Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-01-2017, 08:29   #131
Morri
 
Morri's Avatar
 
Reputacja: 1 Morri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłość
Pężyrka i Gaspard w lesie cz. II

Muł stał tam, gdzie został przywiązany. Może nieco wydeptał więcej krzaczorów. Nie wyglądał na szczęśliwego, w końcu przestał całą noc w ulewie, wśród walących piorunów. Okoliczne krzaki i roślinki dostarczyły mu jednak zajęcia, więc wszystko na długość lejcy było wygryzione. Na widok Pężyrki gramolącej się z krzaków, zaryczał.
- No już, już, jestem! - Uspokajająco zaczęła przemawiać do Kichota, odplątując go spośród gałązek. Zdecydowanym ruchem wyciągnęła go na drogę, poklepując cały czas po szyi, głaszcząc za uszami i po pysku.
- Mój dzielny Kichocik, taaaki dzielny mułek był, tak? Taki dzielny! Dostaniesz potem coś dobrego mój dzielny! - zagadywała swojego dzielnego wierzchowca, jakby zapominając na chwili o obecności Gasparda.
Po chwili takiego głaskania i uspokajania, Pężyrka zanurkowała w swoje juki, wydobywając dwie flaszeczki. Pierwsza - ta znaleziona, zawierała eliksir leczący, druga - ta wygrana od gnollicy, była tak wytęsknikonym napojem, najlepszym na ukojenie nerwów.
Pężyrka odkorkowala pierwszą, wypiła pół, resztę podając Gaspardowi.
- Masz, to ci pomoże na zdrowie, dosłownie - wcisnęła mężczyźnie buteleczkę, zabierając się za drugą i wykonując szybkie trzy łyki - Uff - odetchnęła, czując przyjemne ciepło rozchodzące się po przełyku do żołądka.
Mężczyzna taktownie przemilczał powitanie krasnoludki z jej mułem - kto jak kto, ale akurat on nie miał prawa osądzać innych w materii niezdrowego przywiązania do zwierząt.
- Okradziony… To w sumie za dużo powiedziane - mruknął z ponurym uśmiechem przyjmując od Pężyrki pierwszą z flaszek. - Rabunek był raczej w moim przypadku, jak to mówią, data occasione. Bardziej zależało im na obiedzie, niż kosztownościach. - Pociągnął łyk i skrzywił się czując brak alkoholu, ale dzielnie upił jeszcze trochę i znacznie ciszej dodał. - Nie żebym w ogóle miał jakieś kosztowności.
Lokaj tymczasem, najwyraźniej zupełnie już przyzwyczajony do obecności wojowniczej saperki, jak gdyby nigdy nic, z typowym dla siebie wyczuciem sytuacji usiłował stanąć na dwóch łapach i wsunąć nos w juki Kichota.
- Hej, hej, hej! - Gaspard poderwał się widząc co wyczynia dalmatyńczyk i natychmiast do niego doskoczył. - Nawet jeśli znalazłbyś tam jakiegoś królika, to pewnie zaraz eksplodowałby ci prosto w pysk. - Zawiesił na chwilę głos. - To by w sumie byłby niegłupi pomysł. Masz może jeszcze to cudo, które spłoszyło tą śliniącą się abominację? - Zwrócił się z nadzieją w głosie do krasnoludki.
- Mam. Ale wolałabym oszczędzać po prawdzie. Zawsze mogę zrobić, ale na to trzeba spokojnego miejsca i czasu - odpowiedziała, otwierając znów juki i podając psu kawałek nieco podsuszonego chleba. - Nie są to rarytasy, ale potem znajdziemy coś lepszego.
Poniewczasie przypomniała sobie i o Gaspardzie i sobie, wyciągając ze swoich zapasów ser oraz resztkę chleba, kozikiem uformowała z tych składników kilka kanapek. Podmieniła butelki, które trzymał mężczyzna na jedzenie, na ramieniu zawiesiła mu kawałki materiału, odplątała Kichota i oznajmiła krótko:
- Jedzenie, czy kosztowności, złodziejstwo się karze. Idziemy ratować twoje buty i resztę dobytku. Jak chcesz na bosaka, to na bosaka, możesz oddać materiał - wskazała na to, co zawiesiła mu na ramieniu i ruszyła przed siebie, po czym zatrzymała się - Prowadź, bo nie wiem gdzie iść - dodała zawstydzona.
 
__________________
"First in, last out."
Bridgeburners
Morri jest offline