| Las ładnie pachniał po porannej ulewie. Ten zapach uświadomił Remiemu, że gdyby nie te wszystkie wydarzenia z ostatniego tygodnia, najpewniej też kierowałby się teraz do lasu. Tyle, że szedłby do pracy, a nie kierował grupą ścigającą bandytów. Co to się teraz porobiło - bartik pozwolił sobię na tą krótką refleksję. Zaraz jednak otrząsnął się z tych myśli. Stał właśnie w miejscu w którym zamordowano Brassarda i choć Remiemu jego nowa rola niezbyt przypadła do gustu, podjął się jej i zamierzał ją wypełnić. Martin wymamrotał pod nosem szybki pacierz, bo zapewne nie zdążą wrócić na pogrzeb i wyprostował się. Czas, aby podjąć jakieś decyzje.
-[i]Potrzebujemy zwiadu - oświadczył.
-[i]Quentin i Rab - zwrócił się do orczycy i zbieracza - [i] pójdziecie kawałek śladem tego wozu. Zwróćcie uwagę czy droga jest przejezdna, bo mogli spróbować ją czymś zablokować i czy jest często używana. Wróćcie za pół godziny, godzinę albo gdy natkniecie się na coś podejrzanego - Remi na chwilę się zawahał po czym dodał - [i] W razie kłopotów strzelajcie. Powinniśmy usłyszeć huk.
-To jasne jak słońce - rzuciła Rab i razem z Quentinem pognali już za chwilę na szpicę. Do Martina dokuśtykał zaś Patric i Bruno.
- Czasem mnie nie odsuwaj, panie Martin - powiedział ten pierwszy - Tu wszyscy kuśtykają prawie, więc niczym gorszy nie będę. No. Pójdę teraz naładować broń .
- Według mapy, jest dalej to rozlewisko. Możemy tam założyć obóz, jakby zwiad potwierdził, że jest bezpiecznie - zaproponował Bruno. Rozstawimy tam wozy, nanosimy chrustu i drzewa na osłony, jakby nam przyszło się wycofać.
Na twarzy Martina zagościł delikatny uśmiech, kiedy usłyszał wypowiedź Patrica.
- Świetna z nas drużyn a pościgowa, nie ma co - powiedział Remi w nagłym przypływie dobrego humoru. Dobrzy byli z nich kompani, chociaż może sprawnością nie mogli się teraz pochwalić.
- Brzmi dobrze. Zobaczymy co z drogą - zwrócił się do Bruna.
- Przepraszam panowie, ale teraz muszę porozmawiać z Hoe. Przygotujcie się do dalszej drogi - Remi kiwnął im krótko głową i zaczął rozglądać się za rzeźniczką.
Hoe stała oparta obok wozu i nabijała właśnie muszkiet. Nie była ostatnio zbyt rozmowna, a jej celem stała się ochrona młodego Zdzicha. Obok niej siedział właśnie ów młodzieniec i zabezpieczał patrony przed zamoknięciem.
Remi bezzwłocznie udał się w ich stronę.
- Właśnie cię szukałem - powiedział Martin do towarzysza orczycy. - Bruno i Patric potrzebują pomocy. Mógłbyś się tym zająć ? - bartnik poważnie popatrzył na chłopca. W rozmowie z rzeczniczką będzie musiał poruszyć także jego temat i nie chciał, żeby ten się o tym dowiedział zbyt szybko.
- Jasne! - Ochoczo wykrzyknął Zdzich i zerwał się na nogi - W zasadzie, to już skończyłem z tymi patronami, pani Hoe.
I pobiegł. Widać było, że czuł się tu dobrze, a wyprawa była dla niego nie lada wydarzeniem.
Remi badawczo popatrzył na orczycę.
-Bruno zaproponował rozbicie obozu nad rozlewiskiem. Jeśli zwiad potwierdzi, że jest tam bezpiecznie to tak zrobimy - powiedział.
- Myślę, że Zdzich i gnolle mogliby zostać w obozie - dodał Martin po chwili.
- To dobry plan, Remi. Myślę, że ja będę też w odwodzie. Jakbyście wpadli w tarapaty. Co ty na to? - Hoe odłożyła muszkiet - Będą miała oko na was i na tyły. Powinniśmy zresztą po zwiadzie się wszyscy zebrać i zaplanować co dalej.
Martin uśmiechnął się. Niby on podejmował tu wszystkie decyzję, ale akceptacja Hoeth była dla niego ważna. Chociaż wolałby mieć ją w ataku, to rozumiał, że nie można posłać wszystkich sił na czoło.
- Brzmi dobrze. Nie będę ci więcej zawracał głowy. Quentin i Rab pewnie niedługo wrócą i trzeba przygotować się do drogi - Remi postał jeszcze chwilę po czym kiwnął głową orczycy. Powinien sprawdzić co porabiają pozostali. ***
Niebo nadal było zachmurzone i wisiało ciężko nad lasem. Quentin bezszelestnie wyłonił się z krzaków, a z nim podążała topornie “Rab”. Szybko znaleźli się u dowódcy wyprawy z meldunkiem. Lub czymś podobnym.
- Droga jest w miarę bezpieczna. Przez najbliższe 10 minut, czyli do jeziora, mniej więcej, droga jest szeroka, dzika i nieco błotnista - Opowiadał krasnolud, a zebrany tłum kilku towarzyszy go słuchał.
- Dalej już trzeba pieszo. 1km po gęstym lesie. Są pułapki, ale udało się niektóre oznaczyć - Zwiadowca pokazywał na mapie gdzie, co i jak - Podeszliśmy na odległość około 200m od niewielkiego wzgórza, które jest rzadko porośnięte drzewami.
- W sumie takie łysawe…- uzupełniła informacje ‘Rab’
- No - Przytaknął Quentin - Stoi tam chatka i jakieś gospodarcze budynki. Bałagan generalnie. Pasie się wół w okolicy i nikt go nie pilnuje, choć ktoś tam łazi. Słychać było wrzaski jakieś.
- Dalej już mogli nas zauważyć - Skomentowała orczyca i dodała - Łyso jest i nie ma za czym się schować. Tak więc słabe jest podejście.
Martin pokiwał głową słysząc te informacje.
- Dobrze się spisaliście - pochwalił zwiadowców, po czym odwrócił się do całej grupy pościgowej. Przez chwilę milczał, jakby zastanawiał się co powiedzieć lub chciał po prostu skupić na sobie uwagę słuchaczy.
- Rozbijemy obóz nad jeziorem - oświadczył głośno. - W ten sposób będziemy mieli możliwość wycofania się, gdyby coś poszło nie tak. Część grupy zostanie w obozowisku. Ufortyfikują obóz, gdybyśmy musieli się bronić - bartnik przerwał na chwilę, by wszyscy przetrawili te informacje.
- Druga grupa -podjął - ruszy do tego gospodarstwa. To trochę dziwne miejsce do zamieszkania. Możliwe, że to jakiś wolny duch wybrał życie z dala od cywilizacji. Ale bardziej prawdopodobne jest to, że jesteśmy niemal u celu.
- W drodze do jeziora nie powinniśmy mieć problemów, ale lepiej być ostrożnym - dorzucił przypominając sobie dzikoświnię. - Dlatego Rab pójdziesz przodem. Znasz drogę. Szykujcie się ! Za dziesięć minut ruszamy.
Zebrani milicjanci kiwnęli głowami i każdy ruszył by się przygotować.
- Jakiego rodzaju są te pułapki ? - Remi zaczepił jeszcze krasnoluda, kiedy wszyscy rzucili się do wozów.
- Nic skomplikowanego. Przykryte doły, wnyki, potykacze. Nie sądzę by było tego tam więcej. - odpowiedział Quentin.
Remi pokiwał z namysłem głową. Pewnie poświęcą na to trochę czasu, ale raczej dadzą sobie z tym radę.
- Dzięki - mruknął do zbieracza.
Zaraz zresztą tamten musiał się oddalić, aby zająć miejsce wśród pokrzykującej gromady na wozach. Remiemu także nie pozostawało nic innego do zrobienia i wkrótce uspokojona już drużyna pościgowa ruszyła w drogę ku miejscu na nowy obóz.
__________________ Hmmm? |