Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-01-2017, 20:05   #45
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Sharif Khalid


Komunikat na ekranie komputera dał jasno do zrozumienia, że Dagmar Nilsson została poinformowana o prośbie przydzielenia wyższych uprawnień. Sharif przysiadł na gładko wyciosanym stopniu, ciesząc się, że zielona, fosforyzująca poświata lampy częściowo rozgania mrok i nie ma potrzeby dalszej eksploatacji konającej baterii telefonu. Szum rozbrzmiewał wokół niego i zdawał otulać z wszelkich stron. Strzelista okrywa skalna, monumentalne połacie jaskini, niezmierzona przestrzeń - dźwięk obijał się o to wszystko i powracał echem do Irakijczyka.

Doszedł do wniosku, że obecność kwatery IBPI w podziemnych jaskiniach bezsprzecznie tłumaczy, dlaczego wiedza o tych formacjach geologicznych nie była powszechnie dostępna. Mnemosyne musiało dbać o to, by zasięg naukowych radarów i sond nie przekraczał stosownych granic. Organizacja bez wątpienia wolała nie mieć na karku zapalonych entuzjastów stalaktytów i stalagmitów. Również można przypuszczać, że nie cała kwatera znajdowała się pod ziemią - w materiałach informacyjnych wzmiankowano o tym, że na samym początku działalności IBPI nie korzystano z Portali. A to z kolei znaczyło, że - przynajmniej kiedyś - jaskinie posiadały często eksploatowane połączenie z powierzchnią. Poszlaki wskazywały również na to, że kwatera Oddziału w Portland była w jakiś sposób powiązana z dawną siedzibą Unii Północy z czasów wojny secesyjnej. Sharif spodziewał się jednak, że publiczne raporty nie wzmiankowały o starej, wojskowej bazie.

Ekran monitora zamigotał, ukazując informację o tym, że Koordynator Dagmar Nilsson odmówiła przywilejów. Obiektywnie rzecz biorąc nie było powodu, dlaczego młody stażem detektyw miał otrzymać dostęp do elektrowni oddziału, jednakże... to wciąż rozczarowywało.

Wtem jednak spostrzegł, że szklana tafla przesuwa się. Ujrzał stojącą w przejściu kobietę.


- Pani Nilsson prosiła mnie o zaprowadzenie pana do jej gabinetu - rzekła. Uśmiechała się szeroko niczym świadek Jehowy, lecz przez oświetlenie wydawała się lekko zielonkawa, co przywodziło na myśl jeden z filmów cyklu Matrix.

Sharif wstał, wziął do ręki lampę i ruszył w jej kierunku. Spojrzał jeszcze niepewnie na dziwne wrota zanim przez nie przeszedł.

Alice Harper


Pyotr nie opierał się. Ruszył za Alice, która wnet puściła jego rękaw.
- Och - Rosjanin westchnął, spoglądając na piękny, kryształowy świecznik. Przez chwilę zastanawiał się, czy wziąć go ze sobą w celu upamiętnienia podziemnej wędrówki, jednak rozmyślił się.

Schody prowadzące na górę wydawały się mieć znacznie więcej stopni, niż zapamiętała Alice. Wiły się serpentyną aż do podestu na parterze i były wyłożone eleganckim dywanem we wzór utrzymany w kolorach jesiennych liści. Oboje zostawili na nim ślady błota, bezczeszcząc perskie dzieło, jednakże nie to najbardziej martwiło.
- Oby drzwi były otwarte - Pyotr wypowiedział na głos wspólną obawę.
Na szczęście zamek gładko ustąpił pod naporem klamki.

Wyszli obydwoje na muzealny korytarz podświetlony czerwonym światłem. Delikatne diodowe lampy rzucały najmniej szkodliwą barwę dla wrażliwego żółtego pigmentu zebranych obrazów. Przy okazji nadawały otoczeniu diabolicznego charakteru. Zmierzali wzdłuż korytarza, spoglądając na kolejne mijane dzieła sztuki i antyki. Komody, toaletki, stylowe fotele. Kandelabry, żyrandole, różnorakie lustra. Posągi, statuetki, marmurowe rzeźby. Wszystko wskazywało na to, że Georgiana i Henry Pittockowie wiązali koniec z końcem.

Alice pociągnęła Pyotra w bok, kiedy usłyszeli niespodziewane kroki. Schowali się w odnodze korytarza za fantazyjnie ukształtowaną zasłoną. Wstrzymali oddech, słuchając wymiany zdań policjanta oraz jednego z renowatorów muzealnych. Alice zrozumiała z tego, że katalogują zebrane dzieła, lub też przemieszczają je z jakiegoś powodu.
- Kto by pomyślał… - pracownik szepnął trwożnie. - W całej historii Pittock Mansion jeszcze nigdy nie doszło do kradzieży!
- Takie czasy, no - odparł policjant, udzielając profesjonalnego wsparcia duchowego.
Alice i Pyotr przeczekali ich kroki, po czym ruszyli w dalszą drogę. Dwa razy zgubili się w plątaninie korytarzy.
- Teraz już wiem, dlaczego ludzie chodzą do muzeów - mruknął Rosjanin. - Aby lepiej sobie radzić w takich sytuacjach.

Wreszcie zdołali dotrzeć do frontowych drzwi i wyjść na świeże powietrze. Wpierw przestraszyli się, widząc furgonetki i policyjne radiowozy. Jednak zdawały się puste, więc nieco uspokoili się.
- Chyba udało się nam - Pyotr pozwolił sobie na delikatny uśmiech, po czym nagle spoważniał i rozejrzał się dookoła. - Powinienem nauczyć się, że tego typu słowa przynoszą nieszczęście. Zdaje się jednak, że nie tym razem i jesteśmy uratowani - dodał. Znowu przystanął i zmarszczył czoło. - Tego też nie powinienem mówić, fortuna to wredna kurwa.

Alice pociągnęła go zanim zdążył powiedzieć, że nie powinien obrażać losu.

- Stać, bo strzelam - wrzasnął pucołowaty policjant, obniżając okno po stronie kierowcy. Pokiwał na nich lukrowanym pączkiem niczym pistoletem.

Zerwali się do biegu.
- Zamknięte! - wrzasnął Pyotr, wskazując na główną bramę wyjazdową.
Ruszyli w bocznym kierunku. Przebiegli kilkadziesiąt metrów, kierując się do zadbanego parku Pittock Mansion. Przebiegli przez dyskretną furtkę dla ogrodnika - łuk wpasowany w wyłożony klinkierówką mur.

Lotte Visser


- Och, zawsze jesteś taka ulotna, nieuchwytna. Poza zasięgiem moich dłoni - Nicolas Flen wpatrywał się w lusterko. - Nawet teraz wydajesz się nieobecna, jak gdybyś nie była tutaj naprawdę. Może to tylko sen, jednak jak Shakespeare pisał… “sen jest balsamem dla duszy”. I sama twoja obecność mnie cieszy. Szczęście wkrapla się do żył. Radość wypełnia umysł.

Wreszcie zajechali pod małą, opuszczoną chatkę w głębi lasu. Pierwszy wyszedł z samochodu Nicolas. Wyjął pistolet schowany za pasek, jakby chcąc upewnić się, że Lotte nie będzie próbowała niczego głupiego.
- A teraz wychodź - rzekł. - Powoli.
Lotte otworzyła drzwi i postąpiła zgodnie z jego słowami.

Imogen i Natalie


[media]https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/thumb/c/c0/Legacy_Good_Samaritan_Hospital_-_Portland%2C_Oregon.JPG/1920px-Legacy_Good_Samaritan_Hospital_-_Portland%2C_Oregon.JPG[/media]

Natalie i Imogen stały w holu szpitalnego oddziału ratunkowego. Marisol rozmawiała z recepcjonistką na tematy związane z ubezpieczeniem zdrowotnym brata. Jej oklapnięte włosy związane w ciasny kucyk były przetłuszczone i wyglądała na przemęczoną, smutną i chorą. Przypominała bardziej zwierzę złapane w klatkę, niż silną i pewną siebie kobietę, która rozmawiała przez telefon z Imogen. Javier stał obok i próbował chwycić ją za rękę, jednak Marisol wymykała się, nie chcąc kontaktu fizycznego.

Chen spoglądał na oddalającego się na noszach Liama.
- Gdyby były problemy formalne, zawołajcie mnie - Azjata szepnął Imogen. - Mogę uzyskać dostęp do jej komputera.
Następnie poszedł z Anneke po kawę do szpitalnego baru.

Natalie natomiast wpatrywała się w duży telewizor LCD przymocowany do ściany. Wiadomości ukazywały gruzy ewangelicko-luteralnego Kościoła św. Jana w Sztokholmie. Prezenterka wspominała o tym, że pożar wybuchł dokładnie o północy tamtejszego czasu i w zawrotnym tempie skonsumował budowlę neogotycką. Policja nie podawała oficjalnych informacji na temat użycia środków wybuchowych, jednakże zdawało się to oczywiste. Następnie ukazano materiał z Portland. Poszukiwany terrorysta Muzułmanin zidentyfikowany jako Sharif Khalid groził tłumowi bronią, po czym porwał córkę właścicielki kawiarni i zabił jej brata.
- Taką ładniutką to ja też bym porwał - zarechotał mężczyzna siedzący nieopodal Natalie.

Wnet jednak coś odwróciło uwagę kobiety.
Korytarzem szedł jej brat Arthur. Zataczał się, cały pijany i zapłakany. Mężczyzna z obsługi szpitalnej podążał obok, chcąc jak najszybciej wyprowadzić go poza obręb budynku.
- Patrz, to pan chirurg, który cię operował - wysoka kobieta w okularach wskazała synkowi postać Douglasa. Wszyscy jak jeden mąż wpatrywali się w brata Natalie.

Mężczyzna zaczął się wyrywać, ale zastygł w bezruchu, widząc swoją siostrę.
- To moja wina! To wszystko moja wina! - wrzasnął z rozpaczą. Recepcjonistka i Marisol przerwały rozmowę, wpatrując się w jego postać. - Pojechałem po niego! I powiedziałem mu o Peterze i o zdradzie ojca… a teraz… on nie żyje!

Natalie przypomniała sobie wiadomość od Arthura, którą otrzymała rano. Najmłodszy z rodzeństwa Connor miał przylecieć samolotem, lecz Natalie odparła, że nie pojawi się na lotnisku przywitać go, gdyż planowała być wtedy w Oregon Convention Hall.

- Chciałem zorganizować spotkanie, aby wprowadzić Petera do rodziny… dlatego zdecydowałem, że powiem Connorowi o naszym przyrodnim bracie… a więc o zdradzie ojca - Arthur spróbował pociągnąć kolejny łyk wódki, jednak butelka okazała się pusta. Z gniewem rzucił nią o podłogę i stłukła się, a szkło poleciało po całym holu szpitalnego oddziału ratunkowego.
- Laboga! - wrzasnęła jedna ze staruszek.

- Powinienem przewidzieć jego reakcję! Wkurwił się, wziął kluczyki ze stolika, aby pojechać do ojca i skonfrontować się z nim. Wybiegł z kawiarni, a ja głupi zostałem, aby zapłacić rachunek... - zapłakał. - Gdy wyszedłem na parking... już go tam nie było. To przeze mnie… to przeze mnie umarł!

Rzeczywiście Peter wspominał Natalie tuż przed atakiem mafii, że Arthur chciał urządzić rodzinne przyjęcie. Uznała wtedy słusznie, że to kiepski pomysł. Gdyby tylko pomyślała o tym, by zadzwonić i wybić mu z głowy ten pomysł!

- Dzwoniłem do Connora, ale nie odbierał! I dałem za wygraną - Arthur wyrywał włosy z głowy. - Godzinę potem otrzymałem pilne wezwanie z pracy. Miałem operować uczestnika wypadku drogowego… jakiegoś młodego mężczyznę, który jechał zbyt prędko… - gorzko przełknął ślinę, potykając się o pozostałości po butelce. Spadł na podłogę, przecinając dłonie szklanymi odłamkami. Krew pociekła po płytkach, jednak Arthur zdawał się tego nie zauważać. Podniósł głowę do góry. - Gdy przybyłem na miejsce… zobaczyłem Connora - powiedział słabo. Następnie przerwał na chwilę. Zamknął oczy. Mężczyzna z obsługi pochylił się, aby pomóc mu wstać, kiedy nagle Arthur zaczął wymiotować.

Rozległy się szepty.
- O mój boże, to jego była żona - zgarbiona staruszka wskazała koleżance młodą kobietę w białym kitlu, która bezgłośnie pojawiła się przy zebranych.
- Była żona, tak? - ktoś inny chciał się upewnić.
Wtajemniczona staruszka pokiwała głową, po czym przystawiła palec wskazujący do ust. Widownia znów wpatrywała się w scenę.

- Na miłość boską - szepnęła lekarka, spoglądając na wymiociny. Zakryła dłonią usta, jednak szybko opanowała się. - Nie puścimy go w takim stanie, musimy opatrzyć jego rany - rzekła do pracownika obsługi. Następnie obróciła się do Natalie. - Chodź, pomożesz nam.

Imogen spoglądała, jak koleżanka i jej brat znikają za nieoznakowanymi drzwiami. W tym czasie Chen i Anneke wyszli z baru.
- Też masz wrażenie, że coś nas ominęło? - zapytał Tajwańczyk, trzymając parujący kubek z kawą. Anneke tylko wzruszyła ramionami.

Imogen westchnęła ze zdziwieniem, widząc wchodzącego do szpitala pediatrę Solvi.
- Oczywiście, zajmę się nią jak najprędzej - przyrzekł poważnie, kiedy Olander poprosiła o przegląd córki. - Od razu pójdziemy do mojego gabinetu - poprowadził Imogen korytarzem. - Solvi zawsze będzie moją pacjentką priorytetową - uśmiechnął się delikatnie.


Doktor Robert Schroder ściągnął palto, powiesił je na wieszaku i prędko wdział biały, wyprasowany kitel lekarski. Włożył do kieszeni stetoskop z końcówką pediatryczną, po czym schował neseser do jednej z szafek.
- Proszę, włóż Solvi do kojca - dodał spokojnym tonem, pochylając się nad córeczką Imogen. - Czy mógłbym mieć do ciebie prośbę? - podniósł wzrok. - Byłbym bardzo wdzięczny, gdybyś wyszła i zobaczyła, czy czekają już na korytarzu jacyś pacjenci.

Imogen skinęła głową i zastosowała się do prośby.


Parszywy humor nie opuszczał Conrada Egelmana. Oddział w Portland przeżywał największy kryzys od czasów swojego powstania, przy czym to on był jednym z trzech Koordynatorów. Właśnie na nim spoczywała odpowiedzialność za zażegnanie kryzysu, udręka rozmów z centralą na Antarktydzie, podejmowanie kroków doraźnych i długofalowych. Na co dzień to Dagmar Nilsson, jako najstarsza stażem koleżanka w Oddziale, oraz Polly R. Fennekin – jako najbardziej ambitna i zapalczywa – zażegnywały konflikty, przeskakiwały przez przeszkody, rozsupływały węzły. Teraz jednak i on musiał włączyć się do pracy. Skala zamętu zdawała się bezkresna i przez to nie wiedział od czego zacząć, na które maile odpisywać, do kogo najpierw dzwonić. Na terenie Oddziału znajdował się również mały zastęp inspektorów z Antarktydy, pełniący tu służbę od czasów Gambitu Russela Hayesa. Ktoś mógłby pomyśleć, że będą pomocni, lecz w rzeczywistości ich działania kolidowały z poleceniami Koordynatorów, przez co podwykonawcy nie wiedzieli, kogo słuchać i w rezultacie tworzył się tylko większy chaos.

- Tak, Portale już działają – wytłumaczył nieprzekonanej Katherine Cobham z Antarktydy, wpatrując się w okienko wideokonferencji. – Po moim apelu Antarktyda zgodziła się przysłać nam trzy kandydatki do hostile takeover. Pierwsza zmarła tuż po podłączeniu, druga zapadła w śpiączkę, ale trzecia dała radę. Veronica Collins, młoda badaczka z Ravenny – Egelman przeglądał papiery. – Jednak nikt nie wie, jak długo wytrzyma.

Katherine Cobham nie wyglądała na zachwyconą.

- Wynegocjowałam korzystny układ z tamtejszą mafią. Rosjanie mieli chronić naszych detektywów. A to znaczyło, że obylibyśmy się bez Portalu jeszcze przez jakiś czas. Śmierć tych dwóch kobiet była kompletnie niepotrzebna i tylko ty jesteś za nią odpowiedzialny – blondynka ściągnęła usta w wąską kreskę. Z jakiegoś powodu Conradowi przypomniała się jego własna matka. – A teraz umrzeć może kolejna badaczka. Uprzejmie informuję, że niczego nie pominę w raporcie.

Conrad Egelman pokonał wzbierającą się w nim falę frustracji i zdołał nie wyłączyć komputera.

- Za chwilę Antarktyda ma przysłać listę wytypowanych przez Oculus pików PWF. Poprosiłem, by przekazano nam śledztwa o najmniejszym stopniu ryzyka. Zamierzam podzielić wszystkich zdrowych detektywów na grupy i każdej przydzielić jakąś niewymagającą misję. W ten sposób zapewnimy im bezpieczeństwo od atakowanego przez mafię Portland. Nie ma dla nich miejsca w kwaterze oddziału, więc tutaj również nie mogą pozostać. Moglibyśmy wysłać ich do kurortów dla detektywów w trakcie rekonwalescencji po krytycznym podwyższeniu PWF, jednak o niektórych miejscówkach wie Kościół Konsumentów, więc to również nie byłoby bezpieczne. Najlepszą opcją jest rozsianie ich po globie i przydzielenie środków na śledztwa, które zapewnią im wikt i opierunek. Bo jak sama wiesz, Katherine, oddałaś Gorelevowi ostatniego dolara, jakiego mieliśmy w funduszu do spraw kryzysowych – Conrad zmienił ton głosu na ostrzejszy. – Ci detektywi zdążą już zapleśnieć w oddziale zanim Egzekutor Sena Motu zapewni nam dodatkowe środki. Jedyną opcją na sfinansowanie ich bezpieczeństwa jest skorzystanie z typowych, proceduralnych funduszy na śledztwa. Nie będzie to wiele, jako że ryzyko misji jest szczątkowe, ale powinno wystarczyć. Na pewno nie możemy pozwolić detektywom, aby korzystali z własnych kart kredytowych i depozytów bankowych, jeżeli mają pozostać w ukryciu. Zbyt łatwo Kościół Konsumentów namierzyłby ich wtedy – Conrad westchnął. - Jedyna możliwość to wysłanie ich na śledztwa.

Katherine Cobham z wahaniem skinęła głową. Widocznie nie do końca interesował ją temat wydanych przez nią pieniędzy oraz związanej z tym zapaści finansowej.
- Nie wykonuj nic bez mojej zgody – dodała tylko zanim rozłączyła się.
Conrad Egelman przewrócił oczami, po czym wrócił do pracy. Po trzydziestu minutach, siedmiu telefonach, trzech kłótniach, dwunastu pobieżnie przeczytanych raportach i jednym całusie skradzionym asystentce… otrzymał listę wytypowanych przez Oculus lokacji. Otworzył panel Koordynatora na platformie Zbioru Legend i zaczął przeglądać bloki tekstu.



Veronica Collins oddychała coraz prędzej. Tętno przyspieszone, ciśnienie skurczowe i rozkurczowe prawie u szczytu możliwości organizmu. Serce waliło w piersi, a płuca z trudem nadążały za prędkością oddechu. Nudności przerodziły się w wymioty, lecz nawet na to nie zwracała uwagi. Zagłębiała się neuronalnymi korytarzami coraz głębiej w przedziwną strukturę psychiki Portalu. Zazwyczaj ujarzmienie obiektu wymagało długich miesięcy przystosowywania się, wzajemnego zapoznawania, stopniowego wymuszania kontroli. Ona zdołała uczynić to w dwie godziny, jednak już teraz była pewna, że nie obędzie się bez konsekwencji dla zdrowia.

Mało kto wiedział, że Portale znajdujące się w kwaterach oddziału były w rzeczywistości żywymi organizmami spoza Ziemi. Posiadały własną, powolną inteligencję i w naturze rzadko budziły się poza przypadkami, kiedy wyczuwały zagrożenie potomstwa – określonego przez IBPI mianem Implikerów. Portale cechowały się bardzo rozlaną świadomością przestrzenną – nie wykraczającą jednak zbytnio poza obręb kilku kilometrów. Zadaniem operatora było ukierunkowanie jej na konkretną żyjącą istotę, po czym nałożenie swoistego znacznika. Następnie rzeczywistość oraz przestrzeń zaginały się wokół takiego osobnika. Spisane przez Badaczy wytyczne opowiadały o dualizmie kwantowym, kotach Schrödingera i innych trudnych, lecz ciekawych zagadnieniach, które starały się wytłumaczyć, jak to możliwe, że drzwi, przez które przechodzi detektyw w swoim otoczeniu stają się jednocześnie wrotami w holu Oddziału. Choć de facto pozostają zupełnie obcą, pozornie niepowiązaną ze sobą materią. Veronica pasjonowała się tymi tematami.

Identyfikowała osoby zapisane w pamięci Portalu i zmuszała go do dalszej pracy. Dwie pielęgniarki nieustannie czuwały nad nią, wstrzykując adrenalinę i jakieś inne środki, których nie potrafiłaby nazwać. Krótko po oznaczeniu ostatniego detektywa - a więc wykonaniu zadania - poczuła, jak jej umysł słabnie. Portal zaczął dominować. Czy on właśnie… atakował ją? Jednak była szczęśliwa, tracąc świadomość. Spisała się. Udało się. Teraz mogła odpocząć.

Wszyscy



Conrad Egelman wkroczył do obszernego pomieszczenia ze szkli i stali. Zazwyczaj wydawało się prawie puste, lecz teraz tonęło w rozgardiaszu. Kolejne poszkodowane osoby przechodziły przez Portal, w oszołomieniu znajdując się w kwaterze oddziału. Ułożono łóżka polowe, przy których czekali lekarze i pielęgniarki, aby jak najszybciej wdrożyć odpowiednie postępowanie medyczne. Profesjonalna aparatura podłączona była setką kabli do naprędce przygotowanych przedłużaczy prowadzących prąd z elektrowni oddziału. Wszyscy krzątali się, nie brakowało dramatycznych scen i trudno było odnaleźć się w zamieszaniu.

- Panie Egelmanie – zaczepił go jeden z asystentów. – Gdzie powinniśmy przechowywać zmarłych detektywów?
Conrad nie był ślepym optymistą, który spodziewał się, że działania służb medycznych uratują wszystkich, jednakże obcesowość pytania i tak poruszyła go.
- Znajdź biuro – odparł. – Inni nie muszą ich widzieć. To źle wpływa na morale.

Szedł dalej. Omiótł spojrzeniem Portal. Urządzenie przypominało metalowy sześcian o boku sześciu metrów, który na przodzie posiadał trzy czarne prostokąty, jakby namalowane. Kiedy kolos aktywował się, czerń stawała się głębsza, by po chwili miał wyłonić się z niej Detektyw. Z tyłu Portalu znajdował się podest dla Nawigatora - Starszego Badacza. Ten siadał i podłączał do głowy trzy elektrody. Korzystając ze specjalnego modułu w Nanoimpantach, odbierał obraz ponad sześćdziesięciu sześciu tysięcy osób mieszkających w Portland. Posiłkując się danymi psychofizycznymi wszystkich pracujących w Oddziale Detektywów, przechowywanymi w osobliwej pamięci Portalu, dość łatwo był w stanie zlokalizować odpowiednie jednostki i oznaczyć je “markerem”. Ci pojawiali się w siedzibie Oddziału w momencie, gdy przechodzili przez ramy jakiejkolwiek szczelnej przestrzeni - najczęściej zwykłych drzwi, ale równie dobrze mógł posłużyć na przykład wlot zjeżdżalni w aquaparku. Co też się zdarzało. Tym razem jednak nie było żadnego Starszego Badacza, lecz Veronica Collins, którą w tej właśnie chwili odłączano od elektrod.
- Co się dzieje?! – Conrad przepychał się między detektywami.
- Zasłabła – odparł jeden z techników. – Ale zdołała wszystkich oznaczyć.
Conrad odetchnął z ulgą, po czym bez słowa ruszył w chaotyczną przestrzeń.

Podszedł do jednej z kobiet. Stała w brudnej, szpitalnej koszuli i zwisała z niej mnogość pajęczyn. Grudki błota odpadały płatami od jej stóp. Przypominała lokatorkę psychiatryka, która postanowiła zamieszkać w zaczerniałym kominie.
- Jak się nazywasz? – zapytał.
- Alice Harper.
- Oczywiście, że Alice Harper. Chodź ze mną.

Conrad ruszył w stronę obozu medycznego. Podszedł do mężczyzny siedzącego na kozetce. Lekarka opatrywała jego ranę na głowie. Kiedy Egelman znalazł się obok nich, akurat skończyła swoje dzieło.
- Sharif Khalid, czyż nie? – zapytał. – Krajowe wiadomości huczą o tobie; nasz mały celebryta. Chodź ze mną.

Koordynator rozejrzał się dookoła. Zobaczył stojącą do niego tyłem kobietę. Jej sylwetka zdawała się prosta, młoda i silna, lecz włosy były przyprószone siwizną. Czyżby jakaś koleżanka Dagmar?
- Przepraszam, kim pani jest? – zapytał, po czym westchnął. – Lotte Visser z Wyspy Wniebowstąpienia. Do twarzy ci z nową fryzurą. Chodź ze mną.

- Liam, trzymaj się! – Marisol Cortega dopingowała brata podłączanego do butli gazowej. Egelman zastanowił się, jednak przeszedł obok. Nie miał teraz ochoty na kłótnię z rozpaczającą za bratem siostrą. Kobieta będzie musiała znaleźć się w następnej turze.

- Hej, ty – Conrad zaczepił szczupłą blondynkę. – Imogen Cobham, prawda?
- Teraz już Olander.
- Posłuchaj mnie – Conrad nachylił się, aby szepnąć jej do ucha. – Jeżeli odtąd będziesz kontaktować się w moim imieniu z bratową, to możesz liczyć na specjalne względy. Nie mogę ogarnąć tej kobiety. Ale na razie chodź ze mną – dodał.

- Czwórka to w sam raz? – Koordynator szepnął do siebie w zadumie. – Jeszcze kogoś im dołożymy – skinął głową. – Hej, ty! – skinął głową jednej z kobiet popijających tabletki herbatą. – Kim jesteś?
- Jestem Natalie Douglas. Detektyw śledczy.
- Chodź ze mną – odparł Egelman, po czym obrócił się w inną stronę. – Molly, słyszysz mnie? Molly!
- Tak, panie Koordynatorze?
- Zaprowadź ich do przebieralni – rzucił, a następnie spojrzał na zebranych detektywów. – Wysyłam was na misję, w bezpieczne miejsce. Umyjcie się i przebierzcie. Będę was oczekiwać w pierwszym pokoju konferencyjnym.

Molly zaprowadziła ich pod prysznice, a potem do przylegającego obok pomieszczenia. Znaleźli w nim bezosobowe czarne spodnie i T-shirty z wyszytym na tyle logo IBPI. Gdy umyli i przebrali się, kobieta poprowadziła ich dalej korytarzem oświetlonym halogenowym blaskiem.

Wkrótce dotarli do pokoju konferencyjnego o okrągłym kształcie. Podłogę stanowiły ciemne, szerokie, dębowe deski. Ściany wygładzone i pomalowane na srebrny kolor zdobiły najróżniejszy obrazy, przedstawiające głównie sceny z mitologii greckiej. Sufit tworzyła idealnie dopasowana lampa, której dyskretne, lecz wystarczające światło rozprowadzone było równomiernie po całym pokoju.

- Dziękuję za przybycie - Conrad Egelman skinął głową. - Na szczęście nikt z was nie potrzebuje dalszej hospitalizacji. Mamy więcej, niż pół godziny i to w zupełności wystarczy. Teraz, zgodnie z protokołem, zostawiam was na chwilę, abyście się ze sobą… no cóż, przywitali. Całkiem możliwe, że nie mieliście jeszcze na to okazji. Ja wykonam w tym czasie dwa ważne telefony.

Podszedł do drzwi i zanim wyszedł, zdążył dodać:
- Kiedy wrócę, rozpocznie się wprowadzenie.
 
Ombrose jest offline