Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 29-11-2016, 22:22   #81
 
Azrael1022's Avatar
 
Reputacja: 1 Azrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputację
Dojście na szczyt narkotykowego łańcucha pokarmowego zawsze jest sprawą czasochłonną. Trzeba złapać drobnego ulicznego dilera, dojść do jego dilera i do dilera dilera, on z kolei prowadzi do hurtownika najniższego szczebla, a ten prowadzi dalej po drabinie hurtowników do prawej ręki barona. Chris nie miał na to czasu ani ochoty. Musiał dojść na szczyt jednym precyzyjnym uderzeniem. Jeżeli ktoś przy tym miał zginąć... no cóż, to tylko statystyka. Nie da się wszak zrobić omletu nie rozbijając jajek.

Informatorzy inkwizytora mieli wtyki w miejscowej agencji antynarkotykowej. Stamtąd poszedł przeciek o planowanej akcji na hurtownika. Chris razem z chłopakami z teamu włączyli się do akcji i zgarnęli cel oraz jego obstawę. Sukces na konto miejscowej policji. W zamian Matuzlem i Sejan mieli kilka minut na przesłuchanie handlarza, zanim trafi do więzienia, gdzie w ciasnej celi będzie pobierał nauki z fachu hydraulictwo odbytnicze.

Chris dostał namiary na przebywającego w dżungli barona. Odnalezienie jego hacjendy z satelity nie stanowiło już większego problemu. Cywilne systemy maskujące dobrze sprawdzały się przy oszukiwaniu lokalnych jednostek śledczych, nie miały jednak szans ze znajdującymi się na Pax Behemoth skanerami.

Blackhole udał się tam drużynową Valkyrią. Zanim zdołał wytłumaczyć przez vox ochronie posiadłości, że ma sprawę, która może zainteresować kartel, pojazd latający został opromieniowany falą radiolokacyjną.
-Namierzają nas, zaraz dostaniemy z wyrzutni rakiet! - krzyknął pilot.
-Zniszcz je.
-Wkurwią się i nie będzie negocjacji...
- zaoponował będący na pokładzie najemnik z Brutal Deluxe, specjalizujący się w negocjacjach.
-Jak nas zabiją też nie będzie negocjacji. A tak będziemy pertraktować z pozycji siły. Użyj rakiet - podjął decyzję Blackhole.
-Wywołują nas! – zawiadomił pilot nieco zaniepokojonym głosem. Johann – negocjator – tylko na to czekał. Przełączył komunikatory aby prowadzić rozmowę przez vox i już robił to, w czym był szkolony.
- Tu obiekt latający Sęp! Nie strzelajcie! Mamy propozycję handlową dla Ojca Rodrigueza. Potrzebujemy narkotyków. Dużej ilości Bluemoona. Kilkanaście tysięcy ton na początek.
Nastała cisza. Pilot trzymał palce na spuście, reszta załogi czekała w napięciu.
- Lądujcie na H-1. Tylko żadnych sztuczek, compadres, bo was zestrzelimy szybciej niż ćpun niucha towar – odezwał się głos z drugiej strony.
- Widzisz, można bez siły.
- Ale nie ma przy tym zabawy
– odparł Chris.
Valkiria wylądowała na wskazanej pozycji. Czekał na nią komitet powitalny złożony z kilkudziesięciu uzbrojonych ludzi.
-Wychodzić z rękami nad głową! – krzyknął największy osiłek o twarzy poznaczonej ospą. Czy tam syfilisem – Blackhole nie wnikał. Przyjrzał się jego ściskającym laguny podkomendnym. Większość wyglądała, jakby stała w kolejce po orzeczenie o umiarkowany stopień upośledzenia. Tak kiepska ochrona w centrali – to było niespotykane.
Chris podszedł do dryblasa i nie bawiąc się w większe ceregiele oznajmił: -Mamy sprawę do Marko Rodrigueza. Prowadź do niego.
Osiłek splunął i odparł:
- Najpierw porozmawiasz ze mną, a jak cię nie zabiję, to zobaczymy – starał się zgrywać twardziela przed swoimi ludźmi. Mając przewagę liczebną myślał, że jest panem sytuacji. – Po co tu jesteście? Kto was tu sprowadził? Ilu ludzi wie o tym miejscu?
- 175.
- Aż tylu?
- Nie, to liczba razy, jaką dymałem twoją starą w srakotę
– Chrisowi nudziła się gadka z debilem niańczącym innych idiotów z bronią.
Dryblas zamachnął się lasgunem, usiłując trafić gwardzistę w skroń, jednak Blackhole przechwycił kolbę w locie i zacisnął pięść. Metal pogiął się jakby był z masła. „Dowódca” ochrony patrzył oniemiały na to, co zostało z jego broni, robiąc przy tym jeszcze głupszą minę niż zazwyczaj.
- Starczy! – dało się słyszeć nawykły do wydawania rozkazów głos – Chcieliście pogadać, to pogadajmy. Blackhole i najemnicy z Brutal Deluxe zostali zaproszeni do wyjątkowo rozległego kompleksu bunkrów, w zakamarkach którego można było chyba znaleźć wszystkie uciechy z dowolnej planety rozrywki. Różnica była taka, że tu mieli czystszego Bluemoona.
Marko Rodriguez – niewysoki, szczupły mężczyzna z włosami przetykanymi nitkami siwizny – okazał się niegłupim i zręcznym biznesmenem. Szybko ułożył się z negocjatorem z BD. Chrisowi podobał się warunki dealu: rodzina Rodriguez, będzie regularnie dostarczała im dziesiątki ton narkotyku, aby mogli go sprzedawać na planetach uciechy, a w zamian zbadają wszystkie tropy mogące doprowadzić do konkurencyjnej grupy próbującej przejąć rynek – Amaros i jej przydupasów. BD zobowiązali się do terminowych wypłat oraz ataku na konkurencję, aby familia Rodriguez mogła się szybciej rozwijać i powiększyć zdobycze terytorialne, nie musząc tracić czasu na walkę o wpływy w dżungli.
Po negocjacjach Rodriguez zaprosił wszystkich na posiłek, podczas którego opowiedział to i owo o tym, co się dzieje w półświatku i w jaki sposób unikają Agencji Antynarkotykowej. Chris musiał przyznać, że dziadek miał ciekawe pomysły. Później staruszek rozwodził się nad dobrodziejstwem posiadania dużej rodzin, na której może polegać. Otóż miał 8 braci (6 żyjących), 4 siostry (wszystkie żyły), 6 żon (któraś chyba żyła, zdaje się kuzynka Marko), Chris nie był pewien a pytać było niezręcznie). Potem liczb zaczęły szybować w kosmos – jebaka Rodriguez przyznał się do posiadania 29 synów i ponad 100 wnuków. Jak stwierdził – rodzina to rodzina i trzeba ich trzymać przy sobie. To dało nieco do myślenia i tłumaczyło dlaczego teren kwatery głównej nie jest chroniony przez zawodowych żołnierzy i dlaczego wszyscy wokół zwracają się do Marka „padre”. No cóż, co kraj to obyczaj.


Wsiedli do Valkirii i zgodnie ze wskazówkami Marko Rodrigueza udali się na wschód. Po niecałej godzinie lotu poszukiwawczego pilot dał znak, że już koniec latania w kółko, bo czujniki wykryły coś interesującego.
-Co tam masz?
-Jebaną dżunglę, bagniste zarośla i dowolną kombinację obu powyższych. Ale mam odczyt z radaru, który nie pokrywa się z tym, co przesyła TADS. Czyli jest w okolicy jakieś pole maskujące. Przy odrobinie szczęścia uda się do niego wlecieć.
-Komitet powitalny? Jesteśmy namierzani?
-Jeszcze nie.
-Drugi, postaraj się wywołać kogoś na vocie i przekaż naszego negocjatora. Ostatnio się sprawdził.



Negocjator się sprawdził i tym razem, więc przyjęcie było wręcz przyjazne. Czekało na nich około 20 chłopa i kilka ostrych babek. Wszyscy pod bronią. Wyglądali jak handlarze narkotyków z kiepskich filmów klasy b – okulary lustrzanki, luźne spodnie, tatuaże i podgolone czupryny. Albo reżyserzy często czerpali z nich inspirację, albo chłopaki bie grzeszyli inteligencją i po obejrzeniu kilku filmów gangsterskich stwierdzili, że tak powinni się ubierać. Blackhole obstawiał to drugie. Szef ochrony był nawszepianym, ponad dwumetrowym dryblasem, ale nie zachowywał się agresywnie.
-Pan Ortega zezwala na rozmowę z nim. Macie się zwracać do niego z szacunkiem, tytułując go Panem lub baronem. Jakakolwiek niesubordynacja, głupie odzywki czy dowcipy i rzucę was onagrom na pożarcie. Jasne? Brutalni Delux przytaknęli.
Szef zaprowadził gości do nestora rodu, miejscowego barona narkotykowego. On i dziesięciu największych jego ludzi byli obecni podczas trwania negocjacji. Początek znajomości był naprawdę dobry. Problemy zaczęły się potem.
Eusebio Ortega był facetem na oko sześćdziesięcioletnim, ale implanty wszczepione w jego czaszkę jak i bioniczne pokrycia kończyn, sugerowały procedury przedłużania życia. Ile mógł mieć naprawdę lat? Około setki? Nie było to w tym momencie najważniejsze, ale szybko okazało się że dziadek, oprócz denerwującej maniery mówienia do każdego „młody” lub „gówniarzu”, ma kawał doświadczenia życiowego za pasem, trochę rozumu i umiejętność dalekowzrocznego patrzenia na każdą sprawę.
Po wysłuchaniu argumentów negocjatora, baron ziewnął i przemówił:
-Jak rozumiem złożyliście taką samą propozycję rodzinie Rodriguez. A przynajmniej nasze czujniki wykazały nieznany wcześniej na planecie obiekt latający z ciężkim uzbrojeniem, który lądował na pozycjach naszych wrogów i był tam około godziny, zanim przyleciał tutaj, szukając naszej kryjówki metodą kół współśrodkowych. Zgadza się? – Staruch wyszczerzył złote zęby w krzywym uśmiechu.
-Żyjecie jeszcze tylko dlatego, że mam dobry humor. A teraz gadajcie szybko co macie powiedzieć, bo jeszcze nie zdecydowałem jak was zabiję – szybko czy wolno. A pięknego metalowego ptaka będę miał na pamiątkę. To jak chcecie zdechnąć? Zjedzeni przez giga onagry, czy przez ogniste mrówki? Ja to pierwsze radzę. Jest szybciej.
Negocjator zaniemówił, widząc, że stracił legendę, na której się miał oprzeć. Blackhole również nie odpowiedział, jednak postanowił, że tym razem argument siłowy będzie jak najbardziej na miejscu. Powolnym ruchem wyjął pada z kamizelki taktycznej, nacisnął dwa opatrzone niebieskimi runami przyciski i wyświetlił obraz z satelity. Pax Behemoth namierzał miejsce, którego koordynaty wskazywała Valkiria.
-Jak to się mówi, co cię nie zabije, to cię wzmocni. No chyba że bombardowanie orbitalne. To cię zabije.
Przez dobre kilka chwil słychać było tylko bzyczenie moskitów. Szef ochrony wycelował dwa pistolety maszynowe w głowę Blackhole’a i z uśmiechem czekał na znak od swojego bossa. Jakąś minutę trwał impas, po czym Ortega odezwał się ponownie, już nieco bardziej pojednawczym tonem.
-Po co mielibyście chcieć eliminować naszą konkurencję, skoro możecie się ułożyć i z nami i z rodziną Rodriguez. Czerpalibyście podwójne korzyści i nikt nie dyktowałby cen. A jak ustalicie już nasz monopol, to musicie się liczyć z ekonomicznymi konsekwencjami. Taki układ sprawia problemy, młody.
-Nie chcemy, aby dostawy były przerywane z powodu wojen między frakcjami. A z problemami ustalania cen to radzimy sobie za pomocą bomb o korygowanej trajektorii. Chociaż sprzężone stubbery też są niezłe – rozwiązują do 6000 problemów na minutę, także jesteśmy spokojni.

Szef ochrony ponownie wymierzył w Chrisa. Chyba go nie polubił.
-Wiesz gdzie mam twoje groźby gówniarzu? Głęboko w dupie, o ile cię to interesuje.
-Właściwie nie interesuje, ale dzięki za szczerość.
-Sarkazm. Nieodłączna cecha młodego pokolenia. Za moich czasów, jak kogoś nie lubiłem, to mówiłem mu „wypierdalaj” an nie „masz takie dziwne buty”. Dokąd zmierza ten świat, skoro ziemia płodzi takie gówna jak ty.

Szef ochrony też musiał dorzucić swoje trzy grosze, widząc, że pan Ortega ma problemy.
-Jeszcze raz odezwiesz się bez szacunku do pana Ortegi, to odstrzelę ci głowę i nabiję ją na pal, a jaja rzucę onagrom na pożarcie. Zrozumiałeś?
-Masz dziwne buty.
-Chłopcy, przestańcie stroszyć piórka, ponapierdalacie się później, teraz pora na interesy
– Ortega zawrócił dyskusję na pożądany tor. - Do rzeczy, jeżeli chcecie abyśmy dostarczali wam narkotyki i informacje, musicie coś dla nas zrobić.

Koniec końców negocjacje przebiegły pomyślnie. Mimo tego, że Ortega przejrzał bezczelny układ - "która frakcja narkotykowa pierwsza znajdzie Amaros, przetrwa", przyjął warunki. Chris podejrzewał, że stary rozumie, że liczy się z ludźmi, którzy rozwiązują problemy o których nie ma pojęcia, za pomocą środków, o których wolałby nie wiedzieć.
Aby mieć coś z układu już na wstępie, baron zażądał „dowodu dobrej woli i szczytnych intencji, aby zobaczyć czy macie zasady”. Jakby morderca i handlarz śmiercią miał jakiekolwiek zasady. Ale cóż było robić – rodzina Ortega miała świetne systemy namierzające, co zresztą udowodniła. Jeżeli ktoś miałby dać namiary na Amaros, to tylko oni. Test dla Brutal Deluxe miał polegać na wybiciu szajki niezależnych producentów, którzy nie należeli do żadnej z rodzin, a nadepnęli pośrednikom Ortega na odcisk. Wyczuwając krew, stalowy ptak najemników ponownie wzbił się w powietrze. Pilot przesunął przepustnicę w położenie ciągu bojowego i pomknęli naprzód tuż nad linią drzew.


Niedługo później rakiety hellstrike i tysiącfuntowe bomby zebrały krwawe żniwo.
Blackhole siedział w zadumie, patrząc na oleisto żółte plamy wybuchów odcinające się na kobaltowo-zielonej powierzchni dżungli.
-Chłopaki – Chris zwrócił się do najemników – nie wiecie czasem co to są, kurwa, onagry?
 

Ostatnio edytowane przez Azrael1022 : 03-02-2017 o 21:24.
Azrael1022 jest offline  
Stary 09-01-2017, 18:56   #82
 
Micas's Avatar
 
Reputacja: 1 Micas ma wyłączoną reputację
To admit defeat is to blaspheme against the Emperor.

Kiedy nastał czwarty dzień pobytu w bazie Brutal Deluxe, część trepów dostała “zaległe przepustki”, rzekomo przynależne im za roboczogodziny wypracowane na poprzednim kontrakcie, bez urlopu pomiędzy. W praktyce, było to nic innego jak papierologia mająca przykryć pierwsze szpiegowskie działania Kryptonimu “Starscream” na Farcast. Również rodzaj transportu był z góry ustawiony – Kadra użyła swojej Valkirii by jak najszybciej przerzucić kilku swoich pod Imperialne Miasto, skąd bez problemu mogliby dostać się do jego trzewi. Tak przemieścili się tam Kaarel Cotant z Zakiem Eresem, Durran Morgenstern, Dieter Diesel oraz Cortez Abaroa. Nie działali wspólnie; szybko rozdzielili się i zajęli innymi sprawami, wierząc w szybkość działania, pojęcia incognito i alibi oraz w podział pracy.

Podczas gdy Cotant i Eres udali się do lokalnego przybytku rozpusty co by zakosztować tutejszych panien... i plotek, pozując jako zwyczajni, podminowani i napaleni żołdacy “po godzinach”. Morgenstern, zmieniony nie do poznania poprzez swoje bioniczne sztuczki, uderzał bezpośrednio do planetarnego rządu, starając się pozyskać dostęp do danych statystycznych za pomocą przykrywki audytora. Turbodiesel złapał transport z powrotem na Pax Behemoth z bardziej dyplomatyczną, acz wciąż podobną misją przekonania RT Kobala Aizdara do dalszej współpracy. Cortez natomiast postanowił zabrać się do miasta z resztą, aby nie marnować czasu i, być może, odnaleźć pierwszych świadków przybycia Kadry Rathbone na planetę.


Muzak: Shadow Watch – Rio Stealth



Było już po osiemnastej lokalnego czasu. Zbliżał się wieczór. Dzień na Farcast był krótszy, więc panował już prawie półmrok. Nie pomagała też pora zimowa, w którą planeta właśnie wkraczała. Większość dokerów skończyła pracę koło godziny temu. Pozostali jedynie nieliczni, rozładowujący (bądź załadowujący) najważniejszy tranzyt, oraz nowa zmiana ochroniarzy.

Wcale nie oznaczało to też ciszy i spokoju, tak w dokach jak i w okalających je strefach magazynowych i mieszkalnych. Nocna zmiana serwitorów była właśnie budzona do życia przez technomatów i zaprzęgana do roboty, zaś dokerzy, ich rodziny oraz inni rezydenci habu okupowali dziesiątki (jeśli nie setki) niewielkich ulicznych barów, prowadząc głośne rozmowy przy transmisjach meczy sportowych, pijąc lokalną wersję recafu i jedząc bocas czy botanas – przystawki lub małe dania.

Między zamykanymi straganami i migrującymi tłumami ludzi mknęły miejskie autocykle (czasem zwane “skuterami” – termin pochodzący z Antycznej Ziemi), obładowane towarami i ludźmi, bzykające przeciążonymi silnikami małej mocy. Z lokalnego kościoła wylegały tłumy po skończonej “porobotnej” mszy. Co jakiś czas ponad gwar wznosił się warkot bądź ryk silniejszego motoru, zmuszający przechodniów do zaprzestania gwaru i szybkiego rozstępowania się. Jednym z tych autocykli był “Dnepr”.

Uwalony błotem motor w kolorze ciemnej khaki ryczał i stukotał z przejmującą mocą, wzbudzając nagły, atawistyczny lęk w sercach tubylców. Rzadko kiedy słyszeli wojskowe pojazdy o tej porze. Kiedy widzieli jego kierowcę, tym bardziej stawali się płochliwi, rzucając jedynie klątwy pod nosami. Nikt nie lubił najemników. Byli o tylko o stopień lepsi od bandytów – a i to nie zawsze.

Cortez Abaroa jechał sam, przepychając się przez tłuszczę. Milczał. Ryk silnika wystarczył, by utorować drogę. Biały pancerz i mundur upstrzone były mnóstwem zakrzepłych kropli błota. Zimowa pora na Farcast oznaczała początek pory deszczowej. Jeszcze nie lało na tyle, by zmienić tryb życia mieszkańców... ale dość, by wpłynąć na podróżnych. Acz, przynajmniej powietrze było inne. Było mniej gorąco (jeśli nie mniej duszno), a wszechobecny pył leżał na glebie w postaci błota.

Po niedługim czasie Abaroa dojechał do bramy doków. Całość prezentowała się imponująco.



Lokalny transport morski był wysoce rozwinięty, dużo bardziej niż na innych światach, które odwiedził. Miało to sens. Facrast było jedną masą lądową pociętą przez setki czy tysiące rzek, jezior i mórz wewnętrznych. Lotnictwo było silnie koncesjonowane przez rząd, transport lądowy słabo rozwinięty i ograniczony do konkretnych “wysp”, a mostów niewiele. Wciąż jednak... niektóre z tutejszych “barek rzecznych” musiały być wielkości tankowców.

Cieciowi na stróżówce podał legitymację “Brutal Deluxe” opatrzoną rządowym stemplem. Niewielka, wojskowa książeczka... w której był banknot. Wysoki nominał. Mało wartościowy dla Agenta Tronu, bezcenny dla słabo opłacanego ochroniarza. Bez patrzenia na lokutora, zgarnął z powrotem dokument i ponaglił silnikiem.

Brama otwarła się ze zgrzytem, a cykl zagruchotał ponownie, wtaczając się do wnętrza. Było zagracone kontenerami, kanciapami i pojazdami. Cortez, jako doświadczony Gwardzista i Szturmowiec, analizował okolicę beznamiętnym wzrokiem.



“Mało przestrzeni, słabe oświetlenie, dużo osłon, brak ludzi.” – pomyślał.

Pewnymi ruchami zajechał maszyną gdzieś na bok, zgasił silnik, rozstawił podporę i zsiadł. Sprawdził broń. Laspistolet w kaburze na biodrze. Pistolet bolterowy w kaburze z tyłu. Nóż w pochwie na udzie. Zerknął do tyłu. “As z rękawa” spoczywał dalej w pokrowcu.


- Jasne, compadre! Zaraz go znajdę. Nie odbił jeszcze karty, więc pewnie dopiero zbiera się do wyjścia.

- Nie zapomnij o serwitorze, amigo.

El maestro łypnął tylko wzrokiem na najmitę, zastrzygł wąsem i wylazł. Dziwny był ten mercenari, ten w białym. Dobrze płacił, mimo iż papiery miał... i grubego gnata. i ten sam chłodny spokój co sicario. Nawet wyglądał jak tutejszy, mimo dobrej broni I zbroi wyzierającej spod brudu. Aż ciary przechodziły po starych plecach. Mógł brać co chciał, robić co chciał, zgwałcić kogo chciał i zajebać kogo chciał. A jednak płacił i był uprzejmy. Dziwna to sprawa.

Abaroa w tym czasie rozsiadł się na skrzypiącym krześle w kanciapie majstra i czekał, aż ten wróci. Nie czekał długo, kiedy stary grubas wrócił z dwoma na wodzy.

- Panie, to jak pan żeś chciał. el experto Adalberto Mascona. – kiwnął na szczupłego faceta z wąsem i ogorzałą gębą. Abaroa ocenił, że gdyby nie tusza pierwszego, mogliby być z tej samej próbówki.

- Hola, amigo. Como te estas? – wychrypiał doker. Abaroa zrozumiał dość. Gelmirańskie gwary wcale nie różniły się od farcastańskiej. Wszak obydwie kultury kolonistów pochodziły z Nova Castilla.

- Bien, maestro. – mruknął na wydechu – Gdzie serwitor?

- O tutaj, już idzie.

O-775 był serwitorem dokerskim, jednym z setek ciężkich industrialnych pracujących już od dziesięcioleci w Imperialnym Mieście, wielokrotnie regenerowanym i przerabianym. Zważając po stanie biologii, czas kolejnej wizyty w trybiarskiej szopie zbliżał się wielkimi krokami. Nic to. Farcast nie narzekało na brak mięsa w pierdlach – czy to hereteków, czy innych zbrodniarzy.

Serwos ledwo wlazł bokiem przez drzwiczki I stanął z boku. Chwilę milczenia przerwał Brutal.

- Maestro – zwrócił się do grubego – Pójdzie pan teraz na obchód. Za godzinę wróci.

Szef zmiany zdawał się mieć coś do powiedzenia, ale szybko zmądrzał. Nie chciał budzić gniewu “miłego pana”. Szybko się ulotnił, zgarniając po drodze kartę i pisak.

- Niech zgadnę. Chodzi o tą bandę sicario?

Żołnierz zwrócił twarz na majstra i zmrużył brwi. Ten kontynuował.

- Tak. Byli tu tacy jedni. Zabili Młodego Gio i Robba Spoconego, kiedy ci próbowali ich powstrzymać przed kradzieżą.

- Jaką kradzieżą? Kiedy to było? Jak wyglądali?

Doker pokrótce opisał podejrzanych i okoliczności. Wszystko się zgadzało.

- A potem czmychnęli motorówką. Wezwaliśmy Karabinierów. Ci obtoczyli dok kordonem i nas zabrali na komisariat, przesłuchali. Potem przyszli i powiedzieli, że mamy wracać do pracy, że jest bezpiecznie. Ja myślę, chuja, a nie bezpiecznie. Ale do roboty trza iść, bo doków nie zamkli i pesos same z nieba jak ta manna nie leco.

- I tyle? Żadnego śledztwa?

- Panie, jakie tam śledztwo. Tu się zawsze ktoś kogoś strzela czy nożem dźga. Jebani sicario di puta madre za przeproszeniem. Czemu o nich pytacie?

- Bo to źli ludzie, majster. Naprzykrzali się mnie, moim kolegom, a nawet Padre mojej parafii. Wiecie co ukradli? Chcemy z kolegami dać im nauczkę, żeby więcej ludzi nie gnębili.

- Hijos de puta. Jasne, że pomogę. W manifeście towarowym było dokładnie rozpisane, co i skąd gwizdnęli. Carabinieri je zabrali, ale mam kopię w swojej kanciapie. Zapro- – przerwał nagle i zawył z bólu, kiedy serwitor złapał swoją biologiczną grabą jego nadgarstek w żelaznym uścisku. Chrupnęła kość. Agent zerwał się z krzesła i szarpnął za rękojeść lasera. Zanim wycelował w łeb konstrukta, ten już z całej siły machnął klęczącego człowieka w łeb wielkimi szczypcami. Potężny cios natychmiast ogłuszył bądź zabił. Polała się krew.

Mechanizm spustowy zachrobotał, elektronika zazgrzytała. Seria laserowych promieni pomknęła, smażąc starą skórę, mięśnie i bionikę serwosa. Nie miał szans. Osiem promieni zdewastowało głowę, szyję i barki, wyłączając potwora. Cortez jednak wyraźnie widział zmianę w jej oczach. Błyszczały na niebiesko.

Seria ciężkich pocisków przeorała całą kanciapę. Jeden z nich targnął wojakiem, rzucając go na podłogę i wybijając powietrze z płuc. Terkoczący cekaem dziurawił kontener, zepsutego cyborga oraz ciało majstra. Cortez zaklął szpetnie i trzymał głowę nisko. Kula utknęła w pancerzu. Tępego bólu prawie nie rejestrował. Nie takie rzeczy przyjmował na klatę.

Wreszcie, ciężki stubber zamilkł. Komandos podczołgał się do podziurawionej ściany. Wiedział skąd padały kule. Zlokalizował strażniczy automat podwieszony pod rogiem jednego z budynków dokerskich jakieś dwadzieścia metrów dalej. Standardowy PDF-owy rozpylacz. Wyłączył go kilkoma szybkimi, celnymi smugami. Widział już kolejnego konstrukta, też industrialnego siłacza, który kroczył już ku szopie. Oczy “dymiły” mu na niebiesko.

Miał parę chwil. Przetrzepał papiery szefa. Znalazł namiary na biuro zabitego. W samą porę. Konstrukt pchał się właśnie do środka. Szybka seria z biodra nie ubiła go, nawet nie spowolniła. Potężne ramię narzędziowe machnęło, przypierdalając jednak nie w człowieka, a w ścianę. Wojenny mono-nóż wbił się przez żuchwę prosto do mózgu. Skurwiel wciąż działał, zaskakując Abaroę. Grzmotnął narzędziem na odpierdol, miotając poturbowanym najmitą na przeciwległą ścianę. Wyleciał razem z nią na asfalt.

Dwa kroki i stanął w dziurze. Kolejna seria bzyczących, czerwonych promieni poznaczyła mu korpus.

- No zdychaj wreszcie! – warknął Gwardzista, leżąc na plecach, kontynuując ogień. Ostatnia seria. Dymiąca lufa, mrugające światełko, dźwięk oznajmiający wyczerpaną baterię. Akurat. Dymiące z wielu dziur, podsmażone cielsko cybernetyka opadło ciężko na klepisko. Szybkie rzuty okiem na boki, sprawne ruchy zmieniające baterię.

- Stój! Nie ruszaj się! – krzyk ze strony nadbiejącego ochroniarza. W dłoni trzymał standardowego półautomatycznego Phobosa.

- Wezwij Karabinierów! To zamach! – odparł Gwardzista, co nieco ciecia zmieszało, ale zaraz potem ten wycelował weń pistolet.

- Ani drgnij!

- To nie mnie szukacie... ach, kurwa. – przewrócił oczyma.

Ochroniarz zbliżył się. Nieprofesjonalnie.

- Leż spokojnie, facet. Rączki na widoku. Zaraz przyjedzie policja i-

- Ile ci, kurwa, płacą? Wynoś się stąd padre zanim rodzinę osierocisz! To nie twoja liga!

Cieć wyraźnie się zastanowił. Za późno. Kolejny serwitor o błękitnych oczach, tym razem strzelecki, wyłonił się zza zakrętu. Nawet nie marnował czasu na mierzenie kiedy otwierał zaporowy ogień z auto-karabinu. Ludzie instynktownie rzucili się za osłonę. Cortez zdążył, z trzema pestkami w pancerzu. Ochroniarz nie.

Konstrukt zbliżał się do sterty skrzyń, prując z podwójnej lufy ile wlazło. Kaskada standardowych nabojów standardowego kalibru ze standardowego osprzętu standardowego serwitora strzeleckiego przerwał nagły huk standardowego Kraka puszczonego lobem. Standard.

Z pobliskiego budynku kolejny. Kolejne. Szybki, bojowy, z piłotoporem zamiast łapy. Za nim dwa monozadaniowe, pewnie tragarze czy inni popychacze. Laser zabzyczał, kiedy Cortez puszczał się biegiem. Po drodze schylił się i porwał za swój nóż, wyrywając go z pyska padłego serwosa.

- To wszystko, na co cię stać Teslohm?! – krzyknął, puszczając za siebie kolejną laserową dyskotekę.

- Nie wszystko. – zagrzmiały okoliczne szczekaczki i usta serwitorów kakofonią sztucznych głosów. Wybiło to najemnika z równowagi na ułamek sekundy. Wystarczyło. Kilka laserowych smug z kolejnej wieżyczki obaliły go. Serwitory (a w zasadzie jeden, rębajło – dwa pozostałe dygotały w pośmiertnych drgawkach, dymiące dziurami po laserach) już dopadały. Ryczący piłotopór wbił się w jezdnię, rozpryskując wszędzie kawałki asfaltu. Zaraz potem jego łeb zniknął w ogłuszającym “pęknięciu” bolta.

Dzierżący dwa pistolety wojownik Imperatora cofnął się pod ścianę. Ścigały go promienie z las-karabinu, zaraz uciszone kolejnym boltem.

- No dawaj! Nudzisz mnie, trybiarska pizdo!

- Prymityw. Nie jesteś w stanie mnie sprowokować. Przeszedłem Rytuał Czystej Myśli. Mam kontrolę nad całym systemem zabezpieczeń portu. Carabinieri będą przeciwko tobie. Jesteś teraz zamachowcą i mordercą. Nie wyjdziesz stąd z życiem, Abaroa. Potem przyjdzie kolej na resztę twojej Kadry.

- Co tam pierdolisz? Nie słyszę od tych trybich bipnięć. Jęczysz też w binarnym, jak się spuszczasz w swoich serwosach?

- Nie odbywam stosunków z... ach. Zaczepka. To cię nie uratuje.

Cortez splunął z pogardą w stronę najbliższej kamery. Jej indykator aktywności nie mrugał czerwienią. Był niebieski. I drżał od trzaskających wyładowań. Klnąc szpetnie, Cortez uskoczył przed łukiem elektrycznych wyładowań, po czym puścił się pędem w stronę biura Mascony.

Zapowiadał się wystrzałowy wieczór.


Ostatni magazynek boltów z trzaskiem wszedł w gniazdo. Umieścił pierwszą mikrorakietę w zamku. Pusty laspistolet spoczywał już na swoim miejscu, podobnie jak zdobyte listy przewozowe. Za nim pobojowisko i ścieżka wraków. Przed nim ostatnie kilkanaście metrów. Głęboki oddech i...

Muzak: Oni game soundtrack – Main Menu / Trailer / Credits / End boss fight (wychwycicie o jaki motyw chodzi)



Cała ściana o którą się opierał eksplodowała. Poleciał z krzykiem do przodu i przetoczył ciężko, obijając o gruz i asfalt. W dziurze był on. Cholerny Tryb-renegat, trzaskający od piorunów.

- Jeb się... – wycharkał, zbierając się w garść. Kolejny ryk oznajmił wystrzelenie pocisku z pękatej, krótkiej lufy ordynarnego Ceresa. Huk rozległ się w całej okolicy. Gruba, gorąca łuska pomknęła w bok, a ułamki sekund po wystrzale rozległ się intensywny syk kiedy bolt odpalił własny napęd mikrorakietowy i przyspieszył do dziwnej prędkości. Teslohm nie mógł tego uniknąć. Dostał prosto w klatę... i zdzierżył.

W tej lidze boltery nie były aż tak skuteczne, jak być powinny.

Cyborg przyspieszył i przyjebał Abaroi z kopa, posyłając go w jakieś puste, metalowe beczki. Próbując opanować ból i szalejący błędnik, Inkwizycyjny Szturmowiec zaczynał żałować, że wybuch tamtego Hyadesa nie przysmażył go tak jak kolegów. Przynajmniej by go wypchali taką bioniką, że dorównywałby tej łażącej prądnicy.

Kolejne bolty, tym razem na ślepo, poznaczyły grunt, ściany i pancerz Teslohma. Tryb zachwiał się. Zasypał feerią iskier. Wybuchy go poturbowały. Umknął w bok, przyspieszając w nieludzki sposób.

Stukot pustego zamka. Odruchowo wymacał pas. Nic. Puste ładownice. Zero granatów. Tylko nóż. Prychnął przez okrwawione usta, zerwał się, prawie znów wypieprzając na glebę i puścił się pędem ku motocyklowi. Był raptem paręnaście metrów.

Za nim błyskawica. Tego już nie zdzierżył, tak jak jego pancerz. Ból wydarł z jego ust wrzask. Ale nie przestał biec. Za nim zdrajca już truchtał, nabierając mocy z każdym krokiem – jakby miał jakieś cholerne dynamo w dupie. Powietrze wokół jego pięści falowało i trzaskało od mocy. Rękawice bzyczały od potężnych ładunków. Zbierał się do wykończeniówki.

Cortez wpierniczył się na “Dnepra”, zwalając się razem z nim na asfalt, znowu. Teslohm był tuż tuż. Trzy metry, dwa, jeden.

Głośny, gwiżdżący “glut” białoniebieskiej energii przywalił mu w splot słoneczny i wyrwał z butów. Potem cała seria poznaczyła go, już leżącego, po nogach, kroczu i dupsku. Kilka niecelnych uderzyło w jezdnię, błyskając niczym malutkie gwiazdy i wytapiając w niej prawie idealne formy. Autoplazmowiec wz. Clovis pracował jak marzenie, wyśrubowany i namaszczony do perfekcji.

Dalszy ostrzał przerwał oślepiający błysk. Ładnych parę chwil ciszy i przecierania oczu musiało minąć, nim Cortez się ogarnął. Wiedział już jednak, że Tryb zwiał, używając jednej ze swoich tanich sztuczek. Miał pałera, skoro przebił się przez jego drobną, acz skuteczną bionikę obronną oczu.

Syreny. Szlag. Nie miał sił by wstać. Był ciężko ranny. Miał jeszcze plazmę, mógł skosić kilku, może nawet rozwalić jakiś radiowóz. Ale to tylko pogorszyłoby sytuację. Używając implantu vox posłał sygnał S.O.S. Na prywatnym kanale ekipy, najsilniejszy jaki tylko mógł, nawet bez szyfrowania. Tajniactwo szlag trafił jakiś kwadrans wcześniej.

Kiedy po niego przyjechali, zastali go z uniesionymi rękoma i pogrążonego w ponurych rozmyślaniach. Kadra Rathbone już o nich wiedziała. Przykrywka była pod tym kątem spalona. Zaczęła się “gra w szachy”. Pytanie, do kogo należał teraz ruch.

Nie poszło tak źle, pomyślał. W sygnale SOS były dokładnie namiary. Namiary na pudło z dokumentami.
 
__________________
Dorosłość to ściema dla dzieci.

Ostatnio edytowane przez Micas : 09-01-2017 o 19:08. Powód: Poprawki
Micas jest offline  
Stary 15-01-2017, 13:11   #83
 
Astrarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Astrarius ma z czego być dumnyAstrarius ma z czego być dumnyAstrarius ma z czego być dumnyAstrarius ma z czego być dumnyAstrarius ma z czego być dumnyAstrarius ma z czego być dumnyAstrarius ma z czego być dumnyAstrarius ma z czego być dumnyAstrarius ma z czego być dumnyAstrarius ma z czego być dumnyAstrarius ma z czego być dumny
Na Pax Behemocie Valeria stała się Brzytwą. Przydomek prosty i wymowny. Słowo, które przylega do człowieka i wnika w jego tożsamość. Wśród pasażerów spoza ekipy pana Jonesa utrwaliła się jednak inna nazwa. Pikawa. Nikt nie odważył się jej tak nazwać bezpośrednio, jednak ambiwalentną dogodnością implantów były wyczulone zmysły. Zabójczyni słyszała wszystkie szeptane rozmówki i luźne uwagi rzucane pod adresem niecodziennych pasażerów kapitana Kobala. Akolitka przekonywała się, że wskrzeszenie może zmieniło jej fizjonomię, ale nie tknęło umysłu. Oczywiście nie była to prawda. Podczas podróży międzygwiezdnej Flavia była wyciszona jak duch. Nie było zasady, na którym pokładzie trzeba się liczyć z jej obecnością. Nikomu nie przerywała i nie zagadywała. W większości przypadków poprzestała na przelotnej obserwacji. Z odsłuchiwanych zupełnym przypadkiem rozmów poznała całe spektrum opinii załogi na temat Jaguarów. Od podziwu i sympatii, po graniczącą ze strachem podejrzliwość. Niewiele się odzywała, jedno niewłaściwe zachowanie mogło zwrócić uwagę szpiegów Rathborne. Najemniczka pozwalała, żeby uznano ją za mrukliwego zabijakę, z nudów snującą się po pokładzie. Nie rozumiała tylko, skąd się wzięła się “Pikawa”. Przez jakiś czas podejrzewała któryś implant. Może wydawał dźwięki, których elektroniczny słuch nie przechwycał? Nie dawało jej to spokoju, nawet po zapewnieniach Morgensterna, że to absolutnie niemożliwe. Zagadka wyjaśniła się w ostatnich dniach podróży. Flavia zdołała podsłuchać niezorientowanego pokładowego, który miał identyczne pytanie jak ona. Skąd to się do cholery wzięło?
-Na Tron, Petir, a tobie serce nie wali, jak grasz se w karty, a tu puff i ona po prostu jest. To nienormalne, żeby kobieta była tak cicho.
To był jedyny raz, kiedy załoga Pax Behemotha usłyszała śmiech Pikawy.

+++

Jaguary dotarły na Farcast i przystąpiły do realizacji swoich ukrytych planów. Każdy miał swój trop do sprawdzenia. Flavia wybrała ścieżkę ryzykowną, ale nadal wartą sprawdzenia. Ejército del Pueblo. Mogli współpracować z istvaanianami, ukrywać ich... bądź wprost przeciwnie. Mogli wiedzieć cokolwiek, a te cokolwiek mogło odwrócić bieg całej akcji. Brzytwa ostrożnie wybrała dzień, w którym jej nieobecność nie będzie budziła zastrzeżeń, odrzuciła wszystkie odznaczenia Brutal Deluxe i Jaguarów. Ruszyła na własne zwiady.

+++

Zlokalizowanie punktu rekrutacyjnego Ejército del Pueblo nie było trudne przy informacjach, jakimi dysponowało BD. Należało jednak pamiętać, że to był zaledwie początek nitki. Niewielka i mało istotna komórka, gotowa do błyskawicznego odwrotu i spalenia wszelkich śladów. Bojówkarze byli słabo wyposażeni, więc musieli to nadrobić zaradnością, czujnością i wolą przetrwania. Brzytwa weszła do niewielkiego sklepu ze sprzętem gospodarczym, bez broni. Poznała Che, ajenta, który absolutnie o niczym nic nie wie, ale bardzo chętnie pogada. Flavia przedstawiła się jako La Viuda. Przez kwadrans zmusiła sklepikarza do dekonspiracji. Przedstawiła sprawę jasno. Należała do niewielkiej szajki najemników, która wdała się w wybuchowy konflikt z MP-F. Byli teraz na celowniku. Potrzebowali pieniędzy i przede wszystkim godnych zaufania przyjaciół. I to właśnie o zaufaniu La Viuda dyskutowała z Che przez długą i napiętą godzinę. Pokazała dwadzieścia nieśmiertelników funkcjonariuszy MP-F. Opisała ze szczegółami zadymę, o której rebelianci mogli usłyszeć. Che wykonał kilka telefonów, pobawił się swoją fikuśną maczetą. Osoby dramatu, czas i miejsce się mniej więcej zgadzały z relacją kobiety. Osąd wciąż brzmiał: nie. Nie ufa La Viudzie i jej kompanom. Nie powierzyłby im nawet torebeczki Obscury do spylenia. La Viuda wiedziała, jak to działa. Musiała udowodnić swoje oddanie sprawie.
Che zażądał niemożliwego.

+++


Brzytwa zawisła na gałęzi i małpim chwytem zerwała zwisający z gałęzi owoc. Był pękaty, o kolorze potreningowego krwiaka. Najemniczka wskoczyła na gałąź bliżej konaru. Tam szerokie i mięsiste liście osłaniały od obserwatorów z poziomu gruntu. Owoc kłamał wyglądem, sugerującym eksplozję soku i miąższu przy najdrobniejszym muśnięciu. Miał twardą skórkę, której palce nie mogły sforsować. Akolitka chwyciła za nóż i cierpliwie obierała roślinę. Wzrokiem wróciła do leżącej pod nią piaszczystej drogi, wiodącej wprost do wysokiej na trzy metry stalowej bramy. Gdzie właściwie była? Czterdzieści kilometrów od wschodniej granicy stołecznej aglomeracji. W większości prywatny teren, otoczona przez nieurodzajne sady i małe plantacje podejrzanych roślinek. Zerwany przez Valerię owoc był jednym z nielicznych. Wydawało się wręcz, że całą okolicę zasadzono dla stworzenia sielankowego widoczku dla porozrzucanych nieregularnie rezydencji. Byłoby idealnie, gdyby nie podwójne zasieki chroniące małego królestwa seniora Pablo Vasqueza. Wielce majętnego, jak przystało na dalekiego kuzyna i zatwardziałego lojalisty El Kanga. Wielce znienawidzonego, jak przystało na sędziego, którego podpisy widniały na już czterystu wyrokach śmierci. Che nie wtajemniczył Flavii, kogo Vasquez skazał tym razem, ale sędzia poczuł się po tym na tyle niepewnie, że do domu wrócił pod zbrojną eskortą. Uznał za stosowne go nie opuszczać przez dłuższy czas.
Wyrok wydany dziś przez Vasqueza miał być ostatnim.
Spod noża wytrysnął sok. Flavia przepołowiła owoc i obejrzała jaskrawożólty miąższ. Wsunęła kawałek do ust, przeżuła. Elektroniczne receptory przesłały do mózgu proporcje wody, fruktozy, listę witamin i kalorii. Nie czuła zupełnie nic. Zrezygnowana wyrzuciła owoc. I wtedy usłyszała gruźliczy kaszel wiekowego silnika. Wkrótce zza zakrętu wyjechała kryta terenówka jadącą wprost do rezydencji sędziego. Valeria zsunęła się na niższą gałąź. Czekała. Pojazd nie jechał szybko. W odpowiedniej sekundzie puściła gałąź i gładko opadła na dach. Położyła się i złapała równowagę. Impulsem mózgowym uruchomiła mechanizmy maskujące. Wyczulone zmysły dostarczyły informacji. Dwie żeńskie głosy z tylnej części wozu, dwa męskie z przedniej. Ślicznotki odurzone obscurą, kierowcy ślicznotkami. Nikt nie przejął się dziwnym stuknięciem w dach. Brama otworzyła się automatycznie, samochód wjechał do środka. Flavia zeskoczyła z wozu w połowie drogi do ufortyfikowanego domu. Vasquez w istocie obawiał się o swoje życie. Grube, betonowe mury, przemyślane stanowiska ogniowe, dobrze opłaceni i uzbrojeni ochroniarze. Dla bojowników Ejército zamach na sędziego graniczył z niemożliwością. Duże straty, jeszcze większe ryzyko.
Flavia wciągnęła przesycone roślinami powietrze. Wniknęła w krzaki i krążyła wokół domu. Nie mogła powstrzymać natrętnych myśli. Doświadczyła własnej śmierci przymusowego wskrzeszenia i zadrutowania.Wszystko tylko dla tej chwili.
“Potwór nie wejdzie do domu… dopóki sami go nie wpuścimy”
Nie wiedziała czemu przypomniała sobie akurat te słowa. Były stare, jakby z zupełnie innego życia, innego świata.
Jakże jednak pasowały. Dla obojga. Pablo Vasquez wpuścił bestię do swojego domu. A Valeria? Do swojej duszy.

+++

Wentylator chodził tak, jakby miał zaraz zdechnąć. La Viuda przyszła z samego rana, zanim jeszcze Che otworzył sklep. Nie wpadła tu na długo. W zasadzie lepiej, żeby w ogóle nikt nie widział jej w tej okolicy. Stary weteran z paskudną blizną nad okiem drapał się po gęstej, czarnej brodzie. Nie spodziewał się, że ta kobieta w ogóle wróci.
-Jego palce…- Najemniczka podała mu woreczek. Odwinął materiał i długo wpatrywał się w ucięte niemal chirurgicznie paliczki. Środkowy i wskazujący, od prawej dłoni. Palce do złożenia przysięgi.
-Oto moja część umowy, Che. Dałam wam zemstę i strach kangowskich katów. Jeśli macie w sobie choć połowie tyle honoru, co w tych kolorowych ulotkach, to umówisz spotkanie. - La Viuda wyszła ze sklepu… i po prostu zniknęła.
 

Ostatnio edytowane przez Astrarius : 15-01-2017 o 13:15.
Astrarius jest offline  
Stary 15-01-2017, 14:52   #84
 
Micas's Avatar
 
Reputacja: 1 Micas ma wyłączoną reputację
Life is a prison. Death shall be my release.

Czwarty dzień zaiste był bardzo pracowity dla Jaguarów, którzy wybrali się do Imperialnego Miasta, mimo, iż mieli oni być na przepustce. Podczas gdy Cotant z Eresem rozbijali się po domach publicznych, Morgenstern robił rządowym niezapowiedzianą kontrol, a Cortez gnał “Dneprem” w stronę doków, Dieter Diesel miał całkiem inny cel podróży, dla którego Miasto było tylko punktem przejściowym.

Muzak: Shadow Watch - Rio Investigation



Odziany w biały mundur i pancerz najemnika z Brutal Deluxe z oznaczeniami podoficera, były Komisarz IG użył taksówki aby dostać się do lokalnego kosmoportu. Taryfiarz był nadzwyczaj gadatliwy, mimo niezachęcającego wyglądu klienta – najemnicy nie mieli wszak na Farcast dobrej reputacji, a i sam Diesel wyglądał prawie jak techgwardzista czy bojowy serwitor z jakiegoś świata-kuźni. Niezrażony nawet brakiem chęci do rozmowy u “partnera”, kierowca gadał jak najęty, i to jeszcze w gwarze. Komisarz ją nieco podłapał dawno temu, podczas tour of duty w Gromadzie Gelmiro i teraz praktykował w rozmowach z Cortezem. Farcastański był jednak nieco inny od gelmirańskiego, a I sam tubylec gderał niedbale I prędko. Klient szybko zrezygnował z prób zrozumienia tego słowotoku.

Jazda trwała chyba ze dwie godziny. Dzień był słoneczny, jak na nadchodzącą porę zimową. Diesel ledwo to wychwycił. Był już na tylu światach, że pory lokalnych lat nie stanowiły dla niego punktu odniesienia. Zima na jednym świecie była gorącym latem na drugim. Liczyła się tylko krótkoterminowa prognoza pogody i, tym samym, obecne warunki. A te były dobre. Ani chmury na horyzoncie, wiatr minimalny, stała temperatura dwudziestu stopni według antycznej skali Celsjusza.

Idealna pogoda na latanie.



Kosmoport nie był żadnym szczególnym miejscem. Stosunkowo niewielkich rozmiarów (a już na pewno terminal osobowy – znaczna większość miejsca została przeznaczona na terminal cargo), zbudowany z prefabrykatów według imperialnych wytycznych. Współdzielony był pomiędzy rządem planetarnym (biuro celne oraz migracyjne, posterunek Carabinieri i cały oddział armsmenów z floty systemowej) oraz Adeptus Terra (biuro Administratum i posterunek Arbitratorów).

Kiedy tylko pojawił się na bramkach, tutejsi celnicy oraz urzędas z Administratum przetrzepali go bardzo dokładnie. Chcieli odebrać mu broń, ale ten pomachał im odpowiednimi zezwoleniami. Chcieli zatrzymać go do wyjaśnienia, ale ten okazał odpowiednie zezwolenia i dokument z rozkazami. Wreszcie, chcieli go przetrzymać aby “upewnić się co do tożsamości”, z czego wybrnął za pomocą odpowiedniej gadki i napomknięcia o służbie dla Departamento Munitorium. Celnicy, z mordami kwaśnymi jak po cytrynie, wreszcie zmuszeni byli go przepuścić.

Kiedy Komisarz spojrzał na swoje chrono, pokręcił głową. Opóźnili go, ale to nie stanowiło problemu. Do odlotu miał wciąż pół godziny. Wszak po to się przychodzi na lotnisko wcześniej.



Muzak: MGS Twin Snakes - Armoury Caution



Lichtugą srodze telepało, mimo dobrych warunków atmosferycznych. Diesel latał różnym żelastwem, ale tego złomu nie kojarzył. Na pewno była to lichtuga, rodzaj niewielkiego promu aero-astro, w konfiguracji osobowej. Siedział w przedziale pasażerskim z paroma innymi osobami – urzędasami, kupcami, obstawą, agentami Rodu RT Aizdar. W środku śmierdziało palonym żelazem, gumą i wymiocinami. Tutejsi najwyraźniej mieli wyjebane na porządne czyszczenie po każdym przelocie (albo jakimkolwiek, tak po prawdzie). Rozmiar, wnętrze i zewnętrze przypominało nieco typ Arvus, standardową lichtugę w Imperium, wzorzec Cypra Mundi albo Hydraphur. Był to jednak kiepski, lokalny odpowiednik, który w dodatku widział trochę za dużo pracy w swoim długim “życiu”.

Wreszcie jednak, po całych dwóch godzinach telepiącego, ciemnego, głośnego, smrodliwego, ciasnego i dłużącego się niemiłosiernie przelotu przez wszystkie warstwy atmosfery aż po próżnię wysokiej orbity, dotarli do celu. Prom rozpoczął procedurę dokowania, wlatując do otwartego dolnego hangaru Pax Behemoth i, prowadzony przez sygnalizację oraz wachtowego, ciężko i nierówno osiadł na płycie lądowiska. Pasażerowie z ulgą i ochotą opuścili pogrążone w półmroku, klaustrofobiczne trzewia metalowego potwora, stawiając pierwsze kroki na trapie, płycie lądowiska i kładkach, trzymając się relingów. Wokół nich wrzała praca. Ciągle startowały bądź lądowały inne lichtugi, boostery i lądowniki. Tabuny serwitorów i Sentineli w typie Powerlifter załadowywały i rozładowywały kolejne promy. Adiutanci prowadzili grupy gości. Inni załoganci obsługiwali maszynerię, a armsmeni pilnowali porządku, stercząc przy grodziach z dyskretnym uzbrojeniem. Pod lądowiskami zawieszonymi na potężnych ramionach ziała pusta przestrzeń, w której co chwila coś niezgrabnie I powoli przelatywało. A dalej... nic. A w zasadzie coś, bo tafla odpowiednio skonfigurowanej energii z emitera tarczy próżniowej, pozwalająca na powolny przelot promów w obydwie strony, acz powstrzymująca mikrometeoryty, kosmiczny pył, promieniowanie oraz – oczywiście – wywiew atmosfery w próżnię. A za nią widok na gwiazdy i pokaźny fragment Farcast. Akurat na Okręg Centralny, nie spowity żadnymi chmurami. Diesel przez chwilę przyglądał się temu widokowi, zastanawiając się nad całą Operacją, głęboko pogrążąjąc w strategicznych rozmyślaniach.

Miał nadzieję, że ten dzień przyniesie obfity plon dla ekipy buszującej w Mieście. Bez tego nie będą mogli nawet rozpocząć na serio śledztwa. Nie złapią tropu.

Ponaglenie ze strony aide wyrwało byłego oficera politycznego z wędrówki myśli. Zreflektował się i ruszył wgłąb Pax Behemoth.



- Nie rozumiem.

- To zrozumcie, panie... Weber. – odparł Aizdar zirytowanym głosem – Nie jestem w stanie pomóc wam w waszych zadaniach. Wasza kompania ma dość sił i środków by sprostać potrzebom, czyż nie? Ja mam swoje interesy do prowadzenia, i dalsze podróże do odbycia. Pobyt na Farcast ponad niezbędne minimum przyniesie mi tylko straty. Nie byłem w pełni przygotowany na ten detour aż z samej Scintilli, zrozumcie! Moje ładownie nie skrywają towarów dostosowanych do potrzeb tej planety, a i sama planeta nie ma dla mnie do zaoferowania nic, czego bym obecnie potrzebował. I nie, nie potrzebuję narkotyków. – ostatnie zdanie wypowiedział z jadem w głosie, co Diesel... a raczej Terrence Weber, jak głosiła jego BD-owa naszywka... zignorował.

- Bzdury wygadujecie, Lordzie-kapitanie. Nawet jeśli nie macie zamiaru babrać się w półświatku i nielegalu, wciąż możecie sprzedać tym ludziom maszynerię, zapasy i, co najważniejsze, żywność. A tego macie sporo. Ba, może nawet ugracie więcej, niż gdzie indziej, jakbyście porozmawiali należycie twarzą w twarz z El Kangiem.

- Nie lubię kacyków.

- Prawowitych Lordów Gubernatorów z imperialno-dowódczym nadaniem z ramienia Adeptus Terra też? Mniejsza, nieważne.

Aizdar mruknął coś pod nosem, wyjął spod biurka jakieś pudełko, postawił na blacie I uruchomił przycisk. Komisarz natychmiast poczuł się nieswojo. Pudło emitowało jakieś pole niewidzialnej energii. Implant vox przestał działać całkowicie, pograżony w szumach zakłóceń – aż musiał go mentalnie odciąć.

- Ciekawe. Zagłuszacz? Taki sprzęt może wzbudzać podejrzenia.

- Jestem Rogue Traderem, Agencie Tronu, i nie jestem zamieszany w Zimny Handel ani żadne inne herezje. Możecie mi naskoczyć. – złagodził ostatnie słowa półgębnym uśmiechem – Wiem, że Inkwizycja prowadzi jakieś śledztwo na Farcast. Polujecie na jakieś grube ryby i tłuste koty. Słabo wam to idzie. Potrzebujecie, więc żądacie ode mnie pomocy. Ja rozumiem. Ale, kiedy wyście desantowali i bawili się w najemników, zwizytowali mnie tutaj inni. Też od rozety.

Komisarz momentalnie zbystrzał.

- Zwizytowali, a jakże. – kontynuował Aizdar – Nie wiem, czy to ich poszukujecie, czy po prostu wleźliście sobie nawzajem w paradę, ale kazali mi, łagodnie mówiąc, spierdalać bo mnie zajebią. Było ich tu kilkunastu. Drużyna trepów. Gwardyjski sprzęt, ale o klasę lepszy. I ten... kolo. Wysoki, chudy jak szczapa, białe włosy, morda upstrzona cybernetyką. Raczej facet, ale pewien to ja, kurwa, nie jestem. Wyglądał jak kolejna gangerska pizda z podkopca, tyle, że z nadmiarem kasy. Dobry hardware.

- Przedstawił się?

- Tak. “Ann, dla znajomych Pistol.” I rzeczywiście, miało to to pistolety, a jakże. Słuszny kaliber, pewnie wie, jak używać. Groził mi, mojemu rodowi, i tak dalej, jeśli dalej będę mieć z wami do czynienia. Pomachał mi przed gębą symbolem waszej Organizacji. Na pewno nie był to Inkwizytor, ale Agent już jak najbardziej. Kazali mi uciąć kontakty z wami i wynieść się z systemu jak najszybciej. Co mam zamiar uczynić.

Diesel był w kropce. Przeklęci skurwiele zwietrzyli pościg i zrobili pierwszy ruch. Przykrywka Brutal Deluxe była spalona, przynajmniej w odniesieniu wobec Kadry Rathbone. Nie będzie teraz dla nich problemem wytrzasnąć wszystkie informacje o nich, o ich lokalizacji i ich misji. Musiał dać znać reszcie. Musieli się przegrupować i przygotować na atak wyprzedzający.

Teraz jednak problemem było to, że heretecka menda wyperswadowała Aizdarowi współpracę z Jaguarami. Diesel wiedział, że RT prędzej czy później opuści układ, ale do tego czasu planował wykorzystanie go choćby do transportu i skanów z orbity. Bez tego śledztwo mogło być opóźnione, co dawało więcej czasu Rathbone i jej sykofantom na pozyskanie Mechanizmu Hyades. Niedopuszczalne.

Wiedział, co musi zrobić. Było to również niedopuszczalne, lecz mniej, niż pozwolić Istvanianom zwyciężyć. Dyskretnie wyjął z kieszeni autostrzykawkę ze stężoną dawką “Tęczy”. Mieszanka wszelakich mikstur leczniczych i bojowych stymulantów w zmiennych dawkach, nieusankcjonowana, z której korzystali sanitariusze w nagłych i ciężkich przypadkach aby zawrócić konających u progu wrót zaświatów. Czasem działała, częściej nie, a czasami wręcz dobijała. Teraz była mu potrzebna do tego samego... oraz do złamania zabezpieczeń.

Implant Volitor, który wszczepili całej ekipie podczas Terapii, blokował możliwość przekazania jakichkolwiek informacji o Operacji “Starscream” komukolwiek spoza ścisłej, bardzo krótkiej listy nazwisk. Teraz jednak, musiał Aizdarowi sprzedać część ze ściśle tajnych danych choćby po to, by nastawić go przeciw Kadrze Rathbone, zignorować jej groźby i posłuchać powagi Świętych Ordo... które reprezentował on, Dieter Diesel, tu i teraz. Normalnie skontaktowałby się ze swoim Inkwizytorem najpierw... ale jeśli przeczucie Komisarza nie myliło, nie mieli czasu. Nikt nie miał czasu. Nikt nie miał luksusu pewności i dbania o procedury. Misja była priorytetem, nawet jeśli złamałby zasady... I poniósłby za to karę. Poza tym, Jethro Sejan cenił sobie zdrową inicjatywę. A przynajmniej zdrową dla powodzenia misji... bo już nie dla Diesela. Próba złamania Volitora (i potężnej dawki pogramowanej niechęci ku temu) kończyła się bólem, niemocą, utratą przytomności, a nawet śmiercią.

Mieszanka zaczęła rozchodzić się po żyłach cyborga. Ilość żelastwa i elektroniki oraz serum Autosanguine opóźniało i łagodziło jej działanie, ale wciaż wystarczyła. Mentalnie nakazał mikromaszynom z krwi skoncentrowanie jej w rejonie głowy, szczególnie uderzając w implant Volitor. Potem, skupił się. Przerzucił się na drugą igłę z zasobnikiem. Wewnątrz był Stimm, potężny środek znieczulający i stymulant bojowy zarazem. Kolejna dawka chemikaliów rozlała się po jego ciele, znów mająca skupić się w rejonie głowy, szyi i klatki piersiowej. A potem zaczął walczyć. Ze sobą, ze wpojonymi za młodu i za służby wartościami i protokołami, z implantem Volitor, ze zwykłym ludzkim strachem, pokorą i niepewnością. Oto łamał rozkazy samego Mówcy Calixjańskiego Konklawe, Lorda Inkwizytora Caidina. Łamał cybernetyczne zabezpieczenia. Łamał wrodzone i wpojone kodeksy zachowań. Łamał samego siebie, podejmując arbitralną decyzję, która mogła sprowadzić zagładę nie tylko na niego, na resztę “Starscream”, na Farcast i na Aizdara, ale na całą resztę Sektora... a może nawet i dalej. Tylko Bóg-Imperator miał ich w opiece.

Wyraźnie wysilając się, Komisarz krótkimi, twardymi, nieznoszącymi sprzeciwu ni rozproszenia uwagi słowy wyłuszczył Aizdarowi najważniejsze konkrety. Kadra Lady Olianthe Rathbone. Istvanianie. Excommunicate Traitoris. Carta Extremis. Jego Kadra, egzekutorzy wyroku Lorda Caidina. On, RT Aizdar, ich szofer i “oko na niebie”. I groźba. Posłuchanie rozkazów zdrajców równało się zdradzie i karze ostatecznej.

Aizdar zrozumiał wszystko, a nawet więcej. Pojął, że Diesel musiał mieć implant, pojął, że łamał zasady i, być może, skazywał się na śmierć. Pojął, co ze sobą niosło nieuhonorowanie tego poświęcenia... i nie zwrócenie broni przeciw wrogom Imperium Ludzkości. A, że Kobal Aizdar był wierzącym człowiekiem i lojalnym obywatelem, przeklął jedynie los swój i Diesela... po czym wziął się do pracy.

Kilka minut później, drużyny rodowych żołnierzy wiedzione przez najlepszych ekspertów przetrząsały najważniejsze rejony statku. System podtrzymywania życia, mostek, obydwa napędy, hangar, składy uzbrojenia, makrobaterie. Tu i ówdzie odnajdywały ślady spisku. Ładunki wybuchowe. Przeprogramowane serwitory. Sabotowane mechanizmy. Agentów pozostawionych bądź przeszmuglowanych przez Istvanian. Dochodziło do strzelanin, eksplozji, uszkodzeń, alarmów. Jednakże, dzięki cynkowi od Turbodiesla, opanowano sytuację. Aizdar i jego entourage byli, jak na kadrę RT przystało, kompetentni. I zdeterminowani, by odpłacić zdrajcom pięknym za nadobne.

Kiedy jeszcze na pokładzie Pax Behemoth trwała czystka, Diesel z ledwością wysłał dwa priorytetowe komunikaty – zaszyfrowany vox do Sejana, w którym zdawał pełen raport, wzywał do przegrupowania i gotowości na wraży kontratak; oraz drugi, astropatyczny, poza system gwiezdny... do zgoła innego odbiorcy. Ów odbiorca go odebrał, przyjął do wiadomości... i zaczął działać. Podjęto decyzje, wykonano ruchy. Sytuacja wymykała się spod kontroli zbyt szybko. Zdrajcy nie mogli wygrać. Nie mogli ujść z życiem. Musieli ponieść karę.



Medicae Pax Behemoth ustabilizowali stan Turbodiesla, nafaszerowali go dragami i zapakowali do lichtugi z poleceniem, aby jak najszybciej trafił do głównego miejskiego szpitala, gdzie mieli odpowiednią aparaturę. Statek RT wciąż nie był bezpieczny. Nic nie przemawiało za bezpieczeństwem na powierzchni planety... ale szansa na to była dużo większa. Poza tym, potrzebna była specjalistyczna aparatura... i interwencja Morgensterna, wprawionego malateka.

Killswitch został uruchomiony. Implant Volitor zabijał Turbodiesla, spowalniany przez końską dawkę chemikaliów oraz żelazną siłę woli eks-komisarza.

Kilkoro ludzi zapakowało się do lichtugi, którą uprzednio zarekwirowali. Zaufani medycy i armsmeni Rodu Aizdar. Trafiło się, że to była ta sama lichtuga, którą Diesel przyleciał raptem parę godzin temu. Wystartowali i jak najszybciej pomknęli rozpadającą się dryndą ku kosmoportowi. Zanim Diesel utracił przytomność, wysłał komunikat S.O.S. na szyfrowanym kanale OSS.

I dosłownie dziesiątki metrów przed lądowaniem, decyzja o wyborze akurat tego promu zemściła się srodze. Daleko od lądowiska, nienawistne oczy spoglądały poprzez zhakowane kamery oraz wykresy z własnych, potężnych skanerów. Monitory pokazywały wszystko, co miały do pokazania. Istvanianin wcisnął przycisk. Wszystko przewidział. Wszystko przygotował. Teraz miał pewność. I z przyjemnością zadał ten cios głupcom i słabeuszom.

Dwie bomby zniszczyły napęd wraz z dyszą wylotową, oraz kokpit z pilotem. Prom, wypełniony wrzeszczącymi, obijającymi się o wszystko pasażerami, runął w dół z wielką prędkością. Dosłownie roztrzaskał się o płytę lądowiska. W ułamkach sekund zapas paliwa zajął się ogniem, dopełniając destrukcję efektowną eksplozją. Nikt nie przeżył.

Nikt... oprócz jednej osoby. Czyżby to Bóg-Imperator czuwał nad nią tego dnia? Czy też była to jakaś inna, bardziej złowieszcza siła... jak choćby kapryśny Los?

Straszliwie poturbowane, powoli konające ciało cyborga szybko wylądowało w karetce, potem na izbie przyjęć. O ironio dokładnie tam, gdzie miało trafić od samego początku powrotnej podróży.

A nad nim bardzo szybko zbierały się iście czarne chmury.




Ad mechanicum

W wyniku “twardego lądowania”, Turbodiesel ma 0 Żywotności, Krytyczne Obrażenia, utratę przytomności (na dłużej – śpiączka) oraz spalił 1 Punkt Przeznaczenia (ma obecnie 0 PP) aby w ogóle przeżyć tą kraksę. Jest w miejskim szpitalu na izbie, potem trafi na OIOM.
Jako byly Komisarz 412th Cadian Shock Troops, mial ceche z pochodzenia "Zrodzony do Wojny". Wg. niej kazda proba zlamania wojskowego protokolu wiazala sie z testem SW (tutaj: zdany 36/44). Implant Volitor okantowal za pomoca dragow - ale tylko na max kilka dni (potem umrze, jesli implant nie zostanie usuniety / zdezaktywowany). Konieczna jest interwencja Morgensterna (badz innego hereteka / malateka).
 
__________________
Dorosłość to ściema dla dzieci.

Ostatnio edytowane przez Micas : 15-01-2017 o 15:17. Powód: Poprawki
Micas jest offline  
Stary 22-01-2017, 15:02   #85
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
Czwarty dzień w bazie Brutal Delux nie przynosił wiele nowego. Papierkowa robota przytłoczyła Jethro, który sięgał po jedego Lho za drugim. Gdyby nie modyfikacje bioniczne pewnie jego ciało by nie wytrzymało kolejnych dni bez snu i odpoczynku. Napływające raporty nie dość że, z każdym dniem nie ubywały to tak naprawdę nie wnosiły wiele do ich sytuacji. Jethro jednak miał zrozumienie tego że, jeśli coś przeoczy to może to potem być na ich niekorzyść.

Pewność że, personel Brutal Deluxe, był czysty dodawała trochę spokoju, choć tak naprawdę Jethro ufał tylko swoim ludziom. Rzadko kiedy wychodził poza budynek, nie udzielał się towarzysko bowiem to co robił nie dało się określić użytecznym, ale było nieodzownym elementem ich pracy, bez którego nie było by porządku. Czasem gdy wychodził zaczerpnąć “świeżego powietrza” spotykał jakiś najemników. Krótkie pozdrowienie ręką, czy poczęstowanie Lho i tyle. Nic więcej. No może jeszcze to że, dla nich był Panem Jonesem. Tak, Jethro nie miał nigdy głowy do wymyślnych imion. One i tak nic nie znaczyły.

Informacje na temat grupy Rathbone były ciekawe. Analizował je dokładnie. Bardzo dokładnie, bowiem wiedział i rozumiał z kim mają do czynienia. Byli tak samo dobrzy jak oni, choć degeneracja która ich ogarnęła dawała im jedną przewagę. Nie ograniczały ich żadne reguły, normy i zasady. Annabelle Lia Waldcroft, to na niej zatrzymał swój wzrok najdłużej Inkwizytor. Pomniejsza córka Rodu Waldcroft, arystokratka, której odebrano wszystko. Piękna i jednocześnie zabójczo niebezpieczna. Gdyby był bardziej ludzki, ale na szczęście nie był. Jej piękno było niepodważalne, tak samo jak jej wina. Uśmiechnął się tylko, gdy przechodził do kolejnego zdjęcia. Ann "Pistol", cholerny ganger. Kurewsko niebezpieczny, tak jak i cała zgraja którą “przygarnęła” Rathbone. Ex-Inkwizytorka miała idealne wyczucie w doborze drużyny. Nie mieli oni zahamować ani sumienia. Byli idealnymi narzędziami, lecz byli też zdrajcami a to rodziło problemy. Takimi problemami zajmował się Sejan, który znów wrócił do “zdjęcia” lady Waldcroft. Kolejne Lho znalazło się w jego ustach.


Czwarty dzień. Komputer dalej wypluwał z siebie informacje, gdy w pewnym momencie Jethro zatrzymał przewijające się informacje. Szybkie ruchy palcami, zaczęły wprowadzać odpowiednie sekwencje i polecenia by po chwili komputer pokazał jedno zdjęcie. A pod nim zaczęły się pojawiać dane. Początkowo towarzyszyło temu lekkie skrzywienie ust Inkwizytora, który jakby nie miał przekonania do tego co widział, ale im dłużej się mu przyglądał tym bardziej nabierał przekonania do tego co zaczynało mu świtać w głowie.

Dziewczyna ta, jak zawsze była bardziej pewnym punktem niż mężczyźni w tym wypadku, mogła jednak być bardziej niepewna lecz była też warta ryzyka. I tak stąpali po omacku, a musieli się ruszyć. Nie mieli właściwie na tą chwilę nic pewnego. Nic, co dawało by im przewagę nad Rathbone.


Dane osobowe: Paulina Legrand
Wiek: brak danych
Rodzina: nieznana
Przynależność: Ejército del Pueblo
Umiejętności: dobra znajomość ładunków wybuchowych, walka partyzancka, broń biała.
Adnotacja: Zatrzymana przez miejscowy oddział Adeptus Arbites. Oskarżona o działania wobec planetarnego rządu gubernatora Durante oraz zabicie dwóch Arbitratorów. Bliska współpracownica Cecillii Eguzkine. Według zebranych źródeł, bliska jej współpracownica. Ostatnie dwa lata spędziła na szkoleniu partyzantów na terenie prowincji Interior.

Otrzymane dossier nie było obszerne, ale zdjęcia oraz filmiki towarzyszące aresztowaniu tej kobiety zaczynały przekonywać Sejana do pomysłu. Zaczął układać plan w głowie. Nie była może to myśl oświeceniowa, drugiej Terry nie wynajdzie, ale w obecnej sytuacji nie miał lepszego planu. Korzystając z podwózki, zabrał się bowiem wraz z jednym z promów zaopatrzeniowych w drodze powrotnej do City, skierował się ku budynkowi Adeptus Arbites. Pogoda była do bani. Z nieba padało a wszędzie dookoła było tylko błoto. Paskudna pogoda, na szczęście Sejan miał płaszcz z kapturem, a pod nim uniform Szeryfa. Zarzucił go na głowę, dzięki czemu zimne krople nie spadały mu na głowę. Nie było zimno, ale moknąć bez sensu nie zamierzał.

Droga nie trwała długo, i tak jak spodziewał się na bramie zatrzymało go dwóch wartowników. Odznaka jednego z nich, oraz krótka wręcz zdawkowa informacja że, przybywa z polecenia Aquili Tomaso otworzyły przed nim drzwi. Oczywiście do drzwi Starszego Arbitratora, choć nim stanął przed jego obliczem minęła dobra godzina. Traggat Loege był starszym Arbitratorem, a jego poznaczona bliznami twarz świadczyła że widział i przeżył jedno. Wiekowy facet, a skoro dożył takiego wieku, nie był głupcem. Pomieszczenie w którym go przyjęto bardziej przypominało pokój przesłuchań, niż pokój wyższego oficera. Gdy tylko stanął przed jego obliczem, a drzwi się za nim zamknęły oczy Traggata skierowały się ku jego gościowi. Powoli wędrowały ku górze, jakby oceniały z kim przyjdzie mu rozmawiać. Oczy starszego człowieka, który miał doświadczenie, a jego akta tylko to potwierdzały. Szereg zasług, medali i orderów, które mogły zdobić jego klatkę i mundur. Gdyby nie znał jego historii, byłby zdziwiony co taki człowiek, robi w takim miejscu na takim stanowisku. Przy jego umiejętnościach, zasługach powinien być on Sędzią.


- Arbitrator Sejan. Miło mi Cię gościć. Co tam słychać u Lorda Marshala Goremana - towarzyszył temu lekki uśmiech.

Sejan tego się nie spodziewał. Traggat nie marnował czasu. Inkwizytor nie czekając na zaproszenie, usiadł na krześle naprzeciwko niego i rzucił na stół dawną odznakę. Choć miała już trochę czasu, to jednak numery nadal były czytelne. Słowa, a właściwie pytanie rzucone przez Seniora, świadczyły że gra właśnie się zaczynała a pierwszy ruch miał należeć do Traggata.

- Jak znam życie pewnie siedzi dalej na Scintilli chyba że, nadszedł jego czas i stoi przed obliczem Boga-Imperatora. A co u Kalusa? - nim pojawił się tutaj i on odrobił swoją lekcję. Wiedział o Traggacie sporo, jeśli nie wszystko. Kalus był jego mentorem, wręcz jego protektorem. Loege za młodu był równie narwany co Sejan, ale do tego wyszczekany. Dzięki Kalusowi mógł objąć tutaj posterunek i nim zarządzać. Jedyny awans na jaki mógł liczyć. Tak to jest jak się ma niewyparzoną gębę. Czasem biurokracja i arystokracja była prawdziwą zmorą porządnych ludzi, którzy nie chcieli włazić w dupę wszystkim.

Dwóch doświadczonych weteranów przyglądało się sobie w milczeniu. Badali i oceniali. Wiedzieli obaj że, trafił swój na swego a że obaj nie lubili gierek przeszli do sedna. Pierwszy zaczął Jethro:

- Paulina Legrand, potrzebuję jej. Chcę byś mi ją wydał Arbitratorze.

- Ciekawe. Przychodzisz tu i prosisz bym od tak wydał Ci więźnia - zaśmiał się starszy człowiek

- Dokładnie. Proszę o przysługę, a właściwie nie ja. Imperium - rzekł zabierając swoją odznakę, i kładąc drugą Rozetę.

- Rozumiem - Loege przyjrzał się jej uważnie - Teraz już rozumiem czemu wszystkie dane po 815 są utajnione, choć jesteś znany wśród “swoich”. Podobno jeśli coś zaczynasz to kończysz. I podobno zawsze… - nie dokończył. Obaj wiedzieli o pewnych słowach, których nie powinno się wypowiadać.

Jethro przytaknął i przez chwilę ważył słowa, które zamierzał wypowiedzieć.Włożył Lho do ust i zapalił:

- Ścigam renegatkę. Suka pierwszej klasy, Chce tu nabruździć. Bardzo nabruździć - rzucił zdawkowo - i przykro mi to mówić, śmierć Twoich ludzi jest tragedią ale bez Pauliny może dojść do większej.

Loege milczał. Obaj wiedzieli ile jeden mógł powiedzieć, a drugi ile mógł usłyszeć. Obaj wiedzieli jak wygląda ta gra, tym bardziej że Traggat spotkał na drodze już jednego Inkwizytora. Dawno temu, ale pamiętał jak wygląda ta gra.

- Zgoda. Jeśli ją uda Ci się ją namówić by z Tobą wyszła, jest Twoja. Jednemu z moich odgryzła kawałek ucha wczoraj. Trafiła do osobnej celi. Chłopaki trochę musieli ją poturbować bo się strasznie rzucała - zaśmiał się

- Miło mi - podał dłoń Arbitratorowi - Będę Cię informował jeśli chcesz - chciał wykazać się gestem grzecznościowym. Ze swoimi lepiej żyć w zgodzie.

- Będę wdzięczny - odparł podając dłoń Senior.

-Jonn Ignatius, wspominał mi o Tobie i nie pomylił się co do Ciebie Arbitratorze - rzucił nim zamknął drzwi za sobą

Nim zaprowadzili go do więźnia, Jethro musiał zdać całą broń. Takie były zasady bezpieczeństwa. Niezbyt mu to pasowało ale Sejan był tu gościem. Wolał załatwić sprawę według ich reguł. Musiał zyskać ich szacunek. Opinie to jedno, ale musieli uwierzyć że, historie o nim były prawdziwe. Gdy tylko zostawił cały sprzęt w depozycie, został zaprowadzony do celi. Paulina Legrand siedziała spokojnie na pryczy, w kaftanie bezpieczeństwa. Jej twarz zdobiły siniaki, a krew jeszcze nie zaschła na jej ustach. Gdy drzwi się otwierały jej oczy wpatrywały się z nienawiścią na wchodzącego do środka gościa. Widać było że, najchętniej rzuciłaby się na niego by przegryźć mu krtań, choć przy tej ilości bioniki co miał w sobie nic by mu nie zrobiła. Nim jednak zdołała się ruszyć, Jethro wyciągnął dłoń rzucając:

- Seniora, proszę - pomachał palcem w powietrzu by sobie odpuściła - Nie zamierzam..

Nie dokończył, bo Paulina rzuciła się w jego stronę, chcąc przypalić mu z główki. Sejan nie czerpał radości z bicia bezbronnych, więc po prostu podciął jej nogę. Ta rzucona siłą rozpędu prawie by uderzyła głową o klamkę, ale Inkwizytor złapał ją za poły kamizelki. A następnie rzucił ją na łóżko. Uderzyła plecami o ścianę, ale nie ponowiła ataku. Wpatrywała się z zaciekawieniem w nieznajomego. Czerwony kosmyk włosów odgarnęła dmuchnięciem, bo rękami nie mogła.

- Skoro już zwróciłem Pani uwagę to proszę o 5 minut. Potem sama zdecydujesz co chcesz. Masz dwa wyjścia Paulino - Jethro mówił spokojnie i wyraźnie. Nie spieszył się - Pierwszy wyjdziesz stąd w worku, bo możesz liczyć tylko na jeden wyrok za zabicie dwóch Arbites. Drugi to pomóc mi i ocalić swoją towarzyszkę, Cecillie Eguzkine. Osobiście wisi mi to co się z nią stanie, bo bardziej zależy mi na kimś innym. Kobieta o której mówię chce ją zabić, a ja chcę zabić tę kobietę. To może uczynić z nas sprzymierzeńców. Jeśli zgodzisz mi się pomóc, zrobię wszystko by ocalić waszą Cabeza [szefową], ale to od Ciebie zależy teraz wszystko. Po tym Ty będziesz wolna, i żaden z Arbites nie będzie szukał Cię za to co zrobiłaś.

Wyjął Lho i zapalił:

- Gdy skończę palić muszę znać odpowiedź - rzekł, i jego słowa mogła odebrać tylko w jeden sposób. Mówił poważnie. Nie negocjował. Dawał jej możliwość przeżycia. Uderzenie w najmocniejszy instynkt.

Nie musiał czekać aż tyle, bo w połowie poznał już odpowiedź. Logika i chęć przeżycia wygrała nad gwałtownym charakterem Pauliny. Jethro pokazał jej zdjęcia Rathbone i jej ferajny. Ta obiecała się rozejrzeć, i uruchomić swoje kontakty. Jethro dał jej też urządzenie przez które miała się z nim skontaktować gdy się czegoś dowie. Nie wiedziała jednak że wbudowano w nie urządzenie namierzające. Dał jej też parę banknotów. Miała sobie kupić coś do jedzenia i ogarnąć się. Tym gestem zdziwił ją, ale wzięła pieniądze bez słowa.
Nim się rozstali ta na odchodne rzuciła:

- Jones to nie jest twoje prawdziwe imię, co - a potem ruszyła między budynkami znikając Inkwizytorowi z oczu. Nie zdołał jej nawet odpowiedzieć, czym wywołała uśmiech na jego twarzy.


Sprawy w końcu zaczynały się posuwać do przodu. Ta myśl jednak towarzyszyła mu minutę może, gdy otrzymał zaszyfrowany vox od Turbo Diesla. Prawo Murhpego mówi “Wszystko wali się naraz” i właśnie kostki domina zaczynały się walić. Według raportu którego dostał, przykrywka była spalona, przynajmniej w odniesieniu wobec Kadry Rathbone. Lokalizacja ich, była już znana ich wrogowi. Teraz atak był tylko kwestią czasu. Informacja o tym poszła już w eter do reszty towarzyszy.

Silniki Urala rozgrzane do czerwoności ryczały, a Jethro zaciskał dłonie na kierownicy. Mijał pędem ludzi, budynki i pojazdy. Ludzie rozstępowali się przed nim, bowiem ten prawie ich taranował. Twarz Inkwizytora była napięta, choć tak naprawdę w głębi duszy był mega wkurwiony.

Nie upłynął kwadrans gdy dotarła do niego druga wiadomość, że Turbo-Diesel jest w szpitalu. Stan określano jako nagła. Obecnie przebywał w szpitalu, skąd mieli zabrać go na OIOM. “Kurwa mać” zaklął pod nosem, a obroty silnika zostały rzucone na maksa. Raport to jedno, ale to był jego człowiek. Ktokolwiek to zrobił jest już trupem. Pierdolonym chodzącym trupem.

Nim zdołał jednak ochłonąć kolejna informacja pierdolnęła go niczym piorun w burzową noc. Cortez aresztowany przez Carabinieri. Jeszcze tego brakowało. Komputer wrzucał koleje informacje. Jethro odpuścił czytanie. Burdel. Robił się kurwa jebany burdel.

Gdy pruł tak do bazy, od razu połączył się z Matuzalemem, słowa które wypowiadał były nadawane szyfrem ale przekaz był jednoznaczny:

- Diesel w szpitalu. Jedź do niego. Rathbone wie o nas. Zgrupuj ludzi. Jadę po Corteza. Zgarnęli go Carabinieri. Kurwa mać - usłyszał na koniec jego podwładny i towarzysz. Wiedział też że, Matuzalem od razu powiadomi Morgensterna.

Drugie połączenie poszło do Lezera:

- Kelvar zbieraj dupę. Budynek Carabinieri. Mamy problem. Trzeba go rozwiązać. Przebierz się w ciuchy Kapitana Imperium - rzucił przez komunikator i rozłączył się

Nie lubił rozkazywać, ale nie miał czasu na prośby i tłumaczenia. Operacja zaczynała stać pod znakiem zapytania. Potrzebował wszystkich jeśli mieli przygotować się na atak Rathbone. Nie zamierzał lekceważyć dziwki, tym bardziej że głupcem nie był. Liczył że, jej pewność siebie w obliczu tych wydarzeń uwydatni się i potknie.


Budynek Carabinieri nie przypominał ani fortecy ani jakiejś twierdzy. Bardziej garnizon, lecz na szczęście Jethro nie dostrzegał nigdzie ciężkiego uzbrojenia. Był pierwszy na miejscu, więc spokojnie mógł sobie obejrzeć go. Dwóch wartowników przed wejściem, dwóch na dachu budynku i po jednym w wieżyczkach. Pestka, ale nie zamierzał załatwiać tego siłą. Gdy tylko Kevlar się pojawił Inkwizytor wyjaśnił mu sytuację, i jak wygląda wszystko. Także plan. Ten nie był skomplikowany, bowiem nie było ani czasu ani możliwości.

Sejan szedł jako pierwszy, i gdy tylko stanął na wysokości wartownika pomachał mu odznaką i odpowiednimi dokumentami.

- Prowadź mnie do waszego comandante - rzucił gniewnie, a widząc że, ten uważnie bada dokumenty - Ruchy, nie mam kurwa całej nocy by tu stać i moknąć.

Wartownik chciał coś się rzucić ale Kevlar spojrzał tylko groźnie ukazując naszywki kapitańskie. Carabinieri może i byli mocni, ale gdy byli kupą a przed nimi nie stało dwóch gości z wkurwionymi minami. Potakując i coś tam bełkocząc Mino, bo tak się nazywał wartownik, zabrał ich do środka budynku. Tam po chwili przyszedł z jakimś tłustym typem, który nie wyglądał ani na bystrzaka ani kogoś kto wie czym pachnie pole bitwy. Co najwyżej żarcie pełne chilli i kukurydzy.

- Comandante Sanchez - rzucił gniewnie, ścierając owe chilli z ust - Ja tu dowodzę.

- Świetnie - odparł Jethro a potem pomachał mu rozetą Szeryfa Adeptus Arbites - Na mocy porozumienia między Sybilla Guyet a Aquilą Tomaso mamy odebrać od was więźnia. Został Ci zatrzymany w dokach. Człowiek ten musi być bezwzględnie nam przekazany. Kapitan Smith - wskazał na Kevlara - będzie mi pomagał przy transporcie więźnia. Jest poszukiwany przez cztery posterunki Arbites a także przez Imperialny Sąd Wojskowy - Inkwizytor prawie krzyczał na Sancheza

Ten jednak czuł się mocny. W końcu to była jego placówka. Jego teren. Nie zamierzał oddawać swojej zdobyczy tak łatwo. W głowie zaczęło mu świtać o nagrodzie i pochwałach za złapanie tego bandziora.

- Momento seniore.. - zaczęło się - To nasz więzień. My nadstawialiśmy karku..

- I dobrze. Mam to w dupie. Chcecie to was mogę nawet pochwalić u samego Gubernatora. Ja chcę więźnia i jeśli go nie dostarczę w ciągu dwóch godzin zwali wam się tu stacjonująca na orbicie armia Imperialna wraz z Aquilą Tomaso, która nie będzie tak wyrozumiała jak ja. Dostarczę więźnia a w raporcie napiszę że, to dzięki Tobie, Twojej odwadze Comendante Sanchez udało nam się tego recydywistę postawić przed sądem. Chcecie tego, czy wolicie by Komisarz wysłał do Gubernatora informacje jak utrudniacie nam załatwienie tego skurwiela... Ten człowiek...to bydle...zabiło trzech moich przyjaciół, oddział kapitana przez niego wpadł w zasadzkę... Mało?!! [/i] - Jethro ryknął tak że inni milicjanci zaczęli się na niego patrzeć.

Sejan podszedł do kapitana Sancheza, stanął obok niego i położył mu rękę na ramieniu. Pochylił się nad grubasem i rzucił mu cicho:
- Chcecie awansować tak by sam gubernator zwrócił na was uwagę? - mrugnął okiem - Chcecie mieć przyjaciół nie tylko tu, ale i wśród Arbites..a robić sobie wroga z Departamento Munitorium to głupota.

Comendante zaczął rozważać. Za i przeciw. Więcej było za. Tym bardziej że, sama wizja że, gubernator zwróci na niego uwagę.. Awanse.. Pochwały a może i wyższy stopień jeszcze czy przeniesienie do lepszej placówki.

- Bierzcie go... - padło zdanie...
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)

Ostatnio edytowane przez valtharys : 23-01-2017 o 20:32. Powód: Drobna edycja techniczna
valtharys jest offline  
Stary 23-01-2017, 22:39   #86
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
"Strzeż się ludzi, którzy dożywają sędziwego wieku... żyjąc z rzemiosła w którym umiera się młodo"


Zlecenie przyjęte. Procedura w toku.

W umyśle Inkwizytora rozległ się głos Matuzalema. Uprzejmy i bezbarwny. Jakby słowa wypowiadał automat.

Zaraz potem kolejny z członków zespołu dostał telepatyczną wiadomość. Morgenstern usłyszał głos starego Przesłuchującego.

Turbodiesel jest ranny. Potrzebna mu pomoc wykwalifikowanego uzdrowiciela. Przekazuję ci częstotliwość moich akolitów, organizują transport. Spotkaj się z nimi. Wykradnę pacjenta ze szpitala. Przykrywka spalona - wróg wie o nas.


Stary Asasyn stanął w tylnej alejce speluny Kazika. Na drogę dostał od znajomka butelkę lokalnego rotguta. Pociągnął z niego kilka łyków po czym podał swoim podwładnym. Wysłał jeszcze telepatyczny komunikat do Mordaxa i Blackhole'a z ostrzeżeniem. Usta wykrzywiły mu się w grymasie. Wyjął spod maskujących szat swoją maskę i nałożył na twarz. Nie przemówił na głos.

Turbodiesel trafił do głównego szpitala w stolicy. Idę go wyciągnąć. Przygotujcie transport. Musimy znaleźć się jak najprędzej w naszej placówce. Skontaktuje się z wami nasz człowiek i dołączy do was.
Tak jest. Czy daje nam lord wolną rękę.
Tak. Bylebyśmy nie mieli ogona.
Da się zrobić, sir.



Na pewno czekali na nich. Idealna okazja do zasadzki, wszak towarzysz żyje, nie rusza się... ma informacje... idealnie. Wątpliwe było, aby wróg pozostawił swojego na pastwę losu...
Takie myśli kotłowały się w głowie Przesłuchującego. Tak on by zrobił na miejscu wroga.

Pechowiec miał zorganizować środek transportu. On wyciągnie w tym czasie Turbodiesla ze szpitala. Załadują rannego do wehikułu, czy co tam zorganizują jego akolici, i jazda z powrotem do siedziby Brutali. Niech Imperator dopomoże.

W ciągu paru minut Matuzalem zorganizował sobie transport. Odrobinę zdezelowana żółta taksówka jechała spokojnie przez pogrążone w mroku ulice Miasta Stołecznego. Kierowca wydawał się w ogóle nie przejmować, że klient wyglądał na płatnego mordercę czy jakiegoś najemnika ze środka dżungli.

- Senior... nie takich ludzi ja już woziłem. - gadał lepiej po uniwersalnym gotyku, ale akcent miał nadal miejscowy - Asasiniores, Desperados, Koniowałów, Rebeliantów. Senior mnie tu wszyscy znają i wiedzą że ja sprawdzona firma. Zapłaci Senior, a ja go zawiozę, za odpowiednią cenę na drugi koniec planety przez dżunglę. I o nic nie będę pytał. Raz nawet...

... raz nawet facet przewoził w bagażniku taki arsenał że Karabinierzy jakby znaleźli ten ładunek to by wpakowali taksówkarzowi na dzień dobry kulę w łeb. Matuzalem korzystając z chwili spokoju pogrzebał taksówkarzowi w umyśle, a że ten był kompletnie wyluzowany pomimo, że jego pasażer wyglądał jak sama Śmierć, to poszło to nadzwyczaj gładko. Jaki był praktyczny cel tego zabiegu? Ano chociażby nie wiadomo jak kadra Rathbone się siliła nie poznają miasta tak jak lokalna społeczność. A w głowie tego człowieka siedziało naprawdę naprawdę dużo przydatnych informacji. Wskazówek, ludzi, miejsc, interesów i wydarzeń. Trzeba było tylko przefiltrować wszystko to i zostawić esencję - pozbawioną emocji i osobistych odczuć ofiary.

- Co Senior, tak milczy? A rozumiem... Senior ma kogoś ważnego do kropnięcia? Nie nie... nie chcę wiedzieć, Senior nie wygląda na kogoś kto by zostawiał świadków.

- Wysadź mnie koło fontanny na Placu Bartolomeo.

- Tak jest Senior. A czym Senior płaci? Gelty to tak sobie, jakby miał Senior może coś ciekawszego...

Ponura maska skierowała swoje puste oczodoły na lusterko kierowcy.



Taksówkarz Hernandes nazywany także przez przyjaciół Speedy rozejrzał się. Musiał nieźle przysnąć. Jego wóz znajdował się na Placu Bartolomeo... a przecież ostatnio był pod barem.. jak się ten bar nazywał? Chyba się nie nachlał? Cholera, gliny to obdarły by go już do goła z ostatniego grosza. Rozejrzał się.
Nie... chyba się nie napił.
Inaczej na bocznym siedzeniu nie leżałaby pełna butelka dobrego rumu. Spróbował sobie przypomnieć skąd się tam wzięła, ale miał pustkę w głowie. Nawet nie mógł sobie przypomnieć kogo ostatnio woził. A pierdoły.
Speedy wziął flachę, fachowo ją odkorkował i pociągnął spory łyk.
Jebać Carabinierich. On przecież był Speedy Hernandes... najlepszy taksówkarz w mieście. Pały mogą mu naskoczyć!


Szpital miejski. Spory kompleks otynkowanych na biało klocków. Wszystko przyozdobione helixami, eskulapami i czerwonymi krzyżami.
Od niedawna Officio Medicae zarządzało tym przybytkiem... inaczej gmachy byłby znacznie bardziej ponure. Większość jego personelu pochodziła z lokalnej społeczności i przeszła po prostu odpowiedni kurs. Było też trochę serwitorów oraz garstka medyków z Officio. To wyczytał z umysłu kręcącego się w okolicy żula. Nowe ciało sprawdzało się świetnie i szybko odzyskiwał "oddech" po kolejnych użyciach błogosławieństw Imperatora. Miał tylko nadzieję, że nie będzie większego problemu z zinfiltrowaniem placówki. Gorzej było z wyciągnięciem cholernego komisarza - od kiedy doładowali im bioniki wszyscy stali się piekielnie ciężcy.

Ale coś wymyśli.

Bo jak nie Przesłuchujący to kto?

Matuzalem rozejrzał się, ocenił fachowym okiem ogrodzenie, patrolujących teren strażników oraz systemy zabezpieczeń. Co ciekawe wyczuł zakopane w ziemi ładunki ogłuszające oraz parę innych wrednych niespodzianek.
Na szczęście był jeden zasadniczy pozytyw - szpital był większy od okolicznych budynków.
Starzec dobył pistoletu na kotwiczkę i wymierzył stojąc na dachu jakiejś okolicznej rudery. Poczekał na odpowiedni moment i wystrzelił.
Hak wbił się głęboko w elewację, ale dźwięk ten został zneutralizowany przez mikrowytłumiacz. Asasyn cofnął się, rozpędził i wyskoczył w przód wciskając przycisk na pistolecie. Rolka zaczęła się zwijać pospiesznie przyciągając cyborga do ściany.

Jeden ze strażników spojrzał w kierunku Matuzalema. Zamrugał oczami, poprawił beret na głowie i ruszył dalej. Wydawało mu się, że widział jakiś ruch w powietrzu, ale chyba mu się przewidziało.
Z resztą... miał za słabe zarobki, aby hodować sobie zawodową paranoję.


Wróg był już na miejscu.

To była jedna z wielu rzeczy, których się dowiedział przemykając po dachach szpitala. Jego nadnaturalne zmysły lustrowały wszystko wokół, a ściany nie były dla nich żadną przeszkodą. Dlatego wiedział już na przykład, że ochrona wewnątrz szpitala była... zróżnicowana. Oprócz regularnej ochrony i Carabinierii byli też ludzie ewidentnie wyglądający na podstawionych. Raczej nie zdarza się, aby personel medyczny lub administracyjny miał karabinki szturmowe skryte pod szatami i płaszczami.
Tak samo nie zdarzało się, aby w sieci kamer wraz z prądem płynęły cząstki duszy. Podobnie nie było normalne, aby w serwerowni urzędowała osoba pokroju podkopcowego zakapiora podczepiona pod sieć szpitalnych cogitatorów.
- Mówię ci Fabio: Trzeba było to pozostawić do rozwiązania naszemu Trybowi. To normalne? Administratum przysłało ludzi zaraz po zgłoszeniu problemów. Tyle że dwójkę jakiś totalnych zwyroli.
- No ale co poradzić że stary to sknera. Wszystko ma być przez urząd, bo nie ma zamiaru dawać podwyżki Cogiemu. Cogi zajmuje się tym sprzętem od lat! Od lat! I pierwszy raz coś się zepsuło.
- Oby tylko nie postanowił mu "podziękować". Facet może i Tryb, ale znajdzie pracę wszędzie... nam będzie za to gorzej.
Dwóch medyków wyszło właśnie na dach, aby zapalić sobie lho. Noc była odrobinę pochmurna, ale w miarę ciepła. Na szczęście nie padało... jeszcze.
- Może to przez to że podłączyli na OIOMie do aparatury tego faceta co wygląda prawie jak serwitor?
- Kto wie. Na Duchach Maszyny się nie znam, ale wydaje mi się, że to nie tak działa.
- A jak?
- W sumie cholera wie. Uczyłem się naprawiać ludzi, nie maszyny.
Matuzalem postanowił wykorzystać sytuację. Mógł spokojnie i dyskretnie spróbować przejrzeć myśli lekarzy, akurat teraz kiedy rozmawiali o Turbodieslu. Dowiedziałby się gdzie jest... a może też trochę innych przydatnych informacji. Nagle odezwał się komunikator jednego z palaczy.
- Słucham? Tak... cholera jasna, znów? - rozmowa trwała parędziesiąt sekund i szybko się zakończyła - Na Izbę trafił jakiś łepek motocyklista. Potrącił go jakiś jadący zygzakiem taksówkarz.
- Pieprzony Speedy - mruknął ten drugi.
- Speedy, nie Speedy, ale gówniarz zaczął w poczekalni rzucać kurwami na pijaków za kółkiem. Dostał w ryło od menela z amnezją, chyba facet myślał że to o niego chodzi.
- Zostań jeszcze na jednego.
- Lepiej pójdę, bo Stary się przypierdoli.
- Dobra. Pamiętaj... flacha po dyżurze.
- Jak mógłbym zapomnieć.
Jeden z uzdrowicieli wszedł do wiatrołapu i po schodach w dół. Ten co został, wysoki, w szatach z odznaczeniami starszego adepta Officio zaciągnął się jeszcze raz do końca skręta patrząc w księżyc. Minę miał zamyśloną.
- A może pierdolnąć to wszystko i dołączyć do tych Pueblos?
Zamknął oczy i otworzył usta aby wypuścić dym.

- A może pierdolnąć to wszystko i dołączyć do tych Pueblos? - wymamrotał medyk i pociągnął kolejnego bucha.
Wydawało mu się, że już skończył tego lho. Hmmm... Dziwne. Wypuścił dym i rozważał coś jeszcze przez moment. Potem wziął ostatni wdech, rzucił resztkę skręta na ziemię i roztarł go obcasem. Wrócił do wnętrza budynku spokojniejszy.
Za wiatrołapem skulony pod ścianą siedział stary człowiek owinięty w camo-materiał. Musiał przetrawić i odfiltrować uzyskane z umysłu medyka informacje.
Jednak z każdą kolejną chwilą na jego skrytej twarzy poszerzał się uśmiech. Bardzo wredny uśmiech.

Wróg był specem od technologii? Pokonał dwóch wojaków?

Ciekawe czy poradzą sobie z ich przełożonym...

... samotnym, starym i wyjątkowo złośliwym człowiekiem.

Akolici to fascynujący ludzie. Matuzalem nie raz się przekonał, że potrafią się wspinać na szczyty kreatywności, kiedy najpierw zostawi się ich z niczym, a potem da aż nadmiar środków. Na przykład nie było nic bardziej morderczego i pouczającego od wykorzystania otoczenia przeciw oponentowi. Przesłuchujący może i nie znał się na medycynie, ale umiał czytać w myślach i pamięci... umiał też improwizować.


Huan cieszył się z nowej roboty. Wszyscy płacili marne grosze, ale to homo-niewiadomo może i dziwnie wyglądało, ale płaciło naprawdę fajne gelty. I stawiało sprawę jasno - mają do rozwalenia paru naprawdę ostrych typów. Ciężka robota to ciężkie gelty. Plus był taki, że zleceniodawca nie był jakimś grubym wieprzem, który dupy nie rusza. Coś wraz ze swoim trybiarskim kumplem mieli plany i sami je realizowali. Huan i chłopacy tylko asystowali. Przy odrobinie szczęścia nie nastrzela się dużo, wystarczy, że będzie trzymał głowę misko, a zleceniodawca sam wszystko odwali.
Tak. To było coś. Ile można pracować dla ludzi El Kanga albo Pueblos?! Gnoje płacili tyle co kot napłakał, a masę piniądza pochłaniało leczenie u wiochowych konowałów - tu w publicznym to zaraz Carabinierii się zlatywali jak ktoś po postrzale. Tego pół-serwitora, który miał robić za przynętę, też miała pilnować budżetówka, ale Coś pomachało im papierem przed twarzą i przekazali warty chłopakom. Reszta miała patrolować szpital.
To cieszyło Huana. Mniejsze prawdopodobieństwo zgarnięcia kulki. Wystarczyło spokojnie się przejść i...
Huan przewrócił się na ziemię, kiedy wpadł na niego jakiś zakutłany w ciężki gumowy fartuch i maskę medyk. Już się zrywał, aby dać łapiduchowi w mordę, kiedy ten wyciągnął rękę do Huana mówiąc spokojnie, starczym głosem.
- Ach... przepraszam. Nic się panu nie stało? Z resztą... nie powinien pan tu wchodzić! To oddział zakaźny-zamknięty! Jeszcze dyżurny pana wypatrzy i będzie awantura, że obcy się tu kręcą! - mówił łapiduch uprzejmie.
Trochę zgłupiały Huan patrzył się na starca.
- No panie ruchy... bo jeszcze jakąś zarazę pan złapie i będzie nieszczęście!
Nie mając za dobrej riposty na to ostrzeżenie Huan wycofał się korytarzem którym przyszedł i przestąpił drzwi. Rzeczywiście było to wejście na oddział zakaźny. Spojrzał jeszcze na oddalającego się łapiducha. Na jego plecach widniał ostrzegawczy symbol. I chociaż Huan nie znał się na tego typu cudach to poczuł igłę niepokoju.


Huan czuł się źle. Może miał po prostu dzisiaj pecha. Obchodził swój rewir omijając szerokim łukiem wejście na oddział zakaźny. Ale miał dziwne wrażenie, że za każdym razem jak przechodził obok niego z jego głębi wiał lekki wiaterek niosący dziwny zapach. W pewnym momencie poczuł, że w nosie zbierają mu się smary. W sumie chciało mu się sikać, więc postanowił skorzystać z okazji i załatwić dwie sprawy.

- Tu 08. Idę do klopa. Na krótko. - zameldował przez komunikator.

Szybko potruchtał do najbliższego WC. Otworzył. W środku śmierdziało straszliwie, jakby przed chwilą ktoś skorzystał. Aż zakaszlał. No ale cholera, był zawodowcem, nie będzie biegał po szpitalu szukając innego kibla, bo śmierdzi. Przeszedł koło umywalek i stanął przy pisuarze. Cholera… no tak… srajtaśma jest przy muszlach. Podszedł do pierwszej kabiny położył dłoń na klamce…

Podszedł do pierwszej kabiny, położył dłoń na klamce i wszedł do środka. Coś zapiekło go na dłoni. Obejrzał. Na palcu miał drobne rozcięcie. Kiedy się niby zaciął? Nie wiedział. Szybko rozpiął rozporek, odlał się i skorzystał z papieru toaletowego. Potem wziął go jeszcze trochę, aby wydmuchać nos. Wylazł. Umysł ręce w umywalce. Osuszył. Chyba suszarki dawno nie czyścili bo powiało jakimś nowym smrodem.
Obrzydlistwo.
Wyszedł wycierając ręce o spodnie. Przynajmniej wentylacja na korytarzu działała jak trzeba i wspomnienie smrodu szybko znikło.

- 08, jestem z powrotem.

Tymczasem w toalecie za lufcikiem przemknął jakiś cień. Huan nie zdawał sobie sprawy, że jego problemy tej nocy dopiero się rozpoczęły.


Pieter odetchnął z ulgą. Tej nocy ruch w szpitalu był dość spory, ale przynajmniej poszli sobie ci przysłani z Administratum. Zniewieściały facet i Tryb, w typowych szatach. Standard. Naprawili co było do naprawienia i przejrzyli co było do przejrzenia. Tryb jeszcze na odchodne przekazał ich dyżurnemu techkapłanowi Cogiemu informacje co się zepsuło i jak w przyszłości sobie z tym poradzić. Cogi wzruszył ramionami - gdyby nie to że musiał ciągle zaglądać do tego augmentysty to pewnie by zdołał naprawić uszkodzoną sieć energetyczną. Pieter wierzył w umiejętności Cogiego - techkapłan od kiedy przybył do szpitala znacząco podniósł standard ich pracy. Ta cała sytuacja była dziwna i pewnie Dyrektor przy najbliższym zebraniu rzuci jakimś mięsem na technicznego. No nic.
Teraz reszta nocnego dyżuru powinna minąć spokojnie…


Paręnaście minut później Matuzalem truchtał po dachu starając się śledzić swoją ofiarę. Najemnik przemierzał korytarz i spotykał się z kumplami, meldując im i wymieniając się informacjami. Nie opowiadali sobie durnych historyjek, ale jak profesjonaliści wymieniali się tylko rzeczowymi faktami - nic podejrzanego, nic podejrzanego i takie tam. Z resztą... wątpliwe, aby jego ofiara chwaliła się, że omal nie wlazła do oddziału zamkniętego.
Jednak na pewno będą wiedzieć to jego zleceniodawcy. Fakt, że wpadł na pracownika z zakaźnego mógł być logicznie powiązany, choć naciągany. Jednak to tylko wprowadzi dodatkowe zamieszanie i kolejne chwile wahania. Starzec wyczytał w umyśle lekarza wszystko co potrzebował, od rozkładu pomieszczeń, tajnych przejść i podziemi, po to jakie zarazy, leki i toksyny są przechowywane w szpitalu. Szybko wykradł co trzeba i sporządził parę ciekawych paskudztw, które rozpylił po korytarzach szpitala. Serwitory medyczne powinny szybko wykryć zakażenie, a kiedy wybuchnie panika...


Przypuszczenia Matuzalema okazały się słuszne. Do Turbodiesla ciągle ktoś zachodził więc wykluczone było zaminowanie pokoju i użycie zapalnika zbliżeniowego. Skupił się na ładunkach i mechanizmie i stwierdził że mają proste zdalne detonowanie. Na to mógł coś poradzić. Wykradziona folia aluminiowa owinięta kilkakrotnie wokół anteny powinna zablokować całkowicie sygnał. Kwestią było tylko wykryć ślepe pola i przeprowadzić przez nie odpowiedni materiał. Akurat w tym nabrał niezłej wprawy w trakcie swojej kariery w Inkwizycji.

Miał tylko nadzieję, że jego akolici zdołają zgarnąć Morgensterna w miarę szybko i przyjadą z nim do szpitala.

Wątpił, aby zwykłe wyniesienie po cichu Turbodiesla przez okno zdało egzamin.
 

Ostatnio edytowane przez Stalowy : 03-02-2017 o 22:59.
Stalowy jest offline  
Stary 04-02-2017, 22:15   #87
 
Azrael1022's Avatar
 
Reputacja: 1 Azrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputację
Turbodiesel wylądował w szpitalu. Intel z zaszyfrowanego kanału nie brzmiał pozytywnie. A to oznaczało, że ktoś ich śledził i wiedział całkiem dużo o ich położeniu i ruchach. Co było robić? Rzucić się do szpitala i chronić przyjaciela przed siepaczami mającymi dokończyć zadanie. Tylko, że przeciwnicy właśnie na to czekali. I pewnie rozstawili snajperów na dachach. Przynajmniej Blackhole by tak zrobił.
- Potrzebuję serwoczaszki. Zintegruj jej układ optyczny z moją cybernetyką, żebym mógł w jednym oku odbierać przekazywany obraz – powiedział stacjonującemu w bazie BD technicznemu. Co niespotykane w jego fachu, mimo solidnego serworamienia wystającego z pleców, zachował w miarę normalny wygląd. A nawet całkiem sporo uczuć. Podczas rekonfiguracji urządzenia odezwał się do Chrisa:
- Słyszałem o tobie. To ty jesteś Joe Labero, strzelec wyborowy z nowego kontyngentu. Po waszym przybycie zrobiło się niebezpiecznie. Dopiero co w bazie ogłoszono alarm bojowy. Wszyscy pod bronią, i spodziewają się ataku w każdej chwili. Coś nadchodzi. I to coś bardzo niedobrego – zrobił pauzę, obejrzał swoją robotę i przeszedł do testów.
-Ja już nie walczę otwarcie z arcywrogiem. Po prostu pomagam. Ale wiem jedno – wiara w Imperatora pomaga w każdej sytuacji. Ja często wznoszę do niego modły.
-…jak grom uderzymy w szale i pożodze
rozszarpiemy wszystko na naszej drodze,
za wszystkie krzywdy w twe imię Imperatorze…

- Chris wymówił kilka wersów swojej ulubionej modlitwy. Po kwadransie techniczny skończył dzieło. Wszystko działało bez zarzutu.
-Mam coś dla ciebie – zwrócił się do najemnika, wyciągając zza pazuchy opatrzony runami kamień, do którego za pomocą włosia przymocowane były łuski po nabojach.
-To mój własnoręcznie robiony talizman. Chroni przed siłami chaosu.
-A, nie, dzięki. Widzisz, to modułowy karabin laserowy trzeciej generacji wzór Kantrael. Też chroni przed siłami Chaosu.



Skoro wróg znał lokację, w jakiej znajdował się diesel, trzeba było przewidzieć jego taktykę – rozstawienie sprzętu i żołnierzy, snajperów, użycie ładunków wybuchowych i pojazdów. Chris stał w pustym poddaszu jednej z kamienic obok szpitala i wyglądał przez świetlik. Serwoczaszka śmigała na wysokości 4000 metrów i zbierała dane o topografii terenu. Chris patrzył „oczami” czerepu, jego umysł analizował a wspierający mózg procesor przeliczał. Dystans, ustawienie budynków, natężenie ruchu, możliwe trasy ucieczki, pozycje snajperów, rozstawienie oddziałów szturmowych, użycie assassynów… Siedział i analizował. Obok niego leżał mały arsenał, z którego zamierzał skorzystać, gdyby pojawili się wrogowie. Pozostało czekać na procesor, aby pokazał optymalne drogi ataku i dobrze się ustawić. Choć Chris nie pogardziłby unicestwianiem wrogich snajperów.
 
Azrael1022 jest offline  
Stary 05-02-2017, 18:43   #88
 
Micas's Avatar
 
Reputacja: 1 Micas ma wyłączoną reputację
Post A weapon cannot substitute for zeal.

Pracowity dzień.

Muzak: Civilization V - Xingu



Rozpoczął się jeszcze przed porankiem. Wtedy już było wiadomo, że coś szło nie tak - na prośbę o skan z orbity, Pax Behemoth odpowiedział odmownie. Mimo to, plan Blaine'a (czy też Joe'a Labero) nie spalił na panewce - wykorzystano dane dostępne w kwaterze Brutal Deluxe, by zidentyfikować potencjalnego, niezależnego (w miarę, pomijając kasę za "protekcję", którą musiał odpalać Kasballice) dostawcę - Familię Rodriguez. Jeszcze zanim pozostali ogarnęli swoje kwestie, Labero i kilku Brutali zlokalizowało hacjendę Rodriguez i, po paru ryzykownych chwilach, doprowadzili do udanych negocjacji. Na tyle, na ile było to możliwe (i warte), pomiędzy Brutal Deluxe a Familią Rodriguez nastąpiło porozumienie wymierzone przeciwko "konkurencji" - de facto Kadrze Rathbone i jej pionkom.

Ledwo Brutale wrócili do bazy, kiedy pozostali już udawali się w swoje strony. Większa grupa ruszyła do Imperialnego Miasta, ale niektórzy działali niezależnie - nawet bez obstawy. Tym kimś była Brzytwa, jak teraz zwali Valerię Flavię. Mając wstępne dane oraz sporo czasu, przeprowadziła własne śledztwo niedaleko stolicy. Odkryła jednego z zakonspirowanych fixerów z EP. Sprowokowała solidną burdę, dogadała się ze szpiclem i, w nocy, wykonała iście brudną robotę. Pablo Vasquez, jeden z ważniejszych sędziów w państwie El Kanga, czołowy kat pochwyconych rewolucjonistów, został podany Pueblas na tacy. A raczej jego głowa. To miało zapewnić Jaguarom spotkanie z EP na wysokim szczeblu - a na pewno zaskarbiło sobie ich szacunek i zainteresowanie.

Pozostałe Jaguary udały się do stolicy. Zigfrid Marrken (w tą nie do poznania personę z Adeptus Administratum przemienił się Durran Morgenstern, korzystając ze swojej kosztownej, nielegalnej bioniki typu Twitch Mask) "wprosił" się niezapowiedziany do siedziby lokalnego rządu, wywołując odpowiednie wrażenie na gryzipiórkach i ich mocodawczyni, Sybilli Guyet - gubernatorskiej sekretarz, de facto szefowej rządu. Zanim ci mogli się porządnie sprzeciwić, zewrzeć szyki i przejrzeć przykrywkę, ten już buszował w rządowych archiwach i systemach inwigilacyjnych (jakkolwiek ograniczonych). Z pomocą Jednostki 13-A1 przeskanował i zebrał praktycznie wszystko co mógł, podpiął się wszędzie gdzie się dało, po czym zakończył swój "audyt". Miał całe stosy danych i skromne, acz ciągłe zapisy z kamer i podsłuchów tu i ówdzie (przeważnie w Imperialnym Mieście, w newralgicznych punktach).

Matuzalem, a raczej kaznodzieja-najmita Isaac Enoch, uaktywnił największe zasoby, jakimi Kadra Sejana dysponowała na Farcast - dwie pełne komórki Akolitów Inkwizycji. Zebrał od nich wstępne raporty, po czym sam udał się na ustawione spotkanie z kimś mu znanym. Ta osoba zrządzeniem losu była na Farcast... i to wysoko usytuowana. Siemion "Szlug" Kazik, "baron" Kasballiki na tej planecie. A przynajmniej taki teraz nosił pseudonim, gdyż był to nikt inny, jak głęboko zakonspirowany Agent Tronu. Z Matuzalemem łączyły go dawne czasy, okazyjna współpraca i ładnych parę flaszek. Procedura spotkania była zagmatwana i czasochłonna. Obydwaj, Enoch i Kazik, grali swoje role - choćby dlatego, by wszystko było ok w oczach Kasballican. Kiedy wreszcie się spotkali, dobili targu nad flaszką tequili - Brutale mieli pomóc Kasballice namierzyć i rozwalić Amarantynowy Syndykat w Paramos de Vaquero (z mile widzianym całkowitym usunięciem chujów z Facrast), Kasballica miała pomóc Brutalom namierzyć Kadrę Rathbone.

Jethro Sejan, znany odtąd jako Pan Jones, poniekąd skonsolidował działania z Flavią. Wykorzystał swój autorytet i dawne koneksje, by wprosić się do komendy głównej (a raczej małego posterunku) Adeptus Arbites. Tamże, po przekonaniu komendanta Loege tak do siebie, jak i do swojej sprawy, wyciągnął z celi śmierci jedną z bardziej krnąbrnych i zajadłych rewolucjonistek z Ejercito del Pueblo - Paulinę Legrand, znaną sabotażystkę, skrytobójczynię, fixera i trenerkę. Grubą rybę, jedną z ważniejszych (jeśli nie najważniejszych) postaci EP na prowincji Interior. Dobił z nią szybkiego targu. Wcisnął jej kit o tym, jakoby Rathbone planowała zamach na Cecilię Eguzkine, liderkę EP. W zamian za wolność i tą informację, chciał od Legrand intelu na temat owej "zabójczyni". Legrand zgodziła się (tak samo jak Loege - mimo, iż Legrand była wściekłym psem, który gryzł nie tylko lokalny rząd, ale także agentów Adeptus Terra, ubiwszy dwóch Arbitratorów) i ulotniła. Zanim zwiała z Miasta, zdążyła jeszcze zrobić mały sabotaż (czy też raczej zamach z użyciem bomby i broni palnej) jednego z posterunków Carabinieri. Efektem było czterech zabitych funkcjonariuszy i sześciu rannych (oraz siedmiu zabitych i dwudziestu rannych cywilów - co tylko dowodziło jej bezgwzlędności).

Jak na razie szło dobrze, ale coś musiało się popsuć. Zaczęło się od wyprawy Kaarela Cotanta i Zaka Eresa (Eryka Smitha i Zacha Carvera) do klubu "Trzy Koła" gdzieś na pograniczu Miasta, w ruchliwym i burzliwym miejscu będącym na styku głównych arterii tranzytowych, dzielnicy rezydencjalnej i favelas. Wybuchowa mieszanka. I tak też ta cała eskapada się zakończyła. Po przypadkowym odkryciu i zamieszaniu się w jakiś dziwny spisek, Smith uratował bezimienną blondwłosą złodziejkę. Owa dziewoja w sobie tylko znany sposób gwizdnęła pewną walizkę - walizkę, która należała do Saszy Dvortsova, jednego z bardziej zorganizowanych gangsterów Imperialnego Miasta. W wynikłym pościgu i strzelaninie, Smith przechwycił pakunek, wyeliminował drabów Dvortsova i zostawił blondynę, pracującą dla Valera Cantano, lokalnego przemytnika, samą sobie. Korzystając ze swych tajniackich umiejętności i dodatkowego szkolenia Ordo Sicarius, bez problemu czmychnął policyjnej obławie.

Mniej więcej w tym samym czasie, Miguel Cordoba (jak też nazywał się teraz Cortez Abaroa) odwiedził doki. Próbował przeprowadzić śledztwo na temat świadków Kadry Rathbone i kradzieży, jakiej Istvanianie się dopuścili na jednej z łodzi. Natknął się tam na nikogo innego, jak na Teslohma. Świadkowie zginęli, a Cordoba sam o mały włos nie stracił życia, ledwo odpierając atak Elektro-Kapłana. Niestety, został pojmany przez Carabinieri i stał się głównym podejrzanym "terrorystycznego zamachu". Obarczono go winą także za ową istvaniańską kradzież. Wieści te od razu poszły do mediów. A media, jak to one, zaraz obsmarowały całą kompanię Brutal Deluxe. Na szczęście, Miguelowi udało się odnaleźć i ukryć kopię listu przewozowego, który opisywał skradziony towar. Ostrzegł też resztę ekipy. Później, w godzinach nocnych, Cotant, wciąż targający walizkę Dvortsova, zinfiltrował doki pilnowane teraz przez Carabinieri, odnalazł teczkę i się zwinął, po drodze zgarniając ogłupiałego Eresa.

Na orbicie nie działo się wiele lepiej. Terrence Weber (Dieter Diesel) odkrył powód, dla którego RT Kobal Aizdar odmówił skanowania planety. Istvanianie się do niego szybko dobrali. Jedynie poświęcenie i ogłada Webera oraz poczucie odpowiedzialności i gniew Aizdara pozwoliły na przełamanie psychologicznych więzów narzuconych przez Istvy. Ród RT Aizdar sprawdził, odkrył i oczyścił z Istvowych "gwarantów" Pax Behemoth i rozpoczął intensywny zwiad elektroniczny Okręgu Centralnego i reszty planety Farcast, przesyłając dane Jaguarom. Niestety, w podróży powrotnej na planetę, Weber, śmiertelnie osłabiony przez implant Volitor, padł ofiarą Istvaniańskiego zamachu. Cudem przeżył i wylądował w szpitalu. Tamże, Teslohm, Ann "Pistol" i wynajęte draby już czekały, by się nim należycie "zająć".

Na ratunek Turbodieslowi rzuciła się część jego towarzyszy. Matuzalem, Blaine i Morgenstern namierzyli miejski szpital i przeprowadzili szybką, w miarę cichą i skoordynowaną akcję. W miarę, gdyż ledwo co usunęli bądź zwiedli wynajętą (bądź lokalną) obstawę i zgarnęli Diesla, przebywający w obiekcie Istvanianie zwietrzyli swąd i ruszyli w pościg - perfidnie angażując weń nie tylko siebie i swoich drabów, ale stawiając na nogi chyba wszystkich Carabinieri w okolicy. Mimo to, jakimś cudem (i z wydatną pomocą pewnego pijanego taksówkarza), ekipa dotarła do favelas gdzie cały pościg, delikatnie mówiąc, wkurwił lokalne gangi. Carabinieri nie mieli zamiaru ryzykować masakry. Jedynie Istvy i ich draby nie odpuszczali - ale szybko ugrzęźli w chaotycznych strzelaninach z tubylcami. W tym czasie, Jaguary czym prędzej dojechały na skraj miasta, gdzie czekai już na nich towarzysze z Valkyrie Sky Talon. Późniejsze plotki głosiły, jakoby z całej rzeźni w favelas wyszli tylko dwaj. Wiadomo było, kto.

Kiedy Turbodiesel był ratowany ze szpitala (o ironio), Pan Jones i Patrice LeMans (jak kazał się teraz zwać Poświeć) zlokalizowali Miguela w głównym areszcie Carabinieri. Dzięki odpowiednim, naprędce zmontowanym papierom i przykrywce, udało im się jakoś wykaraskać Gelmirańczyka z opresji, "przejmując" go w imię władz Adeptus Terra. Zanim Karabinierzy się spostrzegli, ci byli już na skraju miasta i sprowadzali transport. W samą porę dla ściganych.

Już w bazie, Morgenstern natychmiast operował Turbodiesla, usuwając mu z czaszki implant Volitor i stabilizując stan eks-komisarza. Mimo to, leczenie powikłań po killswitchu i katastrofie w kosmoporcie miało zająć następne siedem dni.

Było blisko. Jaguarom udało się osiągnąć wszystkie zaplanowane cele, zapuścić sondy, pozyskać dowody, udaremnić sabotaż Pax Behemoth a nawet natknąć się na poszukiwanych. Nie obyło się bez strat - Brutal Deluxe byli po obstrzałem mediów. Niektórzy członkowie byli uznani za terrorystów. Jeden z czołowych członków Operacji Starscream ledwo przeżył i był "out" na cały tydzień. Istvanianie wiedzieli o nich już wszystko. Kim byli i gdzie byli.

Sejan wyłuszczył reszcie Brutali całą sytuację. Komendant bazy natychmiast zwołał wszystkich pozostałych najemników i postawił w stan gotowości. Ustanowiono nowe patrole, zastawiono pułapki i wzmocniono fortyfikacje. W samą porę.

Dwa dni później zaatakowali.


19:00 czasu lokalnego.

Kiedy było już ciemno, patrol Brutali w największym oddaleniu od bazy w kanionie natknął się na bandę uzbrojonych ludzi. Natychmiast doszło do strzelaniny, w następstwie której wszystkie patrole czym prędzej cofnęły się za umocnienia. A za nimi postąpił nieprzyjaciel. I zaraz potem ugrzązł.

Przez pierwsze cztery godziny bandy obszczymurów, niedorajdów i przychlastów pakowały się wprost na pułapki, miny i w strefy śmierci, prosto pod lufy obrońców. Ich uzbrojenie, przynależność i wyposażenie to był totalny miszmasz. Prymityw, samoróbki, fanty z kradzieży i przemytu, sprzęt klasy substandard i zdegenerowany do kiepskiej jakości standard. Ale mieli tego od zasrania, a ich samych też było wielu. Szli w grube dziesiątki, pewnie sporo powyżej stu. Lokalne draby, najmici, banditos, gangerzy z favelas, więcej niż parę drużyn z EP. Ci ostatni odznaczali się zdecydowanie większą jakością w boju, jednak ginęli w masie leszczy. Mimo to, ich obecność była zaskakująca - czyżby EP się odwróciło wobec BD? Czy też Istvanianie mieli u nich wtyki? Skusili ich wizją uzbrojenia, amunicji? Bo tych mieli w bród. Kiepskie gnaty, ale automaty. I od zasrania amunicji i prostych materiałów wybuchowych.

23:00

I tak też przez cztery godziny cała cholerna okolica grzmiała wystrzałami i wybuchami. Morale leszczy załamało się już przy pierwszym szturmie. Ich liczebność szybko topniała. Niektórzy wiali już w pierwszej godzinie, ale tych zdejmowali snajperzy. Partyzanci z EP byli bardziej zmyślni, stopniowo łamiąc kolejne pułapki i killzone'y, korzystając z dywersji jaką zapewniała hołota. Jednak ich działania były skutecznie kontrowane, a ich własne straty szybko rosły.

23:15

W pierwszym kwadransie piątej godziny, Sejan miał już dosyć. Ugadał się z szefem regularnych Brutali. Pod ich intensywną osłoną ogniową rozproszył Jaguary na wszystkie strony. Agenci Tronu, korzystając ze swojego fantastycznego uzbrojenia, szkolenia i wsparcia BD dosłownie wpierdolili się w grzęznące masy frajerów. Zaczęło się dziesiątkowanie.

23:30

Istvanianie tylko na to czekali. Oznajmił to narastający, zwielokrotniony gwizd. Salwy lecących po wysokiej paraboli, dalekosiężnych rakiet runęły na cały kanion. Dwanaście eksplozji mocnych ładunków fycelinowych kruszyło skały, zmiatało ludzi, wybijało kratery i wznosiło tumany pyłu. Zamieszania, jakie nastało u frajerów nie można było opisać. Nawet Brutale byli zaskoczeni.


23:40

Muzak: Black Ops 2 - Future Wars



Dwa rozpędzone pickupy przebijały się przez chaszcze i nierówności polnej drogi, brnąc przez tumany pyłu... i rozjeżdżając okazyjne ciała poległych. Pasażerowie już strzelali. Z okien, z paki, z szyberdachu. Za nimi dwie ciężarówki, też wypchane "fokami".

Ludzie, którymi te maszyny były wypchane, byli o pół klasy lepsi od mięsa armatniego, które rzucono na pierwszy ogień. Gangsterzy, nieco lepsi najemnicy, weterani tych pośledniejszych band. Mieli lepsze rozpylacze, lepsze blachy i lepsze petardy. Byli dobrze opłaceni. I pełni żądzy mordu i chwały. Usrać Brutal Deluxe na ich własnym terenie... to było coś! Każdy jeden z nich myślał teraz o swojej karierze, o renomie jaką dostałby za udział w zgładzeniu całego oddziału najlepszych najemników w Calixis i przyległościach. Po zmiękczeniu i zdezorientowaniu hordami łachmytów oraz salwie rakietowej, oni mieli się wbić szturmem do bazy, with guns blazing, i skasować kogo się dało - a potem zainkasować premię za każdą głowę, cogitator, teczkę dokumentów i dataslate.

Ich marzenia zostały brutalnie rozwiane, kiedy pędzący na złamanie karku pierwszy samochód wjechał na czołowe z nadciągającym z naprzeciwka... transporterem opancerzonym. Chimerą nieco szarpnęło. Z przodu pickupa zrobiła się harmonijka. Poduszki powietrzne uratowały tych w kabinie. Ci na pace wylecieli jak z procy, gnąc się i łamiąc jak szmaciane lalki na glebie, "blokadzie" i okolicznych kamieniach. Boczne lufty BWP otworzyły się. Pojawiły się w nich lufy, które upewniły się co do losu uczestników wypadku. A Chimera ruszyła znów, wjeżdżając prosto na samochód - miażdżąc go, kierowcę i pasażerów. Drugi wóz ostro wyhamował, stając bokiem i wyrzucając własne "foki". Tych zaraz usmażyły gęste smugi z frontalnego, ciężkiego Flamera Chimery. Wóz również zajął się ogniem i podzielił los towarzysza, przejechany przez pancernego potwora.

Ciężarówki zatrzymały się. Pasażerowie wyskakiwali. Dużo ich było. W sam raz dla wszystkich. Flamer huczał dalej, a zawtórowały mu Multilaser oraz ciężki Stubber "Bulldog". Napastnicy próbowali odgryzać się ogniem i granatami, ale nie mieli szans. Ledwo parę chwil później z ciężarówek zostały płonące wraki, a w ślad za próbującymi się oddalić i ogarnąć najmitami ruszyli profesjonaliści.

Żaden z gnojów nie uszedł z życiem tej nocy. Morgenstern zawrócił wóz, a Matuzalem, Falker i Lezer dalej obsługiwali broń pokładową.

+++

23:42

W tym samym czasie, z innej strony nadjeżdżały dwa zgoła inne pojazdy. Duże, terenowe wozy o lekkim pancerzu. W zasadzie kołowe "pociągi" - dwa wagony na kołach, ciągnięte przez "lokomotywę". Przerobione, stare wojskowe wozy typu MASH. Na dachach wagonów były niespodzianki - lekkie lasdziałka. To było już coś. Bez trudu rozwalały kolejne przeszkody i zewnętrzne fortyfikacje. Z luftów i okien grzmiały automaty. Polała się pierwsza krew Brutali.

Wozy rozdzieliły się. Po kilkunastu minutach dojechały do bazy BD, zajeżdżając od dwóch stron. Ich lasery były wystarczająco mocne by napsuć Brutalom juchy, a pancerze i sam pęd potężnych silników wystarczająco odporne na ostrzał z broni ręcznej. Mimo to, nie dojechały. Pierwszy z wozów wpieprzył się na miny. Mocne, przeciwpancerne, programowane. Kilka sztuk. Ich Duchy Maszyny były bardzo zmyślne. Nie zdetonowały się tylko na "lokomotywie". Pozwoliły jej przejechać pierwsze metry, po czym dosłownie rozpruły podbrzusza wszystkich trzech części wozu. Ludzi w środku musiało zmasakrować. Dzieła zniszczenia dopełniło kilkanaście pocisków RPG z głowicami Inferno.

Drugi wóz znacznie zwolnił, widząc los pierwszego. Skierował ogień laserów na drogę. Za późno. Cieżarówka już wpadła na miny. Tym razem kilka eksplozji rozerwało ją na kawałki. Wagonami zajęły się Jaguary. Prosto w otwierający się luk jednego z nich wpadła rozpędzona, naostrzona śmierć - Valeria. W ciasnym, ciemnym wnętrzu wagonu wrogowie nie mieli szans. Z drugiego już wysypywali się najemnicy, prosto po śmierć. Drugi laser został wyłączony paroma celnymi strzałami z rusznic przeciwsprzętowych przez Brutali, a wysiadający zostali powitani przez kule i granaty tandemu Mordax - Zak. Psyker poprawił jeszcze swoją potężną piromancją, spopielając nieprzyjaciół i efektownie detonując ich środki transportu.

+++

0:28

Istvy nie odpuszczali. Nie mieli w zwyczaju. Toteż, kiedy tracili kontakt z "oddziałami szturmowymi" z wozów, słali kolejne pojazdy. Jednym z nich był istny relikt czasów antycznych, acz wciąż popularny na pogranicznych światach - helikopter. Ten był spory, o dwóch głównych rotorach. Ani chybi wojskowy transporter. Z demobilu, gdyż nie miał uzbrojenia i był restaurowany. Nic to. W środku siedziała cała powiększona drużyna drabów. Dano im najlepszy sprzęt - pełne pancerze Flak, las-karabiny i wyrzutnie RPG. Byli niebezpieczni - zdolni zadać Brutalom straty w odpowiednim miejscu i momencie. Mieli jednak słabe punkty. Ich pojazd nie miał uzbrojenia. Ostrzał z otwartych włazów nie rekompensował braku. Ponadto, był cholernie powolny. W sam raz, by trzech dobrych snajperów mogło na spokojnie się zabawić. Sejan, Cotant i Blaine eliminowali jednego pasażera po drugim, rywalizując ze sobą o ilość ustrzelonych głów. Dopiero kiedy przetrzebieni "desantowcy" ostatkiem sił zamknęli włazy, snajperzy skupili ogień na rotorach i kokpicie. Mimo, iż helikopter próbował zwiać, to daleko nie uleciał. Razem z wrzeszczącym wniebogłosy towarem rozbił się na skałach.

+++

1:46

Ostatnim znaczącym, wehikułowym epizodem tej nocy był atak szybkiego łazika typu Outrider. Pasażerowie z radością obdarowywali przyszpilonych obrońców granatami i seriami smug z automatycznych laserów. Zamontowane na dachu lekkie lasdziałko patroszyło stanowiska obronne i dziurawiło zapory z Flak-dykt. Ich radosny, wyjący i roześmiany rajd został brutalnie powstrzymany przez jednego z Brutali - Corteza. Przywdziany w swój ciężki pancerz wspomagany, podziurawił opony, silnik i podwozie łazika serią szybkich, plazmowych pocisków. Strzelec na wieżyczce dojrzał go i wystrzelił. Spudłował. Miał tylko jedną szansę. Jego kiepski laser z odzysku potrzebował parunastu sekund na schłodzenie. W tym czasie plazmowy strumień na maximalu usmażył go razem z gnatem. Pozostali rzucali wyzwiskami i nakurwiali z laserów. Nic nie mogli zrobić komuś w ciężkiej powerce. Cortez rozpędził się, dopadł do łazika i złapał go za podwozie. Z wizgiem serwomotorów i rykiem wściekłości, przewrócił cały wóz razem z oniemiałymi pasażerami. Ktokolwiek przeżył nagły upadek na łeb, na szyję i przygniecenie, nie pożył długo. Wóz już stawał w płomieniach z rozbitego silnika i potężnego gorąca po ostrzale plazmowym.

+++

2:15

Istvaniańskie zęby zostały stępione. Wściekłe, nieskore do godzenia się z porażką oczy po drugiej stronie świecących monitorów łypały po ekranach. Wreszcie, po soczystej wiązance, wydały ostatnie rozkazy i wyłączyły maszynerię.

Kolejne dalekosiężne rakiety spadały na cały kanion. Zdemoralizowani, zdziesiątkowani i zdezorientowani napastnicy miotali się, przyszpileni przez Brutali, uderzani przez własny omyłkowy ostrzał rakietowy i po kolei eliminowani przez Jaguary. Paru z nich szybko przesiadło się do wciąż cudem nietkniętej Valkyrie, poderwało się w powietrze i ruszyło na polowanie.

+++

2:49

Kilka kilometrów (i kilka salw rakietowych) dalej dorwali winowajcę ostrzału. Samobieżna wyrzutnia rakiet dalekiego zasięgu, mniej znany model, nie w standardzie Departamento Munitorium - za to powszechny w siłach PDF. Nosił wyraźne oznaczenia FAP-F. Czy to oznaczało, że Istvanianie skaptowali również Armię? Nie. Niemożliwe. Nie było żadnego wsparcia w okolicy. Tylko ten wóz i jego załoga. Ani chybi dezerterzy, którzy jakimś cudem podprowadzili własność planetarnego rządu. Ciekawe było, jak to zrobili... i jak bajońskie sumy oraz nowe dowody osobiste musieli od Istv dostać. Nic to. Trafiła kosa na kamień.

Wypstrykał się z rakiet, więc nie mógł nic zrobić poza z góry skazaną na porażkę próbę ucieczki. Parę minut później, stojący w płomieniach wrak eksplodował. Nikt nie uciekł.

+++

7:18

Świtało. Pierwsze promienie słońca oblewały złotem i szkarłatem pobojowisko. Zasnuwały je gęste obłoki czarnego dymu, skupione w samym kanionie. Okoliczna zielenina (czy też raczej "żółcina") zajęła się ogniem, pokrywając całe ary ziemi zwęglonymi resztkami. Wciąż gdzieniegdzie tliły się spore ogniska, głównie skupione na pobitewnych resztkach. Powietrze dusiło smrodem dymu, spalenizny, kordytu, ozonu i innych woni.

Gdzieniegdzie wciąż padały pojedyncze wystrzały i serie. Okazyjnie dochodziło do ostrzejszych wymian ognia. Valkyrie przelatywała powoli, niespiesznie, z miejsca na miejsce. Dziobowy ciężki bolter raz po raz huczał krótkimi seriami, a szczekaczki oznajmiały pozycje wrażych niedobitków.

I tak cały dzień. Bo paru łebskich chłopaków z EP nie chciało odpuścić. Próbowali się chować i grać w ciuciubabkę.

To był ostatni dzień w ich życiu. Nikt, kto wkurwi Brutal Deluxe nie pożyje długo.


Muzak: Black Ops 2 - Searchlight



Następnego dnia można było ogarniać burdel. Oprócz sporego ubytku w amunicji i materiałach wybuchowych, to baza BD przypominała najstarsze favelas. Wszystkie zewnętrzne fortyfikacje w kawałkach. Wewnętrzne, w tym bazowe budynki ze skałobetonu i flakdykty podziurawione, poszarpane i osmalone. Dwunastu najemników zginęło, trzydziestu zostało rannych w lekkim bądź poważnym stopniu; jedynie pozostałych dwunastu uniknęło obrażeń. Jaguary się trzymały nieźle - każde odniosło mniej lub bardziej lekkie rany i uszkodzenia; nic, czego pierwsza pomoc i rutynowa reperacja nie połatałaby. Pojazdy nie ucierpiały.

Nikt z przeciwników nie uszedł z pola bitwy. Zaawansowane skanery, wraża nieporadność i dokładne mapy okolicy pozwoliły dorwać wszystkich uciekinierów. Ostatecznie, pokotem legło ponad trzystu. Rannych dobijano. Sześciu uciekinierów wzięto do niewoli, przesłuchano i odstrzelono.

Były to różnego rodzaju społeczne męty, których Istvy znały i kontrolowały pieniędzmi i fantami. Partyzanci z EP byli z lokalnej komórki. Otrzymali ofertę "last minute" - mnóstwo broni, w zamian za akcję przeciw BD. Innych komórek Istvy nie przekupiły. Za daleko. Mimo to, wieść o tej nieudanej akcji (i masakrze partyzantów) obiegnie Pueblas całkiem szybko - mimo braku świadków. Każdy durny skojarzy głośną bitwę z nagłym wyparowaniem lokalnych kolegów.

Ze świata doszły dużo czarniejsze wieści. BD nie tylko zostało obsmarowane w Imperialnym Mieście i prawie zmiecione z powierzchni Farcast... ale też zostało upokorzone. Podczas gdy kanion był atakowany przez szubrawców, inne, zdecydowanie lepiej uzbrojone i zorganizowane grupy atakowały... Dynastię Machenko, głównego najemcę Brutali. Zgromadzone raport i pikty wskazywały bez żadnych wątpliwości na Istvanian - napastnicy byli ichnimi Gwardzistami, tymi samymi, z którymi Jaguary biły się w Tricorn. A dowodzili nimi charakterystyczni komandosi - nie kto inny, jak Gaston Weller oraz "Warchild".

Przyjebali w Machenko tak mocno, jak się tylko dało. Straty w armsmenach, cywilach, budynkach i pojazdach. I, co najgorsze, sabotowali trzy z szesnastu machenkowych stacji wiertniczych, a także wysadzili w cholerę regionalną składnicę tranzytową wydobytego promethium. Setki milionów geltów poszło się jebać. Jako, że ochrona tych stacji miała być pod nadzorem BD, sytuacja wyglądała bardzo nieciekawie. Media już huczały. Wystąpił nawet sam El Kang, zapowiadając natychmiastową interwencję rządu w tej sprawie.

Komendant bazy, kapitan Vance Nikeos, podjął szybką decyzję. Baza miała zostać ogołocona z fantów i opuszczona. Jaguary miały udać się na "misję głębokiego rozpoznania" - czyli zapaść się pod ziemię, ukryć i przycupnąć w jakimś odpowiednim miejscu. W tym czasie, ocalali Brutale mieli zamiar relokować się do rejonu nadzorowanego przez Dynastię i Munitorium, celem "redukcji strat". Kontrakt wciąż obowiązywał. A Nikeos teraz musiał trafić na dywanik. Był wkurwiony, ale nie okazał gniewu wobec Jaguarów. Wiedział, że winę ponosił kto inny. Na razie jednak Brutale nie mogli dalej wspierać Operację Starscream.

Wszyscy wzięli się do roboty. Trzeba było wypatroszyć bazę, zgarnąć sprzęt i łupy, pogrzebać swoich, spalić tamtych, spieprzać w podskokach zanim na kanion zwali się kawaleria z Armii bądź Milicji.

Śmierć partyzantów z EP na pewno odbije się echem w organizacji. Pytanie, czy jej członkowie - jak Paulina Legrand, szpion "Che" czy sama Eguzkine będą na tyle zmyślni, by przejrzeć Istvaniański spisek i na tyle wyrozumiali, by puścić to płazem wobec BD. Wciąż nie było z nimi żadnego kontaktu - ale nie można było na to liczyć. Minęło raptem kilka dni. Trzeba było dać im czas.

Jak się przypadkiem (podczas palenia zwłok) okazało, część zabitych drabów miała tatuaże Kasballiki. Matuzalem skontaktował się z Kazikiem, który był zaskoczony wiadomością. Wkrótce napłynęły nowe informacje - byli to ludzie Ivana Dvortsova, gangstera powiązanego z Kasballicą, któremu Eryk Smith i "blondyna" gwizdnęli walizkę. Kazik nic nie wiedział o walizce, ani o rzekomych koneksjach Dvortsova z Rathbone. Obiecał się przyjrzeć tej sprawie... i ukrócić ekscsy swojego "wasala".

Akolici Matuzalema siedzieli cicho. Istvanianie najwidoczniej ich jeszcze nie wykryli... bądź nie mieli środków na zajęcie się nimi w tej chwili.

Analiza danych zebranych przez Zigfrida Marrkena, narada z Jednostką 13 czy przyjrzenie się walizce oraz listom przewozowym z doków musiało poczekać. Trzeba było czym prędzej umknąć obławie rządowych, wynaleźć sobie nową kryjówkę i rozbić nowy obóz.

A na horyzoncie był już kolejny problem - komunikat od RT Kobala Aizdara. Zwiad elektroniczny z Pax Behemoth był bardzo niemile widziany przez FAS-F. Oficerowie floty nakazali Aizdarom natychmiastowe opuszczenie systemu pod groźbą uznania za "kryminalistów". Powołując się na papiery i prawa Rogue Traderów, Seneszal Aizdarów wynegocjował trzy dni na domknięcie spraw handlowych i aprowizacyjnych. Jeden już minął, więc zostały dwa. Teraz Aizdar... i Jaguary... mieli dylemat. Pax Behemoth był wystarczająco potężny, by wziąć się za łby z niedorobami z floty systemowej. Za cenę uszkodzeń (oraz pewnego ryzyka klęski), RT był w stanie wyeliminować zagrożenie i kontynuować pracę dla Operacji Starscream. To jednak na pewno byłoby... niedyplomatyczne. Mógł też poddać się nakazom floty i opuścić Farcast, pozostawiając Jaguary bez zwiadu z orbity... i bez ewentualnego transportu.
 
__________________
Dorosłość to ściema dla dzieci.

Ostatnio edytowane przez Micas : 05-02-2017 o 18:45. Powód: Poprawki
Micas jest offline  
Stary 21-02-2017, 19:34   #89
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
- Bracia w wierze! Po cóż ten rozlew krwi?! Porzućcie wasze materialne żądze! Porzućcie wasze pragnienia bogactwa! Miejcie wiarę! Wiarę! Porzućcie swoje niegodziwe życie! Nie widzicie, że... nie macie racji!!?

- Próbujecie stawiać czoło wiernym sługom Imperatora! Walka z prawymi ludźmi źle robi dla duszy! Zawróćcie z niewłaściwej drogi! Zawróćcie i żyjcie godnie, walcząc za Imperatora, Pana naszego!

- Nie dajcie się omamić obietnicą łatwych bogactw! Czyż nie widzicie że tutaj grasuje tylko śmierć i nędza?! Zginiecie marnie! Nic po was nie pozostanie! Nawróćcie się! Nawróćcie się póki jeszcze jest czas! Póki jeszcze nie padło na was spojrzenie Śmierci!

- Módlmy się! Módlmy się za naszych, braci którzy zbłądzili! Którzy nie widzą świetlanej drogi ku Imperatorowi! Współczujmy im! Współczujmy i okażmy miłosierdzie zadając im szybką śmierć!

- Nie widzicie, zagubieni bracia?! Nie widzicie miłości jaką pawamy do was?! Nie widzicie miłosierdzia jakie wam okazujemy?! Ileż cierpienia moglibyście odnieś, a my posyłamy was przed oblicze Imperatora szybko, bez bólu! Nie znęcamy się nad wami!


Obozowe szczekaczki ujadały przekrzykując strzelaninę, eksplozje i ryki maszyn. To Isaac Enoch wygłaszał swoje porywające kazania dla towarzyszy i wrogów. Subwokalem podłączył się do systemu nagłaśniającego i między kolejnymi wystrzałami ze swojego karabinu snajperskiego czy salwami z karabinku szturmowego zachęcał towarzyszy do walki i gromił przeciwników za ich brak wiary oraz grzeszne nastawienie do drugiego człowieka i świata.
I tak przez całą noc.
Przeplatane z pomrukiwaną melodią próbującą naśladować niebiański zaśpiew Astronomicanu.

Biorąc jednak pod uwagę zajadłość wroga, kazania Isaaca trafiły na jałową glebę. Wróg był zbyt pochłonięty żądzą wzbogacenia się i sławy, aby zrozumieć swój karygodny błąd! Nie mieli racji i dlatego ginęli! Nie stąpali ścieżką wytyczoną przez Zbawcę Ludzkości.

Ich strata.

Wielu z nim uświadomił to następnego dnia, kiedy w trakcie polowania na niedobitków, starzec wraz z kamratami patrolował okolicę Valkyrią. Wielu z nich usłyszało w swoich głowach pytanie "Czemu nie posłuchałem?", "Czemu nie podążyłem za Imperatorem?", "Po co przyjąłem tą ofertę?"
Biorąc pod uwagę, że wiadomości wybrzmiewały głosami ich samych, a w ich twarze były wycelowane lufy wielkokalibrowych karabinów i pistoletów, niektórzy nie wytrzymywali. Załamywali się.
Ale Agentów Inkwizycji to nie obchodziło.
Kto podnosi rękę na Inkwizycję niech lepiej modli się, aby uschła i mu odpadła, bowiem bardziej to litościwe od losu, który spotyka takiego głupca.


Prace nad rozbiórką obozu szły pełną parą. Astropata jednak nie mógł pomagać w pracach. Musiał zająć się przesłuchiwaniem jeńców, ale także wymianą informacji z Siemionem Kazikiem, bo wielu z pośród zabitych awanturników pochodziło z podległej mu organizacji.

Co gorsza obraz jaki się tworzył był bardzo dla nich niekorzystny. Cały atak, aroganckich furiatów, był tylko dywersją, aby Istvanianie mogli przeprowadzić atak na Dynastię Machenko. Pomimo zwycięskiej obrony fortu po planecie poszła fama o tym, że Brutale nie dosyć, że są potencjalnymi terrorystami (to następstwo schwytania Corteza) to jeszcze nie wywiązują się ze swoich kontraktów.

Dla Matuzalema była to kwestia drugorzędna. On i tak nie opuszczał cienia. Taka czy inna sława, była dla niego obojętna, póki nie przeszkadzało to wypełnieniu zadania. Ale teraz... teraz mogło się to okazać upierdliwe.

Z prostego powodu, koniecznym się stało odłożenie na bok oznaczeń Brutali, w przypadku działania w mieście. Zamykało to pewne drzwi.
Ale również wskazywało inne, te na które dotąd nie zwracano uwagi.
Planetarne media były poważnym środkiem do zatruwania życia przeciwnikowi... Były kontrolowane przez Rząd i ważnym było czy nagonka na Brutali została narzucona z góry... czy bezpośrednio wyszła od Spamiętywaczy?

Tak czy tak Matuzalem miał parę rzeczy do zrobienia. Przenosiny i założenie nowej kryjówki postanowił pozostawić bardziej doświadczonym w tych sprawach członkom drużyny. On musiał powrócić do Miasta i rozmówić się z Baronem Kasballiki.


Zdążył już wysłać telepatyczny przekaz do Nadzorcy, aby postawić ją i Posłańca na nogi. Wybadanie kleru, ich postawy wobec El Kanga i ich koneksji nabrało dużo wyższego priorytetu. Najwyższy był jednak taki, aby pilnowali samych siebie. Również grupa sabotażystów, która przetrwała brawurowe odbicie Turbodiesla i obronę fortu dostała takie polecenie.
Formalnie byli aspirantami Brutal Deluxe i mogli udać się z resztą najemników na terytoria Dynastii Machenko lub przerzucić się na inną przykrywkę. Pozostawała też kwestia jak Ministorum przyjmie gierki El Kanga i Rathbone. Tak czy tak drużyna od mokrej roboty miała póki co pozostać w odwodzie i ubezpieczać akcje pozostałych Agentów Tronu.
 

Ostatnio edytowane przez Stalowy : 01-03-2017 o 21:50.
Stalowy jest offline  
Stary 25-02-2017, 17:20   #90
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację


Gniew znajdzie ujście. Nienawiść cel. Pięść zostanie wzniesiona w słusznej pogardzie. Prawy wyprowadzi cios w niegodziwe serca. Za ząb - tysiąc zębów. Za oko - morze krwi. Zatraćcie wszelką nadzieję...


W binarnym kancie nie było liń, ani kolorów. Nie było w nim ludzi, ani słów… Nie było niczego co można spotkać w świecie… ale mówił o tym wszystkim… i znacznie więcej, a umiejętny techkapłan potrafił dostrzec wzór. Morgenstern należał do wybitnych i on już nie widział symboli zer i jedynek. On widział te linie. On widział tych ludzi. Widział ich słowa. Nici ciężko szyfrowanych pasm vox łączących zdrajców ludzkości. Nawet nie rozumiejąc wszystkich szeptów jakie duchy maszyn sobie przekazywały był w stanie po kolei znaleźć ich wszystkich. I przekazać akolitom. Wszyscy szybko, ale ostrożnie, zajmowali pozycje. Wszyscy się przygotowywali aby wyeliminować ich jednocześnie. Gdy tylko rozpocznie się akcja. Ale to miało jeszcz chwile potrwać.


Cisza przed burzą w końcu osiąga punkt kulminacyjny. Tak było i tym razem. Durran był już w środku. Jego twarz była inna. Jego strój inny. Jego przykrywka inna. Teraz był Mordimerem, podstarzałym pielęgniarzem w szpitalu. Biały fartuch i nieludzko ciężki, krótki karabinek laserowy pod nim. Do tego długi nóż i pałka szokowa. Kilka granatów i parę gadżetów.
- Dostrzegli nas! Jefrey dostał! - padło na ich szyfrowanych voxach, to dowódca komórki Fatal Mistake.
- Zaczynamy - wydał polecenie Matuzalem, wiedząc, że już nie ma sensu przedłużać.
Durran zaklął. To za szybko. I stracili element zaskoczenia. Cóż… została mu jedna ostatnia przyjemność. Wydał polecenie maszynom w binarnym kancie i kanały vox których używali ich wrogowie zalały kilkunastokrotnie nałożone na siebie dźwięki ostrego kriegańskiego porno z udziałem wielu mężczyzn, jednej kobiety, konia i świni. Było to przygotowane już wcześniej i trochę im zajmie pozbycie się go, a nawet wtedy na okazję czekały dwa kolejne bonusy tego typu.

* * *

Ruszyli. Obaj. Matuzalem z dachu, Durran z dołu. Psyker prowadził ich obu pozwalając unikać większości zagrożeń podczas gdy na zewnątrz rozpoczęły się już walki. Snajperzy i obserwatorzy Istvaan zostali zaatakowani z półzaskoczenia przez przygotowane wcześniej oddziały… ale to nie była ich walka. Tamci znali swoje zadania. I byli gotowi oddać życia za nie. Matuzalem z Durranem mieli wyciągnąć Diesla.

- Mi camrade… trzymaj się - wyszepnął binarnym kantem heretek dobywając samorobnego potworka, zbyt nieporęcznego dla kogoś o ludzkiej sile. Szybkimi, wprawnymi ruchami skręcił go z lufą i podłączył przewodem zasilającym do zespołu baterii które miał na plecach. Ta broń była obrazą dla omnissiaskiego kredo, a duchy maszyn zostały zwiedzione na tyle sposobów, że co zagorzalsi techkapłani z łatwością uznaliby, że jest daleko za granicą jakiegokolwiek odkupienia. Karabinek raczej nie dotrwa nawet do końca tej potyczki, a o celności już na średnim zasięgu można jedynie pomarzyć, ale siła penetrująca i szybkostrzelność ustępowały jedynie multilaserowi… Broń doskonała w tych warunkach.


* * *

- Nie ma jak. Przechodzę przez nich - zakomunikował Durran gdy jeden z forteli się nie udał.
Istvaanie powoli i ostrożnie wchodzili przez drzwi którym heretek przed chwilą wyłamał zamek.
- Czekaj na sygnał. Koordynaty zero-siedemnaście… teraz!
Durran wychylił się zza winkla i oddał serię. Doskonałą. Celną. Śmiertelną.

* * *

Oberwał. Kopnięcie na tors, od boku. Potężne. Miotnęło nim w ścianę. Wypuścił karabin, nim zdołał wstać oberwał ciężką pałką szokową przez łeb. Aż zabrzęczało. Nim się ogarnął krótka seria wżłobiła mu się w bok. Bolałoby. Jak sam skórwysyn. Ale podczas gdy odbudowywano ich w pałacu Tricorn założono blokady. Teraz Durran był jeszcze mniej ludzki niż wcześniej i poczucie bólu było mu obce. Ale w głowie wciąż brzęczało.
- Pieprzony frajer! - warknął Istvaan który przed chwilą stracił dwóch towarzyszy i splunął na zataczającego się Durrana, myśląc, że on już dogorywa. Dopiero po półsekundzie otworzył szerzej oczy i zrozumiał, że to nie koniec, a brak ciężkiego pancerza jego przeciwnik nadrabia samemu będąc pancernym. Pałka szokowa huknęła. Drugi raz i trzeci. Za czwartym razem się nie udało. Durran warknął łapiąc głowicę w gołą dłoń. Łuki elektryczne tańczyły po jego ciele, ale on je ignorował. Krótkie, cienkie ostrze mignęło. Wbiło się pod pachę przeciwnika, zatoczyło lekki łuk odcinając serce od aorty. Kopnięciem posłał go na ścianę łamiąc mostek, żebra i kręgosłup… tak to miało wyglądać i już wyglądało w zamyśle Durrana, ale bydlak miał lepszy refleks niż przypuszczał. Wypuścił pałkę i uniknął śmiertelnego pchnięcia. Już po sekundzie sam miał w ręku ostrze długiego noża. Trzymał je z wprawą i umiejętnościami. Durran szybko stwierdził, że to starcie zajmie zdecydowanie zbyt dużo czasu. Nie powinien był dać się związać w walce wręcz. No trudno.

Frag upadł na ziemię pomiędzy nimi. Istvaan otworzył szerzej szare oczy i rzucił się do ucieczki, ale za nim poszybował kolejny. Morgenstern rzucił się na ziemię i odwrócił plecami do granatu. Nikt normalny by tak nie zrobił, licząc raczej, że cudem nie dostanie odłamkiem, ale heretek wierzył w swe pancerne trzewia. Ciało jest słabe. A pancerz na plecach lepiej go wspierał. Huknęło. Ktokolwiek nie wiedział, że coś się dzieje już nie miał wątpliwości. Sekundę później druga eksplozja. Durran wstał jak z katapulty, karząc potężnej serwobionice w jego ramionach wyrzucić go w górę. Otworzył szerzej oczy gdy zdał sobie sprawę, że przeciwnik jeszcze dycha. Był szybszy niż się spodziewał i wybiegł z obszaru zero, gdzie śmierć była natychmiastowa.
- Nie mam czasu! - warknął do siebie. Chwycił karabin, a gdy przeciwnik obejrzał się by wypalić serię jeszcze leżąc Morgensterna już nie było.
- Czarni! - zawołał na voxie odruchowo chcąc zameldować towarzyszom co się stało, ale gdy tylko włączył go odpowiedziało mu końskie rżenie i kriegańskie jęki…

* * *

Celine kroczyła jak kot. Pochylona, czworonożna… przewodami wentylacyjnymi, tunelami technicznymi, sufitami, wszystkim… Dwa krótkie Kły - jej wierne, zakrzywione ostrza, towarzyszyły jej każdemu krokowi. Miała swoje zadanie. Miała cel. Tym celem był psyker. Nie znała go. Nigdy nie widziała na oczy. Ale teraz ten psyker koordynował ruchy wrogów. Dzięki niemu działali jak jeden organizm, a nie powinni. Mieli pierzchać i popełniać błędy. Mieli wchodzić sobie w drogę i nieregularnie rozmieszczać swoje siły. Dlatego dostała to polecenie.

Dotarła.

Kratka przewodu wentylacyjnego zabrzęczała z mocą gdy upadła na ziemię. Czterech komandosów chroniących psykera w masce zaraz się obróciło i wzięło otwór na muszkę. Ale Celine była ponad to. Była lepsza niż oni i to był tylko fortel. Gdy kratka opadała ona już czekała z drugiej strony sali. Wyskoczyła z cienia jak kot. Jak śmierć we własnej osobie. Dwa granaty dymne poszybowały wysokim lobem, a ostrza zatańczyły przecinając wnętrzności pierwszego ze strażników. Nim ktokolwiek zdołał się zorientować co się dzieje granaty wybuchły, ogarniając pokój w nicości. Nie mogli strzelać. Psykerowi brakło umiejętności by ich sprawnie poprowadzić. Zginął wśród szarej ciemności i nawoływań, przekleństw i gróźb ludzi którzy mieli go chronić.

Nim dym opadł Celine już nie było i zgłaszała Matuzalemowi wykonanie zadania.
- Teraz zdrajcy dopiero poznają czym jest prawdziwa ślepota...
* * *

~ Nie przejdę! Znajdź mi alternatywną drogę! ~ zawołał Durran na łączy telepatycznym z ledwością unikając poszatkowania cholerną autokanoną. Spojrzał krytycznie na swoją dłoń, z której urwało trzy palce.
- Sukinsyny…
~ Nie mam teraz czasu ~ odpowiedział dowódca, sam zajęty ogniem i koordynowaniem działań mniej doświadczonych i sprawdzonych agentów tronu ~ Piętro niżej odmalowują ścianę ~ podpowiedział. Durran jeszcze nie rozjmiał jakie to ma znaczenie, ale zaufał towarzyszowi. Rzucił jeszcze jeden granat zaporowo i pobiegł w dół, po drodze zwęglając kolejnego przeciwnika, który mu się napatoczył nie mogąc się zorganizować teraz gdy nie mieli żadnej formy komunikacji…

Morgenstern dopadł do okna i zrozumiał. Wiszące rusztowania malarzy teraz łączyły zamknięte sekcje szpitala. W zecydowanie zbyt małej oddali słyszał syreny. Karabinierii nadjeżdżali. Skomplikują sytuację. Szybko zameldował i wyskoczył na zewnątrz. Nie było czasu na pieprzenie się. Kładka nie była przystosowana do kogoś o jego wadze, ale musiała wytrzymać.

Nie wytrzymała.
Wypuścił z rąk karabin kurczowo chwytając się liny którą miał pod ręką. Sama siła bezwładności wyrwała mu przewód zasilający którym broń była podłączona do zestawu baterii których duchy teraz zaczynałuy się burzyć i gniewnie sypały iskrami.
- Źleźleźleźle! - powtarzał do siebie spadając. Lina nie mogła go utrzymać, więęc nie mógł powiesić na niej całego swojego ciężaru. Umysł pracował szybko. Gdy mijał okno sięgnął. Wybił okno i złapał się za parapet, potężnie uderzając w ścianę poniżej. Zakręciło mu się pod ceramiczną czaszką.

* * *

Po raz kolejny zatęsknił za plecakiem antygrawitacyjnym który miał wbudowany w plecy przed wydarzeniami na Tricorn, ale takiej technologii nawet inkwizycja nie potrafiła wynaleźć. Światy Lathe zazdrośnie strzegły swoich najlepszych kąsków.

Uprząż z syczącymi i plującymi iskrami, a teraz też niebieskim ogniem, bateriami wznosiła swój słuszny gniew pod ścianą. Zostawiona by się dopalic i zdechnąć w niełasce. Durran żałował, że nie mógł ich odpowiednio wygasić i pozwolić duchom maszyn w spokoju odejść w niebyt, ale priorytety były inne, a na wojnie są ofiary. Czasem to żołnierze, czasem cywile, a czasem duchy maszyn...

- Niech to piekło pochłonie! - zaklął szpetnie gdy przypomniał sobie, że cały czas ma na sobie uprząż antygrawitacyjną. Wystarczyłoby ją włączyć i przespacerowałby po kładce z gracją baleriny. A tak…
~ Wypadek. Jestem dwa piętra w plecy ~ zameldował Matuzalemowi. Psyker zaklął gdy to usyszał, ale heretek nie dosłyszał tego.
~ Dobrze. Zmiana celu. Przeciwnicy przegrupowują się jeszcze piętro pod tobą. Podaje namiary. Rozpędź ich.
~ Ajaj.

Ale nie wywiązał się z tego zadania. Podczas gdy przeciwnicy się przegrupowywali piętro niżej on przygotowywał zasadzkę, ale przerwało ją przebicie na voxach. Komuś udało się uciszyć kriegańskie porno. Natychmiast o tym zameldował i dostał polecenie by się tym zająć. Zbyt wiele zależało od dezorganizacji w szeregach przeciwnika.

Czasem pięść zostaje wzniesiona w słusznej pogardzie, ale musi się cofnąć i zająć się mniej doniosłymi zadaniami. Durran nie wziął więcej udziału w potyczkach, ale zaszył się i walczył z nieznanym techkapłanem (choć domyślał się, że to musi być Teslohm, bo nie sądził by mieli w swoich szeregach więcej tak uzdolnionych kapłanów maszyn).

Niedługo potem udało się odbić Diesla… Dalsza praca Morgensterna odbyła się już w bazie, gdy musiał usunąć mu z mózgu aktywowany volitor...
 
Arvelus jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:14.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172