Muzak: MGS Twin Snakes - Armoury Caution
Lichtugą srodze telepało, mimo dobrych warunków atmosferycznych. Diesel latał różnym żelastwem, ale tego złomu nie kojarzył. Na pewno była to lichtuga, rodzaj niewielkiego promu aero-astro, w konfiguracji osobowej. Siedział w przedziale pasażerskim z paroma innymi osobami – urzędasami, kupcami, obstawą, agentami Rodu RT Aizdar. W środku śmierdziało palonym żelazem, gumą i wymiocinami. Tutejsi najwyraźniej mieli wyjebane na porządne czyszczenie po każdym przelocie (albo jakimkolwiek, tak po prawdzie). Rozmiar, wnętrze i zewnętrze przypominało nieco typ Arvus, standardową lichtugę w Imperium, wzorzec Cypra Mundi albo Hydraphur. Był to jednak kiepski, lokalny odpowiednik, który w dodatku widział trochę za dużo pracy w swoim długim “życiu”.
Wreszcie jednak, po całych dwóch godzinach telepiącego, ciemnego, głośnego, smrodliwego, ciasnego i dłużącego się niemiłosiernie przelotu przez wszystkie warstwy atmosfery aż po próżnię wysokiej orbity, dotarli do celu. Prom rozpoczął procedurę dokowania, wlatując do otwartego dolnego hangaru Pax Behemoth i, prowadzony przez sygnalizację oraz wachtowego, ciężko i nierówno osiadł na płycie lądowiska. Pasażerowie z ulgą i ochotą opuścili pogrążone w półmroku, klaustrofobiczne trzewia metalowego potwora, stawiając pierwsze kroki na trapie, płycie lądowiska i kładkach, trzymając się relingów. Wokół nich wrzała praca. Ciągle startowały bądź lądowały inne lichtugi, boostery i lądowniki. Tabuny serwitorów i Sentineli w typie Powerlifter załadowywały i rozładowywały kolejne promy. Adiutanci prowadzili grupy gości. Inni załoganci obsługiwali maszynerię, a armsmeni pilnowali porządku, stercząc przy grodziach z dyskretnym uzbrojeniem. Pod lądowiskami zawieszonymi na potężnych ramionach ziała pusta przestrzeń, w której co chwila coś niezgrabnie I powoli przelatywało. A dalej... nic. A w zasadzie coś, bo tafla odpowiednio skonfigurowanej energii z emitera tarczy próżniowej, pozwalająca na powolny przelot promów w obydwie strony, acz powstrzymująca mikrometeoryty, kosmiczny pył, promieniowanie oraz – oczywiście – wywiew atmosfery w próżnię. A za nią widok na gwiazdy i pokaźny fragment Farcast. Akurat na Okręg Centralny, nie spowity żadnymi chmurami. Diesel przez chwilę przyglądał się temu widokowi, zastanawiając się nad całą Operacją, głęboko pogrążąjąc w strategicznych rozmyślaniach.
Miał nadzieję, że ten dzień przyniesie obfity plon dla ekipy buszującej w Mieście. Bez tego nie będą mogli nawet rozpocząć na serio śledztwa. Nie złapią tropu.
Ponaglenie ze strony
aide wyrwało byłego oficera politycznego z wędrówki myśli. Zreflektował się i ruszył wgłąb
Pax Behemoth.
-
Nie rozumiem.
-
To zrozumcie, panie... Weber. – odparł Aizdar zirytowanym głosem –
Nie jestem w stanie pomóc wam w waszych zadaniach. Wasza kompania ma dość sił i środków by sprostać potrzebom, czyż nie? Ja mam swoje interesy do prowadzenia, i dalsze podróże do odbycia. Pobyt na Farcast ponad niezbędne minimum przyniesie mi tylko straty. Nie byłem w pełni przygotowany na ten detour aż z samej Scintilli, zrozumcie! Moje ładownie nie skrywają towarów dostosowanych do potrzeb tej planety, a i sama planeta nie ma dla mnie do zaoferowania nic, czego bym obecnie potrzebował. I nie, nie potrzebuję narkotyków. – ostatnie zdanie wypowiedział z jadem w głosie, co Diesel... a raczej Terrence Weber, jak głosiła jego BD-owa naszywka... zignorował.
-
Bzdury wygadujecie, Lordzie-kapitanie. Nawet jeśli nie macie zamiaru babrać się w półświatku i nielegalu, wciąż możecie sprzedać tym ludziom maszynerię, zapasy i, co najważniejsze, żywność. A tego macie sporo. Ba, może nawet ugracie więcej, niż gdzie indziej, jakbyście porozmawiali należycie twarzą w twarz z El Kangiem.
-
Nie lubię kacyków.
-
Prawowitych Lordów Gubernatorów z imperialno-dowódczym nadaniem z ramienia Adeptus Terra też? Mniejsza, nieważne.
Aizdar mruknął coś pod nosem, wyjął spod biurka jakieś pudełko, postawił na blacie I uruchomił przycisk. Komisarz natychmiast poczuł się nieswojo. Pudło emitowało jakieś pole niewidzialnej energii. Implant vox przestał działać całkowicie, pograżony w szumach zakłóceń – aż musiał go mentalnie odciąć.
-
Ciekawe. Zagłuszacz? Taki sprzęt może wzbudzać podejrzenia.
-
Jestem Rogue Traderem, Agencie Tronu, i nie jestem zamieszany w Zimny Handel ani żadne inne herezje. Możecie mi naskoczyć. – złagodził ostatnie słowa półgębnym uśmiechem –
Wiem, że Inkwizycja prowadzi jakieś śledztwo na Farcast. Polujecie na jakieś grube ryby i tłuste koty. Słabo wam to idzie. Potrzebujecie, więc żądacie ode mnie pomocy. Ja rozumiem. Ale, kiedy wyście desantowali i bawili się w najemników, zwizytowali mnie tutaj inni. Też od rozety.
Komisarz momentalnie zbystrzał.
-
Zwizytowali, a jakże. – kontynuował Aizdar –
Nie wiem, czy to ich poszukujecie, czy po prostu wleźliście sobie nawzajem w paradę, ale kazali mi, łagodnie mówiąc, spierdalać bo mnie zajebią. Było ich tu kilkunastu. Drużyna trepów. Gwardyjski sprzęt, ale o klasę lepszy. I ten... kolo. Wysoki, chudy jak szczapa, białe włosy, morda upstrzona cybernetyką. Raczej facet, ale pewien to ja, kurwa, nie jestem. Wyglądał jak kolejna gangerska pizda z podkopca, tyle, że z nadmiarem kasy. Dobry hardware.
-
Przedstawił się?
-
Tak. “Ann, dla znajomych Pistol.” I rzeczywiście, miało to to pistolety, a jakże. Słuszny kaliber, pewnie wie, jak używać. Groził mi, mojemu rodowi, i tak dalej, jeśli dalej będę mieć z wami do czynienia. Pomachał mi przed gębą symbolem waszej Organizacji. Na pewno nie był to Inkwizytor, ale Agent już jak najbardziej. Kazali mi uciąć kontakty z wami i wynieść się z systemu jak najszybciej. Co mam zamiar uczynić.
Diesel był w kropce. Przeklęci skurwiele zwietrzyli pościg i zrobili pierwszy ruch. Przykrywka Brutal Deluxe była spalona, przynajmniej w odniesieniu wobec Kadry Rathbone. Nie będzie teraz dla nich problemem wytrzasnąć wszystkie informacje o nich, o ich lokalizacji i ich misji. Musiał dać znać reszcie. Musieli się przegrupować i przygotować na atak wyprzedzający.
Teraz jednak problemem było to, że heretecka menda wyperswadowała Aizdarowi współpracę z Jaguarami. Diesel wiedział, że RT prędzej czy później opuści układ, ale do tego czasu planował wykorzystanie go choćby do transportu i skanów z orbity. Bez tego śledztwo mogło być opóźnione, co dawało więcej czasu Rathbone i jej sykofantom na pozyskanie Mechanizmu Hyades. Niedopuszczalne.
Wiedział, co musi zrobić. Było to również niedopuszczalne, lecz mniej, niż pozwolić Istvanianom zwyciężyć. Dyskretnie wyjął z kieszeni autostrzykawkę ze stężoną dawką “Tęczy”. Mieszanka wszelakich mikstur leczniczych i bojowych stymulantów w zmiennych dawkach, nieusankcjonowana, z której korzystali sanitariusze w nagłych i ciężkich przypadkach aby zawrócić konających u progu wrót zaświatów. Czasem działała, częściej nie, a czasami wręcz dobijała. Teraz była mu potrzebna do tego samego... oraz do złamania zabezpieczeń.
Implant Volitor, który wszczepili całej ekipie podczas Terapii, blokował możliwość przekazania jakichkolwiek informacji o Operacji “Starscream” komukolwiek spoza ścisłej, bardzo krótkiej listy nazwisk. Teraz jednak, musiał Aizdarowi sprzedać część ze ściśle tajnych danych choćby po to, by nastawić go przeciw Kadrze Rathbone, zignorować jej groźby i posłuchać powagi Świętych Ordo... które reprezentował on, Dieter Diesel, tu i teraz. Normalnie skontaktowałby się ze swoim Inkwizytorem najpierw... ale jeśli przeczucie Komisarza nie myliło, nie mieli czasu. Nikt nie miał czasu. Nikt nie miał luksusu pewności i dbania o procedury. Misja była priorytetem, nawet jeśli złamałby zasady... I poniósłby za to karę. Poza tym, Jethro Sejan cenił sobie zdrową inicjatywę. A przynajmniej zdrową dla powodzenia misji... bo już nie dla Diesela. Próba złamania Volitora (i potężnej dawki pogramowanej niechęci ku temu) kończyła się bólem, niemocą, utratą przytomności, a nawet śmiercią.
Mieszanka zaczęła rozchodzić się po żyłach cyborga. Ilość żelastwa i elektroniki oraz serum Autosanguine opóźniało i łagodziło jej działanie, ale wciaż wystarczyła. Mentalnie nakazał mikromaszynom z krwi skoncentrowanie jej w rejonie głowy, szczególnie uderzając w implant Volitor. Potem, skupił się. Przerzucił się na drugą igłę z zasobnikiem. Wewnątrz był Stimm, potężny środek znieczulający i stymulant bojowy zarazem. Kolejna dawka chemikaliów rozlała się po jego ciele, znów mająca skupić się w rejonie głowy, szyi i klatki piersiowej. A potem zaczął walczyć. Ze sobą, ze wpojonymi za młodu i za służby wartościami i protokołami, z implantem Volitor, ze zwykłym ludzkim strachem, pokorą i niepewnością. Oto łamał rozkazy samego Mówcy Calixjańskiego Konklawe, Lorda Inkwizytora Caidina. Łamał cybernetyczne zabezpieczenia. Łamał wrodzone i wpojone kodeksy zachowań. Łamał samego siebie, podejmując arbitralną decyzję, która mogła sprowadzić zagładę nie tylko na niego, na resztę “Starscream”, na Farcast i na Aizdara, ale na całą resztę Sektora... a może nawet i dalej. Tylko Bóg-Imperator miał ich w opiece.
Wyraźnie wysilając się, Komisarz krótkimi, twardymi, nieznoszącymi sprzeciwu ni rozproszenia uwagi słowy wyłuszczył Aizdarowi najważniejsze konkrety. Kadra Lady Olianthe Rathbone. Istvanianie. Excommunicate Traitoris. Carta Extremis. Jego Kadra, egzekutorzy wyroku Lorda Caidina. On, RT Aizdar, ich szofer i “oko na niebie”. I groźba. Posłuchanie rozkazów zdrajców równało się zdradzie i karze ostatecznej.
Aizdar zrozumiał wszystko, a nawet więcej. Pojął, że Diesel musiał mieć implant, pojął, że łamał zasady i, być może, skazywał się na śmierć. Pojął, co ze sobą niosło nieuhonorowanie tego poświęcenia... i nie zwrócenie broni przeciw wrogom Imperium Ludzkości. A, że Kobal Aizdar był wierzącym człowiekiem i lojalnym obywatelem, przeklął jedynie los swój i Diesela... po czym wziął się do pracy.
Kilka minut później, drużyny rodowych żołnierzy wiedzione przez najlepszych ekspertów przetrząsały najważniejsze rejony statku. System podtrzymywania życia, mostek, obydwa napędy, hangar, składy uzbrojenia, makrobaterie. Tu i ówdzie odnajdywały ślady spisku. Ładunki wybuchowe. Przeprogramowane serwitory. Sabotowane mechanizmy. Agentów pozostawionych bądź przeszmuglowanych przez Istvanian. Dochodziło do strzelanin, eksplozji, uszkodzeń, alarmów. Jednakże, dzięki cynkowi od Turbodiesla, opanowano sytuację. Aizdar i jego
entourage byli, jak na kadrę RT przystało, kompetentni. I zdeterminowani, by odpłacić zdrajcom pięknym za nadobne.
Kiedy jeszcze na pokładzie
Pax Behemoth trwała czystka, Diesel z ledwością wysłał dwa priorytetowe komunikaty – zaszyfrowany vox do Sejana, w którym zdawał pełen raport, wzywał do przegrupowania i gotowości na wraży kontratak; oraz drugi, astropatyczny, poza system gwiezdny... do zgoła innego odbiorcy. Ów odbiorca go odebrał, przyjął do wiadomości... i zaczął działać. Podjęto decyzje, wykonano ruchy. Sytuacja wymykała się spod kontroli zbyt szybko. Zdrajcy nie mogli wygrać. Nie mogli ujść z życiem. Musieli ponieść karę.
Medicae
Pax Behemoth ustabilizowali stan Turbodiesla, nafaszerowali go dragami i zapakowali do lichtugi z poleceniem, aby jak najszybciej trafił do głównego miejskiego szpitala, gdzie mieli odpowiednią aparaturę. Statek RT wciąż nie był bezpieczny. Nic nie przemawiało za bezpieczeństwem na powierzchni planety... ale szansa na to była dużo większa. Poza tym, potrzebna była specjalistyczna aparatura... i interwencja Morgensterna, wprawionego malateka.
Killswitch został uruchomiony. Implant Volitor zabijał Turbodiesla, spowalniany przez końską dawkę chemikaliów oraz żelazną siłę woli eks-komisarza.
Kilkoro ludzi zapakowało się do lichtugi, którą uprzednio zarekwirowali. Zaufani medycy i armsmeni Rodu Aizdar. Trafiło się, że to była ta sama lichtuga, którą Diesel przyleciał raptem parę godzin temu. Wystartowali i jak najszybciej pomknęli rozpadającą się dryndą ku kosmoportowi. Zanim Diesel utracił przytomność, wysłał komunikat S.O.S. na szyfrowanym kanale OSS.
I dosłownie dziesiątki metrów przed lądowaniem, decyzja o wyborze akurat tego promu zemściła się srodze. Daleko od lądowiska, nienawistne oczy spoglądały poprzez zhakowane kamery oraz wykresy z własnych, potężnych skanerów. Monitory pokazywały wszystko, co miały do pokazania. Istvanianin wcisnął przycisk. Wszystko przewidział. Wszystko przygotował. Teraz miał pewność. I z przyjemnością zadał ten cios głupcom i słabeuszom.
Dwie bomby zniszczyły napęd wraz z dyszą wylotową, oraz kokpit z pilotem. Prom, wypełniony wrzeszczącymi, obijającymi się o wszystko pasażerami, runął w dół z wielką prędkością. Dosłownie roztrzaskał się o płytę lądowiska. W ułamkach sekund zapas paliwa zajął się ogniem, dopełniając destrukcję efektowną eksplozją. Nikt nie przeżył.
Nikt... oprócz jednej osoby. Czyżby to Bóg-Imperator czuwał nad nią tego dnia? Czy też była to jakaś inna, bardziej złowieszcza siła... jak choćby kapryśny Los?
Straszliwie poturbowane, powoli konające ciało cyborga szybko wylądowało w karetce, potem na izbie przyjęć. O ironio dokładnie tam, gdzie miało trafić od samego początku powrotnej podróży.
A nad nim bardzo szybko zbierały się iście czarne chmury.