wysiłku. I trójka bezwładnych, cichych i nieruchomych ciał złożonych na podłodze piwnicy. Nix popędził ich poklepywaniem i gestami. Mówić już nawet ci przytomni nie byli w stanie. Kaszląc złapali we trójkę ciało łysego olbrzyma. Słaniali się na nogach od tego ciężaru i poruszali prawie po omacku bo latarka wpięta w oporządzenie nadal oświetlała sobie co miała akurat ochotę i czasem faktycznie tam gdzie by się akurat przydała. Prostokątny otwór okienny przez jaki przeszli był nieco zdeformowany w porównaniu do tego co go zostawili. Ale był większy przez to. Z trudem podźwignęli w górę olbrzymie cielsko Rewersa. Ale poszło łatwiej gdy po chwili złapały go z drugiej strony inne ręce. Jakieś krzyki też ich doszły ale nie byli już w stanie rozpoznać kto i co krzyczał. Chyba ich ponaglali do czegoś.

Powrót do zadymionego piekła pożaru który trzeszczał tak, że mógł się zawalić w każdej chwili grzebiąc każde żywe, martwe czy nieprzytomne ciało wydawał się szaleństwem. Mimo to trójka wróciła przedzierając się przez ciemność, dym i gruz do zagruzowanych krzyżówek. W międzyczasie gruz został polany sporą porcją ściekającego z góry napalmu i teraz przypominał wnętrze rozpalonego pieca. Trzy pary rąk złapały jednego z mężczyzn i podźwignęły go ze sobą. Szli z duszą na ramieniu bo przed nimi i za nimi wszystko drżało, pękało i trzęsło się i z góry i wokół nich i na nich co chwila coś spadało. Gorące fragmenty kamieni, cegieł i gruzu atakowały ich już przy każdym kroku. Przez załzawione oczy nic jż prawie nie widzieli i poruszali się na ostatnich zapasach tlenu w płucach. Cudem prawie doszli do okna. Znów wsadzili bezwładne ciało przez otwór okienny. Znów jakieś ręce pochwyciły je z drugiej strony. I właśnie gdzieś w tym momencie usłyszeli dźwięk. Wiedzieli, że to właśnie to czego się od dłuższych chwil w tym piekle obawiali. Ryczący jęk umierającej budowli która w końcu osiągnęła punkt krytyczny i zaczęła się walić. A gdy już zaczęła wszystko poszło błyskawicznie. Dotarł ich ryk walących się ścian i kamieni, poczuli gorący podmuch powietrza, uderzyła w nich fala rozgrzanego pyłu, dymu i kurzu a wraz z nimi pochłonęła ich ciemność.




- Ej! Żyjesz? Obudź się! - San Marino poczuła chłód. Wodę. Deszcz. Padał na jej piekącą niemiłosiernie twarz. Ktoś się nad nią pochylał. Chyba ten zastępca szeryfa. Leżała na ziemi. Na zewnątrz. W jakiejś kałuży. Facet nad nią chyba był zaniepokojony. A teraz czekał widząc, że otworzyła oczy. Obok niej leżała jej gazmaska. Gdzieś tam obok widziała też podobne zbiorowisko wokół innych leżących ciał. Byli tam. Nix i Hektor. Ruszali się obaj niemrawo pewnie będąc w takim samym stanie jak ona. Było jeszcze olbrzymie, nieruchome ciało dowódcy Pazurów przypominające wieloryba wyrzuconego na brzeg. I jeszcze jedno, mniejsze i też nadal nieruchome. Trzeciego nie było.

Zimno, mokro. Ciemno. I robaki, łażące jak gdyby nic wielkiego się nie stało. Paradowały po odsłoniętej skórze, łaskocząc ją odnóżami. I twarz - wisząca jakoś w okolicy. Ten pies, ten durny pies. Mówił do niej, coś się pytał, ale ona zadziałała odruchowo. Ręka niemrawo i powoli potoczyła się w powietrzu, a w piekących palcach pojawił się nóż. Machnęła ramieniem nawet nie celując, chciała go odgonić. Żeby nie patrzył, przestał się gapić. Pozostała dwójka też żyła, łysy kloc też znajdował się bezpiecznie na parkingu. I jeden nieprzytomny, mniejszy kształt, ale gdzie drugi?
Sycząc i dysząc, przetoczyła się na brzuch. Czoło przycisnęła do mokrego asfaltu. Był taki przyjemny. Zimny. Nie parzył, ani nie ranił.
- J..je-ekhe - wykaszlała i zaciskając zęby podczołgała się kawałek, ale zawroty głowy usadziły ją na miejscu. - T..tam j-jest khe, khe khesz… cze. Jeden. T..trzba spraw khe, khe. Sprawdzić. On. może… może… - dorzęziła, palcem wskazując ruiny i wydawała się zdeterminowana, żeby wleźć tam jeszcze raz.

- Spokojnie. Teraz już nikt tam nie wejdzie. Jesteś cała? Możesz wstać? - Eliott bez większych problemów wywinął się od raczej tak samo niemrawego machnięcia nożem w jakim stanie była i szamanka. Pytał się i wskazał spojrzeniem na płonącą wciąż ruinę. Teraz już przypominała pełnowymiarową ruinę a zawalisko choć chyba trochę zdusiło płomienie to płonęło nadal. By dostać się na dół potrzeba by obecnie sporo ludzi i sporo łopat, kilofów i czasu. Szanse, że zdołano by na czas uratować tego ostatniego pechowca który już teraz miał zerowe szanse na przeżycie były nikłe.

Sama dziewczyna z Kalifornii mogła teraz zwrócić uwagę na własny stan. Miała wrażenie, że wszystko ją boli i piecze a dym będzie czuła w ustach nie wiadomo jak długo. Jej obranie wyglądało obecnie równie podle jak ona się czuła. Dorobiła się nowych rozdarć, dziur i unosił się z niej dym jakby dosłownie ją wyjęto z pieca. I oberwała. Już sama nie była pewna w którym momencie ale jednak ryzykowna akcja musiała pobrać swoją opłatę. Mimo wszystko jednak jak na tak ryzykowny numer wyszła jednak prawie bez szwanku. Więc czuła, że może sama wstać choć przydałaby się chwila na złapanie oddechu.

- K… kurwa - sapnęła znowu przyciskając czoło do mokrej ziemi. Dała dupy, zostawiła go tam na śmierć, tego tępego fiutka… a powiedziała, że wyniesie wszystkich. Umarł, spłonął. Chciało się jej wyć. Zacisnęła pięści, nóż ze złością wbiła w glebę i podniosła na kolana, co samo w sobie miłe nie było. Bolało… znaczy żyła. Pocieszające.
Zaciskając zęby podniosła się chwiejnie i zatoczyła. Gdyby nie przytrzymała się gliniarza, znowu powitałaby beton. Widziała podwójnie, kaszlała co pięć oddechów i najchętniej dała by nura prosto do lodowatej rzeki. Warknęła, wczepiając się w mundurową bluzę i odzyskując stabilność, stając pewniej na nogach. Dopiero wtedy go puściła, zrobiła krok do przodu i nagle się obróciła, żeby go klepnąć po ramieniu. Tak normalnie, jak drugiego człowieka.
- Tak łatwo się mnie nie pozbędziecie - mruknęła i kołysząc się jak pijana, dotarła do pozostałej dwójki ratowników z Bożej łaski. Opadła przy nich ciężko na kolana i mruknęła raptem jedno:
- Złamasy…

- Napij się. - odpowiedział krótko Eliott i podał jej swoją manierkę. Pragnienie odczuwała faktycznie niesamowite. Jakby ten dym pożaru zagnieździł jej się tam na stałe. W tym czasie pozostała dwójka ratowników też zdołała się podnieść do mniej więcej pionu. Ale na razie zadowalali się siedzeniem na mokrym asfalcie parkingu.

- Nie musisz się z tym kryć, że na mnie lecisz. - wysapał z trudem łapiąc oddech Hektor. Pewnie powinien się do kompletu uśmiechnąć jak to zazwyczaj robił ale chyba aż tak jeszcze do normy nie wrócił by błaznować w pełnym wymiarze.

- Przymknij się Hektor. - mruknął krótko Nix też pociągając kolejny łyk z czyjejś manierki. Oddychał ciężko i spluwał co chwila podobnie jak pozostała trójka.

- Co się przymknij? Mieliśmy się podymać we trójkę. Mała się doczekać przecież nie może. - odpowiedział Latynos wskazując na siedzącą obok kobietę.

- Ja cię dymał na pewno nie będę. - prychnął zmęczony najemnik wylewając resztkę wody z manierki na czoło by ochłodzić spieczoną żarem twarz.

- A weź przestań co? Kto niby chciałby się z tobą dymać? Zwłaszcza jak już nie jesteś taki piękny i plakatowy. - odgryzł się Latynos ale zamilkł bo znów złapał go atak kaszlu. Nix uśmiechnął się blado przymykając oczy i unosząc twarz ku górze gdzie chłodny wiatr i deszcz ze śniegiem mogły przynieść choć trochę ulgi poparzonemu ciału.

San Marino sączyła swoją porcję wody, patrząc z pochmurną miną jak się kłócą. Cieszyła się, że skaczą na siebie i dogryzają. To też oznaczało, że żyli.
- Taaa, lecę na ciebie jak na tego wygolonego złamasa w golfie. I co, miałabym cię po placu prowadzić żebyś trafił? Dygasz, że się okaże, że jednak nie jesteś takim macho w zestawieniu ze Ślicznym? Jeden, czy wy dwaj za jednym zamachem… i tak będzie wesoło - popatrzyła na Latynosa i ściągnęła brwi, choć się uśmiechała - I Śliczny nadal jest śliczny, złamasie. Nie znasz się. Parę blizn dodaje facetom uroku - wyszczerzyła się perfidnie, zwracając przypaloną twarz do drugiego wspólnika w pożarze - I wisi mi piwo. Zimne, z pianką. Nie odpuszczę ci go, Śliczny, nie ma mowy. Wypijemy je, potem zobaczymy czy pod tym mundurem też cię ogień sięgnął, bo to poznawanie bez niego też obiecałeś… albo groziłeś. Się przekonamy jaki z ciebie kozak...ale może niech ktoś najpierw poszura po Brzytewkę. Głupio będzie jak jej stary zdechnie po tym co musieliśmy się go nadźwigać. No właśnie… ciągle powtarzaliście tam w garażu “wiesz jaka ona jest”. No jaka? Poza tym że dużo gada… i to serio jej stary? Taki wielki i ciężki kurw? Nie są podobni - kręciła głową, siadając po turecku. Tyłek też sobie odparzyła, a mokry beton przyjemnie to łagodził.

- No na tamtego cieniasa też lecisz? No on w końcu powinien zwyobracać tą małą na dachu to by jej biednej samej nie zostawić to trzeba by to połączyć. - Hektor na chwilę zamilkł tym razem chyba pochłonięty wizją lub rozważaniem detali takiego pięcioosobowego spotkania.

- No. Dobre, zimne piwo. Z pianką. - pokiwał głową z zadowoleniem Pazur i uśmiechnął się do swojej wersji marzenia. Teraz na ta spieczone usta i wypalone dymem gardła takie zimne piwo wydawało się być idealnym lekarstwem. Nix opuścił głowę i spojrzał na siedzącą obok San Marino. - Szef chyba nie jest jej biologicznym ojcem. Ale traktują się jak rodzina. Nie znam sprawy. Nam powiedział, że musimy ją odnaleźć nie mówił kim ona dla niego czy w ogóle jest. Też dopiero wczoraj się dowiedzieliśmy co i jak jest grane. - powiedział najemnik przenosząc wzrok na nieruchome ciało szefa.

- A Brzytewka jest no jaka jest no. Przejmuje się za dużo bo za mało jara blantów. A jak się przejmuje to gada coś co prawie nikt nie jarzy o co jej chodzi. A zawsze się prawie czymś przejmuje to zawsze gada. Teraz też pewnie będzie. No ale zna się na szyciu to teraz może coś tu pomoże. Ej, chłopaki! Skoczcie no po Brzytewkę! - do rozmowy wtrącił się Hektor który chyba się poczuł wywołany do odpowiedzi gdy temat zszedł na rudowłosą lekarkę. Potem wskazał na dwóch operatorów broni ciężkiej w skórzanych kurtkach i ci ruszyli z powrotem przez parking w stronę garażu.

- I niech Lenin da mój plecak! Jest w vanie, będzie wiedział który! - nożowniczka dorzuciła do nich, gdy już odchodzili. Parsknęła i z zadowoloną miną zwróciła się do Pazura i latynoskiego Runnera - Z tym zdejmowaniem czegokolwiek nie ma warunków, ale piwo się nam należy jak psu kość. Pizga, że zimne będzie na pewno. Z takimi złamasami jak wy chętnie się napiję - zwinęła ręce w pięści i walnęła obu facetów po ramieniu.

- E tam nie ma warunków… - latynoska dłoń machnęła lekceważąco na taki drobiazg. - Masz dwie rączki nadal nie? To mogę ci pomóc jeśli masz mało z tym zdejmowaniem. Na pewno jest ci bardzo gorąco. Taka gorąca foczka chyba nie potrzebuje łazić w jakichś kurtkach po takim gorącym numerze przy tak gorącym facecie jak ja no nie? - Hektor wyszczerzył się i przysunął bliżej tak, że siedział teraz na zalewanym deszczem i śniegiem placu tuż obok szamanki. Objął ją tak, że wyglądało jakby jej dobro na serio leżało mu na sercu.

- Matko człowieku… Weź daj spokój choć na chwilę… - jęknął Pazur słysząc kolejną działkę latynoskiej gadki. - Masz piwo? Prawdziwe piwo? - spytał San Marino o detal który wydawał się go w tej chwili interesować najbardziej z tego co mówiła do tej pory. Siedziała teraz tak samo jak oni, i prawie dokładnie pośrodku ich dwóch.

Nożowniczka bez cackania odtrąciła opiekuńcze ramię, prychając przy tym i warcząc jak wściekłe zwierzę.
- Kurrrrrwaaaaa, ja jebie! Ile do chuja Stanleya mam powtarzać?! San Marino! Nie foczka, dupa, laska, sucz, panienka… San Marino, ogarnij to w końcu jak taki jesteś cwany! - wyrzuciła z pretensją, splunęła na chodnik i dodała spokojniej - I jest gorąco, to nie potrzeba więcej ciepła… i gdzie kurwa z tymi łapami? Umiesz być mniej nachalny, złamasie? - obróciła się na chwilę żeby dla świętego spokoju krótko go pocałować - Odpierdol się na razie, dobre? Daj żyć, odetchnąć, gardło przepłukać. Jest masa tematów poza dymaniem… piwo na przykład. No mam, ale to chyba ty miałeś mi je postawić, Śliczniutki… ale znaj moje dobre serce, chęć szerzenia przyjaźni ponad podziałami i takie tam tematy. Prawdziwe, zimne piwo… pełen wypas, ale coś musisz mi za to dać w zamian. Deal jest deal, dajemy coś i coś bierzemy. Co możesz mi zaproponować ciekawego? - wychyliła się do przodu, do najemnika, pokazując w uśmiechu zęby i kładąc mu dłonie na kolanach.

- Nachalny? Jaaa?? A w życiu! Sam nie wiem czemu się wzbraniasz przed obdarowaniem siebie samej szczęściem z mojej ręki. - powiedział Runner wskazując na samego siebie własnymi dłońmi po tym jak krótki pocałunek skończył się. Na chwilę zastanowił się nad czymś i dodał jeszcze by sprecyzować swoją wypowiedź. - No dobra, niekoniecznie z ręki ale to w końcu nawet lepiej nie? - zapytał gdy przemyślał sprawę, że to o czym rozmawiają to niekoniecznie o zabawę samymi rękoma chodzi.

- Nie bój się, postawię ci te piwo jak ci obiecałem. - powiedział spokojnie Nix z jakimś przeciągłym spojrzeniem udanie udając, że nie dostrzega wygłupów Latynosa. - A piwa teraz z chęcią bym się napił. - kiwnął głową z wolna nie spuszczając wzroku z San Marino. - Ale chcesz coś ciekawego w zamian? No dobra. Co powiesz na to? - jego twarz zbliżyła się do twarzy szamanki bez pośpiechu i jednocześnie jego dłoń powędrowała gdzieś na jej szyję, kark i bok głowy. Usta zetknęły się z jej ustami w pocałunku zdecydowanie dłuższym niż ten przelotny całus z latynoskim Bliźniakiem. San Marino tak samo jak przed chwilą z Hektorem czuła dym. Wszystko i pewnie wszystko było nim przesiąknięte. Czuła go we włosach, ustach i językach. Czuła smak i zapach tego pocałunku który zgrywał się dokładnie z resztą ich wyglądu. Też byli przesiąknięci dymem, posypani popiołem, umazani pyłem i to wszystko pod wpływem deszczu i śniegu zmieniało się z każdą chwilą w przemoczone, różnokolorowe błoto. Pocałunek i z jednym i z drugim ratownikiem miał jednak z tego powodu jednak nietuzinkowy smak.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.

Ostatnio edytowane przez Czarna : 07-01-2017 o 19:16.
Czarna jest offline