Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-01-2017, 09:57   #473
Czarna
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
Gdzieś tam w oddali z trudem zarejestrowali zbliżające się światła. Po części dlatego, że prześlizgnęły się po ich pół nagich ciałach. Warkot zbliżającego się silnika też wydawał się jakoś mało istotny i nawet błysk świateł i pisk hamulców gdy czarna smuga vana hamowała bokiem ślizgając się na mokrym asfalcie jakoś wydawała się mało ważna. Mimo słoty i chłodu trójka skupionych na sobie kochanków czuła swój wzajemny żar i gorączkę. Zbliżył się w końcu kulminacyjny moment gdy szarpnęły nimi charakterystyczne dreszcze, rozległy się jęki, zaciskanie szczęk i w końcu wszystkich zmógł chwilę potem moment błogiego rozleniwienia i szczęśliwości. Siedli zebrani się koło siebie na pokancerowane ławce i Hektor wręcz ceremonialnie wygramolił paczkę fajek i poczęstował pozostałą dwójkę. Nawet w chwili wspaniałomyślności poczęstował gestem “plakatowego chłopca”.

- Zajebiście obciągasz. - pochwalił z uznaniem w głosie Latynos i popatrzył na szamankę chyba naprawdę czule.

- Nie tylko. - Nix wziął papierosa ale go nie odpalał. Siedział najniżej z nich wszystkich i bawił się tym skrętem nie odpalając go choć też wydawał się być w siódmym niebie. Drzwi vana trzasnęły i wyskoczyła z nich blond kierowca.

- No nie… Już jesteście po?! A ja?! - rzut oka wystarczył jej by ogarnąć ławkową scenerię i widocznie nie była w pełni zachwycona takim rozwojem wypadków. Zwłaszcza Latynos zaliczył bardzo pretensjonalne spojrzenie.

San Marino zarechotała i bez pośpiechu naciągała spodnie w międzyczasie popalając fajka przyklejonego do warg i przepłukując usta wysokoprocentową zawartością manierki.
- Było się nie opierdalać z Leninem - rzuciła blondynie, dopinając suwak. Ciągle dyszała i poruszała się niemrawo, ale humor jej dopisywał szampański. Przeżyła nawet krótki kryzys patrząc na wynurzającego się gangera. Zamrugała i pod wpływem chwili objęła mocno najpierw jego, potem Pazura. Pojebany był z nich zespół, nie dało się ukryć.
- Ale to piwo ciągle mi wisisz - przypomniała tak żeby tylko przypomnieć.

- Możemy już chyba zabrać sie za transport - stojąca na uboczu rudowłosa gangerka odetchnęła z ulgą z dziwnym psokojem. Wreszcie mogła się odwrócić frontem do resztek i zająć czymś konstruktywnym. Pociągnęła Eliotta w stronę nieprzytomnego olbrzyma - Od niego zaczniemy, przyda się pomoc… chłopaki, bądźcie tacy mili i pomóżcie przy noszeniu! - końcówkę wykrzyczała do Hivera i pozostałej dwójki runnerów.

Blondyna zwiesiła swój nosek na kwintę widząc, że nie załapała się na wspólną zabawę i wszyscy zbierają się z tej ławki, zapinają swoje ubrania a nie się czy ją jak już była na miejscu i w ogóle zauważalnie zmarkotniała. Hektor zdawał się ignorować blondynę ale już nie czarnowłosą która na moment znów się w niego wtuliła.

- Ej jesteś ostra laska widzę. Jak co to spoko bujaj do nas na dzielnię. Wiesz coś do załatwienia czy ktoś no zabawić się nie? Ale następnym razem ja biorę tył, ok? - Latynos wydawał się być nadal w świetnym humorze bo coś nie wkurzał się gdy zapalniczka nie chciała mu pstryknąć od razu ogniem przy jego pogniecionym skręcie.

- Jasne. Mówiłem ci nie bój się. - Nix uśmiechnął się w końcu do czarnowłosej dziewczyny z Zachodniego Wybrzeża i znów się uśmiechał całkiem promiennie i sympatycznie co kontrastowało z poważną miną jaką najczęściej przejmował odkąd San Marina poznała go wieki temu ostatniego wieczora w innej przestrzeni parę ulic dalej przed miejscowym komisariatem. Niespodziewanie złapał ją jakimś dziwnym chwytem gdy się do niego przytuliła, odepchnął ją wokół swojego biodra tak, że jej głową miotnęło w dół aż przemoczone czarne włosy uderzyły w kałużę jeszcze niżej i pocałował ja w tej pozycji na zakończenie tego numeru.

Trójka Runnerów zdecydowanie bardziej była zaciekawiona końcowymi ekscesami trójki z rozwalonej przed chwilą ławki niż noszeniem nieprzytomnych i bezwładnych ciał. Więc coś nie kwapili się zbytnio do tej ciężkie, niewdzięcznej i co najgorsza uczciwej pracy. No i Brzytewka nie miała takiego autorytetu jak choćby którykolwiek z Bliźniaków. Dlatego udawali, że niedosłyszeli jej zdania i niezbyt kwapili się by reagować na to co ona do nich mówi.

- Na co kurwa czekacie jełopy?! No ruchy zgarniać tych dwóch do fury! - syknął na nich Hektor dopinając pasek i spodnie. Z tak bezpośrednim poleceniem już nie szło zgapić więc trochę dla zdrowotności psychicznej mamrocząc pod nosem trójka Runnerów ruszyła do pierwszego bezwładnego ciała. Tweety zdołała w tym czasie otworzyć tylne drzwi i ze środka zamigotało żółtawe światełko w dachu wozu rozświetlające wnętrze. Blondyna próbowała zrobić miejsce odciągając tylko trochę mnie bezwładne ciała jakie już znajdowały się na podłodze czarnego ambulansu.

- Ruchy złamasie. - Nix podszedł w stronę ostatniego z ciał jakie pozostało na zalewanym ulewą placu. Hektor tknięty jego tonem podniósł czujnie głowę. Akurat by przekonać się, że trójka Runnerów wycwaniakowała go i wzięła się za przenoszenie te lżejsze ciało nieprzytomnego Chebańczyka zostawiając na razie w spokoju bezwładnego, łysego wieloryba. Przy nim stał już Eliott i właśnie podchodził Nix.

- Ehh… Całe życie z debilami… - Latynos pokręcił głową przybierając cierpiętniczą minę i też ruszył w stronę bezwładnego Rewersa.

- Po to tu przyjechałam - nożowniczka dogoniła go i wzruszyła ramionami, patrząc na ciężar do przeniesienia. We czwórkę będzie łatwiej, a jej aż tak zmęczenie nie rozłożyło, żeby nie dokończyć tego co zaczęła - Lenin ciągle nawija o tym jaki wasz szef jest zajebisty, a Det na wypasie. Że fury, wyścigi, lanie frajerów i nikt się nie porzyga gdy zobaczy jak komuś przegryzam gardło co się zdarzało. - po raz drugi wzruszyła ramionami - Tak mniej więcej się poznaliśmy. Długa historia i Lenin ją lepiej opowiada. Zobaczymy czy mnie przyjmie i da kurtkę. Wasz szef… dlatego chciał Brzytewkę, bo mu się pruje?

- No Lenin niegłupi facet jest. Póki nie nawija o tej swojej rewolucji to jest spoko. - kiwnął czarnogłowy ganger idąc do dwójki jaka już czekała przy bezwładnym ciele łysego olbrzyma. - Przegryzasz gardła? Ostro. - pozezował na nią gdy przez chwilę szli krok w krok. Nie wyglądał na jakoś “ruszonego” tym wyznaniem raczej jakby zaciekawionego co jeszcze wyjdzie w praniu z tą kobietą która szła teraz obok niego. - To chcesz się do nas przyłączyć tak na serio? - podniósł brew i spojrzał na nią teraz już uważniej. Przejechał od jej przemoczonych i ściekających lodowatą wodą włosów, przez twarz w kolorach żółci i pomarańczu od wciąż płonącego nieopodal ognia aż po jej oczaszkowane ubranie, buty rozchlapujące kałuże na zalanym ulewą i robactwem asfalcie.
- Masz dobre wejście. Jak żyleta. Powinno być ok. Ale wiesz, że szef to często zasięga opinii ekspertów co mieli styczność z taką świeżynką? - mówił poważnie, całkiem nietypowo jak dla niego ale na koniec cwaniackie oczka jak zwykle dokompletowały się do takiegoż uśmiechu.

- Taaa… a co to za specjaliści, którzy niby? - nożowniczka posłała mu przeciągłe spojrzenie. W końcu ktoś kto sie nie oburzał ani nie krzywił na jej wywody. - Chcę. W kupie raźniej, nie? No i was nie dziwi że gadam z Duchami, łatwo was wyczuć… jak Custera w tym Łosiu. Ciągle tam siedzi, on i jego ludzie. Zamknięci w pętli. Martwi - doprecyzowała zanim runner czegoś dziwnego nie pomyślał. Pochyliła się nad Rewersem i złapała jego lewą nogę.

- No wiesz, tacy specjaliści z których opinią szef się liczy. - wyjaśnił jej Latynos obchodząc nogi nieprzytomnego olbrzyma z drugiej strony. - Duchy są mocne. Dobrze słuchać co mówią. - powiedział schylając się po drugą nogę olbrzyma i na tym na chwilę rozmowa się urwała. Nawet dla czwórki ludzi, tego Rewersa było co nieść. Aż dziwnym się zdawało, że dali go radę we trójkę wcześniej przepchnąć po tym zadymionym, rozgrzanym gruzie. Na miejscy Gecko i Chrome pomogli im wpakować nieprzytomnego olbrzyma na podłogę furgonetki i tak już nieźle zawalonej ciałami. Z wnętrza jednak kusiło ciepło i brak deszczu bijące z pojazdu.

- My się przejdziemy. - powiedział do reszty Latynos już też jak i pozostała trójka zasapany tym dźwiganiem. Otrzepał dłonie w odruchowym geście skończonej pracy i wysiłku robiąc krok w bok. Tweety przejęła komendę nad tymi w maszynie i przygotowywała czarny pojazd do odjazdu.
- A Brzytewka nie. Guido kazał ją przywieźć bo nam ją powinęli skubańce. - wyjaśnił resztę jej wcześniejszych pytań. Dłoń mu nagle znieruchomiała jakoś w kierunku Nix’a który pomagał ułożyć już wewnątrz furgonu bezwładnego szefa Pazurów. - Właściwie to te skubańce nam ją powinęły. - skrzywił się jakby mu się przypomniało jaki był prapoczątek jego czy ich kontaktów z grupką Pazurów.
- No i wiesz, ona jest u nas lekarzem. No i wszyscy ją lubią. No i wkurwiło nas, że nam ktoś tak na bezczela naszych porywa. No więc musieliśmy ją odbić. Spotkaliśmy ich na Wyspie. Jak wracaliśmy z akcji. No i ja i ten złamas z dachu to byśmy załatwili tych cieniasów. Mieliśmy rzęchów na widelców. Tamtej foczy co leci na tego durnia szkoda trochę no ale w sumie szło o Brzytewkę nie? To byśmy ich rozwałkowali tam w lesie na tej drodze. No ale Brzytewka zaczęła sceny robić, że to jej stary i w ogóle. No to udaliśmy, że im darowaliśmy. Ale mieliśmy powiedzieć Guido i reszcie co jest grane. Z tymi sztywniakami pana super sztywnego prezydenta. A nie chcieliśmy też jej tak samej puścić. No to ja poszłem do Guido a ten cienias miał mieć na nich oko. I żeśmy się rozdzielili. No… Tak to jakoś było. - pokiwał głową Latynos streszczając wydarzenia z ostatnich dni w największym skrócie. Tweety już uruchomiła silnik i cofała by nakierować furgonetkę z powrotem mniej więcej na garaż. Setka metrów dla rozpędzonej bryki wcale nie było tak dużo. O wiele bliżej i krócej niż gdy oni wcześniej pokonywali biegiem ten odcinek.

- Swoich się nie zostawia. Samemu… to chujnia. Znaczy, bez żywych. Duchy mają moc i wiedzę, to one mi powiedziały gdzie psy schowały wasze ciężkie zabawki, te granaty, wyrzutnie, karabiny i miotacz. Gadając tylko z nimi idzie pierdolca dostać, takiego ostrego. Dobrze… jest mieć żywych. Są ciepli. Lubię jak jest ciepło - kobieta mruknęła, bawiąc się zabranym sprzed zawalonego budynku nożem. Powoli oczyściła go z ziemi i słuchała uważnie, łącząc w głowie informacje zasłyszane i zobaczone odkąd wygolony złamas zatrzymał czarnego vana.
- Lenin i Tweety słuchali się Paula odkąd sie pojawił. Ci z pierdla też o nim mówili… i o tobie. Ciebie też się słuchają. Lenin ma przesyłkę dla Guido, liczy że to go wprawi w dobry nastrój i łatwiej mu przyjdzie zgoda żeby mnie przyjąć. To są ci specjaliści? - podsumowała.

- To duchy ci powiedziały gdzie coś jest? Niezłe. - skwitował Latynos kiwając głową ale zezując na nią dodatkowo i trochę uważniej. Nie było go na komisariacie i akcji w nim i wokół niego więc pewnie nie do końca ogarniał detali numeru o jakim wspominała San Marino. Ale chyba i tak ogólnie przyjął ten fakt do wiadomości.
- No ja lubię jak jest gorąco. W końcu jestem czystym żarem południa nie? - wyszczerzył się znowu tym bezczelnym uśmiechem i przygarnął do siebie idącą obok kobietę. W porównaniu do zimnej aury jaka dominowała wokół i zalewała ich oboje już nie pierwszą chwilę wydawał się jednak wyjątkowo być trafny z tym żarem. Jego ciało było jedynym ciepłym obiektem w zasięgu dłoni szamanki.
- No ba, że słuchali! - parsknął wyniosłym tonem zadowolony chyba, że dziewczyna właśnie tak ładnie i składnie podsumowała swoje spostrzeżenia. - No ja rozumiem. Nikt nie rodzi się doskonały. Większość się rodzi pojebana na szczęście szybko zdycha nie przekazuje swojego pojebu dalej. A ten złamas w ogóle jest beznadziejny. Nie wiem co by z niego było gdyby nie trzymał się blisko mnie. Wiesz, że on zżyna moje najlepsze teksty? Żałosne moim zdaniem no ale cóż. Pozwalam mu na to by cokolwiek czasem zaliczył czy na totalnego leszcza nie wyszedł. - Latynos znów przybrał ten wspaniałomyślny ton korzystając z okazji by poodgryzać drugiemu Bliźniakowi. Zwłaszcza gdy zgodnie z gangerską filozofią ten nie miał szans się bronić bo przecież kawały miały się podobać robiącemu kawał a reszcie niekoniecznie.
- Na szczęście dla tego złamasa reszta myśli, że go lubię a ze mną się liczą więc myślą, że on też jest kimś ważnym. Stąd ten posłuch jak widzisz. - Hektor wskoczył teraz na nieco bardziej mentorski ton gdy wyjaśniał skąd u znajomych San Marino noszących takie kurtkę jak on i Paul takie a nie inne zachowanie względem nich a nawet Paul’a.
- Ale co tu się rozgadywać, no jak zrobisz dobre wrażenie na mnie i no dla ściemy chociaż na tamtym złamasie z dachu co tak po chamsku nie pamięta o najlepszym kumplu i bracie i sam bzyka laski na dachach no to mówię ci, właśnie o to chodzi. I droga do naszej bandy stoi dla ciebie otworem. Będzie zajebiście mówię ci to. Jak gadasz z duchami no i ruchasz się jak mokre marzenie i ciachasz tymi nożami pewne i jaja masz jak widzę no to kurwa na pewno się nadasz. - Latynoski Runner wciąż wydawał się być w wyśmienitym humorze i przynajmniej teraz widział dla San Marino świetlaną przyszłość w ich bandzie. W końcu miała najwyraźniej zestaw cech całkiem przydatnych i pożądanych w ich bandzie.

- Ten złamas w golfie nie jest aż tak tragiczny - nożowniczka odpowiedziała zadumana. Szli objęci, a ona wciskała mu ręce pod kurtkę żeby ogrzać skostniałe palce. - Widziałam jak się rusza. Jak kot. Zdjęliśmy tą jego foczę jak się zakitrała po snajpersku na dachu psiej budy. Nawet nie kwikła. Ten karabin co go noszę jest jej. Jakiś fant za kłopot się należy, nie? - parsknęła na samo wspomnienie tej akcji skradankowej - Na razie póki trzymam przywiązanego do siebie ducha tego nieprzytomnego… tego… Briana - skrzywiła się - To jestem wyłączona, a on zostanie nieprzytomny, jego ciało. Ale tak. Przydaje się… Duchy są mądre. Mówią… różne rzeczy i dużo pamiętają. I nie gadaj… zrobiłam na tobie wrażenie. No patrz jak się do mnie kleisz - objęła go mocniej.

- Jaaa się kleję do ciebie? - fuknął na nią Latynos ewidentnie patrząc na ich torsy i ramiona jakby sprawdzał naocznie kto tu i jak trzyma kogo choć oczywiście w jawnym podtekstem, że na pewno nie jest jak dziewczyna mówi. - Przyznaj się, że roztapiają ci się kolana od południowej namiętności. - roześmiał się Runner w skórzanej kurtce wciąż jednak trzymając nożowniczkę tak jak i wcześniej.
- A fant i to zdobyczny święta rzecz. Jak zabrałaś na akcji tamtej małej ten karabinek no to jest twój. No chyba, że dasz go sobie zabrać jak jakiś frajer. - zgodził się z opinią o zdobyczach i łupach z akcji. - Ale nie przesadzaj, że ten złamas porusza się jak kot co? Znaczy może coś tam podpatrzył ode mnie no to może ale nie daj się nabrać na te jego tandetne sztuczki. - powiedział jej dobrotliwym tonem jakby byli najlepszymi przyjaciółmi albo nawet jej zaginionym starszym bratem który próbuję ją uchronić przed złem tego świata. Zamilkł bo właśnie obok śmignęła czarna smuga rozpędzonej furgonetki którą blondyna rozpędziła maksymalnie by jak najszybciej pokonać niebezpieczny odcinek. Mimo ciemności dy okna szoferki śmigały obok nich i nim jeszcze rozbryzgane kołami kałuże ich dodatkowo nie ochlapały zimną wodą czarnowłosa kobieta miała wrażenie, że śmignął jej owal twarzy blondyny za kierownicą.

- A właśnie! Słuchaj tamten z plakatu to chyba nie powiesz, że zrobił co dobrze? Znaczy nie tak jak ja nie? Chyba nie dałaś się nabrać na te jego tandetne sztuczki i bezsensowne gadki? On jest jeszcze bardziej beznadziejny niż ten cienias w golfie co nawet kurtki na grzbiecie nie umie utrzymać. - śmigająca furgonetka jakby przypomniała Hektorowi o jeszcze jednym złamasie który mu podpadł swoim pozerstwem i nieudolnością o której nie omieszkał nie wspomnieć idącej pod ramię rozmówczyni.

- Śliczny? Dobrze sobie poradził, nie narzekam. Niczego sobie jest… i jak z plakatu. Na razie wstrzymam się z oceną który lepszy - odpowiedziała równie zamyślona co przez całą drogę, ale na koniec się wyszczerzyła po zbójecku - Bo trzeba wypróbować odwrotny układ. No i sam chciałeś być teraz z tyłu, złamasie. No to będziesz - pokiwała głową, pomijając komentarz o topniejących kolanach i tym podobnych. - Nie przesadzam, mówię jak było z tym kotem… no ale z nim nie przedzierałam się przez płonący, zapadający kurwidołek. Byłam ciekawa czy spierdolisz i nas tam zostawisz, ale masz jaja. Dlatego cię lubię. Tego drugiego złamasa też. Chuj że nie ma kurtki w ogóle i bezsensownie gada. Wisi mi piwo i chce je dostać.
- “Śliczny”? - Hektor skrzywił się jakby nożowniczka powiedziała “obrzydliwy” i to jeszcze coś tak obrzydliwego, śmierdzącego i obślizgłego podesłała mu pod nos. - Dziewczyno otrząśnij się. Ten pacan jest nieżyciowy. Chce się strzelać z tymi kutrami bo ma spluwę i nie ogarnia czaczy, że tam są cholernie większe spluwy. I po chuja się z debilami strzelać a temu debilowi tłumaczyć? - wytłumaczył jej kolejne wady tamtego drugiego który widocznie pojechał w furgonetce która ich właśnie minęła i teraz zniknęła za rogiem. Tweety jak na standard z Det coś jechała dziwnie nudno i ostrożnie, rufą prawie nie zarzuciło ani nic finezyjnego się nie działo.
- Rozumiem. Nie chcesz robić mu przykrości. Nie wiem dlaczego skoro nas nie słyszy więc prawdę o nim możemy sobie powiedzieć ale no rozumiem. Jesteś z tych subtelnych. - Latynos wrócił do swojego tonu starszego brata nie chcąc przyjąć do wiadomości tego co o Nix’ie mówiła idąca obok niego kobieta. - No ale masz rację. Cieszę się, że jesteś rozsądna i mam zaklepane miejsce. - powiedział i dłoń która dotąd obejmowała ją pod ramię zsunęła się niżej po jej plecach aż na jej pośladki.
- Poza tym moja droga… - teraz przyłożył drugą dłoń sobie w okolice swojego serca dając wyraz, że będzie mówił właśnie bardzo szczerze i bardzo od serca co jakoś nie przeszkadzało drugiej dłoni pozostawać na strategicznie ważnej tylnej lokacji rozmówczyni. - Jak ci w ogóle mogła przyjść na myśl, że mógłbym cię tam zostawić. No chuj z tamtą miernotą ale ciebie? Taką gorącą foczkę? No jak mogłaś tak w ogóle pomyśleć? Ranisz moje serce takimi oskarżeniami. - dodał patrząc na nią jakby właśnie zabrała mu lizaka z ręki i jakby miał te połowę lat mniej niż pewnie miał.

- Jest nieżyciowy. Nierozsądny i prędzej niż później skończy paskudnie. Zdechnie szybko, brutalnie, a jego duch zamknie się w pętli bez początku i końca, raz po raz przeżywając ostatnie minuty cierpienia i pustki. Uroboros… wąż połykający własny ogon - San Marino na te parę zdań stała się bardzo poważna, a biorąc pod uwagę minę jaką obdarzyła czarny furgon z Pazurem w środku, nienaturalnie smutną. Szybko jej jednak przeszło i już się uśmiechała szeroko - Więc trzeba z niego korzystać póki jeszcze się rusza, jest ciepły i należy do świata Żywych. Niech ma coś przed tym marnym końcem. Subtelna… to nazwa czegoś do żarcia? - udała zdziwienie, mrugając do kompletu. Wczepiła się też mocniej w Runnera, w ten sposób rekompensując dotkliwe zimno z pozostałych stron - Masz zaklepane, a jak Guido mnie przyjmie to będzie się nam dobrze współżyło. Duchy tak mówią, a ich warto słuchać - kiwnęła głową raz a porządnie - No i gitara, ty pilnujesz mnie, ja ciebie. Już nie lamentuj, będzie git. Nikogo nie oskarżam, dziele przemyśleniami. Tam było naprawdę w chuj chujowo - wzdrygnęła się i popatrzyła na dogasające ruiny - W chuj, chuj źle… co ty masz z tym oddychaniem? Maski nie wyrabiały, a ty miałeś tylko chustę ale cię nie poskładało. No i się tak nie bulwersuj na Ślicznego, jak nie dla niego to zrób to dla tej gorącej foczki, dobre? Nie że masz go tam głaskać po łbie i słodzić. Nie zajeb go, póki sam się nie zajebie. Ktos teraz musi być z przodu - popatrzyła na Latynosa poważnie.

- Widziałaś to? Widziałaś jego śmierć? - spytał też nagle całkiem spoważniały Runner wskazując gdzieś tam za róg gdzie już dochodzili a wcześniej zniknęła odjeżdżająca furgonetka. - Poza tym chuj z nim mimo wszystko. Niech mnie nie wkurwia, nie podłazi pod nóż i lufę to chuj. Niech tam sobie fika, wozi i myśli, że jest fajny. Co to nie on. - wzruszył ramionami i na gangerlandię prezentując całkiem sporo wstrzemięźliwości względem kogoś za kim jawnie nie przepadał.
- A tam było gorąco ale daliśmy radę nie? - dłoń Latynosa powędrowała z powrotem z pośladków przez plecy wracając do ramion by skończyć na przyjacielskim ni to potrząśnięciu ni to przytuleniu obejmowanej kobiety. - Daliśmy radę. Nawet tamten cienias nie skaszanił więc było ok nie? - spojrzał na nią wesoło i pocałował ją szybko, znienacka i bez ostrzeżenia. Tym razem krótko i psikuśnie, dla dodania otuchy i odwagi a nie dla zabaw jakie niedawno skończyli.
- A co do bycia z przodu no po co nam ten złamas? Wiesz jak trzeba ja cię spokojnie obrobię i z przodu i z tyłu. A jak już to ten pacan z dachu też byłby mniej beznadziejny od tamtego co myśli, że jest fajny. - Hektor jednak też coś do końca nie chciał opuścić swojej niechęci względem dzielenia się kochanką, zwłaszcza z “pięknym plakatowym chłopcem” jak go ochrzcił Paul.

Zdołali dojść z powrotem do nadal rozwalonych wrót garażu. Wewnątrz już byli chyba wszyscy albo prawie. Oba pojazdy znów stały zaparkowane wewnątrz starego garażu. Zmieniło się to, że wewnątrz jakiejś starej beczki płonęło chyba jakieś ognisko przy którym już ogrzewało się parę osób.

- Jak to po co nam on? Żeby było sprawiedliwie, po równo i dla porównania. I nie jojcz, było dobrze. Daliśmy radę i tam w piwnicy i na ławce. Jak was zmotywować to potraficie zgrabnie współpracować. Zobacz czy ten złamas w golfie skończył obrabiać swoją foczę - parsknęła, wchodząc do środka. Koksownik kusił ciepłem, odkleiła się od Hektora i jak po sznurku poszła prosto pod źródło ciepła i światła, wyciągając do niego ręce.


Wreszcie nic nie padało na głowę, tylko robali było tak samo dużo, jak i na parkingu. Nożowniczka stała nad koksownikiem, z przyjemnością grzejąc dłonie, ale cichy chrobot pod czaszką nie dawał jej spokoju. Upierdliwy, skowyczący nakaz, żeby się ruszyć. Zobaczyć, zbadać. Ignorowała go, wpatrzona w tańczące płomienie aż do momentu, w którym zorientowała się, że na zaczerwienioną skórę dłoni spadają pierwsze płatki popiołu, zrobiło się też zimniej. Oddech zmienił się w parę, mróz zaatakował kręgosłup.
Zacisnęła zęby, potrząsając głową.
“Ani mi się kurwa waż!” - warknęła w myślach, odpychając kolejną wizję. Nie miała na nią siły. Płomienie zafalowały, na krótką chwilę zmieniając się w posępną twarz. Znała chujka, leżał za jej plecami, w vanie.
“Ten stary pies… chcesz z nim porozmawiać?” spytała, a w odpowiedzi poczuła gorące potwierdzenie, palące żołądek jak dobry bimber.
“Co chcesz mu powiedzieć, popłakać w rękaw? Przecież żyje, ty też. O co ci chodzi?”

Chłód. Ziąb. Zimno. Zaczynało zdobywać coraz większą władzę nad żywymi. Wilgoć spadająca z nieba, sunąca strumieniami po podłożu, asfalcie, betonie podłogi, zbierająca się w niemrawe ciemne plamy kałuż odblaskujące każdy świetlny refleks. Zimno było coraz bardziej dominujące. Opanowywało ciała żywych, oblepione mokrymi, marznącymi ubraniami, wysączające ciepło żywych coraz bardziej. Wewnątrz garażu było chociaż bez siekącej w twarz i ciało ulewy przenikania płatkami śniegu. Przy improwizowanym koksowniku jednak zimno przegrywa walkę z ciepłem Zaczynało się wycofywać od dłoni w górę ramion. Przyjemnie grzało brzuch i rozchodziło się wyżej i niżej od tego miejsca. Ogień. Taki sam jaki niedawno przenicował zrujnowany budynek który o mało grupki ludzi nie podusił i nie przygniótł walącym się gruzem ścian. Tak samo parzył, podobnie dymił choć pachniał inaczej.

Ogień i dym. Wzór. Twarz. I emocje jakie ze sobą niosła. Jakie szamanka wyczuwała nie tylko przez dym i płomienie które były tylko bramą do więzi łączącej ją z innym światem. W tym innym świecie też był garaż, beczka z podpalonymi gratami a jednak wszystko było inne. Ludzie którzy stali obok niej przy tym zardzewiałym gracie byli przejrzystymi, zadymionymi sylwetkami. Zupełnie jakby grymas dymu i ognia formował się w humanoidalne postacie. Zdawałoby się, że mocniejszy podmuch wiatru zdmuchnie je nie zostawiając po sobie śladu. Tak. Żyli. Więc w tym świecie zostawiali słaby ślad. Co innego ta twarz. Ona w bezpośrednim sąsiedztwie San Marino była najwyraźniejsza oprócz niej samej.

Bryła. Buda. Kanciasty kształt wewnątrz zadymionych, ruchomych i na pewno nie ze stałego metalu zrobione ściany garażu na łodzie stał ciemniejszy kształt. Tam gdzie w świecie bliżej stał samochód Tweety i Lenina. Twarz i głos były zainteresowane tym kształtem. I szamanka wiedziała dlaczego. Tam, przy dnie tej ciemnej bryły, poprzez zabazgrane ścianki dostrzegała podłużny, nieruchomy owal. Też jeszcze zamazane ale już bardziej stabilne niż te półprzezroczyste dymy wokół niej co w świecie żywych grzały się przy dymie i ogniu płynącym z beczki. Tam w tej bryle też ktoś był. Nie żywy ale i jeszcze nie martwy. Balansujący na krawędzi. Właśnie to przykuwało uwagę i zainteresowanie ciała jakie widziała zrodzoną w ogniu.

Jak zwykle nie słyszała dosłownie tego co mówi duch. Wyczuwała jednak zbitkę emocji. Jak od słabych duchów. Żywi i nie całkiem umarli zostawiali jednak najczęściej słabszy ślad w świecie w którym gościła obecnie mówczyni duchów. Twarz była zdezorientowana. Zmieszana. Nie była pewna co się stało czy stanie. Była prosząca. Stęskniona. Złakniona i zainteresowana pustym obecnie ciałem. Zainteresowana powrotem do niego. Była też zdenerwowana. Rozzłoszczona. Krnąbrna. Tą niewidzialną więzią jaka powstrzymywała ją z dala od własnego ciała.

“Masz dość wycieczek i chcesz wrócić do domu? Już? Przecież wiesz, że nie czeka cię tam nic prócz bólu i niemocy. Naprawdę tego chcesz, cierpieć? Twoje ciało jest słabe, ranne i bezużyteczne. Nie podniesie broni, nie zada ciosu, ani nie zasłoni nikogo, na kim ci zależy. Na razie jesteś bezpieczny, nic ci nie grozi. Karmisz się moją siłą… korzystaj, przyda ci się w najbliższych dniach. Czeka cię udręka, powolne gojenie ran. Chłód, głód i ból. Niemoc… naprawdę tego chcesz?” - San Marino skrzywiła się niechętnie. Utrzymanie więzi niosło ze sobą pewną cenę, na razie jednak jeszcze dawała radę ją utrzymać.
“Mów do mnie, skup się. Nie masz ust, ale jeżeli się postarasz, możemy rozmawiać normalnie. Nie myśl o braku ciała, myśl o słowach, dźwiękach. Nie rozpatruj skąd pochodzą, wydaj je z siebie. Spróbuj.”

Chciał. Pożądał ciała i tęsknił za światem żywych który z nieskończonymi eonami czasu śmiertelników słabł i mętniał w pamięci duchów coraz bardziej, deformując się przekształcając w coś nowego i innego, wypaczając swoje pierwotne emocje i uczucia. Ale to było pospolite u większości duchów więc te echo myśli i emocji jeszcze nie umarłego człowieka też nie wychodziło poza ten schemat. Chciał wrócić.

To jednak mógłby odebrać nawet ktoś kto gościł by w tym świecie przypadkowo lub szaman zdołałby jakimś cudem wprowadzić tu kogoś. San Marino jednak nie była tu pierwszy raz i nie pierwszy raz rozmawiała z duchową esencją pozostawioną po świecie żywych. Duch więc po powierzchownej i powszechnej chęci powrotu do ciała i to własnego ciała zawahał się słysząc słowa szamanki. Niewyraźna plama zadymionej trochę świecącym dymem twarzy podpłynęła do twarzy nożowniczki. Zbliżyła się do boku jej głowy, do ucha. Poczuła. Coś. Emocje. Ślady wspomnień i pamięci człowieka balansującego na krawędzi dwóch światów.

Zapach jedzenia. Kuchnia. Dom. Stół. Inni ludzie. Kobiety. Dwie. Przy stole. Wspólnym stole. Rodzina. Zaskoczenie. Strach. Krzyk. Kobiecy krzyk świdrującego przerażenia. Siostra. Krzyk siostry. Agresja. Wytłumia strach. Walka. Przeciwnik. Większy i silniejszy. Trudny. Ale myk. Nie znał myku. Udało się! Spadają! Satysfakcjonujący wrzask wroga, chrupiące złowrogo kości. Upadek. Podłoga. Wstać! Szybko wstać! Niech uciekają! Zawiadomić! Sprowadzić! Ostrzec! But. Kolejny. Żebra. Ale ból. Znowu. Kolejne żebra. Za dużo. Za wiele. Za szybko. Kolejni. I jeszcze. Ale niepokój. Strach. Uciekły?! Udało się?! Nie! Na próżno! Ogień. Dym. Dom. Dom w płomieniach. Śmiech. Szydzący. Porażka. Czerwień. Czerwona plama. Czerwony krzyż. Na czerni. Ona. A miała pomagać! A jest z nimi! Ukłucie. Zastrzyk. Niemoc. Słabnąca złość. Słabnący ból. Słabnący przedświt gwiazd. Las. Strzelanina. Blisko. Szansa. Jest tylko jedna. Ale za blisko! Zbyt wielu! I więzy! Ale może im się uda! Atak. Zaskoczenie! Udało się! Czemu zwlekają?! Mają uciekać! Krzyczy. Pogania! Nie wiadomo kiedy wrócą! Muszą uciec! Chociaż one! Przecież muszą mieć zapas przed pościgiem bo kuleje! Udało się! Uciekają. Znikają w zaroślach. Co teraz?! Uda im się? Złapią je? Zdąży się sam uwolnić? Jeszcze trochę. Jest tutaj tylko jedna. Ale nie, już są. Koniec strzelaniny. Już są! Gniew, złość. I mściwa satysfakcja. Nadzieja. Udało im się?! Znajdą je?! Ból. Ciemność. Mrok. Niepewność. I nadzieja.

Głowa czarnowłosej obróciła się ku wyciągniętym z pożaru ludziom i klęczącej przy większym ciele gangerce. Blask ognia tańczył na rudych włosach, dookoła wirowały płatki popiołu. Widziała puste, wpatrzone w twarz łysola spojrzenie, sztywność mięśni i trupio blade policzki. Smutek.
Złość… metaliczny ruch na języku. Swąd spalenizny i żywiczny zapach sosnowych igieł. Mgła, zarówno z tego jak i tamtego świata, osiada między rozmazanymi kształtami. Była tam, przy porwaniu. Czerwony krzyż na czerni, znajomy element. Była też w lesie, przygnieciona nogami, nieruchoma. Cicha, spokojna.
Głośna i spięta na zalewanej deszczem ulicy przed komisariatem.
Brian… na piętrze jest Brian.
Ciemny, wypełniony dymem korytarz, kraty celi i przerażony chłopak zamknięty po drugiej stronie. Suchy kaszel i wytłumiony przez maskę widok jego twarzy.
Znów las, strzały w oddali. Tupot butów i trzask pękających gałęzi.
“Szukasz zemsty?”

Zemsty? Twarz emanowała zwitkiem niezbyt klarownych emocji. Zdziwienie? Zaskoczenie? Zastanowienie? Coś po trochu z tego wszystkiego. Zwlekał z odpowiedzią. Po chwili nieczasu w tym innym świecie w końcu jednak wyczuła coś wybijającego się ponad tą chwilową rozterką. Troska. Obawa. Niepewność. Uciekające w las kobiece sylwetki. Matka. I siostra. Tak skrzywdzone ostatnio. I tak wymagające nadal opieki. Zwłaszcza okulawiona siostra. Która… Tu w umysł San Marino uderzyła ognista zbitka emocji które pierwszy raz nacechowane były tak silnym gniewem, agresją, złością, niezgodą na taki stan rzeczy odkąd zaczęła komunikować się z tym duchem. Tak duch, nawet balansując na krawędzi światów nie był w stanie być obojętny czy spokojny gdy przypominał sobie co się przytrafiło siostrze. Nie, nie teraz. Wcześniej. Ale od tych samych. A teraz. Tak teraz pozostawała nadzieja. Przecież uciekły. Może im się udało. Może uciekną. Może ich nie znajdą, nie złapią, nie dorwą znowu… Tak chciał wrócić. Bo niepewność była katorgą silniejszą niż wszystkie inne. Męką jaką duch najbardziej zapamiętał z tamtego i przyniósł najwięcej do tego świata. Reszta miała tutaj tylko chwilowe lub drugorzędne znaczenie.

Nogi same poniosły nożowniczkę tam gdzie ruda dziewczyna. Szła powoli, przedzierając się przez mgłę, a popiół osiadał na jej i tak popalonym ubraniu.
- Byłaś tam - powiedziała, kucając obok i szepcząc jej do ucha - U Briana, przy porwaniu. Tam gdzie ból i ogień. Miałaś pomagać, a byłaś z nimi… w lesie. Uciekły. Jego rodzina. Siostra i matka. Co z nimi? Gdzie są, żyją? Widziałaś je potem, uciekły?

Zaskoczenie zmusiła Savage do wyprostowania pleców. Wzdrygnęła się, zaatakowana werbalnie z odległości naruszającej jej osobistą strefę. W pierwszej chwili nie zrozumiała, lewa brew podjechała ku górze. Potem jednak dotarł do niej sens usłyszanej wypowiedzi, choć cel konwersacji umykał lekarce, a coś oślizgłego poruszyło się w piersi, gdy padło oskarżenie.
- Tak, byłam - powiedziała spokojnie, przenosząc wzrok z zakrytej maską tlenową twarzy Tony’ego na czarnowłosą kobietę. Westchnęła, ramiona opadły ku dołowi, a głowa pokręciła na boki wybitnie zmęczonym ruchem - Ktoś musiał pilnować, żeby nie stała się im krzywda większa, niż… nie mam na wszystko wpływu. Staram się, rozumiesz? Ale nie jestem bogiem, nie wszystkiemu mogę zaradzić… nie wszystkiemu - przeniosła wzrok na powrót do powalonego olbrzyma, a drobnym ciałem zatrzęsło - Ale i tak zostanę potworem, ludzie widzą tylko to, co chcą widzieć. Wybiórcze pojmowanie faktów, nieważne. Pani Claire i April nic nie jest. Nico i jej podkomendni znaleźli je i przyprowadzili do Cheb. Są tutaj, w szoku, ale całe. Za coś jeszcze mam odpowiadać? Pojawienie się Molocha, wojna która zniszczyła nasz świat, klęska nieurodzaju? Jestem trochę zajęta, wybacz. Mogę spytać o cel tego przesłuchania i nagłe zainteresowanie tematem?

- Duch prosił. Chciał wiedzieć - wyjaśnienie San Marino na pewno nic nie wyjaśniało, ale nie umiała tego lepiej wyjaśnić. - Ja bym ich jebnęła i po kłopocie, nie spinaj się. Weź zapal… nie osądzam. - wstała i poklepała w przelocie ramię lekarki.

- Dziękuję, niezmiernie mnie to cieszy - odpowiedź wyszła Alice uprzejma, mimo że czuła się nieswojo. Znowu te duchy…

“Zadowolony?” - pytanie nożowniczka skierowała już do pasażera, łowiąc kątem oka jego rozmytą plamę. Stanęła przy vanie i oparła się o niego plecami.
“Czerwony krzyż na czerni… była tam. Wasz potwór. Odpowiedziała. Żyją, nic im nie jest, są bezpieczne.Wróciły do Cheb, Dalton się nimi zajął. Są całe, tylko w szoku. Nie musisz się o nie obawiać.”

Była. Tak czerwona plama tam była. Duch wiedział, że tam była. Pamiętał. Ale pamiętał też, że była z tamtymi. Wahał się. Obawy zniknęły zastąpione wahaniem. Wierzyć czy nie wierzyć? Wyczuwała splątanie myśli i emocji twarzy z dymu i ognia. ON. Tak ON. Jemu ufał. Jemu by uwierzył. Był blisko. Słyszał jego głos, obecność, emocje. Jak znacznik czy kotwica pomagający znaleźć drogę do domu we mgle i ciemności. Ale plama czerwieni. Nie ona nie miała takiego autorytetu jak ON. Zdecydowanie nie. I była z nimi. Pomagała tamtym. Uśpiła. Gadała. Truła. Tak nie można było ufać komuś takiemu jak czerwona plama. Czekała. Czekała w łodzi aż skończą. Obandażowała rany. Im też. I mówiła. Coś mówiła bez sensu. Była z nimi. Duch wahał się. Nie chciał odrzucić przekazu szamanki jako nieprawdę czy oszustwo ze strony czerwonej plamy. Chciał uwierzyć. Chciałby były całe. Bezpieczne. By nic im się nie stało. Ale czerwona plama. Pamiętał kim była i co zrobiła. Co powiedziała. Jej zaufać duch nie chciał. Duch więc nie odpowiedział jednoznacznie w zamian mówca umarłych odczuwała plątaninę sprzecznych, silnych choć często urwanych emocji. Były gwałtowne, czyste, barwne i mocne jak u świeżych duchów. Lub jak to się mówiło o śmiertelnikach gdy myśli kotłowały im się pod czaszką. Rzadko który duch miewał tak silne i bogatą paletę emocji. Zazwyczaj u starych duchów bywały i silniejsze ale o wiele bardziej jednolite i ukierunkowane a teraz u tego ducha była cała burzowa chmura emocji.

“Czerwona plama jest Runnerem” - San Marino przymknęła oczy, szukając ręką klamki od drzwi vana - “Nie znam jej długo. Parę godzin, ale przez ten czas nie widziałam żeby kogoś skrzywdziła. Była na łodzi, bo to doktor. Pomaga ludziom, nie tylko gangerom. Ktoś musiał pilnować, żeby nie stała się wam duża krzywda. Większa” - skrzywiła się bo tego fragmentu nie umiała pojąć - “Pacyfista, nie walczy… była tam, wam też chciała pomóc. Opatrzyła was i ich. Wszystkich. Tutaj, teraz… tak samo. Runnerów, Eliotta, tego wielkiego mutanta, Pazury. Daltona, jego też leczyła. Nie pozwoliła nam się pozabijać, a chcieliśmy. Walczyć, zabijać, tam, przed komisariatem. Ale żyjemy. Wy też. Twoja rodzina. Ciebie nie chciała zostawić. I Eryka. Nie chciała żebyście się udusili. Plama nie jest zła, zależy jej na was” - poczekała aż niewielki rudzielec odejdzie żeby złapać któregoś ze złamasów i zacząć go zasypywać pytaniami i szarpnęła za drzwi. Wślizgnęła się tyłem do wnętrza furgonu. Zasunęła je za sobą, kucając przy ciele Briana. Nachyliła się nad nim, a twarz w kapturze zawisła zaraz nad jego nieprzytomną i przywołała obraz sprzed posterunku. Chłód, deszcz, armię robaków i jeden, jedyny głos rozsądku: proszący, przejęty. Skupioną, gadającą twarz, prosząca o pokój zamiast rzezi. O pomoc rannym, o zachowanie rozsądku. O współpracę, nić porozumienia. Małe ręce sprawdzające po kolei każdego rannego, żyjące własnym życiem kiedy bandażowały. I jeszcze więcej smutku, który plama próbowała ukryć. Tak samo jak własne rany.
“Spójrz na siebie”

Lekarzem. Duch nie zgadzał się ze słowami szamanki o czerwonej plamie. Ale pod ciągłym natłokiem jej słów i obrazów stracił na pewności z tym poprawianiem. Jak to czerwona plama jest Runnerem? Przecież jest lekarzem. Wszyscy to wiedzą. Duch pamiętał przecież jak tu była. Wcześniej. Była. Była lekarzem. Pomagała. Pomagała im. Nie tamtym. Lubili ją. Pamiętali. Jak była. A teraz była z tamtymi. Dlaczego? Dlaczego wróciła z nimi i im pomagała? Dlaczego? Duch był wyraźnie skołowany między tym co pamiętał z innych czasów z wcześniej, między tym co zapamiętał z teraz z tym co mówiła mu przewodniczka i łączniczka obydwu światów. To wszystko było dziwne i przeczyło same sobie. Lekarz? Runner? Pomagał? Wtedy? Teraz? Przeszedł na drugą stronę? Oszukał? Zdradził? Pomógł? Nie pomógł? Okłamał? Wahał się. Nie był pewny co myśleć.

Na wiele nazw i imion duch nie reagował lub prawie. Ale to też było u nich powszechne. Tylko rzeczy, imiona i nazwy związane w własnym życiem na tyle długo i głęboko by odcisnąć w duchach swój ślad lub związane z chwilą przejścia czyli najczęściej równoznaczne se śmiercią i to raczej nie ze starości były na tyle mocne by wywołać zainteresowanie czy reakcję duchów. Teraz też wyczuła dwie nazwy na jakie duch zareagował żywiej. “Eliott”. Wyczuła, że imię kolegi z pracy wzbudza w duchu pozytywne reakcje. Ciekawość, troskę, zainteresowanie. Najwyraźniej lubi się i kumplowali w świecie żywych. No i Dalton. Dalton musiał być kimś ważnym dla tego ducha. Wyczuwała, że jest jak na razie jedynym na tyle silnym wspomnieniem by duch dał radę określić go precyzyjniej. Zwitek wspomnień i emocji gdy o nim była mowa czy gdy myślał miał na tyle charakterystyczną dla szamanki barwę i zapach, że był tożsamy z imieniem kogoś. Najprościej było to utożsamić z krótkim słowem “ON” w świecie śmiertelników. Dalton odcisnął na tym duchu bardzo silną emanację. Obydwie kobiety gdy szło o wspomnienia z porwania miały wyraźniejszy ślad ale chodziło o scenę pokrewną śmierci i przejściu do tego świata. Duchy zawsze to zapamiętywały najlepiej. Daltona w tych wspomnieniach nie było a mimo to był wyraźnie rozpoznawalny we wspomnieniach ducha. Musiał być więc kimś dla niego wyjątkowym i bardzo ważnym przez dłuższy czas by pozostawić aż tak mocny ślad.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.
Czarna jest offline