Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 10-01-2017, 08:29   #131
 
Morri's Avatar
 
Reputacja: 1 Morri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłość
Pężyrka i Gaspard w lesie cz. II

Muł stał tam, gdzie został przywiązany. Może nieco wydeptał więcej krzaczorów. Nie wyglądał na szczęśliwego, w końcu przestał całą noc w ulewie, wśród walących piorunów. Okoliczne krzaki i roślinki dostarczyły mu jednak zajęcia, więc wszystko na długość lejcy było wygryzione. Na widok Pężyrki gramolącej się z krzaków, zaryczał.
- No już, już, jestem! - Uspokajająco zaczęła przemawiać do Kichota, odplątując go spośród gałązek. Zdecydowanym ruchem wyciągnęła go na drogę, poklepując cały czas po szyi, głaszcząc za uszami i po pysku.
- Mój dzielny Kichocik, taaaki dzielny mułek był, tak? Taki dzielny! Dostaniesz potem coś dobrego mój dzielny! - zagadywała swojego dzielnego wierzchowca, jakby zapominając na chwili o obecności Gasparda.
Po chwili takiego głaskania i uspokajania, Pężyrka zanurkowała w swoje juki, wydobywając dwie flaszeczki. Pierwsza - ta znaleziona, zawierała eliksir leczący, druga - ta wygrana od gnollicy, była tak wytęsknikonym napojem, najlepszym na ukojenie nerwów.
Pężyrka odkorkowala pierwszą, wypiła pół, resztę podając Gaspardowi.
- Masz, to ci pomoże na zdrowie, dosłownie - wcisnęła mężczyźnie buteleczkę, zabierając się za drugą i wykonując szybkie trzy łyki - Uff - odetchnęła, czując przyjemne ciepło rozchodzące się po przełyku do żołądka.
Mężczyzna taktownie przemilczał powitanie krasnoludki z jej mułem - kto jak kto, ale akurat on nie miał prawa osądzać innych w materii niezdrowego przywiązania do zwierząt.
- Okradziony… To w sumie za dużo powiedziane - mruknął z ponurym uśmiechem przyjmując od Pężyrki pierwszą z flaszek. - Rabunek był raczej w moim przypadku, jak to mówią, data occasione. Bardziej zależało im na obiedzie, niż kosztownościach. - Pociągnął łyk i skrzywił się czując brak alkoholu, ale dzielnie upił jeszcze trochę i znacznie ciszej dodał. - Nie żebym w ogóle miał jakieś kosztowności.
Lokaj tymczasem, najwyraźniej zupełnie już przyzwyczajony do obecności wojowniczej saperki, jak gdyby nigdy nic, z typowym dla siebie wyczuciem sytuacji usiłował stanąć na dwóch łapach i wsunąć nos w juki Kichota.
- Hej, hej, hej! - Gaspard poderwał się widząc co wyczynia dalmatyńczyk i natychmiast do niego doskoczył. - Nawet jeśli znalazłbyś tam jakiegoś królika, to pewnie zaraz eksplodowałby ci prosto w pysk. - Zawiesił na chwilę głos. - To by w sumie byłby niegłupi pomysł. Masz może jeszcze to cudo, które spłoszyło tą śliniącą się abominację? - Zwrócił się z nadzieją w głosie do krasnoludki.
- Mam. Ale wolałabym oszczędzać po prawdzie. Zawsze mogę zrobić, ale na to trzeba spokojnego miejsca i czasu - odpowiedziała, otwierając znów juki i podając psu kawałek nieco podsuszonego chleba. - Nie są to rarytasy, ale potem znajdziemy coś lepszego.
Poniewczasie przypomniała sobie i o Gaspardzie i sobie, wyciągając ze swoich zapasów ser oraz resztkę chleba, kozikiem uformowała z tych składników kilka kanapek. Podmieniła butelki, które trzymał mężczyzna na jedzenie, na ramieniu zawiesiła mu kawałki materiału, odplątała Kichota i oznajmiła krótko:
- Jedzenie, czy kosztowności, złodziejstwo się karze. Idziemy ratować twoje buty i resztę dobytku. Jak chcesz na bosaka, to na bosaka, możesz oddać materiał - wskazała na to, co zawiesiła mu na ramieniu i ruszyła przed siebie, po czym zatrzymała się - Prowadź, bo nie wiem gdzie iść - dodała zawstydzona.
 
__________________
"First in, last out."
Bridgeburners
Morri jest offline  
Stary 10-01-2017, 13:54   #132
 
Kostka's Avatar
 
Reputacja: 1 Kostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputacjęKostka ma wspaniałą reputację
Las ładnie pachniał po porannej ulewie. Ten zapach uświadomił Remiemu, że gdyby nie te wszystkie wydarzenia z ostatniego tygodnia, najpewniej też kierowałby się teraz do lasu. Tyle, że szedłby do pracy, a nie kierował grupą ścigającą bandytów. Co to się teraz porobiło - bartik pozwolił sobię na tą krótką refleksję. Zaraz jednak otrząsnął się z tych myśli. Stał właśnie w miejscu w którym zamordowano Brassarda i choć Remiemu jego nowa rola niezbyt przypadła do gustu, podjął się jej i zamierzał ją wypełnić. Martin wymamrotał pod nosem szybki pacierz, bo zapewne nie zdążą wrócić na pogrzeb i wyprostował się. Czas, aby podjąć jakieś decyzje.
-[i]Potrzebujemy zwiadu - oświadczył.
-[i]Quentin i Rab - zwrócił się do orczycy i zbieracza - [i] pójdziecie kawałek śladem tego wozu. Zwróćcie uwagę czy droga jest przejezdna, bo mogli spróbować ją czymś zablokować i czy jest często używana. Wróćcie za pół godziny, godzinę albo gdy natkniecie się na coś podejrzanego - Remi na chwilę się zawahał po czym dodał - [i] W razie kłopotów strzelajcie. Powinniśmy usłyszeć huk.
-To jasne jak słońce - rzuciła Rab i razem z Quentinem pognali już za chwilę na szpicę. Do Martina dokuśtykał zaś Patric i Bruno.
- Czasem mnie nie odsuwaj, panie Martin - powiedział ten pierwszy - Tu wszyscy kuśtykają prawie, więc niczym gorszy nie będę. No. Pójdę teraz naładować broń .
- Według mapy, jest dalej to rozlewisko. Możemy tam założyć obóz, jakby zwiad potwierdził, że jest bezpiecznie - zaproponował Bruno. Rozstawimy tam wozy, nanosimy chrustu i drzewa na osłony, jakby nam przyszło się wycofać.
Na twarzy Martina zagościł delikatny uśmiech, kiedy usłyszał wypowiedź Patrica.
- Świetna z nas drużyn a pościgowa, nie ma co - powiedział Remi w nagłym przypływie dobrego humoru. Dobrzy byli z nich kompani, chociaż może sprawnością nie mogli się teraz pochwalić.
- Brzmi dobrze. Zobaczymy co z drogą - zwrócił się do Bruna.
- Przepraszam panowie, ale teraz muszę porozmawiać z Hoe. Przygotujcie się do dalszej drogi - Remi kiwnął im krótko głową i zaczął rozglądać się za rzeźniczką.

Hoe stała oparta obok wozu i nabijała właśnie muszkiet. Nie była ostatnio zbyt rozmowna, a jej celem stała się ochrona młodego Zdzicha. Obok niej siedział właśnie ów młodzieniec i zabezpieczał patrony przed zamoknięciem.
Remi bezzwłocznie udał się w ich stronę.
- Właśnie cię szukałem - powiedział Martin do towarzysza orczycy. - Bruno i Patric potrzebują pomocy. Mógłbyś się tym zająć ? - bartnik poważnie popatrzył na chłopca. W rozmowie z rzeczniczką będzie musiał poruszyć także jego temat i nie chciał, żeby ten się o tym dowiedział zbyt szybko.
- Jasne! - Ochoczo wykrzyknął Zdzich i zerwał się na nogi - W zasadzie, to już skończyłem z tymi patronami, pani Hoe.
I pobiegł. Widać było, że czuł się tu dobrze, a wyprawa była dla niego nie lada wydarzeniem.
Remi badawczo popatrzył na orczycę.
-Bruno zaproponował rozbicie obozu nad rozlewiskiem. Jeśli zwiad potwierdzi, że jest tam bezpiecznie to tak zrobimy - powiedział.
- Myślę, że Zdzich i gnolle mogliby zostać w obozie - dodał Martin po chwili.
- To dobry plan, Remi. Myślę, że ja będę też w odwodzie. Jakbyście wpadli w tarapaty. Co ty na to? - Hoe odłożyła muszkiet - Będą miała oko na was i na tyły. Powinniśmy zresztą po zwiadzie się wszyscy zebrać i zaplanować co dalej.
Martin uśmiechnął się. Niby on podejmował tu wszystkie decyzję, ale akceptacja Hoeth była dla niego ważna. Chociaż wolałby mieć ją w ataku, to rozumiał, że nie można posłać wszystkich sił na czoło.
- Brzmi dobrze. Nie będę ci więcej zawracał głowy. Quentin i Rab pewnie niedługo wrócą i trzeba przygotować się do drogi - Remi postał jeszcze chwilę po czym kiwnął głową orczycy. Powinien sprawdzić co porabiają pozostali.

***

Niebo nadal było zachmurzone i wisiało ciężko nad lasem. Quentin bezszelestnie wyłonił się z krzaków, a z nim podążała topornie “Rab”. Szybko znaleźli się u dowódcy wyprawy z meldunkiem. Lub czymś podobnym.
- Droga jest w miarę bezpieczna. Przez najbliższe 10 minut, czyli do jeziora, mniej więcej, droga jest szeroka, dzika i nieco błotnista - Opowiadał krasnolud, a zebrany tłum kilku towarzyszy go słuchał.
- Dalej już trzeba pieszo. 1km po gęstym lesie. Są pułapki, ale udało się niektóre oznaczyć - Zwiadowca pokazywał na mapie gdzie, co i jak - Podeszliśmy na odległość około 200m od niewielkiego wzgórza, które jest rzadko porośnięte drzewami.
- W sumie takie łysawe…- uzupełniła informacje ‘Rab’
- No - Przytaknął Quentin - Stoi tam chatka i jakieś gospodarcze budynki. Bałagan generalnie. Pasie się wół w okolicy i nikt go nie pilnuje, choć ktoś tam łazi. Słychać było wrzaski jakieś.
- Dalej już mogli nas zauważyć - Skomentowała orczyca i dodała - Łyso jest i nie ma za czym się schować. Tak więc słabe jest podejście.
Martin pokiwał głową słysząc te informacje.
- Dobrze się spisaliście - pochwalił zwiadowców, po czym odwrócił się do całej grupy pościgowej. Przez chwilę milczał, jakby zastanawiał się co powiedzieć lub chciał po prostu skupić na sobie uwagę słuchaczy.

- Rozbijemy obóz nad jeziorem - oświadczył głośno. - W ten sposób będziemy mieli możliwość wycofania się, gdyby coś poszło nie tak. Część grupy zostanie w obozowisku. Ufortyfikują obóz, gdybyśmy musieli się bronić - bartnik przerwał na chwilę, by wszyscy przetrawili te informacje.
- Druga grupa -podjął - ruszy do tego gospodarstwa. To trochę dziwne miejsce do zamieszkania. Możliwe, że to jakiś wolny duch wybrał życie z dala od cywilizacji. Ale bardziej prawdopodobne jest to, że jesteśmy niemal u celu.
- W drodze do jeziora nie powinniśmy mieć problemów, ale lepiej być ostrożnym - dorzucił przypominając sobie dzikoświnię. - Dlatego Rab pójdziesz przodem. Znasz drogę. Szykujcie się ! Za dziesięć minut ruszamy.
Zebrani milicjanci kiwnęli głowami i każdy ruszył by się przygotować.
- Jakiego rodzaju są te pułapki ? - Remi zaczepił jeszcze krasnoluda, kiedy wszyscy rzucili się do wozów.
- Nic skomplikowanego. Przykryte doły, wnyki, potykacze. Nie sądzę by było tego tam więcej. - odpowiedział Quentin.
Remi pokiwał z namysłem głową. Pewnie poświęcą na to trochę czasu, ale raczej dadzą sobie z tym radę.
- Dzięki - mruknął do zbieracza.
Zaraz zresztą tamten musiał się oddalić, aby zająć miejsce wśród pokrzykującej gromady na wozach. Remiemu także nie pozostawało nic innego do zrobienia i wkrótce uspokojona już drużyna pościgowa ruszyła w drogę ku miejscu na nowy obóz.
 
__________________
Hmmm?
Kostka jest offline  
Stary 10-01-2017, 20:48   #133
 
Sapientis's Avatar
 
Reputacja: 1 Sapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnie
Sophie odrzuciła pierzynę i przeciągnęła się powoli, aż wszystkie kręgi wróciły na swoje miejsce. Zawsze, gdy budziła się później, była niezmiernie zmęczona. Niskiej klasy posłanie jedynie pogorszyło sprawę.
Pogoda za oknem była niewyjściowa, jednak w południe nie przystało siedzieć w karczmie i czytać księgi, jak początkowo planowała.
Dziewczyna uporządkowała pościel, obmyła twarz i osuszyła ją szarym materiałem. Przebrała się w ciemnofioletową koszulę, z eleganckim kołnierzem i bladą, wymyślną koronką, udrapowaną na piersi. Włożyła również ciemną spódnicę. Długą i prostą.
Ubrana usiadła do stolika.
Przeczesała i ułożyła ciemne włosy, a następnie z pietyzmem wyłożyła zawartość skórzanej torby, na zniszczony, drewniany blat.
Przeżuwając kawałki suszonej ryby z ziołami, zaczęła czyścić rękojeść otrzymanej niedawno broni. Był to solidnie wykonany, choć na szczęście nie tak ciężki, pistolet, o delikatnych, mosiężnych elementach. Gładka i wyprofilowana rękojeść. Drewno wzdłuż lufy było nieco spękane i wyschnięte.
A brudny jak dziewięć nieszczęść!

Po kilku minutach spojrzała zadowolona, na wyczyszczoną broń. Wypolerowany metal błyszczał niczym złoto, a mocne drewno dodawało mu szlachetności… i powagi.
“Piękny i niebezpieczny... “ pomyślała młoda Wiedźma, unosząc lewy kącik ust, z niejakim rozbawieniem. Nabiła broń, po czym na powrót owinęła ją w materiał i schowała do torby. Po chwili znalazł się w niej również krótki nóż, o trzonku z drewna orzecha, niewielka, skórzana książeczka, jak i owoc, którego wczoraj nie zjadła. Mieszek z pieniędzmi schowała za ciemnym, materiałowym pasem na talii.
Karty, maść i niewielką buteleczkę przeniosła do kuferka i zamknęła jego wieko.

Oczyściła jeszcze trzewiki, oraz utytłany bagaż, po czym przemyła dłonie i poprawiła prosty, miedziany pierścień na palcu.
- O nie, nie, mon amie. - przypomniała sobie. - Nie możesz ze mną iść. Zostań i bądź czujna. - powiedziała w przestrzeń, wycierając dłonie. - Niedługo wrócę.
Z torbą na ramieniu zabrała kluczyk ze stolika. Z lekkim trudem sforsowała zamek i wyszła z pokoju, zamykając za sobą drzwi.


Przed karczmą stał jeszcze wóz, po niedawnym wyładunku. Trzech mężczyzn, w tym największy, o ogromnej ilości splątanych włosów, w kolorze starej marchwi, przenosiło na wagę sporych rozmiarów worki. Przy wadze stała zaś siwowłosa kobieta. Postura i gabaryty wskazywały, że zapewne była krasnoludką.
- Bonjour. - powiedziała uprzejmie Sophie, przeczesując palcami nienagannie ułożone włosy i uśmiechając się nieznacznie, do zajętej czwórki mieszkańców.

Spojrzała na blade, zachmurzone niebo z niepewnością. Widać było, że deszcz padał przez całą noc, a nawet jeszcze przez większość poranka. Ciekawa była, czy pogoda zawsze tak tu wygląda.
Zobaczyła, że karczmarz właśnie dochodził do budynku świątyni, która w ten dzień wyglądała jeszcze bardziej smutno i jeszcze bardziej przygnębiająco, niż pozostałe, smutne i przygnębiające, budynki tego miasteczka.

Dziewczyna rozejrzała się za jakimś ciekawym punktem krajobrazu, od którego można by zacząć poznawać mieścinę.
Na południowy zachód od karczmy, na wzgórzu stała piękna rezydencja, z ozdobną basztą. Trochę na uboczu, jednak wciąż w bliskim zasięgu innych zabudowań. Był to również drugi co do wielkości budynek w Szuwarach.
Położenie i osobliwa konstrukcja wskazywać mogły, na znaną powszechnie megalomanię magów, czy uczonych. Dziewczyna postanowiła właśnie tam rozpocząć swój poznawczy spacer.

Wpierw wstąpiła jeszcze, do niewielkiej piekarni, z której unosił się bajeczny wręcz zapach maślanych wypieków.
- Bonjour monsieur! - powiedziała od progu, do niewysokiego, pulchnego mężczyzny, krzątającego się przy piecu.
- Witam, witam! - odrzekł uśmiechnięty jak zwykle halfing, otwierając właśnie drzwi piecyka, z którego buchnął żar i włożył blachę, z świeżo ugniecionymi bułeczkami.
- Akurat trafiła panienka na nowe, jeszcze ciepłe pieczywko! - Piekarz wytarł grube paluchy w białą ścierkę i stanął za ladą.
Dziewczyna zbliżyła się, do wystawionych wypieków.
- Poproszę tego maślanego rogalika z owocami i może… - zastanawiała się przez chwilę. - Może jakieś ciasteczka? - spojrzała pytająco, na zadowolonego mężczyznę, nie znalazłszy żadnych przed sobą.
- Już podaję. Ciasteczka mam tylko suche z suszoną śliwką. - odparł sprzedawca i chwycił bułę by ją podać. Następnie otworzył szufladę i wyjął niewielki woreczek. - Bardzo się kruszą, stąd w takim pakunku. To wszystko? - zapytał.
- Tak, raczej wszystko… - powiedziała powoli, spoglądając jeszcze na półki. W międzyczasie wyjęła zza pasa sakiewkę z pieniędzmi. - Ile płacę? - zapytała z przyjaznym uśmiechem, przenosząc wzrok na sprzedawcę.
- Razem to będzie 21 pensów. - Smakołyki znalazły się tuż przed klientką. Halfing wytarł ręce, a uśmiech nie znikał z jego twarzy - Ja panienki chyba jeszcze nie poznałem?
- Pewnie nie. - odpowiedziała, wyjmując niewielkie monety. - Jestem w miasteczku od wczoraj. Przyjechałam w odwiedziny. Dopiero poznaję okolicę. - dodała, podając wyliczoną należność. - Wie pan może, co to za budynek stoi na południowo-zachodnim wzgórzu? - co mówiąc wskazała kierunek, gdzie mniej więcej stała widziana wcześniej baszta.
Halfing zmarszczył na chwilę czoło, starając się domyślić, o jaką lokację chodzi. Następnie jego oczy zrobiły się nieco większe.
- Chodzi panience o dom maga?! Ten dom na wzgórzu z wieżą? - Otyły piekarz przełknął ślinę i pokręcił znacząco głową - Niech panienka tam nie chodzi. Tam nawet szeryf przepadł bez wieści, a nasz kochany golem ledwo się z tej wizyty wykaraskał. A i tak leży bez czucia, biedaczysko.
Sophie otworzyła szerzej oczy. Magowie zwykle nie byli tak niebezpieczni. Nawet to, że jego dom stał tuż przy miasteczku, dawało znać, że nie był szaleńcem, czy odludkiem. W przeciwieństwie, do mieszkającej na bagnach wiedźmy, której większość mieszkańców zapewne powinna się wystrzegać.
- Doprawdy? - zapytała z niekrytym i całkiem słusznym zdziwieniem. - Mag porwał lub nawet zabił szeryfa? A co na to władza? W mieście nie może bezkarnie mieszkać ktoś tak niebezpieczny. - dodała, odbierając wypieki. Ciasteczka schowała do torby, a rogalik trzymała w dłoni, z zamiarem zjedzenia go na drugie śniadanie.
- Nasz mag, pan Alexandre Buibor już dawno zaginął. Jego dom od tamtej pory stał się czarną dziurą w naszym miasteczku. Nikt o zdrowych zmysłach nie zagląda na to niewielkie wzgórze. Podobno życie tam można stracić. - odpowiedział z przejęciem piekarz.
- Dawno? Czyli nie wtedy, gdy reszta zaginionych? - dopytywała zaskoczona. - Nikt nie próbował tego wyjaśnić? Może monsieur Golem coś pamięta? Czy mimo braku czucia jest przytomny? - zasypywała przejętego halfinga pytaniami, choć zdawała sobie sprawę, że skoro to szeryf zaginął, miasteczko było w niemałych tarapatach, ze znalezieniem sprawcy tego całego ambarasu.
- W sumie za bardzo się tym nie interesowałem… - odpowiedział bezstrosko halfing. - O szczegóły trzeba by pytać mera. Pana Trottiera.
Zadzwonił dzwoneczek u drzwi i do środka wszedł mężczyzna, którego Sophie chyba już dziś spotkała przy gospodzie.
- Dzieńdoberek! - odezwał się człowiek, który wniósł dwa płócienne, pełne worki. - Torfu przyniosłem.
- A tak. Dziękuję Szymonie. - odezwał się właściciel i przeprosił Sophie, by przyjąć dostawę.

Wychodząc z piekarni odszukała wzrokiem górującą nad dachami budowlę i skierowała się w jej stronę. Jeśli piekarz miał rację, powinna zbadać to miejsce osobiście. W końcu z magią miała co nieco wspólnego.
Po drodze minęła niewielki, zaniedbany budynek z kramem i wieżą. Napis nad drzwiami brzmiał “Les Tute”, a na wystawie można było doszukać się prawie wszystkiego. Po prawej zaś znajdował się krawiec. W ładnie utrzymanym ogródku właśnie zaczynały kwitnąć pierwsze wiosenne kwiaty.

W miarę zmniejszania odległości dzielącej ją od celu, zaczynała czuć narastający niepokój. Coś było nie tak.
Stojąc u podnóża wzniesienia dostrzegła jakieś kształty, leżące na ziemi przy budowli maga. Nierozsądnym byłoby dłużej czekać. Młoda wiedźma zamknęła oczy, a pod powiekami źrenice uciekły w głąb oczodołów, wypełniając je niezdrową, poznaczoną siecią czerwonych naczyń krwionośnych, bielą.

Jeśli ktoś kiedyś został z rozpędu popchnięty z całą mocą na ziemię, to może mniej więcej orientować się, co czuła teraz Sophie. Kręciło jej się w głowie, a nogi zadreptały w miejscu.
Astral jej nie przyjął. Odrzucił tak, jak balista miota swoje pociski. Było to uczucie kompletnie nowe dla młodej wiedźmy. Nigdy, w całej jej skromnej nauce, nikt nie mówił o tym, że Astral może stawić taki opór.
- Uuuch… - jęknęła cicho dziewczyna, gdy tylko odzyskała oddech. Zaskoczona i zdezorientowana leżała teraz na ziemi. W ręce nadal trzymała rogalik, z którego wypłynęło na wierzch trochę morelowego nadzienia.
Powoli podniosła się, próbując przeanalizować, co się właśnie stało. Wokół wzgórza aż emanowała tajemnicza energia. To ją wcześniej wyczuła i to ona musiała wypchnąć ją z Astralu.
Mokra trawa na szczęście jedynie lekko zmoczyła ubranie, więc po wygładzeniu spódnicy nie wyglądała najgorzej. Gdyby wpadła w błoto, musiałaby wrócić do karczmy, aby się przebrać.
W zamyśleniu ugryzła kawałek rogalika, razem z nadzieniem na wierzchu, po czym postanowiła przyjrzeć się podejrzanej siedzibie maga, nie korzystając na razie z Astralu. Rogalik był wyjątkowo miękki i smaczny, a słodkie nadzienie przyjemnie pobudzało kubki smakowe.

Dom maga wyglądał na zadbany i nieco lepszy, niż reszta budynków w okolicy. Podwórko porastały co prawda krzaki i wysoka trwa, ale reszta wygląda całkiem zacnie. Płotek, drzwi i okiennice były nawet zdobione. Parapety solidne. Dach wyremontowany. Mag, który tu urzędował, musiał być bogaty.
Nie wszystko jednak pasowało, do idyllicznego obrazka. Gęsta trwa skrywała co najmniej dwa truchła. Wielka, szkieletowa łapa wystawała delikatnie ponad ledwo żywe krokusy, które walczyły z inwazją chwastów. Sophie dojrzała tam też kilka elementów garderoby i ślady ognia. Na ganku zaś leżało kilka dużych kamieni, które zupełnie nie pasowały do tego miejsca. Jakby ktoś je tam nawrzucał, niszcząc donicę i jedną skrzynię.
Dziewczyna pewnie podeszłaby bliżej, by to zbadać, gdyby nie drgające powietrze. Dom otaczało pole magiczne, które zapewne broniło dostępu przed intruzami.

Nie mogąc się zbliżyć, a równocześnie zdając sobie sprawę, że stanie na widoku, szczególnie w tych okolicznościach, nie jest zbyt bezpieczne, odeszła nieco od granicy wyczuwalnego pola magicznego.
Miała nadzieję, że wśród leżących w zaroślach szczątkach, nie było martwego maga, czy też szeryfa, jednak nie mogła tego stwierdzić na pewno. Kawałki ubrania były zbyt zniszczone. Trawnik wyglądem przypominał pobojowisko. Być może mag stoczył tu z kimś walkę. Lub, co gorsza, z CZYMŚ.

Znalazłszy się we w miarę bezpiecznej odległości, czyli nieco dalej niż za pierwszym razem, młoda podróżniczka Astralu postanowiła spróbować odwiedzić go raz jeszcze. Tym razem była ostrożniejsza, bowiem wiedziała już, co może ją czekać. Wpakowała pozostałą połówkę maślanego rogalika do torebki z ciasteczkami, by nie musieć się nim rozpraszać (i żeby przypadkiem nie upadł na ziemię), po czym zamknęła powieki, skupiając się na wkroczeniu w Astral.

Odgłosy wokół cichły powoli, zamieniając się w głuchy, jednostajny szum. Sophie poczuła opór i przez chwilę mocowała się, by Astral ją wpuścił. Musiała użyć sporo swojej siły i bardzo się skupić. Stopniowo, zanurzała się w nim tak, jak mucha w miodzie. To co jeszcze przed chwilą było budynkiem lub drzewkiem zamieniało się w kłębowiska drobnych żyłek, z których zbudowany był cały świat astralny. Każda taka nitka była nośnikiem informacji. Zapisem dziejów.
W końcu przed jej oczyma rozpostarł się obraz Szuwarów. Taki, jakim go widział Astral. I było to zupełnie coś odmiennego od tego, jak powinno to wyglądać. Skala wielkości wzoru, jego złożoność, chaos i plątanina informacji wręcz przerażały. Sophie nie była w stanie połapać się, co tam się działo, co z czym było powiązane i co reprezentowało. Wokół niej wybuchały kanonady impulsów magicznych, a informacje wdzierały się niebezpiecznie do głowy młodej dziewczyny w losowej kolejności, mamiąc, kusząc i kłamiąc.
Czuła na klatce piersiowej oddech tego miejsca. Jakąś jego krwawą, mroczną historię. Ból, tajemnicę i jeszcze kilka emocji, których nazwać teraz nie potrafiła.
Nie sposób było utrzymać się w Astralu tak długo w tym miejscu. Ilość bodźców była tak silna i zmasowana, że panna d'Artois gwałtownie otworzyła oczy, przbudzając się z dziwnego majaka. Widać, odwiedziny przestrzeni astralnej w tym mieście zapowiadały się jako wyzwanie…
Miejsce to skrywało jakąś wielką tajemnicę i nie chciało, by ktokolwiek się o niej dowiedział. Dysponowało też mocą, która była Sophie nieznana.

Dziewczyna nie była na to przygotowana. Jej szczątkowa wiedza nijak nie pozwalała zrozumieć, co też wydarzyło się w tym miasteczku. Natłok informacji skutecznie uniemożliwiał korzystanie z Astralu.
Miała szczerą nadzieję, że zagrożenie nie było już aż tak poważne, jednak zdawała sobie sprawę, że nie należy go lekceważyć. Bez szeryfa, maga, czy nawet wiedźmy, mieszkańcy byli w niemałych tarapatach. Być może w domu Starej Marie znajdzie jakieś informacje na ten temat. Istniała całkiem spora szansa, że wiedźma miała w tym wszystkim jakiś udział. Czy przyczyniła się do tajemniczych zniknięć, czy też nieudolnie próbowała im przeciwdziałać, w swojej siedzibie powinna mieć jakieś notatki lub choćby pomocne księgi.
Sophie miała kolejną zagadkę do rozwiązania i kolejne braki w wiedzy, które nagląco musiała uzupełnić. Na nieszczęście jej niewielki zbiór zabranych na wyjazd książek, był w znacznej mierze podręcznikami magii praktycznej, historii magii, czy poradnikami.

Serce tłukło się w jej piersi, a płuca nie nadążały z nabieraniem powietrza. Oddalając się szybkim krokiem, od zaklętej siedziby, skierowała się na rynek handlowy Szuwarów. Chciała jak najszybciej schronić się pomiędzy zabudowaniami. Na rynku stało sporo najróżniejszych sklepików, kramików i warsztatów, a mieszkańcy, jak zawsze, zaaferowani byli codziennymi sprawami. Było to zapewne handlowe centrum miasteczka, bowiem więcej tu było życia i ruchu, aniżeli na faktycznym głównym placu miasta, stojącym pusto całymi dniami.

Sophie obeszła placyk, okrążając niedziałającą i lekko wysłużoną fontannę w jego centrum, po czym wyszła przez południową bramę, na nieco mniejszy placyk. Obeszła niewielką kamienną studnię, oglądając maleńkie kramiki, o kolorowych zadaszeniach z grubego płótna.
Niestety nie bardzo cieszyła się tą przechadzką, bowiem jej myśli w zupełności zaprzątały problemy, jakie dopiero co pojawiły się podczas wizyty w Astralu.

Wychodząc z ryneczku minęła cudaczną, wąską, wysoką i koślawą wieżyczkę, stojącą na granicy miasteczka. Dalej nie było już więcej budynków. Dziewczyna skręciła na wschód, krocząc już po wyłożonym drewnianymi balami chodniku, a zaraz ponownie, tym razem na północ.
Jej oczom ukazała się dość sporych rozmiarów budowla. Miała aż trzy piętra i wskazywała, że właściciel był całkiem zamożny. Niestety lata jej świetności już przeminęły, jak zresztą całych Szuwarów.
U końca chodnika dostrzegła już znajomy, pusty plac główny.
 
__________________
Everything I've done I've done with the best intentions.
Sapientis jest offline  
Stary 18-01-2017, 04:03   #134
 
Martinez's Avatar
 
Reputacja: 1 Martinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputację
Tura 13

Kliknij w miniaturkęan Millet bujną dzwonem, a ten wybił kolejną godzinę. Dźwięk echem rozniósł się po okolicznych domach. Szósty raz od dwunastej. Był to sygnał dla mieszkańców by zamykali już swoje sklepiki i kramiki. Tym, którzy mieli jakieś zwierzęta w zagrodach, dzwon przypominał o karmieniu, a pani DeVillepin o tym, by zapaliła kilka lamp ulicznych, by się goście Burego Kocura w nocy nie pozabijali na śliskim błocie.

Karczma
Kończył się piątek i było coraz bliżej do finiszu tego pełnego trudnych wydarzeń tygodnia. Ludzie powoli rozchodzili się do domów… albo schodzili na partyjkę faraona. W każdym razie, robiło się spokojniej.
Wiersz, który wywiesił Eldtitch na słupie nie wstrząsnął tak mocno klientelą, jak można było się spodziewać. Na razie stolik okupowało czterech gości, w tym Adrien Mosse, który zaczynał martwić się o brata. Takie smutki mogły tylko cieszyć wprawionego karczmarza. Zawsze to jakiś grosz więcej.
Pani DeVillepin uwijała się ze wszystkim bardzo sprawnie i Ocaleniec miał więcej czasu dla siebie. Siedział teraz w swoim gabinecie, a gdzieś z dali dolatywały odgłosy śmiechów i toastów. Pochylony nad rachunkami, próbował się skupić. Jasno wynikało z zapisków, że młoda panna, która przybyła do miasta wczoraj, za chwilę będzie winna za pierwszą dobę. Nie to jednak zaprzątało mu myśli teraz. Obok, na stole stał niewielki talerz z wyschniętą kaszą i czerstwym chlebem. Stał też kubek z winem. Eldritch zdawał sobie sprawę, że nie tknął jedzenia ani picia odkąd pojawił się w tej mieścinie. Nie spał też. Kładł się co prawda, leżał z zamkniętymi oczami i czasem nawet drzemał, ale by śnić coś.. by spać jak normalny człowiek.. to nie..
No i ta krótka wizja lub majak. Wykładowca, stary psor z okularami jak denka od słoików, sterta zwojów i półka z książkami. Bogato opisany globus i pięknie zdobiony astrolabium…
Skąd w ogóle znał takie słowa?


Nagle w okno zastukała niewielka dłoń i pokazała się ruda twarzyczka Vioaline Beauvau.
- Wpuść mnie! - zabrzmiał głucho głos dziewczyny - Mam informacje!


Dom Barbary Beumanoire
- Właściwie, to byłam pewna, że to ktoś, kto chce wynająć pokój u nas - uśmiechnęła się pani Amanda do Theseusa i Chloe - Nasz kochany Mer wywiesił ogłoszenie dzisiaj w tej sprawie. A.. może wczoraj?.. - Zastanowiła się przez chwilę starsza pani zawieszając głos.
- No, ale kto by tak szybko przybył? W Szuwarach takiego ruchu nie ma… Mniejsza o to. Bardzo się cieszę, że mogę ojca gościć. To naprawdę, bardzo miła niespodzianka - Dokończyła i poklepała rękę duchownego. Nie w smak była jej obecność kościelnej gosposi. Jakoś od początku Amanda nie była przekonana do tak młodej służebnicy na plebanii.
Podczas gdy Theseus siedział, Chloe podziwiała pokój. Zgrabny stolik nakryty był białym obrusem z kolorową serwetką. Stał też talerz z korzennymi ciastkami i dzbanek herbaty z sokiem malinowym. Starsza kobieta chciała godnie przyjąć cicerone i znosiła z kuchni każdy smakołyk do pokoju gościnnego. Robiła to sama. Jej współlokatorka właśnie spała po podanych wcześniej lekach. Była to zapewne bardzo dobra wiadomość dla porcelany i niektórych ciastek, które łatwo było wdeptać w stary dywan.

Pokój był ciasny, ale gęsto zastawiony klamotami. Fotele, stoliki, świeczniki i krzesła zdobione i kilka wypchanych ssaków tworzyły niewielki labirynt. Na ścianach szable i obrazy, kilka półek z książkami, skóra leoparda i fikuśne kinkiety, przy oknach ciężkawe kotary i bordowe zasłonki w kwiatki. Wszystko to pani Amandy, a właściwie rzeczy po jej mężu. Już dawno poluje na to wszystko Alfred Rossingnol, który handluje starociami.
Cicerone już na wejściu przywitał mieszkanie kilkoma kichnięciami, gdyż kurzu był tu dostatek. Stało też kilka gołych manekinów o pustych oczodołach i ściany były popisane i porysowane przez jakieś dziecko (albo Barbarę).
Amanda usiadła naprzeciw duchownego.
- O czym to chciał ze mną ojciec mówić? - Zapytała rozlewając wrzątek do filiżanek.


Sophie z nosem w księgach
Wynajęty pokój znajdował się blisko sali biesiadnej. Trudno było nazwać dźwięki dochodzące z niej hulanką, ale cicho nie było. Stukały się kufle, ktoś spadł z krzesła, ktoś śmiał się i zadławił chlebem.
Z drugiej flanki nie było lepiej. Co jakiś czas, przez wąskie okienko wpadał cień przypadkowego przechodnia, którego nadejście zwiastował rytmiczny stukot obcasów o drewniany chodnik. Cień zazwyczaj przemaszerował po całej ścianie, rozciągając się śmiesznie by nagle zniknąć.
Sophie siedziała na łóżku i przy zapalonych już kilku lampach i jednej świecy, próbowała się skupić. Kartkowała zapiski, na których obszernie opisano cech wiedźm, znaki rozpoznawcze, drobne czary użytkowe, jak rozpoznać łowcę czarownic, dekalog młodej wiedźmy, różdżki i berła, byty astralne i wiele innych. Nigdzie nie było ani słowa o tym, co Sophie niedawno widziała i czego doświadczyła. Jedyne co udało jej się wyszukać, to lakonicznie opisany na końcu książeczki “Wstępu do magii czarownic”, niewielki rozdział pod tytułem “Anomalie”.


 Anomalie magiczne występują dość rzadko i zazwyczaj mają charakter niewielkich zaburzeń energii magicznej. Oczywiście, każde dość łatwo jest wytłumaczyć. Wystarczy w takich sytuacjach nieco więcej dowiedzieć się o miejscu w którym anomalia się zdarza. Może być wywołana zazwyczaj przez dramatyczne wydarzenie, które nasiąkło czyjąś nieyobrażalną krzywdą lub przez silny byt astralny, który dane miejsce zamieszkał. Bywają też czary robiące podobne zamieszanie, ale ich siła nie jest tak wielka by oszukać adepta sztuki magicznej.


Na żart to nie wyglądało. Nawet gdyby tutejszy mag był arcymagiem i nawet gdyby ściągnął kolegów, nie tylko z tego świata, to nikt by nie wyhaftował czegoś podobnego w Przestrzeni Astralnej. Wymagałoby to bardzo dużego nakładu pracy. Chyba. To był przeogromny, wielki supeł. Chaos.
Sophie potrzebowała więcej książek...


Gospodarstwo na wzgórzu
W lesie było już ciemno i gdzieś w dali pohukiwała sowa. Remi stał pochylony w kniejach razem ze swoim niepełnym oddziałem. Każdy ściskał w rękach muszkiet i wbijał wzrok w oddalone na wzgórzu gospodarstwo. Paliło się tam światło pochodni i od czasu do czasu słychać było wrzask. Był to dobry znak, gdyż prócz Quentina, wszyscy w oddziale robili straszny raban trzaskając gałęziami, szeleszcząc, pierdząc i kaszląc.
- To tyle ile możemy podejść osłonięci drzewami - wyszeptał krasnolud. Rzeczywiście. Dalej już rozciągało się łyse wzgórze. Pewnie śliskie po deszczach i kryjące jakieś jeszcze niespodzianki. Zapadał jednak zmrok, a mieszkańcy tego pagórka byli najwidoczniej zajęci czymś zupełnie innym niż pilnowaniem. Nie widać by Miętosie wystawili strażnika.
- Za bardzo to ich nie widzę - odezwał się Grégoire, który wypatrywał drugiej części oddziału gdzieś na prawo.
- Są tam. 60 metrów od nas w krzakach. - Powiedziała przyciszonym głosem Rogbuta, która podobno widziała w ciemnościach jak kot, gdyby nie była krótkowidzem.




Lokaj, Kichot i przyjaciele
Choć zapadł zmierzch i mało co było widać, gospodarstwo na wzgórzu jak latarnia morska, wskazywało azymut. W jednym z małych okien tliło się słabo światło. Pężyrka nie dostrzegła nikogo z miejsca w którym się ukrywali, ale czuła lekki odór padliny. Nie bardzo mogła go zlokalizować...
Eliksir bezlitośnie rozpuścił wszelkie dolegliwości jakie znosił do tej pory Gaspard. Mięśnie się rozluźniły, ból poranionego ciała gdzieś uleciał. Zmęczone dotąd nogi nabrały jakby siły, a i zmysły się wyostrzyły. A przynajmniej tak mogło się zdawać.
Baza Mięstosiów oddalona była o mniej niż 200 metrów i wydawała się spokojna. Pogrążona w jakimś swoim sennym rytmie. W każdym razie nikt z tej szalonej rodzinki nie warował z samopałem przy drzwiach.
Kichot nie bardzo się interesował tym co dzieje się dookoła więc podskubywał swoją właścicielkę. Ostatecznie rozpoczął skubać liście i przeżuwać je głośno ciumkając straszliwie. Lokaj za to, coś wyczuł. Stał nieco spięty i wpatrywał się w pobliskie knieje.


 

Ostatnio edytowane przez Martinez : 02-03-2017 o 16:47.
Martinez jest offline  
Stary 22-01-2017, 17:00   #135
 
Dhratlach's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputację
Eldritch nie był zadowolony. Prawdę mówiąc był zły. Po spotkaniu z miejscowym kapłanem uświadomił sobie dlaczego czuł do jego rodzaju wewnętrzny wstręt. Indoktrynowani od młodego, zamknięci w obozach piorących mózg, ludzie jego pokroju nie znali się na podstawowych ludzkich fundamentach społecznych i normach współpracy. Szczęśliwie informacje które mu przekazał były szczątkowe. Wszak nie powiedział jak jest tworzony wzór astralny, co jest wymagane by się utrzymał w rzeczywistości, czy chociażby co trzeba zrobić by się posypał, a to dopiero szczyt góry lodowej wiedzy która do niego napłynęła. Lecz przyjdzie jeszcze koza do woza, a wtedy… wtedy będzie przygotowany. Podobną złość czuł na sam fakt wyparcia się bazowych filarów społecznych dyktowanych, w jego mniemaniu, albo głupotą, albo fałszywą skromnością przewodnika duchowego. Jakakolwiek była prawda to już nie było ważne. Nie mniej, poprzedni właściciel karczmy zaginął pozostawiając po sobie wzór astralny… niechybnie czarna magia, nieprawdaż? A ten klecha nie chciał oczyścić energii karczmy zwykłym błogosławieństwem. Cóż, sam sobie radę da, łaski bez!

Nie mniej, nie to go teraz martwiło. Oto bowiem minęły dni od czasu kiedy ostatni raz jadł i pił, czy chociażby spał. Wiedział, że ma to coś wspólnego z tym miejscem, z tą karczmą, a dokładniej z piwnicą. Co jednak było na rzeczy nie wiedział. Wiedział jednak, że będzie musiał coś zjeść i wypić… Jak tylko wróci z sierocińca. Tak, zdecydowanie. Cokolwiek się działo nie było to naturalne, a że brakowało mu danych to nie wysuwał wniosków. Trzeba było podejść do tego na chłodną logikę. Nie inaczej.

Wtedy usłyszył pukanie do okna i stłumiony przez grubą szybę głos dziewczęcia. Eldritch nie namyślając się długo otworzył okno by wpuścić dziewczynę. Cokolwiek wiedziała musiało to być ważne i pilne skoro nie chciała z tym czekać. Cokolwiek to było mężczyzna miał nadzieję, że nie będą to grobowe wieści…
Młoda Vioaline przeskoczyła zgrabnie parapet i otrzepała ubrudzone spodnie.
- Dzięki - Rzuciła od niechcenia i zaczęła rozglądać się po gabinecie - No, no. Nieźle się tu ustawiłeś szefie. Nigdy tu nie byłam. Dostanę coś do jedzenia?
- A jedz, i tak nie jestem głodny. Zjem potem. - powiedział zmęczonym głosem wskazując kaszę - Jak minął dzień?
Dziewczyna pochwyciła talerz i usiadła na blacie biurka.
- Dzięki, dobrze - odpowiedziała z pełną buzią - Mam informację dla ciebie. Tego całego Girarda nie ma w mieście.
Dziewczyna przełknęła z trudem jedzenie, a twarz wykręcił jej grymas.
- Stary.. te twoje jedzenie chyba się zepsuło.. - ledwo wycedziła przez swoje młode gardło.
- Oh… wybacz. - odpowiedział przepraszająco - No cóż, widać spóźniliśmy się z człowiekiem, ale może jeszcze wróci.
Zamyślił się na chwilę patrząc gdzieś w kierunku drzwi i raz jeszcze skupił się na dziewczynie.
- Opowiedz mi coś o sobie. - powiedział przysuwając bliżej naczynie z winem. Wino szczęśliwi się nie psuło… - Mogło trochę wywietrzyć, ale się nie psuje.
Popiła łapczywie jakby chciała ugasić pożar. Smak zepsutej kaszki nie chciał jednak przeminąć, więc dziewczyna skrzywiła się znów.
- Co tu opowiadać? - Wzruszyła ramionami - Niewiele wiem, prócz tego, że znaleźli mnie czternaście lat temu pod drzwiami świątyni. Nie było wtedy nawet jeszcze tego przytułku tutaj. Mniejsza o moją historię. Udało mi się napędzić nieco stracha Gaspardowi, ale i tak może się wygadać tej młodej Joelle Girard. To córa pani Simone. Miaszkają z tym całym Christo. Obie są w miasteczku. Ona jest praczką, a ta młoda zajmuje koleguje się z tutejszym kowalem. A co z moją sprawą? Kiedy mogę prznosić łachy do ‘Kocura’?
- Dzisiaj będę rozmawiał z opiekunkami. Nowy… - tu mężczyzna skrzywił się wymawiając to słowo - ...kapłan, nie był przychylny naszej sprawie, ale czego spodziewać się po człowieku który jest indoktrynowany od dziecka i nie zna społecznych norm dobrego wychowania?
Westchnął i pomasował skroń w zamyśleniu.
- Mniejsza o to. Opiszesz mi opiekunki i podasz ich imiona bym rozpoznał na pierwszy rzut oka? Może erudytą nie jestem, ale wiem co nieco o ludziach, a to mogłoby się przydać. Wszystko co by zwiększyło nasze szanse.*
- Hmm.. niech się zastanowię - Vioaline popkuła się palcem w brodę - Flora jest fajniejsza. Ma czarne włosy i jest młodsza. Z nią dobrze się gada, ale sama nie podejmie decyzji. Sierocińcem zarządza Jaquline. Sztywa, starsza, o jaśniejszych włosach. Nie lubi chyba niczego. Do jej kamiennego serca można trafić chyba tylko w jakiś chory, wężowaty sposób. Doceniając ją na równi z samym Merem, zauważając jej urodę i nie bacząc że ma dyszel w dupie.
- Cóż, to powinno wystarczyć. - stwierdził wstając - Dobra, idę zobaczyć co da się zawalczyć. Lepiej by nas nie widzieli razem. Zawitaj do sierocińca jakieś pięć, dziesięć minut po moim do niego wejściu.
- Zwariowałeś? Nie idę tam jeszcze. Daj coś zjeść.
- Nie karmią was w sierocińcu? Wiesz, jeszcze dla mnie nie pracujesz. - zauważył słusznie - Poza tym, pamiętaj, że będziesz na okresie próbnym tak jak się umawialiśmy. Mamy tu pewne zasady.
- Zasady - zesrady. Karczmę prowadzisz człowieku. Dałbyś coś mlasnąć dziecku jak głodne jest. A w sierocińcu dają jedzenie. Czasem gówniane, ale zawsze coś tam jest. Ostatnio nawet był kurczak dzięki tej paniusi od klechy. To co? Dasz jakiejś zupy?- Rude dziewcze wyszczerzyło zęby w sztucznym uśmiechu.
- Jeśli chcesz tutaj pracować będziesz musiała zmienić swoje nastawienie. - Skwitował Eldritch. - Wejdź drzwiami i poproś. Podstawy dobrego wychowania umiesz prawda? Tu się ich trzymamy, chyba, że klient dokazuje to go traktujemy jak należy i ustawiamy do pionu.
- Ech - dziewczyna pokręciła głową - Sprawdzam czy da się z tobą pracować… Idę. Czas nagli. Jak coś będziesz chciał, wiesz gdzie mnie znaleźć.
- Najpewniej spotkamy się niedługo. Mam w końcu do porozmawiania z opiekunkami. - odpowiedział z uśmiechem - Tak więc do zobaczenia i trzymaj kciuki by się udało.
- No dobrze. Załatw mi przeniesienie, a nie pożałujesz.
Tymi słowami młoda pannica pożegnała się i opuściła lokal oknem prywatnej jadalni Miłogosta, zostawiając pusty kielich po winie.
 
__________________
Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem!
Dhratlach jest offline  
Stary 24-01-2017, 19:38   #136
 
Proxy's Avatar
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
Laura & Chloe - 1 / 2

Leniuchowanie w wydaniu Laury sprowadzało się do siedzenia w jednym miejscu przez cały dzień. Potrafiła wziąć książkę i szkicownik, usiąść na fotelu i przesiedzieć tak do wieczora. Dziewczyna nie miała z tym żadnego problemu, natomiast jej babcia takowy już miała. Cały czas starała się wyciągnąć wnuczkę, by zażyła trochę życia, bo jak to mówiła "siedzieć w pokoju to można wszędzie". Późniejszym popołudniem babcia wybierała się do piekarni i zdołała namówić Laurę na towarzyszenie, choć w prawdzie dziewczyna była skupiona bardziej na rysowaniu. Niemniej, Beronique osiągnęła mały sukces, bowiem wywlekła wnuczkę na powietrze. Tuż przed drzwiami samej piekarni, pomysł srebrnowłosej, by nie wchodzić a zostać na zewnątrz dla ładnej perspektywy, spotkał się z uznaniem.

Młoda Brequet przysiadła więc nieopodal i ze wzrokiem wbitym w raz w świątynię, raz w kartkę papieru szkicownika, przelewała naturę małą końcówką węgielnego ołówka.


- Ładnie rysujesz - odezwał się dziewczęcy głos zza pleców Laury. Gdy się odwróciła, dostrzegła zaglądającą jej przez ramię drobną dziewczynę, o jasnej cerze, ciemnych oczach i długich ciemnobrązowych włosach, które miała związane luźno z tyłu głowy. Była ubrana w białą sukienkę i płaszczyk narzucony na plecy.

- Dzień dobry - odpowiedziała przyjaźnie srebrnowłosa. - Świątynia ładnie wygląda z tej perspektywy - przyznała pokazując rysunek w całości, by dziewczyna nie musiała nachylać się zza ramienia.

- Potrafi panienka uwydatnić piękno miejsca, które z pozoru wydaje się przeciętne - stwierdziła. Wyprostowała się i uśmiechnęła do Laury.
Stanęła obok białowłosej.

- Ma panienka talent w ręku - pochwaliła Chloe.

- Zwykle moje szkice dotyczą projektów niż po prostu "martwej natury", acz staram się jak mogę... Coraz ciężej mi to wychodzi... - westchnęła przyglądając się kartce, jak i świątyni. - Panienka zdążyła się zaklimatyzować? Proboszcz na dłuższą metę jest znośny? - dopytała nieco ściszając głos na koniec.

Chloe westchnęła ale na jej twarzy pozostał lekki uśmiech.

- Tak po prawdzie to dopiero teraz mam czas dla siebie - dziewczyna rozejrzała się pod nogami. Chwyciła się pod boki.

- Szczerze powiem, że świątynia była mocno zapuszczona i porządki były nie lada wyzwaniem - mrugnęła do Laury. - Ojciec Glaive jest dobrym człowiekiem - stwierdziła Chloe. - Problem jest tylko z naszym kościelnym - pokręciła głową. - Alkohol już nie jednemu rozum wypłukał.

- Um... Kościelnym? - zwątpiła Laura niezbyt orientując się w organizacji kościołów. - Znaczy, że jest jeszcze ktoś jeszcze, czy panienka mówi o proboszczu "pijaku"? Proszę wybaczyć, niezbyt znane są mi normy kościelne. Wprawdzie z nich najbardziej interesuje mnie architektura.
Chloe pokręciła głową

- Nie nie - westchnęła i lekko uniosła ręce jakby w geście poddania. Wyprostowała się i splotła dłonie za sobą. - Z resztą mniejsza o to. Ogólnie to bardzo podoba mi się tu. Cieszę się, że zdecydowałam się na tą pracę. A jak panience mija pobyt u rodziny?

Zmarszczone brwii srebrnowłosej wskazywały, że niezbyt rozumiała poruszoną pierwszą kwestię, acz na zmianę tematu zmieniła wyraz twarzy.

- Bardzo miło było odnowić stosunki z dziadkami. A tak to z całych sił staram się nie robić nic konkretnego i "odpoczywać"... ale chyba nie potrafię. Męczę się przy tym bardziej, niż podczas pracy... Sama panienka widzi... - Laura przewertowała poprzednie strony szkicownika, które były wypełnione po brzegi szkicami rzeczy zdecydowanie bardziej technicznych, niżeli ładnych widoków. - Oszukiwanie samej siebie, że coś się potrafi, nie jest chyba najlepszym rozwiązaniem...

- Czemu panienka tak uważa? - zapytała Chloe z nagłą troską wymalowaną na twarzy. Ale uśmiech prędko powrócił na jej usta. - Nie musi być panienka tak skromna. Długo panienka zostaje u rodziny?

- Sama nie wiem jak długo... Pewnie parę tygodni. Długich tygodni, w których jak nie będę robiła nic konkretnego to wyschnę na wiór... Jest już... czwarty dzień? A ja nie mogę już wysiedzieć - przyznała kładąc szkicownik na kolanach, a dłonie na szkicowniku. - Panienka umie odpoczywać? Ja nie potrafię.

- Zdecydowanie nie - odparła bez zawahania panna Vergest. - Po prawdzie mam tak jakby dziś wolne i pomyślałam sobie, że zrobię sobie spacer po miasteczku... Ale już myślę tylko o tym co powinnam jeszcze zrobić w świątyni. A nasz Cicerone jest niesamowicie pracowitym człekiem, więc muszę za niego myśleć o sprawach tak przyziemnych jak posiłek czy nawet odpoczynek. Więc rozumiem panienkę. Sama bym nie była w stanie wysiedzieć w miejscu za długo - dodała. Gosposia duchownego w ogóle nie zwracała uwagi na niedołężność Laury, która westchnęła zastanawiając się przez chwilę.

- Rzecz w tym, że odpoczynek nie jest mi wcale potrzebny... Wszyscy zakładają, że za dużo pracuję, to jestem cały czas przemęczona. A prawda jest taka, że gorzej znosze nie robienie niczego, niż robienie czegoś sensownego.

Myśli wodzące wokoło tematu w końcu wpadły w jego szyny. Laura popatrzyła na pomocnice proboszcza nieco wnikliwie.

- A kieszonkowy zegarek z brzęczykiem nie załatwiłby sprawy Cicerona?

- Gdyby takowy potrafił jeszcze stać nad nim i pilnować, żeby znów nie spędzał całej nocy z nosem w kościelnych księgach, to myślę, że mogłabym spokojnie szukać nowej pracy - odparła z rozbawieniem Chloe. - Nasz cicerone to uparty człowiek, oddany społeczności, ale co za tym idzie, zupełnie nie dbający o siebie. Podejrzewam, że zgodziłby się ze słowami panienki, że odpoczywa pracując - dziewczyna spojrzała z roześmianym spojrzeniem na Laurę. - Rozumiem, że panienkę przysłało tu polecenie lekarza lub bliskich osób, prawda? - uśmiechnęła się tajemniczo.

- Mojego mistrza, dokładniej powiedziawszy. Sam musiał wyjechać a mnie zostawiać w pracowni samej nie chciał, więc wysłał na urlop. A lekarze? Lekarze jedynie zalecają trzymać ciepło. Ot tyle, co sama wiem, że mi pomaga.

Drzwi od piekarni otworzyły się z charakterystycznym brzękiem dzwoneczka i na zewnątrz wyszła Beronique.

- Dziękuję ci Rusty jeszcze raz i do zobaczenia - powiedziała do halfinga, który odprowadził ją do wyjścia. Piekarz ukłonił się damom i tym stojącym i również tym siedzącym pod jego przybytkiem.

- Do widzenia pani, pani Bréguet - odpowiedział. Zamyślił się przez chwilę patrząc badawczo na młode panny i uniósł otwartą dłoń.

- Panie zechcą przez chwilę poczekać - Rusty obrócił się na pięcie i zniknął wewnątrz sklepiku.

- Witaj panno Chloe - przywitała się Baronique. - Mam nadzieję, że w kościele udało nam się posprzątać i uporządkować rzeczy. Długo nam zniknęła gosposia w areszcie. Coś się tam wydarzyło?
 
Proxy jest offline  
Stary 24-01-2017, 20:01   #137
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
Laura & Chloe - 2 / 2

Chloe dygnęła w uprzejmym przywitaniu.
- Przepraszam, że tyle mi się z tym zeszło - zrobiła zbolałą minę. - Niestety musiałam jeszcze znaleźć naszego uzdrowiciela i rozmowa nieco nam się zeszła. Jeszcze raz bardzo przepraszam. Jestem też niezmiernie wdzięczna społeczności Szuwar, że tak chętnie przyszła z pomocą by doprowadzić dom Wielkiego Budowniczego do porządku - uśmiechnęła się z radością malującą się na jej twarzy. - Teraz przygotowania do niedzielnego nabożeństwa nie będą już tak gorączkowe jak początkowo zakładałam.

- Zatem zobaczymy się na pewno w niedzielę. Właśnie zamówiłam u Rustiego na tę okazję ciasto. Myślę, że dobrym pomysłem byłoby, gdyby ojciec Theseus przyjął niektórych gości na plebanii. Nie mieliśmy okazji przywitać go należycie i niewielka, kameralna kolacja w niedzielę byłaby całkiem miłym zdarzeniem. Oczywiście nie chcę narzucać ojcu planów. Ciasto i tak dostanie - powiedziała Beronique uśmiechając się życzliwie.
- Przekażę cicerone i myślę, że ucieszy się na pomysł takiej kolacji... Hym, może taka kolacja w niedzielę, po nabożeństwie - zastanowiła się Chloe, wyraźnie tym pomysłem zainteresowana.

Starsza kobieta skinęła głową i spojrzała jeszcze na swoją wnuczkę.
- A ty, młoda damo, jeśli chcesz jeść kolację w domu, to wróć o normalnej porze. I nie siedź tutaj na ziemi.
Laura pokiwała głową w zrozumieniu a babcia uśmiechnęła się do obu dziewcząt i ruszyła w swoim kierunku.
Drzwi cukierni znów zadzwoniły i wyszedł krągły właściciel piekarni.
- Mam tu coś pysznego. - Wręczył pannom zawinięte, malutkie bułeczki nadziewane masą makową i miodem - To mój najnowszy projekt. Jeszcze nie mają nazwy, niestety. Miłego wieczoru życzę paniom.
- Oh... Bardzo dziękujemy... - odparła pozytywnie zaskoczona srebrnowłosa.
- To niezwykle miłe z pana strony - dodała panna Vergest, która zaraz wgryzła się w podarowaną bułeczkę. - Mmmm pyszna - stwierdziła, gdy przełknęła pierwszy kęs.

Laura poczyniła to samo, a mina wyrażała jej opinie jeszcze przed słowami.
- Jako miłośniczka ciasteczek... Przyznam, że bułeczki mogą z nimi konkurować...
Skromnie oblizując słodkie okruszki z palców, srebrnowłosa wróciła do wspomnianego w rozmowie z babcią tematu.
- To Szuwary mają tu swój areszt...? Nie pomyślałabym...
Chloe skinęła jej głową.
- Dość mocno zaniedbane są te cele, ale zawsze można tam kogoś zamknąć i o nim zapomnieć - pokręciła głową. - Chyba każda ludzka osada zawsze coś takiego ma. Prawie jest to tak pewne jak obecność domu uciech - dodała z pewną dozą rozbawienia. - Panienka mieszka w stolicy? - zapytała gosposia.
- Tak. Tam sprawy mają się dość odmiennie. Całe Szuwary to jakby jedna z setek ulic stolicy. Mnóstwo ludzi i każdy inny. Zupełnie inny świat. Życie tam biegnie tak szybko, a tutaj... A tutaj czas prawie stoi w miejscu.

- O tak, Matrice nigdy nie śpi, zawsze ktoś kręci się po ulicach, a główny rynek to nigdy nie pustoszeje - powiedziała Chloe z nutką nostalgii w głosie. - Mieszka tam panienka z rodzicami?
Laura pokiwała energicznie głową, a jej oczy zaświeciły się na myśl o opisie wielkiego miasta.
- Wysokie wielokondygnacyjne budynki - wskazała wyciągniętą dłonią. - Między brukowanymi ulicami... Tak, że z nich ledwie widać niebo. A nad głowami porozwieszane lampy. W nocy całe miasto jest nimi oświetlone... Panorama wygląda przepięknie. Gwiazdziste niebo na górze... I gwiazdziste miasto na dole - opowiedziałą z satysfakcją i widocznie większą energią.
- O tak, miasto nocą jest przepiękne. Szczególnie gdy można je oglądać z jakiejś wysokiej budowli - panna Vergest podzielała fascynację którą wykazywała białowłosa.
- Choć muszę przyznać, że widok na okolicę z tutejszego młyna Zbażinów jest konkurencyjnie zapierający dech w piersiach - mrugnęła do Laury.
- Na dach wysokiego budynku dostanę się windą. Tutejszy młyn jest niestety poza moim zasięgiem - odpowiedziała lekko niezbyt przejęta tym ograniczeniem. - Panienka była w Matrice?
- Urodziłam się tam, wychowałam… - wzruszyła ramionami. - To miasto zawsze będzie miało szczególne miejsce w moim sercu.
Odpowiedź nieco wytrąciła Laurę, na co aż wyprostowała się i zmarszczyłą brwii. Chwilę przetrawiła w myślach słowa Chloe a następnie spojrzała się na nią pytająco.
- Ale... Hmm... I... Ummm... I tutaj tak za pracą...?

Brunetka zachichotała.
- Nie jest panienka pierwszą, którą to zaskakuje - powiedziała z rozbawieniem Chloe. - Tak jak panienka mówiła, tam czas pędzi, wszystko dzieje się tak szybko. Nie ma czasu, żeby stanąć i po prostu ... - wzruszyła ramionami. - Cieszyć się chwilą. Z resztą po tym jak ukończyłam szkołę dla panien, odbyłam swoje praktyki w domach możnych to... Chciałam zobaczyć czy na prowincji jest równie "ciekawie". Uznałam, że praca gosposi cicerone nie będzie tak, stresująca. Przynajmniej mam pewność, że mój pracodawca nie oczekuje ode mnie więcej niż powinien - westchnęła jakby przywołało to niemiłe wspomnienia.

- Oh... - zmartwiła się srebrnowłosa wspomnieniem na dość nieprzyjemny temat. - Na takie okazję trzymam sześciostrzałową krócicę w swoim kufrze... Niestety... Duże miasto czasem i przyciąga typów spod ciemnej gwiazdy... Ja lubię płynąć z prądem cywilizacji. Wyprzedzanie go jest jeszcze bardziej fascynujące. Kreować to, czego ludzie będą używali na codzień... - przytakiwała głową na własne słowa. Po tym jej myśli przeskoczyły na drugą stronę a jej mina nieco zrzedła. - Nie mogę nic nie robić. Wtedy nie czuję, że żyje - przyznała wracając wzrokiem na swój rysunek, który był zmuszaniem się do czegoś, czego tak na prawdę nie chciała. Obróciła więc kartkę i spojrzała na techniczne szkice. - Chyba właśnie mój urlop się skończył...

- Jeśli panienka to lubi to tylko lepiej - uśmiechnęła się Chloe. - Wtedy kwestią sporną jest określenie kiedy ma panienka urlop a kiedy pracę. Z resztą bardzo zawsze podziwiałam ludzi, którzy mają takie talenty jak panienka. Z tym niestety trzeba się urodzić - dodała na koniec.
- A co jest praca jest jednocześnie rozrywką, ulubionym zajęciem i odpoczynkiem? - spojrzała nieco z ukosa jakby pytała się doktora, by zdiagnozował jej obawy.
- Wtedy chyba można nazywać się w pełni szczęśliwym człowiekiem - odparła jej Chloe z mrugnięciem. - Oh, ta cała rozmowa przypomniała mi, że muszę napisać do mojej matki. Pewnie się martwi. Eh, zawsze była strasznie opiekuńcza - gdy to powiedziała to spojrzała w niebo i cicho westchnęła.

- To zdecydowanie wolałabym wrócić do pracy i być w pełni szczęśliwym człowiekiem... - srebrnowłosa odpowiedziała jakby do siebie. - Wypadałoby więc napisać do rodziny. Pewnie martwią się. Panienka sama tu przyjechała, do obcych. Trzeba uspokoić ich sumienie.
- Tak, zdecydowanie. Szczególnie teraz, gdy została sama - Chloe pokiwała głową w zamyśleniu.
- Ohh... Przykro mi... - odpowiedziała z zawodem na wieść, że pomocnica w tak młodym wieku straciła ojca.

- Nie, nie, to nie tak - wzbroniła się Chloe przed współczuciem Laury. - To żadna świeża sprawa. Od zawsze mama wychowywała mnie sama, razem z babcią i dziadkiem. Mój ojciec był marynarzem, nie wrócił z morza, nigdy go nie poznałam bo stało się to zanim przyszłam na ten świat - wyjaśniła i uśmiechnęła się weselej. - A, że jestem jedynaczką, to siłą rzeczy tak się stało... - wzruszyła ramionami.
- W takim wypadku zdecydowanie trzeba napisać do mamy i dziadków - odpowiedziała Laura nieco pocieszającym tonem.
- Tak, zdecydowanie za długo już z tym zwlekam - zgodziła się Chloe. - No, a że ten dzień zapowiada się, że jako pierwszy, który skończy się spokojnie to i w końcu znajdę czas na napisanie tego listu bez pośpiechu - ucieszyła się. - Dziękuję za rozmowę. Ja już muszę wracać, trzeba wyszykować się na umówioną herbatkę - mówiąc to gosposia uśmiechnęła się do białowłosej, która przytaknęła uprzejmie chcąc się pożegnać, lecz kolejna myśl zmieniła jej plany.
- A tak poza tym... Zna się panienka na magii? - zapytała Laura będąc kompletnie zielona w tej dziedzinie.

Gosposia spojrzała na Laurę zaskoczona jej pytaniem.
- Nie, nie znam się - odparła po chwili zastanowienia. - Nawet nie wiem czy ktoś parający się tym znajdzie się tu w mieście - wzruszyła ramionami.
- Yhm... Rozumiem... W takim razie będę musiała szukać dalej - odparła uprzejmie srebrnowłosa. - Do zobaczenia, panno Chloe. Powodzenia w zbieraniu wszystkiego w jedną całość.
- Dziękuję i do zobaczenia - powiedziała panna Vergest. Lekko skinęła głową i udała się powolnym krokiem w kierunku świątyni.

Chloe miło było, że miała okazję porozmawiać sobie z kimś tak na spokojnie. Nie licząc Cicerone, Laura była osobą, którą gosposia znała najdłużej z tych przebywających w Szuwarach. Co prawda w drodze nie było za bardzo jak rozmawiać, bo sama była przejęta niezmiernie, to teraz było już inaczej. Naprawdę polubiła ją i zapewne gdyby nie to, że czas już jej się kurczył, to ciągnęłaby tą rozmowę dalej.
Teraz jednak musiała uszykować się do wyjścia na umówioną z panią Amandą herbatkę.

Beztroską minę Chloe, którą miała w trakcie rozmowy z Laurą, teraz zastąpiło skupienie. Razem z Cicerone mieli podejrzenia, że magia albo jakieś trucizny miały swój udział w stanie w jakim znajdowała się stara gosposia. Co prawda tutejszy lekarz powinien przecież rozpoznać zatrucie...

Chloe zatrzymała się przed drzwiami do świątyni.
"U Diega chyba nie poznał" zmartwiła się, bo na tą chcwilę nie bardzo była w stanie przypomnieć sobie czy w ogóle posiada wiedzę o truciznach, które mogłyby doprowadzić do szaleństwa.
- Chyba coś o tym było - mruknęła sama do siebie.
Za to na magię mogłaby coś spróbować poradzić. Musiałaby tylko zostać sama z panią Barbarą na jakąś chwilę i to by mogło przynajmniej wykluczyć możliwe przyczyny jej nagłego pogorszenia zdrowia.

Z zamyśloną miną dziewczyna popchnęła drzwi i weszła do środka.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline  
Stary 24-01-2017, 20:28   #138
 
Ardel's Avatar
 
Reputacja: 1 Ardel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputacjęArdel ma wspaniałą reputację
Rodolphe czuł się ostatnio zagubiony i nie było mu z tym dobrze. Dla oczyszczenia umysłu postanowił wybrać się do lasu i nazbierać nieco ziół, huby i wczesnych grzybów. Coś ciągnęło go w stronę bagien, gdzie zmarła stara Marie. Brakowało mu trochę czarownicy w wiosce. Bez niej wszystko wydawało się takie… zwykłe? Ludzie z problemami nie mieli na kogo narzekać, ludzie z innymi problemami nie mieli się do kogo wybrać. Z mrocznymi myślami i marsem na czole zielarz spacerowym krokiem szedł na wschód, rozglądając się za przydatnymi roślinami.

Ponieważ dobrze znał te miejsca, nie narzekał na brak surowców. Nie tylko te pospolite i łatwe w zbieraniu rośliny, jak ostropest plamisty, tymianek, tatarak czy pokrzywa, wpadały mu prosto pod kozik. W jego torbie znalazły się też rzadsze okazy. Pewnie Trottier znalazłby jeszcze więcej gdyby nie szybko zapadający zmierzch…

Bagna zanurzały się powoli w mroku, a niedawne silne opady, nawet tak dobrze znającemu te miejsca merowi, skutecznie ograniczały poruszanie się. Łatwo było wdepnąć butem w naprawdę głęboką kałużę i go tam zostawić z głośnym mlaskiem. Nie jeden but i niejednego mera bagna już wessały, odessały i wypluły...

“Na przykład Baptiste Bouchard’a” mogło przebiec po głowie Rodelphe.
Jak na zawołanie, bagna właśnie mlasnęły i coś bulgotnęło. Nieopodal, na lewo, bliżej głębokich rozlewisk doleciały mera odgłosy rozmowy.
Czy każda jego wizyta na bagnach musiała kończyć się jakimś spotkaniem? Kto normalny spaceruje po tak nieprzyjemnym terenie? Zielarz westchnął cicho i już prawie zdecydował, żeby zignorować te głosy. Jednak długi czas pełnienia funkcji mera odbiły się najwyraźniej na jego zdrowiu psychicznym i poczuł obowiązek, by dowiedzieć się, cóż się tutaj wyprawia. Zamknął spokojnie torbę na zioła, starając się ich nie pozgniatać, schował nożyk i zaczął nasłuchiwać, starając się rozpoznać głosy. Jeżeli nie byłby w stanie, to chciał przejść nieco w stronę rozmawiających, uważając na co staje, do momentu gdy cokolwiek będzie w stanie rozróżnić w rozmowie.

Rodolphe zgrabnie zbliżył się do powalonego, zatopionego w bagnie i gnijącego pniaka. Swoją wielkością i obrośnięciem mchem i krzakami skutecznie mógł ukryć jeszcze trzech Rodolphów.

W dali zamamrotał męski głos, a kobiecy odkrzyknął już głośniej.
- Nie będę po tobie, ciulu jeden, sprzątać brudów!
- I dobrze! - odparł mężczyzna - I tak mnie już tu nie zobaczysz! A tym bardziej moich pieniędzy! Radź sobie sama, podła suko!.. Ty i ta twoja córa…
Później nastąpiło chlupnięcie i woda zakołysała się mlaszcząc koło pniaka. Gdy mer wyjrzał, spostrzegł ledwo widoczne czółno, które z niewielką lampą oddalało się od brzegu by zniknąć w bagiennych oparach.
Samotna postać, która została na brzegu stała przez chwilę z lampą w ręku. W końcu westchnęła, obróciła się i rozpoczęła kierować się w stronę miasteczka.

Zielarz pożałował swojej przyszłej decyzji, zanim jeszcze się nad nią zastanowił. Wyszedł zza powalonego drzewa, pokazując się, prawdopodobnie, kobiecie.
- Dzień dobry! - A w myślach dodał: “Jesteś kretynem, Rodolphe”.
- Na Drekara!! - Simone Girard mało nie wypuściła rozpalonej lampy z rąk - Moje serce!
Kobieta musiała opanować oddech, bo zaczęła ziać jak po jakimś maratonie. Oparła się ręką o drzewo i dyszała ciężko.
- Ależ mnie mer wystraszył. O matko. O jejku…
- A właśnie panią zobaczyłem, zioła zbieram. I już nie za bardzo mer, pani Girard - spróbował uspokoić kobietę, mimo wszystko uważając na otoczenie. Rodzina Girardów potrafiła całkiem sprawnie sprawiać kłopoty. - Cóż tu pani o tej porze robi? Nie najlepsze miejsce na przechadzkę.
Kobieta pokiwała głową z lekkim uśmiechem. Na twarzy malowała się ulga.
- Bo to nie przechadzka panie Trottier - Sapnęła - To pożegnanie starego drania.
Gdzieś w dali zahuczała sowa.
Rodolphe był dość zaskoczony szczerością, przynajmniej powierzchowną szczerością, kobiety.
- Odprowadzę cię do wioski. Jeżeli będziesz chciała, to chętnie wysłucham co masz do powiedzenia. Czasem warto się nieco wygadać - zaproponował zielarz, nie skrywając swojej ciekawości.

- Mam dość panie merze. Jestem zmęczona. Nie dość, że z córą tyle problemów to jeszcze z tym szwagrem - poskarżyła się kobieta. Wsparła się pod ramię Trottier’a i oddała mu lampę.
- Uciekł. Nie zamierzam za niego nadstawiać karku i kłamać dalej.
Oboje szli pod górę w gęsto porośniętym krzakami lesie, kierując się ku miasteczku.
- Jak pewnie pan wie, mąż mój zginął służąc w wojsku. No i tak właśnie zamieszkałam z tym całym Christo, bratem mojego męża. Nie jest tajemnicą, że bagna zna jak własną kieszeń, bo ciągle coś przemycał. Szuwary, Chlupocice, Pocieszniki. To, że wpadnie w problemy było tylko kwestią czasu.
Rodolphe pokiwał głową, prowadząc kobietę, ostrożnie wybierając dla nich drogę przez moczary.
- Wszystko zaczęło się pół roku temu. Szwagier wpadł w ręce chlupocickich szeryfów, gdy coś tam przemycał. Podobno wsypały go te mendy - małżeństwo Lortie - Kobieta wzruszyła ramionami. Rodolphe znał dobrze tych ludzi ze słyszenia. Nędzna para drobnych przestępców, którzy głównie kradli. Szeryf Harl ciągle się z nimi użerał. Podobno ich zwłoki nadal gniją w trawie obok domu maga.
- No i ten cały mer, Ferdynand - kontynuowała kobieta - złożył Christopherowi ofertę nie do odrzucenia. Albo kamieniołomy, areszt, dożywocie..., albo praca dla niego. No to przyjął…
Oboje musieli przystanąć na chwilę gdyż kobieta nico się zaspała. Byli już niedaleko zabudowań i karczemną muzykę.
- I tak zaczęły się jego problemy. Uciekł teraz ze strachu, bo z całej tej bandy knucicieli, ostał się sam - Kobieta machnęła ręką wskazując drogę i ruszyła do przodu - A chodzi o to, że ze dwa tygodnie temu miał przemycić ciało nieboszczyka do Szuwar. Załadowali mu je na łódkę i kazali oddać Lortie’rom. Tak też się stało… I minęły dwa tygodnie. Nieboszczyk, którego tu dostarczył teraz prowadzi karczmę, a państwo Lortie gryzą piach…
Zielarz w zamyśleniu kiwał głową, gdy Simone zdradzała kolejne rewelacje. Wciąż uważał, że jest to niebezpieczna i niegodna zaufania kobieta, ale jej współczuł. Taka durna natura.
- Mogę zaproponować pani herbatę albo coś mocniejszego? Może uda nam się nieco ten problem rozwiązać na spokojnie. Albo przynajmniej nieco załagodzić następstwa.
- Jestem za, panie Trottier. To był ciężki dzień. Moja córka skądś się dowiedziała, że ten nowy karczmarz wypytywał o Christo i zaczęło się. Ten cały koszmar. Pakowanie się, uciekanie.. ech.. - Westchnęła. Oboje weszli między budynki na wysokości posiadłości pani Girard, gdy nagle od zachodu przetoczyła się przez okolicę fala podmuchu niosąc ze sobą pył, stare liście i drobne patyki. Ledwo oboje ustali w miejscu.
 
__________________
Prowadzę: ...
Jestem prowadzon: ...

Ardel jest offline  
Stary 24-01-2017, 20:30   #139
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Odwiedziny u Amandy 1/2

- Dziękuję - odparł grzecznie Theseus, podsuwając sobie filiżankę herbaty. Rozmawiając z kobietą czuł się z jakiegoś powodu lekko skrępowany. Co i rusz zerkał na kręcącą się po pokoju Chloe i w duchu dziękował jej, że się z nim tutaj wybrała. Ciężko było mu sobie wyobrazić tą wieczorną wizytę bez jej wsparcia. Glaive wiedział, że elfka była wdową. I z tego, co się orientował, znacznie starszą od niego.
- O ojcu Bernardzie właśnie chciałem z panią porozmawiać, pani Amando - powiedział, zatapiając spojrzenie w filiżance. Potarł dłońmi kolana, jakby nie bardzo wiedząc, co ma mówić.
- Niestety nie miałem okazji poznać wielebnego osobiście, a szkoda. Mogłaby mi… - odchrząknął i zerknął na młodą gosposię - to znaczy nam coś o nim opowiedzieć?
- O ojcu Bernardzie? - Powtórzyła starsza pani mieszając swoją herbatę - No pewnie. Miałam okazję go poznać po śmierci ojca Philippe. Sam trafił zresztą do nas. Do mnie i Barbary.
Gosposia z uroczym uśmiechem rozświetlającym jej buźkę dyskretnie rozglądała się po pomieszczeniu. Jej mina wskazywała, że bardzo podoba jej się wystrój jaki miała tu gospodyni domu. Maniery Chloe były wręcz wzorowe. Tak jak nakazywała grzeczność, poczęstowała się ciastkiem, w które wgryzła się tak, że nawet jeden okruszek nie upadł. Duchowny mógł poczuć przez chwilę na sobie jej spojrzenie lecz zrobiła to tak dyskretnie, że pani Amanda miałaby problem by wychwycić.
- Przepyszne ciasteczka - odezwała się w końcu panna Vergest. - Sama pani piekła? - zapytała z wielkim zainteresowaniem.
- Niestety nie, moja droga. Zakupiłam to ciasto u pana Blackleaf’a dzisiaj po południu. Częstuj się herbatą. -
Chloe pokiwała głową.
- Będę pamiętać o tym - powiedziała dziewczyna w sprawie dostawcy słodyczy. Uniosła z gracją filiżankę, trzymając lewą ręką za spodeczek, a prawą za porcelanowe ucho. Lekko pochuchała i dopiero upiła drobny łyk.
Amanda tylko na chwilę spuściła wzrok z duchownego, by zaraz wrócić do rozmowy.
- Potrzebował kogoś, kto mu pomoże przy porządkach po tym niefortunnym zdarzeniu, jakim był wypadek naszego Philippe. A co dokładnie chciał wiedzieć ojciec?
- Słyszałem, że ojciec nie był zbyt wygadanym człowiekiem. Czy komentował w jakiś sposób to nieszczęście, które przytrafiło się poprzedniemu Cicerone? I czy wspominał, co zamierza zrobić po wyjeździe z Szuwarów?
- Ubolewał, że duchowny nie żyje. Nie wnikał zbytnio w prowadzone dochodzenie. Dwa razy chyba rozmawiali obaj z szeryfem - Amanda próbowała sobie przypomnieć jakieś szczegóły i za chwilę pokiwała głową z uśmiechem - [i]Rzeczywiście, ojciec Bernard nie był zbyt wylewny. Spakował dokumenty, zabrał niewielką szkatułkę z pieniędzmi. Chciał spakować to co cenne, by świątynia nie stała się miejscem szabru, ale nic nie znalazł. Z tego co wiem, udał się do Matrice.
Starsza kobieta upiła znowu łyk herbaty.

- A można wiedzieć, jak się dziś czuje pani Barbara? - zapytała z troską w głosie młoda gosposia, która wyglądała na niezainteresowaną tematem podjętym przez duchownego.
- Pani Barbara czuje się dobrze. Byłam z nią wczoraj u pana Trottier’a i zapisał jej lekarstwa oraz maści. Czasem ma kobieta lepsze dni. Dziękuję, że pytasz - odpowiedziała kobieta.
Chloe popatrzyła ze współczuciem.
- A czy mogłabym ją odwiedzić? Dotrzymać chwilę towarzystwa? - zaproponowała.
- Barbara dostała silne leki od pana Rodolphe i nie wiem czy jest na siłach. Mogę to sprawdzić, oczywiście. W sumie, bardzo by się ucieszyła.
Amanda dźwignęła się energicznie z fotela i poprawiła suknię.
- Przepraszam ojca, ale na chwilę was zostawię. Być może Barbara też chętnie się z ojcem zobaczy.
Theseus również wstał, grzecznie czekając, aż kobieta opuści pomieszczenie.
- To by była moja przyjemność, gdybym mógł porozmawiać przez chwilę ze starszą gosposią - odparł jeszcze kapłan.

Kiedy Amanda wyszła z pokoju, Glaive skinieniem dłoni przyzwał do siebie Chloe.
- Tak jak się umawialiśmy - zaczął mężczyzna ściszonym głosem, nachylając się do gosposi - musimy delikatnie wypytać panią Barbarę o ojca Philippe. Polegam na twojej subtelności, lilium.
Panna Vergest, gdy duchowny chciał ją do siebie przywołać, to okazało się, że stoi już przy nim. Jej oblicze, które do tej pory było radosne i przyjacielskie teraz nabrało powagi. Skinęła głową.
- Dobrze ojcze, postaram się. Jednak dobrze byłoby, gdybym mogła zostać z nią sama - zasugerowała Chloe, spoglądając na Cicerone. Dziewczyna zaraz westchnęła i przywołała znów tą samą minę uroczej dziewczyny co miała wcześniej.
Duchowny zapatrzył się gdzieś przed siebie, rozmyślając przez chwilę w ciszy. Wreszcie pokiwał powoli głową.
- Niech będzie, córko. Odciągnę panią Amandę, żebyś ty mogła swobodnie porozmawiać ze starą gosposią.
- Dziękuję ojcze - Chloe posłała duchownemu lekki uśmiech.

- I patrz kto nas odwiedził. - Drzwi pokoju rozchyliły się i weszła do nich gospodyni domu razem ze ślepą skrzacicą.
- A no tak.. - Amanda zajrzała w ślepe oczy towarzyszki - No więc, są u nas goście. Ojciec Theseus i panna Chloe, jeśli pamiętasz.
- Figlu miglu, pac, pac! - Przywitała się Barbara.
- Niebawem muszę ją położyć spać, ale przez chwilę może z nam posiedzieć - Poinformowała Amanda.
Panna Vergest przyjrzała się ze współczuciem skrzacicy. Wtem lekki błysk w jej oku, mógł zdradzić duchownemu, że dziewczyna miała w głowie jakiś pomysł. Chloe podeszła bliżej.
- Witam Pani Barbaro, jak się pani dziś miewa? - zapytała spoglądając w niewidzące oczy skrzacicy i zrobiła przy tym minę radosną, jaką zwykło się robić do małego dziecka czy niemowlęcia.
Theseus podszedł do Chloe i zatrzymał się za nią, pozwalając, by ta pierwsza się przedstawiła starszej gosposi.
- Ucho, jaja, daj na chleb - odpowiedziała babcia i zaświeciła mokrymi dziąsłami.
- Próbowałam z nią się porozumieć, ale.. - Amanda wzruszyła ramionami podkreślając bezsilność.. - Nawet nasz znachor nie za bardzo jest w stanie pomóc. Myślę, że wizyta ojca z pewnością przyniesie mojej koleżance ulgę. Ona to gdzieś w głębi czuje. Tak mi się zdaje. Tymczasem, może zostawimy ich samych? - skierowała pytanie do Chloe.
Kapłan zmrużył oczy i pokiwał lekko głową. Zerknął na Chloe, spojrzeniem dając jej do zrozumienia, że wszystko jest w porządku.
- Pokażę pokój do wynajęcia. Może na plebanii komuś szepniecie słówko. To nasze jedyne źródło utrzymania - spojrzała znacząco na gosposię.
- Oczywiście - odparła panna Vergest odwracając wzrok od Barbary i spoglądając na panią Amandę. Zaraz też odeszła od starej skrzacicy w kierunku gospodyni domu. Co prawda nie było to tak jak chciałaby Chloe, żeby się zadziało, ale nie mogła przecież się nie zgodzić bo byłoby to źle widziane. Na szczęście nie było po panience widać tego niezadowolenia.

Theseus odczekał cierpliwie, aż młoda kobieta i elfka opuszczą pomieszczenie.
Kiedy został sam na sam ze skrzacicą, przyjrzał się jej uważnie. Nie śpieszył się, najwyraźniej niezrażony trwającą ciszą. Podrapał swoją brodą i splótłszy dłonie za plecami, zaczął się przechadzać z prawej do lewej, stukając ciężkim obcasem po deskach podłogi. Na twarz przybrał poważną minę, najwidoczniej nie czując potrzeby, by umilać starszej gosposi czas swoją obecność.
Zatrzymał się wreszcie i obracając na pięcie, odwrócił się do Barbary. Podszedł do niej na krok i położył prawą dłoń na jej przedramieniu, próbując ją złapać. Dłoń, na której nosił pieczęć kościoła.
- Bądź pozdrowiona, służko Wielkiego Budowniczego - odezwał się wreszcie swoim twardym, rzeczowym tonem. Jednocześnie zapatrywał się w niewidome oczy starej gosposi.

Kobieta przestała machać wesoło nogami, które zwisały z kanapy. Jej niewielka główka się poruszyła. Gałki oczne błądziły za cieniami jakie malowało jej światło.
- Brodzisz, dziewczynko - Odpowiedziała na pozdrowienie.
Dotyk Theseusa pozostał jakby bez rekacji. Duchowny mógł jednak wyczuć, że kobiece ręce trzęsą się lekko. Od skrzacicy zaś czuć było nieco alkoholu i dużo ziołowych maści.

- O, skrzywdzona Nosicielko Duszy - westchnął Theseus i poklepał delikatnie, którą trzymał. - Czy to odejście ojca Philippe tak cię roztrzaskało, czy inna była tego przyczyna? - zagaił, choć nie wyglądał, że oczekuje rzetelnej odpowiedzi.
Drżąca ręka uniosła się lekko i opadła na dłoni duchownego. Babcia wywaliła jęzor, ale nie wydała z siebie żadnego dźwięku.
- Interesujące - mruknął Cicerone. Drugą rękę uniósł do koszuli, rozpinając kilka pierwszych guzików. Po chwili szarpania się z czarnym materiałem, wyciągnął spod niej Znak Boga, zaciskając na nim pięść. Spojrzał jeszcze raz na gosposię, a następnie przymknął oczy i wyciszył się, jakby jego umysł znalazł się gdzieś indziej.
- Potestas data est mihi a Deo - zaczął niskim, przejmującym głosem, poruszając ustami jak w mantrze - Qua mundavero vos ex malum vires.
Skupił się na trzymanej Barbarze oraz amulecie. Pozwolił, by moc kapłańska wypełniła go i przepłynęła przez jego członki. Nie miał pewności, ale też nie miał nic do stracenia.
Niewielka dłoń staruszki powoli skurczyła palce na skórze duchownego. Popękane paznokcie rozpoczęły wżynać się w skórę. Znak Wielkiego Boga Ojca rozbłysł delikatnym światłem, by za chwilę walnąć potężną salwą mocy magicznej. Fala niszczącego, astralnego żywiołu przetoczyła się po okolicy razem z silnym podmuchem.
Starowinka zapiszczała i rzuciło ją na ziemię. Zamrugała powiekami, widząc ojca Theseusa.
- Na rany Najwyższego, czy ja trafiłam do królestwa Leath?! - Wykrzyczała ze strachem, po czym biała błona znów przysłoniła jej gałki oczne, a z ust pociekła ślina.
Dopiero teraz do ojca Theseusa doleciało ujadanie psa gdzieś w dali i wiatr, który wpadł przez otwarte, na oścież okno.
Kapłan skrzywił się lekko i potarł okaleczoną rękę. Schował amulet i zapiął koszulę oraz naciągnął rękawy. Rozejrzał się czujnie, jakby oczekiwał, że ktoś zaraz wpadnie do pokoju i zacznie wrzeszczeć. Póki co, nic takiego się nie stało, toteż Theseus podszedł do staruszki i spróbował pomóc jej wstać.
- Ślepe oczy, które za dużo zobaczyły. Cóż oni ci uczynili, pani Barbaro.
Nim Barbara wybełkotała kolejną niezrozumiałą odpowiedź, drzwi od izby otworzyły się nagle i stanęła w nich panna Vergest.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline  
Stary 25-01-2017, 09:52   #140
 
Gzyms's Avatar
 
Reputacja: 1 Gzyms jest jak klejnot wśród skałGzyms jest jak klejnot wśród skałGzyms jest jak klejnot wśród skałGzyms jest jak klejnot wśród skałGzyms jest jak klejnot wśród skałGzyms jest jak klejnot wśród skałGzyms jest jak klejnot wśród skałGzyms jest jak klejnot wśród skałGzyms jest jak klejnot wśród skałGzyms jest jak klejnot wśród skałGzyms jest jak klejnot wśród skał
Pężyrka i Gaspard w krzakach

Okolica prezentowała się niemalże sielsko, Gaspard czuł nawet delikatne wyrzuty sumienia, że przyjdzie mu nieodwracalnie zniszczyć ten spokojny wieczór. Czając się w krzakach razem z krasnoludką, ze stopami owiniętymi szczelnie w pożyczone mu szmaty i odświeżony działaniem eliksiru i alkoholu czuł się, jak gdyby ostatnie dwa dni były odległą przeszłością. Właściwie, gdyby nie to, że cały jego dobytek był teraz w posiadaniu rodzinki ludożerców, to byłby skłonny odpuścić zemstę za straty moralne i zaproponować swojej towarzyszce spędzenie wieczoru w jakiś przyjemniejszy sposób.
Może by coś razem wypili, a potem… Gaspard zdecydowanie odsunął od siebie narzucającą się uparcie wizję krzaków w innym, niż obecnie, kontekście. Potem by poszli strzelać do celów po pijaku. Pężyrka wyglądała na kogoś, kto docenia nieodpowiedzialne zachowanie po alkoholu i markiz był pewien, że w ramach podziękowania jej za całą dotychczasową pomoc będzie dobrze jej coś takiego zaproponować.
- Dobra - wyszeptał, zacierając ręce. Nie mogło ujść uwadze, że teraz, kiedy doszedł do siebie, rozpierała go energia do działania. - Kiedy mnie tam przetrzymywali, była ich czwórka, trzech ludzi i troll. Możliwe, że nie widziałem wszystkich członków tej bandy, pod uwagę musimy też brać tego śliniącego się potwora z którym mieliśmy już okazję walczyć. Niemniej wydaje mi się, że najniebezpieczniejszy jest staruszek, który im przewodzi…
Urwał nagle, widząc zaniepokojenie Lokaja. Zmarszczył brwi i ruchem głowy wskazał krasnoludce kierunek, w którym spoglądał pies.
- Ale zanim cokolwiek zrobimy może lepiej dokładnie zbadajmy okolicę.
‘Chrup, chrup’ ustało nagle. Do Kichota dotarła na chwilę powaga sytuacji. Załypał oczami i rozpoczął zatem powolne, konspiracyjne przeżuwanie. ‘Chruu..p, chhhh.. rruuup’...
Pężyrka spojrzała z wyrzutem na osła. A potem, gdyby rzecz jasna mogła, spojrzałaby z wyrzutem na siebie. Bo kto to widział brać ze sobą osła na skradanie się.
- Dobrze - wyszeptała cicho, sięgając do juków po nóż. - Tu masz, schowaj, żeby nie było, że jesteś bezbronny. Jak coś, to tnij po kolanach, łydkach, stopach, jakby cię od razu powalił ktoś. Jak nie, to machaj przed oczami, ale najlepiej tak, żeby ci tego nie wybili. A jak wybiją to wal po uszach, nosie i jajcach. I kop w zgięcia nóg i kolana. - Ba, najlepiej przecież było po kolanach, bo to boli. Najlepiej to tak naprawdę by było, jakby w ogóle nie musieli używać, ale skoro te potwory żarły ludzi i kradły, to nie było litości. - Ja se wezmę młot - co też mówiąc, zarzuciła sobie broń na plecy, zręcznym ruchem zaczepiając na rzemieniach. - I weźmiemy też po jednym zapalaczu. Bo nie są takie wrażliwe, a jak pierdzielniesz porządnie, to robi ogień. Tylko rzucaj tak, żeby sobie drogi ucieczki nie odcinać. I lepiej chyba, żebyśmy chodzili blisko siebie. Ale na tyle daleko, żeby im mogło się wydawać, żeś jeden jest. Element tego no… zaskoniaczenia jest. Czy jakoś tak. - Tak, Pężyrka nie była wielce uczona, nie umiała się wybitnie i kwieciście wypowiadać, a robienie zawsze przychodziło jej lepiej, niż gadanie. Ale na pewno znała się na robocie. I nie lubiła krzywdy innych.
Bo, że ktoś głodny był, albo mniej miał, to rozumiała. Mogła się podzielić, mogła pomóc. Ale że ktoś gwałtem i w złości drugiemu źle robił, to się nie godziło.
- Będzie wpierdziel jak trzeba - oznajmiła grobowym tonem, patrząc na Gasparda. - Aleś ty tu szef, bo ciebie ukrzywdzili. - Nie musiała dodawać, że lepiej jej też było, kiedy ktoś wydawał polecenia. A szczególnie ktoś bardziej uczony, a Gaspard na takiego wyglądał.
- Dzięki. - Markiz przyjął od krasnoludki nóż i zważył go w dłoni. W przypadku walki z trollem na wiele mu się raczej nie przyda, ale kto wie, czy nie uda mu się dobrze wymierzonym rzutem wyeliminować lub chociaż zranić tym ostrzem i wykluczyć z walki jednego z Miętosiów. No i zawsze lepiej było mieć przy sobie jakąkolwiek broń, a nie polegać na gołych pięściach, gdyż, jak wiedział z doświadczenia, bójki wychodziły mu dobrze tylko po pijaku i to w dodatku wtedy, kiedy to inni byli bardziej pijani od niego.
Chociaż… Tamten dziadunio wspominał co nieco na temat urodzin, więc istniała nawet szansa na to, że cała ferajna będzie już po paru kieliszkach. Jak na razie pozycja Pężyrki i Gasparda była nad wyraz pomyślna.
- Rzekłbym nawet, że z tą oprawą, którą proponujesz, ten wpierdziel będzie spektaklem na niespotykaną dotąd w tej okolicy skalę. - Parsknął słysząc uwagę krasnoludki i oczyma duszy widząc już gospodarstwo bandytów po trafieniu dwoma “zapalaczami”. Nazwa wydawała się wymowna.
Nagle jednak uśmiech spełzł z jego twarzy. Lokaj warczał już całkiem wyraźnie i nie było wątpliwości, że coś - choć sądząc po odgłosach był to raczej ktoś - był już tuż obok kryjówki krasnoludki i markiza. Gaspard dał Pężyrce, która wcześniej prawdopodobnie nie widziała Miętosiów i nie mogłaby ich rozpoznać, dyskretny znak, żeby stała w pogotowiu i zrobił jeden krok naprzód.
 

Ostatnio edytowane przez Gzyms : 27-01-2017 o 15:06.
Gzyms jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:44.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172