Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-01-2017, 00:26   #25
brody
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 brody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputację
- Gdzie jesteśmy? - zapytał nagle Peterson. Od kilku dobrych godzin drzemał w fotelu pasażera. Madison spojrzała na niego, starając się jednocześnie nie odrywać wzroku od wyboistej drogi. Mimo, że ich samochód miał napęd na cztery koła, miękkie zawieszenie i naprawdę solidne wspomaganie, najemniczka musiał się nieźle napocić, aby utrzymać auto na kursie. Zdecydowanie należała do niedzielnych kierowców.. W trakcie kolejnych misji w zespole zawsze znajdował się ktoś, lepiej od niej uzdolniony w tym kierunku. Teraz okoliczności zmusiły ją do zmierzenia się z tą niełatwą materią.
- Jak gdzie? - burknęła. Niedyspozycja Petersona, rozdrażniła ją do granic możliwości. - Nic nie pamiętasz?
Peterson spojrzał na nią nadal rozbieganymi oczami i uśmiechnął się szeroko. W kącikach ust nadal miał zaschniętą ślinę.
- Pamiętam, pamiętam. Jestem tylko lekko… - mężczyzna szukał przez kilka chwil odpowiedniego słowa - rozkojarzony…
- Lekko rozkojarzony? Kurwa! Peterson! Odpłynąłeś, jak rasowy katatonik. W samym środku ostrzału, łapiesz?
- No?
- No? No i co?
- No… przepraszam… - Peterson spuścił głowę, wbijając spojrzenie w czubki swych butów - Nigdy wcześniej, nic takiego mi się nie przydarzyło.
Łgał w żywe oczy. Madison nie mogła, jednak nic zrobić. Musiała jakoś dojechać do miasta, a na miejscu zastanowić się co zrobić z tym problemem. Może w końcu Brown się odezwie i ją wspomoże.
- To, jak powiesz mi gdzie jesteśmy.
- Na drodze do Mopti. Jeszcze godzina, czy dwie i trzeba będzie poszukać jakiegoś miejsca na nocleg.
- Myślałem, że uda się nam tam dojechać przed zmrokiem.
- Może i by się udało, gdy nas nie ostrzelali, a ty byś nie odleciał. - warknęła Madison. Była wyczerpana. Bolały ją ręce, skronie pulsowały jej od nieznośnego upału, a spodnie i koszula kleiły się nieprzyjemnie do ciała. Każdy kolejny wybój sprawiał, że zagryzała zęby i pod nosem cisnęła najgorsze obelgi pod adresem afrykańskich drogowców.
- Może cię zmienić? Już mi lepiej.
- Dam sobie radę - odparła - Lepiej prześpij się jeszcze godzinę, bo jak staniemy to będziesz musiał trzymać wartę.

Nie minęły dwie minuty, a Peterson już cicho pochrapywał. Wprost niewiarygodne. Ten gość był po prostu, niesamowity. Powiedziała mu “śpij”, a ten ot tak po prostu zasnął. Nie przeszkadzały mu ani wyboista droga, ani upał.

Słońce znikało powoli za horyzontem i Madison zaczęła rozglądać się z miejscem, gdzie mogliby się zatrzymać. Niestety krajobraz z każdym przejechanym kilometrem stawał się coraz bardziej pustynny. Praktycznie nie było miejsc, gdzie mogliby się spokojnie ukryć.
Nie mając innego wyjścia, Madison zjechała z drogi i wyszukała delikatne obniżenie terenu. Zatrzymała się i obudziła Petersona.
- Wstawaj - powiedział szturchając mężczyznę w ramię - Pomożesz mi rozłożyć siatkę i potrzymasz wartę. Ja padam na pysk i muszę się choć chwilę przespać.
Rozłożenie siatki maskującej zajęło im nie więcej niż dwie minuty. Nie był to może idealny kamuflaż, ale na pewno stanowił jakiegoś rodzaju zabezpieczenie. Madison liczyła, że będą mieli szczęście i noc minie spokojnie.

I po części faktycznie tak było. Nikt ich nie niepokoił. Madison przespała bez problemu kilka godzin, ale w pewnym momencie obudził ją jakiś huk. Otworzyła szeroko oczy i nasłuchiwała. Peterson kucał przy samochodzie i przepatrywała teren. Huk się powtórzył. Madison bez trudu rozpoznała odległe odgłosy wystrzałów. Najpierw jedna krótka seria, a po niej dwie kolejne. Na szczęście była to bardzo odległą strzelanina. Niewątpliwie zwiastowała kłopoty następnego dnia, ale nimi będą martwić się jutro.
Madison obróciła się na drugi bok i ponownie spróbowała zasnąć.
Udało jej się, ale sen miała bardzo płytki i niespokojny.

***

26 stycznia 2012 r. godz. 6:50
Mali, około 40 km na zachód od miasta San

Mimo kilku godzin snu, Madison nadal czuła się zmęczona. Jej ciało odpoczęło, ale umysł nad dźwigał ciężkie brzemię. Spojrzała na Petersona, który przemywał twarz wodą z manierki. Straciła całkowicie zaufanie do tego człowieka. Nie powiedziała jednak ani słowa. Pokręciła tylko głową i wsiadła do samochodu i odpaliła silnik.

Do celu mieli jeszcze jakieś dwieście kilometrów. Czas płynął powoli. Przez otwarty szyberdach wlatywało rozpędzone powietrze, które choć odrobinę łagodziło skutki grzejącego od samego rana słońca.
Cisza, jaka panowała sprawiała, że każda minuta wydłużała się jeszcze bardziej, a droga zdawała się nie mieć końca.
Tuż przed godziną siódmą zbliżyli się do niewielkiego wzniesienia. Ich samochód bez trudu wspiął się na szczyt. Madison nawet nie musiała wrzucać wyższego biegu. Gdy znaleźli się na samej górze, lewej stronie, około dwustu metrów od drogi zobaczyli coś co wyglądało jak zbudowane na pustyni boisko. Dwie bramki sklecone z wysuszonych gałęzi i jakiś aluminiowych prętów oraz długą ławkę robiącą, chyba za atrapę trybuny. Na środku boiska zebrała się grupa około trzydziestu osób. W pobliżu stały też dwa pick-upy z zamontowanymi na pace karabinami maszynowi. Większość z zebranych to byli mężczyźni. Ubrani w najróżniejsze i niekompletne mundury. Na głowach związane mieli czarne kefije. Niektórzy zakrywali nimi także twarze. Pośrodku całego zgromadzenia znajdowało się około dziesięciu kobiet w różnym wieku. Przed nimi przechadzał się wysoki mężczyzna w mundurze i megafonem w dłoni. Krzyczał coś do nich po arabsku. Głos jednak był na tyle zniekształcony, że nie dało się wyłowić choćby pojedynczego słowa.
Peterson spojrzał na Madison, Madison na Petersona. Oboje wiedzieli, że ich pojawienie się nie uszło uwadze tamtej grupy.
Trzeba było szybko podjąć decyzję, co dalej.
 
__________________
Konto usunięte na prośbę użytkownika.
brody jest offline