Wątek: [SF] Parchy
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-01-2017, 07:54   #23
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 3 - Lądowanie

Miejsce: zach obrzeża krateru Max; lądownik orbitalny; 3800 m do Checkpoint 1
Czas: dzień 1; g 30:30; 180 + 60 min do Checkpoint 1



Parch w egzoszkielecie i drugi w ciężkim pancerzu wspomaganym walczyli by utrzymać się na nogach tuż przy źródle wichru wdzierającego się do kabiny, ogromnym przeciążeniem próbującym miotnąć nimi o tył ładowni i przechyłem całego spadającego z ogromną prędkością pojazdu. Próbowali dociąć i wypełnić uszczelniaczami przebite poszycie. Robota na kilka sekund nie wymagająca specjalnego przeszkolenia w użyciu idiotoodpornych narzędzi teraz wlokła się niemiłosiernie długo a w tym czasie byli bezlitośnie o kolejne sekundy i kilometry bliżej ziemi. Pancerz wspomgany okazał swoją moc gdy jakas większa turbulencja targnęła Black 0 na tyle, że uderzył o ścianę kadłuba choć zdołał się złapać to potej chwili by wrócić do pracy. Przez ten czas Bradley bezustannie zalepiała kolejne dziury i pęknięcia.

Udało im się! Black 5 spojrzała na skrajnie ubogie interfejs którego właściwie nie że jest. Jakieś 17 km do powierzchni i wciąż ponad 11 Machów na prędkościomierzu! Ale wreszcie nastała zaskakująca cisza która wieki zdawała się nie gościć w kabinie. Atmosferę kabiny wciąż wypełniał metan, amoniak, azot i inne tego typu lotne trucizny zmrożonego mrozu. Systemy regulujące wymianę powietrza czy ogrzewanie siadły podczas przejścia przez próbe ognia i nawet teraz cieżko było ocenić w jakiej są w tej chwili kondycji. Nie było też czasu by się zajmować takimi pobocznymi systemami gdy groziła im zagłada!

Pozostali rozglądali się za luźnym chyba granatem. Gdzie on jest?! Przed chwilą walił i terkotał to tu to tam a teraz gdzieś zniknął! Mały przedmiot w rzucającym się dziko przez gęstniejące co raz bardziej powietrze promie przy duszącym nacisku przeciążenia okazywał się bardzo trudnym do odnalezienia obiektem w tej terkoczącej i trzeszczącej rozpadem trumnie w jakiej spadali. Trumna spadła gdzieś już na 15 km gdy prawie jednocześnie Bradley i Graeff dostrzegli niebezpieczny pojemniczek tłukący się z innymi bambetlami gdzieś przy przechylonej frontowej ścianie ładowni. Jest! Oboje ruszyli w jego stronę wierząc, że choć jednemu z nich powinno się udać. Siłową konkurencję znów wygrał ciężki pancerz wspomagany. Bradley dotarła do grzechoczącej dziki puszki nim Greff zdołał pokonać przeciążenie i spadek pojazdu na jakąś rozsądną odległość. Jedno niebezpieczeństwo mieli więc z głowy.

13 km. Krunt była boleśnie świadoma, że zdołała już znacznie wyhamować spadającą, orbitalną windę ale nadal spadali zbyt szybko by można było liczyć na awaryjne lądowanie. Powinni mieć wedle planu lotu gdzieś w okolicach 2 - 3 Machów i zaczynać już podchodzić pod lądowanie bezpośrednie. A tymczasem jeśli licznik dobrze działał to mieli w tej chwili z 8.5 Macha. Niedobrze! Już nie wiało, już dało się normalnie wrzeszczeć i w komunikatory i na głos, już ten granat się tu nie pętał tak niebezpiecznie blisko ale nadal spadali za szybko! W dole już było widać korzuch chmur gęsto i często przetykany dziurami przez które widać było doliny, pęknięcia i skały. Wyglądało to przy tych prędkościach jakie mieli w tej chwili na bardzo niedobry teren do jakiegokolwiek lądowania.

11 km. Krunt została przy rdzeniu sama. Reszta zdołała zająć pozycję z powrotem na swoich fotelach. Bradley znów przeniosła Vaugh'a dla którego warunki panujące w kabinie okazały się zbyt trudne by zdołał jej samodzielnie pokonać te kilka kroków dzielące go od frontu ściany na dziobie do jego miejsca na fotelu. Czy by ktoś próbował używać fotela katapultując się na zewnątrz czy liczył na umiejetności pilota i swój fart bezpieczniej było skorzystać z mechanizmów amortyzujących zamontowanych w fotelach. Przyszpilona do rozebranego rdzenia pilot nie miała takiej możliwości zmuszona do improwizowanego pilotwoania maszyny której oficjalnie nie dało się pilotować w skrajnie trudnych warunkach walcząc już nie o wygodne lądowanie tylko rozpaczliwie próbując uniknąć karaterowej katastrofy! Zciwvicki zaś miał dodatkowy powód do zadumy. Do ubabranych wciąż uszczelniaczem rękawic i ramion pancerza przyczepiło się parę metalicznych drobiazgów. Jeden z nich wpadł mu w oko bo się nieco różnił od innych. Obraz jednak zbyt się telepał o wzięcie próbki w dłonie by miało spore szanse skończyć sie jej zgubieniem.

Warstwa chmur zbliżała się w końcu się z nią zetknęli i wnikneli. Musieli być już gdzieś na pograniczu ziemskiej atmosfery bo chmury wygladały dość standardowo. Nadal pewnie były to dość wysokościowe warunki. W końcu na przemian wchodząc i wychodząc z kolejnych dziur i kłebów chmur wyszli ostatecznie poniżej głównej warstwy chmur. Prędkość wyraźnie spadła co czuli wszyscy. Nadal jednak nawet dla laika zasuwali coś za bardzo wartko jak na planowe lądowanie. Krunt widziała wyświetlacze i jako jedyna miała świadomosć tego co było co raz bardziej prawdopodbne. Byli już na pograniczu 3 km nad powierzchnią a wciąż mieli z 4.5 Macha na liczniku! A powinni już być na poddźwiękowych! Niemniej doświadczenie i pośpieszne obliczenia mówiły jej, że kapsuła powinna to przetrwać. Będzie bolało, będzie twardo, nie ma co liczyć, że pójdzie gładko ale chyba mieli już szansę z tego wyjść choć większość z nich żywi. Cali na pewno nie ale żywi raczej tak. Większość czyli ta przypęta większość. O latających luźno nieumocowanych obiektach przy takich prędkościach zderzenia wszelkie procedury i symulacje nie wypowiadały się zbyt optymistycznie. Zwłaszcza o workach wypełnionych w 3/4 wodą i podobnymi płynami. Dała znać, że już można skakać. Ktoś mógł na własną rękę próbować uniknąć katastrofy. Oprócz operatorów pancerzy wspomaganych. Ci byli skazani na dolę i niedolę pokancerowanego ladownika. Rozległ się huk odpalanego silnika odrzutowego i trzask. Fotel z Black 9 katapultował się w przestworza. Do środka znów wdarł sie wicher zagłuszając większość krzyków, rozmów i komunikatorów.

Lądowanie zapowiadało się skrajnie trudne ale w końcu i Krunt należała do wąskiej grupki specjalistów i to z tej górnej półki. Margines był bardzo wąski i ścieśniał się już z każdą sekundą i każdym metrem ale wciąż jeszcze byli w powietrzu i mogła coś zdziałać! Krater w którym była ich LZ i Checkpoin 1 zbliżał się co raz bardziej i ział już swoim ogromem. Przeciwna krawędź zdawała się bardzo daleko za to ta przy której mieli wedle planu ladować zdawała się cholernie blisko i wyglądała na cholernie niesprzyjającą łagodnemu lądowaniu! Za ostro schodzili! Gdyby miała jeszcze parę kolometrów zapasu czy kilkadziesiąt sekund luzu pewnie dałaby radę coś zdziałać nawet w takich warunkach. Ale nie miała. Krawędź krateru była tu i teraz.

Krunt zdołała wyprowadzić w ostatniej chwili prom na tyle, że wciąż z prędkościami pnaddźwiękowymi gruchnął z impetem w ziemię chociaż tą najmocniejszą, dostosowaną do lądowań stroną a nie dziobem jak spadał przez większość lotu. Mimo to prędkość była zbyt duża by wszystko poszło bez problemu. Prom zderzył się twardo z ziemią. Przeciążone amortyzatory przednie które przyjęły na siebie główny impet uderzenia poszły w drzazgi, kolejne zajęczały, zawyły i siadały przy kolejnych podskokach. Po pierwszym odłamała się spora część rufy i odpadły symboliczne stateczniki i tak już zbędne. Kolejne zetknięcia z ziemią darły podobno mocny metal i superlekkie spieki jak jabłko ściera się na tartce. Dogorywająca maszyna pozostawiała za sobą co raz wyraźniej wyżłobione koryto, wyrwane z siebie części, odłamane kawały metalu i pomniejsze elementy popalonych mechanizmów i wyposażenia ale też co raz bardziej zwalniała. W końcu zatrzymała się. Chybocząc się na krawędzi krateru. Opadająca na swobodnie na spadochronie Rain widziała to wszystko bardzo dokładnie. Lądowanie wyglądało strasznie. Ale jednak główny, załogowy przedział lądownika wydawał się być w jednym kawałku choć na pewno nie był cały. I mimo wszystko bardziej przypominało to lądowanie niż wywalenie krateru w ziemi. Ze środka dochodził jednak dym czy z pożarów czy od rozgrzania się materiałów od tarcia atmosfery tego nie była pewna. Błysków ognia nie było widać z powietrza ale nie znaczyło, że coś tam w środku się nie pali. Albo zaraz nie zapali. Widział też, że resztki promu balansuja dosłownie na krawędzi krateru. Lada chwila mogli osunąć się do wnętrza krateru a może i nie. Przez ten dym wokół ciężko było to właściwie ocenić.

Rain i Zcivivki w porównaniu do promu wylądowali z gracją, bezszelestnie i bezpiecznie. Właściwie wyszli z tego spadania bez szwanku. Rain wyladowała jakieś 100 metrów od wraku też ponad poziomem powierzchni krateru i doliny. Okolica była dość uboga w szatę roślinną i graifczną. Dominowała jakaś krzaczasta sucholubna roślinność o dość rzadkiej fakturze i rozmieszczona też dość rzadko. O ile więc patrząc w dal stanowiła jednolity pas szarawo - piaskowych barw to na taktyczne realia stanowiły wątpliwą zasłonę czy osłonę. Już bardziej przydatne do tego były liczne kamienie najczęściej wielkości ludzkiej głowy czy korpusu. Tych było naprawdę sporo. W tym płaskim terenie stojący człowiek dość rzucał się w oczy tak samo jak dymiący, metaliczny garb wraku. Spadając na spadochronie widziała i budynki i gęstą dżunglę ale to tam, wewnatrz krateru. Choć i tutaj odczuwało się już tropikalny gorąc choć jeszcze bez tej ciężkiej, duszącej wilgoci. Spadając widziała w kraterze odgłosy walk. Eksplozje, broń, maszynową, błyski wybuchów i pożary. Walki wciąż musiały trwać i to z dużym natężeniem choć dochodziły gdzieś tam z głębi krateru gdzie mapa pokazywała jednostki wojsk wszelakich. Tu w ich pobliżu nikt walk nie prowadził. Co nie oznaczało, że panuje spokój. Gdy znalazła się na ziemi i wyswobodziła z fotela i spadochronu dostrzegła pierwszy ruch znad krawędzi. Od strony pobliskiej krawędzi doliny. Za daleko dla jej pistoletów i nie była pewna co czy kto to jest. Ale ruch pewnie wzbudzało coś żywego i ciekawskiego gości z nieba. Z promu zaś dla kontrastu nie dochodziły jak na razie żadne odłgosy czy ślady życia. Widziała jeszcze jak fotel i spadochron Zcivickiego znika poza krawędzią krateru.

Fotel Zcivickiego, razem z przymocowanym karabinem opadał przez przestworza księżyca. Widział, nieco dalej drugi fotel z Rain. Ją zniosło nieco bardziej w głąb terenu okalającego dolinę i krawędź krateru. Jego znosiło na samą krawędź aż do ostatniej chwili gdy zniosło go do wnętrza krateru. Opadł razem z fotelem w linii poziomej nie dalej niż sto metrów od wraku lądownika. Ale w pionie była różnica z kilkuset metrów krawędzi krateru. Mimo chodem wylądował jednak najbliżej pierwotnej LZ która była właśnie wewnątrz krateru. Miał jednak towarzystwo. Wylądował na dość wysokiej trawie sięgającej stojącemu człowiekowi gdzieś do połowy sylwetki. Dalej, o kilkaset metrów w stronę centrum krateru zaczynała się ciemna ściana dżungli. Ale bliżej, pomiędzy pojedynczymi drzewami i co większymi krzakami dostrzegał ruch. Potwory sądząc po podłużnych, owadzio - gadzich kształtach grzbietów. Na razie dostrzegł kilka. Przemykały widoczne w przerwach pomiędzy krzakami czy drzewami. O setkę metrów od miejsca jego wylądowania. Jakby im nic nie przeszkodziło pewnie by miały z kilkanaście sekund, góra pół minuty zanim dobiegną do jego pozycji. I wyglądało jakby parły prosto na niego. Karabin miał wciąż przymocowany uszczelniaczem do fotela.

Ciemność. Duchota. Dym gryzący w oczy. No i ból ciężkich odechów. Żyli. Chyba. Chyba wszyscy. Ale przygwoździli ostro. Przegalopowali po powierzchni Yellow 14 hamując już na miejscu nadmiar prędkości. Byli oszołomieni i ciężko im się oddychało. Pluli krwią i krew płyneła z ran na zewnątrz kombinezonów i pancerzy. Wszystkie sylwetki były umazane pyłem, osmolone dymem, posiekane odłamkami i osnute wszędobylksim dymem który utrudniał. orientację dalej niż na wyciągniecie ręki. Coś się paliło? Nie było wiadomo. Ale dymu było pełno. Jakieś alarmy wciąż się darły syrenim głosem. Fotele jednak wytrzymały i żadnego z przypętych pasażerów nie zmiażdżyło o ścianę. Z trudem odzyskiwali głos gramoląc z foteli, walcząc z pokancerowanymi uprzężami które teraz bardziej więżiły niż chroniły. Wszystko drżało i trzeszczało. Albo oni mieli pourazowe drgawki. Jeden jednak mocniejszy wstrząs i złowróżbne trzeszczenie unaocznił wszystkim, że coś naprawdę nimi trzęsie. Jakby się gibali na czymś! Nic nie było widać ani gdzie są ani co jest wokół. Tylko Obroże nadal działały bezbłędnie. 3800 m do Checkpoint 1. 180 + 60 min.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline