Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 05-01-2017, 09:55   #471
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
Dzięki Zombi i MG za interakcje w tej turze :)


Ogień… to musiał być ogień. Gorący, jasny i tańczący wśród ruin jak korowód owładniętych szałem upiorów. San Marino przełknęła głośno ślinę, nie mogąc oderwać od niego oczu. Płonął tak intensywnie, skakał po betonie i drewnianych elementach nic sobie nie robiąc z padającego deszczu.
- Kuuurrrrrrwa - jęknęła głośno, robiąc krok do tyłu. Przebiegli z Pazurem parking, nic ich nie ścięło tam na tej pierdolonej płycie równie płaskiej co światopogląd złamasa w golfie. Ale nie było co stać i załamywać rąk, po coś tu przyszli, a raczej po kogoś.
- Jak wygląda stary Brzytewki, jak go rozpoznać? - zadała pytanie które do tej pory jej umykało. Nie znała typa, w życiu na oczy nie widziała. A teraz miała go znaleźć wśród płomieni. Rozejrzała się szybko dookoła, nijak nie chcąc podchodzić bliżej, no ale musiała. Inaczej wyjdzie na tchórza, a tych nikt nie szanował.

- Duży na ponad 2 metry i ciężki na ponad 100 kilo. I łysy. - rzucił szybko Nix ogarniając się na płonące pobojowisko.

- Dwa metry… i sto kilo. Bez jaj - San Marino powtórzyła i prychnęła. Spodziewała się kurdupla pokroju rudej, nie tonowego kloca - I to stary Brzytewki, tej Brzytewki? Metr pięćdziesiąt w hełmie, chuchniesz mocniej i poleci w powietrze, no kojarzysz o której mówię - pokręciła z niedowierzaniem głową. - Rozdzielmy się, szybciej pójdzie - powiedziała nie patrząc na Nixa. Zamiast tego sięgnęła do paska i wyciągnęła toporek. Wręczyła go Hektorowi, ledwo dobiegł na miejsce zbiórki.
- Łapami tego nie odgarniemy, trzymaj. Spróbujemy się przekopać, ty psi… Eliott - sarknęła i w ostatniej chwili powstrzymała się od rzucenia psem, używając imienia durnego gliniarza. Machnęła ręką wskazując na leżący w kałuży pręt - Spróbujcie z tym złamasem zrobić wejście od tej strony. Kolesia mogło ogłuszyć i może tam leżeć. Ty - spojrzała na najemnika i zmrużyła oczy - bierzemy cel z dwóch stron, wejdziemy z boku. Jak nie zdechł od razu, to się odczołgał. Poszukamy kurwia. Wejdziemy od parkingu i potem się rozdzielamy.. Jak go znajdziesz to krzycz. Wynosimy go i spierdalamy kutrom z celownika. I uważaj na siebie. Popalony już nie będziesz taki śliczny jak z plakatu - dodała tonem zjadliwego żartu, naciągając kaptur na głowę. Czekał ją bieg, ale nim to nastąpi, lepiej się najpierw wytarzać w czymś mokrym. Padało, kałuż nie brakowało… marna ochrona, ale lepsza niż gówno.

- To właśnie ten facet po którego tu jesteśmy. - potwierdził Pazur coś niezbyt poddając się pogodzie ducha i poczuciu humoru. Z zawalonej ściany po kilku szarpnięciach wyrwał jakąś gazrurkę której chyba miał zamiar użyć do pracy.
W międzyczasie dobiegła przez parking ostatnia trójka zdolnych do walki i pracy. Hiver, Chrome i Gecko przebiegli ciężko objuczeni swoją ciężką bronią. Do nich tak samo jak i do par poprzednich sprinterów też nic nie otwarło ognia choć gdzieś tam w oddali coś strzelało ostro i mocno. Nawet coś wybuchało i to więcej niż raz.

- Dzięki mała! I też masz coś na rozgrzewkę! - wyszczerzył się Latynos z zadowoleniem przyjmując od San Marino jej toporek a gdy odwróciła się i zrobiła pierwszy krok trzasnął ją dłonią w pośladek aż poszedł wesoły odgłos po towarzystwie. W międzyczasie Pazur już razem z szamanką mający najwięcej czasu na ogarnięcie podejść do budynku zwrócił się do południowego rogu od strony parkingu. Za cel obrał jakąś dziurę która po paru ruchach jego gazrurki przekształciła się w obiecujące linie proste okienka piwnicznego. Gdyby odgruzować te wejście była szansa, że przez nie dałoby się dostać do środka. Choć jak przez nie wydobyć kogoś o rozmiarach o jakich wspomniał Pazur było nadal do zastanowienia. San Marino razem z Nixem próbowała odgarniać gruz ale szybko musieli odczuć potęgę ognistego żywiołu. Zamoczone ubranie zaczęło prawie od razu parować i dymić w ustach, gardle i oczach kłuł i szczypał gryzący dym. Przy tym miejscu realnie i tak mogły pracować na raz tylko dwie osoby. W końcu więc odskoczyli z powrotem kaszląc i plując poza strefę największego gorąca.

- Zmieniajmy się! Teraz wy a potem znowu zmiana! Tam nie da się wytrzymać za długo! - krzyknął Pazur gdy zdołał wycharczeć wreszcie coś sensownego.

- Nie będziesz mi cwaniaczku życia układał! - huknął na niego w odpowiedzi Latynos. Widząc jednak, że na miejsce najemnika i szamanki ruszył Eliott nie chcąc chyba dać plamy pokręcił głową i też dołączył do niego przy pracy. Ta dwójka też nie wytrzymała zbyt długo i odskoczyli podobnie jak pierwsza para. Ich miejsce zajęli Gecko i Chrome którzy do tej pracy odłożyli swoją ciężka i nieporęczną broń. Skończyli akurat na tyle, że gdy odskakiwali dali znać machaniem rękami, że droga wolna. I ściana została na tyle oczyszczona, że czernił się walący dymem prostokąt okienny. Był już na tyle duży, że pełnowymiarowa osoba powinna przeskoczyć do środka. Ze środka nic nie błyskało ogniem więc choć widocznie było tam pełno dymu była szansa, że ogień tam jeszcze nie dotarł. Nix widząc, że droga jest wolna wydobył z jakiejś kieszeni latarkę.

Póki praca trwała San Marino nie myślała o tym, że do tego trzeba będzie wejść… no i nadeszła ta wiekopomna chwila, co niezbyt się jej podobało. No ni chuj nie widziała się po drugiej stronie płonącego gruzu… ale ludzie patrzyli. Potem w krytycznym momencie jej wypomną, że dała dupy, wycofała się. Zaśmierdziała tchórzem i podwinęła ogon, a gangerzy tak nie postępowali. Mieli być odważni, coś sobą reprezentować… zamiast robić pozory.
- No kurwaaa, nooo - nie roztrząsając jak jest głupia, zacisnęła zęby i nabrała tchu. Ognia nie było w środku. Jeszcze. Dla rozładowania napięcia obróciła się i powtórzyła manewr z klepaniem na rozpęd, wkładając w klapa całą frustrację z nadzieją, że latynoski złamas będzie miał po tym siniaka i przestanie w końcu wyciągać łapy, złamas jeden.
- Daj to - warknęła do Pazura pokazując na latarkę. Założyła też maskę. Przecież nie udusi się tam jak ostatni frajer - I trzymaj całuśną gębę z dala od ognia. Albo skołuj sobie własną maskę, bo w tym dymie szybko zaczadziejesz i jeszcze ciebie trzeba będzie wyciągać. - burcząc skierowała się ku wyrwie. Szukała dwumetrowego dupka, dobrze że był taki duży. Łatwiej go zauważy.

- Ja tam idę. I idę pierwszy. Chcesz to chodź ze mną. - odpowiedział Pazur wcale nie robiąc najmniejszego ruchu by podać szamance latarkę. Jakby było mało wydobył z jakiegoś pojemnika gaz maskę i prychnął krótki śmiechem widząc jak czarnowłosa dziewczyna zrewanżowała się Latynosowi. Ten jak zwykle też nie zamierzał siedzieć cicho czy puścić jej płazem jej uczynku.

- Zaraz, zaraz, że niby mielibyście się skitrać na gorący numerek sami? Taki cienias z naszą dziewczynką? Ona potrzebuje prawdziwego mężczyzny a nie takich plakatowych fajfusów. Sami widzicie, że się nie może doczekać gdy zostaniemy sami. - Hektor nawijał przerabiając fakty i akty na własną modłę i pod swój punkt widzenia. Pozostali mężczyźni z grupki pokręcili tylko głowami, któryś się roześmiał cicho ale na tym się komentarze i reakcje skończyły.

- Eliott, bądź w pogotowiu. Jak jest nieprzytomny to trzeba go będzie odebrać po tej stronie. - Pazur z głosem już nieco wytłumionym i zniekształconym przez założoną właśnie maskę zwrócił się do swojego jedynego w grupie człowieka którego mógł być w miarę pewny.

- Dobra słyszeliście? Macie odebrać starego Brzytewki jak go wam podamy i lepiej bym kurwa nie musiał was poganiać. - Latynos też musiał pokazać, że ma na kogo krzyczeć i poganiać więc zwrócił się przez zasłonę chusty z jakiej zaimprowizował sobie gazmaskę do pozostałych Runnerów. Potem wymownym gestem wskazał Nix’owi dziurę okienną ziejącą dymem skoro się sam tak sfrajerzył, że zgłosił się iść pierwszy.

- Że co?! - nożowniczka aż sapnęła słysząc kolejne brednie Hektora - To ja tu kombinuje jak chłoptasia wyłuskać z munduru i go pocieszyć żeby nie myślał jak ten drugi złamas obraca jego laskę na dachu, a ty się w kolejkę wpierdalasz? Zero wyczucia… - uniosła oczy ku niebu, tak samo jak ręce, ale szybko je opuściła. W lewą rękę chwyciła drugi toporek, prawą zostawiła wolną.
- No to pokurwiaj, bo jeszcze nie zdzierżę i cię tutaj zacznę rozbierać, a ten pacan się poczuje urażony i zacznie łapami machać i lamentować, a łysol sie zjara… - klepnęła tym razem Pazura, trzonkiem broni wskazując wyrwę w murze.

- Nie bój się jak to się skończy to się poznamy i od tej bez mundurowej strony. - mruknął Pazur idąc w stronę otworu i sprawdzając latarkę. Odpalił i zgasił więc widocznie działała.

- Nie słuchaj go on się w ogóle nie zna na takich numerach. - Hektor ruszył za Pazurem razem z San Marino przy czym nachylił się do niej i używając głośnego szeptu by wspomniany osobnik na pewno usłyszał odezwał się do czarnowłosej szamanki. - Byłby w porzo luzakiem by się dało to we trójkę załatwić tak jak zazwyczaj z tamtym złamasem z dachu to robimy. Ale jak taka nędzna dziadyga się z niego zrobiła, że sam zwyobraca na dachu tamtą niunię no to chyba będzie miał za swoje jak go ktoś zastąpi. Tylko właśnie no nie wiem czy taki sztywniak się nadaje. - wziął jedno ramię złożył na drugie i krytycznym wzrokiem i gestem dłoni wskazał na Nix’a który akurat kucał już przy rzygającym dymem okienku próbując promieniem latarki wbić się piwniczny dym i ciemność. - Hmm… Chociaż tobie w tej gazmasce też będzie trudno pracować ustami. To bardzo poważny problem przy takich zabawach wiesz? - Latynos zwrócił się z troską w oczach na zamaskowaną twarz rozmówczyni.

- Da się wejść. - powiedział do nich Nix i wskoczył nogami do przodu w dymiącą czeluść. W pierwszym momencie wyglądało jakby czerń i dym po prostu go pochłonęły. - Wskakujcie jeśli macie zamiar! - dobiegło ze środka choć sam głos bo właściciela w ogóle nie było widać.

- Jakbyś w zaliczaniu baz doszedł z jakąś laską dalej niż etap całowania… wiesz, ten ze ściąganiem ubrania to byś ogarniał, że prócz ust są też inne ciekawe otwory i zobacz, jak na leszcza naszemu chłopczykowi całkiem nieźle penetracja dziur idzie - San Marino wzruszyła tylko ramionami - A tak wyobraźni ci chyba nie starcza. Poza tym nie wiadomo czy ta z dachu się do czegoś nadaje. Tak łatwo kumpla się pozbywasz? Nieładnie - złapała krawędź otworu i zaczęła się gramolić do środka za najemnikiem. - Ty, on, ja… po co sie ograniczać? Bez munduru pewnie wygląda jeszcze bardziej plakatowo.

- Wolę plakatowo wyglądające laski. - Hektor coś chyba niezbyt miał przekonanie do ewentualnych atutów urody Nix’a. - A z penetracją otworów to dziecinko gadasz z ekspertem. Nie mów, że ta cienizna robi na tobie wrażenie. - zdążył powiedzieć Hektor nim rozdzieliła ich już spenetrowana przed chwilą ziejąca ogniem dziura.

Wewnątrz czekały na nich pomocne dłonie Pazura. I sądząc bardziej z ruchu i dźwięków w stosunku do Latynosa te dłonie były zdecydowanie bardziej gwałtowne w pomaganiu. Złośliwy obserwator mógłby nawet pokusić się o stwierdzenie, że rzuciły Latynosem o ścianę piwnicy. Ten jednak pozbierał się dość gładko i nie było widać by raczył zauważyć te drobne potknięcie.
Wewnątrz też panował całkiem inny świat. Świat ciemności i duszącego gorąca. Dym był chyba wszędzie, zwłaszcza na wysokości głowy i pod piwnicznym sufitem. W tej gęstwie nawet latarka Nix’a wiele poradzić nie mogła. Dlatego ten od razu był pochylony bo niżej dym był wyraźnie rzadszy. Niemniej i tak wszędzie była prawie całkowicie ciemno. Prawie bo przez jakieś szczeliny i otwory widać było prześwitujące najczęściej od góry płomienie które nieco rozświetlały jakąś plamę czy kawałek piwnicy.

- Połóż mi rękę na ramieniu! A ty jej! To się nie zgubimy! Nie rozdzielajcie się! Mamy tylko jedno światło! - krzyknął im prosto w twarz Pazur. Mimo bliskości trzeba było krzyczeć by być słyszanym przez szalejące tuż nad głową płomienie. Gazmaski na razie chroniły oczy i usta przed dymem i choć utrudniały widzenie w tej zadymionej ciemnicy i tak chyba było w nich lepiej niż z chustą na twarzy. Hektor prawie co chwila kasłał od tego dymu. W gazmaskach była szansa, że zdążą nim skończy się ich skromny zapas powietrza.

Nix odwrócił się i schylił by oświetlać korytarz przed nimi. Ten był w świetle latarki zawalony gruzem na tyle, że powinno dać się przejść ze źródłem światła choć wymagało to rozwagi i uwagi zwłaszcza, że światło mieli tylko jedno. Nix chwilę oświetlał także ściany i sufit ale światło było pomocne tylko gdzieś do połowy wysokości powyżej bowiem była żywa, ruchoma kurtyna czarnego dymu przez które światło nie dawało się rady przebić. Było też gorąco. Straszliwie gorąco. Ściany zdołały już rozgrzać się od pożaru i w połączeniu z samymi płomieniami rozgrzewały nie tylko powietrze ale każdy element którego dotknęli odkrytą dłonią. Wszystko parzyło niemiłosiernie, zwłaszcza jeśli było metalowe. Cała trójka zdawała sobie sprawę, że nie dadzą rady bez szwanku przebywać zbyt długo w takich warunkach.

- Jak się tu upieczemy to was zajebie, obu! - nożowniczka wydusiła przez maskę, ściskając mocno mundur na ramieniu Pazura. Wpierw co prawda przez kiepską od dymu widoczność zaczęła chwytanie poniżej pasa i na klacie, ale w końcu cel znalazła. Rozglądała się, szukając dwóch metrów zwęglonego łysola - On tu kurwa nie mógł przeżyć! Może gdzieś dalej, ruchy, kurwa! I patrzcie pod nogi!

- No coś ty! Jak nas zajebiesz nie będziesz miała się z kim jebać! I co!? Smutno ci będzie nie?! - Hektor przekrzyczał ryczące płomienie nad ich głowami pomiędzy jednym kaszlnięciem a drugim ale już znacznie mniej wesołym i swobodnym tonem. Gorąc i dym wyraźnie musiał dawać mu się we znaki.

- Ruszamy! Będę sprawdzał po kolei! - krzyknął do nich Pazur i odwrócił się na chwilę gazmaską w stronę pewnie gazmaski szamanki. Zgadywała bo latarka akurat twarzy nie oświetlała. Jakoś jednak dziwnym zbiegiem okoliczności poczuła jego dłoń gdzieś na wysokości swoich piersi. Potem faktycznie ruszyli. By utrzymać szyk na wyciągnięcie ręki wcale nie było w tym gruzowisku, gorącu i dymie takie proste. Nix często zatrzymywał się by dać większego kroka czy przesunąć się przez jakaś zawalidrogę i musiał wówczas oderwać się od San Marino. Czekał wówczas i oświetlał jej drogę aż przejdzie a potem aż przejdzie Hektor.

Pierwsza para drzwi była rozwalona na oścież. W jednym, od strony jeziora panował zawalony gruz który był dominującym elementem jaki wyłaniał się w świetle latarki. Przywalał on nierozpoznawalne już fragmenty chyba mebli, regałów czy innych gratów. Jeśli pod tym gruzem ktoś był to został przykryty całkowicie. Były wręcz zerowe szanse by nawet we trójkę zdołali odwalić ten gruz nim sami zaczadzieją lub się uduszą. Przeciwne drzwi przywitały ich pomieszczeniem w lepszym stanie ale tu z kolei coś z góry musiało przebić strop i ziała tam dziura przez które widać było szalejące płomienie. Nikogo jednak tam nie znaleźli. Podobnie wyglądały kilka następnych przejść i pomieszczeń. Z każdym krokiem zbliżali się do rzeki i było coraz goręcej i coraz więcej dymu. Mimo to czasami było jaśniej jeśli przez gruz i szczeliny napalm zdołał ścieknąć na ściany czy podłogę piwnicy płonącymi zaciekami i kałużami.

Wciąż nikogo nie znaleźli. Robiło się już nie do wytrzymania gdy doszli do jakiegoś rozgałęzienia. Dymu już było tak dużo, że prawie trzeba było iść na czworakach by nie zostać przez niego pochłoniętym. Przestrzeni i dla powietrza i ludzi było coraz mniej. San Marino czuła jak twarz jej jest mokra od potu pod gazmaską i zaczyna oddychać się co raz trudniej. Powietrze zamknięte w gazmasce kończyło się a filtr urządzenia nie miał skąd go zaczerpnąć gdyż płomienie pożerały cały tlen. Trafili też na solidnie zagruzowany kawałek. By dostać się dalej trzeba było się czołgać by zmieścić się między gruzem a trującym i piekielnie gorącym dymem który tutaj buszował z prędkością i siłą silnego wiatru.

- Widzę jakieś nogi! - krzyknął nagle Nix przyświecając gdzieś w boczny skręt korytarza. - Są chyba za schodami! - przekrzyczał znowu pożar. Krzyknął kilka razy szefa chyba próbując go wywołać ale nie doczekali się żadnej odpowiedzi. Tymczasem coś na górze grzmotnęło jakby zawalił się tam jakiś fragment muru czy ściany. Zaowocowało to obsypaniem się tynku i drobniejszego gruzu u nich w piwnicy. Ile jeszcze tego pożaru i zniszczeń przetrzyma ten budynek tego nie szło zgadnąć. Mógł się tak jarać do rana i na trzeszczeniu i zgrzytaniu poprzestać. A mógł się też zawalić do reszty w każdej chwili.

- Nogi? - u kobiety pojawiła się nadzieja. Może się uda, może przeżyją. Tylko niech ten skurwiały budynek sie na nich nie zwali. Wmawiała sobie że pot którym spływała od stóp do głowy to z gorąca, ale uderzające w tempie karabinu maszynowego serce wskazywało na strach. Ogień… zdechnie w ogniu, jak zostało napisane. Ale może nie dziś.
- A ładne chociaż?! - rzuciła kiepskim żartem - Nieważne zresztą, bierzemy je! Dawajcie, póki ta rudera jeszcze stoi! Złamasie, masz siłę na małe pociąganko? Śliczny, jeszcze ci się jajka nie ścięły, będziesz miał czym strzelać? Czołgiem w takim razie!

- Sprawdźmy! - odkrzyknął krótko Nix zbiorczo na krzyczące zaczepki kobiety i zaczął czołgać się przez gruz. Wraz z nim oddalało się źródło światła. San Marino została sama w prawie całkowitej ciemności z wciąż ściskającym ją Latynosem. Właściwie to skorzystał z okazji i choć kaszlał najwięcej z nich wszystkich to jakoś te trzymanie za ramie dziwnie przypominało jakby obejmował San Marino.

- Dawaj! - krzyknął do nich Pazur który zdołał przeczołgać się przez zagruzowany kawałek krzyżówek. Było łącznie tego może na parę kroków i zazwyczaj pewnie by dało radę po prostu przejść po tym gruzie w chwilę czy dwie bez jakichś sensacji. Ale teraz gdy pożar szalał o parę kroków nad nimi i panowała piekielna temperatura nawet taka zwykła czynność zdawała się trudna. Szamanka wczołgała się na rozgrzany gruz ale czuła, że zaczyna się dusić. Gazmaska zaczęła jakby dusić ją dymem, szczypać w oczy i straciła światło latarki które było dotąd jedynym jasnym punktem w tej ciemnicy z oczu. Słyszała jak Nix coś krzyczał chyba do niej, Hektor chyba też ale nie wiedziała co dokładnie przez ten ryczący pożar i własny kaszel. Poczuła chwyt na nadgarstku i chyba Pazur przeciągnął ją ostatni kawałek. Była chyba po drugiej stronie bo teren zrobił się równiejszy i klęczała zamiast leżeć. Pazur coś chyba darł się pytająco do niej. Trzymał ją za ramię.

Charczenie zmieniło się w ostry atak kaszlu, nożowniczę przygięło do gruntu. Pluła i wypluwała płuca przez parę sekund, aż udało się jej złapać pewniejszy, mniej rozpaczliwy haust zadymionego powietrze.
- K-kłacz-ek - wyrzęziła i poklepała trzymającą ją rękę. - B-bierz-my go. Nogi. - zamachała tam gdzie przedtem leżał ich cel i chyba ciągle leżał.

- Tak trzymaj! Dobrze ci idzie! - poklepał ją optymistycznym tonem i gestem Nix. Teraz już słyszała go całkiem wyraźnie. Poczekał aż znów złapie go za ramię i razem ruszyli w stronę już widocznej w świetle latarki krzywizny schodów. W świetle też widziała już te nogi o których wcześniej wrzeszczał Nix. Faktycznie były całe znaczy nie paliły się i nie były spalone co działało na plus. Ale leżały całkowicie nieruchomo co już takie optymistyczne nie było.

Za załomem schodów, które tworzyły charakterystyczną, trójkątną wnękę znaleźli właściciela nóg. Od razu widać było, że jak ulał pasuje do opisu podanego wcześniej przez Nix’a. Pod ścianą leżał nieruchomo olbrzymi, łysy gigant. Oczy miał zamknięte i twarz nieruchomą. Nix przypadł do niego od razu i sprawdził jego puls i oddech.
- Żyje! - krzyknął ale zaraz znieruchomiał. Poświęcił gdzieś w głąb wnęki latarką. - O kurwa. - jęknął gdy światło wyłowiło jeszcze dwie, nieruchome sylwetki. Pazur szybko przeskoczył do nich i też sprawdził ich stan.
- Oni też żyją! - rzekł z niepokojem drapiąc się po głowie. Tego najwyraźniej się nie spodziewał. Sam Rewers był jako nieprzytomny kloc ogromnym problemem do dźwignięcia przez ten gruz i pożar. Dwa kolejne nieprzytomne ciała już w ogóle nie były w planie i nie było mowy by we dwójkę dali na raz przeciągnąć trzy ciała. Jedno pewnie by wymagało dwóch czy i trzech osób w takich warunkach jakie mieli tutaj i teraz. Po kolei może by dali radę. Ale straciliby czas. A ile da im go ten podpalony budynek tego nie wiedzieli.

- Żyją?! To idą z nami! Jebie mnie że to się jebie! - nożowniczka w jednej chwili straciła nad sobą panowanie. Darła się wskazując na kolejne ciała, leżące nieruchomo wśród gruzu i dymu - Inaczej się spalą, albo zdechną! Nie wolno! Nie w płomieniach, nie można, nie tak! Nie… n-nikogo już nie zostawię żeby umarł w ogniu, słyszycie?! Nikogo! Już nigdy! Idą z nami!

- Dobra! Bierzemy ich! - zgodził się Nix wystawiając w kciuk do góry na znak potwierdzenia. Złapali ciało bezwładnego olbrzyma. W duszącym i rozgrzanym powietrzu gazmaski wydawał się skrajnie ciężki nawet we dwójkę. Musieli poruszać się zgarbieni by nie dać się wessać przez buszujący, czarny wicher dymu. Wszystko zdawało się trzeszczeć nad nimi i wokół nich jakby miało zawalić się lada chwila. Dotarli z bezwładnym ciężarem do tego zwalonego gruzu. Tutaj czekałaby ich prawdziwa mordęga by przenieść w takiej ciasnocie tak ogromny, bezwładny kloc jakim obecnie był Rewers. Na szczęście po drugiej stronie gruzu wciąż był Hektor. Kaszlał niemiłosiernie ale mimo to położył się na gruzie i złapał za bezwładne ciało olbrzymiego najemnika. Gdy ganger je ciągnął ręce szamanki i najemnika je pchały i zdawałoby się niemiłosiernie wolno bezwładny olbrzym pokonał zagruzowany korek.

- Hej! Gdzie tam jeszcze leziecie?! - wrzasnął za nimi Latynos widząc, że zamiast dołączyć do niego wracają jeszcze raz w stronę schodów.

- Tam jest jeszcze dwóch! - krzyknął zniekształconym przez gazmaskę głosem Pazur. Też się rozkaszlał zaraz potem więc i z jego maską musiało być podobnie jak z maską szamanki.

- Kurrwaa! To jacyś frajerzy! Jebać ich! Wracajcie tutaj! - wydarł się za nimi Hektor ale też przerwał mu kaszel i brak reakcji dwójki improwizowanych ratowników. Tymczasem dziewczyna z Kalifornii i młodszy z Pazurów wrócili pod schody po ciało kolejnego mężczyzny. Ten był o niebo lżejszy od dowódcy Pazurów ale oni byli już bardziej zmęczeni dotychczasowym wysiłkiem. Jakiś fragment czegoś przebił się przez podłogę i spadł jeszcze za ich plecami. Ale gdy złapali za kolejne ciało przeszli zaraz obok tego dymiącego gruzu. Latarka wiele nie pomagała jak poprzednio bo Nix wpiął ją sobie w klapę więc oświetlała dość przypadkowo teren przed nimi niż wcześniej gdy operowała nią świadoma dłoń człowieka. Razem znowu dotarli o zagruzowanej zawalidrogi. Rozłożony na gruzie Runner już czekał na kolejny ładunek. Gdy tak leżał coś tuż obok niego też spało obsypując go iskrami. Robiło się nerwowo. Budynek coś trzeszczał jakby miał się zawalić raczej zdecydowanie prędzej niż później. Przebywanie w nim dłużej robiło się iście hazardowym zajęciem dobrym do obstawiania zakładów. Mimo to dwójka ludzi wróciła po raz kolejny gdy we trójkę uporali się by przepchnąć kolejne ciało. Hektor ludzkim językiem już nie komentował. Przeszedł na latynoski slang gdy tylko nie kasłał to z jego ust szła gładko litania raczej mało kościelnie brzmiąco słówek.

Trzeci facet. Gdy go złapali coś ciężkiego spadło na schody tuż nad ich głowami. Rozsypało się po nich i widzieli jak rozżarzony gruz zasypuje schody znów za nimi. Na szczęście jeszcze nie na tyle by ich zablokować. - Jak z tego wyjdziemy stawiam ci piwo! Takie zimne i z pianką! Ja pierdolę! - wrzasnął Nix gdy łapali kolejne ciało. Już kasłali oboje pomimo masek. Jak Hektor wytrzymywał ten trujący ukrop chroniony jedynie chustą nie szło zgadnąć. Spieszyli się. Wszystko zdawało się zmierzać do katastrofy. Teraz już co chwilę słyszeli jak coś tam na górze spada, wali się czy przewraca. Zdołali już bardziej przywlec niż donieść trzeciego faceta do zagruzowanych krzyżówek. Hektor znowu czekał. Teraz już nic nie mówił, ponaglał ich tylko gestami. Gdy czołgali się już we trójkę z ostatnim facetem do San Marino mimo całego smrodu doszła charakterystyczna woń spalonych włosów. Ale nie miała pojęcia czy to jej czy kogoś innego.

W końcu znaleźli się w komplecie po drugiej stronie. Trójka kaszlących ludzi z załzawionymi oczami, słaniająca się na nogach z wysiłku. I trójka bezwładnych, cichych i nieruchomych ciał złożonych na podłodze piwnicy. Nix popędził ich poklepywaniem i gestami. Mówić już nawet ci przytomni nie byli w stanie. Kaszląc złapali we trójkę ciało łysego olbrzyma. Słaniali się na nogach od tego ciężaru i poruszali prawie po omacku bo latarka wpięta w oporządzenie nadal oświetlała sobie co miała akurat ochotę i czasem faktycznie tam gdzie by się akurat przydała. Prostokątny otwór okienny przez jaki przeszli był nieco zdeformowany w porównaniu do tego co go zostawili. Ale był większy przez to. Z trudem podźwignęli w górę olbrzymie cielsko Rewersa. Ale poszło łatwiej gdy po chwili złapały go z drugiej strony inne ręce. Jakieś krzyki też ich doszły ale nie byli już w stanie rozpoznać kto i co krzyczał. Chyba ich ponaglali do czegoś.

Powrót do zadymionego piekła pożaru który trzeszczał tak, że mógł się zawalić w każdej chwili grzebiąc każde żywe, martwe czy nieprzytomne ciało wydawał się szaleństwem. Mimo to trójka wróciła przedzierając się przez ciemność, dym i gruz do zagruzowanych krzyżówek. W międzyczasie gruz został polany sporą porcją ściekającego z góry napalmu i teraz przypominał wnętrze rozpalonego pieca. Trzy pary rąk złapały jednego z mężczyzn i podźwignęły go ze sobą. Szli z duszą na ramieniu bo przed nimi i za nimi wszystko drżało, pękało i trzęsło się i z góry i wokół nich i na nich co chwila coś spadało. Gorące fragmenty kamieni, cegieł i gruzu atakowały ich już przy każdym kroku. Przez załzawione oczy nic jż prawie nie widzieli i poruszali się na ostatnich zapasach tlenu w płucach. Cudem prawie doszli do okna. Znów wsadzili bezwładne ciało przez otwór okienny. Znów jakieś ręce pochwyciły je z drugiej strony. I właśnie gdzieś w tym momencie usłyszeli dźwięk. Wiedzieli, że to właśnie to czego się od dłuższych chwil w tym piekle obawiali. Ryczący jęk umierającej budowli która w końcu osiągnęła punkt krytyczny i zaczęła się walić. A gdy już zaczęła wszystko poszło błyskawicznie. Dotarł ich ryk walących się ścian i kamieni, poczuli gorący podmuch powietrza, uderzyła w nich fala rozgrzanego pyłu, dymu i kurzu a wraz z nimi pochłonęła ich ciemność.




- Ej! Żyjesz? Obudź się! - San Marino poczuła chłód. Wodę. Deszcz. Padał na jej piekącą niemiłosiernie twarz. Ktoś się nad nią pochylał. Chyba ten zastępca szeryfa. Leżała na ziemi. Na zewnątrz. W jakiejś kałuży. Facet nad nią chyba był zaniepokojony. A teraz czekał widząc, że otworzyła oczy. Obok niej leżała jej gazmaska. Gdzieś tam obok widziała też podobne zbiorowisko wokół innych leżących ciał. Byli tam. Nix i Hektor. Ruszali się obaj niemrawo pewnie będąc w takim samym stanie jak ona. Było jeszcze olbrzymie, nieruchome ciało dowódcy Pazurów przypominające wieloryba wyrzuconego na brzeg. I jeszcze jedno, mniejsze i też nadal nieruchome. Trzeciego nie było.

Zimno, mokro. Ciemno. I robaki, łażące jak gdyby nic wielkiego się nie stało. Paradowały po odsłoniętej skórze, łaskocząc ją odnóżami. I twarz - wisząca jakoś w okolicy. Ten pies, ten durny pies. Mówił do niej, coś się pytał, ale ona zadziałała odruchowo. Ręka niemrawo i powoli potoczyła się w powietrzu, a w piekących palcach pojawił się nóż. Machnęła ramieniem nawet nie celując, chciała go odgonić. Żeby nie patrzył, przestał się gapić. Pozostała dwójka też żyła, łysy kloc też znajdował się bezpiecznie na parkingu. I jeden nieprzytomny, mniejszy kształt, ale gdzie drugi?
Sycząc i dysząc, przetoczyła się na brzuch. Czoło przycisnęła do mokrego asfaltu. Był taki przyjemny. Zimny. Nie parzył, ani nie ranił.
- J..je-ekhe - wykaszlała i zaciskając zęby podczołgała się kawałek, ale zawroty głowy usadziły ją na miejscu. - T..tam j-jest khe, khe khesz… cze. Jeden. T..trzba spraw khe, khe. Sprawdzić. On. może… może… - dorzęziła, palcem wskazując ruiny i wydawała się zdeterminowana, żeby wleźć tam jeszcze raz.

- Spokojnie. Teraz już nikt tam nie wejdzie. Jesteś cała? Możesz wstać? - Eliott bez większych problemów wywinął się od raczej tak samo niemrawego machnięcia nożem w jakim stanie była i szamanka. Pytał się i wskazał spojrzeniem na płonącą wciąż ruinę. Teraz już przypominała pełnowymiarową ruinę a zawalisko choć chyba trochę zdusiło płomienie to płonęło nadal. By dostać się na dół potrzeba by obecnie sporo ludzi i sporo łopat, kilofów i czasu. Szanse, że zdołano by na czas uratować tego ostatniego pechowca który już teraz miał zerowe szanse na przeżycie były nikłe.

Sama dziewczyna z Kalifornii mogła teraz zwrócić uwagę na własny stan. Miała wrażenie, że wszystko ją boli i piecze a dym będzie czuła w ustach nie wiadomo jak długo. Jej obranie wyglądało obecnie równie podle jak ona się czuła. Dorobiła się nowych rozdarć, dziur i unosił się z niej dym jakby dosłownie ją wyjęto z pieca. I oberwała. Już sama nie była pewna w którym momencie ale jednak ryzykowna akcja musiała pobrać swoją opłatę. Mimo wszystko jednak jak na tak ryzykowny numer wyszła jednak prawie bez szwanku. Więc czuła, że może sama wstać choć przydałaby się chwila na złapanie oddechu.

- K… kurwa - sapnęła znowu przyciskając czoło do mokrej ziemi. Dała dupy, zostawiła go tam na śmierć, tego tępego fiutka… a powiedziała, że wyniesie wszystkich. Umarł, spłonął. Chciało się jej wyć. Zacisnęła pięści, nóż ze złością wbiła w glebę i podniosła na kolana, co samo w sobie miłe nie było. Bolało… znaczy żyła. Pocieszające.
Zaciskając zęby podniosła się chwiejnie i zatoczyła. Gdyby nie przytrzymała się gliniarza, znowu powitałaby beton. Widziała podwójnie, kaszlała co pięć oddechów i najchętniej dała by nura prosto do lodowatej rzeki. Warknęła, wczepiając się w mundurową bluzę i odzyskując stabilność, stając pewniej na nogach. Dopiero wtedy go puściła, zrobiła krok do przodu i nagle się obróciła, żeby go klepnąć po ramieniu. Tak normalnie, jak drugiego człowieka.
- Tak łatwo się mnie nie pozbędziecie - mruknęła i kołysząc się jak pijana, dotarła do pozostałej dwójki ratowników z Bożej łaski. Opadła przy nich ciężko na kolana i mruknęła raptem jedno:
- Złamasy…

- Napij się. - odpowiedział krótko Eliott i podał jej swoją manierkę. Pragnienie odczuwała faktycznie niesamowite. Jakby ten dym pożaru zagnieździł jej się tam na stałe. W tym czasie pozostała dwójka ratowników też zdołała się podnieść do mniej więcej pionu. Ale na razie zadowalali się siedzeniem na mokrym asfalcie parkingu.

- Nie musisz się z tym kryć, że na mnie lecisz. - wysapał z trudem łapiąc oddech Hektor. Pewnie powinien się do kompletu uśmiechnąć jak to zazwyczaj robił ale chyba aż tak jeszcze do normy nie wrócił by błaznować w pełnym wymiarze.

- Przymknij się Hektor. - mruknął krótko Nix też pociągając kolejny łyk z czyjejś manierki. Oddychał ciężko i spluwał co chwila podobnie jak pozostała trójka.

- Co się przymknij? Mieliśmy się podymać we trójkę. Mała się doczekać przecież nie może. - odpowiedział Latynos wskazując na siedzącą obok kobietę.

- Ja cię dymał na pewno nie będę. - prychnął zmęczony najemnik wylewając resztkę wody z manierki na czoło by ochłodzić spieczoną żarem twarz.

- A weź przestań co? Kto niby chciałby się z tobą dymać? Zwłaszcza jak już nie jesteś taki piękny i plakatowy. - odgryzł się Latynos ale zamilkł bo znów złapał go atak kaszlu. Nix uśmiechnął się blado przymykając oczy i unosząc twarz ku górze gdzie chłodny wiatr i deszcz ze śniegiem mogły przynieść choć trochę ulgi poparzonemu ciału.

San Marino sączyła swoją porcję wody, patrząc z pochmurną miną jak się kłócą. Cieszyła się, że skaczą na siebie i dogryzają. To też oznaczało, że żyli.
- Taaa, lecę na ciebie jak na tego wygolonego złamasa w golfie. I co, miałabym cię po placu prowadzić żebyś trafił? Dygasz, że się okaże, że jednak nie jesteś takim macho w zestawieniu ze Ślicznym? Jeden, czy wy dwaj za jednym zamachem… i tak będzie wesoło - popatrzyła na Latynosa i ściągnęła brwi, choć się uśmiechała - I Śliczny nadal jest śliczny, złamasie. Nie znasz się. Parę blizn dodaje facetom uroku - wyszczerzyła się perfidnie, zwracając przypaloną twarz do drugiego wspólnika w pożarze - I wisi mi piwo. Zimne, z pianką. Nie odpuszczę ci go, Śliczny, nie ma mowy. Wypijemy je, potem zobaczymy czy pod tym mundurem też cię ogień sięgnął, bo to poznawanie bez niego też obiecałeś… albo groziłeś. Się przekonamy jaki z ciebie kozak...ale może niech ktoś najpierw poszura po Brzytewkę. Głupio będzie jak jej stary zdechnie po tym co musieliśmy się go nadźwigać. No właśnie… ciągle powtarzaliście tam w garażu “wiesz jaka ona jest”. No jaka? Poza tym że dużo gada… i to serio jej stary? Taki wielki i ciężki kurw? Nie są podobni - kręciła głową, siadając po turecku. Tyłek też sobie odparzyła, a mokry beton przyjemnie to łagodził.

- No na tamtego cieniasa też lecisz? No on w końcu powinien zwyobracać tą małą na dachu to by jej biednej samej nie zostawić to trzeba by to połączyć. - Hektor na chwilę zamilkł tym razem chyba pochłonięty wizją lub rozważaniem detali takiego pięcioosobowego spotkania.

- No. Dobre, zimne piwo. Z pianką. - pokiwał głową z zadowoleniem Pazur i uśmiechnął się do swojej wersji marzenia. Teraz na ta spieczone usta i wypalone dymem gardła takie zimne piwo wydawało się być idealnym lekarstwem. Nix opuścił głowę i spojrzał na siedzącą obok San Marino. - Szef chyba nie jest jej biologicznym ojcem. Ale traktują się jak rodzina. Nie znam sprawy. Nam powiedział, że musimy ją odnaleźć nie mówił kim ona dla niego czy w ogóle jest. Też dopiero wczoraj się dowiedzieliśmy co i jak jest grane. - powiedział najemnik przenosząc wzrok na nieruchome ciało szefa.

- A Brzytewka jest no jaka jest no. Przejmuje się za dużo bo za mało jara blantów. A jak się przejmuje to gada coś co prawie nikt nie jarzy o co jej chodzi. A zawsze się prawie czymś przejmuje to zawsze gada. Teraz też pewnie będzie. No ale zna się na szyciu to teraz może coś tu pomoże. Ej, chłopaki! Skoczcie no po Brzytewkę! - do rozmowy wtrącił się Hektor który chyba się poczuł wywołany do odpowiedzi gdy temat zszedł na rudowłosą lekarkę. Potem wskazał na dwóch operatorów broni ciężkiej w skórzanych kurtkach i ci ruszyli z powrotem przez parking w stronę garażu.

- I niech Lenin da mój plecak! Jest w vanie, będzie wiedział który! - nożowniczka dorzuciła do nich, gdy już odchodzili. Parsknęła i z zadowoloną miną zwróciła się do Pazura i latynoskiego Runnera - Z tym zdejmowaniem czegokolwiek nie ma warunków, ale piwo się nam należy jak psu kość. Pizga, że zimne będzie na pewno. Z takimi złamasami jak wy chętnie się napiję - zwinęła ręce w pięści i walnęła obu facetów po ramieniu.

- E tam nie ma warunków… - latynoska dłoń machnęła lekceważąco na taki drobiazg. - Masz dwie rączki nadal nie? To mogę ci pomóc jeśli masz mało z tym zdejmowaniem. Na pewno jest ci bardzo gorąco. Taka gorąca foczka chyba nie potrzebuje łazić w jakichś kurtkach po takim gorącym numerze przy tak gorącym facecie jak ja no nie? - Hektor wyszczerzył się i przysunął bliżej tak, że siedział teraz na zalewanym deszczem i śniegiem placu tuż obok szamanki. Objął ją tak, że wyglądało jakby jej dobro na serio leżało mu na sercu.

- Matko człowieku… Weź daj spokój choć na chwilę… - jęknął Pazur słysząc kolejną działkę latynoskiej gadki. - Masz piwo? Prawdziwe piwo? - spytał San Marino o detal który wydawał się go w tej chwili interesować najbardziej z tego co mówiła do tej pory. Siedziała teraz tak samo jak oni, i prawie dokładnie pośrodku ich dwóch.

Nożowniczka bez cackania odtrąciła opiekuńcze ramię, prychając przy tym i warcząc jak wściekłe zwierzę.
- Kurrrrrwaaaaa, ja jebie! Ile do chuja Stanleya mam powtarzać?! San Marino! Nie foczka, dupa, laska, sucz, panienka… San Marino, ogarnij to w końcu jak taki jesteś cwany! - wyrzuciła z pretensją, splunęła na chodnik i dodała spokojniej - I jest gorąco, to nie potrzeba więcej ciepła… i gdzie kurwa z tymi łapami? Umiesz być mniej nachalny, złamasie? - obróciła się na chwilę żeby dla świętego spokoju krótko go pocałować - Odpierdol się na razie, dobre? Daj żyć, odetchnąć, gardło przepłukać. Jest masa tematów poza dymaniem… piwo na przykład. No mam, ale to chyba ty miałeś mi je postawić, Śliczniutki… ale znaj moje dobre serce, chęć szerzenia przyjaźni ponad podziałami i takie tam tematy. Prawdziwe, zimne piwo… pełen wypas, ale coś musisz mi za to dać w zamian. Deal jest deal, dajemy coś i coś bierzemy. Co możesz mi zaproponować ciekawego? - wychyliła się do przodu, do najemnika, pokazując w uśmiechu zęby i kładąc mu dłonie na kolanach.

- Nachalny? Jaaa?? A w życiu! Sam nie wiem czemu się wzbraniasz przed obdarowaniem siebie samej szczęściem z mojej ręki. - powiedział Runner wskazując na samego siebie własnymi dłońmi po tym jak krótki pocałunek skończył się. Na chwilę zastanowił się nad czymś i dodał jeszcze by sprecyzować swoją wypowiedź. - No dobra, niekoniecznie z ręki ale to w końcu nawet lepiej nie? - zapytał gdy przemyślał sprawę, że to o czym rozmawiają to niekoniecznie o zabawę samymi rękoma chodzi.

- Nie bój się, postawię ci te piwo jak ci obiecałem. - powiedział spokojnie Nix z jakimś przeciągłym spojrzeniem udanie udając, że nie dostrzega wygłupów Latynosa. - A piwa teraz z chęcią bym się napił. - kiwnął głową z wolna nie spuszczając wzroku z San Marino. - Ale chcesz coś ciekawego w zamian? No dobra. Co powiesz na to? - jego twarz zbliżyła się do twarzy szamanki bez pośpiechu i jednocześnie jego dłoń powędrowała gdzieś na jej szyję, kark i bok głowy. Usta zetknęły się z jej ustami w pocałunku zdecydowanie dłuższym niż ten przelotny całus z latynoskim Bliźniakiem. San Marino tak samo jak przed chwilą z Hektorem czuła dym. Wszystko i pewnie wszystko było nim przesiąknięte. Czuła go we włosach, ustach i językach. Czuła smak i zapach tego pocałunku który zgrywał się dokładnie z resztą ich wyglądu. Też byli przesiąknięci dymem, posypani popiołem, umazani pyłem i to wszystko pod wpływem deszczu i śniegu zmieniało się z każdą chwilą w przemoczone, różnokolorowe błoto. Pocałunek i z jednym i z drugim ratownikiem miał jednak z tego powodu jednak nietuzinkowy smak.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.

Ostatnio edytowane przez Czarna : 07-01-2017 o 19:16.
Czarna jest offline  
Stary 05-01-2017, 09:56   #472
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
Zaraz potem w ich grupkę wdarło się zamieszanie. Wracali Chrome i Gecko i drobiąca za nimi postać niewysokiej lekarki. Gdy nadbiegała czerwona plama krzyża wyszytego na jej habicie obleczonym skórzaną kurtką była dobrze widoczna tak samo jak jasna plama jej twarzy.
San Marino zdążyła machnąć gangerce ręką i na jej kolanach wylądował plecak. Rozpięła go, oblizując usta raz po raz. Czuła gorąco, ale nie związane z pożarem. Raczej bliskością obu złamasów. Wzrokiem Nixa, jego dotykiem i wciąż siedzącym obok Latynosem. Swoje zrobili, wytargali kogo mogli, oberwali i prawie spłonęli żywcem. Należała się im przerwa. Gapiła się na tego pierwszego, przekrzywiając kark pod karkołomnym, prawie prostym do tułowia kątem.
- Nieźle, uznam to za pierwszą ratę, potem odbiorę resztę. Z procentem. Ta focza co ją Paul obraca to twoja jakaś dupa, że się tak wkurwiasz? Jeden pies dla mnie, bo nie tylko piwo obiecałeś, Śliczny. Pamiętaj o tym. No a ty, ty… - posłała Latynosowi kąśliwe spojrzenie - Nachalny złamas, ale i tak cię lubię. Tylko nie popadnij w samozachwyt, kurwiu. - podała Pazurowi puszkę, drugą oddała Runnerowi. Trzecią zachowała dla siebie z widoczną przyjemnością otwierając ją do wtóru głośnego syczenia. - Obu was lubię, pojebany z nas zespół, ale dobry. Było zabawnie, następnym razem lecimy bez srania ogniem. Wasze zdrowie, złamasy!

- Twoje również! - Nix roześmiał się. O dziwo okazało się, że umie się śmiać całkiem radośnie, szczerze i gorąco. Stuknął się puszką z puszką San Marino aż zachlupotała zimna piana oblewając i puszkowy metal i trzymające je spieczone gorącem dłonie.

- No kurwa! Też jesteś zajebista! - dorzucił swoje życzenia Latynos stukając się również mocno i też szczerząc się naprawdę radośnie. Aż biel jego zębów wybitnie kontrastowała z jego teraz wybitnie ciemną barwą ogorzałej na ogniu twarzy.

Obydwaj celebrowali tą chwilę prawie identycznie pochłaniając duszkiem chyba z pół puszki za jednym łykiem. Zimny płyn cudownie się pienił i chłodził spieczone gardła zostawiając wreszcie jakiś inny smak poza pyłem, dymem i popiołem jaki woda z manierek miała problem zmyć. Chmielowy napój zdołał też pozbyć się uczucia wiecznej suchości w ustach jakie mieli zaraz po przebudzeniu się na zewnątrz.

- Ona nazywa się Boomer. - powiedział już spokojniej Nix ocierając usta z piany. Spojrzał w stronę dachu gdzie powinna być najemniczka. I całkiem możliwe nadal Paul. - Byliśmy razem na szkoleniu. Jesteśmy partnerami. Teraz zostaliśmy tylko my. I szef. - odpowiedział Nix obserwując jak Alice zajmuje się bezwładnym ciałem jego szefa.

- Co kurwa kit wciskasz? Nie grzmociłeś jej jeszcze? - Hektor aż się wychylił spoza głowy San Marino gdy rozmowa zeszła na wątek który zdawał się niezmiennie i zawsze go interesować.

- Nie twoja sprawa! - warknął na niego znowu rozzłoszczony Pazur. Też się wychylił w przód by przechwycić spojrzenie Runnera.

- Ja bym ją bzyknął. Fajna dupa z twarzy. - Latynos udawał głupiego i prowokował dalej Pazura. - Ale nie przejmuj się wszystko jeszcze przed nami. Tamten cienias zgarnie tą foczę do nas i się jakoś chyba wszyscy razem pogodzimy i podzielimy. Nawet dla ciebie powinno coś wystarczyć. - latynoski Bliźniak wydawał się znów wracać humorem do swojej normy i przyjął pod koniec ton wspaniałomyślnej oferty.

- A w ryja chcesz? - Nix zrewanżował mu się podobnie uprzejmym tonem.

- W ryja, do ryja… zdecydujcie się jak mamy współpracować dalej. Drugie brzmi lepiej - nożowniczka parsknęła radośnie, siorbiąc browca z puszki i nie spuszczając oczu z Hektora objęła Pazura - A może nie chcę się dzielić Ślicznym? Co mi jakieś dodatkowe focze wpierdalasz w deale?

Naraz obok nich, niczym wyciągnięty z pudełka diablik, zmaterializował się rudy konus, wpadając z impetem na Latynosa. Drobne ramiona objęły go za szyję i ścisnęły mocno, przyklejając ich właścicielkę do poszarpanego pożarem ciała.
- Dziękuję… - łamiący się głos dobiegł gdzieś z okolic jego potylicy, po czym dziewczyna zwolniła uścisk tylko po to, aby móc spojrzeć mu w twarz i wycałować z wdzięcznością zarośnięte policzki i spocone, umazane sadzą czoło.
- Dziękuję… nie umiem, nie wiem jak się odwdzięczę - dukając przesunęła się na kolanach do nożowniczki i powtórzyła zabieg, przyciskając się do niej z całej siły - Nie musieliście… tyle ryzykowaliście… - siorbała nosem, jej też zostawiając na policzkach mokre, ślady.
- Dziękuję wam… dziękuję że go wyciągnęliście - na koniec rzuciła się na Nixa, obejmując go i głaszcząc po nadpalonych włosach, by na sam koniec spojrzeć prosto w oczy i uśmiechnąć się szczerze, z ulgą której nie potrafiła ubrać w słowa prócz krótkiego:
- Dziękuję, gdyby nie wy… nic wam nie jest? Jak się czujecie, potrzebujecie pomocy medycznej, opatrunków? Nie kręci się wam w głowach… nawdychaliście się tyle dymu... - pokręciła głową i na zakończenie również Pazurowi zostawiła na skórze te niewerbalne wyrazy wdzięczności.

- Ja tam wiem bardzo dobrze jak możesz się odwdzięczysz Brzytewka. Wiesz tak skoro już mowa o braniu do ryja i w ogóle to z tobą już od zimy o tym negocjujemy no to chyba wiesz co i jak nie? - Latynos wyszczerzył się pociesznie gdy Alice skończyła swoją kolejkę uścisków i podziękowań. - A ty weź nie rób sobie siary co? Tak by się jeszcze pętam z nami to by jakoś to wyglądało ale jakbyś tak z nim sama zaczęła no co za siara… Jak piczkowóz Brzytewki. - Hektor zwrócił się tym razem do San Marino patrząc na nią ponownie bardzo troskliwym wzrokiem. Na dnie jednak tego spojrzenia miał całkiem wesołe ogniki diabłem podszyte.

- Nie słuchajcie go, pieprzy głupoty jak zwykle. - Nix machnął ręką a w międzyczasie bez ceregieli też objął chwytliwą szamankę przez to w tej chwili mieli pozę jak para najlepszych kumpli, przyjaciół czy nawet para kochanków. - Nic nam nie jest Alice. Co z szefem? Wyjdzie z tego? - zapytał patrząc na stojącą przed nim rudowłosą kobietę która gdy stała a on siedział na poziomie gruntu no to była nawet trochę wyższa od niego i pozostałej dwójki. Pazur chyba miał dobry humor odkąd szamanka się w niego wczepiła bo dłonią którą ją obejmował a która pewnie nie była widoczna dla pozostałej dwójki jeździła po jej barku, plecach i łopatce kreśląc jakieś wzory i podrażniając te miejsca swoim dotykiem.

Kurtuazja i dobre wychowanie nakazywało podjąć konwersację z osobami, które właśnie ocaliły życie ponurego olbrzyma, ryzykując przy tym własnym. Całe półtora metra rudzielca rwało się co prawda, by wrócić do pacjentów, zwłaszcza tego większego, pozostało jednak na miejscu, zaś między piegami zagościł nerwowy uśmiech. Napięcie mięśni zelżało odrobinę, gdy latynoski cerber rozpoczął kolejny ze swoich wywodów, pijąc zarówno do środka transportu, należącego do lekarki, jak i jej słów sprzed paru miesięcy. Nie podarował... po prostu musiał wtrącić swoje trzy grosze, okraszając je jednym ze swoich bezczelnych uśmieszków. Zabieg zadziałał tak jak miał zadziałać. Dziewczyna odetchnęła spokojniej i kucnęła przy trójce pogorzelców. Wpierw poruszyła kwestie medyczne... ponoć ciągle była lekarzem.
- Powierzchownie, prócz oparzeń nic tacie nie dolega nie dolega. On i ten drugi, zatruli się oparami... najważniejsze, że ich stamtąd wynieśliście na świeże powietrze, przerywając kontakt z toksynami. Zrobię co w mojej mocy, aby Tony z tego wyszedł. Drugi pacjent tak samo. - odpowiedziała pewnie, przypatrując się objętej parze gangero-pazurowej, a gdzieś w piersi poczuła narastające ciepło i rozczulenie. Jeszcze parę minut temu mierzyli do siebie z broni, teraz wspólna akcja w płonącym budynku stopiła lody wzajemnej niechęci, ba! Nawet dogryzali sobie obaj z Hektorem w tonie żartu, bez grama rękoczynów.
- Którą dokładnie substancją się zatruli... brak danych. Bez specjalistycznych pomiarów i badań nie da się tego stwierdzić. Jeżeli miałabym podać swój typ, będzie do tlenek węgla. - dodała tonem wyjaśnienia, wyłamując palce i sięgając w międzyczasie po paczkę papierosów. Odpaliła oba naraz, by po chwili wcisnąć jednego Latynosowi, po czym wyciągnęła pomięty karton ku przytulonej części grupy.
- Jego toksyczne działanie jest znane od tysięcy lat. Już w czasach Hipokratesa używano go do uśmiercania więźniów politycznych. Przenika bowiem łatwo przez błonę pęcherzykowo-włośniczkową płuc do krwi i wiążąc się z hemoglobiną, czyli czerwonym barwnikiem krwi, czyni ją niezdolną do przenoszenia tlenu do tkanek. Ze względu na zmiany w strukturze utworzonej cząsteczki hemoglobiny tlenkowęglowej, o wzorze HbC, krzywa dysocjacji HbO2... znaczy oksyhemoglobiny, ulega przesunięciu w lewo, obniża się zatem ciśnienie parcjalne, przy którym tlen staje się dostępny dla tkanek. U zdrowych ludzi normalne stężenie HbCO nie przekracza około pół procenta. Stężenie to może się zwiększyć do czterech-sześciu procent u pacjentów z niedokrwistością hemolityczną. Tlenek węgla ma około dwieście czterdzieści razy większe powinowactwo do hemoglobiny niż tlen. Dlatego inhalacja stosunkowo małych stężeń tego gazu może wywołać klinicznie istotny spadek pojemności tlenowej krwinek czerwonych. Oznacza to, że stężenie HbCO osiągnie pięćdziesiąt procent, gdy stężenie CO w otaczającym powietrzu będzie wynosiło tylko jedną- dwieście czterdziestą część stężenia tlenu... czyli osiem promili. Oprócz hemoglobiny reaguje też z innymi hemoproteinami, zawierającymi Fe2+, z mioglobiną – czerwonym barwnikiem mięśni, z oksydazą cytochromową, cytochromami, a wśród nich z cytochromem P-450... tak więc w wyniku działania CO dochodzi do hipoksji, zarówno anemicznej, jak i histotoksycznej. - zaciągnęła się porządnie, chroniąc żar przed deszczem za pomocą nadstawionej drugiej dłoni - Tlenek węgla uszkadza przede wszystkim narządy i tkanki najbardziej wrażliwe na niedotlenienie i kwasicę metaboliczną: układ sercowo-naczyniowy i ośrodkowy układ nerwowy. Oddziaływanie dużych stężeń CO przez krótki czas jest mniej szkodliwe niż oddziaływanie małych stężeń przez długi okres. Wiązanie CO z Hb jest odwrotnie proporcjonalne do ciśnienia cząsteczkowego tlenu. Reguła ta stanowi podstawę do... - naraz drgnęła, zdając sobie sprawę, że znów rozpuściła jadaczkę, a wokół zapanowała pełna niezrozumienia cisza.
Skrzywiła się, spoglądając na każdego ze słuchaczy wybitnie przepraszająco i westchnęła.
- Wybaczcie... nerwy. Już zostawiam kosmiczne tematy. - tym razem zaciągnęła się dwa razy, by zaraz zmienić pozycję na klęczącą przy Latynosie, a pośladki oprzeć o pięty. Zimno oraz wilgoć ponownie zaatakowały skórę łydek, zignorowała dyskomfort. Spodnie i tak nadawały się do prania, więc kolejne plamy już bardziej zaszkodzić im nie były w stanie. Poza tym przez wzgląd na dobro otaczających ją ludzi, powinna przynajmniej przez parę minut monitorować stan każdego z nich, zwracając uwagę na drobne symptomy, mogące zwiastować poważniejsze kontuzje... bo do słabości raczej się nie przyznają - akurat ten aspekt nie pozostawiał żadnych złudzeń.
- Hektor... skarbie. Nie rozumiem co cię tak mierzi w moim samochodzie? To dobre auto: sprawne, bezawaryjne, w niezłym stanie i nawet z całymi szybami. Do tego z odpowiednią ilością przestrzeni bagażowej, więc w razie konieczności człowieka na płasko da się przewieźć, co jest dość istotnym wymogiem, jeśli mamy rozważać użyteczność danego pojazdu jako improwizowanej karetki. Przecież nie może chodzić o kolor, już bez popadania w paranoję. Ten odcień różowego jest naprawdę bardzo ładny i mi się podoba. Zresztą... no właśnie! To nawet nie różowy, tylko fuksja. - zaczęła powoli, przenosząc zarówno uwagę, jak i wzrok ku gangerowi. Pajacował w najlepsze, rozwydrzony poza granice przyzwoitości... za to go właśnie tak uwielbiała.

Odkaszlnęła, przecierając twarz celem usunięcia z niej padającego nieprzerwanie deszczu. Lewa brew powędrowała ku górze, usta ułożyły się w uprzejmy, pełen uwagi grymas.
- Stymulacja członka ustami została wtedy przeze mnie wspomniana w kontekście nagrody Darwina, dokładniej przypadku śmiertelnego zadławienia ejakulatem. Nagrody Darwina... hm, przyznawano przed wojną za wyjątkowo nierozsądne, irracjonalne i nacechowane lekkomyślnością, bądź pechem rodzaje zgonów. Wiesz, że jesteś dla mnie kimś wyjątkowo bliskim, tak samo jak i Paul. Niereformowalnym... wybacz jednak, lecz kwestia stymulacji twojego członka nie wejdzie z fazy teoretycznej do praktycznej. Zarówno jeśli chodzi o stymulację ustami, dłońmi, piersiami, stopami, mięśniami Kegla, bądź za pomocą pochwy, tudzież okrężnicy... wiem co i jak. Od Mario przywoziłam nie tylko filmy rozrywkowe, ale również edukacyjne. Instruktażowe, wszak trzeba korzystać z możliwości poszerzania wierzy i horyzontów, gdy tylko jest ku temu okazja. Guido nigdy nie narzeka. Chcesz to go spytaj jak wrócimy, raczej nie jest niezadowolony z wykupu usługi prywatnego, osobistego lekarza o nazwie modelu "Brzytewka". Ponoć idzie ze mną wytrzymać dłuższy czas bez uszczerbków na zdrowiu psychicznym, o ile zatka się usta - przybrała najbardziej niewinny ton oraz postawę, na jakie umiała się zdobyć, modląc się tylko w duchu, by Pete nie wyleciał z niczym... komplikującym sytuację. Imię dowódcy oddziału gangerów powinien kojarzyć, a także reperkusje wywalenia rewelacji pod kątem kogoś, kim się ów dowódca bezpośrednio interesuje. Powaga i niepokój wyparły wesołość w niecałe trzy oddechy, gdy Alice przeszła do poważniejszych tematów.
Bez wahania ujęła pokrytą sadzą i błotem rękę Hektora, ściskając mocno. Już się nie uśmiechała, skupienie rozsiadło się niepodzielnie na bladej, piegowatej twarzy. Wzięła głęboki oddech i ściszonym głosem zaczęła nadawać.
- Mówiłeś że Guido żyje i jest ok... ale czy został ranny? Nawet lekko... nikt do niego strzelał, ani nie atakował wręcz za pomocą pięści albo ostrych narzędzi? Nie został poparzony, a-albo... jak on się czuje, pamiętał żeby coś jeść i o siebie dbać? Spał cokolwiek? Co mówił, gdy wróciliście? Myśli że... - głos odmówił jej posłuszeństwa, wargi poruszały się niemo, serce tłukło niczym uwięziony w klatce z żeber pneumatyczny młot. Sapnęła przez nos, zgrzytnęła zębami i podjęła kanciasto, wyduszając na siłę kolejne zgłoski -... że go opuściłam? Zostawiłam i uciekłam, bo... bo nie chciałam mieć z wami nic wspólnego? Z nim? Dostał list? - zamrugała, oczu jednak nie odwróciła, ciesząc się że w deszczu i ciemności nie da się odróżnić deszczu od tych drugich, słonych kropli - Co z Taylorem, jego ręką? Nosi ją na temblaku wedle zaleceń, czy już się go pozbył? On... też żyje, prawda? A Chris i Tom? Poradzili sobie z rannymi? Ilu naszych jest w szpitalu, co z rannymi Nowojorczykami? Tam w bunkrze są dzieci... trzeba im zorganizować coś do jedzenia. Reszcie naszych również. Co Guido kazał ci zrobić? I gdzie jest Baba? Chyba tam nie został - w jednej chwili przekręciła gwałtownie głowę, spoglądając prosto na płonące zgliszcza.

San Marino zrobiło się dziwnie. Miło, to z pewnością, ale dziwnie, kiedy ruda małolata ją objęła. Poklepała ją po plecach, dość delikatnie. Była… mała i miękka, jak dzieciak, nie dorosły. I nie ktoś, kto zahartował się fizycznie, biegając, bijąc się i walcząc. Skoro wielki, łysy kurw był jej starym, pewnie przeżywała katusze czekając niepewna co do jego losu.
- Luz Brzytewka… ale następnym razem to se znajdź kogoś mniejszych gabarytów do taszczenia, dobra? - mruknęła tonem skargi, ale uśmiechała się - No luz, luz. Odrobisz w polu albo oddasz w naturze. Coś się wymyśli - odchyliła się do tyłu, a lekarka zajęła się Pazurem.
- Nie rób siary? - prychnęła do Latynosa - Widziałeś swój ryj w lustrze? To dopiero siara. Przy tym Śliczny lata całkiem wysoko w rankingu, nawet taki popalony - z premedytacją rozłożyła się z wyprostowanymi na asfalcie nogami, układając się wygodniej pod obejmującym ją ramieniem. Zamknęła oczy, łowiąc dalszą rozmowę, ale szybko miły dotyk na plecach stał się głównym bodźcem… no i nie rozumiała większości tego co mówiła ta mała.
- Ten złamas miał rację. Weź więcej jaraj bo ci żyłka pierdolnie z przejęcia. Luzuj, jak ktoś ma dołączyć do Duchów to to zrobi, a kiedy dokładnie… tylko one wiedzą. - parsknęła, bawiąc się wyciągniętym z paczki papierosem. Nie odpaliła go, jakoś miała dość ognia. Za to głowę oparła o okrytą osmolonym mundurem pierś, prawie już leżąc. Czuła się zmęczona, a śliczny złamas miał sprawne palce. Ze złośliwym uśmiechem słuchała wymiany zdań o ciągnięciu druta, parskając co chwilę. Ganger chyba namawiał każdą laskę w zasięgu wzroku na podobny numer… desperat.
- Nie no kurwa, no. Bez jaj… to zmutowane, czarne kurwie poleciało gdzieś w pizdu, w stronę kutrów, żeby odciągnąć od nas uwagę. Nie zostawilibyśmy go tam - machnęła od niechcenia ręką na zawalony budynek. O tym że w środku został jeszcze jeden człowiek - to nożowniczka przemilczała.

- Nie waż się nazywać tego różowego czegoś samochodem, bryką czy furą. - Hektor zareagował pozornie ostro bo jak każdy rodowity Detroitczyk traktował sprawy motoryzacyjne jak najbardziej serio. W końcu ludzie z Det potrafili się pobić o wyrażenie nieprawidłowej postawy względem swoich ulubieńców z Ligii a to, że ktoś nie umie jeździć, jest niedzielnym kierowcą albo nie zna się na samochodach było dobrym wstępem do szukania zaczepki. A przynajmniej większość Runnerów z Bliźniakami na czele z jakimi na co dzień mała styczność Alice prezentowała ten pogląd. Więc i teraz widocznie latynoski Bliźniak o tym nie zapominał.

Rozmowy i tak zaczęły się gdy Brzytewka zaczęła rozmawiać w języku i o sprawach jakie były o wiele bardziej zrozumiałe i pierwszy ciężar odpowiedzi wzięła na siebie szamanka spleciona z Pazurem w co raz ciaśniejszym uścisku. Gdy Alice mówiła o jakichś tlenkach, chemii, hemoglobinie towarzyszyło jej zaskoczone i niepewne milczenie tężejące z każdym kolejnym kosmicznym zdanie co raz wyraźniej pobrzmiewające niechęcią i unikaniem kontaktu wzrokowego. Sytuacja wróciła do normy właśnie gdy zaczęła mówić o tym co dla reszty było też bardziej naturalne i znajome.

- Ok, czyli wyjdzie z tego? - Nix wtrącił się i choć wydawał się co raz bardziej zadowolony z reakcji czarnowłosej na swoje manewry to jednak na zauważalną chwilę zdębiał gdy usłyszał medyczny wywód Alice który najwyraźniej zrozumiał tylko w najogólniejszym zarysie. - No to dobrze. - najemnik przygryzł wargę i spojrzał znów na bezwładnego olbrzyma. Skorzystał z okazji i zrobił kolejny krok integracyjny w swoich relacjach z czarnowłosą dziewczyną którą dotąd obejmował. Złapał ją w talii i przeniósł ten kawałek tak, że wylądowała na jego udach. Siedziała teraz bokiem do jego frontu a on stuknął się z nią ponownie trzymaną puszką z której upił kolejny łyk. Nie zapomniał też posłać prowokującego spojrzenia Latynosowi a teraz jego druga dłoń miała pełniejszą swobodę i wygodę do operacji na karku i plecach szamanki.

- Właśnie Brzytewka a tak w ogóle to wróćmy może do poważnych spraw dobra? - Hektor coś po spojrzeniu manewrów Nixa na czarnowłosej nie przyjął z zadowoleniem ale też w spojrzeniu widać było, że już coś knuje. Niemniej na razie mówił do Alice. - Więc właśnie ta stymulacja członka. Słuchaj tam filmy wiesz, fajne nie, możemy obejrzeć razem ale to tylko filmy nie? Taka teoria. A nie ma jak ćwiczenia i praktyka nie? Sama zawsze mówisz, że szerzenie wiedzy i takie tam jest ok nie? To słuchaj trafiła ci sie świetna okazja by sprawdzić to w praktyce. To co? Idziemy tam za domek czy jedziemy tu na miejscu? No i jeszcze jakieś nagrody za to dają mówisz? No wizisz, może jeszcze do tego coś wygrasz jak się postarasz. - spojrzał na Alice i czekał co ta odpowie na tak wdzięczny temat który dla Bliźniaków był wiecznie interesujący na równi z furami i kozaczeniem na dzielni. Rozglądał się po tym zalewanym śnieżną ulewą asfalcie i z taką miną jakby naprawdę rozważał gdzie tu zaraz Alice mogła zacząć robić tą stymulację członka tymi wszystkimi częściami ciała o jakich mówiła.

- Chyba trzeba ich przenieść nie? Tak chyba nie bardzo, że tak tu leżą. - Nix wtrącił się znowu w wypowiedź Hektora i wskazał na dwa bezwładne ciała leżące w kałużach na tej ulewie.

- Nie no mamy ich zanieść? Z buta? Nie no bez jaj, zawieźmy ich. Podjedziemy bryką i ich zgarniemy do środka. A z Guido jest ok. Nie oberwał ani nic nie dygaj Brzytewka. Kazał sprowadzić cię do nas na Wyspę. Jest ok. Ok? Ale byłoby lepiej i jeszcze bardziej ok z tą stymulacją członka wiesz? - Latynos rzucił gdzieś w parking zgiętą i widocznie już pustą puszą i zaliczył serię szybkich spojrzeń to na bezwładne ciała, to na garaż, na Brzytewkę, rzuconą puszkę i w końcu znowu wróciło na siedzącą na udach Nix’a szamankę. - A w ogóle jak u ciebie z tą stymulacją członka? - zainteresował się tym detalem umiejętności i osobowości czarnowłosej. Położył dłonie na jej kolanach i zaczął sunąć w górę jej ud.

San Marino przekręciła się, opierając plecy o Pazura i wyciągnięte nogi przekładając na Runnera żeby mu ułatwić zadanie.
- Pytasz bo chcesz porównać doświadczenia i zasięgnąć porady jak głęboko chapać żeby się nie porzygać? - spytała zaczepnie, opierając głowę w zgięciu między szyją, a barkiem drugiego mężczyzny - A furą może podjechać Tweety, w vana łatwiej ich zapakujemy, niż w to wasze badziewie na kołach.

Skrępowanie było dobrym określeniem tego, jak czuła się Savage. Powinna co prawda przywyknąć do publicznego okazywania sympatii wszelkiej maści, a także braku tematów tabu, skoro ostatnie parę miesięcy spędziła w Det i nie miała czystego pod tym względem sumienia, lecz jego resztki zachrumkały gdzieś pod rudą kopułą, wypierane sukcesywnie przez rozbawienie. Kolejnym trafnym określeniem, migającym wewnątrz głowy stało się powiedzenie “piąte koło u wozu”.
- Sam kupiłeś mi brykę, nie zapominaj - odpowiedziała na kolejne zarzuty odnośnie różowego karawany wstydu, potocznie nazywanego też nibywozem i zaraz przybrała maskę zastanowienia - Wiedza praktyczna jest niezwykle istotnym czynnikiem samodoskonalenia, oraz szlifowania umiejętności, z tym muszę się zgodzić - zamilkła, udając że temat ją frapuje, zielone oczy skupiły się na ciemnoskórym Bliźniaku. - Myślisz, że nie będzie miał nic przeciwko, jeżeli na tobie potrenuję? Znasz go dobrze, od paru lat wszak należysz do organizacji Sand Runnerów… jeśli tak mówisz, możemy iść tam za budynek na chwilę - mówiła spokojnie i neutralnie, ale spojrzenie które mu posłała należało do tych ciężkich i bardzo poważnych - Ranni niech jeszcze parę minut poleżą na świeżym powietrzu, to jedyne co możemy dla nich zrobić. Potem trzeba ich przenieść w suche, ciepłe i przewiewne miejsce, okryć kocem i czekać. Baba mówił coś więcej poza tym, że idzie na kutry? Mieliście z nim kontakt, nic mu nie jest? Co ostatnio meldował?

- Widzę, że masz wprawę. Zajebiście! - ucieszył się Hektor słysząc odpowiedź szamanki. ucieszył się też najwyraźniej z jej manewrów nożnych które znacznie ułatwiały mu dostęp do ciekawszych części anatomii czarnowłosej kobiety. Nix też nie wyglądał na zbytnio zmartwionego czy przejętego obraną taktyką. Czuła jego dłonie na swojej talii. Choć poprzez pancerz dużo słabiej i dotyk nie był tak efektowny jak na karku czy ramionach gdzie jej ciało oblepiało mokre i zimne ubranie a nie pancerna warstwa. Najemnik też chyba musiał to wyczuć bo dłonie miały tendencje do zbaczania do rejonów mniej opancerzonych. Czuła też jego gorący i woniejący dymem spalenizny oddech tuż przy swoim uchu. Dłonie Hektora miały tutaj ułatwione zadanie gdy buszowały po jej udach chronionych tylko przez spodnie. Jego dłonie czuła o wiele wyraźniej. Przejechały po wnętrzu jej ud i dotarły do miejsca rozporka i złączenia obydwu nogawek spodni gdy to co mówiła ruda lekarka nagle jakby wręcz sparaliżowało ruchy Latynosa.

- Nie kazałem ci kupować tego gówna! - odwrócił się od San Marino by spojrzeć na Alice. - Się uparłaś by mieć właśnie ten badziew to ci ustąpiliśmy. Ale nie nazywaj tego bryką. - wyjaśnił i przejechał językiem po wargach. Spojrzał na rozłożono zachęcająco szamankę a potem na stojącą w ulewie lekarkę. - To zrobisz mi wreszcie laskę? - spytał patrząc wyczekująco na Alice jakby nie mógł się zdecydować czy ten od tak dawna oczekiwany numer wreszcie ma szanse na realizację czy też jednak zająć się wesołą szamanką co mówiła o swoim doświadczeniu w temacie.

- Baba zajął pozycję i rozpoczął ostrzał. Boomer nie meldowała nic więcej on też nie. - mruknął w końcu Nix i sądząc po tonie najchętniej zająłby się w pełni czarnowłosa kobietą siedzącą mu na kolanach ale jednak nie był w stanie po prostu odrzucić tego co się działo w okolicy. Niemniej w ich stronę już dłuższy czas nie poleciał żaden ołów ani granat.

Ciężkie westchnienie nastąpiło jednocześnie z zainicjowaniem operacji podniesienia się do pionu. Alice zagryzła wargę, dusząc cisnący się na usta komentarz. Nie dziś, nie po tym co przed chwilą zrobili dla Tony’ego i pośrednio dla niej.
- Tak, chciałam właśnie jego. Jest mój i jak siara to na mój kark spada. Twoje ręce są czyste - odpowiedziała Bliźniakowi, otrzepując kolana z resztek błota i drobnych gałązek - Nie, nie zrobię ci… tej… żadnego seksu oralnego. Wiesz, że nie umiałabym, nie po tym co... Nie zrobię mu tego, nie jemu. Za bardzo… mi zależy - pokręciła głową w tej jednej chwili w pełni uświadamiając sobie brak obecności wilkookiego gangera, a tęsknota zabolała gorzej od kolejnej rany po nożu. Blade pięści zacisnęły się aż przeskoczyły stawy, piegowata broda podjechała dumnie do góry - Tak, jestem głupia, zacofana i archaiczna do niestrawności, wybacz. Chciałam cię odciągnąć na stronę i porozmawiać w cztery oczy, skoro już musisz wiedzieć. Bez świadków, bo nic nie poradzę na to, że… martwię się, rozumiesz? Wada fabryczna tego modelu. - zazgrzytała zębami i wziąwszy trzy głębokie, uspokajające oddechy, dopowiedziała już uprzejmie, choć wciąż stała sztywno na podobieństwo tkwiącego w płocie kołka - Zorganizuję rannym transport, odpocznijcie… i postarajcie się nie przeziębić, dobrze? - zakończyła z uśmiechem, kiwając im nieznacznie rudym łbem.

W tym czasie San Marino bawiła się w najlepsze, ściskając łydkami Latynosa i łaskawie pozwalając obu złamasom na badanie co ciekawszych fragmentów ciała. Pancerz przeszkadzał, fragmenty kości klekotały przy najdrobniejszym poruszeniu, a ona oddychała coraz szybciej. Deszcz zszedł na drugi plan, a jak się siedziało na kimś, chłód nie ciągnął od ziemi. W którymś momencie chwyciła Pazura za nadgarstek, kierując jego rękę pod bluzkę, za dekoltem. W tym samym czasie uniosła biodra, dając Runnerowi szersze pole do zabawy. Jeżeli Tweety na to patrzyła, pewnie przełykała gula, może nawet miała jej to za złe. Nożowniczkę bawiła zazdrość blondyny i lubiła robić ludziom na złość.
- Któryś z was, złamasy, jest z cukru? - mruknęła z przymkniętymi oczami.

- To nie będziesz mi robić loda?! - rozczarowanie w głosie Hektora było tak bardzo szczerze brzmiące, mina tak skrzywdzona, że nawet nie pałający do niego przyjaźnią i sympatią Nix parsknął śmiechem. Jednakże to też przesądziło jakby sprawę o kierunku zainteresowania Latynosa. Zwłaszcza, że druga z kobiet nie pozostawała bierna na zabawy jakie proponowała połowa obecnego składu Bliźniaków.

Widząc zachęcające ruchy bioder San Marino Latynos wzruszył ramionami posyłając wcześniej piorunujące spojrzenie Nix’owi. Jeśli Pazur jakoś zareagował to szamanka nie była w stanie tego obecnie zarejestrować. Dłonie Runnera wznowiły swoją aktywność rozpinając spodnie i zamek jej spodni. W tym czasie dłoń Nix’a która obecnie zdawała się lodowato zimna gdy zawitała do suchych i rozgrzanych części ciała szamanki też nie próżnowała. Badała jędrne i półokrągłe atrybuty z wyraźną lubością słyszalną także w oddechu i głosie najemnika.

- No a o czym chcesz gadać na solo Brzytewka? W końcu mamy twojego starego, mówisz, że nic mu nie będzie i zaraz się go zgarnie do bryki. Więc wszystko ok, nie? - spytał Latynos przelotnie spoglądając na stojącą w deszczu lekarkę.

- Nie rusz tego! Oddawaj! - nagle w rozmowę wcięło się radio Nix’a które odezwało się wkurzonym albo przynajmniej zirytowanym głosem Boomer.

- Nie panikuj nie zepsuje ci tego. I gdzie z łapami? Nie masz co nimi robić? - w głosie Paula który wyglądał jakby właśnie wygrał bitwę o dostęp do krótkofalówki brzmiała złośliwa satysfakcja. Głos też stał się wyraźniejszy kosztem głosu najemniczki. Nix który właśnie sądząc po ruchach przymierzał się do wyswobodzenia szamanki z tego ciasnego i nieprzyjaznego w takiej aktywności ubrania i pancerza nagle znieruchomiał. Hektor też uniósł z zaciekawieniem głowę na radio ale nie przeszkodziło mu to w pierwszym etapie ściągania spodni z bioder szamanki.

- Ej no stary, co jest?! Obrabiasz jakąś foczę z jakimś cieniasem?! A nie ze mną?! No co jest kurwa?! - w głosie Paula zabrzmiała teraz nie skrywana pretensja i nagana. Większość głów powędrowało spojrzeniem w stronę garażu ale z tej odległości nic nie dało się zauważyć.

- Nie no kurwa ślepy jesteś? Ten cienias tylko ją trzyma. A ty nie fikaj bo w końcu chyba wreszcie obrobiłeś tą swoją na tym dachu? I co kurwa? Też beze mnie?! No to co mi tutaj z tym fochem mi tutaj wyjeżdżasz? - Hektor podciągnął się do góry tak, że znalazł się w pobliżu krótkofalówki Nix’a a przy okazji miał pierwszorzędny widok na górny, przedni pancerz San Marino.

- Dawaj to! - dłoń Nix’a strzeliła hektorową po łapie która złapał jego krótkofalę. - Hej ty na dachu! Oddaj radio Boomer. Boomer nie mów, że się bujnęłaś z tym palantem! - najemnik zjeżył się w głosie tak samo jak w geście.

- Słyszałeś? Masz mi oddać radio! - dobiegł przez eter rozzłoszczony głos Boomer.

- Ej złamasie! Jest akcja, żeby Tweety przeparkowała tu swoją furę! Dawaj ich tutaj przydasz się wreszcie na coś! - Hektor nic sobie chyba nie robił z całej hecy i wyglądał, że bawił się obecnie całkiem nieźle. Po chwili gdzieś z dachu garażu faktycznie dobiegł ich krzyk który mógł należeć do wrzaskliwej komunikacji Paul’a z resztą grupy pozostałej w garażu.

Było już tak miło, ale oczywiście wygolony dureń musiał się wtrącić i wszystko zjebać. San Marino zawisła w dość niewygodnej pozycji, potem została przygnieciona, ale nie w celu jakiego się spodziewała.
- Kuurwaaaa… - wyrzut w jej głosie był bardziej niż wyczuwalny, gdy sapiąc przekręciła się aby móc patrzeć na najemnika - Ta z dachu to w końcu twoja dupa że się tak nad nią trzęsiesz? Ja jebie… weź się kurwa ogarnij. Albo rybka albo pipka… chyba że już do chuja tylko gadki ci zostały w repertuarze. - bez cackania wsunęła rękę między ich ciała, zaciskając ją na jego kroczu - Robisz z tego użytek, czy zamiast pierdolić będziesz pierdolił farmazony? Jak tak dalej pójdzie to się zestarzeję - warknęła. Zaczął nieźle, ale to końcówkę zwykle brało sie pod uwagę w działaniach.

Lekarka wysiliła się na kolejny uśmiech i zbywające machnięcie ręki, jakby temat ciążący jej na sercu nie należał do aż tak pilnych, by musieć przez niego przerywać zabawę. Obróciła się na pięcie i szybko przedreptała te parę metrów, tam gdzie para rannych i pilnujący ich zastępca szeryfa. Nie mogła patrzeć na trójkę za plecami, choć rozumiała w pewnym stopniu przez co przeszli: o mały włos nie zginęli, wykonali dobry uczynek, więc teraz mogli w spokoju odreagować w sposób pozwalający na złagodzenie stresu całej grupie. Zamiast roztrząsać kolejne problemy, rozterki i lęki, zrobiła to, co musiała - skupiła pełnię uwagi na czekającym zadaniu. Przetransportować Tony’ego i jego towarzysza, zabezpieczyć ich przed chłodem. Potem dokończyć badania z zakresu entomologii z nadzieją na znalezienie środka odstraszającego przeklęte żyjątka… ale to za chwilę. Krok po kroku i nic dyktowanego pośpiechem. Szybko upewniła się co do stanu pacjentów, dzięki czemu przynajmniej część trosk spadła z piegowatego karku. Nie pogorszyło się… czyli pozytywna informacja.
- Tobie również dziękuję - uśmiechnęła się do gliniarza, stając tuż obok niego i splotła ręce na pirsi, by ukryć ich drżenie - Myślę, że można ich już przenieść do budynku. Kim jest ten drugi człowiek, to ktoś od was?

Nix coś odburknął ale mimo, że był tuż przy twarzy szamanki nie zrozumiała co właściwie mówi. Chwila niespodziewanego zamieszania jednak minęła i chyba cała trójka postanowiła zgodnie wrócić do przerwanych czynności. Najemnik wstał przy okazji zmuszając do powstania pozostałą dwójkę, zwłaszcza czarnowłosa kobieta nie miała wyboru gdy siedzenie na jakim dotąd siedziała wróciło do pionu. Pazur jednak nie poprzestał na tym tylko od razu złapał ją za biodra, podniósł i jakby przestawił o dwa kroki sadzając na jakiejś zdezelowanej ławce. Skorzystał z wyłomu w jej ubraniu jakie zdołał wcześniej poczynić tak mało lubiany przez niego Hektor i ściągnął jej spodnie do reszty. Sam Hektor zdołał się podnieść z zalewanego ulewą asfaltu i doskoczył do nich i ławki którą właśnie zajęli.

- Co? Bierzesz tył? Dobra, to ja biorę przód. - wyszczerzył się radośnie patrząc na twarz San Marino i w pośpiechu rozpinając spodnie. Nix chyba robił to samo będąc za plecami szamanki ze swoim oporządzeniem.

- Hmm… Myślisz, że oni to zrobią? Tutaj? Teraz? - Eliott wpatrywał się w trójkę na ławce i wyraz twarzy odwróconej tyłem do płonącego budynku był słabo widoczny dla Alice. Ale w głosie dało się słyszeć wyraźnie niedowierzanie i chyba nawet fascynację czy ta trójka ludzi sfinalizuje te swoje zabawy właśnie tu i teraz w scenerii tego zrujnowanego, płonącego domu z którego dopiero co prawie cudem się wydostali ocierając się o śmierć i na tym zalewanym nocą, ulewą i śnieżycą parkingu pełnym biegającego robactwa.

- A ten drugi to Brook. Tak, jest od nas. Miał dyżur w porcie z Towsonem. Ale Towsona nie wiem gdzie jest, nie widziałem go. A Brook tak leży odkąd go wynieśli. A z przenosinami to chyba lepiej poczekać na ten samochód. - Eliott gdy pierwsze chyba mocne wrażenie tego co się działo właśnie na jego oczach minęło nawiązał do bardziej przyziemnych spraw o jakie pytała Alice.

Przypatrywanie się podobnym aktywnościom, jakim oddawało się właśnie mieszane trio… cóż. Nie potrzebowali widowni, wystarczyła im własna uwaga. Lekarka odchrząknęła znacząco, biorąc Chebańczyka pod ramię i obracając frontem do poszkodowanych.
- Prawie się tam upiekli, akcja ratunkowa kosztowała ich sporo nerwów… pozwólmy im w spokoju odreagować, dobrze? - ujęła delikatnie jego brodę i ją też skierowała w stronę przeciwną do ławeczki. Sapnęła cicho pod nosem i dorzuciła łagodnym tonem - Każdy z nas inaczej odbija sobie stres, oni najwyraźniej przemieniają go w pożądanie. To normalne… ludzkie. Żyją, cieszą się tym. Negatywne emocje spalą w sposób nie krzywdzący nikogo. To lepsze niż by mieli zacząć do siebie strzelać, nie sądzisz? Niech się wyżyją, będą… spokojniejsi. I należy się im też odrobina prywatności, mimo wszystko. Nieładnie tak podglądać - spojrzała w górę, łapiąc z Eliottem kontakt wzrokowy, a łuna pożaru oświetliła zarumienione, czerwone niczym dwa dorodne jabłka, policzki.
- Choć mogli wybrać bardziej buduarowe warunki… ale trudno. skupmy się na pracy. Brook ma rodzinę? Trzeba ich poinformować co się stało. Nawdychali się trujących oparów, toksycznych. Między innymi tlenku węgla, więc hemoglobina w ich ciele ma teraz utrudnione zadanie przy wymianie tlenow… mają problemy z oddychaniem - skróciła wątek nim na dobre się rozgadała. Morfologia i właściwości krwi fascynowały ją od… odkąd pamiętała - Poczekamy aż podjadą autem, przeniesiemy pod dach. Obudzą się, to kwestia czasu. Im też… dajmy odpocząć.

Ławka skrzypiała i chwiała się, ale wydawało się, że utrzyma ich ciężar. Nożowniczka miała w tej chwili inne zmartwienia. Kiedy ręce któregoś złamasa chciały ściągnąć górną część jej ubrania, zaatakowała je pazurami, warcząc przy tym i szczerząc zęby. Rozebranie do połowy starczyło, więcej tylko marnowało czas. Ze spodniami zaplątanymi wokół kostek, klęknęła na dechach, podpierając się lewą ręką. Prawą pomagała Latynosowi uporać się z zamkiem i suwakiem.
- Rozpruję cię od dupy po gardło, jak udasz że trafiłeś nie tam gdzie trzeba - syknęła ponaglająco do Pazura i krzyknęła głośniej - Ej, Brzytewka! Na pewno nie chcesz dołączyć?!

Ruda dziewczyna zrobiła się naraz czerwona od czubka czoła aż po szyję.
- Dziękuję, ale nie skorzystam! Bawcie się dobrze! - odkrzyknęła i tylko pokręciła głową. Praca… jak dobrze, że mieli co robić.

- Odrobina prywatności? Na środku placu? A oni? - Eliott nie do końca zdawał się być przekonany argumentacją Alice i wymownym gestem zatoczył krąg dookoła ciemności. Z tego co było w świetle płomieni widać raczej pustawą i mało dyskretną scenerię. Właściwie jedyne w miarę dyskretne miejsce w okolicy to był ten budynek wokół którego wszyscy stali ale ten wciąż był już nieźle zawalony i nadal płonął. Broda Chebańczyka wskazała też na pozostałą trójkę Runnerów którzy zrobili sobie z ławkowej trójki własne show i sądząc po okrzykach zachęty i aprobaty chyba jak zwykle zakładali się między sobą choć o co dokładnie to już nie było zbyt wyraźnie słychać.

- No ale dobra. Nie moja sprawa. Ale lepiej niech nie robią tego w centrum miasta i przy małych dzieciach. Bo to tak nie całkiem jest legalne. - Eliott miał dość zakłopotaną minę i temat wydawał mu się chyba niezręczny i niewdzięczny więc dość chętnie szybko go zmienił.
- Zajmiemy się tym. Ale potem. Powiadomimy kogo trzeba. - powiedział i głowa chodziła mu trochę niepewnie. Jakby nie mógł się zdecydować czy patrzeć w stronę garażu skąd powinien nadjechać pojazd, na Alice, na nieprzytomnych mężczyzn czy na źródło trzeszcząco - sapiących odgłosów.

Trzeszczące odgłosy przybrały na sile gdy po wstępnych ceregielach z pozbywaniem się mokrych ubrań zabawa zaczęła się na całego. San Marino poczuła lodowaty atak niepogody ledwo Nix ściągnął jej dolne partie ubrania. Po jej wypiętych pośladkach, udach i nogach zaczęły spływać kolejne fale ulewy. Jednak w natłoku emocji i gorącu chwili ta zimna, płynna ściekająca masa śniegu i wody wydawała się nie aż tak zimna. Jej uwagę odciągało co innego. Jedno coś innego miała przed sobą a drugie za. Drewno skrzypiało i trzeszczało w szaleńczym rytmie gdy dwóch mężczyzn pierwszy raz coś robiło wybitnie zgodnie odkąd się poznali parę godzin temu.

- O tak, jedziesz mała… Świetnie ci idzie… - Hektor wydawał się być wręcz wniebowzięty gdy usta kobiety obrabiały jego jakże cenne dla niego skarby. Nix jakoś tak rozmowny nie był ale czuła jak złapał ją mocno za biodra i pompował bez chwili wytchnienia. Ławka zatrzeszczała ostrzegawczo i w końcu nie wytrzymała. Pękła i cała trójka, poleciała w dół uderzając w kałuże poniżej.

- Kurwa! - syknął ze złości i zaskoczenia Pazur bo ławka załamała się z końca który on zajmował i teraz ni to klęczeli ni to leżeli na niej pod tym nienaturalnym skosem. Jednak to zdarzenie powstrzymało obydwu kochanków San Marino tylko na krótką chwilę. Pozycja i punkt widzenia nieco uległy zmianie ale nie przeszkadzało to im obydwu na dłuższy czas. Wyglądało jakby pośrednio uparli się rozwalić do reszty tą ławkę w drobny mak.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.
Czarna jest offline  
Stary 05-01-2017, 09:57   #473
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
Gdzieś tam w oddali z trudem zarejestrowali zbliżające się światła. Po części dlatego, że prześlizgnęły się po ich pół nagich ciałach. Warkot zbliżającego się silnika też wydawał się jakoś mało istotny i nawet błysk świateł i pisk hamulców gdy czarna smuga vana hamowała bokiem ślizgając się na mokrym asfalcie jakoś wydawała się mało ważna. Mimo słoty i chłodu trójka skupionych na sobie kochanków czuła swój wzajemny żar i gorączkę. Zbliżył się w końcu kulminacyjny moment gdy szarpnęły nimi charakterystyczne dreszcze, rozległy się jęki, zaciskanie szczęk i w końcu wszystkich zmógł chwilę potem moment błogiego rozleniwienia i szczęśliwości. Siedli zebrani się koło siebie na pokancerowane ławce i Hektor wręcz ceremonialnie wygramolił paczkę fajek i poczęstował pozostałą dwójkę. Nawet w chwili wspaniałomyślności poczęstował gestem “plakatowego chłopca”.

- Zajebiście obciągasz. - pochwalił z uznaniem w głosie Latynos i popatrzył na szamankę chyba naprawdę czule.

- Nie tylko. - Nix wziął papierosa ale go nie odpalał. Siedział najniżej z nich wszystkich i bawił się tym skrętem nie odpalając go choć też wydawał się być w siódmym niebie. Drzwi vana trzasnęły i wyskoczyła z nich blond kierowca.

- No nie… Już jesteście po?! A ja?! - rzut oka wystarczył jej by ogarnąć ławkową scenerię i widocznie nie była w pełni zachwycona takim rozwojem wypadków. Zwłaszcza Latynos zaliczył bardzo pretensjonalne spojrzenie.

San Marino zarechotała i bez pośpiechu naciągała spodnie w międzyczasie popalając fajka przyklejonego do warg i przepłukując usta wysokoprocentową zawartością manierki.
- Było się nie opierdalać z Leninem - rzuciła blondynie, dopinając suwak. Ciągle dyszała i poruszała się niemrawo, ale humor jej dopisywał szampański. Przeżyła nawet krótki kryzys patrząc na wynurzającego się gangera. Zamrugała i pod wpływem chwili objęła mocno najpierw jego, potem Pazura. Pojebany był z nich zespół, nie dało się ukryć.
- Ale to piwo ciągle mi wisisz - przypomniała tak żeby tylko przypomnieć.

- Możemy już chyba zabrać sie za transport - stojąca na uboczu rudowłosa gangerka odetchnęła z ulgą z dziwnym psokojem. Wreszcie mogła się odwrócić frontem do resztek i zająć czymś konstruktywnym. Pociągnęła Eliotta w stronę nieprzytomnego olbrzyma - Od niego zaczniemy, przyda się pomoc… chłopaki, bądźcie tacy mili i pomóżcie przy noszeniu! - końcówkę wykrzyczała do Hivera i pozostałej dwójki runnerów.

Blondyna zwiesiła swój nosek na kwintę widząc, że nie załapała się na wspólną zabawę i wszyscy zbierają się z tej ławki, zapinają swoje ubrania a nie się czy ją jak już była na miejscu i w ogóle zauważalnie zmarkotniała. Hektor zdawał się ignorować blondynę ale już nie czarnowłosą która na moment znów się w niego wtuliła.

- Ej jesteś ostra laska widzę. Jak co to spoko bujaj do nas na dzielnię. Wiesz coś do załatwienia czy ktoś no zabawić się nie? Ale następnym razem ja biorę tył, ok? - Latynos wydawał się być nadal w świetnym humorze bo coś nie wkurzał się gdy zapalniczka nie chciała mu pstryknąć od razu ogniem przy jego pogniecionym skręcie.

- Jasne. Mówiłem ci nie bój się. - Nix uśmiechnął się w końcu do czarnowłosej dziewczyny z Zachodniego Wybrzeża i znów się uśmiechał całkiem promiennie i sympatycznie co kontrastowało z poważną miną jaką najczęściej przejmował odkąd San Marina poznała go wieki temu ostatniego wieczora w innej przestrzeni parę ulic dalej przed miejscowym komisariatem. Niespodziewanie złapał ją jakimś dziwnym chwytem gdy się do niego przytuliła, odepchnął ją wokół swojego biodra tak, że jej głową miotnęło w dół aż przemoczone czarne włosy uderzyły w kałużę jeszcze niżej i pocałował ja w tej pozycji na zakończenie tego numeru.

Trójka Runnerów zdecydowanie bardziej była zaciekawiona końcowymi ekscesami trójki z rozwalonej przed chwilą ławki niż noszeniem nieprzytomnych i bezwładnych ciał. Więc coś nie kwapili się zbytnio do tej ciężkie, niewdzięcznej i co najgorsza uczciwej pracy. No i Brzytewka nie miała takiego autorytetu jak choćby którykolwiek z Bliźniaków. Dlatego udawali, że niedosłyszeli jej zdania i niezbyt kwapili się by reagować na to co ona do nich mówi.

- Na co kurwa czekacie jełopy?! No ruchy zgarniać tych dwóch do fury! - syknął na nich Hektor dopinając pasek i spodnie. Z tak bezpośrednim poleceniem już nie szło zgapić więc trochę dla zdrowotności psychicznej mamrocząc pod nosem trójka Runnerów ruszyła do pierwszego bezwładnego ciała. Tweety zdołała w tym czasie otworzyć tylne drzwi i ze środka zamigotało żółtawe światełko w dachu wozu rozświetlające wnętrze. Blondyna próbowała zrobić miejsce odciągając tylko trochę mnie bezwładne ciała jakie już znajdowały się na podłodze czarnego ambulansu.

- Ruchy złamasie. - Nix podszedł w stronę ostatniego z ciał jakie pozostało na zalewanym ulewą placu. Hektor tknięty jego tonem podniósł czujnie głowę. Akurat by przekonać się, że trójka Runnerów wycwaniakowała go i wzięła się za przenoszenie te lżejsze ciało nieprzytomnego Chebańczyka zostawiając na razie w spokoju bezwładnego, łysego wieloryba. Przy nim stał już Eliott i właśnie podchodził Nix.

- Ehh… Całe życie z debilami… - Latynos pokręcił głową przybierając cierpiętniczą minę i też ruszył w stronę bezwładnego Rewersa.

- Po to tu przyjechałam - nożowniczka dogoniła go i wzruszyła ramionami, patrząc na ciężar do przeniesienia. We czwórkę będzie łatwiej, a jej aż tak zmęczenie nie rozłożyło, żeby nie dokończyć tego co zaczęła - Lenin ciągle nawija o tym jaki wasz szef jest zajebisty, a Det na wypasie. Że fury, wyścigi, lanie frajerów i nikt się nie porzyga gdy zobaczy jak komuś przegryzam gardło co się zdarzało. - po raz drugi wzruszyła ramionami - Tak mniej więcej się poznaliśmy. Długa historia i Lenin ją lepiej opowiada. Zobaczymy czy mnie przyjmie i da kurtkę. Wasz szef… dlatego chciał Brzytewkę, bo mu się pruje?

- No Lenin niegłupi facet jest. Póki nie nawija o tej swojej rewolucji to jest spoko. - kiwnął czarnogłowy ganger idąc do dwójki jaka już czekała przy bezwładnym ciele łysego olbrzyma. - Przegryzasz gardła? Ostro. - pozezował na nią gdy przez chwilę szli krok w krok. Nie wyglądał na jakoś “ruszonego” tym wyznaniem raczej jakby zaciekawionego co jeszcze wyjdzie w praniu z tą kobietą która szła teraz obok niego. - To chcesz się do nas przyłączyć tak na serio? - podniósł brew i spojrzał na nią teraz już uważniej. Przejechał od jej przemoczonych i ściekających lodowatą wodą włosów, przez twarz w kolorach żółci i pomarańczu od wciąż płonącego nieopodal ognia aż po jej oczaszkowane ubranie, buty rozchlapujące kałuże na zalanym ulewą i robactwem asfalcie.
- Masz dobre wejście. Jak żyleta. Powinno być ok. Ale wiesz, że szef to często zasięga opinii ekspertów co mieli styczność z taką świeżynką? - mówił poważnie, całkiem nietypowo jak dla niego ale na koniec cwaniackie oczka jak zwykle dokompletowały się do takiegoż uśmiechu.

- Taaa… a co to za specjaliści, którzy niby? - nożowniczka posłała mu przeciągłe spojrzenie. W końcu ktoś kto sie nie oburzał ani nie krzywił na jej wywody. - Chcę. W kupie raźniej, nie? No i was nie dziwi że gadam z Duchami, łatwo was wyczuć… jak Custera w tym Łosiu. Ciągle tam siedzi, on i jego ludzie. Zamknięci w pętli. Martwi - doprecyzowała zanim runner czegoś dziwnego nie pomyślał. Pochyliła się nad Rewersem i złapała jego lewą nogę.

- No wiesz, tacy specjaliści z których opinią szef się liczy. - wyjaśnił jej Latynos obchodząc nogi nieprzytomnego olbrzyma z drugiej strony. - Duchy są mocne. Dobrze słuchać co mówią. - powiedział schylając się po drugą nogę olbrzyma i na tym na chwilę rozmowa się urwała. Nawet dla czwórki ludzi, tego Rewersa było co nieść. Aż dziwnym się zdawało, że dali go radę we trójkę wcześniej przepchnąć po tym zadymionym, rozgrzanym gruzie. Na miejscy Gecko i Chrome pomogli im wpakować nieprzytomnego olbrzyma na podłogę furgonetki i tak już nieźle zawalonej ciałami. Z wnętrza jednak kusiło ciepło i brak deszczu bijące z pojazdu.

- My się przejdziemy. - powiedział do reszty Latynos już też jak i pozostała trójka zasapany tym dźwiganiem. Otrzepał dłonie w odruchowym geście skończonej pracy i wysiłku robiąc krok w bok. Tweety przejęła komendę nad tymi w maszynie i przygotowywała czarny pojazd do odjazdu.
- A Brzytewka nie. Guido kazał ją przywieźć bo nam ją powinęli skubańce. - wyjaśnił resztę jej wcześniejszych pytań. Dłoń mu nagle znieruchomiała jakoś w kierunku Nix’a który pomagał ułożyć już wewnątrz furgonu bezwładnego szefa Pazurów. - Właściwie to te skubańce nam ją powinęły. - skrzywił się jakby mu się przypomniało jaki był prapoczątek jego czy ich kontaktów z grupką Pazurów.
- No i wiesz, ona jest u nas lekarzem. No i wszyscy ją lubią. No i wkurwiło nas, że nam ktoś tak na bezczela naszych porywa. No więc musieliśmy ją odbić. Spotkaliśmy ich na Wyspie. Jak wracaliśmy z akcji. No i ja i ten złamas z dachu to byśmy załatwili tych cieniasów. Mieliśmy rzęchów na widelców. Tamtej foczy co leci na tego durnia szkoda trochę no ale w sumie szło o Brzytewkę nie? To byśmy ich rozwałkowali tam w lesie na tej drodze. No ale Brzytewka zaczęła sceny robić, że to jej stary i w ogóle. No to udaliśmy, że im darowaliśmy. Ale mieliśmy powiedzieć Guido i reszcie co jest grane. Z tymi sztywniakami pana super sztywnego prezydenta. A nie chcieliśmy też jej tak samej puścić. No to ja poszłem do Guido a ten cienias miał mieć na nich oko. I żeśmy się rozdzielili. No… Tak to jakoś było. - pokiwał głową Latynos streszczając wydarzenia z ostatnich dni w największym skrócie. Tweety już uruchomiła silnik i cofała by nakierować furgonetkę z powrotem mniej więcej na garaż. Setka metrów dla rozpędzonej bryki wcale nie było tak dużo. O wiele bliżej i krócej niż gdy oni wcześniej pokonywali biegiem ten odcinek.

- Swoich się nie zostawia. Samemu… to chujnia. Znaczy, bez żywych. Duchy mają moc i wiedzę, to one mi powiedziały gdzie psy schowały wasze ciężkie zabawki, te granaty, wyrzutnie, karabiny i miotacz. Gadając tylko z nimi idzie pierdolca dostać, takiego ostrego. Dobrze… jest mieć żywych. Są ciepli. Lubię jak jest ciepło - kobieta mruknęła, bawiąc się zabranym sprzed zawalonego budynku nożem. Powoli oczyściła go z ziemi i słuchała uważnie, łącząc w głowie informacje zasłyszane i zobaczone odkąd wygolony złamas zatrzymał czarnego vana.
- Lenin i Tweety słuchali się Paula odkąd sie pojawił. Ci z pierdla też o nim mówili… i o tobie. Ciebie też się słuchają. Lenin ma przesyłkę dla Guido, liczy że to go wprawi w dobry nastrój i łatwiej mu przyjdzie zgoda żeby mnie przyjąć. To są ci specjaliści? - podsumowała.

- To duchy ci powiedziały gdzie coś jest? Niezłe. - skwitował Latynos kiwając głową ale zezując na nią dodatkowo i trochę uważniej. Nie było go na komisariacie i akcji w nim i wokół niego więc pewnie nie do końca ogarniał detali numeru o jakim wspominała San Marino. Ale chyba i tak ogólnie przyjął ten fakt do wiadomości.
- No ja lubię jak jest gorąco. W końcu jestem czystym żarem południa nie? - wyszczerzył się znowu tym bezczelnym uśmiechem i przygarnął do siebie idącą obok kobietę. W porównaniu do zimnej aury jaka dominowała wokół i zalewała ich oboje już nie pierwszą chwilę wydawał się jednak wyjątkowo być trafny z tym żarem. Jego ciało było jedynym ciepłym obiektem w zasięgu dłoni szamanki.
- No ba, że słuchali! - parsknął wyniosłym tonem zadowolony chyba, że dziewczyna właśnie tak ładnie i składnie podsumowała swoje spostrzeżenia. - No ja rozumiem. Nikt nie rodzi się doskonały. Większość się rodzi pojebana na szczęście szybko zdycha nie przekazuje swojego pojebu dalej. A ten złamas w ogóle jest beznadziejny. Nie wiem co by z niego było gdyby nie trzymał się blisko mnie. Wiesz, że on zżyna moje najlepsze teksty? Żałosne moim zdaniem no ale cóż. Pozwalam mu na to by cokolwiek czasem zaliczył czy na totalnego leszcza nie wyszedł. - Latynos znów przybrał ten wspaniałomyślny ton korzystając z okazji by poodgryzać drugiemu Bliźniakowi. Zwłaszcza gdy zgodnie z gangerską filozofią ten nie miał szans się bronić bo przecież kawały miały się podobać robiącemu kawał a reszcie niekoniecznie.
- Na szczęście dla tego złamasa reszta myśli, że go lubię a ze mną się liczą więc myślą, że on też jest kimś ważnym. Stąd ten posłuch jak widzisz. - Hektor wskoczył teraz na nieco bardziej mentorski ton gdy wyjaśniał skąd u znajomych San Marino noszących takie kurtkę jak on i Paul takie a nie inne zachowanie względem nich a nawet Paul’a.
- Ale co tu się rozgadywać, no jak zrobisz dobre wrażenie na mnie i no dla ściemy chociaż na tamtym złamasie z dachu co tak po chamsku nie pamięta o najlepszym kumplu i bracie i sam bzyka laski na dachach no to mówię ci, właśnie o to chodzi. I droga do naszej bandy stoi dla ciebie otworem. Będzie zajebiście mówię ci to. Jak gadasz z duchami no i ruchasz się jak mokre marzenie i ciachasz tymi nożami pewne i jaja masz jak widzę no to kurwa na pewno się nadasz. - Latynoski Runner wciąż wydawał się być w wyśmienitym humorze i przynajmniej teraz widział dla San Marino świetlaną przyszłość w ich bandzie. W końcu miała najwyraźniej zestaw cech całkiem przydatnych i pożądanych w ich bandzie.

- Ten złamas w golfie nie jest aż tak tragiczny - nożowniczka odpowiedziała zadumana. Szli objęci, a ona wciskała mu ręce pod kurtkę żeby ogrzać skostniałe palce. - Widziałam jak się rusza. Jak kot. Zdjęliśmy tą jego foczę jak się zakitrała po snajpersku na dachu psiej budy. Nawet nie kwikła. Ten karabin co go noszę jest jej. Jakiś fant za kłopot się należy, nie? - parsknęła na samo wspomnienie tej akcji skradankowej - Na razie póki trzymam przywiązanego do siebie ducha tego nieprzytomnego… tego… Briana - skrzywiła się - To jestem wyłączona, a on zostanie nieprzytomny, jego ciało. Ale tak. Przydaje się… Duchy są mądre. Mówią… różne rzeczy i dużo pamiętają. I nie gadaj… zrobiłam na tobie wrażenie. No patrz jak się do mnie kleisz - objęła go mocniej.

- Jaaa się kleję do ciebie? - fuknął na nią Latynos ewidentnie patrząc na ich torsy i ramiona jakby sprawdzał naocznie kto tu i jak trzyma kogo choć oczywiście w jawnym podtekstem, że na pewno nie jest jak dziewczyna mówi. - Przyznaj się, że roztapiają ci się kolana od południowej namiętności. - roześmiał się Runner w skórzanej kurtce wciąż jednak trzymając nożowniczkę tak jak i wcześniej.
- A fant i to zdobyczny święta rzecz. Jak zabrałaś na akcji tamtej małej ten karabinek no to jest twój. No chyba, że dasz go sobie zabrać jak jakiś frajer. - zgodził się z opinią o zdobyczach i łupach z akcji. - Ale nie przesadzaj, że ten złamas porusza się jak kot co? Znaczy może coś tam podpatrzył ode mnie no to może ale nie daj się nabrać na te jego tandetne sztuczki. - powiedział jej dobrotliwym tonem jakby byli najlepszymi przyjaciółmi albo nawet jej zaginionym starszym bratem który próbuję ją uchronić przed złem tego świata. Zamilkł bo właśnie obok śmignęła czarna smuga rozpędzonej furgonetki którą blondyna rozpędziła maksymalnie by jak najszybciej pokonać niebezpieczny odcinek. Mimo ciemności dy okna szoferki śmigały obok nich i nim jeszcze rozbryzgane kołami kałuże ich dodatkowo nie ochlapały zimną wodą czarnowłosa kobieta miała wrażenie, że śmignął jej owal twarzy blondyny za kierownicą.

- A właśnie! Słuchaj tamten z plakatu to chyba nie powiesz, że zrobił co dobrze? Znaczy nie tak jak ja nie? Chyba nie dałaś się nabrać na te jego tandetne sztuczki i bezsensowne gadki? On jest jeszcze bardziej beznadziejny niż ten cienias w golfie co nawet kurtki na grzbiecie nie umie utrzymać. - śmigająca furgonetka jakby przypomniała Hektorowi o jeszcze jednym złamasie który mu podpadł swoim pozerstwem i nieudolnością o której nie omieszkał nie wspomnieć idącej pod ramię rozmówczyni.

- Śliczny? Dobrze sobie poradził, nie narzekam. Niczego sobie jest… i jak z plakatu. Na razie wstrzymam się z oceną który lepszy - odpowiedziała równie zamyślona co przez całą drogę, ale na koniec się wyszczerzyła po zbójecku - Bo trzeba wypróbować odwrotny układ. No i sam chciałeś być teraz z tyłu, złamasie. No to będziesz - pokiwała głową, pomijając komentarz o topniejących kolanach i tym podobnych. - Nie przesadzam, mówię jak było z tym kotem… no ale z nim nie przedzierałam się przez płonący, zapadający kurwidołek. Byłam ciekawa czy spierdolisz i nas tam zostawisz, ale masz jaja. Dlatego cię lubię. Tego drugiego złamasa też. Chuj że nie ma kurtki w ogóle i bezsensownie gada. Wisi mi piwo i chce je dostać.
- “Śliczny”? - Hektor skrzywił się jakby nożowniczka powiedziała “obrzydliwy” i to jeszcze coś tak obrzydliwego, śmierdzącego i obślizgłego podesłała mu pod nos. - Dziewczyno otrząśnij się. Ten pacan jest nieżyciowy. Chce się strzelać z tymi kutrami bo ma spluwę i nie ogarnia czaczy, że tam są cholernie większe spluwy. I po chuja się z debilami strzelać a temu debilowi tłumaczyć? - wytłumaczył jej kolejne wady tamtego drugiego który widocznie pojechał w furgonetce która ich właśnie minęła i teraz zniknęła za rogiem. Tweety jak na standard z Det coś jechała dziwnie nudno i ostrożnie, rufą prawie nie zarzuciło ani nic finezyjnego się nie działo.
- Rozumiem. Nie chcesz robić mu przykrości. Nie wiem dlaczego skoro nas nie słyszy więc prawdę o nim możemy sobie powiedzieć ale no rozumiem. Jesteś z tych subtelnych. - Latynos wrócił do swojego tonu starszego brata nie chcąc przyjąć do wiadomości tego co o Nix’ie mówiła idąca obok niego kobieta. - No ale masz rację. Cieszę się, że jesteś rozsądna i mam zaklepane miejsce. - powiedział i dłoń która dotąd obejmowała ją pod ramię zsunęła się niżej po jej plecach aż na jej pośladki.
- Poza tym moja droga… - teraz przyłożył drugą dłoń sobie w okolice swojego serca dając wyraz, że będzie mówił właśnie bardzo szczerze i bardzo od serca co jakoś nie przeszkadzało drugiej dłoni pozostawać na strategicznie ważnej tylnej lokacji rozmówczyni. - Jak ci w ogóle mogła przyjść na myśl, że mógłbym cię tam zostawić. No chuj z tamtą miernotą ale ciebie? Taką gorącą foczkę? No jak mogłaś tak w ogóle pomyśleć? Ranisz moje serce takimi oskarżeniami. - dodał patrząc na nią jakby właśnie zabrała mu lizaka z ręki i jakby miał te połowę lat mniej niż pewnie miał.

- Jest nieżyciowy. Nierozsądny i prędzej niż później skończy paskudnie. Zdechnie szybko, brutalnie, a jego duch zamknie się w pętli bez początku i końca, raz po raz przeżywając ostatnie minuty cierpienia i pustki. Uroboros… wąż połykający własny ogon - San Marino na te parę zdań stała się bardzo poważna, a biorąc pod uwagę minę jaką obdarzyła czarny furgon z Pazurem w środku, nienaturalnie smutną. Szybko jej jednak przeszło i już się uśmiechała szeroko - Więc trzeba z niego korzystać póki jeszcze się rusza, jest ciepły i należy do świata Żywych. Niech ma coś przed tym marnym końcem. Subtelna… to nazwa czegoś do żarcia? - udała zdziwienie, mrugając do kompletu. Wczepiła się też mocniej w Runnera, w ten sposób rekompensując dotkliwe zimno z pozostałych stron - Masz zaklepane, a jak Guido mnie przyjmie to będzie się nam dobrze współżyło. Duchy tak mówią, a ich warto słuchać - kiwnęła głową raz a porządnie - No i gitara, ty pilnujesz mnie, ja ciebie. Już nie lamentuj, będzie git. Nikogo nie oskarżam, dziele przemyśleniami. Tam było naprawdę w chuj chujowo - wzdrygnęła się i popatrzyła na dogasające ruiny - W chuj, chuj źle… co ty masz z tym oddychaniem? Maski nie wyrabiały, a ty miałeś tylko chustę ale cię nie poskładało. No i się tak nie bulwersuj na Ślicznego, jak nie dla niego to zrób to dla tej gorącej foczki, dobre? Nie że masz go tam głaskać po łbie i słodzić. Nie zajeb go, póki sam się nie zajebie. Ktos teraz musi być z przodu - popatrzyła na Latynosa poważnie.

- Widziałaś to? Widziałaś jego śmierć? - spytał też nagle całkiem spoważniały Runner wskazując gdzieś tam za róg gdzie już dochodzili a wcześniej zniknęła odjeżdżająca furgonetka. - Poza tym chuj z nim mimo wszystko. Niech mnie nie wkurwia, nie podłazi pod nóż i lufę to chuj. Niech tam sobie fika, wozi i myśli, że jest fajny. Co to nie on. - wzruszył ramionami i na gangerlandię prezentując całkiem sporo wstrzemięźliwości względem kogoś za kim jawnie nie przepadał.
- A tam było gorąco ale daliśmy radę nie? - dłoń Latynosa powędrowała z powrotem z pośladków przez plecy wracając do ramion by skończyć na przyjacielskim ni to potrząśnięciu ni to przytuleniu obejmowanej kobiety. - Daliśmy radę. Nawet tamten cienias nie skaszanił więc było ok nie? - spojrzał na nią wesoło i pocałował ją szybko, znienacka i bez ostrzeżenia. Tym razem krótko i psikuśnie, dla dodania otuchy i odwagi a nie dla zabaw jakie niedawno skończyli.
- A co do bycia z przodu no po co nam ten złamas? Wiesz jak trzeba ja cię spokojnie obrobię i z przodu i z tyłu. A jak już to ten pacan z dachu też byłby mniej beznadziejny od tamtego co myśli, że jest fajny. - Hektor jednak też coś do końca nie chciał opuścić swojej niechęci względem dzielenia się kochanką, zwłaszcza z “pięknym plakatowym chłopcem” jak go ochrzcił Paul.

Zdołali dojść z powrotem do nadal rozwalonych wrót garażu. Wewnątrz już byli chyba wszyscy albo prawie. Oba pojazdy znów stały zaparkowane wewnątrz starego garażu. Zmieniło się to, że wewnątrz jakiejś starej beczki płonęło chyba jakieś ognisko przy którym już ogrzewało się parę osób.

- Jak to po co nam on? Żeby było sprawiedliwie, po równo i dla porównania. I nie jojcz, było dobrze. Daliśmy radę i tam w piwnicy i na ławce. Jak was zmotywować to potraficie zgrabnie współpracować. Zobacz czy ten złamas w golfie skończył obrabiać swoją foczę - parsknęła, wchodząc do środka. Koksownik kusił ciepłem, odkleiła się od Hektora i jak po sznurku poszła prosto pod źródło ciepła i światła, wyciągając do niego ręce.


Wreszcie nic nie padało na głowę, tylko robali było tak samo dużo, jak i na parkingu. Nożowniczka stała nad koksownikiem, z przyjemnością grzejąc dłonie, ale cichy chrobot pod czaszką nie dawał jej spokoju. Upierdliwy, skowyczący nakaz, żeby się ruszyć. Zobaczyć, zbadać. Ignorowała go, wpatrzona w tańczące płomienie aż do momentu, w którym zorientowała się, że na zaczerwienioną skórę dłoni spadają pierwsze płatki popiołu, zrobiło się też zimniej. Oddech zmienił się w parę, mróz zaatakował kręgosłup.
Zacisnęła zęby, potrząsając głową.
“Ani mi się kurwa waż!” - warknęła w myślach, odpychając kolejną wizję. Nie miała na nią siły. Płomienie zafalowały, na krótką chwilę zmieniając się w posępną twarz. Znała chujka, leżał za jej plecami, w vanie.
“Ten stary pies… chcesz z nim porozmawiać?” spytała, a w odpowiedzi poczuła gorące potwierdzenie, palące żołądek jak dobry bimber.
“Co chcesz mu powiedzieć, popłakać w rękaw? Przecież żyje, ty też. O co ci chodzi?”

Chłód. Ziąb. Zimno. Zaczynało zdobywać coraz większą władzę nad żywymi. Wilgoć spadająca z nieba, sunąca strumieniami po podłożu, asfalcie, betonie podłogi, zbierająca się w niemrawe ciemne plamy kałuż odblaskujące każdy świetlny refleks. Zimno było coraz bardziej dominujące. Opanowywało ciała żywych, oblepione mokrymi, marznącymi ubraniami, wysączające ciepło żywych coraz bardziej. Wewnątrz garażu było chociaż bez siekącej w twarz i ciało ulewy przenikania płatkami śniegu. Przy improwizowanym koksowniku jednak zimno przegrywa walkę z ciepłem Zaczynało się wycofywać od dłoni w górę ramion. Przyjemnie grzało brzuch i rozchodziło się wyżej i niżej od tego miejsca. Ogień. Taki sam jaki niedawno przenicował zrujnowany budynek który o mało grupki ludzi nie podusił i nie przygniótł walącym się gruzem ścian. Tak samo parzył, podobnie dymił choć pachniał inaczej.

Ogień i dym. Wzór. Twarz. I emocje jakie ze sobą niosła. Jakie szamanka wyczuwała nie tylko przez dym i płomienie które były tylko bramą do więzi łączącej ją z innym światem. W tym innym świecie też był garaż, beczka z podpalonymi gratami a jednak wszystko było inne. Ludzie którzy stali obok niej przy tym zardzewiałym gracie byli przejrzystymi, zadymionymi sylwetkami. Zupełnie jakby grymas dymu i ognia formował się w humanoidalne postacie. Zdawałoby się, że mocniejszy podmuch wiatru zdmuchnie je nie zostawiając po sobie śladu. Tak. Żyli. Więc w tym świecie zostawiali słaby ślad. Co innego ta twarz. Ona w bezpośrednim sąsiedztwie San Marino była najwyraźniejsza oprócz niej samej.

Bryła. Buda. Kanciasty kształt wewnątrz zadymionych, ruchomych i na pewno nie ze stałego metalu zrobione ściany garażu na łodzie stał ciemniejszy kształt. Tam gdzie w świecie bliżej stał samochód Tweety i Lenina. Twarz i głos były zainteresowane tym kształtem. I szamanka wiedziała dlaczego. Tam, przy dnie tej ciemnej bryły, poprzez zabazgrane ścianki dostrzegała podłużny, nieruchomy owal. Też jeszcze zamazane ale już bardziej stabilne niż te półprzezroczyste dymy wokół niej co w świecie żywych grzały się przy dymie i ogniu płynącym z beczki. Tam w tej bryle też ktoś był. Nie żywy ale i jeszcze nie martwy. Balansujący na krawędzi. Właśnie to przykuwało uwagę i zainteresowanie ciała jakie widziała zrodzoną w ogniu.

Jak zwykle nie słyszała dosłownie tego co mówi duch. Wyczuwała jednak zbitkę emocji. Jak od słabych duchów. Żywi i nie całkiem umarli zostawiali jednak najczęściej słabszy ślad w świecie w którym gościła obecnie mówczyni duchów. Twarz była zdezorientowana. Zmieszana. Nie była pewna co się stało czy stanie. Była prosząca. Stęskniona. Złakniona i zainteresowana pustym obecnie ciałem. Zainteresowana powrotem do niego. Była też zdenerwowana. Rozzłoszczona. Krnąbrna. Tą niewidzialną więzią jaka powstrzymywała ją z dala od własnego ciała.

“Masz dość wycieczek i chcesz wrócić do domu? Już? Przecież wiesz, że nie czeka cię tam nic prócz bólu i niemocy. Naprawdę tego chcesz, cierpieć? Twoje ciało jest słabe, ranne i bezużyteczne. Nie podniesie broni, nie zada ciosu, ani nie zasłoni nikogo, na kim ci zależy. Na razie jesteś bezpieczny, nic ci nie grozi. Karmisz się moją siłą… korzystaj, przyda ci się w najbliższych dniach. Czeka cię udręka, powolne gojenie ran. Chłód, głód i ból. Niemoc… naprawdę tego chcesz?” - San Marino skrzywiła się niechętnie. Utrzymanie więzi niosło ze sobą pewną cenę, na razie jednak jeszcze dawała radę ją utrzymać.
“Mów do mnie, skup się. Nie masz ust, ale jeżeli się postarasz, możemy rozmawiać normalnie. Nie myśl o braku ciała, myśl o słowach, dźwiękach. Nie rozpatruj skąd pochodzą, wydaj je z siebie. Spróbuj.”

Chciał. Pożądał ciała i tęsknił za światem żywych który z nieskończonymi eonami czasu śmiertelników słabł i mętniał w pamięci duchów coraz bardziej, deformując się przekształcając w coś nowego i innego, wypaczając swoje pierwotne emocje i uczucia. Ale to było pospolite u większości duchów więc te echo myśli i emocji jeszcze nie umarłego człowieka też nie wychodziło poza ten schemat. Chciał wrócić.

To jednak mógłby odebrać nawet ktoś kto gościł by w tym świecie przypadkowo lub szaman zdołałby jakimś cudem wprowadzić tu kogoś. San Marino jednak nie była tu pierwszy raz i nie pierwszy raz rozmawiała z duchową esencją pozostawioną po świecie żywych. Duch więc po powierzchownej i powszechnej chęci powrotu do ciała i to własnego ciała zawahał się słysząc słowa szamanki. Niewyraźna plama zadymionej trochę świecącym dymem twarzy podpłynęła do twarzy nożowniczki. Zbliżyła się do boku jej głowy, do ucha. Poczuła. Coś. Emocje. Ślady wspomnień i pamięci człowieka balansującego na krawędzi dwóch światów.

Zapach jedzenia. Kuchnia. Dom. Stół. Inni ludzie. Kobiety. Dwie. Przy stole. Wspólnym stole. Rodzina. Zaskoczenie. Strach. Krzyk. Kobiecy krzyk świdrującego przerażenia. Siostra. Krzyk siostry. Agresja. Wytłumia strach. Walka. Przeciwnik. Większy i silniejszy. Trudny. Ale myk. Nie znał myku. Udało się! Spadają! Satysfakcjonujący wrzask wroga, chrupiące złowrogo kości. Upadek. Podłoga. Wstać! Szybko wstać! Niech uciekają! Zawiadomić! Sprowadzić! Ostrzec! But. Kolejny. Żebra. Ale ból. Znowu. Kolejne żebra. Za dużo. Za wiele. Za szybko. Kolejni. I jeszcze. Ale niepokój. Strach. Uciekły?! Udało się?! Nie! Na próżno! Ogień. Dym. Dom. Dom w płomieniach. Śmiech. Szydzący. Porażka. Czerwień. Czerwona plama. Czerwony krzyż. Na czerni. Ona. A miała pomagać! A jest z nimi! Ukłucie. Zastrzyk. Niemoc. Słabnąca złość. Słabnący ból. Słabnący przedświt gwiazd. Las. Strzelanina. Blisko. Szansa. Jest tylko jedna. Ale za blisko! Zbyt wielu! I więzy! Ale może im się uda! Atak. Zaskoczenie! Udało się! Czemu zwlekają?! Mają uciekać! Krzyczy. Pogania! Nie wiadomo kiedy wrócą! Muszą uciec! Chociaż one! Przecież muszą mieć zapas przed pościgiem bo kuleje! Udało się! Uciekają. Znikają w zaroślach. Co teraz?! Uda im się? Złapią je? Zdąży się sam uwolnić? Jeszcze trochę. Jest tutaj tylko jedna. Ale nie, już są. Koniec strzelaniny. Już są! Gniew, złość. I mściwa satysfakcja. Nadzieja. Udało im się?! Znajdą je?! Ból. Ciemność. Mrok. Niepewność. I nadzieja.

Głowa czarnowłosej obróciła się ku wyciągniętym z pożaru ludziom i klęczącej przy większym ciele gangerce. Blask ognia tańczył na rudych włosach, dookoła wirowały płatki popiołu. Widziała puste, wpatrzone w twarz łysola spojrzenie, sztywność mięśni i trupio blade policzki. Smutek.
Złość… metaliczny ruch na języku. Swąd spalenizny i żywiczny zapach sosnowych igieł. Mgła, zarówno z tego jak i tamtego świata, osiada między rozmazanymi kształtami. Była tam, przy porwaniu. Czerwony krzyż na czerni, znajomy element. Była też w lesie, przygnieciona nogami, nieruchoma. Cicha, spokojna.
Głośna i spięta na zalewanej deszczem ulicy przed komisariatem.
Brian… na piętrze jest Brian.
Ciemny, wypełniony dymem korytarz, kraty celi i przerażony chłopak zamknięty po drugiej stronie. Suchy kaszel i wytłumiony przez maskę widok jego twarzy.
Znów las, strzały w oddali. Tupot butów i trzask pękających gałęzi.
“Szukasz zemsty?”

Zemsty? Twarz emanowała zwitkiem niezbyt klarownych emocji. Zdziwienie? Zaskoczenie? Zastanowienie? Coś po trochu z tego wszystkiego. Zwlekał z odpowiedzią. Po chwili nieczasu w tym innym świecie w końcu jednak wyczuła coś wybijającego się ponad tą chwilową rozterką. Troska. Obawa. Niepewność. Uciekające w las kobiece sylwetki. Matka. I siostra. Tak skrzywdzone ostatnio. I tak wymagające nadal opieki. Zwłaszcza okulawiona siostra. Która… Tu w umysł San Marino uderzyła ognista zbitka emocji które pierwszy raz nacechowane były tak silnym gniewem, agresją, złością, niezgodą na taki stan rzeczy odkąd zaczęła komunikować się z tym duchem. Tak duch, nawet balansując na krawędzi światów nie był w stanie być obojętny czy spokojny gdy przypominał sobie co się przytrafiło siostrze. Nie, nie teraz. Wcześniej. Ale od tych samych. A teraz. Tak teraz pozostawała nadzieja. Przecież uciekły. Może im się udało. Może uciekną. Może ich nie znajdą, nie złapią, nie dorwą znowu… Tak chciał wrócić. Bo niepewność była katorgą silniejszą niż wszystkie inne. Męką jaką duch najbardziej zapamiętał z tamtego i przyniósł najwięcej do tego świata. Reszta miała tutaj tylko chwilowe lub drugorzędne znaczenie.

Nogi same poniosły nożowniczkę tam gdzie ruda dziewczyna. Szła powoli, przedzierając się przez mgłę, a popiół osiadał na jej i tak popalonym ubraniu.
- Byłaś tam - powiedziała, kucając obok i szepcząc jej do ucha - U Briana, przy porwaniu. Tam gdzie ból i ogień. Miałaś pomagać, a byłaś z nimi… w lesie. Uciekły. Jego rodzina. Siostra i matka. Co z nimi? Gdzie są, żyją? Widziałaś je potem, uciekły?

Zaskoczenie zmusiła Savage do wyprostowania pleców. Wzdrygnęła się, zaatakowana werbalnie z odległości naruszającej jej osobistą strefę. W pierwszej chwili nie zrozumiała, lewa brew podjechała ku górze. Potem jednak dotarł do niej sens usłyszanej wypowiedzi, choć cel konwersacji umykał lekarce, a coś oślizgłego poruszyło się w piersi, gdy padło oskarżenie.
- Tak, byłam - powiedziała spokojnie, przenosząc wzrok z zakrytej maską tlenową twarzy Tony’ego na czarnowłosą kobietę. Westchnęła, ramiona opadły ku dołowi, a głowa pokręciła na boki wybitnie zmęczonym ruchem - Ktoś musiał pilnować, żeby nie stała się im krzywda większa, niż… nie mam na wszystko wpływu. Staram się, rozumiesz? Ale nie jestem bogiem, nie wszystkiemu mogę zaradzić… nie wszystkiemu - przeniosła wzrok na powrót do powalonego olbrzyma, a drobnym ciałem zatrzęsło - Ale i tak zostanę potworem, ludzie widzą tylko to, co chcą widzieć. Wybiórcze pojmowanie faktów, nieważne. Pani Claire i April nic nie jest. Nico i jej podkomendni znaleźli je i przyprowadzili do Cheb. Są tutaj, w szoku, ale całe. Za coś jeszcze mam odpowiadać? Pojawienie się Molocha, wojna która zniszczyła nasz świat, klęska nieurodzaju? Jestem trochę zajęta, wybacz. Mogę spytać o cel tego przesłuchania i nagłe zainteresowanie tematem?

- Duch prosił. Chciał wiedzieć - wyjaśnienie San Marino na pewno nic nie wyjaśniało, ale nie umiała tego lepiej wyjaśnić. - Ja bym ich jebnęła i po kłopocie, nie spinaj się. Weź zapal… nie osądzam. - wstała i poklepała w przelocie ramię lekarki.

- Dziękuję, niezmiernie mnie to cieszy - odpowiedź wyszła Alice uprzejma, mimo że czuła się nieswojo. Znowu te duchy…

“Zadowolony?” - pytanie nożowniczka skierowała już do pasażera, łowiąc kątem oka jego rozmytą plamę. Stanęła przy vanie i oparła się o niego plecami.
“Czerwony krzyż na czerni… była tam. Wasz potwór. Odpowiedziała. Żyją, nic im nie jest, są bezpieczne.Wróciły do Cheb, Dalton się nimi zajął. Są całe, tylko w szoku. Nie musisz się o nie obawiać.”

Była. Tak czerwona plama tam była. Duch wiedział, że tam była. Pamiętał. Ale pamiętał też, że była z tamtymi. Wahał się. Obawy zniknęły zastąpione wahaniem. Wierzyć czy nie wierzyć? Wyczuwała splątanie myśli i emocji twarzy z dymu i ognia. ON. Tak ON. Jemu ufał. Jemu by uwierzył. Był blisko. Słyszał jego głos, obecność, emocje. Jak znacznik czy kotwica pomagający znaleźć drogę do domu we mgle i ciemności. Ale plama czerwieni. Nie ona nie miała takiego autorytetu jak ON. Zdecydowanie nie. I była z nimi. Pomagała tamtym. Uśpiła. Gadała. Truła. Tak nie można było ufać komuś takiemu jak czerwona plama. Czekała. Czekała w łodzi aż skończą. Obandażowała rany. Im też. I mówiła. Coś mówiła bez sensu. Była z nimi. Duch wahał się. Nie chciał odrzucić przekazu szamanki jako nieprawdę czy oszustwo ze strony czerwonej plamy. Chciał uwierzyć. Chciałby były całe. Bezpieczne. By nic im się nie stało. Ale czerwona plama. Pamiętał kim była i co zrobiła. Co powiedziała. Jej zaufać duch nie chciał. Duch więc nie odpowiedział jednoznacznie w zamian mówca umarłych odczuwała plątaninę sprzecznych, silnych choć często urwanych emocji. Były gwałtowne, czyste, barwne i mocne jak u świeżych duchów. Lub jak to się mówiło o śmiertelnikach gdy myśli kotłowały im się pod czaszką. Rzadko który duch miewał tak silne i bogatą paletę emocji. Zazwyczaj u starych duchów bywały i silniejsze ale o wiele bardziej jednolite i ukierunkowane a teraz u tego ducha była cała burzowa chmura emocji.

“Czerwona plama jest Runnerem” - San Marino przymknęła oczy, szukając ręką klamki od drzwi vana - “Nie znam jej długo. Parę godzin, ale przez ten czas nie widziałam żeby kogoś skrzywdziła. Była na łodzi, bo to doktor. Pomaga ludziom, nie tylko gangerom. Ktoś musiał pilnować, żeby nie stała się wam duża krzywda. Większa” - skrzywiła się bo tego fragmentu nie umiała pojąć - “Pacyfista, nie walczy… była tam, wam też chciała pomóc. Opatrzyła was i ich. Wszystkich. Tutaj, teraz… tak samo. Runnerów, Eliotta, tego wielkiego mutanta, Pazury. Daltona, jego też leczyła. Nie pozwoliła nam się pozabijać, a chcieliśmy. Walczyć, zabijać, tam, przed komisariatem. Ale żyjemy. Wy też. Twoja rodzina. Ciebie nie chciała zostawić. I Eryka. Nie chciała żebyście się udusili. Plama nie jest zła, zależy jej na was” - poczekała aż niewielki rudzielec odejdzie żeby złapać któregoś ze złamasów i zacząć go zasypywać pytaniami i szarpnęła za drzwi. Wślizgnęła się tyłem do wnętrza furgonu. Zasunęła je za sobą, kucając przy ciele Briana. Nachyliła się nad nim, a twarz w kapturze zawisła zaraz nad jego nieprzytomną i przywołała obraz sprzed posterunku. Chłód, deszcz, armię robaków i jeden, jedyny głos rozsądku: proszący, przejęty. Skupioną, gadającą twarz, prosząca o pokój zamiast rzezi. O pomoc rannym, o zachowanie rozsądku. O współpracę, nić porozumienia. Małe ręce sprawdzające po kolei każdego rannego, żyjące własnym życiem kiedy bandażowały. I jeszcze więcej smutku, który plama próbowała ukryć. Tak samo jak własne rany.
“Spójrz na siebie”

Lekarzem. Duch nie zgadzał się ze słowami szamanki o czerwonej plamie. Ale pod ciągłym natłokiem jej słów i obrazów stracił na pewności z tym poprawianiem. Jak to czerwona plama jest Runnerem? Przecież jest lekarzem. Wszyscy to wiedzą. Duch pamiętał przecież jak tu była. Wcześniej. Była. Była lekarzem. Pomagała. Pomagała im. Nie tamtym. Lubili ją. Pamiętali. Jak była. A teraz była z tamtymi. Dlaczego? Dlaczego wróciła z nimi i im pomagała? Dlaczego? Duch był wyraźnie skołowany między tym co pamiętał z innych czasów z wcześniej, między tym co zapamiętał z teraz z tym co mówiła mu przewodniczka i łączniczka obydwu światów. To wszystko było dziwne i przeczyło same sobie. Lekarz? Runner? Pomagał? Wtedy? Teraz? Przeszedł na drugą stronę? Oszukał? Zdradził? Pomógł? Nie pomógł? Okłamał? Wahał się. Nie był pewny co myśleć.

Na wiele nazw i imion duch nie reagował lub prawie. Ale to też było u nich powszechne. Tylko rzeczy, imiona i nazwy związane w własnym życiem na tyle długo i głęboko by odcisnąć w duchach swój ślad lub związane z chwilą przejścia czyli najczęściej równoznaczne se śmiercią i to raczej nie ze starości były na tyle mocne by wywołać zainteresowanie czy reakcję duchów. Teraz też wyczuła dwie nazwy na jakie duch zareagował żywiej. “Eliott”. Wyczuła, że imię kolegi z pracy wzbudza w duchu pozytywne reakcje. Ciekawość, troskę, zainteresowanie. Najwyraźniej lubi się i kumplowali w świecie żywych. No i Dalton. Dalton musiał być kimś ważnym dla tego ducha. Wyczuwała, że jest jak na razie jedynym na tyle silnym wspomnieniem by duch dał radę określić go precyzyjniej. Zwitek wspomnień i emocji gdy o nim była mowa czy gdy myślał miał na tyle charakterystyczną dla szamanki barwę i zapach, że był tożsamy z imieniem kogoś. Najprościej było to utożsamić z krótkim słowem “ON” w świecie śmiertelników. Dalton odcisnął na tym duchu bardzo silną emanację. Obydwie kobiety gdy szło o wspomnienia z porwania miały wyraźniejszy ślad ale chodziło o scenę pokrewną śmierci i przejściu do tego świata. Duchy zawsze to zapamiętywały najlepiej. Daltona w tych wspomnieniach nie było a mimo to był wyraźnie rozpoznawalny we wspomnieniach ducha. Musiał być więc kimś dla niego wyjątkowym i bardzo ważnym przez dłuższy czas by pozostawić aż tak mocny ślad.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.
Czarna jest offline  
Stary 05-01-2017, 09:57   #474
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
Duch spojrzał na powrót w świat śmiertelnych. Spojrzał na swoje ludzkie ciało. Spojrzał też na wspomnienia San Marino i musiał też spojrzeć w nią samą. Nie dało się inaczej. By coś wziąć trzeba było coś dać. By coś pokazać samemu trzeba było się obnażyć. Kobieta pokazała. Pokazała ulicę. Ściany. Podłogę. Robaki. Dym. Krzyki. Wycelowane w siebie lufy. Ołów i napalm w lufach wstrzymywany ostatnimi resztkami wolnej woli. Pokusa. Tak powszechna i zrozumiała dla wszystkich. Py zrobić ten kilkumilimetrowy ruch na cynglach i wreszcie mieć spokój. Załatwić problem, załatwić tych drugich. I czerwona plama. Krzycząca, mówiąca, namawiająca, przekonywująca. Czarnowłosa, oczaszkowana kobieta. Obok. Nóż. Szyja. Eksplozje. Ciała rzucone na burtę. Zgrzyt resorów i hamulców. Krzyk ludzi. Ciemność. Odmieniony olbrzym z ciałem grubawego, starszego faceta na rękach. Z błyskającą plamą odznaki. Blondwłosy umazanej farbą kobiety za kierownicą. Krzyk ponaglenia od Azjaty obok. Strzały. Pościg. Spadające łuski. Też krzyki. Dziury w karoserii prześwitujące strumieniami zakurzonego, południowego światła i wśród hegemońskiej spiekoty. Dym. Z płonącej wieży. Budynek. W oddali. Poczucie straty. Tęsknota. Kim jesteś?

San Marino zacisnęła usta i zagryzła wargi. Zacisnęła dłonie w pięści, ciągle wisząc nad nieruchomym ciałem. Kim była? Kim jest… gorzki smak popiołu w ustach. Powoli obróciła obraz na czerwoną plamę, krzyczącą o bunkrze, wirusie. Epidemii. Plamę mówiącą szybko do Eryka o niebezpieczeństwach zarazy skrytej pod ziemią. O konsekwencjach, zarażenia. Potem przywołała widmo z garażu, słowa o tym, że Runnerzy są w bunkrze. Chłód mokrych ubrań i ból świeżych ran. I plamę, mówiącą w sposób którego nie umiał nikt pojąć, ale brzmiało jak jakaś stara książka o leczeniu. Lekarz i Runner. Runnerzy w bunkrze. Zalewany deszczem budynek starej kręgielni i obraz ospowatego gangera rozmawiającego z facetem o azjatyckich rysach. Runnerzy pojechali na bunkier. Obraz się ziemia, znów pojawił się posterunek. Wirus w bunkrze. Niebezpieczeństwo. Śmierć. Nerwowość i niepokój wiszące w powietrzu. Odpychane przez szamankę w tamtej chwili.
Kim była…
Zaciśnięte powieki zrobiły się mokre, wyciągnęła w świecie duchów ręce i objęła swojego pasażera, porywając go w powietrze. Las i jezioro zastąpiły ruiny. Płaska podłoga wyłożona starymi kartonami i szereg ciał. Małych, dużych. Kobiecych, męskich. I to jedno, najważniejsze. Niewielkie, blade i trawione gorączką. Ból, rozpacz, niezgoda. Masa pytań. Starzec z bielmem na oku, powtarzający ciągle słowo “zaraza” i pokazujący na szereg ciał. Niezgoda, wściekłość. Bezsilność. Można tylko patrzeć, nic nie da się zrobić. Gdyby wykryli zagrożenie wcześniej, mogliby coś zrobić. Ale za późno. Było za późno. Mała klatka piersiowa unosi się i opada nieregularnie, aby zastygnąć na wieczność. Krzyk rozsadza bębenki w uszach. Obłęd, szaleństwo. Martwe dziecko w ramionach, wokół szeregu innych trupów. Decyzja, widok wychudzonych ludzi… tak niewielu. Którzy wciąż żyli. Inni leżeli, umierali, a oni nie umieli znaleźć leku. Matki, ojcowie. Rodziny. Umierali na ich oczach. Nic nie mogli zrobić. Nie mogli pomóc oprócz… skrócenia cierpienia. Ból dochodzi do punktu krytycznego, tłumiąc inne uczucia. Dzieci…w płomieniach. Głos powtarzający, że jedynym rozwiązaniem jest spalenie zakażonych, jeszcze żywych. Aby uratować resztę. Nie ma już prawie kogo ratować. Sprzeciw, to ludobójstwo! Morderstwo! Walka, ucieczka. Spocona dłoń trzymająca jej własną rękę. Chodź Emily, musimy się pospieszyć. Nie patrz, Emily. Ogień… ogień na horyzoncie. Ogień na ciele, krzyk umierającego człowieka w uszach. Ból. Rozpacz. Nie został już nikt. Nikt… krew w ustach, ognisko oświetlające człowieka trzymającego się za gardło. Czerń wypływająca spomiędzy jego palców. Trup z nożem wbitym w oczodół, z nogami w ogniu. Obok klatki z ludźmi.
I znów Cheb. Runnerzy w bunkrze, wojsko na wyspie. Wojna. Wirus który jest jeszcze czas opanować. Plama mówiąca że umie go zniszczyć, wyleczyć chorych. Czerwona plama w runnerowej kurtce, prosząca o pokój. Pomoc. Nikt nie musi umierać.
“Byłam Emily… jestem San Marino. Wy wciąż macie czas” - wypowiedziała, wracając z podopiecznym do wnętrza furgonu.

Cisza. Duch z którym obecnie się dzieliła, z którym się przenikała zamilkł. Wciąż był, obok niej, przy niej i w niej. Wciąż wyczuwała barwy i smak jego emocji. Wyczuwał to samo co ona, widział to samo co ona, pamiętał to samo co ona. Przynajmniej tu i teraz w tym nieczasie tego innego świata na podłodze furgonu Tweety i Lenina o który wiecznie się kłócili. Duch używając skojarzeń ze świata śmiertelników jaki oboje pamiętali zaniemówił. Słuchał. Słyszał. Czuł. Żar ognia. Smak palonego ludzkiego mięsa na podniebieniu. Drażniący zapach palonych włosów i ubrań przebijający się przez gorączkowy zaduch zarazy. Żal. Smutek. Stratę. Nadzieję. Jaką odczuwała kiedyś i nadal kobieta. Podobieństwa jakie dostrzegała już tutaj. W tym świecie z jakiego on pochodził. Jaki znał. Jaki starał się chronić i o jaki walczył. Na jakim mu zależało. Duch musiał to przetrawić. Kiedyś. Wczoraj. Dzisiaj. Teraz.
Brian. Jestem Brian. Pamiętam. Teraz pamiętam. Ja jestem Brian. Wyczuła wreszcie jakiś ruch w kłębowisku uczuć i pamięci ducha. Szukał. Nie pamiętał. Nie był w końcu w pełni w tym świecie. Ale zależało mu. Pokazała mu siebie. Dała mu kawałek siebie. On też chciał jej dać coś podobnego. Swoje imię. Tak jak ona dała mu swoje. Ale nie pamiętał. Teraz dopiero sobie przypomniał. Gdy się pod wpływem przebywania z nią skoncentrował na tyle, że sobie przypomniał.

Czuła też coś jeszcze. Współczucie? Zrozumienie? Potrzebę pocieszenia? Zupełnie jakby próbował przekazać jej pokrzepiający uścisk przez przemykające kłębki myśli i uczuć. Chciał jej pomóc. Ale wiedział, że nie może. Nie odwróci czasu. I przypomniał sobie. Tak Runnerzy. Tak byli na Wyspie. Byli w Schronie. Był tam. Betonowe ściany, betonowe podłogi, i sufity, mokra podłoga tu i tam, elektryczne światła tu i tam. Tak, był tam. Pamiętał. Jednak razem z miejscem przypałętało się wspomnienie tego co mu tam zrobiono. Ból. Niekończący się ból. Poczucie bezsilności. Ale teraz duch zepchnął to w kąt jakby nie chciał wywlekać teraz tego przy niej. Tak. Runnerzy byli na Wyspie i Schronie. Ale nie było chorych. Nie kasłali. Nie mieli gorączki. Nie byli chorzy. Co do czerwonej plamy duch, Brian, nadal miał mieszane uczucia. Pamiętał i wiedział swoje. Teraz widział i pamiętał to co i przewodniczka między światami. Był na nią zły. Wkurzony. Za to co zrobiła i co pomogła zrobić. Jemu i jego rodzinie. Ale pamiętał, że nie zawsze taka była. Widział, że nadal nie krzywdziła nikogo bezpośrednio. Ale była z tamtymi. Nosiła ich barwy. Ale nie. Nie życzył jej źle. Nie chciał jej krzywdy. Ale nie chciał z nią się zadawać. Jeśli mogła pomóc, wiedziała jak niech pomaga. By się nie powtórzyło tutaj to co z tymi spalonymi ludźmi. Ze spalonymi dziećmi. Z żalem, stratą, beznadzieją, odejściem najbliższych.

“Wybór. Czasem go nie mamy. Możemy tylko próbować… walczyć po swojemu.” - nożowniczka wyprostowała plecy, zwiększając odległość między ich twarzami - “Porozmawiaj z nią, gdy wrócisz. Posłuchaj zanim osądzisz, pomóż mi… pomóc jej.”
Nabrała powietrza i pokazała mu coś jeszcze. Piekło płonącego przy parkingu budynku. Dym przez który nie dało się przejść bez zabezpieczenia. Toksyczny, Gorący. Ból przypiekanej skóry i pozbawionych tlenu płuc. Strach i nerwowość. Ciała na podłodze i dwóch mężczyzn pomagających wynosić nieprzytomnych. Pierwszy miał mundur najemnika, drugi skórzaną kurtkę, ale działali razem, zgodnie. We trójkę taszczyli nieprzytomnych przez walące się, płonące ruiny.
“Dalton tu jest, zaraz obok. Żyje. Kim on dla ciebie jest? Przyjacielem? Nie zamykaj oczu… jeśli chcesz, możesz wrócić, ale czeka cię tylko ból. Jesteś tego pewny?”

Duch widział. Czuł. Dym i gorąco. Żar wyżerający usta i spojówki, oblepiający skórę twarzy nawet pod gazmaską śliską, mokrą, warstwą swędzącego potu. Ogień. Dym. Ciemność. Ciasnotę. Kaszlące ciała. Nieruchome, bezwładne, niesione z takim trudem tak ciężkie ciała. Nic nie mówił. Nic nie komentował. Obserwował. Czuł jej wysiłek tak jakby tam był w tamtym zawalonym obecnie budynku. Widział co robi, słyszał co mówi, czuł co myśli. Spróbował jej emocji, jej wahania, obawy, zawziętości, uporu. Też się z nią podzielił. Mogła poczuć jego tak samo jak on mógł poczuć ją.

Pośpiech. Trzeba było się spieszyć. Nim znów zaatakują. Zbliżała się noc. A przychodzili w nocy. Gdy mróz tężał i panowały ciemności. Wtedy przychodzili. Tak mało czasu. Trzeba było się spieszyć. Tylu już zginęło. Tylu już zabili. A tyle jeszcze zostało. Piwnica. Schody. Szamanka była prawie pewna, że to te same schody którymi i ona zbiegała w zadymionym komisariacie by uwolnić Runnerów. Brian też zbiegał. Ale po coś innego. Po amunicję! Tak to było ważne zadanie! Tak ważne! I spoczywało właśnie na nim. Miał je dostarczyć. Tak, miał je dostarczyć. Wszyscy liczyli na niego. Że to zrobi. Cieszył się. Że im pomoże. Będzie przydatny. Chyba nawet ON byłby zadowolony. Wreszcie. Atak. Nagły. Facet w kurtce. Runner! Pięść, kop, leży! Krzyki! Tam też są! Szybko! Wrócili! Trzeba ostrzec! Jednak wrócili! A oni przecież nie byli gotowi! Nie teraz! Nie po tych nocach! Ale kolejny! Drzwi, trzaśnięcie, walka, broń wypada ale poleciał na ścianę, jeszcze cios, dwa, osunął się. Trzeci! Zawahał się! Brian się nie zawahał. Wycelował broń, jak prawdziwy policjant. Kazał mu rzucić własną! I tamten rzucił! Może się uda! Zamknie ich w celi i ostrzeże resztę! I dostarczy amunicję na co wszyscy czekali! Uda się! Kobieta. Nieprzyjemny, złośliwy głos. Też kurtka. Skórzane spodnie na długich nogach. Spluwa przy skroni cywili. Każe rzucić broń. Poddać się. Brian się waha. Nie chce się poddać! Ale ona jest za daleko by skoczyć, by strzelić. Zasłania się kolegą Briana. Odbezpiecza broń. Głos ocieka jej złośliwym zniecierpliwieniem. Porażka. Brian rzuca broń. Wstyd. Pakują tą tak bezcenną amunicję. Do wozu Runnerów. Szyderstwo. Kpina. Zwłaszcza ta kobieta. Triumfuje. Wszyscy oni się cieszą. Plac. Śnieg. Więzy na plecach. I najgorsze. Rozczarowanie. W oczach całego miasta. Pokładali w nim takie nadzieję. A on zawiódł ich tak bardzo. Zwłaszcza JEGO. Klęczy na śniegu z innymi. Lufa Runnera na karku. Sytuacja dla nich staje się dramatyczna. Najeźdźcy triumfują. Pastor. Coś tłumaczy. Ten czarny ganger się śmieje szyderczo. Ma ich w garści. Wie o tym. Oni, na tym placu też wiedzą. Ale ON nie chce kapitulować. Milczy. Brian go zna. Szuka sposobu. ON skoro Brian zawiódł. Znowu. Jak zwykle. Jak zawsze. Nic się nie udaje. Nie idzie tak ja powinno. Żeby ten Runner wreszcie strzelił. Byłby wreszcie koniec. Ale nie. Coś wybucha. Śnieżyca. Nie widać co. Czuć ból. Ludzie krzyczą. Trafia jego też. Też pada w śnieg z wciąż skrępowanymi rękami. Runnerzy też padają. I Chebańczycy też. Ktoś zaczyna strzelać. Po chwili chyba wszyscy strzelają. Kościół. Ołtarz. Taki postrzelany i zrujnowany. Leży na podłodze. A taki ładny kościół przecież był. A teraz taki zniszczony. Leży. Podłoga. Kobieta. Matka. Upada. Uderzona. Przez faceta w skórze. Trafiony bok tak spowalnia. Przyszpila do ziemi. Ale jest myk. Trzeba! To przecież matka! Myk. Tamten leży. Tuż obok, na posadzce. Jeszcze chwila i mu wyłamię tą katowską rękę! Ale nie. znowu nie. Znowu buty, w bok, w twarz, w brzuch. Tak boli! Ale złamać bydlakowi rękę! Jeszcze trochę! Już czuje jak trzeszczy! Ale nie. Ciemność. Koniec. Wtedy. Nie teraz. Tak było.
Dalton. Tak ON. Przyjaciel. Tak. Tak przyjaciel. Tak bardzo by chciał. Ale przecież nie może. Za późno. Już za późno. Ale może kiedyś. Może sie uda. Może wreszcie będzie zadowolony. Dumny. Ale tyle złych rzeczy. Między nimi i wokół. Teraz. Wtedy. Kiedyś. To trudne. Ale może się uda. Ale musiałby tam być. By coś zrobić. Coś zdziałać. Daj mi wrócić. Poprowadź.

Nożowniczka otworzyła oczy, ale nim zerwała kontakt, przesłała jeszcze duchowi ciepło i nadzieję. Będzie dobrze, nie martw się. Poczekaj. Bądź cierpliwy.
- Ty durny chuju - warknęła w kierunku rozłożonego na ziemi szeryfa. - Durny, ślepy fiucie. - położyła rękę na czole Briana i sapnęła. - Nie ogarniam was, żywi. Sami robicie sobie problemy i łamiecie kości. Ten chłopak robi co może, ale i tak zawsze się do niego tylko przypierdalasz i rzygasz pretensjami. Bo co, mógł kurwa coś lepiej zrobić? Nawet jak mógł, to co z tego? Dawał z siebie wszystko. Może gdybyś go nie gnoił, pozwolił uwierzyć w siebie, że ty w niego wierzysz trochę bardziej niż w kawałek gówna… tak. To by mu pozwoliło uwierzyć że jest czymś więcej niż to gówno. Ale on i tak stara się, daje z siebie wszystko, byle byś kurwiu jebany był zadowolony. Powiedział dobre słowo, jedno jebane dobre słowo, ale nieee, to widać za trudne. Znalazłeś sobie kozła ofiarnego i jedziesz po nim jak po łysej kobyle… i nic ci nie pasuje. Bo masz kurwa pretensje, dawne żale? Co kurwa z tego? Życie żywych jest krótkie, potem przechodzą na drugą stronę i wiesz co? - zmrużyła oczy i warczała dalej - Żałują. Cierpią. Czują tylko ból i zawód. Bo mogli coś powiedzieć, kilka głupich słów, ale nie zdążyli, a potem jest za późno. Za późno na cokolwiek, kurwa! Zapętlają się w rozpaczy i tak do usranego końca wszechrzeczy. Duchy nie zapominają i znają tylko przeszłość. Cierpienie. Wiesz, że wolał umrzeć niż cię zawieźć? Chciał żeby go zabili, może wtedy choć jeden w dupę jebany raz byłbyś zadowolony - pokręciła głową z obrzydzeniem - A to dobry chłopak. Odważny, waleczny. Wojownik, nie jakaś ciepła klucha która szcza ze strachu jak się w nią wymierzy giwerę. Ty w nim to zabijasz, dobra robota, zjebie.

Szeryf na wpół siedział na w pół leżał oparty o przegrodę między kufrem a szoferką furgonetki. Nie odzywał się dobrą, długą chwilę choć nie można było powiedzieć by nie reagował na słowa szamanki. Reagowała jego twarz i dłonie. Pierwszą reakcją był wyraźnie widoczny gniew i złość. Potem przeszło to zmieszanie a te ponure milczenie. Spojrzenie z czarnowłosej powędrowało na nieprzytomnego i obwiązanego opatrunkami nieprzytomnego zastępcę szeryfa.
- Wybór. Czasami go nie mamy. Możemy tylko próbować walczyć po swojemu. - powiedział w końcu zamyślonym głosem wciąż wpatrzony w bezwładne ciało złożone na zarobaczonej podłodze runnerowej furgonetki.
- Czasem świat się musi skończyć. Czasem musimy stanąć na krawędzi. Spaść w nią. By zrozumieć ile kiedyś mieliśmy. Nawet gdy nam się wydawało, że nic nie mamy. - odpowiedział szeryf przenosząc wzrok na kobietę w czerni i z bielejącymi plamami kości i czaszek.

- Ale nigdy nie jest za późno, żeby coś zmienić. Póki jest szansa, trzeba ją chwycić i nie oglądać się za siebie, nim minie nasz czas. Potem zostaje tylko ból i żal. Rozpacz i ciemność - San Marino odpowiedziała spojrzeniem zimnym, ale warknęła przez zęby i złagodziła ten chłód - Dopóki oddychamy, dopóki jeszcze mamy o co walczyć. Dla kogo. Dopiero upadając zyskujemy nową perspektywę. Ty wciąż masz czas i szansę, on też. - pogłaskała Briana po głowie matczynym ruchem - Wciąż chce walczyć, chce… abyś w końcu był z niego dumy. Ten jeden raz. Dla niego to wiele znaczy. Twoja aprobata, jesteś najważniejszym człowiekiem w jego życiu. Po Drugiej Stronie… tylko twoje wspomnienie, twój obraz był jasny i wyraźny. Reszta blakła, ale ty… ty tam byłeś. Nawet jego matki i siostry nie widziałam tak wyraźnie, jak ciebie. Domyśl się co to znaczy, żywy.

- Jestem. - powiedział w końcu po kolejnej porcji długiego milczenia obłożony kocami szeryf. Zauważalnie bił się z własnymi myślami. - Nasze relacje nigdy nie należały do zbyt udanych. A to wszystko dookoła nie ułatwia sprawy. Ale masz rację. Najtrudniej zmienić samego siebie. I najtrudniej przyznać się do własnych błędów. - dodał zaciskając zęby by wypowiedzieć te parę słów na głos. - Ale skąd to wszystko wiesz? Nie jesteś stąd. Nigdy cię tu nie widziałem. Kim jesteś? - spytał szeryf czarnowłosą kobietę siedzącą o krok czy dwa od niego. Byli w vanie z przytomnych osób sami. Reszta pewnie przebywała pod dachem garażu chroniąc się przez słotą i nocnym przymrozkiem.

- Mówią na mnie mówca umarłych - kobieta wstała i przeszła te dwa kroki, dzielące ją od gliniarza. Przysiadła przy nim i pociągnęła z piersiówki, dodając wytłumaczenie - Szaman. Wiedźma z Salem. Rozmawiam z Duchami, tymi którzy przekroczyli granicę między światem naszym, a światem za Barierą. Ci którzy śpią… z nimi też potrafię się porozumieć. Widziałam… przeszłość, pokazał mi ją. Czułam to, co on czuje. Widziałam atak Dzikich ludzi, tych, którzy zginęli w Łosiu. Kościół… to, jak ratował matkę - obróciła na chwile głowę do ciała za plecami. - Nie muszę być stąd, aby was znać. Żeby wiedzieć. Widzieć. Duchy mają moc, są potężne. Im więcej nieszczęść i śmierci, tym wyraźniej ten drugi świat odciska się w waszym. Żywi ich nie widzą, nie słyszą… nie umieją komunikować. Robię to za nich. Przekazuję wieści.

- Wiedźma… Szaman… - powtórzył nazwy szeryf ale widać było, że mu były nie wsmak. W końcu wiek wskazywał na to, że on na swój sposób również pochodził z innego świata niedostępnego dla większości żywych tak samo jak świat jaki znała San Marino. W świecie jaki znał i pamiętał nie było miejsca dla niej i jej świata. Przynajmniej tak w biały dzień na ulicy czy w nocy ucywilizowanej światłami latarni i działającymi telefonami alarmowymi z prawie wszechobecnym monitoringiem. W tamtym świecie nie było miejsca dla duchów, szamanów i takich mistycyzmów bardziej niż lokalny folklor czy ciekawostka, anomalia troszkę burząca tamten cywilizowany i poukładany świat, zdrowych, czystych, bezpiecznych ludzi.
Ale jak stary szeryf by nie był i ile z dawnego świata by nie pamiętał w obecnym świecie też już trochę żył. I teraz również wiedział i rozmawiał z tą kobietą a ona mówiła o rzeczach takich a nie innych jaka zwykła, obca, będąca tu pierwszy raz kobieta nie powinna wiedzieć. Nikt nie powinien wiedzieć. A jednak mówiła o nich jakby o tym wiedziała. Ta sprzeczność powodowała chyba, że szeryf nie komentował słów wiedźmy. Spytał w zamian co innego.
- A imię? Jak się nazywasz? - popatrzył na nią pytająco.

- Mówca nazywa się San Marino - odpowiedziała, wyciągając w jego stronę piersiówkę - Nie jest zatruta, to dobra berbelucha bez podejrzanych dodatków. Rozgrzewa, a Plama mówiła że jesteś wychłodzony. Pij.

- Szeryf Dalton. - powiedział Chebańczyk i wyciągnął spod koca rękę po piersiówkę. Przystawił ją do nozdrzy. Brwi uniosły mu się trochę w zdziwieniu do góry. - Śliweczki. - mruknął ni to do niej ni do siebie. Przechylił poczęstunek łykiem i przełknął co widać było po ruchu grdyki. Potem odstawił piersiówkę oddając ją właścicielce. - Właściwie na wychłodzenie to alkohol nie pomaga. No ale nie sadze bo to coś zmieniało mi sytuację. Ale dobry wybór. Mam nadzieję, że będę mógł się zrewanżować. I będzie jeszcze okazja. - dodał i przeniósł spojrzenie z pojemniczka na twarz szamanki. - Jaka plama? Jesteś z nimi? - spytał i wskazał ręką na złożonych pokotem na podłodze furgonu nowojorskiego żołnierza i olbrzymiego Pazura z maską tlenową na twarzy.

- Najlepszy wybór. Domowa robota, stara receptura. Nikt nie pędzi lepszej śliwowicy niż ojciec Frank, robił to jeszcze przed wojną. Czuć doświadczenie - nożowniczka podniosła i zakołysała piersiówką. Schowała ją za pazuchę i usiadła wygodniej. To zaraz się skończy miła atmosfera. - Przyjechałam z nimi - pokazała palcem na ścianę vana, ale docelowo chodziło o Runnerów. Waliła prosto z mostu - Lenin mówi że Guido mnie przyjmie i już nikt nie będzie na mnie polował. Wiedźmy się pali. Znajdę dom.. oni rozumieją potęgę Duchów, nie kręcą palcem przy skroni. Nie chcą zabić. Plama… tak, racja. Czerwień na czerni, obraz z drugiej strony - sapnęła i na chwilę spojrzała na wielkiego najemnika - Jego dzieciak.

Szeryfowa głowa skinęła w górę i w dół dając znać, że właściciel przyjmuje słowa rozmówczyni do wiadomości.
- Rozumiem. - powiedział krótko. - Tu też nikt nie będzie na ciebie polował. Chyba, że ty zaczniesz na kogoś. Albo złamiesz prawo. Ale nie za to kim jesteś lub w czym się nosisz. - odpowiedział spokojnie patrząc na nią, czarnowłosą kobietę w czerni z umocowanymi do obrania kośćmi i czaszkami. - Plama. Jeszcze nie słyszałem by ktoś tak o niej mówił. - usta wykrzywił mu cień pół uśmiechu. - Zdumiewający człowiek. Zrobił chyba wszystko co możliwe by być gdzie indziej i nie brać udziału w tej walce. A ostatecznie… - urwał wymownie wskazując na powalonego, bezwładnego olbrzyma z łysą głową który zwłaszcza przez tą maskę tlenową wydawał się jeszcze bardziej bezwładny i nieprzytomny.

- Tak wygląda po drugiej stronie… Szklane naczynie wypełnione cierpieniem i smutkiem. Żalem, rozpaczą… na to fasada uśmiechu i nadzieja. Oddaje co ma dobrego. Ostatnie resztki ciepła. Mała plama w kształcie czerwonego krzyża na morzu czerni. - San Marino też się prawie uśmiechnęła - Nie rozumiem jej. Runnerzy się tak nie zachowują, nie mówią. Nikt tak nie mówi… - pokręciła powoli głową i też utkwiła wzrok w Pazurze - Nie chciał walczyć, a ostatecznie tu leży, razem z tobą. Pośrodku walki. Kim on jest, Plama mówiła tylko żeby pod żadnym pozorem nie wspominać Nowojorczykom, że to jej ojciec. Tam w tym domu… było jeszcze dwóch, ale zdążyliśmy wynieść tylko jednego. Na drugiego zawalił się… płonący gruz. Oby po drugiej stronie zaznał spokoju. Potem postaram się go znaleźć i przeprowadzić. Żeby nie błąkał się, zamknięty w pętli przeżywania na nowo własnej śmierci… jestem mu to winna. Nie zdążyłam… go uratować kiedy był żywy - sięgnęła po śliwowicę i przepiła porządnie - Będą na mnie polować, to się nie skończy. Przyjdą za mną, zawsze przychodzą. Czasem nie mamy wyboru. W Cheb już i tak za dużo jest śmierci i Duchów - skończyła wracając oczami do Daltona.

- Tak, dużo mamy tu duchów. Niedługo może być ich więcej niż żywych. - przyznał starszawy facet z przyprószonymi już tu i tam siwizną włosami i rąbkiem złotej odznaki wystającej spod koca. - Nie mogę ci obiecać, że tutaj przestaną na ciebie polować. Że po ciebie nie przyjdą jak mówisz. Mogę ci tylko obiecać, że nie tolerujemy tu samosądów. I póki ja tu będę miał coś do powiedzenia nie będzie tu żadnego chodzenia z samosądami. - powiedział kiwając głowa i opierając ją o blachę przegrody oddzielającą szoferkę od kufra pojazdu.
- A co do słów Plamy jak ją nazywasz w gruncie rzeczy ją rozumiem. Nie ufa mi, moim ludziom a ogólnie nam wszystkim tutaj. Pewnie obawiała się, że wydam ją Nowojorczykom. Zwłaszcza jemu. - wskazał lekko ruchem najmniejszego palca na złożonego pokotem żołnierza w mundurze. Obecnie leżał obok Rewersa tak samo jak on nieprzytomny i bezwładny, otulony jakimiś kocami i przypadkowymi szmatami znalezionymi pewnie już tutaj w garażu sądząc po stęchłym wyglądzie i zapachu.
- Widocznie uznała, że nienawidzę jej tak bardzo, że postąpię zgodnie z deprawacją i swobodnym stosowaniem prawa wedle okoliczności i chwili o jakie mnie non stop posądza i co chwila oskarża. Bo gdybym był taki jak mówi to właśnie tak powinienem postąpić. Wydać ją, temu sierżantowi i liczyć, że załatwię problem jego rekami nie wnikać jakby na przykład przypadkowo utopiła się wypadając pechowo z ich łódki podczas podróży do ich bazy. Tak. To albo coś podobnego pewnie. Jej się zresztą spytaj ja tak spekuluje zasłyszaną, niesprawdzoną plotką w tej chwili. - szeryf rozgadał się i choć w głosie pobrzmiewał raczej spokój to jednak dało się usłyszeć też tlącą się nutkę złości czy irytacji jakie budziła w nim “Plama”, jej słowa i zachowanie.
- Z Emilem nie wiem o jakie przeprowadzenie ci dokładnie chodzi. Ale widziałem ten budynek jak płonął. Wiem skąd oni zostali wyciągnięci. - wskazał na leżącego Pazura i nieprzytomnego mężczyznę którego zdążyli wyciągnąć z walącego się domu jako ostatniego. - W każdym razie dziękuję ci, że tam poszłaś. Mało jest ludzi którzy weszliby w takie płomienie. Jeszcze mniej którzy zrobiliby to dla obcych. Nie myśl o tych których nie udało się uratować. Jeśli zrobiłaś co człowiek był w stanie zrobić to sumienie masz czyste. Myśl o tych którzy żyją dzięki tobie. Choćby o nich. A Emil. No cóż. To nie jest bajkowy świat z różowymi jednorożcami. Przykre. Ale rzadko udaje nam się uratować każdego kogo byśmy chcieli. Tak już jest. Nie zmienimy tego. Niestety. - Chebańczyk wyjawił San Marino swój pogląd na tą i podobne sprawy. Mówił dość monotonnym i zamyślonym głosem wpatrzony gdzieś w dal furgonetki albo i dalej.

- Weszliśmy we trójkę. Hektor i Nix też. Oni ryzykowali, są żywi. Ja już nie mam nic do stracenia. Było… gorąco. Ale wyszliśmy z nimi - nożowniczka też się zamyśliła i w końcu prychnęła, powstrzymując się żeby splunąć na podłogę - Jeżeli założę kurtkę i Guido mnie przyjmie, wtedy podtrzymasz propozycję wspólnego drinka? - uśmiechnęła się krzywo i pokręciła głową - Nie uratujemy każdego, masz rację. Ale jeżeli nie spróbujemy, nie dowiemy się ilu damy radę ocalić…a przeprowadzenie, na tamtą stronę. Emil umarł tragiczna, nagłą i bolesną śmiercią. To przywiązuje Ducha do miejsca zgonu, ale można go uwolnić. Wysłuchać, ukoić i przeprowadzić. Żeby szedł dalej… tam gdzie powinien iść. - zrobiła pauzę żeby podrapać się po swędzącej, przypieczonej skórze na szyi - Kiedy byłam żywa, miałam rodzinę. Męża i synka, kojarzę jak zachowuje się przerażone dziecko… i widziałam minę Plamy jak wyciągnęliśmy jej starego. Ona się boi, przede wszystkim chyba zaufać z tego co mówisz. Coś do ciebie ma, ty masz coś do niej, ale pamiętam, że najlepszą metodą na taki strach jest nie wyrzut, ani pretensje. Dużo mówi, nie mów z nią. Zależy jej, myślisz że czemu tu sobie tak miło rozmawiamy, a za ścianami kręci się ludzka mieszanka wybuchowa? Od początku jęczała i poryczała się, kiedy po nią przyszliśmy. Nie chciała iść, bo dała ci słowo. Nie chciała zawieść. Ciebie i jego - machnęła brodą na nieprzytomnego Pazura - Gadała, że nie można po raz kolejny robić… tego nie tak jak powinno być. A potem chcieliśmy się wymordować, więc wylazła jak ta głupia między nasze lufy i… teraz współpracujemy i wyciągamy obcych z płonących domów. - pokręciła głową tym razem z rezygnacją - Czasem wystarczy powiedzieć “rozumiem”. Nie dyskutuj, nie daj jej zacząć gadać. Wy żywi jesteście ciepli. Pokaż… coś. Że jesteś człowiekiem, nie takim za jakiego cię uważa. Takim któremu może zaufać. Tym z którym teraz rozmawiam. Mądrym, dobrym, sprawiedliwym, normalnym. Który jej nie skrzywdzi. Ona gdzieś w środku to wie, ale boi się że to tylko mrzonka i pobożne życzenie. Że możecie razem próbować walczyć żeby w Cheb nie pojawiło się więcej Duchów. Teraz liczy na siebie… w tłumie też można być samotnym. Jeżeli podejdziesz do kogoś i staniesz obok nie robiąc mu krzywdy, wyciągniesz i przygarniesz ramieniem… to znak że może ci ufać, bo mimo krótkiego dystansu nie czynisz mu krzywdy. Pęknie bez bicia. Najprostsze metody bywają najlepsze. Sprawdzone. Tego żywą nauczył jej syn. Cierpliwości.

- Tego Hektora nie kojarzę. Przynajmniej z samego imienia. Ale Nix. Tak. Po nim można się tego spodziewać. Dziwię się, że jeszcze nie ma pagonów oficerskich. Nadaje się. Ma posłuch. I sprawia porządne wrażenie. W takim sensie jak to kiedyś sie o tym mówiło. - szeryf pokiwał głową komentując dobór osobowy towarzyszy San Marino. - Ale każdy kto tam wszedł musi być dzielnym człowiekiem. - dodał jeszcze machając dłonią w burtę wozu, za którym była ściana garażu a potem za przemoczonym i zalanym kałużami parkingiem zwalony i płonący mimo aury budynek.
- A nie wiem co słyszałaś o naszym mieście. Ale picie drinków w skórzanej kurtce nie jest tu przestępstwem. - powiedział uśmiechając się bladym cieniem uśmiechu. - Przykro mi z powodu twojej rodziny. Też straciłem swoją. - powiedział poważniejąc i znów wchodząc w ten ponury ton jaki często towarzyszył jego ostatnim paru wypowiedziom.
- No i chyba dobrze to ujęłaś. Z tym, że oboje z nią mamy coś do siebie. I wierzę w ten brak zaufania i inne takie. Jestem skłonny wziąć to pod uwagę gdy rozmawiam z nią lub o niej. Ale nie mogę ani przez chwilę zapomnieć, że przyczyniła się do tego. - wskazał dłonią na wciąż nieprzytomnego Brian’a. - I że chroni z premedytacją ludzi którzy byli zaangażowani w tą sprawę. Zbywa automatycznie wszelkie dyskusje na ten temat. Jedyna prawda jaka do niej dociera to taka, że to my mamy im z powodów wszelakich i dowolnych im odpuścić i darować. Udać, że tego nie było. - przy tym palec dobitnie mu wskazał na skatowanego Brian’a. - A my nie możemy udać, że tego nie było. To, ze ona wspaniałomyślnie złoży się w ofierze i odda pod osąd nie załatwi sprawy. Nie tak działa sprawiedliwość i prawo. Winni muszą zostać osądzeni i skazani. Wszyscy a nie jeden z nich w imieniu wszystkich. Gdybym wierzył, że to załatwi sprawę byłaby razem z Talbotem w tej ich łodzi. Ale ja nie wierzę, że tak wygląda sprawiedliwość. No ale do niej to nie dociera. Po prostu jest na nie i wszelkie dyskusje się z nią na ten temat kończą. Zaczyna się rozmowa dopiero od momentu, że ci którzy brali udział w porwaniu zostną nietykalni. No a tak to nie działa. - szeryf pokręcił głową w niezadowoleniu i San Marino miała wrażenie, że mówił o jednym ze stałych punktów zapalnych na linii rozmów i kontaktów na linii Dalton - Brzytewka.
- Wiesz co mi teraz powiedziała na wyjściu? Że moje dążenie do postawienia winnych przed sądem jest dążeniem do konfliktu zbrojnego między nimi a nami. To jakaś bzdura. Po prostu bzdura I nadal nie wyjaśniła mi ani razu ego fenomenu. Dlaczego chodzi swobodnie po Cheb? Włos jej tutaj z głowy nie spadł. Ani na ulicy ani na komisariacie. Ani podczas rozmowy ani przesłuchania. ani z mojej ręki ani z ręki moich ludzi. A przynajmniej tak było gdy zostawiałem ją za kratami celi. Po tym wszystkim co o mnie, na mnie, o naszym mieście o moich ludziach naszczekała i nadal szczeka włos jej tutaj z głowy nie spadł. Ale jak miałaś okazję to wiesz, jak nie to na pewno się dowiesz, że tutaj jest same zło i policyjny terror skrupiający sie złośliwie zwłaszcza na niej i bogu ducha winnych kolegach. Szkoda gadać. Naprawdę kończą mi się pomysły jak jeszcze po tym wszystkim co zrobiła, i pomogła zrobić aktywnie lub biernie okazać jej zaufanie. Nie ufam jej. W przeciwieństwie do niej ja miałem sporo okazji by nadużyć swojej siły i władzy. Nie zrobiłem tego. Nawet jeśli by tak powtarzała. Nie zrobiłem tego. Jest na tyle inteligentna, że ona to wie. Tak jak ja wiem, że kłamała mi na przesłuchaniu i że kłamała ze strachu o los swój i swoich kolegów z bandy. Jest więc świadoma moim zdaniem. Ale zaufać nam tak jak właśnie mówisz, nie chce. Sprawa zaufania jest zaś bardzo łatwa do zweryfikowania dla obu stron. Powiedziałem to jej, powtórzę wiec i tobie. skoro masz się widzieć z tym Guido. Chcą od nas zaufania? Współpracy? Pokoju? Niech dadzą to samo. Za trzy dni, niech oddadzą się pod nasz osąd sprawcy porwania. Oni wiedzą kto to był. Niech Guido ich wyda. Pokaże, że nam ufa. Dla dobra i pokoju nas wszystkich. Ja to nazywam sprawiedliwością ona to nazywa dążeniem do konfliktu. Nie ufam jej jak mówię. Więc nie wiem czy w ogóle przekaże tą prośbę czy ultimatum. Ani jak już w jakiej formie to przekaże. Sama więc widzisz, że to trochę bardziej skomplikowana historia tych naszych relacji, zaufania i rozmów i z nią i z resztą jej nowych znajomych. - powiedział znowu trochę więcej i dłużej. Znowu mówił raczej spokojnie choć znowu gdy mówił o Alice dało się wyczuć zadrę tuż pod skórą. Nieduża rudowłosa “Plama” musiała mu nieźle zaleźć za skórę swoim gadaniem i zachowaniem.

- Hektor jest Runnerem. Jeżeli zobaczysz Latynosa który ciągle gada o dupach to on. Złamas jakich mało, ale nie jest złym człowiekiem i jak powiedziałeś, braku odwagi mu nie można zarzucić. - parsknęła, krzywiąc się z przewrotną radością póki nie wrócił temat Ślicznego - Oficer, porządny, odważny. Nix… Zasłużył - zrobiła się bardzo smutna i patrzyła na Daltona melancholijnie - Czasem Duchy pokazują nam to, co przyniesie przyszłość. Nie wolno mówcy ingerować, ani ostrzegać wprost… zmienić przeznaczenia. Historie żywych muszą toczyć się wedle ustalonych reguł. Takie są zasady. Mówca może się tylko przyglądać. Być póki jest czas… bo to też dobry facet. Szkoda - westchnęła wtykając między suche wargi papierosa. Podpaliła go i patrzyła jak żar pochłania fragmenty bibułki.

- Niewiele słyszałam o Cheb, ale widziałam sporo. Już tutaj, między budynkami. Śmierć, zdradę, krew i przemoc. Mróz… czerwone rozbryzgi na śniegu. Ludzi o duszach bestii, którzy prowadzili bestie z paszczami wypełnionymi ostrymi zębiskami, odbijającymi blask księżyca. Włócznie też potrafią zabijać. Przebijają ciała, wypuszczając z nich życie. Krwawy odcisk dłoni na framudze, gdy jeden z ludzi Custera próbował uciec do samochodu. Było tak blisko, ale dostał w plecy. Upadł tam, czołgał się. Czerwień na bieli, ból i zimno. Powolny, okrutny koniec, gdy nie ma już nadziei. Twarz matki była ostatnim co widział. Umarł jak pozostali, nagle… a miało być spokojnie. Chcieli się napić, zabawić… wiem że to nie wy zaczęliście, tylko obcy spoza miasta. Z dobrą bronią i klapkami na oczach. Narobili wam problemów, od tego się zaczęło… nie wasza wina. Ślepi głupcy są wszędzie, szukają problemów tam, gdzie ich nie ma. Nie respektują praw i zasad. Widzą, co chcą widzieć i dążą do konfliktów dla samej radości przelewania krwi. Na wiedźmy i gangerów zawsze ktoś będzie polował, a oberwie się niewinnym. Przypadkowym ofiarom i miasteczkom… ale tego drina chętnie z tobą wypiję. Mówca również chce ci przekazać wyrazy współczucia z powodu śmierci najbliższych. Ale pamiętaj że nie jesteś sam, ciągle masz rodzinę… może nie taką jaką pamiętasz. Są tu ludzie którym na tobie zależy bardziej niż na sobie. Którzy cię kochają, nie tam w żaden pedalski sposób. Taki… normalny, ciepły. Jak rodzinę i skoczą za tobą w ogień jak Brian. Mówca jeszcze pamięta co to rodzinne ciepło… umie rozpoznać. Pozostaje martwy żeby nie tęsknić. To nie mówca patrzył jak zaraza dziesiątkuje jego dom. To nie mówca patrzył bezradnie jak umiera jego dziecko i nic nie mógł zrobić, bo za późno rozpoznano skalę zagrożenia i nie było szansy na lek. To nie mówca trzymał syna w ramionach gdy przestał oddychać i nie mówca musiał patrzeć jak płoną jeszcze żywi… żeby ocalić resztę. - zamarła i zamrugała. Fajek spalił się w jednej-trzeciej, więc się zaciągnęła, słuchając co stary pies mówi o Plamie.

- Żywi… ale wy komplikujecie sobie życie - pokręciła głową, uśmiechając się do niego gdy skończył - Jesteście do siebie bardzo podobni. I ty i ona bronicie tego w co wierzycie i tych, którzy są wam bliscy. Rodziny. Ideałów. Uparci, odpowiedzialni, a podstawieni pod ścianą się nie poddajecie, tylko szukacie rozwiązań. Jak wtedy kiedy zimą negocjowałeś z Runnerami. Ty, ksiądz i ten czarny ganger, ten który wziął jeńców. Jego - wskazała fajkiem na Briana - A walczył zacięcie, obezwładnił dwóch, ale było ich więcej. Kobieta w skórzanych spodniach wzięła na zakładnika cywila, chciała go zabić… Wtedy też nie chciałeś się poddać. Szukałeś… rozwiązania, ale wybuchło… coś. Pewnie to znasz, nie ma co gadać - machnęła ręką - Ale powiedz… byłeś całkowicie w porządku, nie dałeś Plamie podstaw do nieufności? Ty, ktoś od ciebie? Twoi ludzie, albo ktoś z miasta? Zrobił krzywde jej lub komuś dla niej bliskiemu? Nie musisz odpowiadać mówcy, odpowiedz sobie, w sercu. Nie mówię o gwieździe szeryfa, kurtce Runnera…mówię o ludziach, nie o... atrybutach - skrzywiła się, przypominając sobie trudne słowo - Plama nie jest niewinna, nie wybielam jej. Ani ciebie. Stoję z boku, mam inny obraz. Nie jestem z nimi, ani nie jestem z wami. Oboje zapomnieliście że jesteście ludźmi. Ty, że ona jest człowiekiem, ona że ty nie jesteś tylko gliną. Widziałam jak ona gada, Brian też mi trochę pokazał o twoich możliwościach. Umiem sobie wyobrazić wasze gadki. Poważne, służbowe, funkcja rozmawia z funkcją, nie człowiek z człowiekiem - uśmiech stał się trochę kąśliwy - Najtrudniej zmienić samego siebie. I najtrudniej przyznać się do własnych błędów. - użyła słów szeryfa z początku rozmowy.
- Wszyscy popełniamy błędy… ale póki nie jest za późno warto coś zrobić. Ja ci nie pomogę z Guido. Nie chcę tego zepsuć. Mówcy opiekują się Duchami, nie żywymi, a to poważna sprawa i jak spierdolę, ktoś może zginąć. Nie wolno Mówcy przykładać ręki do konfliktów żywych na taką skalę… poza tym jeżeli mnie przyjmie, będę nowa. Świeżynka która dopiero wyrabia swoją pozycję. Szeregowy siepacz, nie ktoś z jego specjalistów. Tu chodzi o jego ludzi i Towarzysza Skurwiela… Lenin mi o nim opowiadał. Agresywny, brutalny typ. Moje zdanie i głos nie będzie wiele znaczyły. Z Guido powinien porozmawiać ktoś z kogo zdaniem się liczy. Albo ktoś na kim mu zależy. - zgasiła wypalonego fajka o podłogę i odrzuciła kiepa przypadkowo w okolicę leżącego żołnierza - Wysłał ludzi po Plamę, żeby ją sprowadzili całą do niego, mimo że tam na Wyspie mają wrogą armię. Coś poważnego jest na rzeczy, bo ona też przede wszystkim wypytywała o niego, czy nic mu nie jest i jak się czuje. Mógłby się wkurwić gdyby tu wyzionęła ducha. Ja bym się wkurwiła. Słuchasz dobrych Duchów i sam wykazujesz mądrość, że jej nie oddałeś temu o - wyciągnęła nogę i trąciła stopą Nowojorczyka - Łatwo pociągnąć za spust, wrzucić do rzeki. Odebrać życie… zaczęłoby się jak z Custerem i jego ludźmi. Chcesz żeby z nim porozmawiała? Niech nie prosi mundur, tylko człowiek. Nie ufasz jej, ona nie ufa tobie… bądź mądrzejszy, pokaż że się da zmienić siebie. Czasu nie cofniemy, ale oprócz przeszłości mamy też przyszłość. Wy ją macie - palec uwalany sadzą pokazał na pierś szeryfa, potem na jego nieprzytomnego zastępcę. - Zbieramy to co siejemy - ziarna dobra albo zła. Nie da się zapomnieć niektórych rzeczy. Chcesz zaufania, pokaż że się da. Żeby coś wziąć, trzeba też samemu dać, takie są prawa którym podlegają i żywi i umarli. - odgarnęła włosy z twarzy i zrobiła się poważna.
- Mówca ma dla ciebie propozycję. Poprosi z całego serca żebyś spróbował zrobić jedną rzecz. Porozmawiaj z Plamą od początku, ale tutaj, nie na widoku. Żeby reszta nie widziała i nie słyszała. Zamiast okazywać nieufność… zacznij jak z dzieckiem. Obejmij ją ramieniem. Powiedz to co mi, że rozumiesz. I że będzie dobrze. Nie zaczynaj wojny, podziel się siłą. Pokaż że się da. Ciepło żywych potrafi zdziałać więcej, niż jesteś sobie w stanie wyobrazić. Topi lody, kruszy najtwardsze mury. Światło w ciemności…to dobra plama. Ty też jesteś dobry i masz w sobie to światło.W zamian mówca zrobi coś dla ciebie i Briana - przesunęła się do rannego Chebańczyka i ścisnęła jego rękę - On w chuj cierpi, miota się i pogrąża w rozpaczy, poczuciu winy. Pożera go strach i niepewność o los twój i rodziny. Jego ciało jest słabe, ranne. Ale chce do niego wrócić, żeby coś zmienić. Ostrzegałam go, tłumaczyłam… ale jest uparty jak osioł. Ma gdzieś cierpienie, chce walczyć, żebyś choć raz był z niego dumny. Jak wtedy gdy przy porwaniu powalił silniejszego, większego przeciwnika i dałby mu radę, gdyby nie buty. Dużo butów. Dał swoim kobietom czas na ucieczkę poświęcając siebie, dwa razy - wzrok nożowniczki spoczął na starszym mężczyźnie - Mówca może go sprowadzić na chwilę, dać ci szansę powiedzieć mu to, co mówiłeś. Że jesteś z niego dumny, to dla niego wiele znaczy. Dasz mu siłę, nadzieję. Rozwiejesz lęk o los matki i siostry. Ukoisz i zgasisz trawiący go ogień wstydu. Wtedy to da mu siłę. Będzie spał spokojnie, szybciej wróci do zdrowia. Ciepło żywych ma wielką moc.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.
Czarna jest offline  
Stary 05-01-2017, 09:58   #475
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
Dłoń starszawego już mężczyzny skrytego pod kocami spoczęła na ramieniu ozdobionym kośćmi i czaszkami. Gest był zrozumiały dla każdego człowieka, niósł ze sobą otuchę, pocieszenie i nadzieję.
- Nie wiem jak ty to robisz z tym widzeniem i gadkami. I bez urazy ale niezbyt mnie to interesuje. Ale trzeba mieć wiarę. Nie wszystko co niby wydaje się być nieuniknione dzisiaj musi się stać jutro. Może ale nie musi. Albo być ale w innej formie. Nawet czyjaś śmierć czy wypadek nie musi być taka jak nam się wydaje. Trzeba mieć nadzieję. Wiarę. - dłoń opuściła ramię szamanki i wróciła z powrotem na koc jaki opatulał wychłodzone ciało szeryfa.
- I latynoski ganger wszedł tam, do tamtego domu? - czarnowłosy mężczyzna z zauważalną siwizną w tych włosach raczej chyba nie czekał na potwierdzenie czy odpowiedź względem poznania więcej detali dotyczących Hektora ale pokręcił głową jakby słowa San Marino były dla niego dość nieoczekiwane albo nie było łatwo mu je przełknąć. - Będę miał na uwadze. - mruknął w końcu kwitując temat Latynosa.
- Wiele wiesz o tym co tu się wydarzyło. No tak, to nie my zaczęliśmy zimą ten konflikt. I nie my dążyliśmy do jego eskalacji czy kontynuacji. Jednak to my byliśmy i jesteśmy największą ofiarą tego konfliktu. Uważam, że dość się już wycierpieliśmy. I dlatego nie mam zamiaru angażować się w kolejny konflikt. Ani Runnerami ani z Nowojorczykami. Kolejny konflikt na taką skalę zniszczy nas całkowicie. - szeryf wrócił do ponurego losu ostatnich miesięcy, tygodni i dni tej osady. Wydawał się boleśnie świadomy sytuacji w jakiej i on i to miejsce się znaleźli. Jakby byli na równi pochyłej i mieli ostatnia szansę z niej zeskoczyć czy wyhamować przez zderzeniem które rozbije ich w drzazgi.
- Dziękuję za kondolencje. - skinął głową Chebańczyk. - Mam nadzieję, że ty też nie zapomnisz, że nie jesteś sama. Jak tak tyle śmierci i cierpienia widzisz tak często. Nie wiem jak ci w tym pomóc. Poza tym, że pewnie masz kogoś komu na tobie zależy. Więc jakbyś chciała walnąć tego drina albo pogadać to wpadnij. Nie zazdroszczę ci brzemienia które dźwigasz. Szkoda, że nie ma już z nami naszego pastora. On na pewno by umiał lepiej doradzić czy porozmawiać. - szeryf rozłożył dłonie w geście bezradności i po chwili połączył je ponownie. Dało się poznać w jego głosie współczucie pod powierzchownym brzmieniem spokoju w jego głosie.
- Kobieta w skórzanych spodniach. Pewnie ta ich Viper. - wzrok szeryfa powędrował w dół na kolana San Marino które też były przyobleczone w skórzane spodnie. - Tak, pamiętam to. Rozmawialiśmy z tym Guido. Ja i Milton. Ale coś wybuchło. Potem zaczęła się strzelanina. Oni uciekli zabierając za sobą Miltona. Ale zostawili jeńców w tym i Brian’a. Mogliśmy więc ich ściągnąć do kościoła. - powiedział Chebańczyk zamyślonym głosem gdy wspominał wydarzenia sprzed paru miesięcy. - Wiem też co wydarzyło się wtedy w biurze. Powiedział mi. - wskazał na nieprzytomnego wciąż zastępcę też obłożonego kocami jak i on sam. - Powinien zostawić strażnika. Albo chociaż zamknąć drzwi. A tak to po prostu tam weszli. - pokręcił głową wpatrując się w młodszego z mężczyzn zmęczonym wzrokiem. - Jest taki porywczy. Nieuważny. Popełnia takie głupie błędy. A przecież kiedyś sam zostanie szeryfem. Gdy mnie już nie będzie. Nie będzie miał już się kogo spytać czy doradzić. - pokręcił znowu głową aż ta znieruchomiała wciąż wpatrzona w powalonego Chebańczyka. - Ale wierzę. I tobie i jemu. Że był dzielny tak jak to możliwe. I zrobił co się dało. Wierzę, bo wiem, że taki jest. No i faktycznie w takich sytuacjach radzi sobie świetnie. Chyba nawet lepiej niż ja gdy byłem w jego wieku. Szkoda, że z niego taka gorąca głowa. No ale to najlepszy człowiek jakiego tu mam. Najdzielniejszy. Najdzielniejszy z tych którzy nam zostali w ogóle. - mężczyzna w zasępieniu pokiwał głową wpatrzony gdzieś niekoniecznie już w powalonego zastępcę, podłogę, ścianę furgonetki czy jeszcze coś innego.
- Jeśli nie czujesz się na siłach powtórzyć moich słów Guido rozumiem. Nie jest mi na rękę ale rozumiem. Ale w takim razie mam prośbę. Jak się da spróbuj mieć na uwadze czy i jak już to co Savage przekaże jemu. Jej powiedziałem to co i tobie teraz. Więc będziesz miała okazję sama zobaczyć jak to u niej ze szczerością intencji no i w ogóle. - szeryf skrzywił trochę wargi niezbyt ucieszony odpowiedzią szamanki ale nie naciskał. Zdawał się akceptować jej słowa na jego wcześniejsze słowa.
- Mam okazać ciepło i przytulić tą rudą szczekaczkę? Która dopomogła zrobić to? - szeryf powtórzył uważnie słowa San Marino wskazując palcem na nieprzytomnego Brian’a. Oparł znowu głowę o blachę przegrody i przecząco kręcił nią wpatrzony gdzieś w sufit pojazdu. Wyglądał i brzmiał jakby rozmówczyni zaproponowała mu coś tak absurdalnego, że to się w głowie nie mieści. Milczał dłuższą chwilę. Potem oparł łokieć o kolano skryte pod kocem i zmęczonym gestem przyłożył dłoń do oczu i czoła. Znów milczał. - Rozmawiać jak z dzieckiem? - głowa znów zaczęła łagodne przeczące ruchy. - I nie, nie wiem o co mogłaby mieć żal czy pretensję do mnie czy kogoś tutaj. A przynajmniej uzasadniające jej zachowanie przez ostatnie parę dni. Nie zasłużyliśmy na takie traktowanie do którego ona w jakiejś części przyłożyła rękę. - szeryf nie podnosząc dłoni wskazał drugą znowu na powalonego zastępcę.
- Jakbym miał rozmawiać z nią jak z dzieckiem to dawno powinienem ją przełożyć przez kolano, dać szlaban na takich podejrzanych typów z jakimi się zadaje i wysłać do szkoły z internatem gdzieś daleko i u bardzo surowych i nudnych zakonnic. - szeryf chyba choć odrobinę produktem dowcipopodonym próbował urobić pomysł łagodnej i ciepłej formy rozmowy z Brzytewką o jakiej mówiła San Marino.
- Nie wiem. Nie wiem jakby taka rozmowa z nią miała wyglądać. Cholery dostaję jak słyszę jej szczekanie. A słyszę za każdym razem gdy ją widzę i jest w zasięgu głosu. Prędzej czy później. W końcu zawsze zaczyna szczekać a mnie zaczyna szlag trafiać. Poza tym chyba by to dość sztucznie wyglądało. Nie wiem nawet od czego miałbym zacząć. Już trochę żeśmy sobie nawzajem powiedzieli. - Dalton pierwszy raz od początku rozmowy wydawał się być niepewny czy skrępowany nawet rozważaniem takiej rozmowy. W porównaniu do dotychczasowej rozmowy wydawał się być zagubiony i brakowało my zwyczajowego spokoju i pewności siebie bijącej i z głosu, i twarzy, i postawy. Nawet w złości wydawał się być pewny swego i silny. Teraz jednak gdy rozważał pomysł “ciepłej” rozmowy wydawał się być właśnie zagubiony i bez pomysłu na nią.
- Możesz go obudzić? Będzie taki jak dawniej? - spytał o ostatnią z wymienionych przez szamankę rzeczy i spojrzał niepewnie na nią a potem na nieruchome ciało zastępcy szeryfa. Tym razem w głosie dało się słyszeć przytłumioną jeszcze ale jednak nadzieję.

San Marino pogłaskała przyczepioną do pasa gazmaskę i z nieobecną miną patrzyła gdzieś w pusty kąt vana.
- Mówca nigdy nie jest sam… i nigdy nie będzie. Ale to nie żywym na nim zależy, już nie. Nie ma nikogo, tak jest lepiej. Wpadnę na tego drinka, kiedy to wszystko się skończy. W ten czy inny sposób. Dużo się tu wydarzyło i nim opadnie kurtyna jeszcze wiele może się stać. Wojna niesie ze sobą ofiary, niestety najwięcej wśród niewinnych i tych, którzy próbują… przetrwać. Przetrwanie jest wszystkim - zatrzęsła się, opuściła rękę na kolano - Tak, właśnie tą rudą szczekaczkę obejmij. O to proszę… fragment o zakonnicach możesz jej powtórzyć, jest zabawny. Nim zacznij, czymś co nie jest ciężkie i nie niesie ze sobą konfliktów. Żartem, drobnostką. Miłym słowem. Dobra rzecz, żarty żywych… tylko bez odnoszenia do dymania. Wtedy dopiero zrobiłoby się dziwnie, sztucznie i niezręcznie. - teraz ona zapodała produkt dowcipopodobny - Bądź taki jak teraz, dla mnie. Spytaj czego się boi, posłuchaj co ci powie. Trzymaj blisko. Nie oceniaj, postaraj się zrozumieć. I to jej powiedz, że rozumiesz, albo starasz się zrozumieć. Bez wrzucania na początku “ale bo ty zrobiłaś to i tamto”. Nie wiem co zaszło między wami, ale skoro jest tu tyle śmierci, ktoś jej bliski też mógł tak skończyć, to trzyma w sobie urazę - pokazała na ciało Briana i wyłamała palce - Bądź jak ten pastor o którym wspomniałeś. Najważniejszy jest początek. Nowy początek, potem już samo poleci. Dajcie sobie szansę. Czasem trzeba trochę wiary - dla kontrastu nożowniczka była pewna i dało się to wyczuć w głosie i postawie.
- Emanacje śpiących opuszczają ciała, są jak Duchy. Po drugiej stronie można ich sięgnąć - zaczęła od nawiedzonej gadki - Teraz nie ma go w ciele, to tylko poraniona, połamana skorupa, która cierpi. Uwolniłam go od tego… chwilowo jest ze mną. Zbiera siły… ciepło o którym mówiłam. Przyda mu się, bo uparty jest i chce wracać. Tak, mogę go obudzić, ale nie wyleczę ran. Nadal będzie miał połamane kości, przetrącone stawy, obicia, siniaki i przecięty zębami język. Tego nie zmienię, tu nie pomogę... może Plama może mu dać coś co złagodzi ból i naprawdę jeżeli ma wrócić to tylko na chwilę. Mimo że to męczy. Każda taka więź sporo kosztuje ciało Mówcy. Żywiciel słabnie, duch śpiącego rośnie w siłę. Dlatego lepiej trzymać Duchy w przedmiotach, ale tam na komisariacie improwizowałam. Trochę dymu było i mało czasu na rytuały… i nie miałby jak się pożywić - następny krzywy uśmiech poleciał do Daltona. Nie rozumiał pewnie i nie wierzył, ale co tam. - Będziesz mógł z nim porozmawiać, ale streszczaj się. Dla jego dobra. Chyba, że zdecyduje się zostać na stałe w niedawno uszkodzonym ciele. Wtedy może być różnie, rany muszą mieć czas się zagoić. Chciał wiedzieć co z matką, siostrą. Porozmawiać z tobą. Uspokój go, powiedz coś od serca… i namów, żeby odpoczął. Zwykły sen też mu się przyda. Sen pomaga goić rany. Ojciec Frank tak mawiał… kazał mówcy spać, ilekroć ten wracał do kościoła.
- Dobra. Zacznę od tych zakonnic. A potem zobaczymy, może jakoś pójdzie. Ale jak mi znów wyskoczy ze szczekaniem no to kończymy rozmowę od ręki. - odparł szeryf po przemyśleniu słów San Marino. Znów potrzebował chwili by przetrawić jej słowa i chyba uznał, że warto spróbować jeszcze raz, mimo swoich osobistych niechęci i urazów względem rudowłosej kobiety.
- Rozumiem. Więc jeśli możesz to obudź go proszę. - odparł starszawy mężczyzna i odrzucił koc podciągając się ku nieprzytomnemu Brianowi. Zajął miejsce obok szamanki tuż przy powalonym niemocą Saxtonowi.

Kobieta położyła rękę na jego czole, zamknęła oczy. Znowu otoczył ją chłód i popiół, mięśnie zareagowały drżeniem. Była zmęczona i głodna. Ból głowy też nie chciał odpuścić, ale zawarli układ.
“Dalton chce ci coś przekazać, jest tutaj. Obok ciebie. Czeka aż otworzysz oczy. Zrób to i bądź silny.” - przesłała ostatnią myśl razem z czymś co gdyby Brian miał ciało mogło nosić nazwę uścisku na pożegnanie i wepchnęła go na powrót do tego ciała.
- Wróć do nas Brian - wyszeptała - Otwórz oczy.

Duch czekał zawieszony na krawędzi obydwu światów. Poruszył się niespokojnie nakierowany przez głos przewodniczki. Przestrzeń między światami skurczyła się. Metry, kroki, centymetry, mile, sekundy jakie dzieliły twarz szamanki od twarzy nieprzytomnego, młodego mężczyzny stały się inne. Drugorzędne, niematerialne, półprzejrzyste gdy przez tą chwilę była żywą bramą pomiędzy dwoma światami. Duch przebył tą bramę kierowany jej światłem i głosem. Przebył i przez chwilę wyczuwała go już swoim nadprogramowym zmysłem. Inaczej niż gdy był po tamtej stronie. Już teraz był niewyraźnym ruchem pary czy dymu o bezkształtnej formie więc dla innych ludzi pewnie w ogóle nie dostrzegalny. Duch był w pobliżu nieprzytomnego, bezwładnego ciała. Próbował się dostać do środka, wrócić na swoje miejsce.

Szamanka wyczuwała jednak emocje ducha. Niecierpliwość, oczekiwanie, radość, nerwowość, nadzieję to wszystko gdy był wreszcie tak blisko celu. Już nie mogli porozumiewać się tak swobodnie jak w tamtym świecie ale nadal czuła najważniejsze i najsilniejsze emanacje promieniujące z ducha. W końcu w jednym skoku tej emanacji praktycznie zniknął. Widocznie dostał się do środka i odkąd przekroczył ponownie granicę świata żywych odczuwała go z każdą chwilą drastycznie słabiej.

Teraz już jej wyjątkowy talent zaczął mieć coraz mniejsze znaczenie a na powrót przydawały się standardowe zmysły. Duch Brian’a był już ledwo namacalny, docierało do niej rozmyte echo niczym rzednący z każdą chwilą dym papierosowy po zgaszeniu peta w wietrznym pokoju. Brian był skoncentrowany na wysiłku. Walczył o odzyskanie pełni panowania nad swoim skatowanym ciałem. Te nawykłe już do letargu nie chciało się z niego wybudzić jak ze zwykłego snu. Wyczuwała jednak jak z każdą chwilą siła życiowa w tym uśpionym ciele rośnie. Duch odzyskiwał panowanie nasycając swoją ciepłą, żwyą energią te bezwładne dotąd golemowe ciało. Serce przyspieszało coraz bardziej napędzając zesztywniałe członki ciała coraz szybciej płynącą krew. Wraz krwią w ciało wracało ciepło i życie. Energia życiowa zbierała się wraz z nią i uruchamiała kolejne organy ciała. Płuca zaczęły pracować głębiej i ciężej co zaowocowało coraz szybszym choć wciąż powolnym oddechem. Żyły i grdyka na szyi zaczęły się poruszać jakby wiły się tam jakieś tajemnicze stworzenia. Usta rozwarły się bezgłośnie próbując nabrać powietrza. Ramiona, dłonie i palce poruszały się choć jeszcze dość mizernie i w bardzo przypadkowych odruchach. Oddech stawał się coraz częsty i gęstszy na tyle, że brzuch dołączył do pracy płuc wzmacniając oddech.

Całe ciało bezwładnego dotąd mężczyzny zdawało się walczyć z niewidzialnymi dla śmiertelników siłami. Choć takimi jakie każdy śmiertelnik wyczuwał instynktownie tak jak wyczuwa się różnicę między życiem a śmiercią, między zdrowiem a chorobą. Szeryf spojrzał czasem przelotnie na szamankę jakby niepewny czy to właśnie tak idzie jak powinno ale zdecydowanie wydawał się pełen napięcia i niepokoju skupiony na walce Briana do świata żywych. Wyglądało dość niepokojąco. Nozdrza zastępcy wypełniły się krwią która spłynęła mu po policzku. Przygryzł sobie chyba wargi czy język albo otworzyła mu się w ustach jakaś rana bo na wargach też pojawiło mu się trochę krwi. Ciało dotąd bezwładne i zimne teraz zaczęło błyszczeć od potu z wysiłku jaki wymagał powrót do świata żywych. I nagle w tym wszystkim Brian ez ostrzeżenia otworzył oczy. Dłoń szeryfa którą ścierał mu właśnie strużkę krwi z policzka zamarła jakby sam szeryf też nagle został kompletnie zaskoczony tym spojrzeniem.

- Brian?! - spytał z przejęciem szeryf i w jednym krótkim słowie zawarł taką kumulację emocji, że scena nie mogła być mu obojętna.

- Tato? - spytał Brian równie niepewnie patrząc na pierwszy napotkany obiekt czyli twarz pochylającego się nad nim szeryfa.

Przez chwilę obydwie twarze patrzyły na siebie rozkojarzonym wzrokiem zupełnie jakby nie miały pomysłu co dalej zrobić czy powiedzieć.

- Synku. - powiedział zdumiewająco czule Dalton kompletnie nie pasującym do jego zwyczajowej szorstkości i powadze głosem.

- April! I mama! - Brian jakby odetkał się na czymś więcej niż to co się działo tuż przed jego twarzą. - Bo ja próbowałem! Ale było ich za dużo… Ale strzelali się z kimś… Kazałem im uciekać! A potem już ich nie widziałem! Myślałem, że się wyrwę i ich poszukam! Ale za bardzo pilnowali! Nie dałem rady… - gdy młodszy z mężczyzn odzyskał zdolność mówienia zaczął mówić potokiem słów jakby cała niepewność jaką wcześniej San Marino wyczuwała w nim w tamtym świecie teraz znalazła ujście po wyciągnięciu jakiegoś korka.

- Spokojnie Brian. Wszystko dobrze. Są u nas. Są bezpieczne. Udało się je odnaleźć i przyprowadzić do nas. Są bezpieczne. Dzięki tobie. Bo dałeś im okazję do ucieczki. - Dalton uspokoił młodszego z mężczyzn i przemawiał z przejęciem ale łagodniej i bardziej troskliwie. Spojrzał w bok na siedzącą obok czarnowłosą dziewczynę i po chwili znów przeniósł spojrzenie na Briana. - Widziałem wasz dom. Wiem co zrobiłeś. - szeryf zwolnił i najwyraźniej szukał słów by powiedzieć coś czego pewnie nie mówił zbyt często.

- Ja próbowałem! Naprawdę! Ale przyszli z wielu stron! Załatwiłem jednego ale byli następni! Kazałem im uciekać! Ale… Ale… - młodszy z mężczyzn nie wytrzymał presji i zaczął się od razu tłumaczyć przerywając ton myśli i słów starszego.

- Nie, nie Brian, spokojnie. Wszystko dobrze. Widziałem co zrobiłeś. Co oni zrobili. Słyszałem jak to było. - tu ogólnie dłoń szeryfa powędrowała w stronę gdzie siedziała dziewczyna w czerni z zamocowanymi kośćmi i czaszkami do ubrania. Brian posłał jej spojrzenie ale raczej przelotne, skoncentrowany na tym co ma zamiar powiedzieć szeryf. - Zrobiłeś co należało. Jak prawdziwy mężczyzna. Obrońca domu i rodziny. Zrobiłeś co można było zrobić. Myślę, że ja sam nie poradziłbym sobie lepiej na twoim miejscu. Każdy ojciec byłby dumny z takiego syna. Ja też jestem. Cieszę się, że jestem ojcem tak dzielnego człowieka. - Dalton początkowo mówił ciężko jak zacinająca się katarynka ale jednak uparcie brną dalej. W końcu gdy skończył sam też był czerwony na twarzy i spocony jakby wydźwignął właśnie nie wiadomo jaki ciężar. Brian zaś miał minę jakby w ogóle był w szoku i chyba nie wierzył w to co właśnie usłyszał.

- Ekhm… Tak. - chrząknął szeryf po chwili krępującego milczenia. - A to jest San Marino. Ona ci pomogła. Właściwie chyba pomogła nam wszystkim. - szeryf odchylił się trochę do tyłu by Brian i szamanka mieli na siebie lepszy widok. Chyba nie miał innego pomysłu jak inaczej zmienić temat rozmowy.

- Ale ja cię znam! Znaczy… No chyba… - zawołał prawie od razu Brian gdy spojrzał wreszcie uważniej na siedzącą obok kobietę. Zaraz potem gdy oczy zlustrowały jej twarz i sylwetkę i umysł przetworzył i skojarzył obraz, że patrzy jednak na obcą osobę głos stracił na pewności. - Takie mam wrażenie… - dodał pracując ciężko umysłem by zrozumieć to czego oczy i umysł zrozumieć nie mogły. - Chyba mi się śniłaś… Albo ktoś podobny… Coś się paliło… Jakieś ciała… I byłaś smutna… Bardzo smutna… Tam ktoś był, ktoś bliski dla ciebie… A nie czekaj… To chyba było w zimie… Jak ci opowiadałem co się działo… Ale to chyba był inny sen… - Brian mówił niepewnie i urywanymi słowami. Duch który przekraczał bramę światów czasem coś pamiętał z wizyty po drugiej stronie czasem nie. U jeszcze żywych najczęściej objawiało się to jako sny. Zwłaszcza, że ich ciała prawie zawsze były w tym czasie bezwładne i prawie martwe lub nawet i martwe więc racjonalny umysł szufladkował sprawy po znanych sobie szufladkach. Brian widocznie coś zapamiętał ale wspomnienia miał mętne, pomieszane i większość z nich pewnie też szybko zapomni.

Nożowniczka położyła mu rękę na czole i przeczesała ostrożnie włosy. Najpierw nic nie mówiła, uśmiechając się tylko pod nosem. Opierdol zadziałał koncertowo, młody potrzebował usłyszeć te kilka słów od, jak się okazało, ojca. Ciekawe… więc dlatego tak pragnął jego akceptacji. Chciał zasłużyć na dobre słowo.
- Tak żywy, znamy się. Mam takie hobby, że wchodzę do ludzkich snów, nie przejmuj się. Wkrótce wyda ci się to tylko wspomnieniem. Sny blakną, znikają detale. Nie martw się, odpoczywaj. Powinieneś spać. Jesteś bardzo uparty. - zabrała rękę i pochyliła sie do szeryfa.
- Wkrótce zapomni, to efekt uboczny. On mi coś pokazał, a dając coś, również coś bierzemy. - szepnęła mu do ucha - Niech myśli że to tylko sny, nawet mówca nie lubi wracać do tamtych dni i płomieni. To co, przynieść ci pochodnię i zbierać drewno na stos?

- Byłaś tam… Byłaś tam ze mną… Pamiętam twój głos… Ale… Ale niezbyt pamiętam o czym rozmawialiśmy… - fenomen zdawał się choć chwilowo absorbować uwagę zastępcy szeryfa. Gdy usłyszał głos kobiety w oczach pojawiła się jakby iskierka zrozumienia. Ale blaknące z każdą chwilą wspomnienia stawały się pewnie co raz trudniejsze do sklasyfikowania i zapamiętania przez skołowanego mężczyznę. Więc w końcu znów w nim zwyciężyła niepewność i dezorientacja gdy racjonalnemu umysłowi zabrakło części składowych do analizy a więc i zrozumienia sprawy.

- Spokojnie Brian. Odpocznij, prześpij się. Musisz nabrać sił. Wszystko będzie dobrze. Jakoś się z tego wygrzebiemy. - szeryf położył dłoń uspokajająco na ramieniu pokancerowanego ciała i to faktycznie uspokoiło młodszego z mężczyzn. Choć wysiłek włożony w powrót z drugiej strony jak i wcześniejsze rany które teraz już pewnie w pełni odczuwał gdy przebudzeniowa gorączka mijała i zaczynał się zwykły ból egzystencjalny pewnie i tak w końcu zmogą go na długo. Pewnie zaśnie znowu ale tym razem już powinien być to zwykły sen a nie letarg kogoś na krawędzi światów.

- Nie wygłupiaj się. Mówiłem ci, że póki nikt nie łamie tu prawa to kurtka czy inne takie rzeczy nie stanowią powodu do ścigania. Dziękuję ci za to co dla nas zrobiłaś. Ale też mam prośbę do ciebie. Nie chciałbym by to co tu się stało opuściło ściany tego wozu. Zwłaszcza, że ja i Brian jesteśmy rodziną. Proszę cię o to byś zachowała to dla siebie. - odszeptał do San Marino szeryf rewanżując jej się tym samym tonem.

- Śpij chłopie… potem pogadamy. Ale teraz śpij - nożowniczka posłała młodszemu gliniarzowi ciepły jak na nią uśmiech i znów nadawała do jego starego - Mówca się cieszy, że pomógł żywym i Duchom. Nie musisz prosić, to sprawa między waszą dwójką. Jesteś jego ojcem, łączą was więzy krwi, a mówca już do końca będzie jego opiekunem - wskazała oczami na Briana - On zapomni, ja nie… to jakbyś miał najlepszego przyjaciela. Wiecie o sobie wiele, nie chowacie żadnych tajemnic. Czujecie, myślicie to samo. To specyficzna więź i nie da się zignorować. Nawet jeżeli trwa tylko przez parę chwil i potem żywy zapomina, część więzi pozostaje w mówcy. On nie zapomina, tylko traci przyjaciela. Taka cena… - urwała czując jak coś mokrego łaskocze jej górną wargę. Przetarła miejsce wierzchem dłoni, a na owijającym ja bandażu pozostała czerwona plama.
- Za stara się na to robię - wymamrotała, pozbywając się resztek krwi spod nosa. Małej, czerwonej plamy. Wstała dając obu Chebańczykom czas i miejsce na prywatność.
- Teraz Plama, mówca dla niej też ma propozycję - ścisnęła ramię Daltona i machnęła drugą ręką na nieprzytomnego Pazura - Coś za coś. Będzie dobrze. Uwierz i nie osądzaj. Obiejmij, przekaż ciepło, dobre słowo… i pamiętaj o zakonnicach. Zakonnice są dobre - powiedziała poważnie, wychodząc z vana.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.
Czarna jest offline  
Stary 07-01-2017, 14:34   #476
 
Carloss's Avatar
 
Reputacja: 1 Carloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputację
We współpracy z MG

Will uśmiechnął się słysząc zdziwienie gangera. Ze strzępek informacji jakie do chłopaka docierały, ten uważał, że Nowojorczycy stacjonują na lotnisku, a gang doskonale wie, gdzie Ci stacjonują. No cóż - jak widać wiedział jeszcze mniej niż się tego spodziewał...

- Lotnisko - tam jest drugie wejście do bunkra i z tego co wiem, to tam stacjonują Nowojorczycy... - wyjaśnił chłopak niepewnie nie wiedząc zupełnie, które z tych informacji będą dla rozmówcy nowościami, a które faktami o których już wiedział

- Nowojorczycy są na tym lotnisku? Byli tu już pod ziemią czy tam tam pod tym lotniskiem? - Jednookiemu informacja o docelowym adresie zajętym przez przeciwnika wyraźnie nie przypadła do gustu ale przyjął to do wiadomości dość spokojnie. Indagował jednak dalej temat siedząc na swoim miejscu za konsoletą.

- A co do tego to ja już nie mam pojęcia - odparł Will lekko wzruszając ramionami - Ze strzępek informacji usłyszanych od Was wywnioskowałem, że tam stacjonują...

Póki co jednak cwaniak miał inną robotę. Ogarnięcie tych wszystkich przycisków, suwaków, dźwigni i zegarów wyglądało na dosyć skomplikowane. Zwłaszcza pod czujnym i krytycznym okiem Jednookiego.

- Myślę,że z lekką pomocą sobie dam radę - odparł Will z uśmiechem i usiadł przed konsoletą. Następnie strzelił palcami i odwrócił się do groźnego gangera - To od czego zaczynamy? - spytał


- Tu masz włącznik. Tu na te zegary patrz. To czujniki ciśnienia w poszczególnych rurach. A to termometry pokazują jak gorąca jest para. Na razie jak widzisz jest drętwo. Musimy zakręcić zawory by podnieść ciśnienie i w tym czasie rozgrzać piec by podnieść temperaturę pary. A potem wygotujemy skurwysyństwo. - Jednooki starszawy facet objaśniał pokrótce co i jak z tymi zegarami. Guzików i wskaźników wszelakich było sporo ale starszawy ganger bez kompletu palców szybko rozgraniczył Will’owi które są ważne i na które trzeba zwracać uwagę. Po tych tłumaczeniach dla cwaniaka z Vegas faktycznie sprawa wydawała się dość prosta. Will ogarniał na swojej konsolecie sytuację z całego poziomu na którym byli nie do końca orientował się co robi w tym czasie Jednooki. Sapał jednak, klął i czasem spluwał na podłogę gdy chyba nie wszystko u niego szło gładko i łatwo. No i co było nietypowe dla Runnerów w ustach miał wykałaczkę a nie jak oni zwyczajowo praktykowali fajki i skręty wszelakie.

- Kurwa mać, mało mocy. - z trzaskiem odchylił się na fotelu który zatrzeszczał zardzewiałymi sprężynami. - Coś blokuje przepływ na dole. Jakiś zawór mógł zostać zakręcony ręcznie albo kawałka rury nie ma albo jest zapchany… - Runner podrapał się nerwowo po policzku zastanawiając się co tu dalej zrobić.

- Wyglądasz na bystrego. Pójdziesz z paroma chłopakami po czwórce i sprawdzisz co jest grane. Czwórka chyba jest w najlepszym stanie. Wystarczy nam jedna kompletna rura. Bez tego do rana nie uzbieramy tyle mocy co trzeba. Będziesz w razie czego gadał przez komunikatory. - Jednooki w końcu znalazł rozwiązanie gdy wzrok zawiesił mu się na młodszym operatorze konsolety. Z “czwórką” po wcześniejszych objaśnieniach starszawego Runnera Will wiedział, że da radę rozpoznać i nie zgubić. Teraz te wcześniej nic nie mówiące mu oznaczenia, kolory i numery na rurach coś już mu teraz mówiły wiedział, więc, że rozpozna właściwą rurę. Brakującą kawałek rury powinien być do zrobienia przez zamontowanie rury z mniej potrzebnego kawałka. Zakręcony zawór powinien dać się odkręcić chyba jak nie jemu, to któremuś z Runnerów. Gdyby trafił się jakiś zator mogło być trudniejszy do zlokalizowania choć stukaniem czymkolwiek po rurach powinien raczej wykryć na dźwięk taki zator.

- Spoko, nie ma problemu - odparł chłopak rozglądając się naokoło - Jak myślisz - co nam będzie potrzebne żeby to naprawić? Klucz i śrubokręt wystarczą, czy przyda się tez jakaś piła? - tym razem chłopak postanowił się porządnie przygotować do roboty.

Po skompletowaniu niezbędnych mu rzeczy i ekipy, Will zaopatrzył się również w latarkę i tak przygotowany udał się zgodnie z poleceniem Jednookiego wzdłuż "czwórki".
 
Carloss jest offline  
Stary 07-01-2017, 15:33   #477
 
Leminkainen's Avatar
 
Reputacja: 1 Leminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputację
Nico poprawiła karabin i ostrożnie zaczęła podchodzić do ogniska, podejrzewała że rozpalili je jej towarzysze i miała cholerną nadzieje że nie jest to tak głupi pomysł na jaki wyglądało.
 
__________________
A Goddamn Rat Pack!
Leminkainen jest offline  
Stary 08-01-2017, 05:31   #478
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Współwinni zbrodni: Czarna

W półmroku garażu sylwetka niewielkiej lekarki nie była niczym innym ponad kolejną, czarną plamę, wpasowaną między gruzowisko, a uszkodzony samochód Pazurów. Klęczała na ziemi i ze zgarbionymi plecami zajmowała się czymś, co pochłaniało całą jej uwagę. Dopiero zbliżywszy się, San Marino dostrzegła, że ruda gangerka na ziemi przed sobą rozłożyła kilka fiolek i buteleczek, a wsadzonym do połowy w kieszeń telefonem oświetla niewielki wycinek terenu oraz pracujące ręce, molestującego jednego z wszechobecnych owadów. Wydawała się nie zwracać uwagi na otoczenie, zamknięta w swoim małym, prywatnym świecie. Mruczała pod nosem coś, z czego dało się wyłapać pojedyncze słowa, a każde z nich brzmiało obco, często zawierając różne cyfry i pojedyncze litery.
Nożowniczka zakradła się za jej plecy i kucnęła, pochylając się do przodu. Dzięki temu jej twarz znalazła się zaraz nad prawym, obleczonym skórzaną kurtką ramieniem.
- Ktoś ci mówił że jak zaczynasz dziwnie gadać to jesteś przerażająca? - mruknęła w zadumie, zapuszczając żurawia na miejsce pracy tamtej. Wyglądało jak naukowa wersja kącika wiedźmy, brakowało tylko kotła, kości i palonych ziół.

Lekarska wzdrygnęła się, o mały włos nie podskakując i nie zrywając się na równe nogi. Wyrwana z analitycznego ciągu, potrzebowała dobrych paru chwil, by powrócić na planetę Ziemia. Blade ręce zawisły nieruchomo w powietrzu, wypuszczając trzymanego między palcami robala. Ten skorzystał z okazji i ledwo opadł na grunt, zaczął przebierać odnóżami w panicznym tempie, chcąc pewno jak najprędzej znaleźć się poza zasięgiem oprawcy.
- Przerażająca... ja? - rude brwi ściągnęły się w powątpiewającej minie, gdy ich właścicielka przetrawiła zasłyszane właśnie informacje. Ona - przerażająca, cóż za niedorzeczność. Obróciła się nieznacznie, przejeżdżając wymownie wzrokiem po kolekcji kości, naszytej na ubranie drugiej kobiety i westchnęła - To tylko nauka. Niepokojąca, jak wszystko czego nie rozumiemy. Nieznane, niewiadome od zawsze wzbudzało w człowieku niepewność i w zależności od jego charakteru, owocowało agresją, bądź chęcią oddalenia się poza teren rażenia. Mogę ci w czymś pomóc, źle się czujesz? Nie mam co prawda drugiego zestawu tlenowego, ale w razie czego... myślę, że tata się nie obrazi, jeśli na parę minut podepniesz się pod jego maskę - uśmiechnęła się blado, przenosząc wzrok na majaczącą w kącie bryłę runnerowego furgonu.

- Nie, nic mi nie jest, nie dygaj. Dzięki za... troskę. Mało kto zawraca sobie dupę innymi. Niech twój stary sobie... niech tam leży i zbiera siły - nożowniczka parsknęła, odsuwając się żeby móc usiąść na kupie rzuconych pod ścianą pustaków. Zanim posadziła na nich dupsko, zmiotła dłonią warstwę robali i drobnych śmieci. - Też jesteś wiedźmą, ale inną niż ja. Rozumiem co czujesz, na mnie też dziwnie patrzą jak zaczynam nawijać o kontaktach z Duchami i przechodzeniu do Nie-Świata. Nie rozumieją, boją się albo nie wierzą, póki się nie przekonają. Nie dostaną dowodu - też obróciła się w stronę furgonetki - Ciebie też chcieli palić na stosie? - zapytała kompletnie zmieniając temat.

Savage drgnęła, zielone oczy spojrzały czujnie na czarnowłosą kobietę. Siedziały zaledwie metr od siebie, oddalone od pozostałej gromadki, hałaśliwie zajmującej się swoimi sprawami.
- Należymy do tego samego gatunku. Powinniśmy sobie pomagać, miast walczyć i próbować wykorzystać. Zostało już nas tak niewielu, że każda kolejna strata zbliża nas nieuchronnie do... przegranej. Jesteśmy ludźmi, nie marionetkami, ani pozbawionymi uczuć workami piasku. Człowieczeństwo, humanitaryzm, miłosierdzie, przyjaźń... bezinteresowna pomoc - część wartości przez ostatnie dwie dekady uległa dewaluacji ze względu na wojnę i późniejsze związane z nią reperkusje, lecz nie zwalnia nas to z pamiętania czym owe terminy są i stosowania ich w praktyce. - pokręciła głową i z rezygnacją odłożyła pincetę, na powrót wtykając ją w czarną, plastikową kartę, bezwiednie jeżdżąc kciukiem po wytrawionym na niej logo. Znów odrywano ją od zadania, finalizacja projektu oddalała się, pokonując kolejne metry sztafety i zostawiając rudzielca wybitnie z tyłu, lecz nie wypadało być... obcesowym, prosząc o zostawienie w spokoju kogoś, kto nie wahał się ryzykować dla w gruncie rzeczy obcego, niezwiązanego z Runnerami człowieka. Ludzi... wyciągnęli ich z płonącej ruiny dwóch. - Stos... nie, praktyki wyjęte żywcem ze średniowiecznej, opanowanej przez Inkwizycję Europy, szczęśliwie mnie ominęły, ale strzelano do mnie, porywano. Chciano powiesić, utopić, ukamienować. Przysporzyłam Tony'emu wielu trosk. Malleus Maleficarum... nie mów, że wciąż uchowały się jakieś egzemplarze i ludzie gotowi uznać je za wyznacznik we własnym postępowaniu... słyszałam, że sekta Piekielnego Palmera sięgała po podobne metody, jednak rozbito ich parę lat temu. Taylor uzupełniał moje braki w wiedzy na temat historii nowożytnej naszego regionu i... to dobry człowiek, bardzo go lubię. - zagryzła wargę, wzruszając z pozoru beztrosko ramionami. Co teraz robił ranny, łysy brodacz? Jak się czuł? Użyje bejsbola w ramach powitania, gdy półtora metra kłopotów wróci w końcu do bunkra?

San Marino nasunęła kaptur na głowę, opierając się plecami o ścianę. Siedziała i słuchała Plamy, ogarniając mniej więcej w połowie to, co do niej mówiła. Teraz rozumiała co miał na myśli Hektor o tym, że gdy małolata zaczynała gadać, nie szło jej zrozumieć. Zdziwiło ją nazwanie Towarzysza Skurwiela "dobrym człowiekiem". Z opowieści Lenina bardziej pasował do rzeźnika z kijem, lejącego wszystko co się nawinie pod łapsko.
- Malle... coś tam. Da się to zjeść? - wyszczerzyła się.

- Malleus Maleficarum. Młot na czarownice – Savage wyciągnęła paczkę fajek i poczęstowała rozmówczynię, samej również wyłuskując z pogiętego kartonu rakotwórczą pałeczkę - To książka, traktat na temat magii, spisany przez dominikańskiego inkwizytora Heinricha Kramera, być może we współpracy z innym inkwizytorem z tego zakonu Jacobem Sprengerem. Księga została po raz pierwszy opublikowana w 1487 i stała się znana jako podręcznik łowców czarownic od XV do XVII wieku. Uważano ją za jedno z podstawowych kompendiów o czarach, czarownicach i ich związkach z Szatanem. Treść owego dzieła podzielona jest na trzy części. Pierwsza dowodzi, że magia rzeczywiście istnieje, druga opisuje jej formy, a trzecia – sposoby wykrywania, sądzenia i pozbywania się wiedźm. W księdze niewiele jest oryginalności – jest to w większości kodyfikacja wierzeń i praktyk z tamtego okresu. Duże partie tekstu zaczerpnięto z wcześniejszych prac, takich jak: Directorium Inquisitorum Nicolasa Eymerica z 1376 czy Formicarius Johannesa Nidera z 1435 roku - odpaliła papierosa i zaciągnęła się od serca, posyłając chmurę siwego dymu prosto pod dziurawy sufit - Zaczyna się dyskusją o naturze czarów. Zawiera dyskurs wyjaśniający, dlaczego kobiety w mniemaniu autorów, z powodu słabszej natury i pośledniego intelektu, są z natury bardziej podatne na pokusy Szatana. Autor wyjaśnia też, że niektóre rzeczy wyznane przez czarownice podczas procesów, jak na przykład przemiana w zwierzę, były tylko omamem wywołanym przez Diabła, by je usidlić. Inne z kolei rzeczy, jak latanie, wywoływanie burz i niszczenie zbiorów, miały być rzeczywiste. Ze szczegółami opisywane są lubieżne praktyki, którym czarownice miały się oddawać z Diabłem. Poruszony został nawet problem pomiotu, który czarownice miałyby rodzić Szatanowi. - ruda brew uniosła się powątpiewająco, a dziewczyna uśmiechnęła się z politowaniem - Wszystko pisane jest najzupełniej poważnie, jeden z ustępów przytacza nawet antyklerykalny dowcip, tak jakby opisywano zdarzenie, które wydarzyło się naprawdę. Ostatnia część opisuje praktyczne szczegóły wykrywania, sądzenia i eliminowania wiedźm. Rozważane są między innymi takie problemy jak zaufanie do zeznań świadków i potrzeba eliminowania złośliwych oskarżeń, ale z drugiej strony plotka jest uznawana jako przesłanka wystarczająca do oskarżenia, a żywa obrona jest świadectwem opętania podsądnej przez Diabła. Oprócz tego dzieło dostarcza wskazówek, jak chronić przeprowadzających proces przed mocami wiedźmy, deklarując, że osoby reprezentujące podczas procesu stronę Boga są niewrażliwe na moce Szatana. Szczegółowo wyłożone są sposoby wymuszania zeznań – z rekomendowaną kolejnością stosowania tortur włącznie. Wskazane jest używanie rozpalonego żelaza i golenie całego ciała podsądnej w poszukiwaniu znaków Diabła. Wiele istnień zamęczono, skazując przed śmiercią na niewyobrażalne cierpienie, przez zabobony i ludzki strach przed nieznanym. Naukowych dowodów oczywiście nie posiadano, logiczne wytłumaczenia schodziły na dalszy plan. Średniowiecze jest uznawane za ciemne wieki, skupiające się stricte wokół życia duchowego, Boga, pobożności, oraz umartwiania celem zapewnienia sobie życia wiecznego. W tamtych czasach społeczeństwo bardziej interesowało to, co po śmierci, niż ziemska egzystencja... co nie przeszkadzało klerowi sprzedawać odpustów i bogacić się ponad ludzkie pojęcie i przyzwoitość. Ludzie cwani od wieków żerują na naiwnych, zaś pobożność często stanowi przykrywkę dla urzeczywistnienia własnych marzeń, pragnień, lub planów. Dobrze, że część dawnych... praktyk poszła przez wieki w niepamięć - na koniec wzdrygnęła się wyraźnie.

- Ktoś tracił czas, żeby spisywać takie durne gówna... i brał je na serio? - nożowniczka przyjęła szluga i też zapaliła. Co parę machów strzepywała wnerwiające, bezczelne robale, ale gówno to dawało. Przy okazji równolegle słuchała głosu, tłumaczącego na normalną nawijkę większość trudnych, niezrozumiałych dla niej słów.
- Skąd jesteś?

Piegowate barki spięły się, by dwa oddechy później opaść ku dołowi. Niby proste pytanie, lecz nie potrafiła dać na nie jednoznacznej odpowiedzi. Kwestia tego co pamiętała, a co miało miejsce w rzeczywistości wciąż pozostawała nierozstrzygnięta, dokładając kolejny ciężki kamień na kark Savage. Kim była, skąd pochodziła? Kiedy się urodziła i ile naprawdę miała lat - korowód pytań oznaczonych drażniącą zmysły fiszką, zatytułowaną "brak danych. Do weryfikacji".
- Jeszcze wczoraj powiedziałabym ci, że z Dziury przy Saint Paul - odpowiedziała szczerze, markotniejąc w jednej chwili - Dziś już nie jestem tego pewna. To... skomplikowane. Nie myśl proszę, że cię zbywam, bądź próbuję wprowadzić w błąd, z premedytacją unikając odpowiedzi... po prostu.... prawdopodobnie nie pamiętam. Części wspomnień... chyba nie mogę ufać, ale bez obaw. Powierzone obowiązki nadal będę wypełniać pieczołowicie i bez udziwniania. Mówiłaś o duchach, widzisz je? Jak w Szóstym Zmyśle? Takim filmie sprzed wojny - wymusiła uśmiech, kierując go w stronę zakapturzonej.

Młoda spinała się jak mokre gacie w kroku, San Marino zmrużyła oczy i gapiła się na nią uważnie.
- Nie oglądałam nigdy żadnego filmu, nie umiem czytać. Zabijam, walczę, ale nie jestem twoim wrogiem - wyłożyła jasno bez owijania w bawełnę - Widzę Duchy, potrafię z nimi rozmawiać. Czasem mi coś pokazują, same szukają kontaktu. Potrafię wyczuć gdy ktoś umarł i w jaki sposób. Przeżyć jego śmierć, zgarnąć towarzyszące temu emocje i uczucia. Wspomnienia. Duchy mogą doradzać, mogą też prosić albo czegoś wymagać. Wy ich nie słyszycie, więc mówią przeze mnie. Jak Brian - wskazała petem furgonetkę - Chciał pogadać z Daltonem, wytłumaczyć się. Dowiedzieć co z jego matką i siostrą, ale przede wszystkim z nim. Śniący wyrwani z ciała są niespokojni, pełni obaw i strachu. Ściągnęłam go do ciała i urobiłam Daltona. Porozmawiali ze sobą. Ze mną też - przekręciła się i podwinęła nogi siadając po turecku - Nie ufacie sobie, ty i on. Macie masę wzajemnej niechęci, pielęgnujecie urazy, dlaczego nie skupicie się na współpracy? Wam obojgu zależy, żeby to miasto nie stało się zamieszkałe tylko przez Duchy. Pastora już nie mają, a on był tu zdaje się orędownikiem pokoju. Nie wiem jak umarł, ale pewnie jakoś po tym jak Runnerzy go porwali po pierwszej próbie załatwienia sprawy ugodowo. Wtedy, gdy wybuchy przeszkodziły w negocjacjach. Prosił mnie, żebym przekazała Guido jego warunki bo boi się, że ty tego nie zrobisz, albo zmienisz treść tej prośby. Stracili tu już wielu bliskich, nie chce stracić kolejnych... to nie oni zabili Custera, tylko obcy. Ty robisz wszystko żeby nikt nie zginął, widziałam pod komisariatem. Pamiętam co mówiłaś Erykowi. Chodziłaś i chodzisz wolna po Cheb, nie jesteś więźniem Nowojorczyków. Dalton to dobry człowiek, trzeba mu dać szansę. Zacząć od nowa, póki jest jeszcze czas i okazja.

Papieros lekarki zamarł, przyklejony do jej warg. Resztki uśmiechu schodziły z piegowatej twarzy, zastąpione przez uprzejme zainteresowanie, choć serce ścisnęły niewidzialne okowy. Słuchała wywodu, popalając w milczeniu aż żar doszedł do filtra, zmuszając ją do przyduszenia niedopałku na podłodze, złość i rozgoryczenie wzbierały w piersi niczym fale trucizny. Mimo tego zachowała spokój, nie opuszczając maski. Tak było prościej.
- Brian się obudził? - wpierw zadała najważniejsze pytanie, na razie nie zagłębiając się naturę zdarzenia. Dopiero potem westchnęła ciężko, podnosząc się powoli do pionu.
- Rozumiem - skwitowała krótko, otrzepując kolana z pyłu, a resztę ubrania z owadów - Na twoich plecach nie zobaczył runnerowej skorupy, uznał cię więc za potencjalnego sprzymierzeńca w walce z niesprawiedliwością, uciskiem, a także okrutnym traktowaniem, tudzież bezpodstawnym oskarżeniom z mojej strony. Wszak każda nieprzychylna uwaga pod adresem funkcjonariusza na służbie jest raptem pomówieniem, o ile została wypowiedziana przez gangera. Na pewno usłyszałaś wzruszającą historię o walce z przeważającym przeciwnikiem, masie ofiar i zimowej wojnie. Tak, to prawda. Oberwało się im, stracili wielu ludzi. Widziałam na cmentarzu ile świeżych grobów tam wykopano. - chłód w głosie walczył o palmę pierwszeństwa ze smutkiem wymalowanym w zielonych oczach - Tak, nie oni zaczęli wojnę. Tak samo jak nie oni pierwsi złamali pakt o nieagresji. Nie ufam mu, nie mam najmniejszego zamiaru. Jestem naiwna, nieżyciowa, archaiczna... ale nie głupia. Tego, że któryś z jego ludzi, ludzi szeryfa, wymordował nasz punkt medyczny, zarzynając nieprzytomnych, chorych i doktora Brekovitza... tego oczywiście biedny, niewinny Dalton ci nie powiedział. Tak samo jak tego, że nie kiwnął sensownie palcem podczas tego pseudo śledztwa, jakie ponoć przeprowadził. Nikt nie pyta o intencje, jesteśmy oceniani po rezultatach naszych działań. Wyliczał trudności, nawet się nie zająknął o możliwościach jakie miał wtedy na miejscu, już po odjeździe Runnerów. Bawiło go to, zasłaniał się dawnymi przepisami i szydził w najlepsze, bo nie o pacyfikację szpitala mu chodziło, tylko o Saxtonów. Tego, że za udział w przestępstwie zażądał ode mnie odbudowania ich domu, trzech miesięcy prac społecznych... tego zapewne też nie powiedział. Wiem czemu mu tak na tym zależało, ale nic nie upoważnia ponoć stróża prawa do chronienia swoich ludzi, gdy ci łamią to jego ukochane prawo. Owego niewygodnego faktu notorycznie nie zauważa. Dostał ode mnie dobrą wolę i współpracę, ale nie umiał docenić. Wolał zgrywać superglinę, ze mnie robić zatwardziałego kryminalistę... więc dostał to, czego tak bardzo pragnął. On chroni swoich bliskich, mnie odmawia do tego prawa. Zachowywał się jak napuszony kogut, negował każdy pozytyw zapominając, że cały ten pokój w dużej mierze jest moją zasługą, ale to nieistotne. Już nieistotne. Dostali ode mnie bardzo dużo... dając komuś palec, często okazuje się zę wkrótce będzie chciał całej ręki. Bo mu się należy. Nic bardziej mylnego. Wspaniałomyślnie pozwolił mi chodzić wolno... obecność a także wyposażenie Nixa, Boomer i Tony'ego również nie mają tu żadnego wydźwięku... przy nim i paru zastępcach - zrobiła dwa kroki, stając tuż przed nożowniczką i ściszyła głos do szeptu - Ten jego przekaz od Guido też jest śmiechu warty. Po raz kolejny stawia się na pozycji pokrzywdzonego żuczka, a ja mam odpuścić. Wybaczyć, cholerny kolejny raz... ich chamstwo, grzechy, ostracyzm... bezczelność, jak z tym zaufaniem... którego odmówił mi od samego początku, o czym przypomniał w liście sprzed tygodnia. Ale mam im ufać, nawet po Drzadze... bo tak. Bo ponoć jestem kimś tam. Nie - warknęła ostro i zgrzytnąwszy zębami, wróciła do w miarę spokojnego tonu - Jestem człowiekiem, mam swój próg tolerancji, wytrzymałości. Nawet cierpliwość Aniołów ma granice. On chce procesu i zadośćuczynienia za popełnione przez chłopaków winy, a sam olewa jeden prosty fakt: ich ręce, ręce Chebańczyków nie są czyściutkie, jak ci przedstawił. Nie są bezbronnymi ofiarami, też nabrudzili przez ostatnie trzy dni. Tak bardzo pragnie i stęka o prawdę, o sprawiedliwość... jednocześnie odmawiając jej Marcusowi. Na zaufanie, dobre słowo i współpracę trzeba zasłużyć. Dość dawania ich na kredyt. Nie musi się martwić, przekażę Guido jego żądania, razem z resztą raportu. Wciąż obowiązuje przelicznik dziesięć do jednego. Dziesięciu miejscowych za jednego Runnera. Dość już ratowania świata na siłę, gdy ten świat wyraźnie daje ci do zrozumienia, że nie chce być ratowany i masz spadać. W bunkrze mamy zimowych jeńców, dwunastkę... więc dwóch przeżyje prawdopodobnie. A proponowałam, aby ich uwolnić, przekazać to samo, ale zahaczając o ich temat. Dalton woli być uparty, dostać wszystko nic nie dając od siebie. Nie umie przyznać się do błędu, powiedzieć głupiego przepraszam, albo proszę. Za trudne, wymyka się jego percepcji - pokręciła głową z wyraźną niechęcią.

- Ale nadal ci na nich zależy, inaczej nie byłabyś taka wściekła. Gdy ktoś jest nam obojętny, traktujemy go obojętnie. Kiedy nam na kimś zależy… wtedy włączają się emocje - San Marino wyrzuciła dopalonego fajka i pochyliła się do przodu, żeby jej twarz znalazła się na poziomie twarzy rudej - Wszyscy popełniamy błędy. Ty, Dalton, ja, nawet twój stary. Poświęcisz życia żywych żeby pokazać chujkowi w mundurze gdzie jego miejsce? Broni swoich, ty też. Chciał od ciebie zdrady, gówno dostał i się wkurwił. Bo Brian jest dla niego ważny. Nie wiem kim jest Marcus, ale pogadaj z psem o tym, ale na spokojnie. Bez pretensji i wywalania kto bardziej zawinił i więcej gówna nogawką popuścił. Bo to nic nie da. Podkurwiacie się wzajemnie i tyle kurwa z tego będzie. Jebnie fochem, ty jebniesz fochem, a zapłacą niewinni ludzie. Nawijasz o wirusie w bunkrze, o tym że chcesz się go pozbyć. Nie ściemniaj że to tylko dlatego, że Runnerzy zajęli teren i żeby Guido włos z tego ponoć przystojnego w chuj łba nie spadł. Jakbyś miała wyjebane, na komisariacie ten tchórzliwy kundel dostałby kulkę, nieprzytomny drugą i koniec pieśni. Przenieśliby się do świata Duchów… ale ty wlazłaś między nas, jęczałaś żeby ich wynieść bo się biedaki poduszą od dymu. Że nie wolno robić tego i tamego. Że to nieludzkie. Jestem mądra, wiesz że nie stać was na darcie kotów, jeżeli to miasteczko ma stać tu gdzie stoi i w składzie niezmniejszonym. - San Marino zamyśliła się, przekrzywiając głowę pod karkołomnym kątem i gapiła się na Runnerkę. Lekarza i Gangera. - Bądź mądrzejsza. Dalton też nie zachował się dobrze, ale lej na to. Nie mówię, że masz mu zapomnieć, ale wybacz. Na chwilę, pogadaj z nim. On potrafi przyznać się do błędu, jeżeli nie rzucasz mu nimi w oczy raz po raz. Nie oskarżaj, posłuchaj. Nie jebanego przez stado mutasów gliniarza, ale człowieka. Oboje nimi jesteście, ty i on. I oboje o tym zapominieliście, widzicie uniformy i funkcje. Czaję że sytuacja jest w chuj skomplikowana, ale nie ma co dokładać kolejnych borut, tylko warto zrobić coś żeby było lżej. Łatwiej. Pomogłam mu pogadać z Brianem, wyjaśnili sobie parę rzeczy. W końcu… powiedział że jest z niego dumny. Sama mówiłaś że jesteśmy ludźmi. Wybacz mu… dla siebie, bo chowając urazy sama się zadręczasz. Spróbuj porozmawiać jeszcze raz, od początku. Na czysto. Nie jak z psem, ale starszym, zmęczonym i martwiącym się o los najbliższych facetem. Jesteście podobni, oboje uparci, niezłomni i nie poddajecie się nawet postawieni pod ścianą. Jemu zależy na Chebanczykach i ich chroni. Tobie zależy na Runnerach i ich chronisz… Chebańczyków też. Poskładałaś kurwia z Nowego Jorku, który chciał ci zrobić krzywdę - machnęła ręką na furgonetkę z nieprzytomnym Talbotem w środku - Jesteś dobrym człowiekiem, dzieciaku. Pokaż to Daltonowi. Porozmawiajcie, w cztery oczy… bez spin i pretensji. On jest gotowy, czeka tam na ciebie. W tym płonącym pierdolniku było grubo, ale tam wleźliśmy. Wlazłam i wytargałam ze złamasami twojego ojca. W zamian proszę tylko o to.

- Nie umiesz czytać, a znasz Odyseję - Alice odpowiedziała po dłuższym czasie i przerwała ciężką ciszę, która zawisła między dwoma kobietami gdy ta druga skończyła mówić. - Czemu nagle obchodzi cię los kogokolwiek? Skąd ta troska i determinacja, aby... masz dużo racji, lecz ja nie jestem dobrym człowiekiem - pokręciła głową i westchnęła ciężko, przymykając oczy - Dobrze, że porozmawiał z Brianem. Już dawno powinni to zrobić. Dziękuję, że... nie wiem jak, ale im pomogłaś. Tacie również... - urwała, by dwa uderzenia serca później uchylić ciężkie powieki. Posłała rozmówczyni zmęczone spojrzenie - Skoro takie jest twoje życzenie nie wolno mi odmówić, jednak niczego nie obiecuję. A teraz wybacz, im szybciej to załatwię, tym prędzej będę mogła wrócić do badań. Samo się nie zrobi - przeniosła wzrok wymownie na kręcącą się wokół plagę i pokręciwszy z rezygnacją rudym łbem, potoczyła się pod vana. W czaszce miała pustkę, skronie pulsowały tępym bólem. Gdzieś uleciała cała jej siła, ramiona opadły nisko, plecy się przygarbiły. Powinna zająć się sprawą insektów, jednak wciąż coś wypadało. Ziemia zyskała magicznych właściwości przyciągających, zwiększając grawitacje do poziomu skutecznie utrudniających poruszania. Miała wrażenie, że przebija się przez melasę, a każdy krok zajmuje wieczność.
- Na drugim brzegu jest zastępczyni szeryfa i być może ranni Nowojorczycy. - popatrzyła na Eliotta - Trzeba po nich iść.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 08-01-2017 o 05:49.
Zombianna jest offline  
Stary 09-01-2017, 08:16   #479
 
AdiVeB's Avatar
 
Reputacja: 1 AdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumnyAdiVeB ma z czego być dumny
Lynx padł jak kłoda przy rozpalonym ognisku. Noga bolała go cholernie, a prowizoryczny opatrunek ledwo trzymał, do tego wszędobylskie robaki atakowały ich wściekle, albo raczej atakowały wszystko co było wykonane z metalu. Obejrzał scenerię ze środka pomieszczenia… Gordonowi i Nico przynajmniej częściowo powiódł się plan ratowania żołnierzy, ale Ci którzy byli w środku potrzebowali pomocy. Kierowany tylko siłą woli zmusił się by ruszyć w ich kierunku by obejrzeć ich obrażenia, na szczęście torba z medykamentami ocalała, ale w wyniku ostrzału utracił sporo ekwipunku. Rzucił do równie wyczerpanego Gordona: - Gdzie Nico? Nie była z Tobą?

Gordon z początku zignorował Lynx'a. Jedyne o czym myślał to ogrzać się przy ognisku. Po chwili rzucił do niego:
- Ciężka przeprawa? Gdzieś ty się szlajał?

- Szukałem lepszego podejścia ale nie znalazłem nic prócz ołowiu... - odpowiedział trzęsąc się z zimna snajper - Byli też tam jacyś żołnierze w hammerze, ale niewiele z niego zostało... Wyglądali mi na NY ale bylo ciemno a oni szybko się ewakuowali.

Gordon kiwnął głową:
- Nico była ze mną... ale odcięła się przy rzece... miałem się właśnie zbierać żeby sprawdzić co z nią... ale złapało mnie ciepło ogniska... - rozejrzał się po wnętrzu - poznaj naszych nowych kumpli... ledwo żywych żołnierzy nowojorskiej armii...
 

Ostatnio edytowane przez AdiVeB : 09-01-2017 o 08:26.
AdiVeB jest offline  
Stary 12-01-2017, 11:17   #480
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 63

Cheb; rejon północny; zachodni port; Dzień 7 - wieczór 4 h po zmierzchu; ciemność; b.zimno.




Alice Savage i San Marino



Eliott spojrzał na powłóczącą nogami Alice. Przeszli parę kroków razem nim zastępca odpowiedział. - Nie wiadomo. Znaczy byli tam ale jeszcze widno było. Nie wiemy gdzie są teraz. - Chebańczyk spojrzał w zamyśleniu na ścianę garażu za którą był parking, pewnie wciąż podpalony budynek a potem rzeka i jej przeciwległy brzeg. Nie mieli żadnych informacji o aktywności Nico i jej dwójki kolegów odkąd zaczęła się walka jeszcze pod koniec dnia parę godzin temu. Eliott wahał się wyraźnie pomiędzy powinnościami i sympatią a ostrożnością i szacowanym ryzkiem. Odkąd pojawiły się te kutry okolice rzeki przestały być sprzyjającym pokojowi i spokojowi miejscem. Tak przeszli ostatnie parę kroków do drzwi furgonetki gdy Alice zorientowała się, że Eliott nie zamierza jej odstąpić.

Gdy otworzyła drzwi ze środka buchnęło przyjemne, elektryczne ciepło jawnie kontrastujące z ziąbem panującym w garażu. Ze środka też płynęło mętnawe, żółtawe światło od małej lamki zamontowanej pod sufitem vana. Nawet ono teraz zdawało się być jakieś takie sympatyczne i ciepłe. Wewnątrz leżały na zarobaczonej podłodze ciała. Większość była bezwładna a po nieruchomych ciałach pełzało wszędobylskie robactwo. Jedyny ruch wzbudzał szeryf. Wciąż opatulony kocami był jedynym przytomnym człowiekiem na pace kufra pojazdu. Chyba otrzepywał z robali ciała ludzi którzy nie mogli tego zrobić sami.

- Przestało padać. - zagaił rozmowę Nix którego chyba przywabiła krzątanina przy vanie. Stanął między Alice a Eliott'em puszczając ciekawskiego żurawia do środka wpatrując się w ciało szefa. Te jednak dalej było ciche i nieruchome tak samo jak wtedy gdy je wyciągnęli z takim trudem z płonącego budynku. Z bliska i z półmorku światełka Alice widziała strapienie na twarzy młodego Pazura. Widocznie też wolał widzieć szefa zdrowego i przytomnego. Potem jednak zgodnie prawie tak samo jak Eliott przekierował spojrzenie na bladą twarz szeryfa. Ten zaś czekał chyba by powiedzieli z jaką sprawą do niego przychodzą. - Nie obudził się? - spytał chyba raczej dla spokoju ducha Pazur na co szeryf pokręcił głową rozkładajac bezradnie ręce. Odpowiedź nie uradowała Nix'a ale pokiwał głową na znak przyjęcia wiadomości. Teraz w ciszy nastałej nad portem i okolicą szelest robali był jeszcze bardziej zauważalny. Nic nie strzelało i nic nie padało więc odgłos milionów szczęk i odnóży wydawał się wręcz świdrowąć uszy ludzi. Był niepokojący i głowy ludzkie często niepokojąco wędrowały po płaszycznach i krawędziach oblepionych przez żywą, agresywną biomasę a kończyny strzepywały co chwila robactwo z ubrań i trzymanych przedmiotów co pomagało jednak tylko na chwilę.

- Nix, co robimy? Nie mam już kontaktu z kutrami. Póki nie będą wracać nie zobaczę ich z tego miejsca. Widzę Babę na tej wydmie. Chyba obserwuje i nie strzela. Po prostej ze 150 m. Po przeciwnej stronie rzeki ktoś rozpalił ognisko w domu. Nie wiem kto. To będzie w prostej ze 300 m. I pizga tu trochę. - radio najemnika zaskrzeczało głosem Boomer gdy zdała aktualną pozycję z tego co się dzieje poza ścianami garażu. Głos miała dość spokojny ale cechował się napięciem, uwagą i zmęczeniem. Była w końcu wystawiona na dachy na szaleństwa aury już dobre kilka godzin.

- Rozumiem i dzięki. Zaraz ktoś cię zmieni. Spróbuj wywołać Babę i spytaj co się dzieje. Chyba powinien mieć tam lepszy widok. - odpowiedział szybko najemnik i spojrzał pytająco na Eliott'a. - Eliott zmieniłbyś Boomer na górze? - spytał kolegę stojącego obok. W mędzyczasie Boomer potwierdziła przez radio polecenie. Zastępca szeryfa skrzywił się jak pewnie każdy normalny człowiek któremu wlepiano psią wachtę w taką pogodę. Ale z miną męczennika skinął potakująco głową na znak zgody.

- Alice posłuchaj. - Nix dał znak by oddalili się na chwilę od dopinającego kurtkę zastępcy szeryfa i zaczął rozmowę gdy choć trochę była szansa pogadać samemu. - Boomer ma właściwie rację. Mamy zadanie do wykonania. Mimo wszystko. Z tobą w roli głównej. Obejrzałem nas samochód. Nie jest źle. Da się jechać. Te kutry odpłynęły gdzieś więc droga wolna. Jak my ich nie widzimy to one nas pewnie też. Zawiniemy z Boomer szefa, ciebie i odjedziemy stąd. Szef miał rację, prócz ciebie nic nas tu nie trzyma. I plan też miał dobry. Pewnie jak zwykle przewidział ten syf i chciał go uniknąć. Dlatego tak się spieszył. Więc no stało się ale można odrobić straty. Wyjedziemy stąd. Oderwiemy się od przeciwnika i przeczekamy do rana. Rano ogarniemy sytuację jak to wygląda, jak się szef będzie czuł i jak się da ruszymy na południe tam gdzie mieliśmy. Tutaj nie ma co siedzieć. Boomer zaraz wróci to zaczniemy się pakować do drogi. Trzymaj się blisko mnie i będzie dobrze. - Pazur przedstawił Alice swój plan. Wynikało z niego, że teraz gdy bezpośrednie walki ustały i panował w okolicy względny spokój młody Pazur zamierzał wykonać pierwotne wytyczne szefa na tyle na ile w obecnych warunkach było to możliwe. Terenówka wyglądała poszatkowana odłamkami tak samo jak van ale przynajmniej nie dymiła i nie paliła się no i zachowała swoją bryłę w całości.

Ich rozmowę niejako podsumował czy zakończył głos rozmowy. Dalton chyba miał dość zgadywania czego od niego chcą bo w końcy chyba zaczął wypytywać Eliott'a co się dzieje. Ten już pozapinany i gotowy do stawienia czoła aurze nocnego mrozu i inektowej pladze na zewnątrz zaczął widocznie mówić co i jak się pozmieniało. Ich rozmowa wyraźnie zaciekawiła Nix'a mimo, że Eliott na razie mówił swojemu szefowi to co ich grupka już wiedziała.

- Nie, nie, nie tak. - zaprzeczył szef miejscowej władzy razem z przęczącymi ruchami głowy gdy Eliott już mniej więcej skończył na "tu i teraz". - Zostanie tutaj nic nam nie daje. Tu nic nie ma. Musimy wrócić do biura. Hałdy i budynki osłonią nas od rzeki. Tam jest dużo miejsca, jest ogrzewanie i jedzenie. Tam się zorganizujemy. Zajmiemy się rannymi i zobaczymy kto nam został. - szeryf najwyraźniej miał dość konkretny pomysł co robić dalej i póki mówił i Eliott i nawet Nix zdawali się aprobować ten pomysł choć Alice wyczuwała, że najemnik jest nieco spięty bo to kolidowało z planem jaki jej przedstawił przed chwilą. Niemniej ogólnie chyba mu się podobał pomysł szeryfa. Póki nie doszedł do punktu z powrotem na komisariat. Eliott i Nix prawie synchronicznie spojrzeli na siebie z zakłopotaniem. W końcu smroda zedcydował się przekazać Pazur.

- Ale panie szeryfie... Eee... Nie wiemy w jakim stanie jest wasze biuro. Jak odjeżdżaliśmy to chyba się trochę paliło... Znaczy może zgasło ale no dymu było sporo ale musieliśmy przyjechać tutaj więc nie wiemy jak tam jest teraz. - Nix mówił z zakłopotaniem i sądząc po tonie głosu chyba chciał przekazać złe wieści tak bardzo łagodnie jak tylko sie dało. Szeryf zacisnął szczęki i przez chwilę zmęczonym ruchem przyłożył dłoń do czoła zakrywając w ten sposób oczy. Nix i Eliott czekali z niepokojem na jakaś reakcję i chyba spodziewali się kłopotów.

- Jak do tego doszło? Kto podpalił budynek? - szeryf sapnął ze złością ukazując znowu twarz z wyraźnie zirytowanym spojrzeniem i głosem. Jak bardzo był rozczarowany, wściekły czy zdenerwowany nie szło jednak poznać poza tą powierzchowną irytację.

- Pewnie jacyś źli ludzie. Niezadowoleni i chcący wyrazić swoje rozczarowanie miejscową władzą. - odparł poważnym tonem Hektor który widząc podejrzane zbiorowisko przy aucie zgarnął San Marino przerywając kolejną bajerę jaką jej sprzedawał i zbliżył się wyraźnie niuchając kłopoty. Odezwał się słysząc już pewnie ostatni kawałek rozmowy i z tak przerysowaną powagą, że od razu widać było wyciekającą z każdym tonie kpinę. Kpina jednak pod wpływem morderczego spojrzenia otulonego w koce starszawego faceta jakoś szybko wyparowała a Latnos zainteresował się nagle pogrążonym w mroku sufitem trzeszczącego robalami garażu albo bocznym lusterkiem oblezionym też przez robactwo ale jakoś tracił ochotę do podziwiania bladej twarzy szeryfa.

- Nie no może się nie spaliło. Ogień był mały a cały czas padało. Może zgasł. - Eliott chciał chyba jakoś załagodzić scysję bo doprecyzował opis Nix'a i Hektora. Szeryf przeniósł spojrzenie na niego ale mord w oczach mu stopniał pozostawiajac w nich tlącą się irytację. Podrapał się po głowie.

- Może możnaby pojechać do tej waszej lekarki cośmy u niej nocowali? Tam chyba też jest trochę miejsca i opału. - spytał Nix chcąc chyba podać jakąś alternatywę dla niepewnego komisariatu.

- Ona mieszka po drugiej stronie rzeki. Trzeba by przejechać przez most. A ten już może być w pobliżu tych pływających rzeźników. Nie. Jedziemy do biura. Zobaczymy jak to wygląda. Jeśli zgasło powinno być i tak lepiej niż tutaj. Ale najpierw trzeba sprawdzić co z Nico. - szeryf uniósł nieco dłoń gdy tłumaczył kolejne punkty jakie widział w dalszym postępowaniu.

- No ale szefie by dostać się na drugą stronę to też trzeba by przejechać przez most. - zaczął niepewenie Eliott zauważając słaby punkt pomysłu szefa. W drodze prostej to było z kilkaset metrów. Nic strasznego dla samochodu czy nawet pieszego. Ale gdy ta odległość była na drugim krańcu rzeki i trzeba było przejechać przez most o niepewnym statusie sprawa już nie wyglądała tak prosto.

- Łódź Eliott. Weźcie którąś z łodzi z portu. I jak się da to przepłyńcie i ich poszukajcie na drugim brzegu. - wyjaśnił znowu sedno swojego pomysło Chebańczyk i sprawa sądząc po twarzach zrobiła się dla wszystkich dużo jaśniejsza. Eliott pokiwał głową i ruszył ku ścianie w stronę drabinki porwadzącej na dach. Hektor zaś prawie od razu shaltował Brzytewkę pod ramię i odciągnął tak z kilka kroków.

- Słyszałaś debili Brzytewka? Ale zostaw ich niech jadą. My zostaniemy tutaj. Niech zabierają swoich sztywniaków z naszego wozu i smarówa. Nam się nie opyla. Już z połowa nocy jest. Nie tak dużo czasu zostało. Musimy być na Wyspie przed świtem. Czekamy na łódź Krogulca i zmywamy się z nim. Więc wiesz, bierzemy twojego starego na Wyspę i wracamy. Jak chcesz możemy go tu zostawić. Ale ty wracasz z nami na Wyspę. Krogulec przybije do brzegu nie będzie gdzieś nas szukał po jakiś wiochach. Jak nas nie będzie to odpłyną sami. Dlatego tu zostajemy. - Latynos celowo czy nie powtórzył prawie manewr Nix'a choć jego plan był kompletnie inny. Tak samo jednak osoba Alice była w nim całkiem kluczowa.

Dalszą konwersację przerwał ostrzegawczy zgrzyt metalu. Coś z góry. Ludzie zdążyli podnieść głowy do góry w rejon zauważonego ruchu gdy coś jęknęło rozdzieranym metalem i runęło w dół ze zgrzytem. Dach się walił! Płat blachy wciąż wspieranego o wręgi i wzmocnienia gruchnął o cement podłogi i częściowo o dach furgonetki. Równie nagle jak się zaczęło tak i się skończyło. Ludzie wydali z siebie pierwszą falę przestraszonych jęków, dźwięków i krzyków ale na tym się skończyło. Dach zawalił się na środku tam gdzie akurat nikt nie stał. Nie było więc żadnych jęków rannych ani agonalnych wrzasków. Wygladało na to, że tym razem mieli mimo wszystko szczęście. Do środka wdarło się jednak mroźne powietrze a z połaci zawalonego dachu podniosły się w końcu dwie sylwetki. Jedna świeciła jasną plamą prawie całkiem wygolonej głowy kontrastującej z czernią ubrania a druga wspierała się na długim karabinie i była ubrana munduropodobnie. Obie pomagały sobie nawzajem powstać do pionu więc widocznie im też nic chyba się nie stało. Furgonetka też sądząc z jazgotu przestraszonej Tweety wyszła mimo uderzenia i zdeformowania nieco dachu bez większego szwanku.



Bosede “Baba” Kafu



Baba widział obydwa kutry coraz słabiej aż w końcu najpierw jeden a potem drugi znikły mu w widoku. Gdy widział je po raz ostatni wciąż niezmiennie płynęły w głąb rzeki kierując się mniej więcej środkiem koryta. W końcu jednak nad okolicą zaległa cisza. Przy co chwilę wybuchającym jazgocie broni wszelakiej jakie panowały w okolicy cały wieczór i noc była to zaskakująca odmiana. Nikt się z nikim nie strzelał. Raca na spadochronie opadała na dół by w końcu wpaść gdzieś między budynki i przestając spełniać ludziom swoje zadanie. Ostrzelane nabrzeże po drugiej stronie stopniowo uspakajało się a dym rzedniał. Baba nie dostrzegał tam żadnego ruchu a plamy ciepła szybko stygły zapewne też pochodziły od miejsc uderzenia granatów bo ludzie, nawet konający nie stygli tak szybko. Jeśli byli tam jacyś ludzie to musieli być skryci za jakimiś zasłonami i przeszkodami przed wzrokiem Baby. Czy byliby żywi czy martwi i czy w ogóle był tam jeszcze ktoś tego z tej pozycji nie szło rozpoznać w tej chwili.

Wciąż coś tam się działo coś bo od strony wody, gdzie zniknęły kutry dochodził go miarowy odgłos ich silników. Na słuch Baby nadal były dwa źródła odgłosów choć zauważał nierówny rytm w odgłosie jakiego wcześniej nie wyłapywał. Odgłos jednak stopniowo cichł i oddalał się. Odgłos śmigłowców już dawno ucichł i zamarł. Za to po drugiej stronie rzeki dostrzegł wyraźne źródło światła. Ogień. Pewnie jakieś ognisko. Na parterze jednego z domów po przeciwnej stronie rzeki juz w rejonie który kutry minęły jakiś czas temu. Pewnie było z dwie czy trzy setki kroków w najprostszej linii do tego miejsca.

Za to całkiem sporo działo się w eterze radiowym. SI mutanta wyłapała serię zaszyfrowanych komunikatów zaraz po ostrzale nabrzeża przez kutry. Nie potrafiła jednak ustalić źródła sygnału. Zarówno kutry jak i ostrzelane nabrzeże, jak i cała okolica były podejrzane o wysłanie tych komunikatów. Podobnie nie mogła ustalić odbiorcy z którym się komunikowano poza tym, że musiał być relatywnie blisko by wdać się na bierząco w taką wymianę informacji.

- King Kong tu Beta 1. Mamy namiar na jakąś jednostkę pływającą. Zbliżają się do mostu. Jakieś sto metrów na północ od mostu. Mocno dymi. Ma przechył. To ta o której meldowałeś? Masz z nimi kontakt wzrokowy? - SI dała znać Babie o nadchodzącym połączeniu. Beta 1 wydawał się być skupiony. Podana przez niego pozycja była dość zbliżona do tej o której niedawno meldował Baba ale jednak sam już ich nie dostrzegał na własne oczy. Gdy mu znikały z oczu wyglądało, że już nieźle oberwały, zwłaszcza ta czołowa. Most był odległy od miejsca gdzie był teraz mutant gdzieś o kilkaset metrów w głąb osady może nawet i z kilometr. Jeśli kutry były w tej okolicy to ich i Babę pewnie dzieliło i z pół kilometra co najmniej. Po chwili rozmowy z Betą SI dała Babie znać o kolejnym połączeniu.

- Baba tu Boomer. Wciąż nie mamy kontaktu z kutrami. Widzisz coś? Co tam się dzieje na rzece? Szeryf chce posłać łódź na drugą stronę rzeki. Ale nie wiemy czy droga wolna. - Pazur pytała przez radio o sytuację jakiej pewnie sama już nie widziała. Blokowały jej widok między innymi hałdy na jakiej jednej z nich właśnie leżał cybermutant. Była oddalone od niego ale wciąż dostrzegał cieplną plamkę jej ciała na dachu garażu. Baba już kutrów nie widział a za to widział rejon parkingu i dogasającego budynku oraz ognisko w domu po drugiej stronie rzeki. Były spore szanse, że jeśli ten rejon może jeszcze być w zasięgu ciężkiej broni pokładowej z kutrów ale z zasięgu obserwacji niekoniecznie. Od płonącego budynku do miejsca gdzie sięgał wzrokiem Baba było pewnie gdzieś z pół kilometra. Do samego mostu było pewnie i z kilometr rzeki. I lekką eską zakola rzeki które powinno zasłonić główny nurt koryta rzeki ciągnący się do tego miejsca mniej więcej równą linią od ujścia do jeziora. Ale bez osobistego kontaktu mógł się zdać w szacunkach na słowa Bety.

Analizę sytuacji przerwał mu ustający deszcz i śnieg. Nagle zrobiło się całkiem cicho przez co robactwo sprawiało wrażenie jeszcze bardziej natrętnego i drażniącego uszy irytujacym szmerem. I tak jednak było zdumiewająco cicho po tych wszystkich strzelaninach i wybuchach jakie przetoczyły się rzekami, domami i ulicami Cheb w ciągu ostatnich paru godzin. W ten odgłos wdarł się dźwięk i huk dartego metalu. Dość daleko, za plecami Bosede. Gdy się odwrócił zauważył, że środek dachu w którym schowali się swoimi pojazdami zapadł się. Obrzeża zostały przy ścianach ale środek zapadł. się. Wraz z nim zniknęła też ciepła plamka oznaczająca Boomer.




Wyspa; Schron; poziom cywilny; Dzień 7 - ?, jasno; chłodno.




Will z Vegas



- Miałeś być bystry. Weź to co potrzeba. Nie wiem na co trafisz więc nie wiem co będzie wam potrzebne. - odpowiedział Jednooki i dał wymowny znak ruchem głowy i spojrzeniem, że czas nagli. Grupka trzech młodszych Runnerów ruszyła do wyjścia niejako zabierając Will'a ze sobą. Praca jaką pewnie mieli wykonać szykowała się raczej w metalu więc pewnie powinny być przydatne narzędzia do obróbki metalu.

Will wraz z grupką swobodnie zachowujących się chłopaków w skórzanych kurtkach na grzbiecie była zdecydowanie mniej sztywna i poważna od ich jednookiego speca którego zostawili za sobą w sterówce. Cała trójka jarała skręty i któryś czy nawet wszyscy musieli mieć je z tak lubianych przez nich ziołem bo do nozdrzy Schroniarza dolatywał ten charakterystyczny zapach oprócz zwykłego tytoniu. Chłopaki mieli problem bo zastanwiali się jak tu wykręcić teraz interes z uprawą zioła. Pod ziemią chujnia a na górze sam las. No i te wkurzające robactwo. Na pewno zeżarłoby tak szlachetne i cenne rośliny. Mieli więc we trzech poważny problem do omówienia sądząc z barwy ich głosu, doboru słów, poważnych spojrzeń i tego że gadali o tym przez całą drogę do pobrania narzędzi.

Z narzędziami problemu nie było. W końcu byli w Schronie i tu nie było to deficytowy artykuł. Mogli więc w pierwszej lepszej kanciapie technicznej znaleźć całkiem sporo. Trójka młodych Runnerów rzuciła się jak wilki na narzędzia zupełnie jakby odpalił im się na ich widok instynkt szabrowania. Pokłócili się za to o Jenny którą odkryli w jednej z szafek. Duża, rozpięta na wewnętrznych drzwiach wabiąca ciepłymi barwami słonecznego piasku, opaloną dziewczęcą skórą zroszoną kropelkami wody i błękitem nieba i wody w tle rozbudziła zmysły chłopaków na tyle, że się prawie zaczęli szarpać gdy ustalali kto ją znalazł pierwszy i kto ją zabiera. Ostatecznie uznali, że zabiorą się za miss lipca gdy wrócą.

Will widział, że na cztery grzbiety to nawet nie wyszło tak dużo i ciężko z tymi narzędziami. Bo jakby miał to wszystko dźwigać sam to by już pewnie nieźle się przedźwigał a tak to jakoś się to porozchodziło na czterech i nie było tak źle. W drodze za rurą pod którą prowadził całą grupkę Schroniarz młodzi Runnerzy zdołali się jeszcze zdążyć pokłócić o ligowe wyścigi. Jeden zaczął zastanawiając się kto wygrał ostatni Wyścig i obstawiał na Clody i Jay. Drugi od razu zaczął udowadniać, że Clody ostatnio nie jest w dobrej formie i pewnie wygrał Dziki. O ile się znów nie rozjebał. Trzeci zaś ściągnął na siebie burzę gromów pozostałych dwóch gdy zaczął faworyzwać Blue Angel.

Radosną gromadkę uciszyło ciepło. Runnerzy zamilki rozglądając się podejrzliwie dookoła. Ręce same powędrowały do broni a pety na podłogę. Ale było ciepło. Podejrzanie ciepło. Tak jak będącym miejscowym mieszkańcem Will nigdy w tym rejonie nie czuł. Zeszli już znowu na poziom szpitalny jaki był między najbardziej wygodnym i ludnym mieszkalnym a prawie kompletnie pustym i bezludnym magazynowym. Normalnie tutaj urzędował Barney i traktował cały poziom jako własną domenę gdzie spędzał chyba więcej czasu niż z innymi Schroniarzami w mieszkalnym. Byli jednak obecnie w innym sektorze tego poziomu niż w zwyczajowych rewirach hibernatusa. Zresztą nie było pewne czy nadal tam jest teraz. Dotąd rura wyglądała w porządku tak samo jak Runnerzy którzy ich czasem mijali lub natykali się na nich. Will widział, że przykuwa zaciekawione spojrzenia ale póki szedł spokojnie ze swoją obstawą nikt się go jakoś nie czepiał. Teraz szli ale chyba gdzieś przy obrzeżach sektora bo pomieszczenia i korytarze były raczej standardowych rozmiarów.

Robiło się już tropikalnie wręcz ciepło. A wilgoć i temperatura zdawała sie rosnąć z każdym krokiem. Zaczął też mętnieć obraz od dymu czy pary. Wszystko wyjaśniło się gdy wyszli za kolejny załom korytarza. Za nim kłębiły się opary rozgrzanej pary niczym najgęstsza mgła. Były tak gęste, że przesłaniały widok w głąb korytarza. Ale gdzieś tam dobiegał charakterystyczny syk przecieku choć musiał być gdzieś w tej mgle. Tyle, że tam pewnie musiało być już skrajnie gorąco pewnie blisko temperatury samej pary. Trzech Runnerów zamilkło obserwując awarię krytycznym spojrzeniem i nie przejawiając najmniejszej ochoty by tam się zbliżyć. W końcu jak jeden mąż spojrzeli wyczekująco na cwaniaka który w ich grupce miał być tym mądrym który wie co robić.




Cheb; rejon północny; port wschodni; Dzień 7 - wieczór 4 h po zmierzchu; ciemność; b.zimno.




Nico DuClare



Nico przekradała się przez ciemność nocy. Przestało padać. I śnieg i deszcz od paru godzin spadających na ziemię w końcu zmęczyły się czy znudziły i dały sobie spokój. Ale za to w ich miejsce przyszedł mróz. Było zimno. Naprawdę zimno. Na kanadyjską normę może niezbyt ale mokra skóra DuClare mówiła jej, że musi być pewnie z dobre kilka stopni poniżej zera. Wszystko wokół zaczęło zamarzać. Wilgoć przechodziła w stan zmrożony zmieniając się w lód. Zamarzała trawa, zamarzały kałuże wody chrzęszcząc gdy się je rozgniatało, zamarzały źdźbła mokrej dotąd trawy. Zamarzło też mokre dotąd ubranie Kanadyjki. W suchym pewnie by przetrzymała bez szwanku ale z pół doby chodząc w mokrym ubraniu które teraz zamarzło pomagając w ucieczce ciepła z ciała Nico wiedziała, że sytuacja zrobiła się poważna. Musiała zmienić te mokre i zamarznięte ubranie albo jakoś się ogrzać jeśli chciała bez trwałych szkód doczekać świtu. Mogła się ogrzać przy ogniu albo jakimś nagrzanym przez ludzi pomieszczeniu.

Na razie jednak własne siły i ruch pozwalały jej działać bez szwanku. Pokonywała więc nocną ciemność i chyba pozostała niezauważona przez nikogo. Odgłosy odległej co raz bardziej walki ucichły. Opadająca w oddali raca opadła i zgasła. Kutry więc znikły z widoku Kanadyjki już dobry czas temu. Były tak daleko, że musiała się bardzo skupić by usłyszeć z oddali przytłumione pyrkanie ich silników. Słyszała też pewnie tylko dlatego, że na polu nocnej walki zaległa cisza. Ciszę przerwał rumor z drugiego brzegu. Nie wiedziała co dokładnie ale chyba coś tam się zawaliło albo spadło coś bardzo ciężkiego. Nie była jednak w stanie oszacować czegoś więcej. Płonący dotąd budynek po drugiej stronie rzeki wyraźnie już przygasał. Zamieszanie jakie tam przez chwil parę panowało, na tyle, że podjechała tam nawet jakaś ciemna furgonetka znikło. Figurki spakowały jakieś inne, chyba nieprzytomne figurki i potem odeszły i odjechały znikając z rozświetlonego pożarem terenu więc i Nico z widoku. Do płonącego budynku Nico dalej miała z jakieś dwie setki kroków w najkrótszej linii.

O wiele bliżej była bryła budynku przed nią. Gdy się zbliżyła na kilkadziesiąt kroków rozpoznała, że to budynek z jakiego na początku walk w porcie rozpoczęli obserwację we trójkę. Z parteru buchała łuna ognia, pewnie od jakiegoś ogniska sądząc po rozmiarze. Przez rozbite i ostrzelanie niedawno framugi okien dostrzegła kilka sylwetek skupionych przy ożywczym ogniu. Rozpoznała Gordona w charakterystycznej uszance i brodatego Lynx'a. Siedzieli przy ogniu i sprawiali dość mizerne wrażenie. Wyglądali jakby mieli wszystkiego dość i interesował ich tylko ogień i bijące od niego ciepło.



Gordon Walker i Nathaniel “Lynx” Wood



Gordon i Walker poddali się ożywczemu działaniu ognia. Siedzieli blisko ogniska czując jego przyjemny żar. Pozostała tójka młodych, przemoczonych żołnierzy reagowała podobnie kuląc się i trzęsąc jak najbliżej ognia. Byli jednak bardziej od nich wycieńczeni bo już tylko leżeli nie mając sił siedzieć. Febra z wychłodzenia objęła ich ciała w posiadanie i cała tójka balansowała w półprzytomnym stanie na pograniczu utraty przytomności. Snajper i saper mieli inne zmartwienia. Znaleziona przez Gordona szafka właściwie się dopalała. Ogień wyraźnie słabł i bez kolejnych dawek paliwa wkrótce musiał zdechnąć. Wraz z nim odeszłoby ożywcze ciepło i szanse na przetrwanie do świtu tej długiej nocy. Bez suchych ubrań na zmianę których ani oni ani żołnierze przy sobie nie mieli mróz który złapał zdawałoby się cały świat był dla ich wychłodzonych i opatulonych przemoczonymi ubraniami ciał, śmiertelnie niebezpieczny.

A mróz złapał. Musiało spaść wyraźnie poniżej zera nawet o kilka stopni. Przestało co prawda padać ale teraz wszelka woda czy w pionie czy w poziomie zmieniała się w ślizgawicę. Tylko ta w pobliżu ogniska nadal była płynna. Insektom zdawało się to kompletnie nie przeszkadzać bo żerowały i biegały niezmordowanie po wszystkich i po wszystkim. Biegały po nieruchomych żołnierzach, po ramionach snajpera, po uchu sapera, cyberoku snajpera i karku sapera. Po karabinach, granatach, butach słowem były wszędzie. Zewsząd dobiegał też ich irytujący klekot milionów szczęk i odnóży. Gdzieś coś huknęło. Jakby jakiś fragment czegoś spadł na ziemię czy ulicę albo ktoś strącił taki fragment. Może w sąsiednim budynku bo niezbyt daleko. Po chwili znów coś huknęło ale tym razem z większej odległości. Gdzieś od strony rzeki może.

Walka oddalała się co raz bardziej od nich aż w końcu jej odgłosy umilkły. Ostatnio słyszeli je gdzieś od strony osady już w sporej odległości od ich improwizowanego obozowiska. Nie wiedzieli czy się skończyła na dobre czy tylko jakaś przerwa. Kutry zostały pokonane czy to one pokonały kogoś. Cały świat zdawał się koncentrować do wnętrza tych oświetlonych ciepłą łuną ognia ścian tego postrzelanego i zdezelowanego parteru. Ale ogień wkrótce zgaśnie jeśli nie znajdą czegoś by go podkarmić. Oni sami mogli jeszcze iść ale trójka powalonych lodowatą kąpielą, ranami i wychłodzeniem ludzi nadawała się tylko do zostania na miejscu lub bycia transportowanym.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 18:42.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172