Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-01-2017, 10:49   #161
Asmodian
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
Żebrak który czmychnął do swojej kryjówki zdziwił się ogromnie, widząc wpychających się do środka krasnoludów. Po chwili stało się jasne i oczywiste, że trzech mężczyzn, nawet niewysokich nie zmieści się do rozklekotanej skrzyni będącej schronieniem żebraka. Człowiek, zdesperowany, słysząc coraz głośniejsze kroki i nawoływania straży, czmychnął więc w stronę w którą chciał posłać krasnoludy – w stronę najciemniejszych miejsc i zaułków Blackmoor, znanych w okolicy jako niebezpiecznych i zdradzieckich, a jednak oferujących schronienie wszystkim, którzy w jakiś sposób mogli narazić się srogiej władczyni.


Zimny dotyk mgły przenikał ubrania, niemal docierając do myśli awanturników przemykających wąskie ulice Blackmoor. Niczym trzy zmizerowane cienie, szepczące w ciemnościach brnęli głębiej w mroki miasta, krok za krokiem zbliżając się do serca dzielnicy, miejsca znanego powszechnie wśród okolicznych zbrojnych jako Dziura.

Krasnoludy mogłyby przysiąc, że w miarę jak zbliżali się do ciemnej karczmy, ich poczynania były obserwowane. Gdzieniegdzie czujne oko wojownika dostrzegło sylwetki czające się pod niskimi strzechami okolicznych domów, a w zaułkach gdzieniegdzie błysnęło wilgotne od mgły ostrze. Żebrak jednak wydawał się tego nie dostrzegać, a jeśli nawet, to wydawał się być wręcz spokojniejszy, i bardziej opanowany. I kiedy wyszli już na wspomniany wcześniej przez żebraka plac, z ruiną studni wokół której piętrzyły się wręcz drewniane beczki, gliniane skorupy i inne naczynia na wodę, oświetlone przez światło rzucane z wąskich okien dużego, drewnianego budynku. Żebrak wyprostował się, wychodząc z mroku, a cienie, które śledziły ich od pewnego czasu zniknęły, jak jakaś senna mara.
-Jesteśmy na miejscu. Bezpieczni. – mruknął cicho do krasnoludów wskazując im brudnym, pokrzywionym paluchem drzwi, zza których dolatywał zapach jedzenia, i harmider brzękających kufli, stukot kości i monet toczących się po beczkach.


W środku śmierdziało chlebowym kwasem, piwem i przypaloną kaszą, którą towarzystwo w karczmie zajadało z drewnianych misek, okraszając pienistym piwem. Krasnoludy nie podziwiały długo kolejnej speluny w której przyszło im się schronić. Karczma miała dwie zalety – nie było w niej ani jednego strażnika z czerwoną kitą na hełmie, a w dodatku było tu ciepło. Nikt też specjalnie nie zwrócił uwagi na wchodzących do karczmy, zziębniętych awanturników, może poza odzianym w łachmany kmiotkiem, który siedząc plecami do drzwi zaklął siarczyście kiedy zimne, wilgotne powietrze połechtało mu odkryte gdzieniegdzie plecy. swój kufel, parujący jakąś ziołową cieczą, smarknął głośno i wrócił do kontemplowania palącego się w kominku ognia. Klientelę karczmy stanowił zadziwiający koloryt ludzi. Surowi i zamyśleni łowcy i traperzy z okolicznych wiosek, krępi i spracowani rzemieślnicy, hultajstwo z okolicznych ulic, głośno bawiące się przy swoich stolikach oraz rozparci na ławach i krzesłach barczyści wojownicy, niczym wycięci ze starożytnych sag północy. Pomiędzy nimi niczym płynące po falach okręty chodziły kurwy, odziane w czerwone spódnice których jeden kraniec podkasane miały aż za pas aby ukazać nagie udo i luźno rozchełstane koszule, odsłaniające wylewające się z nich piersi. Co rusz to któryś z miejscowych hultajów łapał jedną z nich, ta zaś piszcząc w udawanym sprzeciwie odgrywała swoją część roli, badając jednocześnie grubość sakiewki swojego klienta.


Uwagę krasnoludów zwrócił krąg skupionych na środku mężczyzn, a szczęk oręża i szczekliwy krzyk przyjmującego zakłady człowieka podpowiadał, że w lokalu organizowano również walki, a jedna z nich właśnie się zaczynała. Barman, barczysty i nieco przy kości brodaty jegomość miażdżył w moździerzu jakieś przyprawy, od których Oskarowi zakręciło się w nosie.
Ukradkowe spojrzenia, śledzące krasnoludów po pewnym czasie zajmowały się czym innym. Karczma tętniła swoim życiem zbyt prędkim, by zajmować się kolejnymi obcymi, przybyłymi by ogrzać się i rozerwać. Jednak jeden człowiek nie zdejmował z krasnoludów wzroku. Jego świecące w ciemności oczy, pochylone nad kuflem ciemnego ale taksowały dwóch bliźniaków. Szczęście się do niego uśmiechnęło - choć po pierwszych informacjach od miejscowych stracił już wszelką nadzieję. Niewielu wychodziło z wież D`himis, a ci którym się to udawało kończyli na arenie, ogromnym dole pośrodku placu pałacowego, przy którym kobieca arystokracja królowej bawiła się ostatnimi chwilami skazańców, zaspokajając swe sadystyczne żądze. Tym bardziej zdziwił się widząc dwóch, niewątpliwie żywych i niewątpliwie wolnych krasnoludów.

Eoghan nie był tej nocy jedyny, który również na dłużej zainteresował się krasnoludami. Jego nóż wprawnie podrzynał gardła, a o jego zręczne palce umiał docenić zarówno jego szef, Garred, jak i większość dziewek karczemnych na całym podgrodziu Blackmoor. Widząc dobrze utrzymane kolczugi i broń krasnoludów, i widząc wypełnione łupem torby i sakiewki przy otępiałych i zziębniętych krasnoludach, postanowił spróbować szczęścia.....
Typowa spelunka. Barman nazywa się Szpotawy Jorge Rognarrsson. Ceny niewygórowane - takie jak w PHB za pokój i wyżywienie.
Krasnoludy przegrały przeciwstawny test pasywnej percepcji przeciwko sleight of hand, jednak całą sytuację widzi nowa postać Komtura.

 
Asmodian jest offline