Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-01-2017, 21:14   #37
Proxy
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
Warunki, w jakich ludzie zwykle mieszkali poza przyzwoitszymi dzielnicami zewnętrznego miasta, były tragiczne. Liczne interwencje w takich miejscach potrafiły bardzo dobrze zobrazować do czego ludzie są w stanie się posunąć, by przeżyć porę burzową. Będąca po drugiej stronie "barykady" pani komisarz nie różniła się od nich za wiele. Sama musiała robić wiele rzeczy, by przeżyć... Praca polegająca na niszczeniu ludziom życia, z uwagi na nieosiągalną dla niektórych ilość pieniędzy, nie była niczym przyjemnym. Wszyscy robili to dla rodzin, pani komisarz włącznie.

Dziupla samotnej wdowy konkurowała z jej demencją o to, co bardziej było odpychające. Zagracone wnętrze na pewno zwróciłoby uwagę Avesti a wymyślając jakąś bzdurę spaliliby kobiecinę powołując się na powołanie. Tak, czy siak, nie posiadała żadnej technologii, więc pani komisarz nie była przymuszona do wspominania o czymkolwiek w raporcie. Na szczęście...

- Marina Mardock, komisarz KSSP - przeszła natychmiast do sedna nie uczestnicząc w zbędnych czynnościach. - Z mojej wiedzy wynika, że zgłosiła się pani dnia wczorajszego do jednej z naszych jednostek. Czy chodziło o lokal z piętra wyżej, czy o coś jeszcze? - Jednostajny ton przekazywał pytania, przy których wzrok na końcu zatrzymał się na staruszce.

Staruszka zaniosła się dziwacznym charkotliwym chichotem, zdającym się być czymś w postaci kompromisu między śmiertelnym atakiem kaszlu, a chorobliwą radością.

Towarzyszący pani komisarz funkcjonariusze spojrzeli po sobie. Wyraźnie im się to całe miejsce nie podobało. Jeden z nich skulił się bojaźliwie, gdy gdzieś spomiędzy gratów coś cichutko zasyczało.

Nagle staruszka przestała się śmiać.

- Tak, to była pani Lin - rzuciła, zaskakująco precyzyjnie i zdawkowo.

Pokazała im miejsce na zawalonej pustymi słojami, kawałkami sznurka i paciorków kanapie, lecz wydawała się niespecjalnie zainteresowana tym, czy zechcą skorzystać. Dwójka funkcjonariuszy miała takie miny, jakby od drzwi nie dała się oderwać nawet granatem, zdecydowanie nie mieli ochoty zagłębiać się w odmętach dziwacznego mieszkania.

- Bo to zły sąsiad był - rzuciła w końcu, jakby to miało wiele wyjaśnić. - Pani Lin nie śpi za dużo, nocami wiele myśli krąży jej po głowie, więc słyszała, że często nie wracał na noc, czasem wlókł jakieś żelastwa po podłodze, a czasem sam się rozbijał po schodach, pewnikiem za dużo pijał. Pani Lin ma dobry dekokt na chorą wątrobę, mogła mu ukręcić... Mogła, ale nie chciała - wyznała. - Wyczuła, że za sąsiadem idą kłopoty, lepiej się było trzymać z daleka. Pani Lin nie bez powodu, takiego wieku dożyła... - zachichotała charkotliwie wyraźnie zadowolona z siebie.

Gdzieś wśród rupieci po drugiej stronie mieszkania coś się poruszyło, jeden ze słoików stojących na regale gwałtownie przesunął się i omal nie spadł na podłogę. Dało się słyszeć coś jakby zgrzyt pazurów, ale w pół-mroku zaparowanego wnętrza niewiele było widać.

Jeden z funkcjonariuszy położył dłoń na kaburze.

- No... - uśmiechnęła się niemal bezzębnie babcia, najwyraźniej zupełnie nie zauważając poddenerwowania części gości. - A jak zaczęło coraz gorzej śmierdzieć z góry od sąsiada, to pani Lin wezwała was, Decadosów. - Najwyraźniej staruszka zupełnie nie przejmowała się nazewnictwem i całą władzę oraz ich organy uparcie nazywała taka samo. - Bo słyszała na targu, że najszybciej to takie ciała po zbiegach i innych parszywcach zabierają. A sąsiad przecie na pewno coś na sumieniu miał. To i pani Lin zgłosiła jak należy.

Stojąca na przedzie zawiesiła wzrok na staruszce i monotonną miną wsłuchiwała się w jej słowa, choć z rękoma założonymi z tyłu i bronią wciąż w dłoniach. Niewielka włochata bestia w posiadaniu takiej osoby nie była niczym zaskakującym. Po śmierci męża takie stworzenie było właściwie jedynym, czym mogła się zająć i co mogło jeszcze jej towarzyszyć.

- Kazał mówić na siebie w jakiś sposób? Jak długo tu mieszkał? - wyrecytowała pani komisarz równie monotonnym tonem, co jej mętna mina.

Staruszka charknęła radośnie i spojrzała z rozczuleniem na Marinę.

- Taka ładna i miła pani, a jak ładnie mówi! Pani Lin też kiedyś była taka ładna… - zatonęła w myślach, podcharkując przez parę chwil cichutko do wspomnień. W końcu jednak przedłużająca się, wymowna cisza zmusiła ją chyba do powrotu do rzeczywistości. - A tak, sąsiad! Ze dwa miesiące będzie odkąd się pojawił, pani Lin go tylko parę razy widziała, najczęściej przez szparę, pani Lin ma mocne łańcuchy w drzwiach, by widzieć bezpiecznie, co się przy schodach dzieje, ale by ją żadne grasanty nie dorwały! Sąsiad chyba klucz miał jak się pierwszy raz pojawił, bo pani Lin nie słyszała, by się szarpał z drzwiami.

Zmarszczyła i tak już mocno pomarszczone czoło, ciężko było stwierdzić, czy to intensywny proces myślowy, czy uporczywy atak migreny.

- A i raz sąsiad nawet dzień dobry powiedział. Pani Lin nie odpowiedziała. Czuć było, że licho za nim szło. Więcej nieszczęśnik nie próbował.

- Kiedy widziała go pani po raz ostatni? Od jak dawna wydobywał się smród z tamtego miejsca? Miewał jakiś gości? Ktoś mu groził? Miał długi?

Staruszce w myśleniu wyraźnie pomagało łażenie po jej zagraconej kanciapie i zaglądanie w różne kąty. Cóż, może w pewnym wieku nie dało się aktywować uśpionych części mózgu bez uprzedniego zaspokojenia natrętnych dziwactw. Pozwoliła, by pytania pani komisarz spokojnie rozbrzmiały w mieszkaniu, po czym zdjęła z półki jakiś brudny, nieprzejrzysty już słój i odkręciła zakrętkę ukazując oślizgłą, z grubsza kulistą zawartość. Zaśmierdziało czymś od dawna martwym. I miętą.

- A może cukiereczka?

Funkcjonariusze stojący u boku pani komisarz wzdrygnęli się.

- A i co tam było? Musicie wybaczyć pani Lin, tyle myśli chodzi jej po głowie, pani Lin wśród rodzeństwa zawsze najwięcej myśląca była, zawsze bito ją za to kijem!

Zacharczała z rozczuleniem do wspomnień.

- Ostatnio pani Lin słyszała sąsiada, gdy rozbijał się po schodach wdrapując na górę, będzie chyba z siedem dni temu, pani Lin pamięta, bo srogo obrzygał schody, o mało co pani Lin potem na tym nóg nie połamała. Potem długo cicho było i z czasem śmierdzieć zaczęło. A musisz wiedzieć, złociutka - uśmiechnęła się niemal bezzębnie do Mariny - że Pani Lin ma bardzo wrażliwy węch, już najmniejsze smrody nie dają jej spać.

Funkcjonariusze parsknęli, bo aromat odczuwany w zawilgoconym wnętrzu mieszkania zaprawdę nie należał do przyjemnych i pewne jego nuty mogły sugerować, że staruszce nie zawsze chciało się wychodzić z pokoju za potrzebą.

- A co do gości, to pani Lin nic takiego nie słyszała, tylko na początku te urwisy z dołu miały z sąsiadem chyba jakąś utarczkę, parę razy do niego chodziły na górę, ale w końcu przestały. - Staruszka wzruszyła chudymi, zasuszonymi ramionami. - Kto by tam tę całą dzisiejszą młodzież zrozumiał... Pani Lin nie rozumie.

Kiedy reszta parskała pod nosem, Marinie wcale do śmiechu nie było. Współczuła kobiecinie i z każdym jej wspomnieniem lekko odbiegającym od odpowiedzi na pytanie, współczuła jeszcze bardziej. W normalnych warunkach pani Lin byłaby miłą, pogodną staruszką. Nie zdziwaczałaby aż tak bardzo. Dzieciarnia? Teby nic dla nich nie oferowały prócz zamknięcia na trzy miesiące. Przyczyniały się za to do ciągłej degradacji wszystkiego, z czym miały styczność. Podobnych problemów była niekończąca się lista. Zdecydowanie za dużo jak na jedną osobę. Od czasu, w którym Baxter wprowadził się do swojej meliny, Marina ładowała w siebie ilości prochów, które mogły pomóc jej w radzeniu sobie z ich natłokiem. Po takim czasie służby, dodatkowych komplikacji, były jedyną rzeczą, która pozwalała jej jeszcze funkcjonować. W ich efekcie całe obciążenie psychiczne nabierało dystansu. Obserwowała je z bezpiecznej odległości. Razem z nimi odsuwało się wszystko. Odczuwane współczucie było, jednakże na tyle odległe, że Marina mogłaby powiedzieć, że nie było wcale jej. Mimo wszystko, w jej głowie przepływały duże ilości myśli, podobnie jak pani Lin. Koniec końców w większości były przemilczane. Tak też było podczas rozmowy z panią Lin.

- Kto był poprzednim lokatorem? Kto jest właścicielem budynku? - zadała w końcu kolejne pytania obdzierając swoje myśli do surowości celów służbowych.

- Jakie to były dzieciaki? Kto jeszcze tu mieszka?

Odpowiedzi staruszki stawały się coraz bardziej mętne, nieprecyzyjne i właściwie nie na temat, widać było, że przedłużające się przesłuchanie wyczerpało jej siły fizyczne i psychiczne. Dwa razy rozpoczynała już temat ludzi przychodzącej do niej po pieniądze, ale za każdym razem gubiła wątek zapominając szczegółów.

I wtedy na zewnątrz rozległ się huk, chyba wystrzału. Usłyszeli osobę wbiegającą po schodach, był to Lui, ich łącznik z ekipą z dołu. Facet był chudy i wysoki, w miejscu jednej z jego kości żuchwowych widoczna była rozległa jakby wyżarta rana, niemal odsłaniająca wnętrze jego jamy ustnej. Był taki odkąd zgłosił się do służby. Wychowywał się w jednej ze skażonych wiosek na pustkowiach i wieloletni wpływ chemikaliów na zawsze zniekształcił jego twarz. Biegał jednak szybko, był lojalny, no i chciał narażać życie za marne pieniądze.

- Jakieśś podejrzszane zbiry kręćśiły śsię wokół domu, wyraźśnie nass obsszerwowałły... - rzekł krzywiąc się z każdym słowem boleśnie, jak to miał w zwyczaju. Na szczęście mimo upiornego świstu gadał w miarę wyraźnie i szybko można było się nauczyć go zrozumieć.

- Kazaliśśmy śsię zatrzymaćś ale zaczszęli uciekaćś, chłopaki oddali ssztrzał osstrzegawczszy! Nie wiem csso dalej, pobiegłem zaraportowaćś! - zeznał zasapany.

Monotonna mina pani kapitan wysłuchała informacji, acz wciąż stała w tym samym miejscu, zwrócona ku staruszce, trzymając za plecami wyciągniętą broń. Obróciła nieco głowę i równie monotonnym głosem wydała polecenie.

- Wracaj do nich. My i tak schodzimy.

Po czym wróciła spojrzeniem na staruszkę odpuszczając dalsze jej przemęczanie.

- Dziękuję, nie mam więcej pytań. Do widzenia pani - pożegnała się wypełniając pewne formalne wymogi, choć ich ton zamiast uprzejmości przypominał raczej beznamiętne zgaszenie światła.

Marina cofnęła się parę kroków do tyłu a następnie, będąc już nieco bliżej wyjścia, obróciła się do drzwi w taki sposób, by móc schować broń do kabury nie eksponując jej lokatorce. Puściła przodem podkomendnych a sama podążając wolniejszym krokiem uzupełniała notatki zgodnie z informacjami od pani Lin.
 
Proxy jest offline