|
Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
03-01-2017, 14:02 | #201 |
Reputacja: 1 |
|
07-01-2017, 22:31 | #202 |
Reputacja: 1 |
|
08-01-2017, 00:11 | #203 |
Reputacja: 1 | Jonathan ruszył za Mistrzem Gerhardem, rozglądając się uważnie i nasłuchując. Jeśli tropy był dobry to Baryła i jego ekipa była w pobliżu. Jedyne co nie było wiadome czy to dobrze czy źle, w ty parszywych kanały prócz mutantów, smrodu i szczurów mogły kryć jeszcze inne niespodzianki i też niezbyt miłe.
__________________ ''Zima to nieprzyjemny czas dla jeży, dlatego idziemy spać'' |
15-01-2017, 23:18 | #204 |
Reputacja: 1 | Baryła i Edward Baryła chwycił szcurzycę od tyłu, powstrzymał od zadania ciosu. Potężne ulfie łapsko całkowicie zakryło przegub ręki dzierżącej nóż. Babsko wierzgało jak koń, kopało ile sił w nogach. Edward rozbroił ją, choć było niełatwe coś wyrwać z tej szamoczącej się chudziny. Nie wiadomo, czy to przez to, czy przez słowa wielkoluda, kobieta zawisła bezwładnie. Może opadła z sił? W każdym razie obaj wrócili do kochersów. -Załatwione? Świetnie. Zara… dycha jeszcze?- Pijus ze zdumieniem wysłuchał sugestii Baryły co do tego, żeby jeszcze jeńców nie zabijać. -Zakładnicy? Konus, kurwa, szczypnij mnie, bo chyba źle usłyszałem. -No szefie, nie jest to takie głupie. Poprowadzim z przodu, będą żywe tarcze.- Wielki pętelkowiec zachichotał. -Jak niby tę śmieciówę poprowadzisz, jak odleciała?- Podłapał inny. Arni, zabandażowany i bardzo wściekły podbił do Baryły i sprzedał kobiecie kopa w brzuch. Kanalarka zawyła, zatrzęsła jak galareta i rzygnęła cuchnącą breją. -Wiem, kiedy baba udaje. Hyhy, z doświadczenia.- Kuchcik mówił wesoło, ale w jego oczach błyskała żądza mordu. Następny cios miał sięgnąć szczęki. Wtedy dzieciak zawył. Nie. Zaskrzeczał. Ten dźwięk był najbliższy żalom rozwścieczonej wrony. Arni rozszerzył oczy tak, jakby miał zaraz mu miały wypaść. Krzyk uwiązł mu w gardle. Rozpiął gorączkowo kubrak, potem rozerwał koszulinę. Pokazał wszystkim sieć wypalonych ran. Jakby okręcili mu klatę rozżarzoną stalową siatką. -Kurwakurwakurwaa- Paplał spanikowany, klepiąc się rękami, próbując ugasić nieistniejący pożar. Jeden pętelkowiec wyciągnął pałkę, niepewnie, zamierzał się na trzymanego przez Konusa smarkacza. -Konus, nie ruszaj się... -Zostaw go! Pierdolony gusłomiot. Zostawcie!- Wrzasnął Pijus, któremu udało się zachować zimną krew. Zapadła ciężka cisza, przerywana jedynie sapaniem Arniego. Nic… już nic się nie wydarzyło. -Dobra. Trzymajcie ich. Magazynek niedaleko. Mantred będzie wiedział, co z nimi zrobić. -Na pewno? Ja mu w sekundkę kark przetrącę. - Powątpiewał Konus, któremu nie podobało się trzymanie za fraki czarosyna. -Pewnie, próbuj. Najwyżej wyskoczy ci kutas na czole, albo co... - Pijus usiłował rozładować nastrój,ale średnio to wyszło. -To ich zostawmy? -A może ciebie Konus jeszcze zostawimy, żebyś ich popilnował? Tak, żeby nie poleźli gdzieś i nie skrzyknęli reszty? Nie cykorz.- Wielkolud dał za wygraną. Trzymał tylko dzieciaka tak, trzyma się bombę z prochu. Na szczęście kobieta szła o własnych siłach. Edward z Baryłą tracili już rachubę ile idą. Czas się dłużył, każdy krok był tak ciężki, jakby brodzili po pas w bagnie. Arni milczał jak trup, powłócząc nogami na samym końcu. Reszta ekipy próbowała jakoś gadać, ale po kilku nieudanych próbach nastała cisza. Każdy co chwila oglądał się na chłopaka. Ten zwisał Konusowi z rąk, jak bezrozumny zezwłok. Po jakimś czasie jeden z pętelkowców przejął od Baryły babkę. Ona też była w zasadzie niegroźna, mruczała tylko pod nosem jakieś kołysanki. -To już tu. Na tym rozwidleniu w prawo.- Powiedział Pijus, który się tak jakby rozluźnił. Drużyna odsunęła ukrytą w ścianie wnękę i przez minutę wdrapywała się po schodach. U szczytu Pijus wystukał jakąś umówioną melodię w zabezpieczonych stalą drzwiach. Otworzyli nowi kochersi i wpuścili ich do dobrze rozświetlonego składu, w połowie opanowanego przez poukładane w piramidki beczki. Gdzieś z tyłu dało się dostrzec drewniane stopnie wiodące jeszcze wyżej, zapewne do jakiegoś magazynu. Pytanie, gdzie ten magazyn? Z przekleństw Pijusa Baryła i Edward wywnioskowali, że ekipy Mantreda jeszcze nie ma. Mieli chwilę na odpoczynek, może niewinne myszkowanie? Gerhard, Jonathan i Hredrik Zwolnili. Po pierwsze dlatego, że Hredrik połową umysłu tkwił w nadrealnych wirach. Po drugie, po kwadransie wędrówki i przekroczeniu okrągłego otworu tunele zmieniły się nie do poznania. Po pierwsze, strop się obniżył. Tylko niziołek, gdyby nadal był z nimi, nie musiałby schylać głowy. Zrobiło się ciasno. Ściany nie wyglądały już na wykopane, a… wydrapane? Te dziwne rowki w ścianach. Mogły być pozostałością po jakimś dziwacznym, może khazadzkim narzędziu do kopania. Albo po pazurach. Czy naprawdę żyły tu stwory zdolne wydrążyć takie tunele? A może nadal żyją? To był przeklęty labirynt. Pięć rozwidleń pod rząd, podwójne zakręty… na szczęście trop fizyczny i mentalny uzupełniały się. Tam, gdzie trop się urywał Hredrik prowadził po vitkach do punktu, gdzie Jonathan i Żmija z powrotem dostrzegli szajkę śladów. I na odwrót. Dziwaczny kompleks wydawał się całkiem wyciszony. Najemnicy słyszeli tylko swoje własne oddechy. W nozdrza bił ostry zapach ziemi. Nie było szczurów, larw, porostów. Okolica była martwa. To wszystko sprawiało, że chciało się stąd wynosić, czym prędzej. Zaszli jednak zbyt daleko, żeby powrót miał sens. Zresztą, może mutanty już się ocknęły? Pozostało iść naprzód. Kiedy wreszcie pojawiło się przejście do standardowych, kamiennych kanałów, trójka łotrów poczuła prawdziwą ulgę. Tylko, że tu trop się rozdzielał. Ślady stóp wychodziły z plątaniny wydrążonych korytarzy, ale związane wici magii skręcały w prawo. Do wrzynającego się głęboko w dół, ciasnej przekopiny. Jonathan zapuścił żurawia, właściciele tropu mogli być niedaleko. Tak było w istocie. Tintenherz zobaczył ich. Było ich czterech, przyświecali sobie pochodniami. Dreptali powoli naprzód, cyrkowiec widział tylko ich plecy. Drugi z prawej był największy. Natychmiast przykuwał wzrok. Jego wygląd wręcz rozkazywał podziwiać, z chorą, zatraceńczą fascynacją. Miał burzę czarnych jak smoła, skołtunionych włosów i sterczące z nich lśniące rogi. |
16-01-2017, 10:41 | #205 |
Reputacja: 1 |
|
17-01-2017, 19:27 | #206 |
Reputacja: 1 | - Helviti! - zdziwił się Hredrik. - Co to za?... - wypowiedziane szeptem pytanie zgasło w ustach wróża. - Wybraniec bogów... Chyba powinniśmy pójść inną drogą. Ten... heilög zabije nas bez większych problemów. Hredrik przypomniał sobie, jak widział w swojej wiosce kiedyś wybrańca. Dwóch wojowników chciało pokazać mu, że się go nie boją i nie chcą go u siebie. On pokazał im, że dwa oddechy to wystarczająco dużo czasu, żeby wyrwać im krtanie. Wróż nie chciał sprawdzać, jak to jest, gdy się ma otwarte gardło.
__________________ |
20-01-2017, 20:26 | #207 |
Reputacja: 1 | Jonathan widząc rogatą postać o mało nie popuścił w gacie z strachu, cholerny czaromiot skierował ich prost na jakieś przeklęte plugastwo. Oby Norsmena kozy chędożyły, a dobrzy bogowie przeklęli. Słysząc słowa Żmija, Jonathan skrzywił się i powiedział. -Na pewno nie jesteśmy tam gdzie powinniśmy być, dodatkowo trafiliśmy na jakieś rogate bydle z piekieł. Chyba będzie trzeba się cofnąć i wybrać inną drogę.
__________________ ''Zima to nieprzyjemny czas dla jeży, dlatego idziemy spać'' |
22-01-2017, 22:51 | #208 |
Reputacja: 1 | Edward zbliżył się do Kochersów kneblujących dzieciaka i wyszeptał tak żeby nie słyszał tego chłopiec: - Zakneblujcie go, byle szybko i sprawnie zanim zdąży chociaż sapnąć. Może to trochę pomóc. Następnie staruch skierował się do matki dzieciaka. Skinął porozumiewawczo głową na Konusa żeby ten się oddalił odrobinę. - Jesteś ranna? - Edward zwrócił się do kobiety oglądając ją ale mając się jednocześnie na baczności, szczególnie widząc niepokojący uśmiech kobiety. Konus robi krok w tył i patrzy, ciekawy, co wyjdzie. - Nie. My bezpieczni... Staruch nie odsuwa się ale ma się na baczności żeby nie dać się ugryźć. - Ja bezpieczna. Oleguś. Rogacz nie dorwie. - Rogacz to nie był przywódca tych Szczurków? - Czyli jesteście tu tylko we dwoje? - Tak. - Kim jest Rogacz? Kobieta nie odpowiedziała. - Dlaczego Rogacz nie dorwie? - Tu nie. My zostajem tutaj, to nie dorwie. - Uciekacie przed Rogaczem? Czego on chce? - Olega. Edward zerknął na chłopca. - Powiedz, jak ci na imię? - Sana. Tak. A ty dziadku? - Edward. Posłuchaj Sana. Oleg potrzebuję opieki. Nie miał ojca, prawda? My jesteśmy tutaj przez Szczurki, przez Rogacza. Jak nam pomożesz, jak powiesz nam kim jest Rogacz i co tutaj się dzieje.. Obiecuję że dopilnuję aby twojemu synowi nie spadł włos z głowy. Zaopiekuję się nim, jeśli będzie taka potrzeba. Pomóż nam tylko - Edward starał się brzmieć możliwie tak przekonywająco jak tylko mógł. Jeśli Konus jakkolwiek chciał to skomentować lub się wtrącić spotkał się z mrążącym wzrokiem staruszka. Sana znów się uśmiecha. - Olegowi nic nie będzie. Ale wam tak. Wyjdziecie stąd to zemrzycie. Jesteś miły staruszku. Uciekaj do słońca i nigdy, nigdy... nie schodź na dół. - Sana, powiedz mi. Kim jest Rogacz? Dlaczego go tak nazywają? - Rogacz jest złym ojcem. Wszyscy myślą, że nas zbawi... kobiety widzą. Żaden zbawca. Zdrajca. Zdrajca! - Ostatnie wrzeszczy i spluwa na posadzkę. |
24-01-2017, 14:09 | #209 |
Reputacja: 1 | Jonathan, Gerhard i Hredrik To była jedna chwila zawahania. Wystarczyła. Do umysłu Hredrika napłynęła cudza świadomość. Poczuł się, jakby nagle znalazł się w środku zamarzniętej głuszy. Musiał iść boso po śniegu i wypatrywać drogi wśród wykrzywionych drzew. Zmarznięty i zdezorientowany, ale dotychczas bezpieczny. Bo teraz wśród krzewnej gęstwiny otwierała się para ludzkich, niepokojąco czerwonych oczu. Świeciły jak w legendach. Wizja zniknęła równie szybko, jak się pojawiła, ale sens był jasny. Heilög zobaczył ich. Tintenherz i Żmija widzieli, jak grupka obraca się w ich stronę. Zrobiło się w korytarzu dziwnie jasno. Wyraźnie. Jakimś cudem ich umysły wytrzymały potworny obraz, ale słabsi duchem już zeszczaliby się w gacie. Z obojczyka tego najbardziej po lewej wyrastał kołnierz z przerośniętej i skamieniałej skóry. Okalał go jak misterny szal z całą paletą odbarwień. Następny był nagi od pasa w górę, a każdy centymetr jego skóry porastały witki przypominające szczurze ogony. Kobieta stojąca z prawej miała zdeformowaną twarz i była nienormalnie, przerażająco chuda. I oczywiście rogaty mężczyzna na środku. Najgorszy, bo z nich wszystkich najbardziej ludzki. Mutanci obrócili się i stanęli. Czekali. Naraz Gerhard, Jonathan i Ludvikson usłyszeli głos. Wybrzmiewał jakby ze środka głowy, jak nieznośna migrena. -Goście. Witajcie w moim domu. Edward i Baryła Baryła i Edward rozejrzeli się co nieco. Beczek było około setki. Wszystkie identyczne, z dobrego jakościowo dębu. Zalakowane i zapieczętowane nieznaną żadnemu z nich pieczęcią. Pętelkowcy czuli się na tyle niepewnie, że bez słowa sprzeciwu posłuchali Edwarda. Zawiązali dziecku twarz z delikatnością, o jaką nie przychodzi się podejrzewać łotrów tłukących ludzi jak mięso. Mały zdawał się spać. Kiedy weteran skończył z żebraczką, Konus wziął ją za fraki i uspokoił. Reszta Kochersów paplała, nieco rozluźniona. Z ust do ust szedł dodający animuszu bukłak z gorzałą. Grupa Mantreda przybyła po jakimś czasie. Kwadrans, dwa? Pijus podszedł do drzwi powitać ich. -Na naszej połówce ani śladu ścierwa. Na waszej? -Nic.- Odpowiedział Mantred. -Tragarze zaraz będą. Teraz trzeba będzie eskortować...- Dodał nieznany głos, sączący wyrazy jak zupełnie nietutejszy. Do magazynu weszło ośmiu rosłych chłopów wraz z szefem. Oraz jeszcze jednym, wyróżniającym się osobnikiem. Sprawiał wrażenie południowca, Edward wręcz rozpoznał typowo wissenlandzką, trójkątną bródkę. Ta, czarna jak węgiel, wraz z przystrzyżonymi włosami wyglądały na zadbane. Ciuchy też miał czyste, podróżny płaszcz, w tej chwili rozpięty i zaprawiona skórznia. Okiem doświadczonego zabijaki Baryła spostrzegł pas z zapełniony małymi sakieweczkami i sztylet osadzony w dopasowanej pochwie. Nieznajomy maił wąską, nie szpetną twarz. Pasował do reszty jak osioł do orszaku. I jeszcze jedno... nie miał pętelki. Śmiało jednak maszerował wraz z Mantredem, niewzruszony tym, że reszta zachowywała pełen respektu dystans. Jeńców zauważyli natychmiast po wejściu. Szef bez słowa zwrócił toporną szczękę w stronę szukającego odpowiednich słów Pijusa. -Noo, tego. Też właśnie miałem o tym wspomnieć, szefie. Dorwaliśmy ich dwa szyjki w przód i długą w lewo. Dzieciak to czaromiot!- Dodał szybko, kiedy przełożony zrobił krok w jego stronę z przykrym dla niego zamiarem. Nowoprzybyli pętelkowcy zaciekawieni ustawili się w ciasny krąg wokół chłopaka. Ten wiercił się i próbował pogryźć knebel, ale wydawał się nie bardziej groźny niż pies z kagańcem. Obcy w płaszczu rozpychał się z siłą przeczącą jego niepozornej aparycji. Jednego kochersa wywalił. O dziwo nikt mu nie oddał. W końcu dopchał do dzieciaka. -No no…- nie dotykał go. Tylko oglądał. -Bosch. Czy smark jest groźny?- Spytał po chwili Mantred, gładząc czule swój tłuczek. -Wpadliście, żeby go kneblować? Dobra robota. - Kiwnął głową wissenlandczyk. -Nuu, skrzeczał jak czarował. To myśmy pomyśleli.- Powiedział z dumą pętelkowiec, który obwiązał dzieciaka. -Ahm. Jak chłopak czarował? -Noo, Arniemu klatę sfajczył. Arni, pokaż! -To nie będzie konieczne. Kto go znalazł? -Edward i Baryła. Nowi od Gardzieli. Babę znalazł Arni, ale ona chyba nie czaruje... - Odpowiedział Pijus. Mężczyzna zwany Boschem odsunął się i zwrócił do Mantreda. -Wyzwalacz ruchowy i werbalny wyeliminowane. Mówiąc po ludzku, nie poczaruje. Zasłoniłbym mu jeszcze oczy. - Poskubał się po brodzie. - Zatem trafili na nich Arni, Edward i Baryła. Proszę ich do mnie. - Bosch podszedł do kobiety, ale zachował rozsądną odległość paru kroków. Upewnił się, że któryś pętelkowiec wiąże chłopakowi opaskę na oczy i dokładnie obserwował żebraczkę. Czekał, aż wywołani się ruszą. |
26-01-2017, 11:37 | #210 |
Reputacja: 1 |
|