Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-01-2017, 01:57   #23
Turin Turambar
 
Turin Turambar's Avatar
 
Reputacja: 1 Turin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputację
Polska, Stare Babice, góra śmieciowa
Obdarzony gangster spoglądał przez dłuższą chwilę na męczarnie Lisickiego. W końcu również wrócił do ludzkiej postaci. Sosna natychmiast był przy nim i podał mu torbę z zapasowymi ubraniami.
- Panie Drwal… Co z nim? - zapytał wskazując na broczącego krwią Maćka.
- Opatrzcie go - odparł szef. - Zabierzesz go od razu na dziuplę do Grodziska. Do jutra wieczora ma być gotowy.
- Na co? - Sosna lubił dużo wiedzieć i na tym tle wyróżniał się spośród pozostałych karków Drwala.
- Zobaczysz.
Po tych słowach odwrócił się i poszedł do swojej limuzyny. Siadając wygodnie na tylnim siedzeniu zerknął ostatni raz na tracącego właśnie przytomność Lisickiego.
- Co ludzie zwykle nazywają swym losem, jest przeważnie ich własną głupotą - szepnął. - Jedź na Ursus - dodał głośniej do szofera i sięgnął po swoją komórkę. Widząc nieodebrane połączenie, na jego ustach zadrgał cień uśmiechu.
Wybrał numer i oddzwonił. Pomimo tej późnej pory, w słuchawce od razu odezwał się kobiecy głos.
- Hallo! Paul!
- Wo bist du, meine Liebe? - Paweł szepnął czule.
- Ich warte auf dich. Du hast mich so lange verlassen… - była w tym odrobina zawodu.
- Die Pflicht ruft mich an - rzucił tonem wyjaśnienia. - Bald werde ich bei dir sein, meine Adria - dodał szeptem i rozłączył się.

USA, Illinois, Elwood, centrum rezerw Armii Stanów Zjednoczonych, aktualnie centrum dowodzenia akcją ratowniczą Chicago, 3 stycznia 2017 roku, 7.49 czasu lokalnego
- Spoko - Dean kiwnął głową na prośbę Jack. - Z przydziałem to jednak trzeba będzie porozmawiać z kwatermistrzem, on przydziela łóżka - jeszcze raz przetarł twarz. - Słuchaj… - odwrócił się do Dove.
Kobieta spała. Wystarczyła chwila, coś miękkiego pod tyłkiem i ją zmogło. Jej oddech był spokojny i jednostajny.
Dean wstał. Delikatnie ujął Jack i położył ją na łóżku. Kucnął, ściągnął jej buty, ułożył na posłaniu jej nogi i okrył ją grubym kocem, z którego do tej pory sam korzystał.
Dove cicho westchnęła, układając się wygodniej.
- Chodźmy - chłopak szepnął do Elliota i wyprowadził go z pokoju.
Kwatermistrz był dwa piętra wyżej. Był zaskoczony obecnością kolejnego Obdarzonego, ale nie robił żadnych problemów. Chwilę później White był przy swoim łóżku, w pokoju który dzielił z trzema funkcjonariuszami SPdO. Wszyscy, którzy pracowali dla Światła, mieli swoje miejsce właśnie w tym budynku.
- Jesteś na szkoleniu? - Dean zapytał, kiedy Elliot się rozkładał na swoim miejscu. Młody Amerykanin oparł się o ścianę i założył ręce na piersi. Ziewał co chwilę. Byli w tym samym wieku. McWolf był niższy od Brytyjczyka, ale też zdecydowanie lepiej zbudowany. Miał szerokie barki, jego ramienia prawie całkowicie wypełniały rękawy jego bluzy i duże, silne dłonie. Albo całe dnie spędzał na rąbaniu drewna tępą siekierą, albo coś trenował. - Jak tam jest? - dodał, zapewne myśląc o Świetle.

Ruiny Chicago, 3 stycznia 2017 roku, 8.14 czasu lokalnego
Drobne dopływy wody z instalacji, okolicznych rzek czy drobnych stawów zasilały główny strumień, ciągnący się tuż za Kalipso. Po przebyciu tych ponad sześćdziesięciu kilometrów, jakie w lini prostej dzieliło Elwood do centrum zniszczeń, zgromadziła ponad kilkaset tysięcy metrów sześciennych mas wody.
Każdy ocalały którego mijała przystawał w swoich czynnościach i z rozszerzonymi oczyma wpatrywał się w to niesamowite zjawisko. Ostatnie dziesięć kilometrów od celu pokonała jednak w zupełnej samotności. Dopiero teraz była w stanie ocenić skalę zniszczeń i ogrom ofiar.
Dla niej w tej chwili sprawa ta była drugorzędna. Obdarzona skupiała się na rozrzedzeniu chmur, a dziwna pogoda jej tego nie ułatwiała. Połączenie tego z utrzymaniem zgromadzonego zapasu wody było już dla niej sporym wysiłkiem. Udawało się jej jednak czynić postępy. Szczęśliwie wilgotność powietrza była duża, dzięki pobliskiemu jezioru. Rozszerzała teraz mgłę na całą okolicę i zasięg jej nietypowego radaru rósł wprost proporcjonalnie.
Do wysokości pięciuset metrów nad powierzchnią ziemi była sama. Nie czekając na nic więcej zaczęła się wznosić jednocześnie pchając je przed sobą. Cały czas leciała po półokręgu, wznosząc się w typowej spirali. Poruszała się w ten sposób nieustannie, ciągle zmieniając swoją pozycję. Tylko ktoś dysponujący czymś w rodzaju radaru mógł ją w ten sposób wyśledzić.
Osiągała kolejne pułapy. Siedemset metrów… tysiąc… tysiąc sześćset... dwa i pół tysiąca metrów nad poziomem morza… Mogła sobie tylko wyobrażać, jak musiała z perspektywy Desolatora wyglądać wznoszące się ku niemu masy mgły...
Gdy była już prawie zupełnie pewna, że nikogo tu jednak nie ma, gdyż przebywanie w postaci zbroi przez ponad dwie doby jest niemożliwe jeśli nie jest się Vellanhauerem, na wysokości ponad czterech tysięcy metrów wyczuła obecność nieznanego Obdarzonego.
Desolator theme
Praktycznie się nie poruszał, jego obecność zdradzał jednak pracujący nieustannie jetpack. Nie zamierzała tracić czasu, na analizę jego braku reakcji. Przeciwnik był otoczony tak gęstą mgłą, że nie miał prawa nic widzieć.
Z ogromnej masy wody, która nieustannie za nią podążała, wystrzeliły cztery strumienie. Wirując miały siłę by przewiercić się przez nawet najtwardsze z pancerzy. Sterowała nimi w ten sposób, by zaatakować w plecy.
W walce na ich poziomie nie było czasu na honor i uczciwość, jeśli stawką było w dalszej perspektywie światowe bezpieczeństwo. To były pierwsze zasady, jakie jej wbijali dp głowy na szkoleniu po zdobyciu przez nią żywiołu. Zarówno Alex jak i sam Biały byli w tym względzie bezwzględni. Jej Moc była zbyt potężną bronią, by pozwolić choćby na cień szans, by wpadła w niepowołane ręce.
Dlatego teraz zamierzała zakończyć tą walkę w jednej chwili. Jeden z strumieni celował w głowę, trzy pozostałe w tułów. Miała zamiar rozczłonkować Desolatora w jednym ataku.
Ten nie miał szans tego przeżyć. Nie w warunkach zerowej widoczności i prędkości ataku Kalipso.

Jednak na ułamki sekund przed trafieniem jej przeciwnik zrobił unik. W nagłym zrywie skręcił się unikając o dosłownie milimetry jej ataku. Natychmiast zacisnęła pięść, zmuszając całą wodę, by po prostu uderzyła go z każdej strony i zamknęła w wirze. Ten jednak uruchomił swój napęd i uskoczył w bok. Następnie wystrzelił w górę, pragnąc wydostać się z objęć mgły.
Niestety dla niego, podstawową Mocą Eriki był lot właśnie. Poleciała za nim, cały czas pamiętając o zaleceniach, by skracać dystans do tego członka Mroku.
Mgła nie mogła oczywiście za nią nadążyć. Po kilku chwilach oboje byli ponad chmurami, mierząc się wzrokiem.
Desolator zatrzymał się kilkadziesiąt metrów nad nią. Podniósł rękę i uderzył pięścią w jej kierunku.
W powietrzu tuż przy jego pięści pojawiło się nieduże pęknięcie, jakby Obdarzony rozbił szybę, będącą tuż przed nim. Następnie może metr od niego zjawisko się powtórzyło, ale dwukrotnie większe. Znów, tym razem kilka metrów dalej, pęknięcie, o rozmiarach czterokrotnie większych niż pierwsze.
Gdy ta rosnąca fala uderzeniowa dotarła do Eriki, pęknięcie było już jej rozmiarów. A wszystko w mniej niż sekundzie.
Poczuła jakby uderzyła w nią jakaś olbrzymia, rozpędzona ściana. Rozpłaszczyła się na niej, włócznia wygięła się razem z jej pancerzem w jednej płaszczyźnie.
Spadła kilkadziesiąt metrów, zanim zdołała się opanować i utrzymać w powietrzu. W głowie jej dzwoniło, czuła ból na całym ciele, jej zbroja była powgniatana praktycznie wszędzie.
Mogła tylko sobie wyobrażać, co by było, gdyby nie nowo zdobyta moc i chroniące ją pole ochronne. Tym ostatnim zresztą nadal była otoczona, dzięki czemu nie otrzymała żadnych krytycznych obrażeń.
Desolator unosił się ponad osiemdziesiąt metrów nad nią. Ręce miał opuszczone po sobie, cały sprawiał wrażenie… zrezygnowanego?
- Odejdź póki możesz - usłyszała. Zniekształcony głos brzmiał, jakby wypowiadało to kilka osób na raz.

Irak, An-Nasirijja, wnętrze zigguratu 8 stycznia 2017 roku, 17.58 czasu lokalnego
- Panie…? - ich przewodnik zaniepokojony zajrzał do wnętrza komnaty. Mijała właśnie druga godzina, odkąd Theo naprawił to co zepsuli niewprawni restauratorzy.
Razem z Edgarem badali każdy zakamarek płaskorzeźb. Profesor utrwalał wszystko na kliszy aparatu. Czas… upływał im bardzo szybko.
- Panie… Godzina policyjna się zbliża… - stary irakijczyk wyraźnie się martwił.
- Ma rację - Massashi kończył powtarzać serię zdjęć. - Zresztą mam wszystko tutaj - skinął na aparat. - Przejrzymy to na spokojnie, a jak będzie trzeba to wrócimy jutro.
To była rozsądna propozycja. Theo ledwo widział na oczy. Czyn sprzed dwóch godzin kosztował go wiele sił. Teraz marzył tylko o czymś mocno kalorycznym i długim śnie.
Gdy wyszli z zigguratu, na zewnątrz było już ciemno. Edgar zaprowadził ich do budynku, gdzie wynajmowali pokój, po drodze zahaczając o ostatniego z ulicznych handlarzy gotowymi potrawami. Duża misa pieczonej cieciorki z przyprawami została ich dzisiejszą kolacją.
Na szczęście profesor przemycił dwie butelki czerwonego wina, którym mogli popić potrawę.
Z pełnym brzuchem, alkoholem przyjemnie szumiącym w głowie, Obdarzony zasnął niemal natychmiast, jak tylko położył się na sienniku.
Tymczasem Massashi uruchomił swojego laptopa i z kubkiem gorącej kawy od ich gospodarzy pod ręką kontynuował pracę.

Rankiem nazajutrz, starszy mężczyzna wydawał się mieć gotowe odpowiedzi na choćby część z ich pytań.
- Nic dziwnego, że całość wydawała się nam bardzo niespójna. Płaskorzeźby przedstawiały podróże Enkidu i Gilgamesha, ale skupiały się na ich filozofii, czyli typowe lanie wody. - pokręcił głową na priorytety prastarego artysty. - Najbardziej istotne rzeczy są tutaj - powiększył jedno ze zdjęć na swoim komputerze. - Te trzy fragmenty opisują konkretne miejsca do którego się udali. Pierwszy to “Dłoń otoczona wodą, kraina wspaniałych wojowników”. Drugie to “Miejsce gdzie ludzie stają się bogami”. Natomiast ostatni z nich - zdjęcie ukazywało strzelistą budowlę, niknącą w morzu. - jest opisane jako “Początek wszystkiego.”

USA, Illinois, Elwood, centrum rezerw Armii Stanów Zjednoczonych, aktualnie centrum dowodzenia akcją ratowniczą Chicago, 3 stycznia 2017 roku, 19.16 czasu lokalnego
Obudziło ją ssanie w żołądku. Podniosła ciężką jak kamień głowę. Przez chwilę była tak zdezorientowana, że nie wiedziała gdzie jest. Czuła się jak ciężkim kacu. Na stoliku przy łóżku stała półlitrowa pepsi.
Sięgnęła po nią i łapczywie wypiła kilka łyków. Słodki napój był w tym momencie dla niej ambrozją. Wypiła całą butelkę nim odetchnęła. Było jej zdecydowanie lepiej. Oczywiście nadal była głodna, ale jej samopoczucie nie przypominało wyciągniętego ze śmietnika i przepuszczonego przez maszynkę do mielenia mięsa.
W pokoju była sama. Dean musiał jej oddać swoje łóżko, a sam gdzieś wybył i zabrał ze sobą Lulu. Z nikim innym spanielka by nie wyszła nawet na chwilę.
Zaczęło ją skręcać z głodu. W następnym ruchu założyła buty i ruszyła do stołówki.
Ciepła, gęsta i dobrze doprawiona zupa z pajdą chleba smakowała jak nigdy dotąd. Kucharzem musiał być chyba ktoś słowiańskiego pochodzenia, bo kojarzyła te danie z kilku knajp z Chicago. Którego już nie było…
Poczuła drganie w kieszeni. Wyciągnęła telefon. Dzwonił Luckas.
- Wyspana? - nim zdążyła odebrać, stanął nad nią wysoki mężczyzna.
[media]https://s-media-cache-ak0.pinimg.com/564x/c9/6a/73/c96a737d8d0beb7920432bb34be230c7.jpg[/media]
David “Jakiro” Lovan. “Trójka” z Detroit.
- Nasza nieoficjalna bohater. Zawsze uważałem, że dasz radę zachować zimną krew w najgorszej z sytuacji - uśmiechnął się. - Jak się czujesz? - przysiadł się do niej. Komórka nadal brzęczała.

Chile, Ziemia Ognista, park narodowy Alberto de Agostini, 9 stycznia 2017, 14.32 czasu lokalnego
[media]http://www.letsgochile.com/wp-content/uploads/2008/10/agostini.jpg[/media]
Nieduży domek posiadał kamienną podmurówkę i komin z tegóż materiału. Z jego szczytu wydobywał się jasny dym. Wewnątrz krzątał się mężczyzna, przygotowujący sobie kolację.
Z starego gramofonu usłyszeć można było jeden z wielu przebojów santany.
[media]http://www.youtube.com/watch?v=6xxr3-CBams[/media]
Nucąc pod nosem słowa utworu, doprawiał ostry sos. Makaron właśnie kończył się gotować.
Choć na dworze temperatura była w okolicach raptem pięciu stopni Celsjusza, to gospodarz domu chodził ubrany tylko w lekką bluzę.
[media]https://images-na.ssl-images-amazon.com/images/M/MV5BMzc3OTQ0ODEwMF5BMl5BanBnXkFtZTgwOTgzODIzMTE@._ V1_UY317_CR12,0,214,317_AL_.jpg[/media]
Spomiędzy rozpiętych guzików wystawał jasny kryształ o kolorze zimnego błękitu. Był całkowicie pochłonięty powstającym daniem. W jego samotni nic nie mogło mu przeszkodzić. Telefony miał wyłączone. Także ten służbowy, który powinien być zawsze pod ręką. Teraz był jego czas dla samego siebie. Był wolny i w ten sposób chciał spędzać te chwile.
Nikt i nic nie mogło mu przeszkodzić.

Bardzo się mylił.

- Marco Zamorano? - dobiegł go przytłumiony głos zza jego pleców.
Zawołany zacisnął zęby, aż zazgrzytały. Odstawił patelnię z sosem i odwrócił się.
- Czego do diabła?! - jego spokój zniknął w mgnieniu oka.
Jednak to, kogo zobaczył sprawiło, że natychmiast zaczął się pilnować.
W progu jego domu stał mężczyzna ubrany w zieloną, wojskową kurtkę, pod którą miał czarną bluzę z narzuconym na głowę kapturę. Czarne spodnie i wysoko sznurowane wojskowe buty dopełniały jego strój. Największą uwagę przykuwała jednak maska, noszona na jego twarzy.
[media]http://i.imgur.com/ed7GhrW.jpg[/media]
Nie była to ozdoba tylko naszpikowany elektroniką sprzęt. Swoista sygnatura bardzo konkretnego osobnika.
- Ty jesteś… Void - Marco prychnął, ale wcale nie zamierzał lekceważyć sytuacji, pomimo tego, że był posiadaczem żywiołu.
- A ty jesteś mordercą - Void był bardzo zdeterminowany.
- To był wypadek! - Zamorano krzyknął. - Dlaczego w ogóle oni wtedy chcieli mnie…
- Nie przyszedłem tutaj dyskutować - przerwał mu zamaskowany mężczyzna. - Przyszedłem wymierzyć sprawiedliwość.
Marco pochylił głowę w paskudnym uśmiechu.
- Tym razem mierzysz zdecydowanie za wysoko - po tych słowach przemienił się w siedemnastometrową zbroję, niszcząc przy okazji swój domek.
Temperatura powietrza momentalnie spadła daleko poniżej zera. Szron zaczął pokrywać coraz większe połacie okolicy.
Void stał tuż pod nogami olbrzyma. Wokół jego osoby uformowała się zielona mgiełka.
- Zobaczymy - mruknął w odpowiedzi i zaatakował.
 
__________________
Show me again... The power of the darkness... And I'll let nothing stand in our way.
Turin Turambar jest offline