Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-01-2017, 09:58   #475
Czarna
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
Dłoń starszawego już mężczyzny skrytego pod kocami spoczęła na ramieniu ozdobionym kośćmi i czaszkami. Gest był zrozumiały dla każdego człowieka, niósł ze sobą otuchę, pocieszenie i nadzieję.
- Nie wiem jak ty to robisz z tym widzeniem i gadkami. I bez urazy ale niezbyt mnie to interesuje. Ale trzeba mieć wiarę. Nie wszystko co niby wydaje się być nieuniknione dzisiaj musi się stać jutro. Może ale nie musi. Albo być ale w innej formie. Nawet czyjaś śmierć czy wypadek nie musi być taka jak nam się wydaje. Trzeba mieć nadzieję. Wiarę. - dłoń opuściła ramię szamanki i wróciła z powrotem na koc jaki opatulał wychłodzone ciało szeryfa.
- I latynoski ganger wszedł tam, do tamtego domu? - czarnowłosy mężczyzna z zauważalną siwizną w tych włosach raczej chyba nie czekał na potwierdzenie czy odpowiedź względem poznania więcej detali dotyczących Hektora ale pokręcił głową jakby słowa San Marino były dla niego dość nieoczekiwane albo nie było łatwo mu je przełknąć. - Będę miał na uwadze. - mruknął w końcu kwitując temat Latynosa.
- Wiele wiesz o tym co tu się wydarzyło. No tak, to nie my zaczęliśmy zimą ten konflikt. I nie my dążyliśmy do jego eskalacji czy kontynuacji. Jednak to my byliśmy i jesteśmy największą ofiarą tego konfliktu. Uważam, że dość się już wycierpieliśmy. I dlatego nie mam zamiaru angażować się w kolejny konflikt. Ani Runnerami ani z Nowojorczykami. Kolejny konflikt na taką skalę zniszczy nas całkowicie. - szeryf wrócił do ponurego losu ostatnich miesięcy, tygodni i dni tej osady. Wydawał się boleśnie świadomy sytuacji w jakiej i on i to miejsce się znaleźli. Jakby byli na równi pochyłej i mieli ostatnia szansę z niej zeskoczyć czy wyhamować przez zderzeniem które rozbije ich w drzazgi.
- Dziękuję za kondolencje. - skinął głową Chebańczyk. - Mam nadzieję, że ty też nie zapomnisz, że nie jesteś sama. Jak tak tyle śmierci i cierpienia widzisz tak często. Nie wiem jak ci w tym pomóc. Poza tym, że pewnie masz kogoś komu na tobie zależy. Więc jakbyś chciała walnąć tego drina albo pogadać to wpadnij. Nie zazdroszczę ci brzemienia które dźwigasz. Szkoda, że nie ma już z nami naszego pastora. On na pewno by umiał lepiej doradzić czy porozmawiać. - szeryf rozłożył dłonie w geście bezradności i po chwili połączył je ponownie. Dało się poznać w jego głosie współczucie pod powierzchownym brzmieniem spokoju w jego głosie.
- Kobieta w skórzanych spodniach. Pewnie ta ich Viper. - wzrok szeryfa powędrował w dół na kolana San Marino które też były przyobleczone w skórzane spodnie. - Tak, pamiętam to. Rozmawialiśmy z tym Guido. Ja i Milton. Ale coś wybuchło. Potem zaczęła się strzelanina. Oni uciekli zabierając za sobą Miltona. Ale zostawili jeńców w tym i Brian’a. Mogliśmy więc ich ściągnąć do kościoła. - powiedział Chebańczyk zamyślonym głosem gdy wspominał wydarzenia sprzed paru miesięcy. - Wiem też co wydarzyło się wtedy w biurze. Powiedział mi. - wskazał na nieprzytomnego wciąż zastępcę też obłożonego kocami jak i on sam. - Powinien zostawić strażnika. Albo chociaż zamknąć drzwi. A tak to po prostu tam weszli. - pokręcił głową wpatrując się w młodszego z mężczyzn zmęczonym wzrokiem. - Jest taki porywczy. Nieuważny. Popełnia takie głupie błędy. A przecież kiedyś sam zostanie szeryfem. Gdy mnie już nie będzie. Nie będzie miał już się kogo spytać czy doradzić. - pokręcił znowu głową aż ta znieruchomiała wciąż wpatrzona w powalonego Chebańczyka. - Ale wierzę. I tobie i jemu. Że był dzielny tak jak to możliwe. I zrobił co się dało. Wierzę, bo wiem, że taki jest. No i faktycznie w takich sytuacjach radzi sobie świetnie. Chyba nawet lepiej niż ja gdy byłem w jego wieku. Szkoda, że z niego taka gorąca głowa. No ale to najlepszy człowiek jakiego tu mam. Najdzielniejszy. Najdzielniejszy z tych którzy nam zostali w ogóle. - mężczyzna w zasępieniu pokiwał głową wpatrzony gdzieś niekoniecznie już w powalonego zastępcę, podłogę, ścianę furgonetki czy jeszcze coś innego.
- Jeśli nie czujesz się na siłach powtórzyć moich słów Guido rozumiem. Nie jest mi na rękę ale rozumiem. Ale w takim razie mam prośbę. Jak się da spróbuj mieć na uwadze czy i jak już to co Savage przekaże jemu. Jej powiedziałem to co i tobie teraz. Więc będziesz miała okazję sama zobaczyć jak to u niej ze szczerością intencji no i w ogóle. - szeryf skrzywił trochę wargi niezbyt ucieszony odpowiedzią szamanki ale nie naciskał. Zdawał się akceptować jej słowa na jego wcześniejsze słowa.
- Mam okazać ciepło i przytulić tą rudą szczekaczkę? Która dopomogła zrobić to? - szeryf powtórzył uważnie słowa San Marino wskazując palcem na nieprzytomnego Brian’a. Oparł znowu głowę o blachę przegrody i przecząco kręcił nią wpatrzony gdzieś w sufit pojazdu. Wyglądał i brzmiał jakby rozmówczyni zaproponowała mu coś tak absurdalnego, że to się w głowie nie mieści. Milczał dłuższą chwilę. Potem oparł łokieć o kolano skryte pod kocem i zmęczonym gestem przyłożył dłoń do oczu i czoła. Znów milczał. - Rozmawiać jak z dzieckiem? - głowa znów zaczęła łagodne przeczące ruchy. - I nie, nie wiem o co mogłaby mieć żal czy pretensję do mnie czy kogoś tutaj. A przynajmniej uzasadniające jej zachowanie przez ostatnie parę dni. Nie zasłużyliśmy na takie traktowanie do którego ona w jakiejś części przyłożyła rękę. - szeryf nie podnosząc dłoni wskazał drugą znowu na powalonego zastępcę.
- Jakbym miał rozmawiać z nią jak z dzieckiem to dawno powinienem ją przełożyć przez kolano, dać szlaban na takich podejrzanych typów z jakimi się zadaje i wysłać do szkoły z internatem gdzieś daleko i u bardzo surowych i nudnych zakonnic. - szeryf chyba choć odrobinę produktem dowcipopodonym próbował urobić pomysł łagodnej i ciepłej formy rozmowy z Brzytewką o jakiej mówiła San Marino.
- Nie wiem. Nie wiem jakby taka rozmowa z nią miała wyglądać. Cholery dostaję jak słyszę jej szczekanie. A słyszę za każdym razem gdy ją widzę i jest w zasięgu głosu. Prędzej czy później. W końcu zawsze zaczyna szczekać a mnie zaczyna szlag trafiać. Poza tym chyba by to dość sztucznie wyglądało. Nie wiem nawet od czego miałbym zacząć. Już trochę żeśmy sobie nawzajem powiedzieli. - Dalton pierwszy raz od początku rozmowy wydawał się być niepewny czy skrępowany nawet rozważaniem takiej rozmowy. W porównaniu do dotychczasowej rozmowy wydawał się być zagubiony i brakowało my zwyczajowego spokoju i pewności siebie bijącej i z głosu, i twarzy, i postawy. Nawet w złości wydawał się być pewny swego i silny. Teraz jednak gdy rozważał pomysł “ciepłej” rozmowy wydawał się być właśnie zagubiony i bez pomysłu na nią.
- Możesz go obudzić? Będzie taki jak dawniej? - spytał o ostatnią z wymienionych przez szamankę rzeczy i spojrzał niepewnie na nią a potem na nieruchome ciało zastępcy szeryfa. Tym razem w głosie dało się słyszeć przytłumioną jeszcze ale jednak nadzieję.

San Marino pogłaskała przyczepioną do pasa gazmaskę i z nieobecną miną patrzyła gdzieś w pusty kąt vana.
- Mówca nigdy nie jest sam… i nigdy nie będzie. Ale to nie żywym na nim zależy, już nie. Nie ma nikogo, tak jest lepiej. Wpadnę na tego drinka, kiedy to wszystko się skończy. W ten czy inny sposób. Dużo się tu wydarzyło i nim opadnie kurtyna jeszcze wiele może się stać. Wojna niesie ze sobą ofiary, niestety najwięcej wśród niewinnych i tych, którzy próbują… przetrwać. Przetrwanie jest wszystkim - zatrzęsła się, opuściła rękę na kolano - Tak, właśnie tą rudą szczekaczkę obejmij. O to proszę… fragment o zakonnicach możesz jej powtórzyć, jest zabawny. Nim zacznij, czymś co nie jest ciężkie i nie niesie ze sobą konfliktów. Żartem, drobnostką. Miłym słowem. Dobra rzecz, żarty żywych… tylko bez odnoszenia do dymania. Wtedy dopiero zrobiłoby się dziwnie, sztucznie i niezręcznie. - teraz ona zapodała produkt dowcipopodobny - Bądź taki jak teraz, dla mnie. Spytaj czego się boi, posłuchaj co ci powie. Trzymaj blisko. Nie oceniaj, postaraj się zrozumieć. I to jej powiedz, że rozumiesz, albo starasz się zrozumieć. Bez wrzucania na początku “ale bo ty zrobiłaś to i tamto”. Nie wiem co zaszło między wami, ale skoro jest tu tyle śmierci, ktoś jej bliski też mógł tak skończyć, to trzyma w sobie urazę - pokazała na ciało Briana i wyłamała palce - Bądź jak ten pastor o którym wspomniałeś. Najważniejszy jest początek. Nowy początek, potem już samo poleci. Dajcie sobie szansę. Czasem trzeba trochę wiary - dla kontrastu nożowniczka była pewna i dało się to wyczuć w głosie i postawie.
- Emanacje śpiących opuszczają ciała, są jak Duchy. Po drugiej stronie można ich sięgnąć - zaczęła od nawiedzonej gadki - Teraz nie ma go w ciele, to tylko poraniona, połamana skorupa, która cierpi. Uwolniłam go od tego… chwilowo jest ze mną. Zbiera siły… ciepło o którym mówiłam. Przyda mu się, bo uparty jest i chce wracać. Tak, mogę go obudzić, ale nie wyleczę ran. Nadal będzie miał połamane kości, przetrącone stawy, obicia, siniaki i przecięty zębami język. Tego nie zmienię, tu nie pomogę... może Plama może mu dać coś co złagodzi ból i naprawdę jeżeli ma wrócić to tylko na chwilę. Mimo że to męczy. Każda taka więź sporo kosztuje ciało Mówcy. Żywiciel słabnie, duch śpiącego rośnie w siłę. Dlatego lepiej trzymać Duchy w przedmiotach, ale tam na komisariacie improwizowałam. Trochę dymu było i mało czasu na rytuały… i nie miałby jak się pożywić - następny krzywy uśmiech poleciał do Daltona. Nie rozumiał pewnie i nie wierzył, ale co tam. - Będziesz mógł z nim porozmawiać, ale streszczaj się. Dla jego dobra. Chyba, że zdecyduje się zostać na stałe w niedawno uszkodzonym ciele. Wtedy może być różnie, rany muszą mieć czas się zagoić. Chciał wiedzieć co z matką, siostrą. Porozmawiać z tobą. Uspokój go, powiedz coś od serca… i namów, żeby odpoczął. Zwykły sen też mu się przyda. Sen pomaga goić rany. Ojciec Frank tak mawiał… kazał mówcy spać, ilekroć ten wracał do kościoła.
- Dobra. Zacznę od tych zakonnic. A potem zobaczymy, może jakoś pójdzie. Ale jak mi znów wyskoczy ze szczekaniem no to kończymy rozmowę od ręki. - odparł szeryf po przemyśleniu słów San Marino. Znów potrzebował chwili by przetrawić jej słowa i chyba uznał, że warto spróbować jeszcze raz, mimo swoich osobistych niechęci i urazów względem rudowłosej kobiety.
- Rozumiem. Więc jeśli możesz to obudź go proszę. - odparł starszawy mężczyzna i odrzucił koc podciągając się ku nieprzytomnemu Brianowi. Zajął miejsce obok szamanki tuż przy powalonym niemocą Saxtonowi.

Kobieta położyła rękę na jego czole, zamknęła oczy. Znowu otoczył ją chłód i popiół, mięśnie zareagowały drżeniem. Była zmęczona i głodna. Ból głowy też nie chciał odpuścić, ale zawarli układ.
“Dalton chce ci coś przekazać, jest tutaj. Obok ciebie. Czeka aż otworzysz oczy. Zrób to i bądź silny.” - przesłała ostatnią myśl razem z czymś co gdyby Brian miał ciało mogło nosić nazwę uścisku na pożegnanie i wepchnęła go na powrót do tego ciała.
- Wróć do nas Brian - wyszeptała - Otwórz oczy.

Duch czekał zawieszony na krawędzi obydwu światów. Poruszył się niespokojnie nakierowany przez głos przewodniczki. Przestrzeń między światami skurczyła się. Metry, kroki, centymetry, mile, sekundy jakie dzieliły twarz szamanki od twarzy nieprzytomnego, młodego mężczyzny stały się inne. Drugorzędne, niematerialne, półprzejrzyste gdy przez tą chwilę była żywą bramą pomiędzy dwoma światami. Duch przebył tą bramę kierowany jej światłem i głosem. Przebył i przez chwilę wyczuwała go już swoim nadprogramowym zmysłem. Inaczej niż gdy był po tamtej stronie. Już teraz był niewyraźnym ruchem pary czy dymu o bezkształtnej formie więc dla innych ludzi pewnie w ogóle nie dostrzegalny. Duch był w pobliżu nieprzytomnego, bezwładnego ciała. Próbował się dostać do środka, wrócić na swoje miejsce.

Szamanka wyczuwała jednak emocje ducha. Niecierpliwość, oczekiwanie, radość, nerwowość, nadzieję to wszystko gdy był wreszcie tak blisko celu. Już nie mogli porozumiewać się tak swobodnie jak w tamtym świecie ale nadal czuła najważniejsze i najsilniejsze emanacje promieniujące z ducha. W końcu w jednym skoku tej emanacji praktycznie zniknął. Widocznie dostał się do środka i odkąd przekroczył ponownie granicę świata żywych odczuwała go z każdą chwilą drastycznie słabiej.

Teraz już jej wyjątkowy talent zaczął mieć coraz mniejsze znaczenie a na powrót przydawały się standardowe zmysły. Duch Brian’a był już ledwo namacalny, docierało do niej rozmyte echo niczym rzednący z każdą chwilą dym papierosowy po zgaszeniu peta w wietrznym pokoju. Brian był skoncentrowany na wysiłku. Walczył o odzyskanie pełni panowania nad swoim skatowanym ciałem. Te nawykłe już do letargu nie chciało się z niego wybudzić jak ze zwykłego snu. Wyczuwała jednak jak z każdą chwilą siła życiowa w tym uśpionym ciele rośnie. Duch odzyskiwał panowanie nasycając swoją ciepłą, żwyą energią te bezwładne dotąd golemowe ciało. Serce przyspieszało coraz bardziej napędzając zesztywniałe członki ciała coraz szybciej płynącą krew. Wraz krwią w ciało wracało ciepło i życie. Energia życiowa zbierała się wraz z nią i uruchamiała kolejne organy ciała. Płuca zaczęły pracować głębiej i ciężej co zaowocowało coraz szybszym choć wciąż powolnym oddechem. Żyły i grdyka na szyi zaczęły się poruszać jakby wiły się tam jakieś tajemnicze stworzenia. Usta rozwarły się bezgłośnie próbując nabrać powietrza. Ramiona, dłonie i palce poruszały się choć jeszcze dość mizernie i w bardzo przypadkowych odruchach. Oddech stawał się coraz częsty i gęstszy na tyle, że brzuch dołączył do pracy płuc wzmacniając oddech.

Całe ciało bezwładnego dotąd mężczyzny zdawało się walczyć z niewidzialnymi dla śmiertelników siłami. Choć takimi jakie każdy śmiertelnik wyczuwał instynktownie tak jak wyczuwa się różnicę między życiem a śmiercią, między zdrowiem a chorobą. Szeryf spojrzał czasem przelotnie na szamankę jakby niepewny czy to właśnie tak idzie jak powinno ale zdecydowanie wydawał się pełen napięcia i niepokoju skupiony na walce Briana do świata żywych. Wyglądało dość niepokojąco. Nozdrza zastępcy wypełniły się krwią która spłynęła mu po policzku. Przygryzł sobie chyba wargi czy język albo otworzyła mu się w ustach jakaś rana bo na wargach też pojawiło mu się trochę krwi. Ciało dotąd bezwładne i zimne teraz zaczęło błyszczeć od potu z wysiłku jaki wymagał powrót do świata żywych. I nagle w tym wszystkim Brian ez ostrzeżenia otworzył oczy. Dłoń szeryfa którą ścierał mu właśnie strużkę krwi z policzka zamarła jakby sam szeryf też nagle został kompletnie zaskoczony tym spojrzeniem.

- Brian?! - spytał z przejęciem szeryf i w jednym krótkim słowie zawarł taką kumulację emocji, że scena nie mogła być mu obojętna.

- Tato? - spytał Brian równie niepewnie patrząc na pierwszy napotkany obiekt czyli twarz pochylającego się nad nim szeryfa.

Przez chwilę obydwie twarze patrzyły na siebie rozkojarzonym wzrokiem zupełnie jakby nie miały pomysłu co dalej zrobić czy powiedzieć.

- Synku. - powiedział zdumiewająco czule Dalton kompletnie nie pasującym do jego zwyczajowej szorstkości i powadze głosem.

- April! I mama! - Brian jakby odetkał się na czymś więcej niż to co się działo tuż przed jego twarzą. - Bo ja próbowałem! Ale było ich za dużo… Ale strzelali się z kimś… Kazałem im uciekać! A potem już ich nie widziałem! Myślałem, że się wyrwę i ich poszukam! Ale za bardzo pilnowali! Nie dałem rady… - gdy młodszy z mężczyzn odzyskał zdolność mówienia zaczął mówić potokiem słów jakby cała niepewność jaką wcześniej San Marino wyczuwała w nim w tamtym świecie teraz znalazła ujście po wyciągnięciu jakiegoś korka.

- Spokojnie Brian. Wszystko dobrze. Są u nas. Są bezpieczne. Udało się je odnaleźć i przyprowadzić do nas. Są bezpieczne. Dzięki tobie. Bo dałeś im okazję do ucieczki. - Dalton uspokoił młodszego z mężczyzn i przemawiał z przejęciem ale łagodniej i bardziej troskliwie. Spojrzał w bok na siedzącą obok czarnowłosą dziewczynę i po chwili znów przeniósł spojrzenie na Briana. - Widziałem wasz dom. Wiem co zrobiłeś. - szeryf zwolnił i najwyraźniej szukał słów by powiedzieć coś czego pewnie nie mówił zbyt często.

- Ja próbowałem! Naprawdę! Ale przyszli z wielu stron! Załatwiłem jednego ale byli następni! Kazałem im uciekać! Ale… Ale… - młodszy z mężczyzn nie wytrzymał presji i zaczął się od razu tłumaczyć przerywając ton myśli i słów starszego.

- Nie, nie Brian, spokojnie. Wszystko dobrze. Widziałem co zrobiłeś. Co oni zrobili. Słyszałem jak to było. - tu ogólnie dłoń szeryfa powędrowała w stronę gdzie siedziała dziewczyna w czerni z zamocowanymi kośćmi i czaszkami do ubrania. Brian posłał jej spojrzenie ale raczej przelotne, skoncentrowany na tym co ma zamiar powiedzieć szeryf. - Zrobiłeś co należało. Jak prawdziwy mężczyzna. Obrońca domu i rodziny. Zrobiłeś co można było zrobić. Myślę, że ja sam nie poradziłbym sobie lepiej na twoim miejscu. Każdy ojciec byłby dumny z takiego syna. Ja też jestem. Cieszę się, że jestem ojcem tak dzielnego człowieka. - Dalton początkowo mówił ciężko jak zacinająca się katarynka ale jednak uparcie brną dalej. W końcu gdy skończył sam też był czerwony na twarzy i spocony jakby wydźwignął właśnie nie wiadomo jaki ciężar. Brian zaś miał minę jakby w ogóle był w szoku i chyba nie wierzył w to co właśnie usłyszał.

- Ekhm… Tak. - chrząknął szeryf po chwili krępującego milczenia. - A to jest San Marino. Ona ci pomogła. Właściwie chyba pomogła nam wszystkim. - szeryf odchylił się trochę do tyłu by Brian i szamanka mieli na siebie lepszy widok. Chyba nie miał innego pomysłu jak inaczej zmienić temat rozmowy.

- Ale ja cię znam! Znaczy… No chyba… - zawołał prawie od razu Brian gdy spojrzał wreszcie uważniej na siedzącą obok kobietę. Zaraz potem gdy oczy zlustrowały jej twarz i sylwetkę i umysł przetworzył i skojarzył obraz, że patrzy jednak na obcą osobę głos stracił na pewności. - Takie mam wrażenie… - dodał pracując ciężko umysłem by zrozumieć to czego oczy i umysł zrozumieć nie mogły. - Chyba mi się śniłaś… Albo ktoś podobny… Coś się paliło… Jakieś ciała… I byłaś smutna… Bardzo smutna… Tam ktoś był, ktoś bliski dla ciebie… A nie czekaj… To chyba było w zimie… Jak ci opowiadałem co się działo… Ale to chyba był inny sen… - Brian mówił niepewnie i urywanymi słowami. Duch który przekraczał bramę światów czasem coś pamiętał z wizyty po drugiej stronie czasem nie. U jeszcze żywych najczęściej objawiało się to jako sny. Zwłaszcza, że ich ciała prawie zawsze były w tym czasie bezwładne i prawie martwe lub nawet i martwe więc racjonalny umysł szufladkował sprawy po znanych sobie szufladkach. Brian widocznie coś zapamiętał ale wspomnienia miał mętne, pomieszane i większość z nich pewnie też szybko zapomni.

Nożowniczka położyła mu rękę na czole i przeczesała ostrożnie włosy. Najpierw nic nie mówiła, uśmiechając się tylko pod nosem. Opierdol zadziałał koncertowo, młody potrzebował usłyszeć te kilka słów od, jak się okazało, ojca. Ciekawe… więc dlatego tak pragnął jego akceptacji. Chciał zasłużyć na dobre słowo.
- Tak żywy, znamy się. Mam takie hobby, że wchodzę do ludzkich snów, nie przejmuj się. Wkrótce wyda ci się to tylko wspomnieniem. Sny blakną, znikają detale. Nie martw się, odpoczywaj. Powinieneś spać. Jesteś bardzo uparty. - zabrała rękę i pochyliła sie do szeryfa.
- Wkrótce zapomni, to efekt uboczny. On mi coś pokazał, a dając coś, również coś bierzemy. - szepnęła mu do ucha - Niech myśli że to tylko sny, nawet mówca nie lubi wracać do tamtych dni i płomieni. To co, przynieść ci pochodnię i zbierać drewno na stos?

- Byłaś tam… Byłaś tam ze mną… Pamiętam twój głos… Ale… Ale niezbyt pamiętam o czym rozmawialiśmy… - fenomen zdawał się choć chwilowo absorbować uwagę zastępcy szeryfa. Gdy usłyszał głos kobiety w oczach pojawiła się jakby iskierka zrozumienia. Ale blaknące z każdą chwilą wspomnienia stawały się pewnie co raz trudniejsze do sklasyfikowania i zapamiętania przez skołowanego mężczyznę. Więc w końcu znów w nim zwyciężyła niepewność i dezorientacja gdy racjonalnemu umysłowi zabrakło części składowych do analizy a więc i zrozumienia sprawy.

- Spokojnie Brian. Odpocznij, prześpij się. Musisz nabrać sił. Wszystko będzie dobrze. Jakoś się z tego wygrzebiemy. - szeryf położył dłoń uspokajająco na ramieniu pokancerowanego ciała i to faktycznie uspokoiło młodszego z mężczyzn. Choć wysiłek włożony w powrót z drugiej strony jak i wcześniejsze rany które teraz już pewnie w pełni odczuwał gdy przebudzeniowa gorączka mijała i zaczynał się zwykły ból egzystencjalny pewnie i tak w końcu zmogą go na długo. Pewnie zaśnie znowu ale tym razem już powinien być to zwykły sen a nie letarg kogoś na krawędzi światów.

- Nie wygłupiaj się. Mówiłem ci, że póki nikt nie łamie tu prawa to kurtka czy inne takie rzeczy nie stanowią powodu do ścigania. Dziękuję ci za to co dla nas zrobiłaś. Ale też mam prośbę do ciebie. Nie chciałbym by to co tu się stało opuściło ściany tego wozu. Zwłaszcza, że ja i Brian jesteśmy rodziną. Proszę cię o to byś zachowała to dla siebie. - odszeptał do San Marino szeryf rewanżując jej się tym samym tonem.

- Śpij chłopie… potem pogadamy. Ale teraz śpij - nożowniczka posłała młodszemu gliniarzowi ciepły jak na nią uśmiech i znów nadawała do jego starego - Mówca się cieszy, że pomógł żywym i Duchom. Nie musisz prosić, to sprawa między waszą dwójką. Jesteś jego ojcem, łączą was więzy krwi, a mówca już do końca będzie jego opiekunem - wskazała oczami na Briana - On zapomni, ja nie… to jakbyś miał najlepszego przyjaciela. Wiecie o sobie wiele, nie chowacie żadnych tajemnic. Czujecie, myślicie to samo. To specyficzna więź i nie da się zignorować. Nawet jeżeli trwa tylko przez parę chwil i potem żywy zapomina, część więzi pozostaje w mówcy. On nie zapomina, tylko traci przyjaciela. Taka cena… - urwała czując jak coś mokrego łaskocze jej górną wargę. Przetarła miejsce wierzchem dłoni, a na owijającym ja bandażu pozostała czerwona plama.
- Za stara się na to robię - wymamrotała, pozbywając się resztek krwi spod nosa. Małej, czerwonej plamy. Wstała dając obu Chebańczykom czas i miejsce na prywatność.
- Teraz Plama, mówca dla niej też ma propozycję - ścisnęła ramię Daltona i machnęła drugą ręką na nieprzytomnego Pazura - Coś za coś. Będzie dobrze. Uwierz i nie osądzaj. Obiejmij, przekaż ciepło, dobre słowo… i pamiętaj o zakonnicach. Zakonnice są dobre - powiedziała poważnie, wychodząc z vana.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.
Czarna jest offline