Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-01-2017, 23:18   #204
Astrarius
 
Astrarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Astrarius ma z czego być dumnyAstrarius ma z czego być dumnyAstrarius ma z czego być dumnyAstrarius ma z czego być dumnyAstrarius ma z czego być dumnyAstrarius ma z czego być dumnyAstrarius ma z czego być dumnyAstrarius ma z czego być dumnyAstrarius ma z czego być dumnyAstrarius ma z czego być dumnyAstrarius ma z czego być dumny
Baryła i Edward

Baryła chwycił szcurzycę od tyłu, powstrzymał od zadania ciosu. Potężne ulfie łapsko całkowicie zakryło przegub ręki dzierżącej nóż. Babsko wierzgało jak koń, kopało ile sił w nogach. Edward rozbroił ją, choć było niełatwe coś wyrwać z tej szamoczącej się chudziny. Nie wiadomo, czy to przez to, czy przez słowa wielkoluda, kobieta zawisła bezwładnie. Może opadła z sił? W każdym razie obaj wrócili do kochersów.
-Załatwione? Świetnie. Zara… dycha jeszcze?- Pijus ze zdumieniem wysłuchał sugestii Baryły co do tego, żeby jeszcze jeńców nie zabijać.
-Zakładnicy? Konus, kurwa, szczypnij mnie, bo chyba źle usłyszałem.
-No szefie, nie jest to takie głupie. Poprowadzim z przodu, będą żywe tarcze.- Wielki pętelkowiec zachichotał.
-Jak niby tę śmieciówę poprowadzisz, jak odleciała?- Podłapał inny. Arni, zabandażowany i bardzo wściekły podbił do Baryły i sprzedał kobiecie kopa w brzuch. Kanalarka zawyła, zatrzęsła jak galareta i rzygnęła cuchnącą breją.
-Wiem, kiedy baba udaje. Hyhy, z doświadczenia.- Kuchcik mówił wesoło, ale w jego oczach błyskała żądza mordu. Następny cios miał sięgnąć szczęki.
Wtedy dzieciak zawył. Nie. Zaskrzeczał. Ten dźwięk był najbliższy żalom rozwścieczonej wrony. Arni rozszerzył oczy tak, jakby miał zaraz mu miały wypaść. Krzyk uwiązł mu w gardle. Rozpiął gorączkowo kubrak, potem rozerwał koszulinę. Pokazał wszystkim sieć wypalonych ran. Jakby okręcili mu klatę rozżarzoną stalową siatką.
-Kurwakurwakurwaa- Paplał spanikowany, klepiąc się rękami, próbując ugasić nieistniejący pożar. Jeden pętelkowiec wyciągnął pałkę, niepewnie, zamierzał się na trzymanego przez Konusa smarkacza.
-Konus, nie ruszaj się...
-Zostaw go! Pierdolony gusłomiot. Zostawcie!- Wrzasnął Pijus, któremu udało się zachować zimną krew. Zapadła ciężka cisza, przerywana jedynie sapaniem Arniego. Nic… już nic się nie wydarzyło.
-Dobra. Trzymajcie ich. Magazynek niedaleko. Mantred będzie wiedział, co z nimi zrobić.
-Na pewno? Ja mu w sekundkę kark przetrącę. - Powątpiewał Konus, któremu nie podobało się trzymanie za fraki czarosyna.
-Pewnie, próbuj. Najwyżej wyskoczy ci kutas na czole, albo co... - Pijus usiłował rozładować nastrój,ale średnio to wyszło.
-To ich zostawmy?
-A może ciebie Konus jeszcze zostawimy, żebyś ich popilnował? Tak, żeby nie poleźli gdzieś i nie skrzyknęli reszty? Nie cykorz.- Wielkolud dał za wygraną. Trzymał tylko dzieciaka tak, trzyma się bombę z prochu. Na szczęście kobieta szła o własnych siłach.
Edward z Baryłą tracili już rachubę ile idą. Czas się dłużył, każdy krok był tak ciężki, jakby brodzili po pas w bagnie. Arni milczał jak trup, powłócząc nogami na samym końcu. Reszta ekipy próbowała jakoś gadać, ale po kilku nieudanych próbach nastała cisza. Każdy co chwila oglądał się na chłopaka. Ten zwisał Konusowi z rąk, jak bezrozumny zezwłok. Po jakimś czasie jeden z pętelkowców przejął od Baryły babkę. Ona też była w zasadzie niegroźna, mruczała tylko pod nosem jakieś kołysanki.
-To już tu. Na tym rozwidleniu w prawo.- Powiedział Pijus, który się tak jakby rozluźnił. Drużyna odsunęła ukrytą w ścianie wnękę i przez minutę wdrapywała się po schodach. U szczytu Pijus wystukał jakąś umówioną melodię w zabezpieczonych stalą drzwiach. Otworzyli nowi kochersi i wpuścili ich do dobrze rozświetlonego składu, w połowie opanowanego przez poukładane w piramidki beczki. Gdzieś z tyłu dało się dostrzec drewniane stopnie wiodące jeszcze wyżej, zapewne do jakiegoś magazynu. Pytanie, gdzie ten magazyn? Z przekleństw Pijusa Baryła i Edward wywnioskowali, że ekipy Mantreda jeszcze nie ma. Mieli chwilę na odpoczynek, może niewinne myszkowanie?

Gerhard, Jonathan i Hredrik


Zwolnili. Po pierwsze dlatego, że Hredrik połową umysłu tkwił w nadrealnych wirach. Po drugie, po kwadransie wędrówki i przekroczeniu okrągłego otworu tunele zmieniły się nie do poznania. Po pierwsze, strop się obniżył. Tylko niziołek, gdyby nadal był z nimi, nie musiałby schylać głowy. Zrobiło się ciasno. Ściany nie wyglądały już na wykopane, a… wydrapane? Te dziwne rowki w ścianach. Mogły być pozostałością po jakimś dziwacznym, może khazadzkim narzędziu do kopania. Albo po pazurach. Czy naprawdę żyły tu stwory zdolne wydrążyć takie tunele? A może nadal żyją?
To był przeklęty labirynt. Pięć rozwidleń pod rząd, podwójne zakręty… na szczęście trop fizyczny i mentalny uzupełniały się. Tam, gdzie trop się urywał Hredrik prowadził po vitkach do punktu, gdzie Jonathan i Żmija z powrotem dostrzegli szajkę śladów. I na odwrót. Dziwaczny kompleks wydawał się całkiem wyciszony. Najemnicy słyszeli tylko swoje własne oddechy. W nozdrza bił ostry zapach ziemi. Nie było szczurów, larw, porostów. Okolica była martwa. To wszystko sprawiało, że chciało się stąd wynosić, czym prędzej. Zaszli jednak zbyt daleko, żeby powrót miał sens. Zresztą, może mutanty już się ocknęły? Pozostało iść naprzód.
Kiedy wreszcie pojawiło się przejście do standardowych, kamiennych kanałów, trójka łotrów poczuła prawdziwą ulgę. Tylko, że tu trop się rozdzielał. Ślady stóp wychodziły z plątaniny wydrążonych korytarzy, ale związane wici magii skręcały w prawo. Do wrzynającego się głęboko w dół, ciasnej przekopiny. Jonathan zapuścił żurawia, właściciele tropu mogli być niedaleko.
Tak było w istocie.
Tintenherz zobaczył ich. Było ich czterech, przyświecali sobie pochodniami. Dreptali powoli naprzód, cyrkowiec widział tylko ich plecy.
Drugi z prawej był największy. Natychmiast przykuwał wzrok. Jego wygląd wręcz rozkazywał podziwiać, z chorą, zatraceńczą fascynacją. Miał burzę czarnych jak smoła, skołtunionych włosów i sterczące z nich lśniące rogi.
 
Astrarius jest offline