| Pężyrka i Gaspard w lesie cz. II Muł stał tam, gdzie został przywiązany. Może nieco wydeptał więcej krzaczorów. Nie wyglądał na szczęśliwego, w końcu przestał całą noc w ulewie, wśród walących piorunów. Okoliczne krzaki i roślinki dostarczyły mu jednak zajęcia, więc wszystko na długość lejcy było wygryzione. Na widok Pężyrki gramolącej się z krzaków, zaryczał.
- No już, już, jestem! - Uspokajająco zaczęła przemawiać do Kichota, odplątując go spośród gałązek. Zdecydowanym ruchem wyciągnęła go na drogę, poklepując cały czas po szyi, głaszcząc za uszami i po pysku.
- Mój dzielny Kichocik, taaaki dzielny mułek był, tak? Taki dzielny! Dostaniesz potem coś dobrego mój dzielny! - zagadywała swojego dzielnego wierzchowca, jakby zapominając na chwili o obecności Gasparda.
Po chwili takiego głaskania i uspokajania, Pężyrka zanurkowała w swoje juki, wydobywając dwie flaszeczki. Pierwsza - ta znaleziona, zawierała eliksir leczący, druga - ta wygrana od gnollicy, była tak wytęsknikonym napojem, najlepszym na ukojenie nerwów.
Pężyrka odkorkowala pierwszą, wypiła pół, resztę podając Gaspardowi.
- Masz, to ci pomoże na zdrowie, dosłownie - wcisnęła mężczyźnie buteleczkę, zabierając się za drugą i wykonując szybkie trzy łyki - Uff - odetchnęła, czując przyjemne ciepło rozchodzące się po przełyku do żołądka.
Mężczyzna taktownie przemilczał powitanie krasnoludki z jej mułem - kto jak kto, ale akurat on nie miał prawa osądzać innych w materii niezdrowego przywiązania do zwierząt.
- Okradziony… To w sumie za dużo powiedziane - mruknął z ponurym uśmiechem przyjmując od Pężyrki pierwszą z flaszek. - Rabunek był raczej w moim przypadku, jak to mówią, data occasione. Bardziej zależało im na obiedzie, niż kosztownościach. - Pociągnął łyk i skrzywił się czując brak alkoholu, ale dzielnie upił jeszcze trochę i znacznie ciszej dodał. - Nie żebym w ogóle miał jakieś kosztowności.
Lokaj tymczasem, najwyraźniej zupełnie już przyzwyczajony do obecności wojowniczej saperki, jak gdyby nigdy nic, z typowym dla siebie wyczuciem sytuacji usiłował stanąć na dwóch łapach i wsunąć nos w juki Kichota.
- Hej, hej, hej! - Gaspard poderwał się widząc co wyczynia dalmatyńczyk i natychmiast do niego doskoczył. - Nawet jeśli znalazłbyś tam jakiegoś królika, to pewnie zaraz eksplodowałby ci prosto w pysk. - Zawiesił na chwilę głos. - To by w sumie byłby niegłupi pomysł. Masz może jeszcze to cudo, które spłoszyło tą śliniącą się abominację? - Zwrócił się z nadzieją w głosie do krasnoludki.
- Mam. Ale wolałabym oszczędzać po prawdzie. Zawsze mogę zrobić, ale na to trzeba spokojnego miejsca i czasu - odpowiedziała, otwierając znów juki i podając psu kawałek nieco podsuszonego chleba. - Nie są to rarytasy, ale potem znajdziemy coś lepszego.
Poniewczasie przypomniała sobie i o Gaspardzie i sobie, wyciągając ze swoich zapasów ser oraz resztkę chleba, kozikiem uformowała z tych składników kilka kanapek. Podmieniła butelki, które trzymał mężczyzna na jedzenie, na ramieniu zawiesiła mu kawałki materiału, odplątała Kichota i oznajmiła krótko:
- Jedzenie, czy kosztowności, złodziejstwo się karze. Idziemy ratować twoje buty i resztę dobytku. Jak chcesz na bosaka, to na bosaka, możesz oddać materiał - wskazała na to, co zawiesiła mu na ramieniu i ruszyła przed siebie, po czym zatrzymała się - Prowadź, bo nie wiem gdzie iść - dodała zawstydzona.
__________________ "First in, last out." Bridgeburners |