Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-01-2017, 20:48   #133
Sapientis
 
Sapientis's Avatar
 
Reputacja: 1 Sapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnieSapientis jest jak niezastąpione światło przewodnie
Sophie odrzuciła pierzynę i przeciągnęła się powoli, aż wszystkie kręgi wróciły na swoje miejsce. Zawsze, gdy budziła się później, była niezmiernie zmęczona. Niskiej klasy posłanie jedynie pogorszyło sprawę.
Pogoda za oknem była niewyjściowa, jednak w południe nie przystało siedzieć w karczmie i czytać księgi, jak początkowo planowała.
Dziewczyna uporządkowała pościel, obmyła twarz i osuszyła ją szarym materiałem. Przebrała się w ciemnofioletową koszulę, z eleganckim kołnierzem i bladą, wymyślną koronką, udrapowaną na piersi. Włożyła również ciemną spódnicę. Długą i prostą.
Ubrana usiadła do stolika.
Przeczesała i ułożyła ciemne włosy, a następnie z pietyzmem wyłożyła zawartość skórzanej torby, na zniszczony, drewniany blat.
Przeżuwając kawałki suszonej ryby z ziołami, zaczęła czyścić rękojeść otrzymanej niedawno broni. Był to solidnie wykonany, choć na szczęście nie tak ciężki, pistolet, o delikatnych, mosiężnych elementach. Gładka i wyprofilowana rękojeść. Drewno wzdłuż lufy było nieco spękane i wyschnięte.
A brudny jak dziewięć nieszczęść!

Po kilku minutach spojrzała zadowolona, na wyczyszczoną broń. Wypolerowany metal błyszczał niczym złoto, a mocne drewno dodawało mu szlachetności… i powagi.
“Piękny i niebezpieczny... “ pomyślała młoda Wiedźma, unosząc lewy kącik ust, z niejakim rozbawieniem. Nabiła broń, po czym na powrót owinęła ją w materiał i schowała do torby. Po chwili znalazł się w niej również krótki nóż, o trzonku z drewna orzecha, niewielka, skórzana książeczka, jak i owoc, którego wczoraj nie zjadła. Mieszek z pieniędzmi schowała za ciemnym, materiałowym pasem na talii.
Karty, maść i niewielką buteleczkę przeniosła do kuferka i zamknęła jego wieko.

Oczyściła jeszcze trzewiki, oraz utytłany bagaż, po czym przemyła dłonie i poprawiła prosty, miedziany pierścień na palcu.
- O nie, nie, mon amie. - przypomniała sobie. - Nie możesz ze mną iść. Zostań i bądź czujna. - powiedziała w przestrzeń, wycierając dłonie. - Niedługo wrócę.
Z torbą na ramieniu zabrała kluczyk ze stolika. Z lekkim trudem sforsowała zamek i wyszła z pokoju, zamykając za sobą drzwi.


Przed karczmą stał jeszcze wóz, po niedawnym wyładunku. Trzech mężczyzn, w tym największy, o ogromnej ilości splątanych włosów, w kolorze starej marchwi, przenosiło na wagę sporych rozmiarów worki. Przy wadze stała zaś siwowłosa kobieta. Postura i gabaryty wskazywały, że zapewne była krasnoludką.
- Bonjour. - powiedziała uprzejmie Sophie, przeczesując palcami nienagannie ułożone włosy i uśmiechając się nieznacznie, do zajętej czwórki mieszkańców.

Spojrzała na blade, zachmurzone niebo z niepewnością. Widać było, że deszcz padał przez całą noc, a nawet jeszcze przez większość poranka. Ciekawa była, czy pogoda zawsze tak tu wygląda.
Zobaczyła, że karczmarz właśnie dochodził do budynku świątyni, która w ten dzień wyglądała jeszcze bardziej smutno i jeszcze bardziej przygnębiająco, niż pozostałe, smutne i przygnębiające, budynki tego miasteczka.

Dziewczyna rozejrzała się za jakimś ciekawym punktem krajobrazu, od którego można by zacząć poznawać mieścinę.
Na południowy zachód od karczmy, na wzgórzu stała piękna rezydencja, z ozdobną basztą. Trochę na uboczu, jednak wciąż w bliskim zasięgu innych zabudowań. Był to również drugi co do wielkości budynek w Szuwarach.
Położenie i osobliwa konstrukcja wskazywać mogły, na znaną powszechnie megalomanię magów, czy uczonych. Dziewczyna postanowiła właśnie tam rozpocząć swój poznawczy spacer.

Wpierw wstąpiła jeszcze, do niewielkiej piekarni, z której unosił się bajeczny wręcz zapach maślanych wypieków.
- Bonjour monsieur! - powiedziała od progu, do niewysokiego, pulchnego mężczyzny, krzątającego się przy piecu.
- Witam, witam! - odrzekł uśmiechnięty jak zwykle halfing, otwierając właśnie drzwi piecyka, z którego buchnął żar i włożył blachę, z świeżo ugniecionymi bułeczkami.
- Akurat trafiła panienka na nowe, jeszcze ciepłe pieczywko! - Piekarz wytarł grube paluchy w białą ścierkę i stanął za ladą.
Dziewczyna zbliżyła się, do wystawionych wypieków.
- Poproszę tego maślanego rogalika z owocami i może… - zastanawiała się przez chwilę. - Może jakieś ciasteczka? - spojrzała pytająco, na zadowolonego mężczyznę, nie znalazłszy żadnych przed sobą.
- Już podaję. Ciasteczka mam tylko suche z suszoną śliwką. - odparł sprzedawca i chwycił bułę by ją podać. Następnie otworzył szufladę i wyjął niewielki woreczek. - Bardzo się kruszą, stąd w takim pakunku. To wszystko? - zapytał.
- Tak, raczej wszystko… - powiedziała powoli, spoglądając jeszcze na półki. W międzyczasie wyjęła zza pasa sakiewkę z pieniędzmi. - Ile płacę? - zapytała z przyjaznym uśmiechem, przenosząc wzrok na sprzedawcę.
- Razem to będzie 21 pensów. - Smakołyki znalazły się tuż przed klientką. Halfing wytarł ręce, a uśmiech nie znikał z jego twarzy - Ja panienki chyba jeszcze nie poznałem?
- Pewnie nie. - odpowiedziała, wyjmując niewielkie monety. - Jestem w miasteczku od wczoraj. Przyjechałam w odwiedziny. Dopiero poznaję okolicę. - dodała, podając wyliczoną należność. - Wie pan może, co to za budynek stoi na południowo-zachodnim wzgórzu? - co mówiąc wskazała kierunek, gdzie mniej więcej stała widziana wcześniej baszta.
Halfing zmarszczył na chwilę czoło, starając się domyślić, o jaką lokację chodzi. Następnie jego oczy zrobiły się nieco większe.
- Chodzi panience o dom maga?! Ten dom na wzgórzu z wieżą? - Otyły piekarz przełknął ślinę i pokręcił znacząco głową - Niech panienka tam nie chodzi. Tam nawet szeryf przepadł bez wieści, a nasz kochany golem ledwo się z tej wizyty wykaraskał. A i tak leży bez czucia, biedaczysko.
Sophie otworzyła szerzej oczy. Magowie zwykle nie byli tak niebezpieczni. Nawet to, że jego dom stał tuż przy miasteczku, dawało znać, że nie był szaleńcem, czy odludkiem. W przeciwieństwie, do mieszkającej na bagnach wiedźmy, której większość mieszkańców zapewne powinna się wystrzegać.
- Doprawdy? - zapytała z niekrytym i całkiem słusznym zdziwieniem. - Mag porwał lub nawet zabił szeryfa? A co na to władza? W mieście nie może bezkarnie mieszkać ktoś tak niebezpieczny. - dodała, odbierając wypieki. Ciasteczka schowała do torby, a rogalik trzymała w dłoni, z zamiarem zjedzenia go na drugie śniadanie.
- Nasz mag, pan Alexandre Buibor już dawno zaginął. Jego dom od tamtej pory stał się czarną dziurą w naszym miasteczku. Nikt o zdrowych zmysłach nie zagląda na to niewielkie wzgórze. Podobno życie tam można stracić. - odpowiedział z przejęciem piekarz.
- Dawno? Czyli nie wtedy, gdy reszta zaginionych? - dopytywała zaskoczona. - Nikt nie próbował tego wyjaśnić? Może monsieur Golem coś pamięta? Czy mimo braku czucia jest przytomny? - zasypywała przejętego halfinga pytaniami, choć zdawała sobie sprawę, że skoro to szeryf zaginął, miasteczko było w niemałych tarapatach, ze znalezieniem sprawcy tego całego ambarasu.
- W sumie za bardzo się tym nie interesowałem… - odpowiedział bezstrosko halfing. - O szczegóły trzeba by pytać mera. Pana Trottiera.
Zadzwonił dzwoneczek u drzwi i do środka wszedł mężczyzna, którego Sophie chyba już dziś spotkała przy gospodzie.
- Dzieńdoberek! - odezwał się człowiek, który wniósł dwa płócienne, pełne worki. - Torfu przyniosłem.
- A tak. Dziękuję Szymonie. - odezwał się właściciel i przeprosił Sophie, by przyjąć dostawę.

Wychodząc z piekarni odszukała wzrokiem górującą nad dachami budowlę i skierowała się w jej stronę. Jeśli piekarz miał rację, powinna zbadać to miejsce osobiście. W końcu z magią miała co nieco wspólnego.
Po drodze minęła niewielki, zaniedbany budynek z kramem i wieżą. Napis nad drzwiami brzmiał “Les Tute”, a na wystawie można było doszukać się prawie wszystkiego. Po prawej zaś znajdował się krawiec. W ładnie utrzymanym ogródku właśnie zaczynały kwitnąć pierwsze wiosenne kwiaty.

W miarę zmniejszania odległości dzielącej ją od celu, zaczynała czuć narastający niepokój. Coś było nie tak.
Stojąc u podnóża wzniesienia dostrzegła jakieś kształty, leżące na ziemi przy budowli maga. Nierozsądnym byłoby dłużej czekać. Młoda wiedźma zamknęła oczy, a pod powiekami źrenice uciekły w głąb oczodołów, wypełniając je niezdrową, poznaczoną siecią czerwonych naczyń krwionośnych, bielą.

Jeśli ktoś kiedyś został z rozpędu popchnięty z całą mocą na ziemię, to może mniej więcej orientować się, co czuła teraz Sophie. Kręciło jej się w głowie, a nogi zadreptały w miejscu.
Astral jej nie przyjął. Odrzucił tak, jak balista miota swoje pociski. Było to uczucie kompletnie nowe dla młodej wiedźmy. Nigdy, w całej jej skromnej nauce, nikt nie mówił o tym, że Astral może stawić taki opór.
- Uuuch… - jęknęła cicho dziewczyna, gdy tylko odzyskała oddech. Zaskoczona i zdezorientowana leżała teraz na ziemi. W ręce nadal trzymała rogalik, z którego wypłynęło na wierzch trochę morelowego nadzienia.
Powoli podniosła się, próbując przeanalizować, co się właśnie stało. Wokół wzgórza aż emanowała tajemnicza energia. To ją wcześniej wyczuła i to ona musiała wypchnąć ją z Astralu.
Mokra trawa na szczęście jedynie lekko zmoczyła ubranie, więc po wygładzeniu spódnicy nie wyglądała najgorzej. Gdyby wpadła w błoto, musiałaby wrócić do karczmy, aby się przebrać.
W zamyśleniu ugryzła kawałek rogalika, razem z nadzieniem na wierzchu, po czym postanowiła przyjrzeć się podejrzanej siedzibie maga, nie korzystając na razie z Astralu. Rogalik był wyjątkowo miękki i smaczny, a słodkie nadzienie przyjemnie pobudzało kubki smakowe.

Dom maga wyglądał na zadbany i nieco lepszy, niż reszta budynków w okolicy. Podwórko porastały co prawda krzaki i wysoka trwa, ale reszta wygląda całkiem zacnie. Płotek, drzwi i okiennice były nawet zdobione. Parapety solidne. Dach wyremontowany. Mag, który tu urzędował, musiał być bogaty.
Nie wszystko jednak pasowało, do idyllicznego obrazka. Gęsta trwa skrywała co najmniej dwa truchła. Wielka, szkieletowa łapa wystawała delikatnie ponad ledwo żywe krokusy, które walczyły z inwazją chwastów. Sophie dojrzała tam też kilka elementów garderoby i ślady ognia. Na ganku zaś leżało kilka dużych kamieni, które zupełnie nie pasowały do tego miejsca. Jakby ktoś je tam nawrzucał, niszcząc donicę i jedną skrzynię.
Dziewczyna pewnie podeszłaby bliżej, by to zbadać, gdyby nie drgające powietrze. Dom otaczało pole magiczne, które zapewne broniło dostępu przed intruzami.

Nie mogąc się zbliżyć, a równocześnie zdając sobie sprawę, że stanie na widoku, szczególnie w tych okolicznościach, nie jest zbyt bezpieczne, odeszła nieco od granicy wyczuwalnego pola magicznego.
Miała nadzieję, że wśród leżących w zaroślach szczątkach, nie było martwego maga, czy też szeryfa, jednak nie mogła tego stwierdzić na pewno. Kawałki ubrania były zbyt zniszczone. Trawnik wyglądem przypominał pobojowisko. Być może mag stoczył tu z kimś walkę. Lub, co gorsza, z CZYMŚ.

Znalazłszy się we w miarę bezpiecznej odległości, czyli nieco dalej niż za pierwszym razem, młoda podróżniczka Astralu postanowiła spróbować odwiedzić go raz jeszcze. Tym razem była ostrożniejsza, bowiem wiedziała już, co może ją czekać. Wpakowała pozostałą połówkę maślanego rogalika do torebki z ciasteczkami, by nie musieć się nim rozpraszać (i żeby przypadkiem nie upadł na ziemię), po czym zamknęła powieki, skupiając się na wkroczeniu w Astral.

Odgłosy wokół cichły powoli, zamieniając się w głuchy, jednostajny szum. Sophie poczuła opór i przez chwilę mocowała się, by Astral ją wpuścił. Musiała użyć sporo swojej siły i bardzo się skupić. Stopniowo, zanurzała się w nim tak, jak mucha w miodzie. To co jeszcze przed chwilą było budynkiem lub drzewkiem zamieniało się w kłębowiska drobnych żyłek, z których zbudowany był cały świat astralny. Każda taka nitka była nośnikiem informacji. Zapisem dziejów.
W końcu przed jej oczyma rozpostarł się obraz Szuwarów. Taki, jakim go widział Astral. I było to zupełnie coś odmiennego od tego, jak powinno to wyglądać. Skala wielkości wzoru, jego złożoność, chaos i plątanina informacji wręcz przerażały. Sophie nie była w stanie połapać się, co tam się działo, co z czym było powiązane i co reprezentowało. Wokół niej wybuchały kanonady impulsów magicznych, a informacje wdzierały się niebezpiecznie do głowy młodej dziewczyny w losowej kolejności, mamiąc, kusząc i kłamiąc.
Czuła na klatce piersiowej oddech tego miejsca. Jakąś jego krwawą, mroczną historię. Ból, tajemnicę i jeszcze kilka emocji, których nazwać teraz nie potrafiła.
Nie sposób było utrzymać się w Astralu tak długo w tym miejscu. Ilość bodźców była tak silna i zmasowana, że panna d'Artois gwałtownie otworzyła oczy, przbudzając się z dziwnego majaka. Widać, odwiedziny przestrzeni astralnej w tym mieście zapowiadały się jako wyzwanie…
Miejsce to skrywało jakąś wielką tajemnicę i nie chciało, by ktokolwiek się o niej dowiedział. Dysponowało też mocą, która była Sophie nieznana.

Dziewczyna nie była na to przygotowana. Jej szczątkowa wiedza nijak nie pozwalała zrozumieć, co też wydarzyło się w tym miasteczku. Natłok informacji skutecznie uniemożliwiał korzystanie z Astralu.
Miała szczerą nadzieję, że zagrożenie nie było już aż tak poważne, jednak zdawała sobie sprawę, że nie należy go lekceważyć. Bez szeryfa, maga, czy nawet wiedźmy, mieszkańcy byli w niemałych tarapatach. Być może w domu Starej Marie znajdzie jakieś informacje na ten temat. Istniała całkiem spora szansa, że wiedźma miała w tym wszystkim jakiś udział. Czy przyczyniła się do tajemniczych zniknięć, czy też nieudolnie próbowała im przeciwdziałać, w swojej siedzibie powinna mieć jakieś notatki lub choćby pomocne księgi.
Sophie miała kolejną zagadkę do rozwiązania i kolejne braki w wiedzy, które nagląco musiała uzupełnić. Na nieszczęście jej niewielki zbiór zabranych na wyjazd książek, był w znacznej mierze podręcznikami magii praktycznej, historii magii, czy poradnikami.

Serce tłukło się w jej piersi, a płuca nie nadążały z nabieraniem powietrza. Oddalając się szybkim krokiem, od zaklętej siedziby, skierowała się na rynek handlowy Szuwarów. Chciała jak najszybciej schronić się pomiędzy zabudowaniami. Na rynku stało sporo najróżniejszych sklepików, kramików i warsztatów, a mieszkańcy, jak zawsze, zaaferowani byli codziennymi sprawami. Było to zapewne handlowe centrum miasteczka, bowiem więcej tu było życia i ruchu, aniżeli na faktycznym głównym placu miasta, stojącym pusto całymi dniami.

Sophie obeszła placyk, okrążając niedziałającą i lekko wysłużoną fontannę w jego centrum, po czym wyszła przez południową bramę, na nieco mniejszy placyk. Obeszła niewielką kamienną studnię, oglądając maleńkie kramiki, o kolorowych zadaszeniach z grubego płótna.
Niestety nie bardzo cieszyła się tą przechadzką, bowiem jej myśli w zupełności zaprzątały problemy, jakie dopiero co pojawiły się podczas wizyty w Astralu.

Wychodząc z ryneczku minęła cudaczną, wąską, wysoką i koślawą wieżyczkę, stojącą na granicy miasteczka. Dalej nie było już więcej budynków. Dziewczyna skręciła na wschód, krocząc już po wyłożonym drewnianymi balami chodniku, a zaraz ponownie, tym razem na północ.
Jej oczom ukazała się dość sporych rozmiarów budowla. Miała aż trzy piętra i wskazywała, że właściciel był całkiem zamożny. Niestety lata jej świetności już przeminęły, jak zresztą całych Szuwarów.
U końca chodnika dostrzegła już znajomy, pusty plac główny.
 
__________________
Everything I've done I've done with the best intentions.
Sapientis jest offline