Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 30-04-2007, 21:38   #61
 
Kutak's Avatar
 
Reputacja: 1 Kutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwu
Roger John Carlston

Krzyk. Ten krzyk zawierał w sobie wiele informacji. Między innymi to, że coś się stało. Wiedział, komu. Wiedział też, z czyjej winy. Z twojej, Roger, z twojej winy! To ty jesteś odpowiedzialny za dziewczynę i chłopca, właśnie ty! I jeżeli cokolwiek im się stanie- to będzie tylko i wyłącznie twoja wina. Zacisnął pięści.

- Za mną!- krzyknął, za nic mają sobie prośbę Alice. Nie czekając na żadną odpowiedź obrócił się i puścił biegiem w kierunku miejsca, gdzie ostatni raz widział "przyjaciół".

W biegu zamykał oczy. Wyobrażał sobie najgorsze, starał się dostosować swoje zachowanie do każdej sytuacji. Jego ojciec ciągle mu powtarzał "Zastanawiając się co zrobić marnujesz cenny czas!". Miał racje. Roger musiał wiedzieć co zrobić zanim dowie się, co się stało...

Stanął gdzieś przy tych dziwnych budynkach. Zmarnował parę sekund na odsapnięcie, wyprostował się i zaczął wołać. Joshua! Joshua! Chciał zawołać dziewczynę, lecz dopiero w tej chwili zdał sobie sprawę, że nie poznał jej imienia. Nie miał więc innego wyjścia, musiał wołać tłustego histeryka.

Czuł się winny...
 
__________________
Kutak - to brzmi dumnie.
Kutak jest offline  
Stary 30-04-2007, 21:41   #62
 
Tahu-tahu's Avatar
 
Reputacja: 1 Tahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumny
Brenna Jingles

- Chodź tu, chodź! - krzyki Joshuy dudniły głucho w dzielącym ich tunelu.

"No nie, jeszcze to. Coś tam chyba jest?" - Brenna nie była jednak na tyle głupia żeby bez zastanowienia włazić w jakieś ciemne tunele tylko dlatego że jej niezdarny podopieczny raczył tam wlecieć. W końcu nie byli tu we dwójkę, był jeszcze Chudy. Nawet, jeśli niezbyt się przejmował trzymaniem się w grupie - trzeba jakoś mu dać znać, że tu wylądowali...

Brenna już-już miała wyleźć z dziury i ruszyć na poszukiwania 'kolegi' gdy usłyszała czyjeś pospieszne kroki... ich zagubiony zwiadowca z pewnością biegł.
- TU JESTEŚMY! NA DOLE! CHODŹ SZYBKO, JOSHUA COŚ ZNALAZŁ - Brenna krzyknęła głośno, ale jednocześnie ryki grubaska robiły się coraz bardziej przerażające... teraz to już trzeba za nim ruszyć.

- Zjeżdżam tunelem w dół! - jak wykrzyczała, tak zrobiła. Droga nie była długa, ale za to mokra i błotnista. Dwa uspokajające klepnięcia po szerokich plecach Joshuy, jakieś 'wszystko będzie dobrze'... i już można było pomajstrować ostrożnie przy włazie na górze.

"Mam nadzieję, że nikt się przy nim nie czai..."
 
__________________
"All that we see or seem is but a dream within a dream." E.A.Poe
Odskrzydlenie.
Tahu-tahu jest offline  
Stary 26-05-2007, 16:17   #63
 
Nevdring's Avatar
 
Reputacja: 1 Nevdring ma wyłączoną reputację
Phoebe ruszyła nadzwyczaj szybko, aby po chwili dotrzeć na miejsce, gdzie niknął już ostrzegający krzyk Brenny. Roger (wymijając wolno stąpającą w tym samym kierunku Alice) odbił nieco w lewo, tak że znalazł się tuż na wprost budynku, tego większego.
Wykrzyczane przez niego „Joshua! Joshua!” sprowadziło nieartykułowany, pomieszany z obawą i ulgą jęk mazgaja. Zdawało się, iż dochodzi z głębi ziemi, tuż spod drewnianej budowli.
Joshua gapił się tępo w górę, skąd dobiegł go okrzyk młodzieńca i mało nie upadł, gdy ślizgiem okrutnym przyłączyła się do niego zielonooka blondynka. Z rozkoszą przyjął jej opiekuńcze gesty, cokolwiek naiwne pocieszanie i obserwował, jak zręcznie wspina się kilka szczebli po drabinie. Dziewczyna pchnęła raz, drugi i skrzypiąca klapa miast odskoczyć w górę – opadła. Lecąc w dół szczęśliwie nie spotkała zwinnej Brenny, lecz drasnęła Joshuę, który (o dziwo) potarł jeno zaczerwieniony łokieć i ruszył w górę.
W tym samym czasie, gdy połączona zrządzeniem losu para znalazła się w pomieszczeniu, Alice dołączyła wreszcie do Phoebe. Obie widziały Rogera stojącego kilkanaście metrów dalej, i obie zobaczyły chwilę później, jak wielka fałda tłuszczu bryka radośnie po dachu większego zabudowania.
Naturalnie, był to Joshua. Jednak nim stare drewno zaczęło skrzypieć pod jego krokami, znalazł się z Brenną w mrocznym wnętrzu chaty.
Powietrze nie było pierwszej świeżości, a i niewielkie szpary między belami wpuszczały tylko tyle światła, ile było niezbędne do rozróżnienia kontur.
- Mówiłem, że tu coś jest? Mówiłem? – wyrzekł ten o potężnych gabarytach, gdy wdrapał się za dziewczęciem na górę. Zakasłał mocno i splunął zieloną wydzieliną w kąt, pozbywając się drobinek kurzu wzbitego przez odkrywców. Ostrożnie zrobił naprzód kroków parę i nagle, mocno odchylił głowę w bok – naturalna reakcja człowieka, który nieświadomy czegoś zwisającego, trafi w to siedzibą mózgu. Odzyskawszy równowagę zacisnął palce na tym czymś i pomachał na boki, a w przypływie geniuszu pociągnął. Nic się nie wydarzyło – rzucił okiem przez ramię, na towarzyszkę i uśmiechnięty od ucha do ucha złapał wyżej.
- Zawsze chciałem zrobić coś takieeegooo! – rzekł głośniej i zadyndał na owej rzeczy, będącej w rzeczywistości sznurem.
Następna klapa (tym razem prawidłowo) odskoczyła i trzasnęła o dach. Bolesną jest nieomal zawsze chwila, gdy rozszerzone do granic źrenice zwężają się bardzo szybko – tak było i tym razem. Grubas, ciągle jeszcze zaciskając dłoń na owej rzeczy, jęknął na reakcję ostrych promieni słońca.
Pomieszczenie okazało się nieduże, jakieś pięć na pięć metrów, lecz trudno było rzeczywisty rozmiar ocenić. Wejście na dole, wyjście na górze (bądź odwrotnie) – prócz tego żadnych innych otworów. Podłogę wyłożoną niedbale deskami, spomiędzy których wyzierała czarna ziemia pokrywała gruba warstwa kurzu i zwyczajnych paprochów. Nie rozglądając się zbytnio, Joshua znów tego dnia zaczął się wspinać po wąskiej, dwumetrowej drabince dochodzącej pod sam otwór. Niedługo potem hasał już po dachu, szczerząc zęby do Rogera i machając do jakichś dwóch obcych dziewczyn stojących nad dołem.
Nie pomyślał o tym, żeby się dokładniej rozejrzeć. Może to i lepiej? Ze swojego miejsca Brenna mogła zobaczyć, że w kącie (tym bliższym po lewej, mając za plecami zejście) do którego posłał flegmę grubas, znajduje się marne posłanie z wysuszonym trupem. Tuż obok leżał stos kilkunastu marnej jakości pochodni i pordzewiała zapalniczka. Nic więcej, żadnych przedmiotów, mebli – po prostu nic. Kawałek tak zwyczajnej przestrzeni w tak niezwyczajnym miejscu.
Wracając do ciała – skóra była pożółkła, ciasno opinała niewielkich rozmiarów szkielet. Paznokcie miały dobre kilka centymetrów, a i włosy (choć ledwo się trzymające) zwisały gdzieniegdzie z czaszki. Nigdzie nie było widać jakiegokolwiek odzienia, choć o zgorszenie nie było łatwo – pewne narządy przypominały swym wyglądem...właściwie to nic nie przypominały w takim stanie.
Pod skrzyżowanymi na klatce piersiowej rękami leżała mała (splamiona flegmą grubasa), zakurzona książeczka i wystający ze środka ołówek.
- Hej-ho! Hej-ha! Tra-la-la! – popiskiwał Joshua, spoglądając na rozpościerającą się z dachu panoramę.
 
__________________
"...codziennie wszystko z niczego tworzyć i uczyć śpiewu gwiazdy poranne."

Ostatnio edytowane przez Nevdring : 26-05-2007 o 16:30.
Nevdring jest offline  
Stary 26-05-2007, 22:32   #64
 
Geisha's Avatar
 
Reputacja: 1 Geisha ma z czego być dumnyGeisha ma z czego być dumnyGeisha ma z czego być dumnyGeisha ma z czego być dumnyGeisha ma z czego być dumnyGeisha ma z czego być dumnyGeisha ma z czego być dumnyGeisha ma z czego być dumnyGeisha ma z czego być dumnyGeisha ma z czego być dumnyGeisha ma z czego być dumny
Phoebe Vanmare

Phoebe z dezaprobatą patrzyła na wybryki grubasa. Nie kojarzyła, kto to. Ale przez chwilę poczuła coś w rodzaju zażenowania - on nie pasował jej tutaj, z tymi swoimi podskokami i głupimi okrzykami. Burzył jej wizerunek czegoś, co już zaczynało się jej podobać. Burzył klimat tajemnicy i magii, jaki otaczał ostatnie wydarzenia. Poza tym Phoebe poczuła sie lekko niepewnie. Skrzywiła sie z niesmakiem i niezadowoleniem. Nie spojrzała na Alice, ale była pewna, że na twarzy jej towarzyszki gości ten sam grymas.

Powoli ruszyła w stronę budynku, dokładnie mu się przyglądając. Budynek bez drzwi i okien... Obeszła go dookoła, a pomna przygody grubasa z przesadną nawet ostrożnością stawiała każdy krok. Nie zdzierżyłaby, gdyby teraz ona, niczym ostatnia niezguła, z krzykiem zjechała jakimś błotnym tunelem, który nagle pojawiłby się pod jej stopami. Delikatnie musnęła palcami stare drewno budynku, zastanawiając sie, ile może mieć lat. Już jako dziecko uwielbiała stare, drewniane szopy, kojarzyły się jej zawsze z bezpieczeństwem i dziecinną zabawa na sianie. Ale... wiejskie szopy zawsze miały jakieś drzwi... A tutaj... nic. czemu miałby służyć budynek z wejściem z piwnicy i od dachu? Nie miała pojęcia. Spojrzała w górę na brykającego po dachu grubasa. Gdyby spadł - pomyślała - jedynym jej zmartwieniem było by, żeby nie spadł na nią. Miała ochotę wrzasnąć, żeby sie zamknął, ale złość zatrzymała jej słowa w gardle. Domyślała się, że nic to nie da, a ewentualna odpowiedź chłopaka rozdrażniła by ja tylko jeszcze bardziej. Prychnęła ze złością, owijając sobie wokół palców zerwane po drodze źdźbło trawy. Spacer dokończyła kilkoma szybszymi krokami i znów stanęła nad jamą, którą dostał sie do środka grubas. Zawahała się przez chwilkę, ale wiedziała, że tego nie da się uniknąć. Powoli, ostrożne zjechała na dół. Odnalazła drabinę i znalazła sie w dusznym wnętrzu chaty.
 
__________________
Oto tańczę na Twoim grobie;
Ty, który wyzwałeś mnie od Aniołów...

Ostatnio edytowane przez Geisha : 26-05-2007 o 22:39.
Geisha jest offline  
Stary 28-05-2007, 00:58   #65
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Alice z ociąganiem szła w stronę, skąd dobiegł krzyk. Cały czas zastawiała się, czy jej towarzysze naprawdę nie rozumieli powagi sytuacji?
Byli uciekinierami z ośrodka karnego... Co z tego, że wciąż nieletnimi? Teraz nikomu nie byłoby trudno umieścić w papierach notkę, iż ktoś „przepadł”, podczas gdy naprawdę wąchałby kwiatki od spodu...

Nie wiedziała skąd brały jej się tak ponure myśli, lecz nie mogła się ich pozbyć. Czy to tylko instynkt samozachowawczy, czy coś... innego związanego z otoczeniem? Nie potrafiła odpowiedziec na to pytanie, czuła jednak narastający niepokój, jakby coś mialo się za chwilę wydarzyć...

Usłyszawszy harcującego na dachu budynku grubaska, poczuła jak to uczucie w niej pęka i znika niczym mydlana bańka. O dziwo, ten idiota spowodował, że... rozluźniła się. Wszak jeśli ktoś tu był, aby na nich polować, na pewno nie przepuściłby takiej okazji, a zatem... prawdopodobnie byli bezpieczni.

Spokojnym, już nieco mniej ostrożnym krokiem podeszła bliżej. Widziała jak Pheobe pobiegła do samego budynku. Gwałtowność jej ruchów świadczyła o rozsierdzeniu dziewczyny. Oj, chyba lepiej nie być teraz w skórze Joshuy...

Blondynka tymczasem przystanęła obok wysokiego chłopaka, którego dopiero co poznała na plaży. Nie miała zwyczaju przyglądać się ludziom, jednak ten osobnik wyraźnie ją ciekawił. Było w nim coś przywódczego i zarazem... opiekuńczego? Jakby czuł się odpowiedzialny za całą grupę. Alice sama przed sobą musiała przyznać, że chyba takiego podejścia u rówieśnika jeszcze nie zaobserwowała. Owszem, miała przykre doświadczenia z osobami, które chciały błyszczeć w towarzystwie i przebojem zagarnąć rolę wodza, ale nigdy nie miała do czynienia z urodzonym przywódcą... zresztą mogła się mylić.

- Twój kolega zaraz sobie coś połamie, jeśli się nie uspokoi. –
rzekła zachrypłym, nienawykłym do mówienia głosem – Trzeba go chyba stamtąd ściągnąć, zanim... ktoś uczyni to w bardziej niemiły sposób...
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 28-05-2007, 13:23   #66
 
Kutak's Avatar
 
Reputacja: 1 Kutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwu
Roger powolnym ruchem tarł swój nadgarstek, w biegu zahaczył o jakąś gałąź i trochę zadrapał skórę. Trochę pokrwawi, nic takiego, ale młody Carlston nie lubił widoku krwi, szczególnie tej własnej. Tarł więc rękę jak gdyby nigdy nic, starając się zrozumieć całą tą sytuację. Tajemnicze tunele, wejścia do tych dziwnych budynków... A przed chwilą byli jeszcze był w ośrodku!

Lubił dużo myśleć. Dawniej była to jego ulubiona rozrywka, w deszczowe dni marzyć i oglądać świat za oknem. Szczególnie cieszył go ten swoisty kontrast jaki malował się między ciepłym wnętrzem i oblewanymi kolejnymi "falami" deszczu świat zewnętrzny. Ale później już przestał móc oglądać tak godzinami świat...

- Tak... Racja...- westchnął, słysząc słowa Alice. Nie powinien się tak zamyślać, nie w takich sytuacjach...

- Joshua! Tyłek w troki, już! Złaź stamtąd, bo sam tam wejdę i zrzucę cię na dół. Nie żartuje!- wykrzyczał Robert i, mimo twardego wyrazu twarzy, z uśmiechem obserwował, jak radość mazgaja powoli zanika, a zastępuje ją ta dziwaczna mieszanka strachu i irytacji. Zaraz go posłucha, Roger to wiedział.

Miał jednak poważniejsze problemy, niż chłopak na dachu. Co miał robić? Gdzie są? Jakim cudem się tu znaleźli? I, co najważniejsze, jak mają tu przeżyć?
 
__________________
Kutak - to brzmi dumnie.
Kutak jest offline  
Stary 28-05-2007, 20:02   #67
 
Tahu-tahu's Avatar
 
Reputacja: 1 Tahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumny
Towarzystwo grubasa zdawało się być jakimś cholernym przekleństwem - Brenna z radością usłyszała głos chudzielca... i towarzystwo nieznajomej, choć wyraźnie wkurzonej, dziewczyny. "Wreszcie... może teraz ten matoł się odczepi."

- Cześć - też jesteś z ośrodka, prawda? - mówienie do kogoś względnie normalnego było prawdziwą ulgą - Ja już nie mam siły do tego tam na górze, wolę zająć się martwymi. - wskazała głową w kąt izby - Przy okazji - nazywam się Brenna

Z prawdziwą ulgą zrzuciła z siebie odpowiedzialność za Joshuę - to w końcu kumpel Chudego, który właśnie sobie o nim przypomniał. Czas zająć się ważniejszymi sprawami ... "Gdzie właściwie jesteśmy? Jak się tu znaleźliśmy?"
Brenna postanowiła odpowiedzi na te pytania poszukać w miejscu izby, które okazało się ostatnim miejscem dla leżącej tam 'osoby'. Ze zdziwieniem zauważyła, że boi się umarłych znacznie mniej niż kiedyś... w swoim poprzednim, spokojnym życiu.

Delikatnie wyciągnęła książeczkę spomiędzy martwych dłoni leżącej postaci, wytarła obrzydliwy glut w posłanie i otworzyła swoją nową zdobycz...
"Jak znam Los - znajdzie się tu jakieś wyjaśnienie"
 
__________________
"All that we see or seem is but a dream within a dream." E.A.Poe
Odskrzydlenie.
Tahu-tahu jest offline  
Stary 29-05-2007, 17:34   #68
 
Nevdring's Avatar
 
Reputacja: 1 Nevdring ma wyłączoną reputację
Słońce powoli kończyło swą wędrówkę, a niebo przybierało rozkoszne, różowo-czerwone barwy. Wiatr ucichł prawie całkowicie, fale minimalnie szturmowały łagodny brzeg. Patrząc jeszcze chwilę na ten malowniczy widok, Joshua wymamrotał:
- Aii, dobra już dobra, schodzę - chcąc zatrzeć nieprzyjemne wrażenie, szukał jakiegoś zejścia. W końcu zeskoczył i nawet nic sobie nie zrobił. Popatrywał niepewnie na chudzielca i obcą dziewczynę, skubiąc włosy na lewej ręce.


Oczom Brenny i Phoebe ukazały się strony zapisane eleganckimi, choć nieco ściśniętymi literami. Kolor wskazywał, iż do sporządzenia tekstu użyto ołówka, bądź czegoś podobnego:


29 Grudzień, poniedziałek.


Siedzę pod drzewem, tuż obok złotej wstęgi plaży. Doszedłem do wniosku, iż prowadzenie czegoś w rodzaju pamiętnika pozwoli mi jako tako oswoić się z sytuacją. I czas. W tym cholernym miejscu płynie dziwnie. Niby wskazówki zegarka krążą normalnie, ale za nic byś tego nie poznał. Dziś jest chyba poniedziałek. Musi być poniedziałek. Ostatniego dnia tygodnia wybrałem się przecież do tej pieprzonej kaplicy. Nie jestem filozofem, nawet nie zapalonym czytaczem, jak by to określił mój ojciec. Liczby...wzory, równania! To mój żywioł, moja pasja. Choć kreślenie tych słów nie przychodzi mi z trudem, płaczę za przerwaną lekcją matematyki...Śmieszne, nie? Włażę do jakiegoś cholernego miejsca, a budzę się w jakimś innym cholernym miejscu. I myślę o szkole. Może to i lepiej. Boję się, że pełna świadomość odbierze mi resztki zdrowego rozsądku. Cóż, jestem gdzie jestem i nic na to nie poradzę. Słońce powoli zachodzi. Dobrze, że chociaż jest ciepło i można się napić wody ze strumienia. Nogi mnie bolą, cały dzień łaziłem w tę i z powrotem po tej cholernej wyspie. I co? Oczywiście nikogo nie ma, niczego prócz tej głupiej szopy na skraju lasu i wychodka dla obłąkanych. No bo kto normalny buduje sracz bez żadnych drzwi? Albo to nie sracz...cholera wie, szczerze mówiąc. Do tego drugiego też nie ma się jak dostać. Oby nie padało...

30 Grudzień, wtorek.

No tak, musiało padać. Ale jakim cudem? Idę spać, a raczej zamykam oczy. Nim to uczyniłem, patrzę w górę – żadnej chmurki. Nic, kompletne zero. A księżyc? Gdzie jesteś srebrzysty kręgu? No, nieważne. Chyba te nagłe chmury cię zasłoniły. Więc padało, musiało padać. A jak lunęło, to mało się nie potopiłem w tym zagłębieniu koło plaży.
Robisz, Boże, powaloną wyspę, to rób też powalone jagody albo inne maliny. Ssie mnie już od dwóch godzin, a tu nic. Żadnego krzaczka, żadnej rybki czy pieprzonej muszelki z gluciastym stworzeniem. Ech, nic mi się nie chce. Idę zaraz pod te budynki, może znajdę coś ciekawego, ale szczerze wątpię.

Chwila wspinaczki po nierówno ułożonych belach i jestem na dachu. Nie byłem na sraczu, ale raczej tam nie chcę wchodzić. Wystarczy mi, że tu jest klapa. Zaraz tam wejdę i pewnie złamie rękę, albo skręcę nogę w kostce i pożrą mnie chrząszcze. A, nie, zapomniałem – tu nawet chrząszczy nie ma! Powalone miejsce, powalone.

31 Grudzień, środa.

Nie ma to jak noc w zadaszonym pomieszczeniu. Co z tego, że puste i śmierdzi nie wiadomo czym. Zawsze to coś. Poszedłbym do sracza, ale mam złe przeczucia. Już wolę te zielone liście, chociaż piecze mocno od nich. Tak, olać sracza. Znając moje szczęście, to wejdę i nie wyjdę po wieczność topiony w gównie.
W nocy znowu padało. Gdy tylko niebo ciemnieje natychmiast chmury przychodzą. Czy przylatują, nieważne. Ledwie kilka gwiazd zdążyłem zobaczyć nim lunęło, lecz astronomii jeszcze nie miałem. Cholera. Znów jestem głodny. Nigdy nie miałem tak długiego postu. Ale prócz tego wszystko gra. Chodzę normalnie, piszę normalnie, spać mi się po całej nocy nie chce. Wysłać by tu marudzących Hindusów, to by pracowali i żarli powietrze. A nie jakieś bunty robią, brudasy ohydne. Dobra, mniejsza z tym. W ogóle ciekawe, co się dzieje w Europie. Mamy już tę wojnę, czy nie mamy? Przecież Hitler nie przejdzie Maginota, prawda? Niech się pożre o Polskę z bolszami i spokój. Mniejsza z tym, idę pozwiedzać, chociaż nie wiem co tu jeszcze można zobaczyć. Nocą obleję wodą ze strumienia nowy rok...żenada.

1 Styczeń, czwartek.

Normalnie mam kaca. Upiłem się osamotnieniem i jeszcze mi się w głowie odbija pesymizmem. Nawet jeść mi się odechciało. I dobrze. Mamy nowe lata czterdzieste. Ciekawe, czy w ogóle zauważyli moją nieobecność w tym cholernym internacie? A ten debil, John's? „Idź, nie marudź. To przygoda! Nikt się jeszcze nie odważył!” – gderał ten sadystyczny pacan. Jakże nie iść, skoro przed twarzą pięść, a za plecami trójka powalonych, tępych osiłków którzy myślą, że Molier to odmiana zupy pomidorowej.
Wczesny ranek, dopiero co przestało padać i chmury uciekają. Czy tam odlatują, pies to drapał. Byłem się odlać, wszystko mokre. Nic tylko ta pustka. Sracz mnie wnerwia. Stoi tam i stoi, lekko pochylony w prawo. Zaraz pójdę i go rozwalę. Najwyżej drzazga mi wejdzie pod paznokieć i umrę na gangrenę, czy inne cholerstwo wyspiarskie.

No i nie rozwaliłem sracza, do dupy z nim. Latam tu od paru dni jak ostatni idiota, a nie zauważyłem tej wyspy po drugiej stronie...morza? Oceanu? Może słone jezioro? Siedzę teraz dokładnie na wprost. Jest jakby droga do niej, po dnie, ale i tak musiałbym płynąć. Wydaje mi się, że im później, tym niższy poziom. Ale kto wie? I tak nie mam nic lepszego do roboty, więc poobserwuje do nocy. Może będzie tak jak w Szkocji i da się przejść? Zobaczymy.

2 Styczeń, piątek.

Dopiero teraz mogę pisać. Słowa nie oddają wszystkiego, ale jeszcze ręka mi się trzęsie. Wczoraj, znudzony gapieniem się na fale postanowiłem uzbierać parę gałęzi i liści, na posłanie. Coś tam wyszło. Wracam na plaże i znów siadam. Godziny lecą jedna za drugą, woda co prawda nieco opadła, ale nadal trzeba by płynąć, a bóg świadkiem, że prędzej zatonę, niż dotrę na miejsce. Nieważne. Siedzę tam, coraz ciemniej się robi. Przynajmniej nie padało jak zwykle. Nieważne. Siedzę i czekam cierpliwie. Ledwo co zobaczyłem godzinę na zegarku – 1.00. Nie wiem kiedy zrobiła się druga, a woda coraz bardziej odpływała. Nie wiem po co się tym przejmuje, ale zabrzmi to śmiesznie: nagle widzę w oddali, na drugim brzegu jakieś czerwonawe punkciki. Ludzie, myślę sobie, pochodnie albo latarnie. No, ludzie! Zaczynam machać rękami i krzyczeć, żeby mnie zauważyli, żeby przyszli. Światła przemieszczały się nieznacznie, jak gdyby kołysały na boki. To ja wchodzę na tę groblę, czy jak to tam nazwać i ruszam po kostki w wodzie. Przeszedłem jakieś dziesięć kroków i słyszę to. Do końca życia (co pewnie nie będzie znowu tak daleko) nie zapomnę tego poszumu. Brakuje mi słów na opisanie tego. Coś jak szum fal, szum gałęzi i tarcie o coś szorstkiego. Może i jestem tchórz, ale po tylu dniach stwierdzam, że wcale nie taki wielki, inaczej dawno już bym padł. Stoję jak wryty, patrzę na te cholerne punkciki i po prostu nie było innej opcji. Światła i dźwięk są ze sobą powiązane. Niby skąd ta pewność? Cholera wie. Była, to się liczy. Zwiewam ile sił do chaty. Włażę po ścianie jak pająk, spadam z drabinki i szybko pociągam za sznur. Chciałbym napisać, że się zabarykadowałem, ale ciężko tak powiedzieć. Siedzę w kącie i boję się oddychać. Nie wiem, która godzina, zegarek oczywiście zgubiłem biegnąc, albo wcześniej.
Czekam na deszcz, deszcz! Znienawidzony, mokry deszcz, byle tylko zagłuszył te szumy! Ale gdzie tam, jak chcesz to nie ma. Trzęsę się jak szczur w pułapce. I nagle to dudnienie, na dachu i obok, od strony lasu, plaży – wszędzie! Ktoś, lub coś łazi dookoła. Słyszę chrobotanie, prawie nie oddycham. Ale to głupie, nie? Stać i krzyczeć, a teraz udawać, że nikogo nie ma w domu? Nieważne. Gapię się na klapę, pierwsza mądra, choć ryzykowna myśl – podchodzę i łapię za sznur. Idiota ze mnie, niemal pociągnąłem! Wracam szybko i tylko czekam, aż się „sama” otworzy. I to szuranie. Szuranie i dudnienie o drewno. Nie wiem, kiedy zasnąłem, ale pamiętam, że już wszystko ucichło, oddaliło się.
Jest wcześnie rano, mam dość. Głodu już kompletnie nie odczuwam, ale muszę coś pić. Może jutro, za cholerę nie wyjdę teraz. Żeby tak spadł deszcz, to bym skoczył raz dwa. Czekam do wieczora.

Choć raz Bóg wysłuchał mojego skomlenia! Pod wieczór znów lunęło jak w tropikach. Dziwne, ale przestałem się bać. Szybko pobiegłem do strumienia, brzuch mnie rozbolał od nadmiaru wody. Mam to w dupie – mówię do siebie i ruszam na plażę. Jak ma mnie coś zjeść, to niech to zrobi i dajcie mi święty spokój! I co? Oczywiście, że nic mnie nie zjadło. Może mi się wszystko przywidziało? Teraz siedzę i piszę, ale słowo honoru – stałem przed chwilą i nic. Żadnego dźwięku prócz spadającej wody, żadnych świateł. To chyba jest jeszcze gorsze. Pisałem, że się nie boję? Jasne, mantra mantra... Już wolę, żeby co noc było strasznie, niż raz tak a raz tak, paranoja! Człowiek by wiedział, co robić, czego się spodziewać. Czy czekać w napięciu, czy demolować sracz.

3 Styczeń, sobota.

Kolejny martwy dzień. Zwyczajowy wypad do strumienia, zwyczajowe odlewanie się na ścianę sracza. Żebym chociaż ptaka jakiegoś zobaczył, albo głupiego owada... Nie wiem jakim cudem ciągle mam siły pisać. Od niedzieli, czyli prawie tydzień, nic nie jadłem. A jednak, nic mi nie jest...Cholernie to dziwne, muszę przyznać. Ale to i lepiej. Lepiej nie jeść i nie czuć głodu, prawda? Chociaż dłużej tu nie wytrzymam, muszę gdzieś iść, coś robić. Ale gdzie? Na pewno nie pójdę na tę drugą wyspę. Co to, to nie. Już prawie zapomniałem o odczuciach tamtej nocy, ale wystarczy, że przeczytam to co napisałem i wszystko wraca. Wiem, zbuduje tratwę! Tylko ciekawe czym, nie? Te dziwne drzewa z odchodzącą korą, nie-korą byłyby dobre na wiązanie, ale czym mam pociąć inne na prowizoryczny pokład? Ech, niedobrze, niedobrze. Wychodzi na to, że czeka mni

Zdanie urywa się nagle. Całość przechodzi w jedną wielką, rozmazaną plamę, a na kolejnych stronach pustka.
 
__________________
"...codziennie wszystko z niczego tworzyć i uczyć śpiewu gwiazdy poranne."
Nevdring jest offline  
Stary 31-05-2007, 22:34   #69
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Joshua w końcu wygramolił się z zarośli, w które spadł i podszedł do dwójki na plaży, szczerząc się przy tym gamoniowato. Jego uwagę od razu zwróciła blondynka stojąca obok Rogera, która zerkała na niego badawczo. W momencie, gdy dzieliło ich już kilka kroków, rzucił nieskrępowanie:

- Cześć jestem Joshua, a ty... masz chłopaka?

Oczy Alice zrobiły się wielkie i okrągłe jak monety. Przełknęła ślinę, najwyraźniej myśląc nad tym, cóż ma począć na taką bezpośredniość.

- Mam na imię Alice... –
rzekła spokojnie, bez uśmiechu.

Dziewczyna stwierdziła, że najlepiej będzie pominąć milczeniem pytanie nowoprzybyłego, który w dalszym ciągu szczerzył się do niej i robił jakieś dziwne miny - to chyba miało wyglądać uroczo albo pociągająco. Nie potrafiła stwierdzić, wobec czego zwróciła temat na... inne tory.

- Co w tym budynku jest? Pheobe i wasza koleżanka już dobra chwilę tam siedzą...
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 02-06-2007, 21:10   #70
 
Tahu-tahu's Avatar
 
Reputacja: 1 Tahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumny
Brennie nie starczyło przeczytanie pamiętnika raz... po powtórzeniu tej czynności zamyśliła się głęboko. "W jakiej śmierdzącej dziurze się znaleźliśmy?"

- Hej, chodźcie tu szybko wszyscy!
- wrzasnęła z całych sił - Musicie coś zobaczyć.
- Mamy chyba naprawdę przesrane
- dodała trochę ciszej.

Jeśli wszystko to jest prawdą... co teraz powinni zrobić? Jeśli o nią chodzi - skłaniała się ku dokładnemu zbadaniu miejsc, w których się ocknęli.
Może jest tam jakieś przejście? Może otwiera się co jakiś czas? Trzeba też dokładnie sprawdzić zapasy jedzenia, jakie mają...
 
__________________
"All that we see or seem is but a dream within a dream." E.A.Poe
Odskrzydlenie.

Ostatnio edytowane przez Tahu-tahu : 02-06-2007 o 21:14.
Tahu-tahu jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:30.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172