Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-01-2017, 20:35   #2
Kawalorn
 
Kawalorn's Avatar
 
Reputacja: 1 Kawalorn jest godny podziwuKawalorn jest godny podziwuKawalorn jest godny podziwuKawalorn jest godny podziwuKawalorn jest godny podziwuKawalorn jest godny podziwuKawalorn jest godny podziwuKawalorn jest godny podziwuKawalorn jest godny podziwuKawalorn jest godny podziwuKawalorn jest godny podziwu
Myśliwy Dragomir, zwany Łowczym, miał zamiar właśnie doglądać hodowli psów myśliwskich, którą założył z gnomem nazywającym się Eyarmuck Baggnockle. Dokładniej, to Baggnockle wykładał pieniądze i służył czasami kontaktami handlowymi, a Łowczy prowadził hodowlę, relacjonując ważniejsze rzeczy wspólnikowi. Póki co, inicjatywa rozwijała się dobrze, ale trzeba trzymać rękę na pulsie. W końcu głupio byłoby zmarnować złoto wspólnika, samemu nie wykładając ani grosza. Ale tak to jest, kiedy tylko jedna strona zna się na hodowli. Zresztą, gdyby Eyarmuck znał się na hodowli, to pewnie zająłby się tym już dawno, zanim Dragomir przyszedł do niego z takim pomysłem.
Przed obchodem myśliwy zajrzał jeszcze do gnoma. Ten, gdy tylko go zobaczył, od razu spochmurniał.
- Jest wiadomość do ciebie. Od straży... - powiedział powoli, pokazując mu list.
- O, może udało im się coś ustalić w sprawie Żwawca - ożywił się człowiek.
- Nie, to nie o to chodzi. Swoją drogą, co niektórzy twierdzą, że na tego elfa mówili Żwawy. Wiesz, jak to jest z plotkami.
- Psia trąba... - mruknął Dragomir, zgodnie ze swoim zwyczajem. Zwyczajem stosowanym przynajmniej wtedy, gdy nie był mocno zdenerwowany. - Cóż, może jednak gdy ktoś coś będzie wiedział, to skojarzy "Żwawego" ze "Żwawcem". Dobra, pies mu buty lizał. Co to jest za sprawa? Zaraz, czytałeś?
- Nie, przepytałem strażnika. Miasto wysyła cię na wyprawę...
- Co takiego?!
- Daj skończyć. Strażnik nie powiedział wszystkiego, ale... to wyprawa o charakterze dyplomatycznym.
Dragomir spojrzał na niego ze zdziwieniem. To jakiś nietypowy żart gnoma?
- Nie patrz tak na mnie, wszelkie pytania do straży. W każdym razie, obowiązkowo masz stawić się u komendanta dwudziestego siódmego, przed południem. No i tu pojawia się problem. Co będzie z hodowlą?
Łowczy poważnie się zastanowił.
- Kij wie, o co chodzi i ile ta wyprawa ma potrwać. Póki co na tym etapie pracownik, którego przyjęliśmy, ten Alwin, powinien sobie z tym poradzić... - odpowiedział powoli, dodając w myślach "Mam nadzieję". - Wyłożę mu wszystko, co i jak. A najlepiej to jeszcze mu rozpiszę. Tylko że może potrzebować pomocnika... trzeba by przyjąć tamtego drugiego, co chciał tu pracować.
- Mówiłeś, że to tuman - przypomniał Baggnockle nieco zgryźliwie.
- Pilnowany nie zaszkodzi. Ja go ciągle pilnować nie mogę, ale Alwin jest tu cały czas. Uprzedzę go również o tym.
- Skoro nie mam wyjścia... Ech, to komendant powinien płacić mu wynagrodzenie, skoro cię zabiera... Dobra, ale zostawmy marzenia. Mówisz, że na razie Alwin sobie poradzi... Przynajmniej gdy nic się nie stanie, jak rozumiem... Ale co ja mam zrobić z tą hodowlą, gdy cię tam coś trafi?
Na to Łowczy nie mógł znaleźć dobrej odpowiedzi. Bez odpowiedniego człowieka ta hodowla nie ma racji bytu.
- Tego nie planuję - zażartował. - Przecież nie napiszę ci całego podręcznika, a to i tak byłoby za mało. Pewnie kogoś znajdziesz. Nie wiem, może druidzi Chauntei na początek pomogą, jak im sierociniec wesprzesz. Ty tu znasz się na interesach, nie ja. A teraz muszę napisać instrukcje dla Alwina, następnie wytłumaczę mu, co i jak, no i miałem na dziś parę innych obowiązków przy hodowli. Możesz w międzyczasie posłać do tego gamonia... ekhem, pomocnika? Oby się zgodził, bo nie chcę znosić kolejnego sprawdzania kandydatów...

* * *

W międzyczasie jeszcze przeczytał wiadomość. Miał przygotować się do wyprawy związanej z bezpieczeństwem miasta... Ale jakiej? O co chodzi?
Niezrozumiałe jest, dlaczego na wyprawę komendant nie wyśle swoich ludzi. A jak już wysyła mieszkańców... Cóż, jako myśliwy może i był znany części mieszkańców, w końcu poza tym, że zaopatrywał miasto w mięso i trofea, to jeszcze pomagał farmerom, pasterzom albo drwalom w ich problemach z drapieżnikami i nie żądał zapłaty, gdy ktoś nie miał z czego zapłacić. Inna sprawa, że robił to głównie dla przyjemności polowania.
Te okolice były jego domem, a mieszkańcy... właściwie w pewnym stopniu jego społeczeństwem, choć wolał przebywać w dziczy niż w mieście i nie bez powodu zajął pustą chatkę poza miastem, gdy przybył tu z okolic Skullspear. Mimo to, bezpieczeństwo mieszkańców Bernetogh jest sprawą, dla której mógł gdzieś wyruszyć... tylko co on ma wspólnego z dyplomacją? Raczej nie spełnia tego, czego wymaga się od dyplomaty.
Rozumiał więc jedynie to, dlaczego posłaniec zostawił wiadomość u Baggnockle'a. Gdy Dragomir zgłaszał straży sprawę napaści Żwawca, powiedział im, że czasami można tam go znaleźć... Jego chatki najwyraźniej nikomu nie chciało się szukać.

* * *

Gdy Dragomir skończył swe obowiązki i wracał do chaty, zorientował się, że nie ma przy nim jego własnego ogara myśliwskiego.
- Afer! Kici, kici!
Nie mógł się powstrzymać, by nauczyć go przychodzenia na między innymi taką komendę. Było to niedługo po tym, jak ogar się do niego przypałętał. Łowczy niezbyt go wtedy lubił.
Myśliwy zobaczył po chwili, jak pies zmierza truchtem w jego kierunku.

Gdy dotarli na miejsce, Dragomir usiadł i zaczął drapać psa Afera za uchem, jednocześnie się zastanawiając nad całą sprawą.
- Powinieneś zostać tutaj, gdy wyruszę - odezwał się Dragomir do psa, pomimo że wiedział, że ten go nie zrozumie. - Ale ty nie jesteś w stanie odczepić się ode mnie na więcej niż parę godzin i i tak się przyplączesz... Cóż, może nic ci się nie stanie... - zasępił się.

* * *

Nadszedł dzień zbiórki u komendanta. Dragomir wszedł do siedziby straży, każąc psu zostać przed budynkiem.
Na początku odprawy uniósł ironicznie brwi na słowo "poddani", jednak nie zostało to zauważone przez komendanta... Chyba.
Po przeczytaniu wiadomości od druidów wiele rzeczy stało się dla myśliwego jasnych. Idą do Wężowego Lasu - kto jak kto, ale Dragomir umie poruszać się po lesie, nawet tropić, poza tym zna się co nieco na temacie druidów i tej całej Natury. Chociaż nigdy nie chciał mieć z tym wszystkim zbyt wiele do czynienia, interesował się tematem. A poza tym, trzeba będzie po drodze potraktować strzałami parę zwierząt i pewnie druidów.
Z tymi druidami sprawa jednak nie była taka prosta. Ach, no tak, to wyprawa dyplomatyczna.
Wreszcie można było zadać pytania.
- Moje pytania zależą od jednego - zaczął Dragomir. - Rozumiem, że przed tym wszystkim nie było ze strony druidów żadnych protestów, ostrzeżeń, a te morderstwa były ich pierwszą reakcją? Były jakiekolwiek sygnały, o co mogłoby chodzić? Zgłaszałem co prawda straży, że jakiś szalony elf napadł na mnie za “zakłócanie równowagi nadmiernymi polowaniami”, ale... choćby ci druidzi w ogóle nie znali cywilizacji, to przecież z historii wiadomo, że muszą znać obyczaje na tyle, by takie sprawy załatwiać z oficjalną władzą, a nie z myśliwym... Prawda?
- Nie było żadnych sygnałów ostrzegawczych - Potwierdził komendant. - Pamiętam twoje zgłoszenie, chodziło o elfa o imieniu Żwawiec, prawda? Dopóki las nie przestanie być takim niebezpiecznym miejscem, nie będziemy w stanie nic zrobić w tej kwestii. Szczerze jednak wątpię, by napaść tego elfa miała wiele wspólnego z naszą aktualną sytuacją. Mamy w tym momencie trzy zgłoszenia ataków na podróżnych i patrole w lesie, wszystkie wydarzyły się w ostatnim czasie.
Dragomirowi ulżyło. Czyli agresja druidów nie miała z nim nic wspólnego. Właściwie nie sądził, żeby Żwawiec był ich wysłannikiem, a uważanie siebie za takiego myśliwego, że aż druidzi się na nim skupili, byłoby arogancją... jednak niepewność zawsze była.
Obelard podszedł do biurka i przez chwilę szukał dokumentów w jednej z szuflad.
- Atak niedźwiedzi na patrol w lesie, ankhegów na farmę przy granicy z lasem i rozszarpanie podróżnych przez wilki i pająki. Albo wilki i węże, nie zostało to dokładnie ustalone - mężczyzna schował dokumenty z powrotem do biurka. - Przy tym ostatnim napadzie został znaleziony liścik, który wam przed chwilą pokazałem.
- Rozumiem. W takim razie pierwsza kwestia... Nie ma pewności, że to krąg z Wężowego Lasu. Z doświadczenia wiem, że druidzi są różni i potrafią zabijać się wzajemnie, a co niektórzy są gorsi od tych naszych... nie zdziwię się, jeżeli wmieszali się w to ci od Malara... no, ale to, że tym tutejszym odbiło, to też jest możliwe. Załóżmy więc, że to oni. Cóż, domyślam się, że nie zostałem wezwany jako negocjator, ale i tak się wypowiem. Mamy zachować przyjazne stosunki... Tylko że oni nas zaatakowali. Są ofiary. Przecież nie można tego zignorować. Rozumiem chęć zachowania przyjaznych stosunków, ale nie oznacza to chyba całkowitej uległości? Może i nie znam się na polityce, ale to oczywiste, że to by się na dłuższą metę źle skończyło. Jakaś odpłata z ich strony musi być. A druga kwestia - jeżeli nam tam z nimi nie pójdzie, to dlaczego by ich nie spacyfikować? Nie żebym miał ochotę ich zabijać - ale jeżeli sami chcą wojny, to muszą się z tym liczyć.
 

Ostatnio edytowane przez Kawalorn : 10-01-2017 o 16:11. Powód: Poprawka literówki
Kawalorn jest offline