Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-05-2007, 16:17   #63
Nevdring
 
Reputacja: 1 Nevdring ma wyłączoną reputację
Phoebe ruszyła nadzwyczaj szybko, aby po chwili dotrzeć na miejsce, gdzie niknął już ostrzegający krzyk Brenny. Roger (wymijając wolno stąpającą w tym samym kierunku Alice) odbił nieco w lewo, tak że znalazł się tuż na wprost budynku, tego większego.
Wykrzyczane przez niego „Joshua! Joshua!” sprowadziło nieartykułowany, pomieszany z obawą i ulgą jęk mazgaja. Zdawało się, iż dochodzi z głębi ziemi, tuż spod drewnianej budowli.
Joshua gapił się tępo w górę, skąd dobiegł go okrzyk młodzieńca i mało nie upadł, gdy ślizgiem okrutnym przyłączyła się do niego zielonooka blondynka. Z rozkoszą przyjął jej opiekuńcze gesty, cokolwiek naiwne pocieszanie i obserwował, jak zręcznie wspina się kilka szczebli po drabinie. Dziewczyna pchnęła raz, drugi i skrzypiąca klapa miast odskoczyć w górę – opadła. Lecąc w dół szczęśliwie nie spotkała zwinnej Brenny, lecz drasnęła Joshuę, który (o dziwo) potarł jeno zaczerwieniony łokieć i ruszył w górę.
W tym samym czasie, gdy połączona zrządzeniem losu para znalazła się w pomieszczeniu, Alice dołączyła wreszcie do Phoebe. Obie widziały Rogera stojącego kilkanaście metrów dalej, i obie zobaczyły chwilę później, jak wielka fałda tłuszczu bryka radośnie po dachu większego zabudowania.
Naturalnie, był to Joshua. Jednak nim stare drewno zaczęło skrzypieć pod jego krokami, znalazł się z Brenną w mrocznym wnętrzu chaty.
Powietrze nie było pierwszej świeżości, a i niewielkie szpary między belami wpuszczały tylko tyle światła, ile było niezbędne do rozróżnienia kontur.
- Mówiłem, że tu coś jest? Mówiłem? – wyrzekł ten o potężnych gabarytach, gdy wdrapał się za dziewczęciem na górę. Zakasłał mocno i splunął zieloną wydzieliną w kąt, pozbywając się drobinek kurzu wzbitego przez odkrywców. Ostrożnie zrobił naprzód kroków parę i nagle, mocno odchylił głowę w bok – naturalna reakcja człowieka, który nieświadomy czegoś zwisającego, trafi w to siedzibą mózgu. Odzyskawszy równowagę zacisnął palce na tym czymś i pomachał na boki, a w przypływie geniuszu pociągnął. Nic się nie wydarzyło – rzucił okiem przez ramię, na towarzyszkę i uśmiechnięty od ucha do ucha złapał wyżej.
- Zawsze chciałem zrobić coś takieeegooo! – rzekł głośniej i zadyndał na owej rzeczy, będącej w rzeczywistości sznurem.
Następna klapa (tym razem prawidłowo) odskoczyła i trzasnęła o dach. Bolesną jest nieomal zawsze chwila, gdy rozszerzone do granic źrenice zwężają się bardzo szybko – tak było i tym razem. Grubas, ciągle jeszcze zaciskając dłoń na owej rzeczy, jęknął na reakcję ostrych promieni słońca.
Pomieszczenie okazało się nieduże, jakieś pięć na pięć metrów, lecz trudno było rzeczywisty rozmiar ocenić. Wejście na dole, wyjście na górze (bądź odwrotnie) – prócz tego żadnych innych otworów. Podłogę wyłożoną niedbale deskami, spomiędzy których wyzierała czarna ziemia pokrywała gruba warstwa kurzu i zwyczajnych paprochów. Nie rozglądając się zbytnio, Joshua znów tego dnia zaczął się wspinać po wąskiej, dwumetrowej drabince dochodzącej pod sam otwór. Niedługo potem hasał już po dachu, szczerząc zęby do Rogera i machając do jakichś dwóch obcych dziewczyn stojących nad dołem.
Nie pomyślał o tym, żeby się dokładniej rozejrzeć. Może to i lepiej? Ze swojego miejsca Brenna mogła zobaczyć, że w kącie (tym bliższym po lewej, mając za plecami zejście) do którego posłał flegmę grubas, znajduje się marne posłanie z wysuszonym trupem. Tuż obok leżał stos kilkunastu marnej jakości pochodni i pordzewiała zapalniczka. Nic więcej, żadnych przedmiotów, mebli – po prostu nic. Kawałek tak zwyczajnej przestrzeni w tak niezwyczajnym miejscu.
Wracając do ciała – skóra była pożółkła, ciasno opinała niewielkich rozmiarów szkielet. Paznokcie miały dobre kilka centymetrów, a i włosy (choć ledwo się trzymające) zwisały gdzieniegdzie z czaszki. Nigdzie nie było widać jakiegokolwiek odzienia, choć o zgorszenie nie było łatwo – pewne narządy przypominały swym wyglądem...właściwie to nic nie przypominały w takim stanie.
Pod skrzyżowanymi na klatce piersiowej rękami leżała mała (splamiona flegmą grubasa), zakurzona książeczka i wystający ze środka ołówek.
- Hej-ho! Hej-ha! Tra-la-la! – popiskiwał Joshua, spoglądając na rozpościerającą się z dachu panoramę.
 
__________________
"...codziennie wszystko z niczego tworzyć i uczyć śpiewu gwiazdy poranne."

Ostatnio edytowane przez Nevdring : 26-05-2007 o 16:30.
Nevdring jest offline