Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 30-12-2016, 01:34   #41
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Alice nie zdążyła powiedzieć ostatniego słowa do Sharifa, który się z nimi pożegnał i już pognał w swoją stronę. Dziewczyna pokręciła głową, chcąc się uspokoić, po czym spojrzała na Ruska
- Chodźmy. Nie możemy tu zostać dłużej… - poprosiła go już teraz. Chciała się stąd wydostać. Najlepiej bez obowiązku cofania się skąd przybyli… A im szybciej wydostali by się z tego Diabelskiego Legowiska, tym lepiej.
Zaczęło ją gryźć sumienie. A co z Max? Została tam sama… Może policja ją uratuje! Alice liczyła na to, że tak się stanie. Mina jej zrzedła. Te dwa dni były jakimś istnym koszmarem…

Pyotr pokiwał głową. Nie mógłby zgodzić się bardziej ze słowami Alice.
- Tylko… nie wpadnij do żadnej dziury, dobrze? - poprosił. - Zwariuję, jeżeli zostanę tutaj sam - zaśmiał się nieco desperacko. - Chcesz iść tamtędy? - wskazał na ciemne drzwi prowadzące do korytarza znajdującego się w dali, na samym końcu pomieszczenia wypełnionego beczkami z prochem. - A może wrócić do Bogdana? I proszę, nie każ mi podejmować decyzji - szepnął nagle. - Jakby co, to nie będę cię winił, obiecuję.

Alice przyjrzała się Pyotrowi
- Czy Bogdan to spokojny człowiek, który przytaknie ci głową i powie ‘Ok, wszystko w porządku, uciekajcie tędy’? Nie wiem co jest tam dalej, ale za nami był pościg, a jeśli zaczną tu strzelać… To wszyscy wylecimy na orbitę… - zauważyła śpiewaczka i przełknęła ślinę.
- Może… Pójdziemy zobaczyć co jest za tymi drzwiami… Jeśli nie będzie nic wskazywało na wyjście, to wtedy… Wtedy i tylko wtedy cofniemy się, ale trzeba będzie szybko. I może w ten drugi korytarz, gdzie były światła… To już chyba bezpieczniejsze, niż rozmowy z Bogdanem... Dobrze? - zaproponowała zaraz.

- Dobrze - Pyotr skinął głową. - Trzymaj się mnie. Będę szedł pierwszy, kierując się wzdłuż beczek. Jeżeli do tej pory pod ich ciężarem podłoga nie zawaliła się, to znaczy, że jest na tyle mocna, by i nas utrzymać. Tak myślę - dodał po chwili z pewną dozą niepewności.

Ruszyli przez skrzypiący korytarz ku drzwiom. Szli powoli i uważnie, dbając o to, by nie podzielić losu Sharifa. Kiedy dotarli na sam koniec pomieszczenia, Pyotr sięgnął ku klamce... a jego dotyk wystarczył, by drzwi padły na powierzchnię z głuchym odgłosem, który przetoczył się po pomieszczeniu echem. Jeżeli rzeczywiście gdzieś za nimi trwał pościg, to ten dźwięk mógł być niezwykle pomocny dla tropiących.


Znaleźli się w innym, ciemnym korytarzu. Mieli pod sobą rozmokniętą pulpę stanawiącą mieszaninę niegdysiejszych desek, kurzu, prochu i błota. Oprócz tego... wokół panowała przytłaczająca cisza. Alice była w stanie wyczuć pewien powiew historii wokół stęchlizny unoszącej się wokoło.

- Jeżeli uda nam się wydostać - rzekł Pyotr, spoglądając ukradkiem do tyłu na Alice. - Wtedy ucieknę jak najdalej stąd. Znajdę dobrą, miłą dziewczynę. Ożenię się i założę rodzinę. Spróbuję być normalny. Może wtedy... może wtedy uwierzę, że to wszystko nie wydarzyło się? - posłał pytanie w eter. - Ale i tak nigdy już nie będę szczęśliwy, coś zepsuło się we mnie - rzekł do siebie szeptem. - Uwierz mi... ostatnią osobą, którą chcesz nienawidzić, jesteś ty sama - mruknął. Uśmiechnął się do Alice, jakby do kompana w niedoli.

Alice rozglądała się. Potrafiła sobie już wyobrazić, jak kłębią się tu żołnierze, planując jakieś znaczące dla przeważenia o losach kolejnego starcia, posunięcia. Dosłownie wciągała historię do płuc i z odrobiną przyjemności cieszyła się tym.
Wysłuchując Pyotra kiwnęła głową
- Wiem coś o tym… Los chciał i zakręcil mną jak mu się podobało. A w ciągu tych dwóch dni… Zaczynam mieć do siebie wiele rodzajów żalu, a ich liczba cały czas rośnie… - zdradziła coś o swych emocjach.
- A nie chciałam być jak ona. Fatum dyszy mi na kark… - pokręciła głową
- Jeśli znajdziesz kogoś, kto cię zaakceptuje jakim jesteś, to może i sam siebie zaakceptujesz i rany się zagoją. - dokończyła myśl, odsuwając temat swojej osoby na bok. Szła za nim dalej, uważna by nie stanąć na jakimś zbyt nierównym gruncie.

- Nah - Pyotr pokręcił głową. - Jak znajdę kogoś, kto mnie zaakceptuje takim, jakim jestem… wtedy zaczną się wyrzuty sumienia, że nie powiedziałem wszystkiego. Że to tylko ułuda prawdziwego szczęścia, budowana na fałszu. A jak już już wyduszę z siebie tę historię… jeżeli w ogóle będę w stanie… to nie skończy się dobrze. Jeżeli sam nie akceptujesz siebie, to inni tego za ciebie nie zrobią - westchnął. - Nie wiem, czy w ogóle chcesz ze mną rozmawiać na takie tematy - dodał po chwili. - Ale odkąd straciłem Bogdana i resztę towarzyszy… jestem kompletnie sam na tym świecie. Pewnie miną dekady, zanim znajdę kogoś choć w połowie tak odpowiedniego do rozmowy, jak ty.

Alice przyjrzał mu się , po czym się kwaśno uśmiechnęła
- Niewiele osób po tym co widziały, nazwałoby mnie odpowiednią do rozmowy… - śpiewaczka westchnęła. Źle by było chyba dla tego Rosjanina, gdyby wymyślił sobie kiedyś, że mógłby ułożyć sobie z nią życie. Była niezwykła. Niestandardowa. Zwariowana. bła Kapelusznikiem, który raz był sobą, a raz był akceptowalny dla reszty społeczeństwa. Dziewczyna spróbowała dostrzec coś w przestrzeni przed nimi.

Korytarz zakręcał kilka razy. Wił się niczym wąż. W pewnym momencie Harper odniosła nieprzyjemne wrażenie, że chodzą w kółko. Nieprzyjemnie monotonne otoczenie bardzo szybko nużyło i oboje mieli nadzieję, że już za następnym rogiem powita ich otwarta przestrzeń.
Wreszcie dotarli na sam koniec tunelu.
Ślepy zaułek.

Pyotr wrzasnął gniewnie, a jego zwielokrotniony głos potoczył się echem po podziemiach. Oparł dłonie o kolana. Wyglądał jak wymęczony zawodnik po przebyciu długiego, przegranego rajdu. Alice jednak podeszła bliżej i dostrzegła przestrzeń wyraźnie odcinającą się kolorytem od reszty ściany. I rzeczywiście, pod powierzchowną warstwą brudu i gliny tkwiły mocne, metalowe drzwi. Przetrzymały próbę czasu i wciąż zdawały się mocne i solidne. Niestety... były zamknięte.

Alice spojrzała na Pyotra
- Tu są jakieś metalowe drzwi! - rzuciła i zaczęłą je dokłądnie oglądać. Były zamknięte? A więc… Zapukała. Co jej szkodziło spróbować?!
Nie dało to efektu, więc zaczęła sprawdzać ściany obok, bo może drzwi był solidne, ale materiał na około nie. Musiał być jakiś sposób by się stąd tędy wydostać. Nie traciła nadziei. I rzeczywiście, materiał wokół drzwi wydawał się stworzony z gliny rozmiękczonej przez ząb czasu. Jednakże… paznokciami jej nie wydłubią. Musieliby znaleźć coś na kształt dłuta. Nawet wtedy usuwanie zaprawy mogło zająć trochę czasu.

- A może… gdyby tak przynieść trochę prochu - zapytał Pyotr. - Moglibyśmy spróbować wysadzić zamek. Tylko jak go wtedy zapalić?

Alice zamyśliła się. Na dłubanie nie było czasu, no i też nie mieli czym. Może jakiś gwóźdź by się nadał, ale… Czas im na pewno nie pozwoli… Z drugiej strony, jeśli będą mogli pozwolić sobie na powrót całą tę trasę po proch…
- Był dobrze zachowany… Taki to pewnie zapali się od samego tarcia w suchym materiale… A jak wyciągniemy jakiś gwóźdź to może i tę glinę dałoby się wyskrobać. - oznajmiła. Może nie znała się na survivalu i na walce, ale trochę się historii od dziadka nasłuchała w życiu o wojskowych rzeczach…
Pyotr rozejrzał się dookoła. Następnie podszedł i schylił się, aby podnieść jedną deskę z podłogi… która w jego dłoni rozpadła się, jakby była z plasteliny. Westchnął. Rozejrzał się dookoła w poszukiwaniu czegoś lepszego.
- Gwoździem zajmie to wieki. Może latarką? Jej tyłem, rzecz jasna. To dobry, mocny plastik. Chyba wojskowy sprzęt - dodał. - To mogłoby się udać - skinął głową. - Może rozdzielimy się? Jedno z nas wróci po proch, a drugie zacznie usuwać glinę?*


Alice kiwnęła głową
- Tylko… Myślisz, że wrócić całą tę drogę da któreś z nas bez światła? - zapytała, bo to w sumie był chyb jedyny słaby punkt planu Pyotra, ale z drugiej strony, droga nie miała nigdzie żadnych rozejść, więc podążanie wzdłuż ściany choć wolne, mogłoby się udać.
- Myślę, że nie powinno być problemu z samym przejściem. Oczywiście, nie licząc - Pyotr wzruszył ramionami. - Nie licząc problemów psychologicznych. To całkiem długa droga w mroku - uśmiechnął się raczej smutno. - Najgorzej będzie już w samym pomieszczeniu. Trafić na beczkę, otworzyć ją, wydobyć z niej proch. Albo zamkniętą przeturlać aż tutaj. Tak właściwie brzmi to na całkiem trudną misję. Teraz już nie wiem, czy powinniśmy się rozdzielać - wzruszył ramionami.

Rudowłosa robiła przygnębioną minę
- Cóż… Mogłabym pójść… Ciemność nie jest taka zła, ale nie przytoczę beczki, musiałabym znaleźć tę, którą otworzyliśmy… - zastanawiała się.
- Chyba, że jednak bawimy się w to dłubanie... Zawsze z jednej strony lampą, z drugiej gwoździem i może pójdzie. - rzuciła swoje propozycje. Przyglądała się mężczyźnie. Najwyraźniej oboje byli niezwykle zdecydowanymi ludźmi… Popatrzyła na wszystkiemu winne drzwi
- Jak wydłubać im chociaż rogi.. To mogą ruszyć… - mruknęła cicho…
Pyotr skinął głową.
- Sam miałem to zaproponować, ale nie chciałem, abyś pomyślała, że boję się rozdzielać.

Stanęli oboje przy drzwiach. Pyotr zajął się wydłubywaniem gliny. Światło płynące z drugiego końca latarki błyszczało niczym lampa stroboskopowa.
- Może powinienem ją zgasić? Będziesz w stanie pracować bez światła, w kompletnej ciemności? Boję się, że baterie dawno wyczerpią się zanim skończymy wydłubywać ścianę.

Alice uśmiechnęła się lekko. Zabawne, że chciał jej w pewien sposób zaimponować? Alice nie wiedziała jak działają męskie umysły, ale tak to sobie wyjaśniła.
Sama również zabrała się do skrobania gliny, z drugiej strony, przy rogu framugi. Zerknęła na niego
- Można łatwo wyczuć różnicę i krawędź. Możesz wyłączyć. Damy sobie radę. - powiedziała dziewczyna. Liczyła bowiem na to, że mimo ciemności wszystko się uda, a zawsze będzie można włączyć latarkę za jakiś czas.
Skrobała z uporem maniaka, albo wojownika, który zawziął się na zwycięstwo.

Spędzili w ten sposób co najmniej pół godziny. Robota szła w odpowiednim kierunku, jednakże była bardzo męcząca. Zarządzili krótką przerwę. Alice miała ochotę wyrzucić ten mały gwóźdź, który w żadnym wypadku nie był najlepszym narzędziem, o jakim mogłaby sobie zamarzyć.
- Też to słyszysz? - Pyotr zapytał lękliwym szeptem.
Alice nie słyszała.
- Wydaje mi się, że ktoś jest w korytarzu - dodał. - A może to tylko złudzenie?

Alice zmarszczyła lekko brwi i chwilę milczała, ale nic nie słyszała
- Nie, nie słyszę… - odpowiedziała. Zacisnęła palce i rozłożyła je ponownie, sprawdzając czy powraca jej w nich już czucie. Zdawało się, że jej słowa wcale nie uspokoiły Pyotra.
- Nie powinniśmy długo odpoczywać… Odpoczniemy jak się wydostaniemy… - oznajmiła i mimo, że nie była przyzwyczajona do takiego ciągłego pracowania, to usilnie chciała się wydostać. Rosjanin tylko skinął na to głową. Wrócił do zeskrobywania gliny końcem latarki.
- Myślisz, że Sharif się wydostał? Że przeżyje? I ta policja, pewnie już dotarła… To wszystko takie zagmatwane… - Alice powiedziała pytająco i nieco przygnębionym tonem.
- Mam nadzieję, że wszystko dobrze się ułoży - Pyotr odpowiedział wymijająco, jak gdyby nie chcąc dzielić się pesymistycznymi myślami z dziewczyną. - Trzymam kciuki za Sharifa. Co do policji… wiesz, Bogdan ma cały teren wokół ruin uzbrojony w miny. Właśnie na takie wypadki, jak najazd policji. Na pewno je aktywował. Jednakże nie słyszeliśmy żadnego wybuchu, a uwierz mi, byłby słyszalny nawet tutaj. Jestem ciekawy, co znaczy ta cisza. Do tego czasu policja na pewno zdążyłaby już wbiec na którąś z min - Pyotr zawiesił głos. - A może Bogdan kłamał, kiedy mówił nam o tych ładunkach? Choć nie wiem, jaki miałby w tym swój cel.
W ciemności mógł tego nie zobaczyć, ale pobladła. Miny? Wybuchy, koło tylu beczek wypakowanych po brzegi prochem strzelniczym?! Dobry Boże! Jeśli to wybuchnie, to ten dom wyleci w kosmos! I ostanie nowym nienaturalnym satelitą Ziemi! Sapnęła cicho. O tak, zdecydowanie usłyszeli by to aż tutaj… W którymkolwiek miejscu w stosunku do działki byli…

- Pochodzisz z Rosji, z jakiego miasta? - Alice zapytała zmieniając też trochę temat.
- Nie - odparł Pyotr. Nie widziała w ciemności jego twarzy, lecz mogłaby przysiąc, że się uśmiechnął. - Urodziłem się tutaj, w Portland. Moi rodzice są natomiast z Votkinska. Tak właściwie jestem spokrewniony z tym sławnym kompozytorem i nadali mi imię na jego cześć. Mam na nazwisko Tchaikovsky. To zabawne, ale nawet nie potrafię grać na żadnym instrumencie, choć zazwyczaj ludzie z miejsca zakładają, że jestem jakąś gwiazdą fortepianu, czy kimś takim - westchnął. - Jednak nie jestem nikim ważnym. Do Bogdana zgłosiłem się z powodu długów. Facet spłacił je, jednakże… nie za darmo - mężczyzna wzruszył ramionami.
- Tchaikovsky? Oh… Grałam kiedyś w jednej operze, której był autorem. Cóż, to że jest się z kimś spokrewnionym, nie czyni cię zaraz dokładnie tak samo uzdolnionym co i on. Może masz inne talenty. - zaproponowała spokojnie, a zaraz potem zwróciła się z powrotem w stronę drzwi i pomacała ile już uskrobali. Wydawało się, że usunęli już całkiem konkretną ilość budulca. Być może należało już spróbować wyważyć drzwi?
- Spłaciłeś już swój dług, wobec Bogdana? - zapytała ciemność, w kierunku gdzie wcześniej odzywał się Pyotr.
- Długi u Bogdana spłaca się lojalnością i usługami. A te nigdy nie są wyceniane - Pyotr westchnął. - Myślę, że nigdy nie spłacę tego długu. Tak właściwie aż do tej pory… nie było mi z tym źle. Nie mam wykształcenia, bogatej rodziny, ani talentów… a bez tego ciężko jest przetrwać w miejskiej dżungli - rzekł. - Gdyby tylko dzisiaj wybrał kogoś innego, a nie mnie - pokręcił głową. - Nie jestem pewien, czy chciał mnie za coś ukarać, czy może w jego chorym mniemaniu to była nagroda.
Alice mruknęła
- Miejmy nadzieję, że nie będziesz się musiał nigdy więcej dowiedzieć, jaka była poprawna odpowiedź. - oznajmiła i stuknęła dłonią w drzwi
- Może spróbujmy je już wyważyć? Albo chociaż obluzować. - zaproponowała mu i wsunęła palce za wygrzebaną krawędź framugi i pociągnęła ile miała siły. Pyotr pomógł jej z drugiej strony.

Wpierw metalowe monstrum nie chciało się ruszyć, lecz wtem Alice poczuła, że drga o milimetr.
- Jeszcze trochę - wyrzęził Pyotr.
Ciągnęła z całych sił aż do momentu, kiedy mięśnie ramion zaczęły piec żywym ogniem. Jednak nie przestawała. Wrota znowu przesunęły się. Ich opór słabł.
- Uwa… ! - Pyotr nie dokończył przestrogi, kiedy drzwi zaczęły spadać prosto na nich. Oboje zdążyli uniknąć uderzenia poprzez skok w bok, jednakże poślizgnęli się i wylądowali na powierzchni. Obolali, lecz zadowoleni z wykonanego zadania.

Pyotr wstał i spojrzał na miejsce, w którym były drzwi. Teraz otwór blokowała płyta gipsowa. Zdaje się nie było dość atrakcji. Tchaikovsky rozpędził się i uderzył z bara w przeszkodę. Ta nie wytrzymała i odpadła. Rosjanin wpadł do pomieszczenia po drugiej stronie.

[media]https://s-media-cache-ak0.pinimg.com/564x/c9/b0/f9/c9b0f923a36924a5abf8db3d4fa2e2de.jpg[/media]

Znaleźli się w wytwornie urządzonej piwnicy. Elegancki parkiet, bogata boazeria, luksusowe meble obite materiałem, lub skórą w zielonym kolorze. Dalej znajdował się bar - o tej porze zamknięty. Alice podeszła do stylowego antyku, na którym postawiono ramki z fotografiami.
Była kiedyś w tym miejscu.

Zrozumiała, że jest w podziemiach Pittock Mansion. A dokładniej - w otwartej dla gości luksusowej sali, wynajmowanej na uroczyste przyjęcia przez najbogatsze rodziny w Portland.

Alice rozejrzała się uważnie
- Ja znam to miejsce… - przełknęła ślinę i spojrzała w stronę wyjścia. popatrzyła jeszcze i po sobie. Na pewno nie wyglądała najbardziej oszałamiająco. Chciała, by to się już skończyło… By zdołali się bezpiecznie wydostać.
Wskazała ręką stronę, gdzie powinny się znajdować schody prowadzące na górę. Już nie tak daleko była wolność. Musieli się wydostać! Chwyciła Pyotra za rękaw i poprowadziła w tamtą stronę.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 31-12-2016, 11:06   #42
 
Szaine's Avatar
 
Reputacja: 1 Szaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputację
Czy można mieć pretensje do losu, że dzieje się tak, a nie inaczej? Można być bardzo czujnym, uważnym, a i tak dać się podejść w banalny sposób. Rozmawiając z kierowcą taksówki Lotte nie zwróciła uwagi, że zna tego mężczyznę, co było jedynym zaskoczeniem dla niej w tej chwili. Miała kilka swoich typów, ale właśnie Flenn wydał się jej najbardziej prawdopodobny w roli stalkera. Założyła bardziej chęć zemsty za to co go spotkało, niż zaburzenia psychiczne, ale mało co ostatnio robiło na niej wrażenie. Po wydarzeniach sprzed roku była bardziej zdystansowana niż wcześniej, zdecydowanie mocniej zdyscyplinowana i czujna, za to jeszcze mniej ufna i beztroska. Zdawała sobie sprawę z tego, że przejawia coraz więcej cech socjopatycznych niż kiedyś. Starała się to trzymać w ryzach, ale pozwoliła na taki obrót jej cech osobowościowych, ponieważ było to dla niej wygodne. Czy można w ogóle to w jakiś sposób kontrolować? Lotte uważała, że nie, wybieranie sobie, które cechy są przydatne, a które można odrzucić oraz nadzorować ich intensywność nie jest możliwe. Zakładała jedynie, że może ten rozwój po prostu zahamować, uciąć i jeśli chce się cofnąć, to tylko przez ciężką pracę nad sobą, może nawet z pomocą specjalisty. Visser doszła do pewnego etapu i zatrzymała się, ale nie chce wrócić do dawnej siebie.

Lotte przez dłuższy czas zastanawiała się co zrobić. Największy problem jaki widziała, to nie w zagrożeniu, którym mógł być Nickolas Flenn, ale w tym, że będzie miała dużo problemów z policją, zeznaniami i tym podobnymi działaniami, które będą konieczne. W końcu ten idiota zabił człowieka, a ją porwał. Widziała kilka sposobów, aby wydostać się z jadącej taksówki, głównie rozwiązań siłowych, ale wykonalnych dla niej. Drzwi od auta były otwarte i choć prędkość, z którą jechał zdawała się problematyczna, to słoik, albo pasy mogłyby skutecznie powstrzymać kierowcę od dalszej jazdy. Jednak po dłuższym zastanowieniu pragmatyczność, a może ciekawość zwyciężyła i chciała zobaczyć co Flenn dla niej zaplanował i czy tam nie będzie bezpieczniejszej możliwości wykaraskania się z tej sytuacji. Mimo, że niecierpliwość wkradała się w jej umysł, miała ważne informacje dla swojej organizacji, to postanowiła jechać dalej. Mówi się, że tylko spokój może nas uratować, niech więc tak będzie. Lotte poczeka na bardziej dogodną dla niej okazję na spacyfikowanie porywacza. Potem pomyśli jak skontaktować się z IBPI i oczywiście policją, wchodząc w wir mało przyjemnych, choć nieuniknionych wydarzeń.
 
__________________
"Promise me this
If I lose to myself
You won't mourn a day
And you'll move onto someone else."
Szaine jest offline  
Stary 01-01-2017, 01:48   #43
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
Immy i Nat cz.1

Kto o zdrowych zmysłach o tej porze z dziećmi jeszcze w ogrodzie siedzi!" Imogen serce prawie stanęło i zrobiła się blada jak ściana, gdy tylko o włos minęła dwójkę małych dzieci i ich rodzicielkę. Skorpion wyraźnie podawał że jest godzina 20:30, a wedle poradników dla młodych matek, których Immy przeczytała całe mnóstwo to dziecko już o 19 powinno być w łóżku...
"Całe szczęście" przeszło kobiecie przez myśl gdy rozbili kolejny płot, zostawiając za sobą wrzask kobiety. Przez tą sytuację Olander chciała jak najszybciej wbić się już na ulicę, ale Anneke słusznie kazała jej jechać dalej. Inaczej wpadli by prosto na radiowóz policyjny, który z pewnością nie pozostałby obojętny na wypadające z płotu dwa czarne sedany.

Za to komentarz tajwańczyka sprawił, że prychnęła z lekkim rozbawieniem, które było co najmniej nie na miejscu.
"Oby nie skończyło się Carmageddonem..." z obawą wspomniała jej się gra z czasów jak była jeszcze nastolatką.

Rozkojarzyła się. Trudno żeby tak się nie stało kiedy na raz człowiek stara się prowadzić auto, rozmawiać z umierającym i jeszcz szukać najlepszej trasy prowadzącej do szpitala. Choć zapewne największy w tym udział miało to, że Liam od zbyt długiego czasu milczał i Immy przeraziła się, że jest za późno. Cały fart wykorzystali przy spotkaniu z rodzinką z pierwszego ogródka...
Imogen wiedziała, gdy wypadli na parking przed McDonaldem, że nie zdąży wyhamować. Moduł pomiarowy i obliczeniowy Skorpiona wyraźnie dał jej to do zrozumienia na chwilę przed potrąceniem mężczyzny. I nic nie można było z tym zrobić...


- Kurwa by to... - Immy zaklęła siarczyście po rosyjsku i jękliwym głosem. Lecz wtedy dostrzegła kamerę, która skierowała się na nią. I zaklęła jeszcze szpetniej, a to ze strachu przed nagraniem jej oblicza przez reporterów. W jej wypadku to już nawet nie chodziło o obawę, że będzie to dowód w sprawie o potrącenie człowieka. Olander odruchowo zasłoniła swoją twarz lewym przedramieniem i spojrzała w lusterka. W tym środkowym, na jedno mgnienie, przyjrzała się sobie samej. Była blada niczym trup, makijaż miała rozmazany, a gdzieniegdzie na jej twarzy były smugi brudu - czy to kurzu, czy to krwi Liama, którą przypadkiem musiała sobie rozsmarować dłonią nim wytarła ręce. Włosy w nieładzie... Sama się ledwo poznawała. Pozostawało mieć nadzieję, że "i własna matka" jej nie rozpozna.
- Annie, Liam odpływa, nie pozwól mu na to! - krzyknęła Imogen niepokojąc się o stan Cortegi. Drugie auto stało jakieś... Nie jakieś, a dokładnie 3 metry 23 centymetry za nimi. Olander sięgnęła prawą dłonią do skrzyni biegów i włączyła wsteczny, by zaraz wdusić gas. Auto ruszyło w tył. Wszystko wskazywało na to, że Imogen zamierzała wycofać by wyminąć potrąconego przez siebie mężczyznę, który teraz leżał na kostce parkingu, tuż przed maską czarnego sedana.

Tymczasem Anneke uderzyła w policzek Liama i krzyknęła do niego ostrym głosem:
- Nie zdychaj!
Chen natomiast jeszcze mocniej dociskał przemoczony krwią gałgan do piersi Cortegi.
- Nazywam się Yvonne Williamson i chciałabym… - reporterka zaczęła przedstawiać się zgodnie z nawykiem zawodowym, kiedy przerwała w pół zdania. Zapewne doszła do wniosku, że nie jest rozsądne podawanie swoich danych osobowych rosyjskiej mafii. Spojrzała lękliwie na kamerzystę, jak gdyby dopiero teraz przypominając sobie, że im też może stać się krzywda.
- Jeremy! Jeremy! - blondynka wrzeszczała nad swoim potrąconym mężem. - Dlaczego nikt nie wzywa pomocy?! - rozryczała się.

Natalie ze zdziwieniem zauważyła, że trzęsą się jej ręce. A jednocześnie miała wrażenie, że stoi obok tych wszystkich wydarzeń. To wszystko było ze sobą sprzeczne. Skoro trzęsły się jej ręce - to, co się działo, zrobiło na niej wrażenie i to większe, niż by sobie tego życzyła. Ale jednocześnie czuła się poza akcją, z boku.
- Nielogiczne - powiedziała cicho sama do siebie.
Rozwalanie płotów, bliskie potrącenia dzieci, krew, krzyki - wszystko to było, jakby za grubą szybą, w nieco zwolnionym tempie.
Teraz głaskała po głowie i policzkach córeczkę Imogen, wpatrując się tępo w złamany uchwyt kukły.
- Żyjesz? - zapytała, zaglądając do środka torby, co dla niewtajemniczonego mogło wyglądać po prostu, jak zagadywanie małej Solvi, a nie gadanie wariatki do nieco ohydnej gumowej zabawki. Oliwkowe oczy wiedźmy tylko wpatrywały się w Natalie. Gumowe usta wciąż wykrzywione były w uśmiechu - nieco tajemniczym, jakby należącym do Mona Lisy. Nic nie odpowiedziała. Zupełnie, jak gdyby była zwyczajnym, nieożywionym przedmiotem. Aż trudno było uwierzyć, że tego samego dnia kukła zdawała się żywa, wykazywała magiczne właściwości i uratowała życie Douglas.
Jedynie Solvi zareagowała na pytanie kobiety. Złapała drobną rączką jej wyciągnięty palec wskazujący, nie przestając płakać.

W międzyczasie Imogen powoli wyjeżdżała z miejsca zdarzenia. Delikatnie wduszała gaz, nie chcąc uderzyć w drugiego sedana. Jak do tej pory wszyscy w samochodzie słyszeli konwersację reporterki i kamerzysty, lecz teraz z każdą sekundą - coraz słabiej. Imogen oddalała samochód od baru, aż wreszcie ustawiła go w ten sposób, że mogła wdusić gaz do dechy i wyjechać na główną drogę.

- Spokojnie skarbie mój... - odezwała się do córki z kojącym tonem głosu Olander, po tym jak przełączyła skrzynię biegów w tryb Drive i w końcu położyła obie dłonie na kierownicy. Nie depnęła pełnego gazu do dechy, bo to tylko wprawiło by tylne koła w buksowanie. Po tym “odcinku specjalnym” przez przydomowe ogródki, koła auta mogły być usmarowane błotem i to mogło też złożyć się na wpadnięcie w ten cholerny poślizg, którego wynikiem było potrącenie mężczyzny.

Natalie zagadywała Solvie, głaszcząc ją to po pulchnych policzkach zadbanego niemowlaka, a to po rączkach - zresztą równie okrągłych, jak policzki.
- Mam nadzieję, że żyjesz i masz zabawę - rzuciła jeszcze do wnętrza torby, skupiając uwagę na drodze.

Imogen z wyczuciem nacisnęła pedał gazu i auto z warkotem silnika nie małej mocy, ruszyło przed siebie, wymijając z dużym zapasem rannego. Szwedka wyjeżdżając z parkingu McDonalda spojrzała w tylne lusterko. Drugie auto nie ruszyło za nią, a już po chwili musiała zrobić ostry skręt, przez co nie widziała czy w końcu pojechali za nimi.
- Kurwa - przekleła Immy pod nosem w obawie, że tamci zechcą udzielać pomocy na własną rękę. Lecz nie zamierzała sama się zatrzymywać i czekać na nich, bo Liam potrzebował krwi i to najlepiej pół godziny temu... Olander ruszyła drogą zwiększając spokojnie prędkość wozu, ktoś kto miał moduł map, albo świetną znajomość topografii Portland, mógł zauważyć, że ruszyli w kierunku przeciwnym do tego gdzie był szpital. Oczywiście kierunek jazdy zasygnalizowała włączaniem kierunkowskazu, tak by ci z tyłu mogli to zarejestrować.
- Musimy trochę ich zmylić - odezwała się Imogen tłumacząc się. - Jest tam w cholerę kamer, a jak na złość jeszcze reporterzy... Na następnej przecznicy wrócimy na właściwą trasę. Liam, do cholery, mów do mnie!

Blondynka sięgnęła po swój telefon, po czym podała go Natalie.
- Najpierw wyślij do Oddziału wiadomość, żeby zablokowali materiał reporterki Yvonne Williamson, tej od "Remont Domu i Duszy" - tak, Immy w obecnym życiu miała czas oglądać kablówkę. - Bo mogli mnie nagrać, a to będzie bardzo, bardzo źle dla mojej śmierci... - ostatnie słowa wypowiedziała jakby do siebie. Na koniec dodała jeszcze informację jaki adres zdarzenia ma panna Douglas podać by przyśpieszyć pracę Mnemosyne. - A jak to zrobisz to dzwoń do Javiera, bo durnie zostali z tyłu i każ im ruszać się, auto jechało za wolno, żeby zrobić mu jakąś krzywdę, spokojnie doczeka przyjazdu karetki, a Liam nie może czekać - według praw fizyki to Immy nie kłamała, ale przecież byli i tacy co idąc prostą drogą potrafili potknąć się o własną nogę i złamać kark…
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline  
Stary 01-01-2017, 13:14   #44
 
Morri's Avatar
 
Reputacja: 1 Morri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłość
Natalie zastosowała się do poleceń starszej koleżanki, najpierw szybko pisząc sms, gorączkowo trafiając w ekran smartfona i licząc na to, że słownik poprawi potencjalne błędy, nie przeinaczając wiadomości (pamiętała, kiedy zamiast słowa rejs zrobił się jej seks, a wiadomość szła do jednego z IBPI-owych współpracowników, a nie takiego Kierana).
Po czym Douglasówna wybrała numer do Javiera.

Imogen zdawała się działać na pełnych obrotach, jakby takie kryzysowe sytuacje nie były dla niej niczym nowym. Za to stanem Liama martwiła się, jakby był on dla niej kimś bliskim.
- Dobra, a teraz proszę, niech każdy pochwali się co ma w Skorpionie albo wytworzył z za wysokiego PWF to może wymyślimy jak wykorzystać to na naszą korzyść - powiedziała Olander do wszystkich w wozie. - Ja mam mapy, kalkulator, miernik i odbiór fal radiowych, bez nadawania - gdy Immy to powiedziała, rzuciła krótkie spojrzenie w tylne lusterko, ale niezależnie od tego czy dostrzegła w nim drugiego czarnego sedana rosyjskiej mafii to zaraz wróciła do skupienia się na prowadzeniu.
- Ja mam Pobudzenie i Sztuki Walki 20% - wyjaśniła Anneke.
- Mam dostęp do zbioru legend - wtrąciła się Natalie, spodziewając się jednak, że co jak co, ale jej ficzer się nie przyda.
- A ja Kontrolę nad Elektroniką 40% - odparł Chen. Wyglądało na to, że żadne z nich nie jest Parapersonum. - Twój plan ma ten minus, że Mnemosyne nie zrobi nic tak długo, jak nie działają Portale. To jednostka pracująca w terenie.
- Ale może dadzą radę podziałać zdalnie… Jakoś nie widzę, żeby “w terenie” byli zamiatając po wydarzeniach z Wyspą Wniebowstąpienia - stwierdziła Imogen.
- Zdalnie nie odbiorą reporterce nagrania - wytknął Chen.
- No dobra, ale przecież Oddział ma jakieś wejście? Takie którym Badacze i reszta wchodzą - zauważyła Olander.
- Nikt nie wie, gdzie jest kwatera Oddziału, prócz Koordynatora. Gdyby Badacze mieli takie informacje, już dawno KK wpieprzyłby w nas rakiety dalekiego zasięgu - Anneke włączyła się w konwersację.
Imogen prychnęła.
- Nie wiem, nie znam się na tym co może, a czego nie może Mnemosyne, wiem tylko, że w chuj ciężkie sprawy świetnie udaje im się zatuszować - odparła.
- To prawda - odparł Chen. - Wtedy, gdy mogą się na nich skoncentrować i mają na to czas oraz środki. Natomiast jeżeli Kościół Konsumentów wziął na celownik wszystkich detektywów w Portland?
- Rozpierdol - skonstatowała Anneke.
- Ta, ciekawe jak to tym razem ogarną... - mruknęła do siebie Immy w zamyśleniu, gdyż właśnie skupiła się na planowaniu dalszej trasy do szpitala.
- Jeśli ogarną - westchnął Chen.
- Jesteś pewna, że jedziemy w dobrym kierunku? - Anneke zmarszczyła czoło. - Mogłabym przysiąc, że od jakiegoś czasu jedziemy w przeciwnym kierunku - wydawało się, że czarnoskóra nie usłyszała komunikatu Imogen, tłumaczącego strategię zmylenia kamer i innych przeciwników. Pewnie była w tym czasie zbyt zajęta własnymi problemami z podtrzymywaniem przy życiu Liama.
- Nie, wszystko w porządku, Annie - szybko odparł Chen.
W tym czasie auto dojechało do przecznicy i Olander skierowała auto w boczną drogę by po kolejnym skrzyżowaniu wrócić na dobry kierunek.
- Gdyby udało się zdobyć wszystkie strony z listy jaką dostali włosi od KK to byłoby po sprawie... Portal powinien lada chwila zostać rozruszany... - skupienie jakie malowało się na twarzy Imogen kazało zastanowić się, czy kobieta rozmawiała z pasażerami czy tylko mówiła na głos swoje przemyślenia.
- No ale kto na świecie może mieć taką listę? - Chen westchnął boleśnie. - Pewnie nikt z naszych, bo do tego czasu usłyszelibyśmy o tym.
- Są trzy strony - odparła mu Immy. - Tej listy - uściśliła o czym mówi. - Ruscy mieli pierwszą, nasze nazwiska były na niej, dlatego żyjemy, ale dwie kolejne… - Olander pokręciła głową.
Szwedka skręciła na skrzyżowaniu i już byli w dobrym kierunku do szpitala. - Chen, ten twój moduł to działa na dystans czy musisz dotykać hackowanego urządzenia? - zapytała zastanawiając się jak można by to wykorzystać.
- Mogę przejąć kontrolę nad dowolnym urządzeniem elektronicznym w polu o promieniu pięćdziesięciu metrów. Jednocześnie mój Skorpion łamie zabezpieczenia, nawet zaawansowane. To znaczy - Chen zastanowił się. - Jestem w stanie zhackować komputer pokładowy samolotu, ale mogę sobie nie dać rady z jakimiś bankowymi cudami techniki w Fort Knox. Tak naprawdę nie jestem pewien, dopóki nie spróbuję - wyjaśnił. - Oczywiście urządzenie musi posiadać włączoną jakąkolwiek formę bezprzewodowej komunikacji.

Natalie wpatrywała się w telefon Imogen. Raz za razem, przez cały czas trwania rozmowy, wybierała numer do Javiera, jednak nie dochodziło do połączenia. Dopiero teraz wyświetlacz zaczął informować o łączności pomiędzy urządzeniami.
- Tak? - w głośniczku rozległ się nieznany, męski głos.
- Gdzie wy do cholery jesteście? - warknęła Imogen. - Gdzie Javier? - dodała zaraz, bo auto prowadzić miała Marisol, więc obcy głos w słuchawce nie dość, że zmartwił Olander to jeszcze rozzłościł, gdy zaczęła obawiać się, że tamci wpadli w kłopoty. Na razie zakładała, że po prostu odezwał się jeden z tych Detektywów z ostatniej dostawy.

Głos po drugiej stronie wyraźnie zawahał się.
- Otóż… wybuchła tutaj lekka schizma - zaczął mężczyzna. - Podzieliliśmy się na tych, którzy uważali, że jeden samochód zmierzający z chorym do szpitala w pełni wystarczy… oraz na tych, dla których sprawa opieki nad Liamem wciąż była priorytetowa - odchrząknął. - Ja i Marisol jedziemy za wami, natomiast reszta została, by pomóc potrąconemu przez was człowiekowi.
- Daj mi telefon - rozległ się sfrustrowany głos Cortegi. - Jedziemy z maksymalną prędkością do szpitala i nigdzie was nie widzimy - rzekła pozornie spokojnie. - Gdzie jesteście?
Usta Olander wypowiedziały nieme "ja pierdolę" na wieść, że tamci zostali. "Chuj, chcą się przekonać jak kończy się bycie dobrym samarytaninem to ich sprawa, w dupie to mam... " fuknęła zezłoszczona.
- Zmieniliśmy trasę - odparła Imogen z irytacją w głosie po czym podała im którą ulicą aktualnie jadą. - Powinniśmy jechać drogą równoległą co wy. Jedźcie spokojnie bo policja was zgarnie, a tam wciąż czają się ludzie z włoskiej mafii - przestrzegła. - Chen, tak zakładając... Gdyby nas gonił jakiś samochód to jesteś w stanie zdalnie go zatrzymać? Wyłączając mu elektronikę? Czy to tak nie działa? - dopytała się z czystej ciekawości.
- Czy możesz mi wytłumaczyć, jak to jest, że wyjechałam za wami ze sporym opóźnieniem, a i tak jestem bliżej szpitala? - Marisol dalej inwestowała w pasywny agresywny ton.
Chen tymczasem jedynie pokręcił głową.
- Musiałby to być jakiś bardzo nowoczesny model - szepnął, nie chcąc zbytnio ingerować w rozmowę pomiędzy Olander, a Cortegą.
- Nie wiem, może dlatego że staram się nie wpierdolić w kolejnego przechodnia - sarknęła Imogen. - Jak dojedziecie to wjedźcie na parking na tyłach szpitala, postawcie auto za jakąś karetką, żeby było niewidoczne - poinstruowała ich. Olander miała tego wszystkiego coraz bardziej dość.
- Jestem przekonana, że karetki nie stoją na parkingu - Marisol odparła sceptycznie.
- To wtedy będziecie musieli się wykazać inwencją, żeby wasze auto nie rzucało się w oczy - odparła oschle Imogen. - Nie wchodźcie do szpitala póki się nie pojawimy - dodała po czym sięgnęła do telefonu i rozłączyła połączenie.
- Uff - Chen szepnął z ulgą.
Immy skupiła się w pełni na prowadzeniu auta. Jedynie jej prawa dłoń, powiodła ku córce by pogładzić ją, przynosząc ulgę w płaczu jakim zawodziła Solvi.

Natalie metodycznie i uparcie głaskała małą po główce. Sprawy, mimo, że toczyły się zatrważająco za szybko, przybierały obrót, jaki był wymagany do poprawy sytuacji no... wszystkich. Poza tym z bólem zauważyła, że naprawdę nie obchodziły jej losy innych agentów. Imogen i jej córka stały się niespodziewanie istotne, ale ta pierwsza od początku sprawiała wrażenie dobrej i kompetentnej, a mała była cóż, po prostu małą, której chronienie było wbudowane w ludzkie obwody.
Douglasówna była bardziej przejęta tym, żeby nic się nie stało mniej lub bardziej znajomym agentom FBI, niż IBPI i równie zadziwiająco nie czuła z tego powodu żadnego wewnętrznego rozdarcia. Przynajmniej na razie.
 
__________________
"First in, last out."
Bridgeburners
Morri jest offline  
Stary 06-01-2017, 20:05   #45
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Sharif Khalid


Komunikat na ekranie komputera dał jasno do zrozumienia, że Dagmar Nilsson została poinformowana o prośbie przydzielenia wyższych uprawnień. Sharif przysiadł na gładko wyciosanym stopniu, ciesząc się, że zielona, fosforyzująca poświata lampy częściowo rozgania mrok i nie ma potrzeby dalszej eksploatacji konającej baterii telefonu. Szum rozbrzmiewał wokół niego i zdawał otulać z wszelkich stron. Strzelista okrywa skalna, monumentalne połacie jaskini, niezmierzona przestrzeń - dźwięk obijał się o to wszystko i powracał echem do Irakijczyka.

Doszedł do wniosku, że obecność kwatery IBPI w podziemnych jaskiniach bezsprzecznie tłumaczy, dlaczego wiedza o tych formacjach geologicznych nie była powszechnie dostępna. Mnemosyne musiało dbać o to, by zasięg naukowych radarów i sond nie przekraczał stosownych granic. Organizacja bez wątpienia wolała nie mieć na karku zapalonych entuzjastów stalaktytów i stalagmitów. Również można przypuszczać, że nie cała kwatera znajdowała się pod ziemią - w materiałach informacyjnych wzmiankowano o tym, że na samym początku działalności IBPI nie korzystano z Portali. A to z kolei znaczyło, że - przynajmniej kiedyś - jaskinie posiadały często eksploatowane połączenie z powierzchnią. Poszlaki wskazywały również na to, że kwatera Oddziału w Portland była w jakiś sposób powiązana z dawną siedzibą Unii Północy z czasów wojny secesyjnej. Sharif spodziewał się jednak, że publiczne raporty nie wzmiankowały o starej, wojskowej bazie.

Ekran monitora zamigotał, ukazując informację o tym, że Koordynator Dagmar Nilsson odmówiła przywilejów. Obiektywnie rzecz biorąc nie było powodu, dlaczego młody stażem detektyw miał otrzymać dostęp do elektrowni oddziału, jednakże... to wciąż rozczarowywało.

Wtem jednak spostrzegł, że szklana tafla przesuwa się. Ujrzał stojącą w przejściu kobietę.


- Pani Nilsson prosiła mnie o zaprowadzenie pana do jej gabinetu - rzekła. Uśmiechała się szeroko niczym świadek Jehowy, lecz przez oświetlenie wydawała się lekko zielonkawa, co przywodziło na myśl jeden z filmów cyklu Matrix.

Sharif wstał, wziął do ręki lampę i ruszył w jej kierunku. Spojrzał jeszcze niepewnie na dziwne wrota zanim przez nie przeszedł.

Alice Harper


Pyotr nie opierał się. Ruszył za Alice, która wnet puściła jego rękaw.
- Och - Rosjanin westchnął, spoglądając na piękny, kryształowy świecznik. Przez chwilę zastanawiał się, czy wziąć go ze sobą w celu upamiętnienia podziemnej wędrówki, jednak rozmyślił się.

Schody prowadzące na górę wydawały się mieć znacznie więcej stopni, niż zapamiętała Alice. Wiły się serpentyną aż do podestu na parterze i były wyłożone eleganckim dywanem we wzór utrzymany w kolorach jesiennych liści. Oboje zostawili na nim ślady błota, bezczeszcząc perskie dzieło, jednakże nie to najbardziej martwiło.
- Oby drzwi były otwarte - Pyotr wypowiedział na głos wspólną obawę.
Na szczęście zamek gładko ustąpił pod naporem klamki.

Wyszli obydwoje na muzealny korytarz podświetlony czerwonym światłem. Delikatne diodowe lampy rzucały najmniej szkodliwą barwę dla wrażliwego żółtego pigmentu zebranych obrazów. Przy okazji nadawały otoczeniu diabolicznego charakteru. Zmierzali wzdłuż korytarza, spoglądając na kolejne mijane dzieła sztuki i antyki. Komody, toaletki, stylowe fotele. Kandelabry, żyrandole, różnorakie lustra. Posągi, statuetki, marmurowe rzeźby. Wszystko wskazywało na to, że Georgiana i Henry Pittockowie wiązali koniec z końcem.

Alice pociągnęła Pyotra w bok, kiedy usłyszeli niespodziewane kroki. Schowali się w odnodze korytarza za fantazyjnie ukształtowaną zasłoną. Wstrzymali oddech, słuchając wymiany zdań policjanta oraz jednego z renowatorów muzealnych. Alice zrozumiała z tego, że katalogują zebrane dzieła, lub też przemieszczają je z jakiegoś powodu.
- Kto by pomyślał… - pracownik szepnął trwożnie. - W całej historii Pittock Mansion jeszcze nigdy nie doszło do kradzieży!
- Takie czasy, no - odparł policjant, udzielając profesjonalnego wsparcia duchowego.
Alice i Pyotr przeczekali ich kroki, po czym ruszyli w dalszą drogę. Dwa razy zgubili się w plątaninie korytarzy.
- Teraz już wiem, dlaczego ludzie chodzą do muzeów - mruknął Rosjanin. - Aby lepiej sobie radzić w takich sytuacjach.

Wreszcie zdołali dotrzeć do frontowych drzwi i wyjść na świeże powietrze. Wpierw przestraszyli się, widząc furgonetki i policyjne radiowozy. Jednak zdawały się puste, więc nieco uspokoili się.
- Chyba udało się nam - Pyotr pozwolił sobie na delikatny uśmiech, po czym nagle spoważniał i rozejrzał się dookoła. - Powinienem nauczyć się, że tego typu słowa przynoszą nieszczęście. Zdaje się jednak, że nie tym razem i jesteśmy uratowani - dodał. Znowu przystanął i zmarszczył czoło. - Tego też nie powinienem mówić, fortuna to wredna kurwa.

Alice pociągnęła go zanim zdążył powiedzieć, że nie powinien obrażać losu.

- Stać, bo strzelam - wrzasnął pucołowaty policjant, obniżając okno po stronie kierowcy. Pokiwał na nich lukrowanym pączkiem niczym pistoletem.

Zerwali się do biegu.
- Zamknięte! - wrzasnął Pyotr, wskazując na główną bramę wyjazdową.
Ruszyli w bocznym kierunku. Przebiegli kilkadziesiąt metrów, kierując się do zadbanego parku Pittock Mansion. Przebiegli przez dyskretną furtkę dla ogrodnika - łuk wpasowany w wyłożony klinkierówką mur.

Lotte Visser


- Och, zawsze jesteś taka ulotna, nieuchwytna. Poza zasięgiem moich dłoni - Nicolas Flen wpatrywał się w lusterko. - Nawet teraz wydajesz się nieobecna, jak gdybyś nie była tutaj naprawdę. Może to tylko sen, jednak jak Shakespeare pisał… “sen jest balsamem dla duszy”. I sama twoja obecność mnie cieszy. Szczęście wkrapla się do żył. Radość wypełnia umysł.

Wreszcie zajechali pod małą, opuszczoną chatkę w głębi lasu. Pierwszy wyszedł z samochodu Nicolas. Wyjął pistolet schowany za pasek, jakby chcąc upewnić się, że Lotte nie będzie próbowała niczego głupiego.
- A teraz wychodź - rzekł. - Powoli.
Lotte otworzyła drzwi i postąpiła zgodnie z jego słowami.

Imogen i Natalie


[media]https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/thumb/c/c0/Legacy_Good_Samaritan_Hospital_-_Portland%2C_Oregon.JPG/1920px-Legacy_Good_Samaritan_Hospital_-_Portland%2C_Oregon.JPG[/media]

Natalie i Imogen stały w holu szpitalnego oddziału ratunkowego. Marisol rozmawiała z recepcjonistką na tematy związane z ubezpieczeniem zdrowotnym brata. Jej oklapnięte włosy związane w ciasny kucyk były przetłuszczone i wyglądała na przemęczoną, smutną i chorą. Przypominała bardziej zwierzę złapane w klatkę, niż silną i pewną siebie kobietę, która rozmawiała przez telefon z Imogen. Javier stał obok i próbował chwycić ją za rękę, jednak Marisol wymykała się, nie chcąc kontaktu fizycznego.

Chen spoglądał na oddalającego się na noszach Liama.
- Gdyby były problemy formalne, zawołajcie mnie - Azjata szepnął Imogen. - Mogę uzyskać dostęp do jej komputera.
Następnie poszedł z Anneke po kawę do szpitalnego baru.

Natalie natomiast wpatrywała się w duży telewizor LCD przymocowany do ściany. Wiadomości ukazywały gruzy ewangelicko-luteralnego Kościoła św. Jana w Sztokholmie. Prezenterka wspominała o tym, że pożar wybuchł dokładnie o północy tamtejszego czasu i w zawrotnym tempie skonsumował budowlę neogotycką. Policja nie podawała oficjalnych informacji na temat użycia środków wybuchowych, jednakże zdawało się to oczywiste. Następnie ukazano materiał z Portland. Poszukiwany terrorysta Muzułmanin zidentyfikowany jako Sharif Khalid groził tłumowi bronią, po czym porwał córkę właścicielki kawiarni i zabił jej brata.
- Taką ładniutką to ja też bym porwał - zarechotał mężczyzna siedzący nieopodal Natalie.

Wnet jednak coś odwróciło uwagę kobiety.
Korytarzem szedł jej brat Arthur. Zataczał się, cały pijany i zapłakany. Mężczyzna z obsługi szpitalnej podążał obok, chcąc jak najszybciej wyprowadzić go poza obręb budynku.
- Patrz, to pan chirurg, który cię operował - wysoka kobieta w okularach wskazała synkowi postać Douglasa. Wszyscy jak jeden mąż wpatrywali się w brata Natalie.

Mężczyzna zaczął się wyrywać, ale zastygł w bezruchu, widząc swoją siostrę.
- To moja wina! To wszystko moja wina! - wrzasnął z rozpaczą. Recepcjonistka i Marisol przerwały rozmowę, wpatrując się w jego postać. - Pojechałem po niego! I powiedziałem mu o Peterze i o zdradzie ojca… a teraz… on nie żyje!

Natalie przypomniała sobie wiadomość od Arthura, którą otrzymała rano. Najmłodszy z rodzeństwa Connor miał przylecieć samolotem, lecz Natalie odparła, że nie pojawi się na lotnisku przywitać go, gdyż planowała być wtedy w Oregon Convention Hall.

- Chciałem zorganizować spotkanie, aby wprowadzić Petera do rodziny… dlatego zdecydowałem, że powiem Connorowi o naszym przyrodnim bracie… a więc o zdradzie ojca - Arthur spróbował pociągnąć kolejny łyk wódki, jednak butelka okazała się pusta. Z gniewem rzucił nią o podłogę i stłukła się, a szkło poleciało po całym holu szpitalnego oddziału ratunkowego.
- Laboga! - wrzasnęła jedna ze staruszek.

- Powinienem przewidzieć jego reakcję! Wkurwił się, wziął kluczyki ze stolika, aby pojechać do ojca i skonfrontować się z nim. Wybiegł z kawiarni, a ja głupi zostałem, aby zapłacić rachunek... - zapłakał. - Gdy wyszedłem na parking... już go tam nie było. To przeze mnie… to przeze mnie umarł!

Rzeczywiście Peter wspominał Natalie tuż przed atakiem mafii, że Arthur chciał urządzić rodzinne przyjęcie. Uznała wtedy słusznie, że to kiepski pomysł. Gdyby tylko pomyślała o tym, by zadzwonić i wybić mu z głowy ten pomysł!

- Dzwoniłem do Connora, ale nie odbierał! I dałem za wygraną - Arthur wyrywał włosy z głowy. - Godzinę potem otrzymałem pilne wezwanie z pracy. Miałem operować uczestnika wypadku drogowego… jakiegoś młodego mężczyznę, który jechał zbyt prędko… - gorzko przełknął ślinę, potykając się o pozostałości po butelce. Spadł na podłogę, przecinając dłonie szklanymi odłamkami. Krew pociekła po płytkach, jednak Arthur zdawał się tego nie zauważać. Podniósł głowę do góry. - Gdy przybyłem na miejsce… zobaczyłem Connora - powiedział słabo. Następnie przerwał na chwilę. Zamknął oczy. Mężczyzna z obsługi pochylił się, aby pomóc mu wstać, kiedy nagle Arthur zaczął wymiotować.

Rozległy się szepty.
- O mój boże, to jego była żona - zgarbiona staruszka wskazała koleżance młodą kobietę w białym kitlu, która bezgłośnie pojawiła się przy zebranych.
- Była żona, tak? - ktoś inny chciał się upewnić.
Wtajemniczona staruszka pokiwała głową, po czym przystawiła palec wskazujący do ust. Widownia znów wpatrywała się w scenę.

- Na miłość boską - szepnęła lekarka, spoglądając na wymiociny. Zakryła dłonią usta, jednak szybko opanowała się. - Nie puścimy go w takim stanie, musimy opatrzyć jego rany - rzekła do pracownika obsługi. Następnie obróciła się do Natalie. - Chodź, pomożesz nam.

Imogen spoglądała, jak koleżanka i jej brat znikają za nieoznakowanymi drzwiami. W tym czasie Chen i Anneke wyszli z baru.
- Też masz wrażenie, że coś nas ominęło? - zapytał Tajwańczyk, trzymając parujący kubek z kawą. Anneke tylko wzruszyła ramionami.

Imogen westchnęła ze zdziwieniem, widząc wchodzącego do szpitala pediatrę Solvi.
- Oczywiście, zajmę się nią jak najprędzej - przyrzekł poważnie, kiedy Olander poprosiła o przegląd córki. - Od razu pójdziemy do mojego gabinetu - poprowadził Imogen korytarzem. - Solvi zawsze będzie moją pacjentką priorytetową - uśmiechnął się delikatnie.


Doktor Robert Schroder ściągnął palto, powiesił je na wieszaku i prędko wdział biały, wyprasowany kitel lekarski. Włożył do kieszeni stetoskop z końcówką pediatryczną, po czym schował neseser do jednej z szafek.
- Proszę, włóż Solvi do kojca - dodał spokojnym tonem, pochylając się nad córeczką Imogen. - Czy mógłbym mieć do ciebie prośbę? - podniósł wzrok. - Byłbym bardzo wdzięczny, gdybyś wyszła i zobaczyła, czy czekają już na korytarzu jacyś pacjenci.

Imogen skinęła głową i zastosowała się do prośby.


Parszywy humor nie opuszczał Conrada Egelmana. Oddział w Portland przeżywał największy kryzys od czasów swojego powstania, przy czym to on był jednym z trzech Koordynatorów. Właśnie na nim spoczywała odpowiedzialność za zażegnanie kryzysu, udręka rozmów z centralą na Antarktydzie, podejmowanie kroków doraźnych i długofalowych. Na co dzień to Dagmar Nilsson, jako najstarsza stażem koleżanka w Oddziale, oraz Polly R. Fennekin – jako najbardziej ambitna i zapalczywa – zażegnywały konflikty, przeskakiwały przez przeszkody, rozsupływały węzły. Teraz jednak i on musiał włączyć się do pracy. Skala zamętu zdawała się bezkresna i przez to nie wiedział od czego zacząć, na które maile odpisywać, do kogo najpierw dzwonić. Na terenie Oddziału znajdował się również mały zastęp inspektorów z Antarktydy, pełniący tu służbę od czasów Gambitu Russela Hayesa. Ktoś mógłby pomyśleć, że będą pomocni, lecz w rzeczywistości ich działania kolidowały z poleceniami Koordynatorów, przez co podwykonawcy nie wiedzieli, kogo słuchać i w rezultacie tworzył się tylko większy chaos.

- Tak, Portale już działają – wytłumaczył nieprzekonanej Katherine Cobham z Antarktydy, wpatrując się w okienko wideokonferencji. – Po moim apelu Antarktyda zgodziła się przysłać nam trzy kandydatki do hostile takeover. Pierwsza zmarła tuż po podłączeniu, druga zapadła w śpiączkę, ale trzecia dała radę. Veronica Collins, młoda badaczka z Ravenny – Egelman przeglądał papiery. – Jednak nikt nie wie, jak długo wytrzyma.

Katherine Cobham nie wyglądała na zachwyconą.

- Wynegocjowałam korzystny układ z tamtejszą mafią. Rosjanie mieli chronić naszych detektywów. A to znaczyło, że obylibyśmy się bez Portalu jeszcze przez jakiś czas. Śmierć tych dwóch kobiet była kompletnie niepotrzebna i tylko ty jesteś za nią odpowiedzialny – blondynka ściągnęła usta w wąską kreskę. Z jakiegoś powodu Conradowi przypomniała się jego własna matka. – A teraz umrzeć może kolejna badaczka. Uprzejmie informuję, że niczego nie pominę w raporcie.

Conrad Egelman pokonał wzbierającą się w nim falę frustracji i zdołał nie wyłączyć komputera.

- Za chwilę Antarktyda ma przysłać listę wytypowanych przez Oculus pików PWF. Poprosiłem, by przekazano nam śledztwa o najmniejszym stopniu ryzyka. Zamierzam podzielić wszystkich zdrowych detektywów na grupy i każdej przydzielić jakąś niewymagającą misję. W ten sposób zapewnimy im bezpieczeństwo od atakowanego przez mafię Portland. Nie ma dla nich miejsca w kwaterze oddziału, więc tutaj również nie mogą pozostać. Moglibyśmy wysłać ich do kurortów dla detektywów w trakcie rekonwalescencji po krytycznym podwyższeniu PWF, jednak o niektórych miejscówkach wie Kościół Konsumentów, więc to również nie byłoby bezpieczne. Najlepszą opcją jest rozsianie ich po globie i przydzielenie środków na śledztwa, które zapewnią im wikt i opierunek. Bo jak sama wiesz, Katherine, oddałaś Gorelevowi ostatniego dolara, jakiego mieliśmy w funduszu do spraw kryzysowych – Conrad zmienił ton głosu na ostrzejszy. – Ci detektywi zdążą już zapleśnieć w oddziale zanim Egzekutor Sena Motu zapewni nam dodatkowe środki. Jedyną opcją na sfinansowanie ich bezpieczeństwa jest skorzystanie z typowych, proceduralnych funduszy na śledztwa. Nie będzie to wiele, jako że ryzyko misji jest szczątkowe, ale powinno wystarczyć. Na pewno nie możemy pozwolić detektywom, aby korzystali z własnych kart kredytowych i depozytów bankowych, jeżeli mają pozostać w ukryciu. Zbyt łatwo Kościół Konsumentów namierzyłby ich wtedy – Conrad westchnął. - Jedyna możliwość to wysłanie ich na śledztwa.

Katherine Cobham z wahaniem skinęła głową. Widocznie nie do końca interesował ją temat wydanych przez nią pieniędzy oraz związanej z tym zapaści finansowej.
- Nie wykonuj nic bez mojej zgody – dodała tylko zanim rozłączyła się.
Conrad Egelman przewrócił oczami, po czym wrócił do pracy. Po trzydziestu minutach, siedmiu telefonach, trzech kłótniach, dwunastu pobieżnie przeczytanych raportach i jednym całusie skradzionym asystentce… otrzymał listę wytypowanych przez Oculus lokacji. Otworzył panel Koordynatora na platformie Zbioru Legend i zaczął przeglądać bloki tekstu.



Veronica Collins oddychała coraz prędzej. Tętno przyspieszone, ciśnienie skurczowe i rozkurczowe prawie u szczytu możliwości organizmu. Serce waliło w piersi, a płuca z trudem nadążały za prędkością oddechu. Nudności przerodziły się w wymioty, lecz nawet na to nie zwracała uwagi. Zagłębiała się neuronalnymi korytarzami coraz głębiej w przedziwną strukturę psychiki Portalu. Zazwyczaj ujarzmienie obiektu wymagało długich miesięcy przystosowywania się, wzajemnego zapoznawania, stopniowego wymuszania kontroli. Ona zdołała uczynić to w dwie godziny, jednak już teraz była pewna, że nie obędzie się bez konsekwencji dla zdrowia.

Mało kto wiedział, że Portale znajdujące się w kwaterach oddziału były w rzeczywistości żywymi organizmami spoza Ziemi. Posiadały własną, powolną inteligencję i w naturze rzadko budziły się poza przypadkami, kiedy wyczuwały zagrożenie potomstwa – określonego przez IBPI mianem Implikerów. Portale cechowały się bardzo rozlaną świadomością przestrzenną – nie wykraczającą jednak zbytnio poza obręb kilku kilometrów. Zadaniem operatora było ukierunkowanie jej na konkretną żyjącą istotę, po czym nałożenie swoistego znacznika. Następnie rzeczywistość oraz przestrzeń zaginały się wokół takiego osobnika. Spisane przez Badaczy wytyczne opowiadały o dualizmie kwantowym, kotach Schrödingera i innych trudnych, lecz ciekawych zagadnieniach, które starały się wytłumaczyć, jak to możliwe, że drzwi, przez które przechodzi detektyw w swoim otoczeniu stają się jednocześnie wrotami w holu Oddziału. Choć de facto pozostają zupełnie obcą, pozornie niepowiązaną ze sobą materią. Veronica pasjonowała się tymi tematami.

Identyfikowała osoby zapisane w pamięci Portalu i zmuszała go do dalszej pracy. Dwie pielęgniarki nieustannie czuwały nad nią, wstrzykując adrenalinę i jakieś inne środki, których nie potrafiłaby nazwać. Krótko po oznaczeniu ostatniego detektywa - a więc wykonaniu zadania - poczuła, jak jej umysł słabnie. Portal zaczął dominować. Czy on właśnie… atakował ją? Jednak była szczęśliwa, tracąc świadomość. Spisała się. Udało się. Teraz mogła odpocząć.

Wszyscy



Conrad Egelman wkroczył do obszernego pomieszczenia ze szkli i stali. Zazwyczaj wydawało się prawie puste, lecz teraz tonęło w rozgardiaszu. Kolejne poszkodowane osoby przechodziły przez Portal, w oszołomieniu znajdując się w kwaterze oddziału. Ułożono łóżka polowe, przy których czekali lekarze i pielęgniarki, aby jak najszybciej wdrożyć odpowiednie postępowanie medyczne. Profesjonalna aparatura podłączona była setką kabli do naprędce przygotowanych przedłużaczy prowadzących prąd z elektrowni oddziału. Wszyscy krzątali się, nie brakowało dramatycznych scen i trudno było odnaleźć się w zamieszaniu.

- Panie Egelmanie – zaczepił go jeden z asystentów. – Gdzie powinniśmy przechowywać zmarłych detektywów?
Conrad nie był ślepym optymistą, który spodziewał się, że działania służb medycznych uratują wszystkich, jednakże obcesowość pytania i tak poruszyła go.
- Znajdź biuro – odparł. – Inni nie muszą ich widzieć. To źle wpływa na morale.

Szedł dalej. Omiótł spojrzeniem Portal. Urządzenie przypominało metalowy sześcian o boku sześciu metrów, który na przodzie posiadał trzy czarne prostokąty, jakby namalowane. Kiedy kolos aktywował się, czerń stawała się głębsza, by po chwili miał wyłonić się z niej Detektyw. Z tyłu Portalu znajdował się podest dla Nawigatora - Starszego Badacza. Ten siadał i podłączał do głowy trzy elektrody. Korzystając ze specjalnego modułu w Nanoimpantach, odbierał obraz ponad sześćdziesięciu sześciu tysięcy osób mieszkających w Portland. Posiłkując się danymi psychofizycznymi wszystkich pracujących w Oddziale Detektywów, przechowywanymi w osobliwej pamięci Portalu, dość łatwo był w stanie zlokalizować odpowiednie jednostki i oznaczyć je “markerem”. Ci pojawiali się w siedzibie Oddziału w momencie, gdy przechodzili przez ramy jakiejkolwiek szczelnej przestrzeni - najczęściej zwykłych drzwi, ale równie dobrze mógł posłużyć na przykład wlot zjeżdżalni w aquaparku. Co też się zdarzało. Tym razem jednak nie było żadnego Starszego Badacza, lecz Veronica Collins, którą w tej właśnie chwili odłączano od elektrod.
- Co się dzieje?! – Conrad przepychał się między detektywami.
- Zasłabła – odparł jeden z techników. – Ale zdołała wszystkich oznaczyć.
Conrad odetchnął z ulgą, po czym bez słowa ruszył w chaotyczną przestrzeń.

Podszedł do jednej z kobiet. Stała w brudnej, szpitalnej koszuli i zwisała z niej mnogość pajęczyn. Grudki błota odpadały płatami od jej stóp. Przypominała lokatorkę psychiatryka, która postanowiła zamieszkać w zaczerniałym kominie.
- Jak się nazywasz? – zapytał.
- Alice Harper.
- Oczywiście, że Alice Harper. Chodź ze mną.

Conrad ruszył w stronę obozu medycznego. Podszedł do mężczyzny siedzącego na kozetce. Lekarka opatrywała jego ranę na głowie. Kiedy Egelman znalazł się obok nich, akurat skończyła swoje dzieło.
- Sharif Khalid, czyż nie? – zapytał. – Krajowe wiadomości huczą o tobie; nasz mały celebryta. Chodź ze mną.

Koordynator rozejrzał się dookoła. Zobaczył stojącą do niego tyłem kobietę. Jej sylwetka zdawała się prosta, młoda i silna, lecz włosy były przyprószone siwizną. Czyżby jakaś koleżanka Dagmar?
- Przepraszam, kim pani jest? – zapytał, po czym westchnął. – Lotte Visser z Wyspy Wniebowstąpienia. Do twarzy ci z nową fryzurą. Chodź ze mną.

- Liam, trzymaj się! – Marisol Cortega dopingowała brata podłączanego do butli gazowej. Egelman zastanowił się, jednak przeszedł obok. Nie miał teraz ochoty na kłótnię z rozpaczającą za bratem siostrą. Kobieta będzie musiała znaleźć się w następnej turze.

- Hej, ty – Conrad zaczepił szczupłą blondynkę. – Imogen Cobham, prawda?
- Teraz już Olander.
- Posłuchaj mnie – Conrad nachylił się, aby szepnąć jej do ucha. – Jeżeli odtąd będziesz kontaktować się w moim imieniu z bratową, to możesz liczyć na specjalne względy. Nie mogę ogarnąć tej kobiety. Ale na razie chodź ze mną – dodał.

- Czwórka to w sam raz? – Koordynator szepnął do siebie w zadumie. – Jeszcze kogoś im dołożymy – skinął głową. – Hej, ty! – skinął głową jednej z kobiet popijających tabletki herbatą. – Kim jesteś?
- Jestem Natalie Douglas. Detektyw śledczy.
- Chodź ze mną – odparł Egelman, po czym obrócił się w inną stronę. – Molly, słyszysz mnie? Molly!
- Tak, panie Koordynatorze?
- Zaprowadź ich do przebieralni – rzucił, a następnie spojrzał na zebranych detektywów. – Wysyłam was na misję, w bezpieczne miejsce. Umyjcie się i przebierzcie. Będę was oczekiwać w pierwszym pokoju konferencyjnym.

Molly zaprowadziła ich pod prysznice, a potem do przylegającego obok pomieszczenia. Znaleźli w nim bezosobowe czarne spodnie i T-shirty z wyszytym na tyle logo IBPI. Gdy umyli i przebrali się, kobieta poprowadziła ich dalej korytarzem oświetlonym halogenowym blaskiem.

Wkrótce dotarli do pokoju konferencyjnego o okrągłym kształcie. Podłogę stanowiły ciemne, szerokie, dębowe deski. Ściany wygładzone i pomalowane na srebrny kolor zdobiły najróżniejszy obrazy, przedstawiające głównie sceny z mitologii greckiej. Sufit tworzyła idealnie dopasowana lampa, której dyskretne, lecz wystarczające światło rozprowadzone było równomiernie po całym pokoju.

- Dziękuję za przybycie - Conrad Egelman skinął głową. - Na szczęście nikt z was nie potrzebuje dalszej hospitalizacji. Mamy więcej, niż pół godziny i to w zupełności wystarczy. Teraz, zgodnie z protokołem, zostawiam was na chwilę, abyście się ze sobą… no cóż, przywitali. Całkiem możliwe, że nie mieliście jeszcze na to okazji. Ja wykonam w tym czasie dwa ważne telefony.

Podszedł do drzwi i zanim wyszedł, zdążył dodać:
- Kiedy wrócę, rozpocznie się wprowadzenie.
 
Ombrose jest offline  
Stary 08-01-2017, 00:44   #46
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
- Jasne - odparła Imogen lekarzowi i nim pomyślała co robi wyjrzała przez drzwi...
A za nimi był widok jak z jakiegoś obozu dla uchodźców. To zdecydowanie nie była poczekalnia przed gabinetem pediatrycznym. W jednej chwili, cały spokój jaki odzyskała, gdy przekroczyła próg szpitala, prysnął niczym bańka mydlana. Olander odwróciła się za siebie robiąc krok w tył.


- O nie, nie, nie, nie! - jęknęła w przerażeniu widząc, że znajduje się w Sali Portalu. Ruszyła w kierunku osób, które wcześniej się tu znalazły, nerwowo rozglądając, w nadziei że dostrzeże swój skarb.
"O boże, Schroder trzymał ją na rękach!" odwróciła się na pięcie i wyczekująco wpatrywała w Portal błagając wszechświat, żeby jej córka się znalazła.
Solvi jednak nie było. Pozostała w kojcu w gabinecie pediatry. Co zapewne będzie wyglądało, jak gdyby Olander zostawiła dziecko w szpitalu i uciekła.

Rozejrzała się dookoła. Portal posiadał trzy wrota i Imogen wyszła środkowym. Z obu pojawili się równocześnie inni detektywi, których nie znała.
- To ty! - usłyszała znajomy, męski głos. Wnet utonęła w mocnym uścisku. - Tak bardzo się martwiłem!
Brandon Baird był cały i zdrowy.
- Brandy! Ty żyjesz! - Immy odwzajemniła uścisk, rzucając mu się na szyję. - Ja myślałam że cię zastrzelili, albo gorzej…
- Gorzej? - mężczyzna podciągnął brwi do góry i uśmiechnął się. - Wczesnym rankiem wróciłem z misji, poszedłem przebrać się i kiedy odczytywano zapis z mojego Skorpiona… właśnie wtedy miały miejsce te wstrętne zabójstwa - pokręcił głową, jakby w niedowierzaniu. - W rezultacie utknąłem tutaj i przekroczyłem limit jednej godziny przed ponownym skokiem. Utkwiłem w oddziale na dobre - westchnął. - Nawet nie ma zasięgu, bym mógł telefonować - westchnął. - Wszystko w porządku? - zlustrował ją wzrokiem, jak gdyby w poszukiwaniu ran. - Jesteś cała?
- Eeee… - jego troska o jej osobę, po tym całym dniu martwienia się o wszystkich tylko nie o siebie sprawiła, że Immy poczuła się zbita z tropu. Sięgnęła dłonią do obojczyka. - Myślałam, że coś sobie zrobiłam, ale już nie boli mnie... - spostrzegła, że zdecydowanie za długo przebywają w tym przyjacielskim uścisku więc puściła szyję Brandona i spojrzała na niego z poważną miną. - Ale przenieśli mnie w najgorszym możliwym momencie! Tylko wyjrzałam na chwilę! Boże jaka ja jestem bezmyślna... Solvi została tam - powiedziała z jękiem i ręką wskazała Portal. - W szpitalu, całkiem sama! Muszę po nią wrócić! - stwierdziła Imogen, a w jej spojrzeniu było widać olbrzymią determinację.
- Całkiem sama? - Brandon natychmiast spoważniał.
- Byłam u pediatry i... nawet nie wiem co on tam robił o tej porze... Znaczy w szpitalu Legacy Good Samaritian... - zafrapowała się. - Byłyśmy w gabinecie, dr Schroder ją akurat badał i poprosił, żebym sprawdziła czy ma jakiś pacjentów poczekalni... A ja DURNA bezmyślnie wyszłam to zrobić! - łzy napłynęły Immy do oczu.
- Nie mogłaś się tego spodziewać - Brandon pokręcił głową. - Ten szpital ma chyba nocne dyżury pediatryczne. Jestem pewien, że Schroder zaopiekuje się Solvi, przynajmniej na czas pracy. Mówiłaś, że jesteście w dobrych stosunkach - mężczyzna zastanowił się. - Choć może to skończyć się źle na wiele różnych sposobów - westchnął. - Może zadzwoń do Tiny, aby ją odebrała? Potem zapłacisz jej za nadgodziny. Pewnie wahasz się, czy dziewczyna jest warta zaufania, ale ja rozmawiałem z nią kilka razy i to dobra osoba. Musisz się do niej w końcu przekonać.

- Powinnam była wiedzieć! - ledwo powstrzymywała się od szlochu. - Ja dobrze wiem co tu się dzieje! Wiem, że nawigatorzy zostali zamordowani, mafia włoska morduje detektywów, jeden przebrany za policjanta próbował mnie zastrzelić, a przeżyłam tylko dlatego, że mafia ruska mnie już miała w swoich rękach... Tina, za to jest dziewczyną gangstera, zwolnię ją! Już nigdy nikogo nie zatrudnię... - Immy spuściła wzrok. Wzięła kilka głębszych oddechów, żeby uspokoić się z tego ogarniającego ją gniewu. - Gadałam z Kate, znaczy tą Cobham... Nadzorca z Antarktydy jest moją bratową, ona... Wiedziała, że jest ze mną Sol! - zgrzytnęła zębami.
- No i co z tego? I tak zostawiłaś córkę w kojcu, zanim wyszłaś, czyż nie? - zapytał. - Może być tak, że wyślę po nią zaufanego kumpla? Chociaż najpierw musiałbym do jakiegoś zadzwonić, a więc znaleźć badacza z telefonem. Nawet wtedy nie wiem, czy Schroder po prostu oddałby ją przypadkowemu mężczyźnie. Co planujesz z tym zrobić?

- Nie Bran, ona była przez ten cały czas ze mną... - Imogen skuliła się. - Ja... Wracałam od pediatry jak mnie rosyjska mafia zgarnęła... Byłyśmy przez nich przetrzymywane, później ruscy zaczęli zwozić resztę detektywów z pierwszej strony listy śmierci, IBPI im zapłaciło za nas, ale Liam oberwał i pozwolono nam go zabrać do szpitala... I tak się tam znaleźliśmy... - Immy schowała twarz w dłoniach. - Nie wiem, Bran... Jestem beznadziejną matką... A co jeśli ktoś ją stamtąd porwie? Albo Schroder zgłosi do opieki społecznej, że ją porzuciłam - tym razem łzy pociekły po policzkach Szwedki.

Brandon mocno uścisnął dłonie kobiety.
- To pewnie zabrzmi banalnie… ale tak nie brzmi Imogen, którą znam. Zawsze byłaś silna i z tego też znajdziesz wyjście. Znajdziemy - poprawił się. - Musimy tylko spokojnie pomyśleć - dodał, po czym pociągnął ją ku ustawionym pufom, na których siedziało kilkoro mniej, lub bardziej poukładanych detektywów. Wybrali te ustawione w oddali, aby mieć nieco więcej prywatności. - Musimy znaleźć Katherine i porozmawiać z nią na ten temat.

- Bran, ja cały dzień zmagam się z tym pierdolnikiem! I to prawie, że z pierwszej linii, a na koniec tego wszystkiego, kiedy już prawie się udało, pieprzę to na całej linii, bo zapominam o tak prostej sprawie jak nie przechodzić przez drzwi bez córki! Moja mała Solvi, została tam sama. Jestem okropną matką, nie zasługuję na tak wspaniałe dziecko jak ona... Powinnam po prostu stąd wyjść i wrócić do szpitala... - jednak propozycja Brana zwróciła jej uwagę na tyle, by na chwilę przestała się nad sobą użalać. - Tak... Chodźmy do Kate - pokiwała głową.

Kate jednak sama ich znalazła. Kątem oka Imogen dojrzała trzy sztuki bratowej, które rozpierzchły się po ogromny holu. Wreszcie jedna z nich spostrzegła zapłakaną Imogen i Brandona siedzących na pufach i skierowała się w ich stronę.
- Dlaczego ona cię szuka? - zapytał Brandon.
Wnet jednak odpowiedź została podana na tacy.
- Imogen Cobham! Nie wierzę, że nie powiedziałaś mi, że jesteś matką! - Katherine pokręciła głową, podchodząc do nich. Oparła dłonie o smukłą talię, przeszywając wzrokiem swoją szwagierkę.
- Kate, ona tam została... - załkała Imogen kuląc się i kryjąc swoją twarz w dłoniach.
- Twoja godność?! A to na pewno! - Kate pokręciła głową. - Nawet już nie mam siły gniewać się na ciebie. Wpierw robisz co możesz, aby wywalili mnie z IBPI, a teraz okazuje się, że przez rok nie znalazłaś czasu na to, by mnie poinformować o tym, że jesteś w ciąży. Zabolało mnie to dlatego, bo miałam cię za przyjaciółkę, ale teraz już wiem, że nie ma sensu pokładać wiary w...
- Solvi tam została! Przenieśli mnie bez niej! - krzyknęła Imogen wcinając się w potok słów bratowej.
- Już drugi raz chcesz, abym ratowała twoje dziecko, a rano nie wiedziałam, że w ogóle istnieje! I właśnie z takich powodów informuje się rodzinę o tym, że jest się w ciąży, na miłość boską! Gdybyś mnie nie potrzebowała, za cholerę byś się do mnie nie odezwała! Gdyby ktoś w tej chwili odebrał mi wszelkie kompetencje, momentalnie zapomniałabyś o mnie! Widzisz, ty chcesz liczyć na mnie, ale ja wcale nie czuję, że ja mogę liczyć na ciebie - Katherine skrzywiła się. - I kiedy tylko już ci pomogę… wtedy też o mnie zapo...

- Tak, jestem najgorszym człowiekiem jakiego nosi ten świat! I jedyne czego chcę, to żebyś tylko pokazała mi drzwi z tego pieprzonego Oddziału! - znów wcięła jej się w wypowiedź Imogen. - Poza nią nie mam nikogo, bo sama tak zadecydowałam! Zrobiłam źle, każdego dnia tego żałuję, ale zrobiłam tak. Sama dobrze wiesz, że wskrzeszenie mnie nie miało szans powodzenia! Nie wiedziałam, że byłam w ciąży, ok? Ale stało się i żyje z konsekwencjami swoich wyborów. Nie Kate, nigdy nie zamierzałam się do ciebie odzywać, nigdy więcej miałaś na mnie nie patrzeć. Nie chciałam nikomu więcej niszczyć życia! A teraz błagam cię, ten jeden ostatni raz, muszę wrócić do Sol!

Katherine westchnęła, jak gdyby słowa Imogen zmęczyły ją, albo zasmuciły… trudno było wyczytać emocje na jej twarzy. Pewnie było ich kilka.
- Czy ty tego nie rozumiesz? - Cobham podniosła na nią wzrok. - Że najbardziej niebezpieczną osobą dla Solvi jesteś ty sama? - zabrzmiała chwila ciszy. - A przynajmniej tak długo, kiedy jesteś na celowniku włoskiej mafii. Dopóki nie pozbędziemy się jej… a ty będziesz z Solvi… Solvi nigdy nie będzie bezpieczna - kolejna pauza. - Przykro mi, ale nie wyślę cię z powrotem do niej. Powiedz mi, gdzie znajduje się, a wynajmę odpowiednie osoby, by zajęły się nią. Oddział w Portland posiada kontakty w swoim mieście.

Słowa Kate podziałały na Immy niczym kubeł zimnej wody. Spuściła głowę. Wyglądała jak uosobienie nieszczęścia tego świata. Bratowa miała całkowitą rację, Immy była wszystkiemu winna, tylko usilnie nie chciała tego faktu do siebie dopuścić.
- Jest w szpitalu Legacy Good Samaritian... Z pediatrą, który ją badał kiedy przeszłam przez drzwi... - mruknęła ledwo zrozumiale. W tonie jej głosu była rezygnacja. Immy przetarła łzy wierzchem lewej dłoni.
- Zajmę się nią - Katherine skinęła głową. - Ale nie będę cię pocieszać. Ciebie nie obchodziło, w jakim stanie byłam po Wyspie Wniebowstąpienia, więc ja nie będę lepsza. Nie tym razem.

I odeszła.

- Ona jest okrutna - Brandon prychnął, chwyciwszy dłoń Imogen. - Nie bierz do siebie tego, co mówi. Proszę.
Immy pokręciła przecząco głową.
- Wiesz co było pierwszą rzeczą jaką zrobiła moja bratowa, gdy dowiedziała się, że żyję? - spojrzała na Brana, w jej wzroku widoczny był rozdzierający smutek. - Miała pretensję, że IBPI odebrało jej kasę jaką dostała po tym jak uznano mnie za martwą - Olander popatrzyła na oddalając się Kate, dlatego też nie zauważyła, że mężczyzna parsknął cichym śmiechem, zanim zdążył się opanować. - Co więcej jest śmiertelnie na mnie obrażona, że nie poleciałam na ratunek jej KLONOWI, wtedy na wyspie. Czemu? Bo w tym czasie poleciałam ratować dziewczynkę, którą ONA kazała zostawić samą, której nikt poza mną by nie pomógł... Teraz wiem, że lecąc tam nie tylko uratowałam tamtą dziewczynkę, ale też i Solvi... - Immy oparła się na ramieniu Brandona.

- Wiem, że Kate jest złą osobą, która w sytuacji bezpośredniego zagrożenia życia myśli tylko o sobie. Tam na Wyspie Wniebowstąpienia, ja wtedy wiedziałam, że rzucenie się na Romanovą skończy się dla mnie śmiercią. Ale czy Kate, która tam była ze mną, zdecydowała się użyć swojej kopii? Nie, bo ją to boli kiedy jej kopia jest niszczona - prychnęła. - Wtedy mi to nie przeszkadzało... Zwyczajnie na rękę była mi śmierć - Immy wzruszyła ramionami. - No ale ze mną już tak jest, że jak czegoś chce to prędzej się skomplikuje niż to dostanę, nawet śmierć... - mruknęła ze smutkiem.

Brandon przez chwilę milczał, zanim odezwał się.
- Tyle że wiesz… z tego co mówiła mimo wszystko wynika, że zależy jej na tobie - wzruszył ramionami. - Na dodatek to jedyna rodzina, jaką masz poza Solvi. Na twoim miejscu próbowałbym pogodzić się z nią. Gdybyś zrobiła to dawno temu i wasze relacje w tym momencie były w porządku, to uniknęłabyś niepotrzebnego zamieszania - dodał. - Jednak dodam, że z moim bratem nie rozmawiałem już od dwudziestu lat, więc dawanie takich rad to hipokryzja.

- Bran, szczerze? Nie sądzę, żeby w moim przypadku to był dobry pomysł. - Immy pokręciła głową. - Jak Kate chce to niech sobie mnie nienawidzi. Chciałam nawet, żeby i ona nie wiedziała, że żyję, ale jakiś kretyn stwierdził, że przyzna jej odszkodowanie za moją śmierć. - wyprostowała się, przetarła dłonią łzy z policzka. - Koordynator pokazywał mi nagranie z mojego pogrzebu, ja widziałam jak oni wszyscy rozpaczali. Jak moi rodzice, rodzeństwo, siostrzeńcy, bratankowie i przyjaciele płakali za mną... To było pierwsze co zobaczyłam po powrocie z ... Stamtąd - machnęła ręką. - Nie chciałam, żeby cierpieli z mojego powodu. Dlatego zostałam martwa, wzięłam nową tożsamość. Bo przede mną jeszcze był odwyk, a wszyscy dobrze wiemy jak wielu Detektywów zaginęło podczas takiego "urlopu" - dodała ciszej. - Zakładałam, że i tak nie wrócę z tego żywa, więc jaki był sens odkręcania mojej śmierci skoro i tak zaraz miałabym umrzeć naprawdę? - znów oparła się o Brandona. - Swoją drogą dzięki, że nie wezwałeś nikogo gdy Dircks zalał się u mnie w trupa... No i w każdym razie... Dziś też prawie zginęłam... Bran, czemu akurat teraz nastąpił atak? Na tej liście byłam wymieniona z nowego nazwiska, więc to nie był wyciek z czasów Hayesa. To musi być świeże... A ja się teraz jeszcze boję, że... Że Konsumenci zechcą porwać Solvi... - spuściła głowę.

Brandon wzruszył ramionami.
- Poruszasz ważne kwestie, jednak - wskazał dłonią na zamęt wokół - one gubią się pośród tego wszystkiego. Trzeba zażegnać kryzys, aby zastanawiać się nad jego przyczyną… tak myślę. W każdym razie… albo mamy wirusa, albo kolejnego kreta. Ale na twoim miejscu nie obawiałbym się porwania Solvi. To tylko niemowlę, a ty nie jesteś Dyrektorem IBPI - uśmiechnął się pokrzepiająco. - Tutaj akurat Katherine Cobham miała rację. Małe prawdopodobieństwo, że coś złego przytrafi się Solvi tak długo, jak - westchnął - z nią nie jesteś.

Nagle podeszła do nich jedna z pielęgniarek.
- Detektyw śledczy Imogen Olander? - zapytała. - Bardzo proszę o udanie się ze mną na kontrolę.
Brandon skinął głową.
- Leć - mruknął. - Ja nigdzie nie zniknę… jeszcze przez jakiś czas.
Imogen pokręciła głową.
- Nie, jestem cała - odmówiła pomocy uznając, że zajmowanie pielęgniarki swoją osobą było niepotrzebne w sytuacji gdy w koło było tylu rannych.
- Mówiłaś, że coś jest nie tak z obojczykiem? - Bran zmarszczył brwi.
- Och, z obojczykiem, tak? - pielęgniarka pokiwała głową.
- Eee… Tylko mi się wydawało? - odparła Imogen wymijająco. - Coś chrupnęło jak się przewróciłam, ale już nie boli - i na dowód tego dotknęła ręką obojczyka. - Serio, nic mi nie jest - spojrzała na Bairda. - Chyba powinnam zadzwonić do Schroder, wytłumaczyć się jakoś, zanim ktoś pojawi się po Solvi - stwierdziła.

- Zapytaj się technika, tam przy Portalu - Brandon wskazał palcem grupę mężczyzn doglądających wielkiego sześcianu. - Może znajdą jakąś szybszą formę komunikacji z pediatrą, niewymagającą użerania się z Badaczami - wzruszył ramionami. W międzyczasie pielęgniarka odeszła, widocznie nie mając ochoty na dalsze nagabywanie Olander.
- Chyba nie powinnam im teraz przeszkadzać… - zwątpiła widząc zamieszanie jakie tam się działo. - Pójdę się pokajać przed Kate, to może pozwoli mi zadzwonić - westchnęła. - Ah, a jak twoja “ważna osoba IBPI” ? - zapytała szeptem Brana.
Baird uderzył dłonią o twarz.
- Nic nie mów. Proszę, nic nie mów - jęknął. - Ale nie mogłem przewidzieć, że Portale nagle przestaną działać. Pewnie jest bez ochrony - westchnął, po czym spojrzał na Imogen. - Tylko nikomu nie mów o tym, że wiesz o niej - dodał. - No, a teraz idź - uśmiechnął się na koniec. - I powodzenia z bratową.
- Jeszcze tu do ciebie wrócę - odparła mu Immy z lekkim, nieco wymuszonym uśmiechem. Wstała ze swojego miejsca i ruszyła przed siebie.

Nie dane było jej jednak daleko zajść gdy stanął przed nią Koordynator.
- Hej, ty – Conrad zwrócił na siebie jej uwagę. Inaczej pewnie by go wyminęła. – Imogen Cobham, prawda?
- Teraz już Olander - odparła w tonie sprostowania. Westchnęła i przewróciła oczami, bo końcu on sam dawał jej papiery z nową tożsamością.
“Nic dziwnego, że zapomniał. Pewnie ma od cholery na głowie przez ten cały burdel” wytłumaczyła sobie sama jego gafę.
- Posłuchaj mnie – Conrad nachylił się, aby szepnąć jej do ucha. – Jeżeli odtąd będziesz kontaktować się w moim imieniu z bratową, to możesz liczyć na specjalne względy. Nie mogę ogarnąć tej kobiety. Ale na razie chodź ze mną – dodał.

Prośba Egelmana zaskoczyła Immy.
“No tak, teraz wszystko jasne czemu zwracał się do mnie po moim “panieńskim” nazwisku…” westchnęła ciężko.
- Jasne, czemu nie - wzruszyła ramionami Olander, bo przecież i tak chciała jeszcze się zobaczyć z bratową. Ale gdy miała zamiar iść w swoim kierunku, drogę zastąpiła jej jakaś kobieta. Wkrótce Molly - jak okazała się mieć na imię asystentka koordynatora - zaprowadziła Imogen i kilku innych detektywów do przebieralni. Wyjaśnienie Conrada czemu ich zbiera wywołało w Immy niezadowolenie. Zdecydowanie wolałaby zostać w Oddziale licząc, że zaraz ten horror się skończy i będzie mogła wrócić do swojej córki. Ale nie miała co liczyć, że ktokolwiek wstawi się za nią co do tej prośby. Nie miała innego wyjścia jak zaufać Kate, że dołoży ona wszelkich starań by Solvi była bezpieczna.

Olander w pełni zaabsorbowana własnymi przemyśleniami nawet nie zarejestrowała obecności innych Detektywów których zebrał Egelman. Z resztą i tak ostatnie czego chciała teraz Immy to integrowania się z innymi. Zwyczajnie czuła się zbyt przybita własnymi problemami.

Czarne myśli wzmogły się w Imogen, gdy w przebieralni już rozebrała się z tego co na sobie miała i stanęła pod gorącym prysznicem. Oczywiście ubrania od razu trafiły do kosza.
Gdy tak woda obmywała jej ciało, Immy przyjrzała się sobie uważnie. Na swojej skórze nie znalazła nawet jednego zadrapania, a obojczyk wyglądał tak jak powinien, nie licząc dużego, rozlanego siniaka, którego miała na szyi to naprawdę nic jej nie dolegało. Dla niej wydawało się to być nad wyraz nieprawdopodobne, zważywszy na okoliczności w jakich brała udział. Tym bardziej poczuła się źle na wspomnienie tego, że jej córka miała skaleczenie na skroni. I do tego w tak nagły sposób została z nią rozdzielona. Dla Imogen było to bardzo bolesne rozstanie, bo odkąd dziewczynka przyszła na świat to Immy każdą jedną chwilę spędzała z nią. Całe życie jeszcze będąc w ciąży przestawiła tak by w pełni poświęcić się rodzicielstwu. I szło jej to całkiem dobrze. Przynajmniej tak jej się wydawało…
Po latach życia na najwyższych obrotach Immy niewiele odczuła to nocne wstawanie do płaczącego dziecka, czy całe mnóstwo obowiązków jakie przyszły wraz z dzieckiem. Ale poprzyklejane do drzwiczek szafek listy z tym co i jak robić pomagały jej złapać nowy rytm. Nawet już ich nie potrzebowała, bo wszystko zaczynała mieć w pamięci…

A teraz stała tu całkiem sama, w głowie echem tłukły jej się słowa Kate, że ona sama stanowi dla małej największe niebezpieczeństwo. Potwierdzenie Brana tych słów tylko wzmagały jej parszywy nastrój. To wszystko dawało jej wprost do zrozumienia, że jak bardzo by się nie starała to i tak wychodzi to źle. Wcale by się nie zdziwiła, gdyby Kate w zemście za jej “marmury” teraz zaczęła szukać sposobu na pozbawienie jej praw rodzicielskich…
- A może to wcale nie byłoby takie złe… Miałaby normalne życie - powiedziała do siebie zakręcając wodę. - Nikt nie próbowałby jej zabić, a prawny opiekun nie znikałby w niewyjaśnionych okolicznościach...
Ze złością złapała za ręcznik, który prawie zrzuciła na mokrą podłogę.

Wycierając się do sucha rozmyślała nad tym jak mogłoby wyglądać życie jej córki bez niej. Immy wychowała się, w jej odczuciu, w szczęśliwej rodzinie. Miała oboje rodziców, rodzeństwo, które zawsze było zgrane i kryło się nawzajem, gdy któreś coś przeskrobało.
Solvi nie dość, że była aż dwumiesięcznym wcześniakiem - zapewne przez stres jaki czuła Imogen wracając do Portland - to z pewnością nie będzie miała, ze szczęściem jej matki, okazji na posiadanie ojca czy rodzeństwa.
Same pesymistyczne myśli nawiedzały Olander. Miała wrażenie, że na całym świecie tylko Brandon miał dobre zdanie o niej, choć w trakcie poprzedniej rozmowy napomknął, że mała skończy przy niej jako alkoholiczka.
"Jak wda się w rodziców to przynajmniej wątrobę będzie miała wytrzymałą” uśmiechnęła się krzywo do swojego odbicia w lustrze, na które nawet nie miała ochotę patrzeć.

- Chciałam tylko odrobiny spokoju, nie chciałam niczyjej pomocy, nikogo angażować w swoje problemy… - mruknęła do siebie.
Ale to nie było jedyne co trapiło Olander.

Brandon zwrócił, pewnie tylko przypadkiem, jej uwagę na bardzo ważną sprawę - Portland było w tak bardzo czarnej dupie i nie nadążali z tym co się działo tak bardzo, że nie byli w stanie zacząć rozglądać się za powodem, który wywołał tą lawinę. A to było cholernie niebezpieczne. Co z mordercą nawigatorów? Skąd w ogóle on się wziął w Oddziale? Jak pozyskali dane o Detektywach? Czy w tym całym zamieszaniu ktokolwiek zdecydował się na skorzystanie z jej sugestii co do wrobienia FBI, by IBPI miało szansę wykaraskać się z tego pierdolnika jako tako?

Ale gdy była już gotowa do wyjścia to dopadło ją zwątpienie.
Tyle starań, tyle zachodu by uratować życie ludzi IBPI wtedy, rok temu i teraz...
A to wszystko po co?

Immy zdawało się, że jakby się nie starała to i tak wychodzi źle. Konsmenci i tak pogrywali sobie z nimi jak tylko chcieli. W tym stanie rzeczy Imogen wcale nie zdziwiłoby gdyby Oddział został ostatecznie zamknięty.

“Nie wykluczone, że KK właśnie o to chodzi” przeszło jej przez myśl, gdy opuściła przebieralnię i szybkim krokiem skierowała się do sali konferencyjnej nr 1. W tym momencie, po raz pierwszy w życiu zaczęła żałować, że nie przycisnęła wtedy w Błękitnej Lagunie Dircksa, gdy ten pieprzył swoje pijackie farmazony. A teraz? Najpewniej był martwy lub przynajmniej szurnięty na tyle, by teraz uczestniczyć w tym co miało miejsce w Portland.
“Mam nadzieję, że wszystko z nim w porządku” zmartwiła się jeszcze bardziej.

Siadając na swoim miejscu w sali konferencyjnej nie potrafiła się skupić. Jej myśli chaotycznie kręciły się wokół tak wielu tematów, że Olander czuła się jakby była pijana. Miła w głowie tak wiele pytań, a to wzmagało w niej i tak już niemałą irytację.
Nawet nie wiedziała kiedy, w głowie pojawiła się myśl, że gdy tylko przeniosą ich do innego miejsca to pierwsze co zrobi po zakwaterowaniu to się spije. Pójdzie do baru i na koszt IBPI zaleje się tak bardzo w trupa.

Tak, whisky zawsze była dobrą odpowiedzią na problemy.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=dcaqjoUslrY [/media]
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline  
Stary 16-01-2017, 23:10   #47
 
Morri's Avatar
 
Reputacja: 1 Morri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłość
Natalie szła za Arthurem. Szła, to na pewno, ale nogi niosły ją jakby poza jej świadomością. Nie czuła ich w ogóle. Całe ciało było, jakby osobnym bytem, który działał bez jej udziału. Wszystkie rzeczy, które niosła, niosło jej ciało, a jej na pewno nic nie byłoby potrzebne. Telefon, który chyba wibrował był przecież zbędny, kukła, którą musiała wydobyć z torby, bo miała ją pod pachą przecież też. Rzekomo rozmawiała z tym tworem jeszcze parę godzin temu. Ale teraz te parę godzin wydawało się… bardziej rozciągnięte. To musiało być rok temu.

Kolejne drzwi uderzyły ją w ramię, bo ciało nie wysunęło ręki, żeby je zatrzymać. Po chwili zatrzymali się, a Douglasówna tępo rozejrzała się po pomieszczeniu, w którym stali.


Jej była bratowa gwałtownie i nieco szorstko ściągnęła z Arthura jego marynarkę, podciągnęła rękaw koszuli i podpięła mu kroplówkę.
- Może się pomyliłeś. - Słowa wypadły z Natalie same. - Może się pomyliłeś - powtórzyła.
Arthur podniósł oczy do góry. Przez chwilę nawiązali kontakt wzrokowy. Wcześniej jej brat wydawał się zrozpaczony i przybity, jednakże teraz… jak gdyby pozostała w nim już tylko apatia. Nie musiał nic mówić. Natalie potrafiła instynktownie zrozumieć uczucia brata. Przecież tak dobrze znali się.

- Oni nic nie wiedzą - szepnął niskim, zachrypniętym głosem. Douglas zrozumiała, że Arthur mówił o reszcie rodziny. Na sam koniec jego ręce zaczęły drżeć. Wszystko wskazywało na to, że za chwilę może znowu wybuchnąć potokiem emocji.

- To nie jest twoja wina - to nie była iluminacja, ale świetnie wiedziała, że musi mu to uświadomić. - Connor był durniem. - Trochę zabolało, ale tylko trochę. Choć była to prawda, może nie powinna źle mówić o zmarłych?
Natalie spojrzała na swoją byłą bratową, która obok pierwszej kroplówki zawiesiła druga, pewnie na potem. Miała chyba wyjątkowo tyle taktu, żeby się nie odzywać. Albo miała to w dupie. Tak, czy siak przynajmniej nie wtrącała się ze swoimi mądrościami. A może po prostu była na tyle normalna, że jednak fakt, że Arthur był ojcem jej dziecka wystarczał, żeby obdarzać go jakimś minimalnym szacunkiem.

Bez dodawania czegokolwiek wyciągnęła z tylnej kieszeni spodni swój telefon, zauważyła, żę ręce jej drżą, a tym razem znów to były jej własne ręce i wybrała numer do mamy. W żołądku miała lód, który narastał wraz z każdym kolejnym sygnałem oczekiwania dobiegającym ze słuchawki.
- Nie, czekaj - Arthur podniósł rękę do góry w pierwszym odruchu, lecz po chwili opuścił ją. Zapewne zrozumiał, że prędzej lub później trzeba będzie mieć za sobą rozmowę z matką i nie da się jej uniknąć.
- Udawanie, że nic się nie stało byłoby bardzo nie fair względem niej - była bratowa Natalie odezwała się łagodnym tonem. Sprawiała wrażenie osoby, które nie do końca wie, jak ma się zachować. Jak wiele wsparcia i wkładu emocjonalnego oczekuje się od niej. Czy ma pełnić rolę jedynie funkcjonariuszki służby zdrowia, czy też kogoś więcej.

Natalie wreszcie usłyszała głos rodzicielki.
- To wreszcie ty, Natalie! - zaszczebiotała. - Nie mogę się dodzwonić dzisiaj do nikogo. Właśnie wróciłam do domu i myślałam, że czeka mnie przyjęcie niespodzianka z okazji urodzin. Byłam nawet zła, bo przecież nie obchodzę tej głupiej rocznicy… ale nikogo nie ma. Mam nadzieję, że nie czekacie na mnie w jakiejś restauracji? - Mia Douglas zapytała najzupełniej poważnie. Zawsze była osobą lubiącą konkrety i bezpośredniość.
- Mamo, potrzebuję, żebyś najlepiej z tatą, przyjechała do Legacy Good Samaritan. - Starała się mówić spokojnym, pewnym siebie głosem. - Wyniknęła pewna sprawa i potrzebuję waszej asysty. - Mówienie teraz mamie prawdy nie wchodziło w grę.
Ostrzegawczo spojrzała na Arthura, mając nadzieję, że jeśli miał ochotę wrzeszczeć do jej telefonu, to już zrozumiał jej intencję.
- Jest tu też już Arthur, nawet z Melissą wyobraź sobie - przerzucenie myśli mamy z roztrząsania powodu przybycia do szpitala na kombinowanie co Melissa robi obok Arthura było kolejnym odpowiednim ruchem. - Zaraz zamawiam po was taksówkę, bo ruch duży na mieście - nie zastanawiała się, czy mówi prawdę, chciała po prostu mieć ich obok. - Okej? Arthur się zgadza, że taksówka będzie najszybsza - dodała, chcąc również zapewnić ją, że z nim wszystko w porządku.

Czekając na odpowiedź matki, przeniosła wzrok z Arthura na jego byłą żonę. Starała się spojrzeć ciepło, choć nie była pewna, czy to w ogóle jej się udało. Była wdzięczna, mimo wszystkich niesnasek, jakie między nimi zaszły, Melissa potrafiła w naprawdę dramatycznych okolicznościach zapomnieć o tym i być tym, kto wspiera. Przynajmniej na razie.

- Natalie, dlaczego jesteś w szpitalu? Czy coś ci się stało? - głos Mii Douglas wydawał się spokojny, jednakże bliska dla niej osoba rozpoznałaby zmianę. Pewne napięcie prześwitujące nieznacznie pomiędzy zgłoskami.

- Coś ty z sobą zrobił, Arthur - Melissa w międzyczasie kręciła głową, spoglądając na chyboczącego się na kozetce mężczyznę. - Robisz scenę przy pacjentach, trzaskasz butelkami…
- Melissa, na miłość boską! - Arthur krzyknął pijackim bełkotem. - A jakie to ma znaczenie teraz?!

- Natalie? - w słuchawce rozległ się ostry ton matki. - Co tam się dzieje?

- Nic mi nie jest mamuś, a dzieje się to, co zwykle, czyli Melissa plus Arthur równa się sprzeczka. Dobra, kończę, za dziesięć-piętnaście minut będziesz miała taksówkę pod domem, jak możesz to weź ze sobą tatę - wystrzeliła szybko do słuchawki i rozłączyła się, nie czekając na odpowiedź.
- Weźcie się zachowujcie jak dorośli ludzie do cholery! - podniosła głos na byłe małżeństwo. - Arthur beznadziejnie zrobił nawalając się i rozbijając, ale do cholery umarł nam brat. Umiesz z siebie wygrzebać jakieś resztki współczucia? Nie jesteś taką zołzą, na jaką się kreujesz. Albo więc wyjdź, bo to rodzinna tragedia, albo jako były członek tej rodziny zostać i rozsądkiem wesprzyj - z każdym kolejnym słowem Natalie podnosiła głos, aby ostatecznie gwałtownie umilknąć. Odezwał się dyspozytor jednej z firm taksówkowych, więc kobieta wysłała pod adres domowy rodziców samochód, każąc obciążyć za przejazd swoją kartę kredytową, która była zapisana w systemie firmy.
Odrywając tylko na chwilę smartfona od ucha, żeby wybrać kolejny numer telefonu, prawie przestała oddychać, kiedy znowu usłyszała sygnał. Tym razem jej rozmówcą miał być jeden z braci - Thomas.

Niestety nie odbierał telefonu. Co po chwili zastanowienia… nie było zaskakujące. Wszystko wskazywało na to, że jako agent FBI był na śledztwie związanym z mafią Goreleva. Ojciec zapewne również. To by wyjaśniało, dlaczego matka Natalie nie mogła się do nikogo dodzwonić.

Tymczasem Melissa wzięła Natalie na bok, odciągając ją od Thomasa.
- Co miał znaczyć ten wybuch? - posłała jej ostre spojrzenie. - Zrozum mnie, Natalie. Ja nie chcę dolewać oliwy do ognia. Jednakże taka moja natura, że bardziej interesują mnie żywi od zmarłych. Connor należy do drugiej kategorii. To prawda i bardzo smutno mi z tego powodu, lecz nic nie da się z tym zrobić. Jednak spójrz teraz na swojego żyjącego brata, na Arthura - Melissa mimowolnie wskazała palcem swojego byłego męża. - Prawdopodobnie tuż przed chwilą przekreślił całą swoją karierę… to, co kocha najbardziej - w głos wkradła się niechciana nutka rozżalenia. Jak gdyby Melissa uważała, że w związku z Arthurem zawsze była na drugim miejscu. - Kto zatrudni alkoholika? Kto zdecyduje się pójść pod skalpel do faceta trzaskającego butelkami z wódką? Nie jestem pewna, czy jedynie życie Connora dzisiaj przeminęło - kobieta wypowiedziała się dosadnie. - Po prostu boję się o Arthura - niespodziewanie zmieniła ton głosu na smutny i pełen zaniepokojenia.
- To miło, że się przejmujesz, naprawdę, będę cię musiała prosić, żebyś była blisko póki co, bo nie wiem, jak ja długo będę mogła - odpowiedziała, dotykając lekko przedramienia Melissy.
- On nie jest alkoholikiem, po prostu… Connor był dla niego ważniejszy, niż dla mnie. Jeśli go zwolnią, to mu się załatwi co innego. - Jeden problem na raz, jeden problem na raz, nie cała sterta. Poza tym Douglasówna głęboko wierzyła w rodzinne koneksje, ale to nie to było teraz potrzebne, nie to należało rozważać.
Natalie znowu zaczęła dzwonić, teraz była kolej Finna. Westchnęła ciężko do jeszcze nieodebranego połączenia.
“Have you heard the news? Bad things come in twos.”
Przypomniała sobie tekst jednej ze swoich ulubionych piosenek. Nie, to nie było do końca adekwatne, ale pasowało.
- Zmuś go do wzięcia przymusowego urlopu - rzuciła do Melissy, która z zaciętym, acz dość skupionym wyrazem twarzy nadal krążyła obok Arthira, spoglądając od czasu do czasu na jego kroplówkę. Sami wiedzieli najlepiej, że takie triki pomagały na nadmierną ilość alkoholu w organizmie. Swoje przeszli w końcu na studiach.
Kiedy Finn nie odebrał za pierwszym razem, spróbowała jeszcze raz. Wiedziała, że on czasem potrzebuje tego drugiego dzwonka, żeby jego dźwięk mógł się przebić przez to, co brat właśnie robił.

- Hej, Nat! - mężczyzna odebrał. Jego głos wskazywał, że był w pełni rozluźniony, może nawet trochę rozbawiony. - Jestem właśnie z chłopakami w klubie. O czym chcesz pogadać? - zapytał. Jego głos nagle stał się jakby wyraźniejszy, co mogło wskazywać, że wszedł do toalety, aby schronić się przed hałasem.

- Przepraszam, że ci przeszkadzam i wciągam w rodzinne sprawy. Chcę ci powiedzieć, nim ktokolwiek inny powie. Tylko musisz mi obiecać, że nie będziesz jeszcze się w tej sprawie kontaktował z rodzicami, ani nikim innym. Obiecujesz? PRZYSIĘGASZ? - zapytała bardzo akcentując dwa ostatnie słowa.
- Masz moje słowo - Finn odparł po chwili. Natalie nie wychwyciła w jego głosie zaniepokojenia, co mogło wskazywać, że brat wziął jej słowa za wstęp do jakiegoś żartu. - Czekaj… nie mów, że Kieran ci się oświadczył… a ty się zgodziłaś!
- Connor miał wypadek i potrzebuję cię w Portland. - Natalie zupełnie zbyła pytanie brata. - Rodzice będą cię potrzebować przede wszystkim. Nie możesz dzwonić do mamy ani taty, ani nikogo. Cassie też nie może. Bo oni jeszcze nie wiedzą nic. Dlatego ta przysięga. Wsiądziesz w najbliższy lot i przylecisz, dobrze? - Zawiesiła głos w oczekiwaniu, wiedziała, że dużo wymaga, bo Finn był tym, który miał, przynajmniej w oczach Natalie, najbardziej normalne życie z nich wszystkich. A na pewno na takie wyglądało.
- Przylecę - mężczyzna przyrzekł bezbarwnym głosem. - Czy ten wypadek… Teraz już wszystko dobrze, tak? - zapytał z nadzieją w głosie.

Melissa w międzyczasie położyła Arthura na kozetce i podała mu nerkę, do której znowu zaczął wymiotować. W powietrzu unosił się nieprzyjemny zapach zwróconej substancji, więc podeszła do okna, aby je otworzyć.
- Już jest - rzuciła do Natalie. - Widzę taksówkę!
- Pójdziesz po nią, dobrze? Proszę - to ostatnie słowo wyszło znacznie bardziej jękliwie, niż zamierzała, ale nie zawstydziła się. Do cholery, to był wielki rodzinny kryzys i miała prawo jęczeć, płakać i wyć. A do słuchawki rzuciła:
- Finn… tobie mogę powiedzieć, bo nie zwariujesz, ale gdyby było dobrze, nie prosiłabym cię, żebyś przyjeżdżał, no nie? - Zauważyła celnie. - Po prostu powiedziałabym ci śmieszną historię przez telefon, a to… to nie jest na telefon. Finn - znowu prawie jęknęła. - Muszę jeszcze wykonać kilka telefonów, okej? Po prostu… przyleć, jak tylko będziesz mógł, ale nie gadaj z nikim w międzyczasie. Dzwoń do Arthura. jak już będziesz na lotnisku, powie ci, gdzie jechać, czy do domu, czy do szpitala. - Natalie słyszała ciszę w słuchawce, ale czekała na odpowiedź. Wiedziała, że wymaga dużo, ale tym razem… tym razem musiała.

Melissa niechcący posłała Natalie lekko nieprzyjemne spojrzenie. Rozmowa z matką byłego męża była ostatnią rzeczą, jaką w życiu pragnęła. Bez słowa wyszła z pokoju - zapewne po to, aby wykonać prośbę.

- Słuchaj, Natalie… ja muszę powiedzieć o wszystkim Cassie. Nie mogę po prostu zniknąć. Ona zostanie w domu i zajmie się naszym synkiem… ale trzeba wyjaśnić jej moją nieobecność. Przekażę jej, aby nikomu o tym nie mówiła - dodał. - Natalie… trzymaj się. Lecę do was - dodał opiekuńczo.

Natalie miała już dość tych wszystkich telefonów, ale miała jeszcze do wykonania co najmniej dwa. I nie mogła odpuścić, bo były to chyba dwie najistotniejsze rozmowy ze wszystkich.
Ręce znowu zaczynały jej drżeć, i prawie nie trafiła w imię “Kieran”. Znowu przyłożyła słuchawkę do ucha i czekając aż odbierze, spojrzała na swojego brata.
- Musisz się trzymać, bo nie wiem, czy ja nie będę musiała zniknąć na chwilę. - Powiedziała do niego. Wyglądał nieco lepiej, może te awaryjne nawadnianie rzeczywiście pomagało i nie był to tylko mit. - Musisz się trzymać, bo nic z tego nie jest twoją winą.
- On wziął moje kluczyki. Do mojego samochodu. Gdybym tylko miał je schowane w kieszeni, a nie na stoliku… - zaczął Arthur. Naczynie od Melissy było już wypełnione treścią pokarmową, natomiast mężczyzna… choć wyglądał co prawda lepiej… jeszcze nie skończył wymiotować. - Pomożesz mi dotrzeć do ubikacji? - poprosił. - A może sam dam radę… - dodał, po czym wstał i momentalnie zaczął się chwiać.

- Hej, Natalie! Jesteś jeszcze na komisariacie? - w telefonie rozległ się zaniepokojony głos Kierana. - A może w szpitalu? Próbowałem się dodzwonić, ale nie mogłem… Wszystko w porządku? Jestem pod twoim domem i zastanawiam się, jak nakarmić Minnie. Obchodzę dookoła w poszukiwaniu jakiegoś otwartego okna i boję się, że zaraz ktoś weźmie mnie za włamywacza… i po części miałby rację - zaśmiał się nerwowo.

- Kieran, moment! - powiedziała szybko do telefonu. - Arhur, siadaj! - dodała polecenie do brata. Wzięła do ręki nerkę, której zawartość bezceremonialnie wylała do kosza na śmieci, który stał w rogu, po czym oddała naczynie bratu.
- Kieran, jestem w szpitalu, nie dotarłam nigdy na posterunek, ale o tym… potem. Potrzebuję cię w szpitalu, Legacy Good Samaritan, zaraz będzie tu pół mojej rodziny. I to potrzebuję nie tylko jako wsparcie, ale też jako prawnika. Możesz przysłużyć się twojemu potencjalnemu przyszłemu szwagrowi - ach, była bezlitosna, nęcić Kierana ślubem, to był cios prawie poniżej pasa, ale to sam Finn jej podsunął ten pomysł. Poza tym ten pomysł nie odstręczał jej tak, jak kiedyś.
- Minnie dostała dużo chrupek, nie martw się o nią, jeden opuszczony posiłek nie zaszkodzi. Klucze na pewno ma pani O’brian.
- Porozmawiam z nią - odparł. W tle było słychać szczeknięcia Minnie, która chciała powitać mężczyznę, lecz bariera jej na to nie pozwalała. - To ta, która miesiąc temu przebiła moje opony? - zapytał, kiedy nagle coś sobie przypomniał. - Dlaczego potrzebujecie prawnika? Jakaś operacja, którą przeprowadzał Arthur, nie powiodła się i teraz ma na karku wściekłą rodzinę?

Tymczasem brat Natalie odłożył nerkę i ponownie ruszył do drzwi. Zapewne zwracanie zawartości żołądka nie było jedyną rzeczą, do której potrzebował ubikacji. Pociągnął za sobą stojak z kroplówkami. Prędko wtłaczały płyny do żył… które następnie przechodziły przez nerki i trafiały prosto do pęcherza. To najpewniej on doskwierał mu w tej chwili najbardziej.
- Już jestem - drzwi otworzyły się i do środka weszła Mia Douglas. Miała na sobie rozpinaną, śnieżnobiałą koszulę, na którą zachodziły czarne spodnie aż do talii. Spinał je skórzany pasek z Dolce & Gabana. Na to nestorka rodu zarzuciła swój ulubiony sweterek ecru z limitowanej kolekcji Prady. Jedyny taki na świecie. - Czy ktoś wyjaśni mi o co...?

Niestety wszystko zostało przerwane, kiedy Arthur potknął się i upadł na swoją matkę. Uderzenie torebki o brzuch pijanego mężczyzny wyzwoliło kolejne fale torsji. Ulubiony sweterek ecru zniknął pod falą wymiocin, a Mia Douglas wydała pisk godny śpiewaczki operowej.

- Sama do końca nie wiem o co chodzi z Arthurem - ze stoickim spokojem oznajmiła do telefonu, chwilowo ignorując ludzki kłębek. - Ale to nie tylko to. Błagam przyjedź, bo tu zdarzyło się znacznie więcej… zaraz muszę powiedzieć mamie. O’brian razem z pytaniem o klucze wręcz czekoladę i butelkę burbona i będzie zadowolona. Muszę kończyć, proszę przyjedź - zakończyła dramatycznie i rozłączyła się.
- Dzień dobry mamo - powiedziała do kobiety, która próbowała wydostać się spod swojego najstarszego syna, pochylając się przy okazji i nieco przetaczając brata na bok.
W całej tragedii i grozie tej sytuacji Natalie miała ochotę się teraz histerycznie roześmiać. W końcu w życiu jej matka nie śmierdziała, nie mówiąc o nieestetycznym wyglądzie. Zawsze, nawet pomagając ojcu sprzątać garaż, wyglądała jak estetyczny pączek składający się z idealnie dobranych kolorów, dobrych materiałów i mgiełki ekskluzywnych zapachów. Nawet pieprzone róże przed domem pieliła w białych spodniach, klęcząc na specjalnym kocyku “do pielenia”, a niewinnej bieli nie śmiała skazić żadna przypadkowa grudka ziemi.
- Arthur musi do łazienki, więc ty sobie tu chwilowo usiądziesz, a ja go zaprowadzę - zaproponowała, podnosząc maminą torebkę i zgarniając obie w stronę jednego z łóżek. - Zamknij za nami drzwi na klucz - zaorydnowała. Może Natalie była w tym momencie nieco za bardzo przewrażliwiona, ale o śmierci brata matka nie mogła dowiedzieć się przypadkiem od kogoś wpadającego do pokoju. - Przyniosę też coś do wytarcia. Zapukam trzy razy, bo trzy razy, dobrze? - Spojrzała na nieco zdezorientowaną kobietę, starając się jednocześnie podtrzymać za ramię Arthura, w drugiej piastując stojak z kroplówki.

Mia Douglas usiadła na krzesełku i wpatrywała się bezmyślnie w jakąś nieokreśloną dal.
- Jeszcze nikt mnie w życiu tak nie upokorzył! – rzuciła wysokim tonem. – Czy ten dzień może być jeszcze gorszy?
- Chodź, proszę – jęknął Arthur, wsparty na ramieniu siostry.
Ruszyli do ubikacji. Mężczyzna dawał określone komunikaty, gdyż Natalie nie do końca orientowała się, gdzie może znajdować się poszukiwane pomieszczenie.
Wreszcie znaleźli się w męskiej toalecie. Natalie zostawiła brata w kabinie. Wreszcie mogła odetchnąć w spokoju.
Kobieta wykorzystując moment spokoju, zaś niekoniecznie ciszy, stuknęła kontakt Petera. Nie sądziła, że odbierze, ale to od tego postanowiła zacząć. Potem miała parę pomysłów, z kim próbować, ale nadal żyła nadzieją. Miała wrażenie, że słyszy dudnienie własnej krwi w uszach. A Peter pozostawał ostatnią niewiadomą z dzisiejszego dnia, którą uważała, że powinna się przejmować.
Niestety mężczyzna nie odbierał. To nawet nie musiało oznaczać nic złego. Tysiąc razy mógł zgubić komórkę, lub mogła zostać zniszczona. Mógł ją wyłączyć, nie chcąc, aby dzwonek zdradził go w krytycznej chwili. Chyba pozostało Natalie pokładać wiarę w swojego przyrodniego brata, a także w starania policji i FBI. Sama niestety nie mogła mu w tej chwili pomóc.

- Już jestem - Arthur przemówił ochrypłym tonem, wychodząc z kabiny. - Możemy wracać. Ja… to ja powinienem jej o wszystkim opowiedzieć.
- Jest jakiś lekarz znajomy, dobry kardiolog, którego mógłbyś mieć w pobliżu? Boję się, że coś się jej stanie, jak się dowie - oznajmiła, robiąc miejsce bratu i zaglądając do środka kabiny, żeby ocenić jej czystość. - I wolałabym ja jej to powiedzieć, nadal jesteś nieco nietrzeźwy.
- Och, możesz być pewna, że zdążyła się już o tym przekonać - Arthur odparł gorzko. - Jeżeli chodzi o kardiologa… jesteśmy w szpitalu, ktoś na pewno się znajdzie. Chociażby Melissa! W ogóle… moja była żona… Mimo wszystko, ona jest teraz taka… taka kochana - mruknął, przeciągając zgłoski pod wpływem alkoholu. - Czy możesz mi przypomnieć, dlaczego się rozstaliśmy?
- Bo uważała, że jesteś pracoholikiem i ona musi poświęcać swoją karierę dla twojej? Bo pocieszała się długimi rozmowami przy winie z innym? Bo była wredną pipą, która uważała, że za dużo czasu poświęcasz rodzinie, a twoja rodzina to TYLKO ona i Becca? Bo chciała ostatecznie w ogóle pozbawić cię praw do córki? Serio, znajdziemy ci jakąś miłą, inną… Może patchworkowa rodzina, co ty na to? Mam koleżankę poznaną w eee… pracy, mogłabym cię ustawić na randkę, dużo pracuje z domu, tylko czasem musi… wyjeżdżać w delegacje. - Gadanie o pierdołach pomagało nie myśleć o Connorze. Planowanie randek starszemu bratu tym bardziej. Mogło się wręcz wydawać, że jest zupełnie normalnie.

Natalie podczas swojego małego wywodu namoczyła papierowy ręcznik i zaczęła wycierać Arthurowi twarz, następny zaś przeznaczyła na starcie z jego koszulą i spodniami.
W tej samej chwili do łazienki wszedł mężczyzna, który był raczej pracownikiem tej placówki, sądząc po wiszącym u dołu jego bluzki identyfikatorze. O jego pracowniczej przynależności mógł świadczyć również kolor jego odzienia - zgniłozielony, chyba desygnowany do chirurgii. Mężczyzna zawahał się i spojrzał nieco zdziwiony na Natalie.
- Spoko, sikaj, przecież nie będę się gapić - wypaliła opryskliwie, płosząc faceta. - Dobrze Arti, tu ci wciskam do kieszeni ręczniki, namoczymy je wodą z butelki i damy mamie. Pójdę po wodę do automatu. - Jednocześnie mówiąc to, wepchnęła sobie do lewej kieszeni sporą część ręczników.
Ze zgrozą zauważyła za to, że cały czas pod pachą piastuje przeklętą kukłę. Mimo zbierania matki i brata z podłogi, prowadzeniu tego drugiego do łazienki i próbach ogarniania stłuczonej rodziny nadal miała tę cholerną kukłę pod pachą! Prawie jak jakąś pieprzoną narośl.
- No kurwa - powiedziała do trzymanej przez siebie w obu rękach lalki, wyprzedzając brata o krok i otwierając drzwi z łazienki lekkim pchnięciem biodra. Kukle patrzyła prosto w oczy, trzymając obie dłonie na jej policzkach. - Odezwałabyś się, co! Masz chyba mnóstwo przygód - wysyczała w stronę szklanych oczu i ostatecznie przekroczyła próg łazienki, robiąc krok w prawo, gdzie widziała automat z przekąskami i napojami.
 
__________________
"First in, last out."
Bridgeburners
Morri jest offline  
Stary 16-01-2017, 23:20   #48
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Przed posiłkiem

Sharif Khalid stał wyprostowany w lekkim rozkroku i z dłońmi założonymi za plecami. W obcisłym t-shircie podkreślającym jego muskuły oraz w czarnych spodniach prezentował się jak typowy wojskowy albo agent specjalny. Co jakiś czas przecierał łysinę dłonią, poprawiając przy okazji opatrunek na potylicy. Przyglądał się zebranym kobietom, a po jego ciekawskich spojrzeniach łatwo było wywnioskować, że żadnej z nich nie znał. No… może poza jedną. Widząc Alice całą i zdrową, skinął jej uprzejmie głową i uniósł lekko kącik ust.
- Detektyw śledczy Sharif Khalid - przedstawił się mężczyzna, w razie gdyby ktoś nie wyłapał jego imienia.

Po głowie Alice krążyły dwie myśli… Pierwsza, która nie dawała jej spokoju już od momentu, gdy została zgarnięta z korytarza… Jaka? Sharif. To on też był z IBPI? I cały czas nic nie mówił?! Druga sprawa, może mniejszej wagi, ale chwilowo dość istotna to fakt, że w momencie gdy przechodziła przez furtkę nie była sama… A ten ktoś z kim szła, najpewniej został samotnie, kompletnie skołowany. Musiało to być dla Pyotra naprawdę niesamowite doświadczenie, jeszcze bardziej potwierdzające nieprawdopodobność osoby Alice. I miała cichą nadzieję, że nic mu jednak nie będzie.
Tak czy inaczej, jej wzrok to przeskakiwał po osobach, które były z nią prowadzone, to padał na Sharifa i śpiewaczka zdawała się chcieć wywiercić mu dziurę w czaszce, tak intensywnie wpatrywała się w jego osobę.
Wreszcie gdy spojrzała na siebie w jednym z luster, o mały włos nie przestraszyła się, że to jakaś jej prababka wstała z grobu i patrzy na nią w lustrze, a nie że to ona sama. Wdzięcznie przyjęła więc rzeczy. A gdy mieli już czas dla siebie, a wilgotne włosy Alice poskręcały się w nieładzie z powodu braku możliwości uczesania ich, dziewczyna popatrzyła po pozostałych kobietach, po czym zacisnęła usta w kreskę i znów przyjrzała się Sharifowi
- Czemu nic nie mówiłeś, że też jesteś od nas?! - wydusiła pytanie swoim melodyjnym głosem.
- Czemu miałbym o tym mówić nieznanej osobie? - odparł pytaniem, unosząc brew, wyraźnie zaskoczony.
- No przecież… Tamten Rosjanin… - poruszała rękami jakby wskazując niewidzialnego, nieobecnego mężczyznę, po czym ręce jej opadły i westchnęła. No tak. Może miał rację. Ale wychodziło na to, że była gotowa strzelać do detektywa z IBPI… Myśląc, że jest zły. Przytknęła dłoń do czoła.
- Aha. - oznajmiła, nie tłumacząc nic dlaczego, ani co to miało znaczyć. Westchnęła po raz drugi i wyprostowała się, wyciągając do niego bardziej oficjalnie rękę
- Alice Harper. - oznajmiła, jakby wcale nie słyszał tego już ze dwa razy.
Irakijczyk rozluźnił się i pochylił do kobiety, przyjmując jej dłoń i uściskając lekko.
- Dobrze cię widzieć całą. I… przepraszam za zamieszanie. Naprawdę nie byłem niczego świadom. Ani listy, ani twojej przynależności - wyjaśnił, po czym puścił jej dłoń i wrócił do wcześniejszej postawy, prostując się i wbijając wzrok przed siebie, gdzieś w ścianę. Być może dla niego cała ta sytuacja była równie zaskakująca i starał się to ukryć.

Lotte pokrótce zlustrowała wszystkich zebranych w sali. Nie było to jej pierwsze spotkanie, ani drugie, dlatego też przestała przywiązywać większą wagę do konwenansów. Oceniła wstępnie zebranych detektywów, ale jak zawsze pamiętała, że pozory mylą i lepiej obserwować niż słuchać. Wszak gesty nie kłamią. Wstrzymała spojrzenie na Imogen, którą od razu rozpoznała. Zdawać by się mogło, że przeszedł przez jej twarz grymas niezadowolenia czy złości, który jednak szybko zmienił się w łagodną, spokojną minę. Zrobiła to samo w stronę jedynego, jak na razie, mężczyzny lecz tylko kącik ust drgnął jej ku górze. Rozpoznała w nim poszukiwanego przez policję przestępcę. Nie zrobiło to na niej większego wrażenia, bo sama przywykła do dziwnych zbiegów okoliczności, które zawsze miały drugie dno. Mimo to, przebłysk uśmiechu przeszedł przez jej twarz, domyśliwszy się, że musiał on mieć ciekawy dzień, podobnie jak i ona.
- Witam wszystkich, nazywam się Lotte Visser – rzuciła chłodno, gdy zapadła krótka pauza. Wybrała sobie jedno z krzeseł i zasiadła na nim. Musiała dojść do wniosku, że na obecną chwilę więcej słów nie jest potrzebnych. Wyglądała też na trochę zamyśloną.

Kobieta wyglądająca na około 25 lat, mająca jasne blond włosy związane teraz z tyłu głowy, która tak jak wszyscy tu była ubrana w czarne spodnie i tego samego koloru koszulkę, nie odezwała się nawet raz odkąd Conrad zebrał wszystkich razem. Nawet gdy salę opuścił Koordynator ta dalej siedziała w milczeniu, nie wykazując zainteresowania pozostałymi. Jej nieobecne spojrzenie było wbite w blat okrągłego stołu, a na jej twarzy malowało się zmartwienie.
Dopiero, gdy odezwała się Lotte Visser ta podniosła na nią spojrzenie. Akurat gdy ta grymas złości zdążyła zmienić na uprzejmy uśmiech. Blondynka dopiero teraz rozejrzała się po zebranych. Twarz śniadego mężczyzny wydawało jej się, że skądś kojarzy, ale nie wiedziała skąd. Do brunetki Immy uśmiechnęła się nieznacznie i na koniec zatrzymała wzrok na Lotte. Nie wiedząc jednak co jej powiedzieć odwróciła spojrzenie na tych, którzy jeszcze jej nie znali.
- Imogen Cobh... Znaczy Imogen Olander, Detektyw Śledcza - poprawiła się. W ostatnim czasie zdecydowanie za dużo razy słyszała swoje stare nazwisko. Z uwagi, że “misja” miała być tylko w celu przeniesienia ich, z braku miejsca w Oddziale do innego, w miarę bezpiecznego miejsca to Immy nie widziała powodu, żeby traktować to wprowadzenie tak samo jak poprzednie. Dlatego nie wspomniała ani o swoich umiejętnościach ani o Skorpionie.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 16-01-2017, 23:55   #49
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Posiłek: część pierwsza

Wnet drzwi otworzyły się, lecz wbrew oczekiwaniom zebranych do pomieszczenia nie wszedł Egelman, lecz… jakaś inna kobieta w prostej, czarnej sukience i włosami spiętymi w dyskretny kok.

- Witam państwa, nazywam się Alice i przybywam z gastronomii. Czy życzą sobie państwo kawy, herbaty lub może jakiegoś posiłku? Jest dla nas ważne, aby Detektywi byli w pełni sił i w dobrym stanie przed rozpoczęciem śledztwa.

Coś w jej tonie oraz szybkości wypowiedzi sugerowało, że musiała wielokrotnie korzystać z tej formułki. Po chwili wniosła do środka duży wózek na kółkach z termosami, filiżankami i kilkoma daniami przykrytymi metalową pokrywką.

- Krewetki smażone w czosnku z duszoną cebulą, chili con carne lub wegetariański ratatouille. Czego sobie państwo życzą? Jeżeli chcieliby państwo spróbować czegoś innego, mogę przygotować i za chwilę wrócić.
- Poproszę ratatouille - odezwała się Imogen od razu, jak tylko Alice wymieniła co ma przy sobie. Szwedka z doświadczenia wiedziała, że lepiej nie wydziwniać przy zamówieniu, bo można było tylko skończyć głodnym. - I jakąś colę lub pepsi jeśli można - dodała z uprzejmym uśmiechem, który Alice z obsługi kuchennej błyskawicznie odwzajemniła. W następnej chwili postawiła przed Olander parujący półmisek pełen potrawki z bakłażana, suszonych pomidorów i z wędzonymi boczniakami oraz marynowaną cukinią w zalewie z octu balsamicznego z dodatkiem migdałów w słupkach i szczyptą pokrojonej w kostkę szalotki i papryczki chili. Dołączyło do tego rozkrojoną bagietkę posmarowaną masłem i przyprószoną pokrojoną cieniutką pietruszką.
Immy podziękowała Alice za jedzenie po czym od razu zabrała się za jedzenie. Po całym dniu wrażeń, czując teraz tę aromatyczną woń dania, głód dopadł ją ze wzmożoną siłą.

Sharif na chwilę przestał udawać posąg i odwrócił się do wchodzącej kobiety. Odetchnął głęboko zapachami, które wydobywały się spod pokrywek i nieszczęśnie docierały do jego nozdrzy. Irakijczyk poczuł, jak jego długo ignorowany żołądek odezwał się niczym wilk spuszczony ze smyczy i z tego co było słychać, nie miał zamiaru poddać się bez pożarcia jakiejś ofiary. No tak, bo kiedy ostatnio Khalid coś jadł? Dzisiaj rano… chyba.
Mężczyzna uniósł dłoń, zwracając na siebie uwagę Alice-kucharki.
- Ja bym poprosił te krewetki. I kawę, czarną bez mleka, jeśli można - odezwał się pokornie, widocznie nie nawykły do zamawiania swoich posiłków. Z reguły to on je przyrządzał, toteż dziwna była dla niego ta sytuacja.
Po tych też słowach podszedł do stołu i spoczął na krześle, wciąż jednak trzymając plecy prosto, jakby co najmniej generał obserwował zebranych Detektywów przez lustro weneckie. Wnet podeszła do niego kucharka z talerzem pełnym wysmażonych na maśle skorupiaków. Tonęły w pokrojonej pietruszce, a obok nich ułożona została duszona cebula. Sharif otrzymał również aromatycznie pachnącą, chrupiącą bagietkę i kubek czarnego, parującego napoju.
- Dziękuję - rzucił uprzejmie Detektyw i skinął kobiecie głową. Podsunął sobie zastawę i obrzucił głodnym spojrzeniem przygotowaną dla niego potrawę. Z trudem powstrzymał się przed oblizaniem wargi. Nie wziął się jednak od razu za jedzenie. Zamiast tego podniósł wzrok na pozostałe kobiety siedzące przy stole i złożył grzecznie dłonie, czekając, aż i one dostaną swoje posiłki.

- Czy zdecydowały się już panie? - pomoc kuchenna zwróciła oczy na swoją imienniczkę Alice, Natalie oraz Lotte.

Alice początkowo gotowa była nawet do wymiany zdania z pozostałymi Detektywami. Miała nawet wszelkie objawy szczerej woli i chęci, bo gdy panie się przedstawiały, rudowłosa przesuwała po nich wzrokiem z uprzejmym uśmiechem. Nie miała przecież powodów, by ich nie lubić. Nie wyglądały na osoby złe. Zaraz jednak do pomieszczenia weszła osoba, prowadząc ze sobą dość istotny przedmiot = wózek z jedzeniem!
Dobry Boże, ale jej zaburczało w żołądku. GODZILLA! Aż przytknęła do niego dłoń, aby uciszyć głodnego zmutowanego wybuchem atomowym jaszczura.
‘Alice?’ - przeszło jej przez myśl, że ta szanowna pani dobrodziejka, która przyniosła im posiłek była jej imienniczką, co tylko podniosło bardziej na duchu pannę Harper i jej mniemanie o kobiecie podskoczyło o kolejne stopnie w górę.
Rudowłosa stała przez dłuższą chwilę, zastanawiając się, którą z potraw wybrać. Przecież na kolację poprzedniego dnia zjadła ledwo co, może i wykwintnie, ale nie za dużo, a dziś była ledwo o batonikach? To to był dla niej jak dar z nieba, te pysznie wyglądające potrawy. Miała ochotę pazernie i jak niezdecydowana mała dziewczynka podejść do kobiety i poprosić po kawałeczku z każdego dania, ale jakby to źle świadczyło o jej manierach! Babcia się zawsze wściekała… Że nie można być pazernym, bo potem się idzie do Piekła za zachłanność.
Alice zacisnęła wargi w cienką kreskę i niemal potupała nóżką.
I choć przez chwilę czuła się jak niezdecydowany osiołek, nie mogący wybrać między słomą, a owsem, to głodny brzuszek zawołał ‘JEŚĆ DO CHOLERY’ i śpiewaczka pokręciła głową jakby wracając myślą do ‘tu i teraz’
- Ym tak. Wszystko wygląda tak znakomicie, ale ja też wezmę krewetki. - oznajmiła uprzejmie uśmiechając się do Alice-kucharki jakby była Madonną.
- I herbatę… z łyżeczką cukru… Bardzo poproszę. - dodała jeszcze. Miała ochotę na chili, ale ze względu na to, że od wczoraj praktycznie nic nie jadła, wolała nie nockoutować żołądka. A lubiła krewetki. Była tak głodna, że podeszła do miłej kobiety i czekała na talerz i szklankę, żeby się już pani-Madonna-Alice nie fatygowała.
Visser uśmiechnęła się na widok kobiety z jedzeniem. Czekała na tą możliwość, która przeważnie pojawiała się przed każdym zadaniem. Nie dość, że miała praktycznie nieprzespaną noc, to sporo czasu minęło od ostatniego posiłku.
- To ja skuszę się na chili. – Rzuciła lekko ożywiwszy się. – Do tego herbatę, bez dodatków.

Po chwili zarówno przed Alice Harper, jak i Lotte Visser zostały ułożone parujące półmiski. Chili con carne było podawane w zapiekanych, chrupiących paprykach. Smak farszu z zeszklonej cebuli, fasoli i pomidorów pelati dopełniała wołowina marynowana w sosie sojowym. Całość została przyprószona szczyptą oregano i kminu.

- Czarna, zielona, a może earl grey? - kobieta zapytała śpiewaczkę i architektkę. Po usłyszeniu odpowiedzi uśmiechnęła się i zalała torebki wrzątkiem. Podała filiżanki wraz z cukiernicą pełną kostek sacharozy. - Czy ktoś chciałby napić się lemoniady? - wyszczerzyła się promiennie, podnosząc dzbanek pełen limonkowego napoju. - Zrobiona tuż przed chwilą.

- Ja podziękuję - odparł Sharif ich gospodyni i podsunął sobie krzesło bliżej stołu. Wyglądało na to, że przynajmniej większość z jego nowych towarzyszek dostały to, o co prosiły.
Irakijczyk wiedział, że ta sielska atmosfera jest tylko ułudą. Po pierwsze, to nie był towarzyski posiłek, a przynajmniej nie mógł się ciągnąć na pogawędkach. Mieli niecałe pół godziny na zjedzenie swojego obiadu i przejścia odprawy do misji, która właściwie lada moment mogła się zacząć.
Khalid, rozluźniając się nieco, posłał spojrzenie wszystkim zebranym. Z tego, co udało mu się usłyszeć, wszyscy w piątkę przeszli przez portal mniej więcej w tym samym czasie. Sharif zastanawiał się, czy zebranie takiej drużyny jest tylko dziełem przypadku, czy łączyło ich więcej, niż Detektyw był tego świadom.
Spojrzenie Sharifa zatrzymała jedyna blondynka w drużynie. Wyglądała na dość oderwaną od otoczenia, jakby inne, ważniejsze myśli zaprzątały jej głowę. Nie patrzyła na to, czy inni zaczęli już jeść, albo czy w ogóle wciąż oddychają przy stole. Przeciętny obserwator mógł to odebrać jako zachowanie egoisty, który nie czuł potrzeby patrzenia na innych. Doświadczenie mężczyzny podpowiadało mu jednak, że za takim postępowaniem zazwyczaj ukrywało się drugie dno.
- Wszystko w porządku, panno... Imogen, jeśli dobrze zapamiętałem? - zagaił do kobiety po chwili zastanowienia. - Słyszałem, że część detektywów została ściągnięta do oddziału w apogeum kłopotów, jakie sprawiła mafia z Portland. Widziałem wielu rannych. - Sharif ponownie wyprostował się na krześle i spojrzał po reszcie Detektywów, tak, by nie poczuli się wykluczeni z rozmowy.

- Hym? - Olander uniosła nieobecne spojrzenie znad swojego talerza, którego większą część zdążyła w tym czasie opróżnić, na jedynego mężczyznę jakiego mieli w tej chwili na sali. Zawiesiła na nim wzrok wpatrując się w niego swoimi błękitnymi oczami w zamyśleniu, jakby jego słowa dopiero do niej docierały. Przełknęła kęs, który miała akurat w ustach, spojrzała na swój talerz, później po zebranych.

- Nie - Imogen pokręciła głową. - Jest bardzo kurewsko nie w porządku - odparła Sharifowi, ale choć użyła przekleństwa to jej ton głosu raczej wykazywał rezygnację i skrajne zmęczenie niż złość. - Konsumenci urządzili sobie rzeźnię Detektywów, których nazwiska umieścili na liście, nasyłając na nas włoską mafię. Jeden z włochów, przebrany za policjanta próbował mnie dziś zastrzelić, miał nawet prawdziwy radiowóz - westchnęła. - Wielu detektywów żyje tylko dlatego, że szef ruskiej mafii nie lubi się z szefem włoskiej mafii. Szczęście w nieszczęściu, co nie? Mamy chaos taki, że nikt nie wie co się dzieje - mówiąc to zaczęła dźgać pozostałość swojej potrawy widelcem. - Prawdopodobnie wciąż brakuje nam dwóch z trzech stron listy śmieci. Tak, jest chujowo - pokiwała głową, a mówiąc ostatnie słowa jakby straciła apetyt, bo po ostatnim dźgnięciu swojego jedzenia, zostawiła widelec na talerzu, a sama podparła głowę na rękach opartych łokciami o blat stołu. Otworzyła usta jakby chcąc dodać coś więcej w tym temacie, ale zrezygnowała.
- Mówcie mi Immy - dodała na koniec, chcąc uniknąć zdrabniania jej imienia przez nich na własną rękę. - Podejrzewam, że tam, gdzie nas wyślą wcale tak bezpiecznie jak mówi Egelman, nie będzie, więc miło by było jak podzielimy się między sobą tym co mamy. Może to zwiększyć nasze szanse na przeżycie - wzruszyła ramionami. - Nie jestem parapersonum, mam Skorpiona z modułami językowym, pomiarowo-obliczeniowym i radiem. Mam też wyszkolenie policyjne - zaczęła pierwsza, dając przykład reszcie.

Sharif oparł łokieć o blat stołu i przytknął zaciśniętą pięść do ust, po czym odchrząknął dyskretnie. Po jego reakcji łatwo było odczytać, iż był lekko zaskoczony wylewnością i bezpośredniością rozmówczyni. Pokiwał głową i zrobił współczującą minę.
- Taak… - powziął się wreszcie na odpowiedź. - To nie był najszczęśliwszy dzień dla naszego wydziału - odparł neutralnym głosem i podrapał swój zarost.
- Ja jestem bez Skorpiona - zwrócił się ponownie do Imogen, podłapując jej inicjatywę. - A poza tym… cóż, potrafię stawać się niewidzialny dla termowizji.
Widząc, że przez ten czas już wszyscy siedzieli z talerzami, nachylił się w końcu nad swoim.
- Smacznego - powiedział i wziął się za konsumowanie skorupiaków.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline  
Stary 17-01-2017, 09:25   #50
 
Szaine's Avatar
 
Reputacja: 1 Szaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputację
Posiłek: część druga

Lotte spojrzała kątem oka to na Imogen, to na Sharifa. Choć powiedzieli oni mało, to z tych kilku zdań wyciągnęła wniosek, że ona ma pełną listę z nazwiskami, a oni tylko część, o ile mowa była o tej samej liście. To by znaczyło, że jej informacje mogą być jeszcze przydatne. Wbiła wzrok w talerz i jadła spokojnie, popijając zieloną herbatę raz po raz i przysłuchując się dalszej rozmowie, sama w niej na razie nie uczestnicząc. Natomiast Alice z początku, gdy usiadła to jedyne co uczyniła to zabrała się za jedzenie. Była w końcu wygłodniała niczym wilk. Dopiero, gdy jej żołądek został usatysfakcjonowany posiłkiem, powoli zabrała się do picia herbaty. Przy okazji w międzyczasie przysłuchiwała się rozmowie Imogen i Sharifa. Zerknęła na jedyną dziewczynę, która do tej pory jeszcze nic sobie nie zamówiła, po czym zwróciła swoje duże, zawsze lekko zamyślone spojrzenie na Lotte. Podniosła szklankę z herbatką do ust i teraz nie dość, że poczuła wreszcie zmęczenie, to poczuła się znowu jak Kapelusznik.

- A ty? Masz Skorpiona, albo jakąś zdolność? - zapytała zwracając się do Lotte, ale sama jeszcze o sobie też nic nie powiedziała. Nadal dmuchała delikatnie na herbatę.
Krótkie spojrzenie Visser posłała kobiecie, której imienia nie uchwyciła zbytnio i równie krótko odpowiedziała jej przeczącym kiwnięciem głowy.
- Skorpiona nie posiadam. – Rzuciła, po czym wróciła do jedzenia, jakby ignorując dalszą część pytania Alice.

Olander przyglądała się temu dziwnemu przedstawieniu, nie rozumiejąc, z czym mają problem Alice i Lotte, bo obie usilnie starały się być tak bardzo tajemnicze. Immy przewróciła oczami, sądziła, że skoro Sharif tak ładnie złapał, o co chodzi w tej części spotkania, to reszta pójdzie za jego przykładem. Widocznie gdzieś był problem i trzeba było kobietom pomóc.

- Lotte jest Parapersonum. Przez dotyk czyta ładunek emocjonalny z przedmiotów - Imogen sądząc, że Visser ma coś w rodzaju napadu nieśmiałości, przyszła jej z pomocą i wyjaśniła za nią. - Jak to działa to już niech sama opowie - dodała licząc, że zachęci ją swoim wsparciem. Następnie spojrzała na Natalie, która była bardzo milcząca. Była przy tym jak jej brat się załamał, więc uznała, że jej nie będzie wciągać na siłę do tej rozmowy.
- A teraz może ty nam o sobie opowiesz? - Imogen spojrzała na Alice wyczekująco.


Harper kiwnęła głową na słowa Lotte, a sama chciała po prostu opowiedzieć o sobie po niej. Napiła się ciepłej herbatki, a w tym czasie Imogen dodała swoje trzy grosze do przedstawienia zdolności pytanej panny, na co również odpowiedziała sinieniem jej głową.
- Jak już mówiłam, mam na imię Alice. Mam Skorpiona, a w nim moduł językowy i walkie-talkie. I również jestem Parapersonum… - dawno tej zabawnej nazwy nie używała. Zamyśliła się na chwileczkę. - Potrafię kopiować charaktery i zachowania innych osób lub postaci. Jednak gdy przebywam w pobliżu czegoś o wysokim poziomie Fluxu, nadaję temu charakter i przejmuję. A im bliżej, tym mocniej. - wyjaśniła, ale czy aby na pewno jasno? Dla kogoś, kto tego nigdy nie widział, mogło to być jednak trudne do zrozumienia. Trzeba było zobaczyć, żeby zrozumieć… - Napiła się znów herbatki.
- Rozumiem, że bezczelność jest wpisana w twoją naturę Immy, ale proszę cię, nie odpowiadaj za mnie. – Wtrąciła bardzo chłodnym tonem Visser, nie spojrzawszy nawet na blondynkę. Przeniosła swój wzrok na Alice, po czym zwróciła się do niej już łagodnym i serdecznym głosem. – Jak radzisz sobie ze Skorpionem będąc Parapersonum?

Sharif w tym czasie zastygł nad talerzem, dyskretnie przysłuchując się wymianie zdań pomiędzy Detektywami. Słusznie uznał, że nie powinien się wtrącać. Wychodziło na to, że blondynka i białowłosa znają się, a nie ma nic gorszego, niż wchodzenie pomiędzy dwie ujadające się kobiety. W końcu przełknął to, co miał w ustach i sięgnął po kolejną krewetkę. Najpierw oderwał jej główkę, z której przykładając sobie do ust, wyssał jej zawartość. Następnie wprawnymi ruchami palców obrał skorupiaka z chityny i odłamał jej odnóża, by zaraz zanurzyć ogon w roztopionym maśle i wcisnąć sobie do buzi. Popędzany malejącym czasem, pochłaniał jedną krewetkę za drugą, co jakiś czas przegryzając bagietką. Zerkał również na Alice, jakby chciał sprawdzić, jak ona sobie radzi z posiłkiem.

Olander chwilę przyglądała się Visser po jej komentarzu, by w końcu westchnąć, gdy uznała, że najwidoczniej Lotte nadal żywi do niej urazę za wydarzenia na Poesii.
- Bezczelność, bezpośredniość, bezceremonialność, impertynencja... Zwał jak zwał - Imogen wzruszyła ramionami. - Po prostu mam wrodzoną niechęć do nic niewnoszących rozmów w czasie kiedy trzeba zająć się konkretami - sarknęła uśmiechając się uroczo do Lotte. Po tych słowach Immy spojrzała po reszcie. - Jestem też byłym pilotem śmigłowcowym, a z obecną tu koleżanką Visser miałyśmy nieprzyjemność spotkać gromadkę wyznawców Kościoła Konsumentów na naszej wspólnej misji, co na przykład dla mnie skończyło się prawie rocznym odwykiem w celu obniżenia poziomu PWF. Więc w sumie obie wiemy czego można się po tych fanatykach spodziewać. A uważam, że jest to ważna informacja do podzielenia się, bo właśnie przez KK mamy ten cały burdel w Oddziale.

Alice zastanawiała się, co też ugryzło tę pannę Lottę. Może miała kamyk w bucie? Rudowłosa napiła się ponownie herbatki, wymyślając kolejne powody nachmurnowości dziewczyny. A gdy ta się do niej odezwała w temacie Skorpiona i jej zdolności, Alice tylko uśmiechnęła się znad filiżanki.

- Stabilizator, rzecz jasna - odpowiedziała jej, jakby to było tak oczywiste, jak to że śniegu żółtego się nie je. Po pewnej chwili Alice zaspokoiła pragnienie i powróciła do jedzenia krewetek. Zaskakująco dobrze radziła sobie z ukręcaniem im główek, dziewczyna musiała wielokrotnie mieć już do czynienia z tą potrawą, a że nie była jedyną osóbką, która zajadała dziś tę potrawę, gdy Sharif popatrzył na nią, ona akurat popatrzyła na niego, ukręcając następną krewetkę z tym swoim miłym uśmiechem. Pojadła jeszcze chwilę, po czym już zupełnie uznała, że ma dość i wróciła do leniwego popijania herbatki. Przysłuchiwała się słowom blondynki. No kobieta zdecydowanie miała interesującą przeszłość i doświadczenia. A czym ona mogła się pochwalić? Kurczę… Postanowiła więc, że nie będzie wyskakiwać z tym od tak i rzekła tylko krótko.
- No to miałaś ciekawe doświadczenia i dużo umiejętności Imogen… A tak na co dzień czym się zajmujesz? - zapytała, zmieniając temat na taki, w którym mogłaby dorzucić coś od siebie.
 
__________________
"Promise me this
If I lose to myself
You won't mourn a day
And you'll move onto someone else."
Szaine jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:26.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172