Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-01-2017, 11:17   #480
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 63

Cheb; rejon północny; zachodni port; Dzień 7 - wieczór 4 h po zmierzchu; ciemność; b.zimno.




Alice Savage i San Marino



Eliott spojrzał na powłóczącą nogami Alice. Przeszli parę kroków razem nim zastępca odpowiedział. - Nie wiadomo. Znaczy byli tam ale jeszcze widno było. Nie wiemy gdzie są teraz. - Chebańczyk spojrzał w zamyśleniu na ścianę garażu za którą był parking, pewnie wciąż podpalony budynek a potem rzeka i jej przeciwległy brzeg. Nie mieli żadnych informacji o aktywności Nico i jej dwójki kolegów odkąd zaczęła się walka jeszcze pod koniec dnia parę godzin temu. Eliott wahał się wyraźnie pomiędzy powinnościami i sympatią a ostrożnością i szacowanym ryzkiem. Odkąd pojawiły się te kutry okolice rzeki przestały być sprzyjającym pokojowi i spokojowi miejscem. Tak przeszli ostatnie parę kroków do drzwi furgonetki gdy Alice zorientowała się, że Eliott nie zamierza jej odstąpić.

Gdy otworzyła drzwi ze środka buchnęło przyjemne, elektryczne ciepło jawnie kontrastujące z ziąbem panującym w garażu. Ze środka też płynęło mętnawe, żółtawe światło od małej lamki zamontowanej pod sufitem vana. Nawet ono teraz zdawało się być jakieś takie sympatyczne i ciepłe. Wewnątrz leżały na zarobaczonej podłodze ciała. Większość była bezwładna a po nieruchomych ciałach pełzało wszędobylskie robactwo. Jedyny ruch wzbudzał szeryf. Wciąż opatulony kocami był jedynym przytomnym człowiekiem na pace kufra pojazdu. Chyba otrzepywał z robali ciała ludzi którzy nie mogli tego zrobić sami.

- Przestało padać. - zagaił rozmowę Nix którego chyba przywabiła krzątanina przy vanie. Stanął między Alice a Eliott'em puszczając ciekawskiego żurawia do środka wpatrując się w ciało szefa. Te jednak dalej było ciche i nieruchome tak samo jak wtedy gdy je wyciągnęli z takim trudem z płonącego budynku. Z bliska i z półmorku światełka Alice widziała strapienie na twarzy młodego Pazura. Widocznie też wolał widzieć szefa zdrowego i przytomnego. Potem jednak zgodnie prawie tak samo jak Eliott przekierował spojrzenie na bladą twarz szeryfa. Ten zaś czekał chyba by powiedzieli z jaką sprawą do niego przychodzą. - Nie obudził się? - spytał chyba raczej dla spokoju ducha Pazur na co szeryf pokręcił głową rozkładajac bezradnie ręce. Odpowiedź nie uradowała Nix'a ale pokiwał głową na znak przyjęcia wiadomości. Teraz w ciszy nastałej nad portem i okolicą szelest robali był jeszcze bardziej zauważalny. Nic nie strzelało i nic nie padało więc odgłos milionów szczęk i odnóży wydawał się wręcz świdrowąć uszy ludzi. Był niepokojący i głowy ludzkie często niepokojąco wędrowały po płaszycznach i krawędziach oblepionych przez żywą, agresywną biomasę a kończyny strzepywały co chwila robactwo z ubrań i trzymanych przedmiotów co pomagało jednak tylko na chwilę.

- Nix, co robimy? Nie mam już kontaktu z kutrami. Póki nie będą wracać nie zobaczę ich z tego miejsca. Widzę Babę na tej wydmie. Chyba obserwuje i nie strzela. Po prostej ze 150 m. Po przeciwnej stronie rzeki ktoś rozpalił ognisko w domu. Nie wiem kto. To będzie w prostej ze 300 m. I pizga tu trochę. - radio najemnika zaskrzeczało głosem Boomer gdy zdała aktualną pozycję z tego co się dzieje poza ścianami garażu. Głos miała dość spokojny ale cechował się napięciem, uwagą i zmęczeniem. Była w końcu wystawiona na dachy na szaleństwa aury już dobre kilka godzin.

- Rozumiem i dzięki. Zaraz ktoś cię zmieni. Spróbuj wywołać Babę i spytaj co się dzieje. Chyba powinien mieć tam lepszy widok. - odpowiedział szybko najemnik i spojrzał pytająco na Eliott'a. - Eliott zmieniłbyś Boomer na górze? - spytał kolegę stojącego obok. W mędzyczasie Boomer potwierdziła przez radio polecenie. Zastępca szeryfa skrzywił się jak pewnie każdy normalny człowiek któremu wlepiano psią wachtę w taką pogodę. Ale z miną męczennika skinął potakująco głową na znak zgody.

- Alice posłuchaj. - Nix dał znak by oddalili się na chwilę od dopinającego kurtkę zastępcy szeryfa i zaczął rozmowę gdy choć trochę była szansa pogadać samemu. - Boomer ma właściwie rację. Mamy zadanie do wykonania. Mimo wszystko. Z tobą w roli głównej. Obejrzałem nas samochód. Nie jest źle. Da się jechać. Te kutry odpłynęły gdzieś więc droga wolna. Jak my ich nie widzimy to one nas pewnie też. Zawiniemy z Boomer szefa, ciebie i odjedziemy stąd. Szef miał rację, prócz ciebie nic nas tu nie trzyma. I plan też miał dobry. Pewnie jak zwykle przewidział ten syf i chciał go uniknąć. Dlatego tak się spieszył. Więc no stało się ale można odrobić straty. Wyjedziemy stąd. Oderwiemy się od przeciwnika i przeczekamy do rana. Rano ogarniemy sytuację jak to wygląda, jak się szef będzie czuł i jak się da ruszymy na południe tam gdzie mieliśmy. Tutaj nie ma co siedzieć. Boomer zaraz wróci to zaczniemy się pakować do drogi. Trzymaj się blisko mnie i będzie dobrze. - Pazur przedstawił Alice swój plan. Wynikało z niego, że teraz gdy bezpośrednie walki ustały i panował w okolicy względny spokój młody Pazur zamierzał wykonać pierwotne wytyczne szefa na tyle na ile w obecnych warunkach było to możliwe. Terenówka wyglądała poszatkowana odłamkami tak samo jak van ale przynajmniej nie dymiła i nie paliła się no i zachowała swoją bryłę w całości.

Ich rozmowę niejako podsumował czy zakończył głos rozmowy. Dalton chyba miał dość zgadywania czego od niego chcą bo w końcy chyba zaczął wypytywać Eliott'a co się dzieje. Ten już pozapinany i gotowy do stawienia czoła aurze nocnego mrozu i inektowej pladze na zewnątrz zaczął widocznie mówić co i jak się pozmieniało. Ich rozmowa wyraźnie zaciekawiła Nix'a mimo, że Eliott na razie mówił swojemu szefowi to co ich grupka już wiedziała.

- Nie, nie, nie tak. - zaprzeczył szef miejscowej władzy razem z przęczącymi ruchami głowy gdy Eliott już mniej więcej skończył na "tu i teraz". - Zostanie tutaj nic nam nie daje. Tu nic nie ma. Musimy wrócić do biura. Hałdy i budynki osłonią nas od rzeki. Tam jest dużo miejsca, jest ogrzewanie i jedzenie. Tam się zorganizujemy. Zajmiemy się rannymi i zobaczymy kto nam został. - szeryf najwyraźniej miał dość konkretny pomysł co robić dalej i póki mówił i Eliott i nawet Nix zdawali się aprobować ten pomysł choć Alice wyczuwała, że najemnik jest nieco spięty bo to kolidowało z planem jaki jej przedstawił przed chwilą. Niemniej ogólnie chyba mu się podobał pomysł szeryfa. Póki nie doszedł do punktu z powrotem na komisariat. Eliott i Nix prawie synchronicznie spojrzeli na siebie z zakłopotaniem. W końcu smroda zedcydował się przekazać Pazur.

- Ale panie szeryfie... Eee... Nie wiemy w jakim stanie jest wasze biuro. Jak odjeżdżaliśmy to chyba się trochę paliło... Znaczy może zgasło ale no dymu było sporo ale musieliśmy przyjechać tutaj więc nie wiemy jak tam jest teraz. - Nix mówił z zakłopotaniem i sądząc po tonie głosu chyba chciał przekazać złe wieści tak bardzo łagodnie jak tylko sie dało. Szeryf zacisnął szczęki i przez chwilę zmęczonym ruchem przyłożył dłoń do czoła zakrywając w ten sposób oczy. Nix i Eliott czekali z niepokojem na jakaś reakcję i chyba spodziewali się kłopotów.

- Jak do tego doszło? Kto podpalił budynek? - szeryf sapnął ze złością ukazując znowu twarz z wyraźnie zirytowanym spojrzeniem i głosem. Jak bardzo był rozczarowany, wściekły czy zdenerwowany nie szło jednak poznać poza tą powierzchowną irytację.

- Pewnie jacyś źli ludzie. Niezadowoleni i chcący wyrazić swoje rozczarowanie miejscową władzą. - odparł poważnym tonem Hektor który widząc podejrzane zbiorowisko przy aucie zgarnął San Marino przerywając kolejną bajerę jaką jej sprzedawał i zbliżył się wyraźnie niuchając kłopoty. Odezwał się słysząc już pewnie ostatni kawałek rozmowy i z tak przerysowaną powagą, że od razu widać było wyciekającą z każdym tonie kpinę. Kpina jednak pod wpływem morderczego spojrzenia otulonego w koce starszawego faceta jakoś szybko wyparowała a Latnos zainteresował się nagle pogrążonym w mroku sufitem trzeszczącego robalami garażu albo bocznym lusterkiem oblezionym też przez robactwo ale jakoś tracił ochotę do podziwiania bladej twarzy szeryfa.

- Nie no może się nie spaliło. Ogień był mały a cały czas padało. Może zgasł. - Eliott chciał chyba jakoś załagodzić scysję bo doprecyzował opis Nix'a i Hektora. Szeryf przeniósł spojrzenie na niego ale mord w oczach mu stopniał pozostawiajac w nich tlącą się irytację. Podrapał się po głowie.

- Może możnaby pojechać do tej waszej lekarki cośmy u niej nocowali? Tam chyba też jest trochę miejsca i opału. - spytał Nix chcąc chyba podać jakąś alternatywę dla niepewnego komisariatu.

- Ona mieszka po drugiej stronie rzeki. Trzeba by przejechać przez most. A ten już może być w pobliżu tych pływających rzeźników. Nie. Jedziemy do biura. Zobaczymy jak to wygląda. Jeśli zgasło powinno być i tak lepiej niż tutaj. Ale najpierw trzeba sprawdzić co z Nico. - szeryf uniósł nieco dłoń gdy tłumaczył kolejne punkty jakie widział w dalszym postępowaniu.

- No ale szefie by dostać się na drugą stronę to też trzeba by przejechać przez most. - zaczął niepewenie Eliott zauważając słaby punkt pomysłu szefa. W drodze prostej to było z kilkaset metrów. Nic strasznego dla samochodu czy nawet pieszego. Ale gdy ta odległość była na drugim krańcu rzeki i trzeba było przejechać przez most o niepewnym statusie sprawa już nie wyglądała tak prosto.

- Łódź Eliott. Weźcie którąś z łodzi z portu. I jak się da to przepłyńcie i ich poszukajcie na drugim brzegu. - wyjaśnił znowu sedno swojego pomysło Chebańczyk i sprawa sądząc po twarzach zrobiła się dla wszystkich dużo jaśniejsza. Eliott pokiwał głową i ruszył ku ścianie w stronę drabinki porwadzącej na dach. Hektor zaś prawie od razu shaltował Brzytewkę pod ramię i odciągnął tak z kilka kroków.

- Słyszałaś debili Brzytewka? Ale zostaw ich niech jadą. My zostaniemy tutaj. Niech zabierają swoich sztywniaków z naszego wozu i smarówa. Nam się nie opyla. Już z połowa nocy jest. Nie tak dużo czasu zostało. Musimy być na Wyspie przed świtem. Czekamy na łódź Krogulca i zmywamy się z nim. Więc wiesz, bierzemy twojego starego na Wyspę i wracamy. Jak chcesz możemy go tu zostawić. Ale ty wracasz z nami na Wyspę. Krogulec przybije do brzegu nie będzie gdzieś nas szukał po jakiś wiochach. Jak nas nie będzie to odpłyną sami. Dlatego tu zostajemy. - Latynos celowo czy nie powtórzył prawie manewr Nix'a choć jego plan był kompletnie inny. Tak samo jednak osoba Alice była w nim całkiem kluczowa.

Dalszą konwersację przerwał ostrzegawczy zgrzyt metalu. Coś z góry. Ludzie zdążyli podnieść głowy do góry w rejon zauważonego ruchu gdy coś jęknęło rozdzieranym metalem i runęło w dół ze zgrzytem. Dach się walił! Płat blachy wciąż wspieranego o wręgi i wzmocnienia gruchnął o cement podłogi i częściowo o dach furgonetki. Równie nagle jak się zaczęło tak i się skończyło. Ludzie wydali z siebie pierwszą falę przestraszonych jęków, dźwięków i krzyków ale na tym się skończyło. Dach zawalił się na środku tam gdzie akurat nikt nie stał. Nie było więc żadnych jęków rannych ani agonalnych wrzasków. Wygladało na to, że tym razem mieli mimo wszystko szczęście. Do środka wdarło się jednak mroźne powietrze a z połaci zawalonego dachu podniosły się w końcu dwie sylwetki. Jedna świeciła jasną plamą prawie całkiem wygolonej głowy kontrastującej z czernią ubrania a druga wspierała się na długim karabinie i była ubrana munduropodobnie. Obie pomagały sobie nawzajem powstać do pionu więc widocznie im też nic chyba się nie stało. Furgonetka też sądząc z jazgotu przestraszonej Tweety wyszła mimo uderzenia i zdeformowania nieco dachu bez większego szwanku.



Bosede “Baba” Kafu



Baba widział obydwa kutry coraz słabiej aż w końcu najpierw jeden a potem drugi znikły mu w widoku. Gdy widział je po raz ostatni wciąż niezmiennie płynęły w głąb rzeki kierując się mniej więcej środkiem koryta. W końcu jednak nad okolicą zaległa cisza. Przy co chwilę wybuchającym jazgocie broni wszelakiej jakie panowały w okolicy cały wieczór i noc była to zaskakująca odmiana. Nikt się z nikim nie strzelał. Raca na spadochronie opadała na dół by w końcu wpaść gdzieś między budynki i przestając spełniać ludziom swoje zadanie. Ostrzelane nabrzeże po drugiej stronie stopniowo uspakajało się a dym rzedniał. Baba nie dostrzegał tam żadnego ruchu a plamy ciepła szybko stygły zapewne też pochodziły od miejsc uderzenia granatów bo ludzie, nawet konający nie stygli tak szybko. Jeśli byli tam jacyś ludzie to musieli być skryci za jakimiś zasłonami i przeszkodami przed wzrokiem Baby. Czy byliby żywi czy martwi i czy w ogóle był tam jeszcze ktoś tego z tej pozycji nie szło rozpoznać w tej chwili.

Wciąż coś tam się działo coś bo od strony wody, gdzie zniknęły kutry dochodził go miarowy odgłos ich silników. Na słuch Baby nadal były dwa źródła odgłosów choć zauważał nierówny rytm w odgłosie jakiego wcześniej nie wyłapywał. Odgłos jednak stopniowo cichł i oddalał się. Odgłos śmigłowców już dawno ucichł i zamarł. Za to po drugiej stronie rzeki dostrzegł wyraźne źródło światła. Ogień. Pewnie jakieś ognisko. Na parterze jednego z domów po przeciwnej stronie rzeki juz w rejonie który kutry minęły jakiś czas temu. Pewnie było z dwie czy trzy setki kroków w najprostszej linii do tego miejsca.

Za to całkiem sporo działo się w eterze radiowym. SI mutanta wyłapała serię zaszyfrowanych komunikatów zaraz po ostrzale nabrzeża przez kutry. Nie potrafiła jednak ustalić źródła sygnału. Zarówno kutry jak i ostrzelane nabrzeże, jak i cała okolica były podejrzane o wysłanie tych komunikatów. Podobnie nie mogła ustalić odbiorcy z którym się komunikowano poza tym, że musiał być relatywnie blisko by wdać się na bierząco w taką wymianę informacji.

- King Kong tu Beta 1. Mamy namiar na jakąś jednostkę pływającą. Zbliżają się do mostu. Jakieś sto metrów na północ od mostu. Mocno dymi. Ma przechył. To ta o której meldowałeś? Masz z nimi kontakt wzrokowy? - SI dała znać Babie o nadchodzącym połączeniu. Beta 1 wydawał się być skupiony. Podana przez niego pozycja była dość zbliżona do tej o której niedawno meldował Baba ale jednak sam już ich nie dostrzegał na własne oczy. Gdy mu znikały z oczu wyglądało, że już nieźle oberwały, zwłaszcza ta czołowa. Most był odległy od miejsca gdzie był teraz mutant gdzieś o kilkaset metrów w głąb osady może nawet i z kilometr. Jeśli kutry były w tej okolicy to ich i Babę pewnie dzieliło i z pół kilometra co najmniej. Po chwili rozmowy z Betą SI dała Babie znać o kolejnym połączeniu.

- Baba tu Boomer. Wciąż nie mamy kontaktu z kutrami. Widzisz coś? Co tam się dzieje na rzece? Szeryf chce posłać łódź na drugą stronę rzeki. Ale nie wiemy czy droga wolna. - Pazur pytała przez radio o sytuację jakiej pewnie sama już nie widziała. Blokowały jej widok między innymi hałdy na jakiej jednej z nich właśnie leżał cybermutant. Była oddalone od niego ale wciąż dostrzegał cieplną plamkę jej ciała na dachu garażu. Baba już kutrów nie widział a za to widział rejon parkingu i dogasającego budynku oraz ognisko w domu po drugiej stronie rzeki. Były spore szanse, że jeśli ten rejon może jeszcze być w zasięgu ciężkiej broni pokładowej z kutrów ale z zasięgu obserwacji niekoniecznie. Od płonącego budynku do miejsca gdzie sięgał wzrokiem Baba było pewnie gdzieś z pół kilometra. Do samego mostu było pewnie i z kilometr rzeki. I lekką eską zakola rzeki które powinno zasłonić główny nurt koryta rzeki ciągnący się do tego miejsca mniej więcej równą linią od ujścia do jeziora. Ale bez osobistego kontaktu mógł się zdać w szacunkach na słowa Bety.

Analizę sytuacji przerwał mu ustający deszcz i śnieg. Nagle zrobiło się całkiem cicho przez co robactwo sprawiało wrażenie jeszcze bardziej natrętnego i drażniącego uszy irytujacym szmerem. I tak jednak było zdumiewająco cicho po tych wszystkich strzelaninach i wybuchach jakie przetoczyły się rzekami, domami i ulicami Cheb w ciągu ostatnich paru godzin. W ten odgłos wdarł się dźwięk i huk dartego metalu. Dość daleko, za plecami Bosede. Gdy się odwrócił zauważył, że środek dachu w którym schowali się swoimi pojazdami zapadł się. Obrzeża zostały przy ścianach ale środek zapadł. się. Wraz z nim zniknęła też ciepła plamka oznaczająca Boomer.




Wyspa; Schron; poziom cywilny; Dzień 7 - ?, jasno; chłodno.




Will z Vegas



- Miałeś być bystry. Weź to co potrzeba. Nie wiem na co trafisz więc nie wiem co będzie wam potrzebne. - odpowiedział Jednooki i dał wymowny znak ruchem głowy i spojrzeniem, że czas nagli. Grupka trzech młodszych Runnerów ruszyła do wyjścia niejako zabierając Will'a ze sobą. Praca jaką pewnie mieli wykonać szykowała się raczej w metalu więc pewnie powinny być przydatne narzędzia do obróbki metalu.

Will wraz z grupką swobodnie zachowujących się chłopaków w skórzanych kurtkach na grzbiecie była zdecydowanie mniej sztywna i poważna od ich jednookiego speca którego zostawili za sobą w sterówce. Cała trójka jarała skręty i któryś czy nawet wszyscy musieli mieć je z tak lubianych przez nich ziołem bo do nozdrzy Schroniarza dolatywał ten charakterystyczny zapach oprócz zwykłego tytoniu. Chłopaki mieli problem bo zastanwiali się jak tu wykręcić teraz interes z uprawą zioła. Pod ziemią chujnia a na górze sam las. No i te wkurzające robactwo. Na pewno zeżarłoby tak szlachetne i cenne rośliny. Mieli więc we trzech poważny problem do omówienia sądząc z barwy ich głosu, doboru słów, poważnych spojrzeń i tego że gadali o tym przez całą drogę do pobrania narzędzi.

Z narzędziami problemu nie było. W końcu byli w Schronie i tu nie było to deficytowy artykuł. Mogli więc w pierwszej lepszej kanciapie technicznej znaleźć całkiem sporo. Trójka młodych Runnerów rzuciła się jak wilki na narzędzia zupełnie jakby odpalił im się na ich widok instynkt szabrowania. Pokłócili się za to o Jenny którą odkryli w jednej z szafek. Duża, rozpięta na wewnętrznych drzwiach wabiąca ciepłymi barwami słonecznego piasku, opaloną dziewczęcą skórą zroszoną kropelkami wody i błękitem nieba i wody w tle rozbudziła zmysły chłopaków na tyle, że się prawie zaczęli szarpać gdy ustalali kto ją znalazł pierwszy i kto ją zabiera. Ostatecznie uznali, że zabiorą się za miss lipca gdy wrócą.

Will widział, że na cztery grzbiety to nawet nie wyszło tak dużo i ciężko z tymi narzędziami. Bo jakby miał to wszystko dźwigać sam to by już pewnie nieźle się przedźwigał a tak to jakoś się to porozchodziło na czterech i nie było tak źle. W drodze za rurą pod którą prowadził całą grupkę Schroniarz młodzi Runnerzy zdołali się jeszcze zdążyć pokłócić o ligowe wyścigi. Jeden zaczął zastanawiając się kto wygrał ostatni Wyścig i obstawiał na Clody i Jay. Drugi od razu zaczął udowadniać, że Clody ostatnio nie jest w dobrej formie i pewnie wygrał Dziki. O ile się znów nie rozjebał. Trzeci zaś ściągnął na siebie burzę gromów pozostałych dwóch gdy zaczął faworyzwać Blue Angel.

Radosną gromadkę uciszyło ciepło. Runnerzy zamilki rozglądając się podejrzliwie dookoła. Ręce same powędrowały do broni a pety na podłogę. Ale było ciepło. Podejrzanie ciepło. Tak jak będącym miejscowym mieszkańcem Will nigdy w tym rejonie nie czuł. Zeszli już znowu na poziom szpitalny jaki był między najbardziej wygodnym i ludnym mieszkalnym a prawie kompletnie pustym i bezludnym magazynowym. Normalnie tutaj urzędował Barney i traktował cały poziom jako własną domenę gdzie spędzał chyba więcej czasu niż z innymi Schroniarzami w mieszkalnym. Byli jednak obecnie w innym sektorze tego poziomu niż w zwyczajowych rewirach hibernatusa. Zresztą nie było pewne czy nadal tam jest teraz. Dotąd rura wyglądała w porządku tak samo jak Runnerzy którzy ich czasem mijali lub natykali się na nich. Will widział, że przykuwa zaciekawione spojrzenia ale póki szedł spokojnie ze swoją obstawą nikt się go jakoś nie czepiał. Teraz szli ale chyba gdzieś przy obrzeżach sektora bo pomieszczenia i korytarze były raczej standardowych rozmiarów.

Robiło się już tropikalnie wręcz ciepło. A wilgoć i temperatura zdawała sie rosnąć z każdym krokiem. Zaczął też mętnieć obraz od dymu czy pary. Wszystko wyjaśniło się gdy wyszli za kolejny załom korytarza. Za nim kłębiły się opary rozgrzanej pary niczym najgęstsza mgła. Były tak gęste, że przesłaniały widok w głąb korytarza. Ale gdzieś tam dobiegał charakterystyczny syk przecieku choć musiał być gdzieś w tej mgle. Tyle, że tam pewnie musiało być już skrajnie gorąco pewnie blisko temperatury samej pary. Trzech Runnerów zamilkło obserwując awarię krytycznym spojrzeniem i nie przejawiając najmniejszej ochoty by tam się zbliżyć. W końcu jak jeden mąż spojrzeli wyczekująco na cwaniaka który w ich grupce miał być tym mądrym który wie co robić.




Cheb; rejon północny; port wschodni; Dzień 7 - wieczór 4 h po zmierzchu; ciemność; b.zimno.




Nico DuClare



Nico przekradała się przez ciemność nocy. Przestało padać. I śnieg i deszcz od paru godzin spadających na ziemię w końcu zmęczyły się czy znudziły i dały sobie spokój. Ale za to w ich miejsce przyszedł mróz. Było zimno. Naprawdę zimno. Na kanadyjską normę może niezbyt ale mokra skóra DuClare mówiła jej, że musi być pewnie z dobre kilka stopni poniżej zera. Wszystko wokół zaczęło zamarzać. Wilgoć przechodziła w stan zmrożony zmieniając się w lód. Zamarzała trawa, zamarzały kałuże wody chrzęszcząc gdy się je rozgniatało, zamarzały źdźbła mokrej dotąd trawy. Zamarzło też mokre dotąd ubranie Kanadyjki. W suchym pewnie by przetrzymała bez szwanku ale z pół doby chodząc w mokrym ubraniu które teraz zamarzło pomagając w ucieczce ciepła z ciała Nico wiedziała, że sytuacja zrobiła się poważna. Musiała zmienić te mokre i zamarznięte ubranie albo jakoś się ogrzać jeśli chciała bez trwałych szkód doczekać świtu. Mogła się ogrzać przy ogniu albo jakimś nagrzanym przez ludzi pomieszczeniu.

Na razie jednak własne siły i ruch pozwalały jej działać bez szwanku. Pokonywała więc nocną ciemność i chyba pozostała niezauważona przez nikogo. Odgłosy odległej co raz bardziej walki ucichły. Opadająca w oddali raca opadła i zgasła. Kutry więc znikły z widoku Kanadyjki już dobry czas temu. Były tak daleko, że musiała się bardzo skupić by usłyszeć z oddali przytłumione pyrkanie ich silników. Słyszała też pewnie tylko dlatego, że na polu nocnej walki zaległa cisza. Ciszę przerwał rumor z drugiego brzegu. Nie wiedziała co dokładnie ale chyba coś tam się zawaliło albo spadło coś bardzo ciężkiego. Nie była jednak w stanie oszacować czegoś więcej. Płonący dotąd budynek po drugiej stronie rzeki wyraźnie już przygasał. Zamieszanie jakie tam przez chwil parę panowało, na tyle, że podjechała tam nawet jakaś ciemna furgonetka znikło. Figurki spakowały jakieś inne, chyba nieprzytomne figurki i potem odeszły i odjechały znikając z rozświetlonego pożarem terenu więc i Nico z widoku. Do płonącego budynku Nico dalej miała z jakieś dwie setki kroków w najkrótszej linii.

O wiele bliżej była bryła budynku przed nią. Gdy się zbliżyła na kilkadziesiąt kroków rozpoznała, że to budynek z jakiego na początku walk w porcie rozpoczęli obserwację we trójkę. Z parteru buchała łuna ognia, pewnie od jakiegoś ogniska sądząc po rozmiarze. Przez rozbite i ostrzelanie niedawno framugi okien dostrzegła kilka sylwetek skupionych przy ożywczym ogniu. Rozpoznała Gordona w charakterystycznej uszance i brodatego Lynx'a. Siedzieli przy ogniu i sprawiali dość mizerne wrażenie. Wyglądali jakby mieli wszystkiego dość i interesował ich tylko ogień i bijące od niego ciepło.



Gordon Walker i Nathaniel “Lynx” Wood



Gordon i Walker poddali się ożywczemu działaniu ognia. Siedzieli blisko ogniska czując jego przyjemny żar. Pozostała tójka młodych, przemoczonych żołnierzy reagowała podobnie kuląc się i trzęsąc jak najbliżej ognia. Byli jednak bardziej od nich wycieńczeni bo już tylko leżeli nie mając sił siedzieć. Febra z wychłodzenia objęła ich ciała w posiadanie i cała tójka balansowała w półprzytomnym stanie na pograniczu utraty przytomności. Snajper i saper mieli inne zmartwienia. Znaleziona przez Gordona szafka właściwie się dopalała. Ogień wyraźnie słabł i bez kolejnych dawek paliwa wkrótce musiał zdechnąć. Wraz z nim odeszłoby ożywcze ciepło i szanse na przetrwanie do świtu tej długiej nocy. Bez suchych ubrań na zmianę których ani oni ani żołnierze przy sobie nie mieli mróz który złapał zdawałoby się cały świat był dla ich wychłodzonych i opatulonych przemoczonymi ubraniami ciał, śmiertelnie niebezpieczny.

A mróz złapał. Musiało spaść wyraźnie poniżej zera nawet o kilka stopni. Przestało co prawda padać ale teraz wszelka woda czy w pionie czy w poziomie zmieniała się w ślizgawicę. Tylko ta w pobliżu ogniska nadal była płynna. Insektom zdawało się to kompletnie nie przeszkadzać bo żerowały i biegały niezmordowanie po wszystkich i po wszystkim. Biegały po nieruchomych żołnierzach, po ramionach snajpera, po uchu sapera, cyberoku snajpera i karku sapera. Po karabinach, granatach, butach słowem były wszędzie. Zewsząd dobiegał też ich irytujący klekot milionów szczęk i odnóży. Gdzieś coś huknęło. Jakby jakiś fragment czegoś spadł na ziemię czy ulicę albo ktoś strącił taki fragment. Może w sąsiednim budynku bo niezbyt daleko. Po chwili znów coś huknęło ale tym razem z większej odległości. Gdzieś od strony rzeki może.

Walka oddalała się co raz bardziej od nich aż w końcu jej odgłosy umilkły. Ostatnio słyszeli je gdzieś od strony osady już w sporej odległości od ich improwizowanego obozowiska. Nie wiedzieli czy się skończyła na dobre czy tylko jakaś przerwa. Kutry zostały pokonane czy to one pokonały kogoś. Cały świat zdawał się koncentrować do wnętrza tych oświetlonych ciepłą łuną ognia ścian tego postrzelanego i zdezelowanego parteru. Ale ogień wkrótce zgaśnie jeśli nie znajdą czegoś by go podkarmić. Oni sami mogli jeszcze iść ale trójka powalonych lodowatą kąpielą, ranami i wychłodzeniem ludzi nadawała się tylko do zostania na miejscu lub bycia transportowanym.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline