Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-01-2017, 09:17   #162
Aisu
 
Aisu's Avatar
 
Reputacja: 1 Aisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skał
Bjorna zastała samego. Nie było to specjalnym zaskoczeniem, jeżeli wziąć pod uwagę co o nim słyszała.
… Co widzieli inni gangrele gdy na niego spoglądali? Kogoś wartego podziwu? „Boga Wojny”? Jakiś ideał do którego warto było aspirować?
… Czy też ponure przypomnienie, kim mogą się stać? Wizję przyszłości, w której bestie znudziło udawanie że daje się „kontrolować”, i teraz przychodzi kiedy sama sobie tego życzy? Bjorn pracował w samotności, chowając się przed oczami innych. Tak więc raczej to drugie.
A może za bardzo w to wnikała, i po prostu obie strony nie chciały by Bjorn kogokolwiek skrzywdził w napadzie szału. Dlatego go unikali.
... A on sam nie musiał czuć na sobie spojrzeń pełnych strachu, i litości.
- …Czego tu szukasz dziewko ?
Warknięcie wyrwało ją z zamyślenia. Z typowym dla siebie wyczuciem taktu, od dobrych kilku minut wgapiała się w Gangrela bez żadnego słowa.
– Ahaha, ha, przepraszam, z-zamyśliłam się. – zaśmiała się nerwowo, uciekając spojrzeniem. Cholera, jaki właściwie miała tu plan?

1. Nie dać się zabić.
2. … Nakłonic Bjorna by coś o sobie zdradził?
3. …???

Przełknęła nieistniejącą ślinę i odkaszlnęła niezręcznie. Trudno, będzie improwizowała.
– Przepraszam, nie przedstawiłam się nawet. Zofia z Ulm, z Krakowa. Z-znaczy, przyjechałam tu z Krakowa, ale wychowałam się w Ulm. No, nawet nie w Ulm, a niedaleko Ulm. W chatce w lesie. Ojciec był myśliwym, a mama, no, opiekowała się domem, i… Um, paplam, prawda? – zarumieniła się. - … Przepraszam.
Zamilkła na chwilę, po czym zajęła miejsce na pobliskim zydlu. Zwykłe nerwy zżerały ją dużo bardziej niż jakikolwiek strach który próbował jej wpoić Borucki.
– Um… Tak myślałam, że, um… C-chciałabym poznać trochę lepiej Pana… I innych ludzi Pana Janikowskiego. To uznałam że może z-zamieni Pan ze mną parę słów? Opowie coś o sobie? Skąd Pan pochodzi? „Bjorn” to chyba nie jest ruskie imię?
Miała ochotę zapaść się pod ziemię. Zaczęła tragicznie - ale na ducha świętego, ani myślała się poddawać!
-Nie. Idź zawracać głowę komuś innemu.- odparł Bjorn najwyraźniej nie widząc w niej owego niewinnego uroku, jaki widzieli inni. Powrócił do swego ostrzenia broni.
- … To może Pan ma jakieś pytania? – spróbowała innego podejścia. - Na temat nas?
-Nie.- nie był najlepszym rozmówcą pod słońcem… czy raczej księżycem.
- … Aha. – przytaknęła powoli Zofia. Ponownie, ani myślała się poddawać, ale też nie chciała go niepotrzebnie irytować.
Tak więc obserwowała go dalej bez słowa, patrząc jak ostrzy topór, starając się go nie rozpraszać. A on po prostu ją ignorował zabierając się za ostrzenie drugiego topora. Równie dobrze mogła być kundlem leżącym w rogu.Wyjątkowo upartym kundlem, bo Brujah ani myślała się stamtąd ruszać. Bjorn jednak nie miał tyle toporów do ostrzenia, więc po ich naostrzeniu wstał i wyszedł z kuźni nie zwracając uwagi na Zosieńkę.
Ta bez słowa ruszyła za nim, trzymając bezpieczną odległość kilku metrów, w swoim uporze nie rejestrując jak niedorzecznie to musiało wyglądać.
Sama skupiła się obserwowaniu Bjorna. Lata spędzone z jej stwórcą nauczyły ją że wiele można nauczyć się o innym wojowniku ze sposobu jak się zachowuje. Jak stawia kroki. Czy jest ociężały, czy też zachował wigor pomimo ich nieumarłego stanu.
I patrzyła też jak reagują na niego inni – i jak one reaguje na nich. Czy unika swoich braci, i czy oni odwracając wzrok na jego widok. Czy był poważany, czy napawał strachem.
Był z pewnością doświadczonym i potężnym zabijaką. Szybkim, zwinnym i silnym. Prawdziwym drapieżnikiem stworzonym do zabijania, w cywilizowany sposób. Nie było w jego ruchach niczego zwierzęcego jak u Bora. No i wszyscy ustępowali mu z drogi z wyraźnym respektem.
– Jest Pan bardzo poważany. – zauważyła cicho, skracając trochę dystans miedzy nimi, ale nadal idąc za nim.
- A ty namolna… smarkula. Nie masz jakiejś opiekunki?- warknął gniewnie Bjorn i zamachnął się za siebie próbując ją capnąć za kołnierz. Nie przykładał się jednak do tego zbytnio. Zofia odruchowo uchyliła się przed ręką Gangrela, co biorąc pod uwagę jego umiarkowane zaangażowanie i jej własną ostrożność, trudne nie było.
– Um… Panią Honoratę, chyba? – odparła z lekkim zakłopotaniem, ale i uśmiechem. Udało jej się nawiązać dialog. – Jest moja primogenką, to chyba można ją tak nazwać… Ale nie, generalnie nie… Moja nauczycielka została w Krakowie, Matka Agnieszka z zakonu Karmelitanek …. To taki chrześcijański zakon… – wyjaśniła pospiesznie.
- To goń do Wścieklicy. I schowaj się pod jej spódnicę, a nie mnie głowę zawracasz.- odparł Bjorn obrzucając pogardliwym spojrzeniem Zosię.-Jedna gorsza od drugiej.
– Eeee, Pani Honorata nie jest wcale taka zła… Wręcz przeciwnie. – wzięła swoją priomogenkę w obronę – ale nie siebie samą. Pogardliwe spojrzenie Bjorna niespecjalnie ją tknęło. Ba, wręcz się go spodziewała. – I tylko chciałam z Panem trochę porozmawiać… Lepiej poznać sąsiadów… Ale rozumiem że jest Pan zajęty… To, um, może jest coś z czym mogę Panu pomóc? – zaproponowała, posyłając mu najszczerszy, najbardziej przyjacielski uśmiech jaki potrafiła zaoferować.
-Możesz sobie pójść stąd… na przykład i męczyć kogoś innego.- burknął poirytowany Bjorn.-Albo podłożyć głowę pod topór, to ci ją gładko zetnę.
Wzrok Zosi powędrował do toporów.
- … Teraz jak są tak zaostrzone to byłoby to gładkie cięcie… Ale nie chciałabym poplamić sukni. – zażartowała, z rzadko prezentowanym przez nią poczuciem makabry.
- Nie martw się… nie zdąży spaść na nią nawet kropelka.- odparł Bjorn nie siląc się nawet na udawanie uśmiechu.
– To bardzo miłe z Pana strony. – oparła uprzejmie Zofia, bez cienia sarkazmu w głosie. – Czy to… Częsta kara na dworze Pana Janikowskiego?
… Plotła cokolwiek jej do głowy wpadło. Nie miała żadnego planu, nie zmierzała z tym do nikąd – ważne było tylko nakłonić Bjorna do rozmowy. Nie ważne jakiej.
- Głupia dziewka…- burknął się i odwrócił się do niej plecami ruszając dalej.
– Eeee, to trochę nieuprzejme. – burknęła Zofia, z uporem samobójcy ruszając za Gangrelem – ale przeczuwając też, że powoli zaczyna testować granice samokontroli wampira. – Widzę że i czasu Pan nie ma, i tak nie w sosie dzisiaj… To może jutro Pana odwiedzę, hmm? – zaproponowała wesoło, z nieudawanym optymizmem w głosie. – Albo dołączę kiedyś do jakiegoś polowania z Panem i Kniaziem Janikowskim? Pan Góra dużo mi opowiadał o waszych lasach. Muszą być bardzo malownicze.
Nie otrzymała odpowiedzi… żadnej. Bjorn ruszył ku najbliższemu budynkowi. Gwałtownie otworzył drzwi, szybko przeszedł przez nie. I równie gwałtownie je zamknął - tuż przed nosem wampirzycy.
- … Uznaje to za „tak”! – zawołała za nim.
Bez odpowiedzi.

***


Wchodząc do komnaty Wilhelma, Zosia pochyliła głowę na powitanie, i omiotła spojrzeniem towarzystwo. Ona, Wilhelm i… Nikt więcej? Co to…
… Dreszcz przebiegł ją po plecach gdyby zdała sobie sprawa z tego co mogło oznaczać to spotkanie.
Czy Koenitz nie rozmawiał dopiero co z Kniaziem?
I czy sama nie prosiła go wcześniej o to, by i z nią konsultował swoje decyzje?
Czy nie po to ją właśnie wzywał?
Wampirzyca zesztywniała, i krew dosłownie odpłynęła jej z twarzy. Wiedziała że powinna powitać Wilhelma, ale nie ufała w tej chwili własnemu głosowi.
Jeżeli jej podejrzenia były słuszne… I Koenitz chciał poznać jej zdanie przed podjęciem decyzji…
To to co teraz mu powie może zaważyć o życiu i nieżyciu nie tylko niej, ale i wszystkich jej przyjaciół. Ludzi, ghuli, wampirów – wszystkich. Jedna zła rada, i…
… Czy właśnie to Koenitz czuł zawsze przed podjęciem decyzji? Ten przytłaczający, wszechogarniający strach? Jak on sobie z tym radził? Jak ktokolwiek sobie z tym radził?
Wiedząc że nie było to miejsce ani czas na wahanie, zmusiła się do tego by wyprostować sylwetkę i spojrzała Wilhelmowi w oczy. Obrała już swoją drogę. Nie pozostawało jej nic innego jak nią podążać.
– Wzywałeś, Wilhelmie? – zapytała, głosem dużo słabszym niż planowała.
-Tak… Wyglądasz jakoś tak… blado. Wszystko w porządku?- zapytał ciepło siląc się na uśmiech. Wstał by przyprowadzić Zofię do krzesła naprzeciw swojego siedziska. Tak jak każdy szanujący się rycerz by zrobił.
– Ja… Tak. – zapewniała go. – Tak, wszystko w porządku. – powtórzyła, tym razem pewniejszym tonem. Musiała być silna. Dla siebie, i dla wszystkich. Także dla Koenitza.
– Dziękuję. – posłała mu ciepły uśmiech, który jednak szybko ustąpił trosce. - … Rozmowa z Panem Janikowskim nie poszła za dobrze?
- Nie wiem co knuje… może nic, a może nas przejrzał. Zaprosił na polowanie, ale tylko kilkoro z nas. Resztę chce odprawić z powrotem do Smoleńska.- wyjaśnił rycerz po tym jak odsunął jej krzesło, by mogła usiąść.
– Powiedział kogo, czy dał ci wolną rękę w doborze? – ciągnęła dalej, zajmując miejsce naprzeciwko niego.
-Tak… choć spodziewa się Jaksy i mnie… wśród wybranej trójki. Co również zasugerował. Jak i to.. że odmowa nie wchodzi w grę. - odparł Wilhelm.- Zamierzam dać to pod debatę nas wszystkich co by każdy wyraził zdanie. A co ty radzisz?
- … Że nie ma powodu by mu odmówić? – zaryzykowała. Czuła że to polowanie to jeden z licznych elementów rozgrywki o przywództwo jakie Wilhelm rozgrywał z Miszą, ale nie była zbyt obeznana w gierkach Camarilli. – … I że to kto z wami pojedzie będzie oznaczało kto ci bliski? - - zamilkła na chwilę, i dodała trochę ciszej. – Um… Myślisz że to rozsądne by Jaksa z wami jechał?
-Nie wiem... może to być pułapka. Kogo ty byś proponowała?- zapytał po zastanowieniu Wilhelm.
– Jeżeli może to być pułapka, to… Ktoś z kim nie chce zadzierać? Jak Pani Honarata? - Jej primogenka cieszyła się wśród Gangreli niesławą… A gdyby tajemniczo zniknęła po wizycie u Kniazia, to Torreadorzy Smoleńscy niewątpliwie mocno by się zaniepokoili. – Um, nie wiem… Jeżeli Pan Janikowski źle Panu życzy, to… Chyba zaatakowałby podczas waszego spotkania… Nie wiem. A o kim ty myślałeś? -
-Swartka, Jaksa i Milos. To… ponoć ciężkie polowanie.- wyjaśnił Wilhelm wyraźnie zamyślony.-Obawiam się jednak, że Swartka odmówi.
- … Sprawia wrażenie takiej, co własnymi ścieżkami chodzi. – skomentowała zamyślona. – Może lepiej Pani Marta? … Pytała się czy rozmawiałeś z Panią Swartką o Pani Sarnai, tak przy okazji. – dodała.
- … I jeżeli to zwykłe polowanie… Na zwierzęta… To ja mogę ci towarzyszyć. – zaproponowała. - … Jestem dobra z łukiem. Córka leśnego, pamiętasz? – uśmiechnęła się lekko.
- Sarnai odjechała. Wątpię by chciała wrócić. Nie ma co skupiać się na niej. Mamy i bez kwestii Sarani dość kłopotów.- odparł rycerz z lekką irytacją.- Swartkę żem posłał głównie ze względu na Jaksę, bo.. sama widziałaś jak szalał po jej zniknięciu.
– Tak. Widziałam. – odparła cicho. Była powodem tego szału. I osobą na która bestia skierowała swoją furię.
Uciekła spojrzeniem, zaciskając szczękę. Czuła się winna temu co się stało… I poprzysięgła sobie że nie pozwoli na to by się to powtórzyło.
Czy Jaksa mógł powiedzieć o sobie to samo?
Odwróciła się w stronę Wilhelma, patrząc mu w oczy. I gdy teraz się odezwała, jej głos zabrzmiał pewnie i zdecydowanie.
– Nie widzę jednak by Panu Jaksie się poprawiło. Myślałam o tym co się wydarzyło na arenie Wilhelmie. Jaksa oddał się bestii. Popełnił diabelrie. Co planujesz z tym zrobić?
-Nie wiem jeszcze… Po prawdzie uczynił to w szale, więc nie do końca świadomie.-stwierdził posępnie Wilhelm.-O tym też musimy pomówić… przy okazji wspólnej narady.
Słowa Wilhelma nie zachwiały postawą wampirzycy.
– Walczenie z bestią to brzemię nas wszystkich. Czy w Wiedniu takie wytłumaczenie zadowoliłoby księcia? - drążyła dalej.
- Zależy kto byłby oskarżonym i jaka byłaby sytuacja. Jaksa niewątpliwie upadł, ale był wykrwawiony. Sama wiesz jak trudno wtedy zapanować nad głodem.- stwierdził po namyśle Wilhelm.-No i ten akt diabolizmu był poniekąd wynikiem okrutnych zasad Areny i choć jest dla mnie… i dla ciebie, oburzające. Na Arenie nie jest chyba zakazany, choć z pewnością niemile widziany. Przynajmniej ten dokonywany z rozmysłem.
– Walczył o przeżycie. Rozumiem to. Nie mogę go winić za to że odebrał życie swojemu przeciwnikowi. – zgodziła się. – Ale pobłażliwość Pana Miszki dla takich praktyk nie ma tu nic do rzeczy. Nie jesteśmy jego poddanymi. Jesteśmy Camarillą. To jej praw musimy przestrzegać.
Zmarszczyła brwi. Pomimo podniosłych słów nie bardzo wiedziała co konkretnie to oznacza.
- … I według jej praw, jaką karę powinien ponieść Jaksa?
- Diabolizm karze się krwawymi łowami. Tyle, że zwykle diabolizm jest przemyślaną zbrodnią. Tu o zbrodni mówić nie możemy, więc… kara leży w kwestii księcia. Janikowski wspomniał iż pomówi z Jaksą. Być może pogadają o karze dla niego.- wyjaśnił Wilhelm po zastanowieniu.
– Pan Jaksa jest tylko człowiekiem… Wampirem. – poprawiła się. – I ma prawo błądzić. Wszyscy mamy. Ale Diableria, nawet w szale, pozostaje Dialerią. Pozostaje zbrodnią. Musi być przyznanie się do winy. I musi być kara… A potem może nadejść przebaczenie grzechów.
Piwne oczy wpatrywały się w Wilhelma intensywnie. Proste zasady. Było w nich miejsce na łaskę… Ale na odwracanie oczu od zła.
– Lordzie Koenitz, to ty miałeś zostać Księciem. To twoich rozkazów poprzysięgliśmy słuchać… Mimo że początkowo chyba wszyscy mieliśmy swoje wątpliwości. – pomyślała o dzieciach z karocy Tyrolczyka. Czym żywił teraz, na dworze Miszki? – I w chwilach takich jak ta musisz wypełnić rolę do której aspirujesz. Księciem zostaniesz tylko zaprowadzając porządek Camarilli… Nie na odwrót.
- To nie jest prosty przypadek. I myślę że dobrze będzie karę omówić w całym naszym gronie. Żeby wszyscy wiedzieli jaka i za co. A z drugiej strony… księciem mieni się Miszka i póki tak mu się wydaje…- ostatnie słowa zaczął mówić bardzo cicho.-... lepiej nie wspominać mu, że ma kolejnego pretendenta do jego tronu, prawda?
– Nie karzesz Jaksy jako książę. Karzesz go jako jego dowódca. – przypomniała mu. - … Jak byłeś rycerzem, czy oficerowie pytali się swoich ludzi co oni myśleli przed wymierzeniem kary ich przyjaciołom? – Zapytała retorycznie, jej ton trochę bardziej szorstki niż planowała. Przypominanie jej o ich zdradzieckich intencjach przyprawiało ją o mdłości. - … Rozmawialiśmy o tym, ja, Pan Jaksa, Pan Milos i Pani Marta. Kiedy rozmawiałeś z Panem Janikowskim. Pani Marta chce, by kara była jak naj… – zawahała się, szukając odpowiedniego słowa. - … Jak najbardziej „jawna”… Wierzy, że Pan Janikowski widząc naszą dezaprobatę, uzna to za dobrą okazję by Jaksę spróbować przeciągnąć do siebie.
- Z pewnością więc powtórzy swoje zdanie podczas wspólnej debaty. Może i masz rację… jestem jego dowódcą i mogę… mam prawo go ukarać.- ocenił rycerz, po czym zwrócił się do Zosi.-A jak ty dzisiaj się czujesz i co sądzisz o naszym gospodarzu? Jakie zrobił na tobie wrażenie?
Brujah wpatrywała się w niego przez chwilę, po czym odetchnęła głęboko.
- … W porządku. – przez chwilę zastanawiała się co jeszcze mogła dodać, ale nic nie przychodziło jej na myśl. Czuła się lekko… Otępiała. Jakby codzienna nerwowość ustąpiła miejsca napędzanej strachem determinacji. Nie bardzo wiedziała jak ubrać to w słowa, więc tylko uśmiechnęła się słabo. - … Nic mi nie jest. Nie musisz się mną przejmować. I zanim przejdziemy do kniazia… Proszę, wysłuchaj mnie do końca. – zaciągnęła powietrza – Wilhelmie… Boję się, że jeżeli Jaksa zostanie z kniaziem, to… To nie wróci już do nas.
Pozwoliła słowom zawisnąć w powietrzu.
- … Po prostu… Mam wrażenie że… Z każdym dniem zatraca się coraz bardziej. Zapomina kim jest. Jeżeli dalej będzie zmuszony brać udział w tych wszystkich gierkach… Boję się tego co może się stać. On potrzebuje czasu Wilhelmie. Czasu do refleksji. Z dala od wojny i polityki. I… Jakieś… Kotwicy. Bezpiecznej przystani. Słupa o który mógłby się oprzeć… Kogoś kto zastąpi mu Panią Sarnai… Myślałam że jego ludzie do tego wystarczą, ale… Nie jestem tego teraz taka pewna.
Zamilkła, pozwalając Wilhelmowi przetrawić to wszystko.
– A chciałam ci powiedzieć to wszystko teraz, bo… Gdy staniemy razem, nie chce żeby Pan Jaksa czuł się przeze mnie atakowany… Czy też przez innych. I… Myślę, że źle by to wyglądało, jeżeli pozostali uznają że swoją decyzje opierasz na opinii inni… Czy to mojej, czy Marty, czy Giacomo. – uciekła wzrokiem. Czy nie to właśnie próbowała teraz zrobić? Wpłynąć na jego decyzje? W słusznej sprawie… Ale czy nie każdy złoczyńca tak sobie powtarzał? - … Obiecaj mi, że ostateczna decyzja będzie twoja, i wyłącznie twoja… Niezależnie od tego co radzą ci inni. – poprosiła. - Nawet ja.
-Może i rzeczywiście Jaksie przyda się odrobina spokoju. Teraz pewnie wszystko się skupi na tym polowaniu. Martę wezmę, to i Swartka pójdzie… i Milos. Wolałbym mieć przy sobie Marcela, ale on lasu nie lubi.- westchnął Wilhelm.
– Nie przeszkadzało mu to w samotnych wyprawach do niego. – zauważyła mimochodem, i wzruszyła ramionami. - … Nie musisz podejmować decyzji o polowaniu teraz. Jeżeli nie robi ci to różnicy… To możesz wpierw zobaczyć kto wyrazi chęci na uczestniczenie w nim podczas narady. A kniaź… – zacisnęła wargi. - … Wszystko co chciałam o nim wiedzieć, powiedziały mi prawa areny.
Nie rozmawiała z nim zresztą w cztery oczy, to co więcej mogła o nim powiedzieć?
- Kniaź oczekuje ode mnie odpowiedzi na uczcie. Obawiam się że nie mamy za wiele czasu na podjęcie decyzji.- wyjaśnił rycerz smutno.
- To nie powinniśmy zwlekać z naradą. – odparł prosto. Była ciekawa jak poszło spotkanie z Kniaziem, ale wiedziała że lepiej będzie jak wszystko to opowie gdy będą w grupie.
Więc zamiast tego zapytała o coś innego.
- … Wilhelmie, a ty… Jak ty się czujesz? – na jej twarzy wymalowała się ślad troski. Teraz, jak trochę lepiej rozumiała co to oznaczało być przywódcą… Niepokoiła się także o niego.
-Martwi mnie ta narada. Wydaje mi się, że przyjdzie nam podjąć kluczowe decyzje i.. nawarzyć piwa, które prędzej czy później będziemy musieli wypić.- westchnął smętnie rycerz.-Boję się konsekwencji, jeśli popełnimy błąd.
Na słowa Koenitza postawa Zosi utraciła zaciętość, którą dziewczyna utrzymywała przez cały wątek gryfity. Nuta ciepła wkradła się w jej spojrzenie, i młoda Brujah podniosła się z krzesła. Podeszła do Ventrue, i pochylając się nad nim, oplotła ręce dookoła jego szyi.
– Rozumiem to. – wyszeptała, przytulając się mocno i opierając podbródek na jego barku. - Ale musimy być silni. Zrobimy co w naszej mocy by w Smoleńsku zapanował porządek.
-Tak. Musimy.- inny mężczyzna pewnikiem skorzystałby z nadarzającej się okazji do skradzenia pocałunku niewinnego dziewczęcia. Ale Wilhelm był rycerzem bez skazy i Zosia mogła się czuć przy nim bezpieczna.
Po chwili dziewczyna odsunęła się lekko, pozwalając swoimi dłonią spocząć na zbroi rycerza.
– I, um, tak m-myślałam…
Policzki dziewczyny spłoneły czerwienią, i ta odruchowo uciekła spojrzeniem.
– Z-zauważyłam że nie sprowadziłeś dzieci… I dobrze, nie byłyby tu bezpieczne, i, um… J-jak sobie radzisz, z… N-no, głodem?
-Tu też mają pacholęta.- wyjaśnił niechętnie Wilhelm.-A ja raczej unikam sytuacji, które zmuszały by mnie do pochłaniania wypitej posoki, by wezwać wampirze moce.
– A-aha, to dobrze. – odetchnęła z zauważalną ulgą. – T-to chciałam tylko powiedzieć że… J-jeżeli kiedykolwiek pojawiłaby się taka potrzeba, t-to nie miałabym n-nic przeciwko temu byś… N-no wiesz…
Słowa stanęła jej w gardle. Czerwona z zażenowania, nie była w stanie wykrztusić z siebie ani głoski więcej.
- Bym… ukąsił ciebie?- wampir nachylił się i musnął czubkiem nosa szyje Brujah. Wciągnął jej zapach i zadrżał niewątpliwie czując pokusę głodu większą niż zwykłe pożywianie.
Odsunął się jednak dodając z uśmiechem.- Tylko jeśli będzie to konieczne. Nie chciałbym byś czuła się przeze mnie wykorzystana.
Zosia mimowolnie pomyślała o rozanielonej twarzy Marty, po jej spotkaniu z Węgrem.
– A-ależ Wilhelmie, jaka t-tam wykorzystana… Z-znaczy, to t-tylko po to byś nie uległ głodowi i nie rzucił się na jakąś bogu ducha winną szesnastoletnią dziew- Z-znaczy, b-byś potem n-nie skrzywdził swoich d-dzieciaków i n-no potrzebujemy cię s-sprawnego i opanowanego, i, i…
… Podobno gangrele mieli dyscyplinę która pozwalała im na zapadanie się pod ziemię. Może jak poprosi Martę, to ją tego przyuczy…
- No… coś w tym jest w tym rozumowaniu.- znów zbliżył oblicze do szyi Zosi i delikatnie przytknął wargi do zimnej szyi brujah. Pocałował skórę, wysunął kły lekko nakłuwając szyję.
I odsunął się dodając.-Jeśli chcesz teraz się poświęcić… Jeśli jesteś gotowa?
– E?
Wampirzyca wpatrywała się w niego tępo przez dobre kilka sekund. Jeszcze wczoraj czuła się winna że chciała przed nimi udawać uczucie którego nie czuła, ale teraz…
… Teraz kiedy przestała patrzeć na Koenitza jak na rycerza w białej zbroi, i zamiast tego skupiła się na mężczyźnie który ukrywał się pod całym tym splendorem który próbował prezentować, w końcu mogła dostrzec … Człowieka. Kogoś takiego jak ona. Kogoś kto starał się czynić to co słuszne, mimo że… Może nie był do końca na to gotowy.
– W-wilhelmie, j-j-ja- – zaczęła strzelać oczami na boki. Na Boga, gdzie był atak wilkołaków kiedy tego potrzebowała! – Ja, z-z-znaczy, to ty j-jesteś Księciem, n-nie możesz dać się związać tak o-o. Jak już to ja p-powinnam-. – O Boże przecież nie może poprosić żeby to on jej pierwszy pozwolił się ugryźć! – Albo j-jednocześnie- – To z kolei sugerowałoby że są parą! … Którą technicznie byli.
Poczerwieniała zupełnie, i desperacko próbowała zebrać myśli, podczas gdy Wilhelm czekał na jej decyzje.
- W sumie masz rację, ale wiem iż masz opory przed wgryzaniem się w ludzi. Nie chciałbym cię zmuszać do picia mej krwi.- wyjaśnił Wilhelm.-I choć twoja krew związałaby mnie.. to jeno na pewien czas. Do trwałej więzi trzeba o wiele więcej prób.
Nachylił się i.. musnął jej usta w pocałunku… delikatnym i czułym.
-Wybacz tą śmiałość, ale pewnie nawet nie dano ci było za życia nawet czegoś takiego posmakować. A picie krwi… możemy przełożyć na czas, gdy będziesz ku temu gotowa i… uznasz, że tak być powinno.- uśmiechnął się ciepło Wilhelm.
– B-był taki jeden chłopak…
Przerwała. Na niebiosa, o czym ona plotła?!
– W-wiem że do więzi t-trzeba wię-ęcej….
Myślała że miała to już za sobą, a teraz…
Czy wcześniej tylko sobie wmawiała że nic nie czuje? Próbowała tak zabić gorycz jaką odczuła, gdy zrozumiała że Wilhelm mógł nie być księciem którego sobie wymarzyła?
Czy może to jest to o czym mówiła jej opiekunka? Że wampiry przemienione za młodu czasem miewały problemy ze zrozumieniem własnych emocji?
A może i ją dotknęła Smoleńska klątwa i oszalała nawet nie zdając sobie z tego sprawy?
– Ale…
Nie potrafiła powiedzieć.
– Um… – przesunęła się do Wilhelma, ujmując go za rękę. – To nie jest tak że mam opory… Przed samym… „Wgryzaniem” się… Tylko … Nie uważam żeby picie ludzkiej krwi… Było słuszne... Jeżeli możemy tego uniknąć. – spuściła wzrok. – I… Może trochę… Boję się, że jak raz sobie pozwolę na wyjątek… T-to potem coraz łatwiej będzie mi znajdować kolejne wyjątki… – musnęła palcami po pancernej rękawicy. – I mam wrażenie że… Tak samo byłoby… Teraz…
Pozwoliła sobie na szybkie spojrzenie na Wilhelma.
– Ale myślę też że… Nie byłoby w tym nic… Złego.
Uśmiechnęła się nerwowo. Może za dużo o tym wszystkim myślała? Zaufała Wilhelmowi w sprawie dzieciaków… To czemu i tu by mu nie zaufać?
- To poważna sprawa… takie picie krwi między sobą. Jeśli masz opory ku temu, wątpliwości to… w tej chwili nie ma takiej potrzeby Zosiu.- wyjaśnił uprzejmie Wilhelm spoglądając to w oczy to na szyję dziewczyny.- Nie mamy dramatycznej sytuacji wymuszającej takie działania, więc...
Zamyślił się dodając.- Czy uznałaś mój pocałunek za przyjemny? Czy sprawił ci radość?
- Um… – uciekła spojrzeniem. – Był trochę… Zimny… – odparła w pełni szczerze, z typowym dla siebie brakiem wyczucia. – Ale… Jestem szczęśliwa… Że jesteś tu ze mną… I że nie boisz się powiedzieć tego co ci leży na sercu.
Jego przyznanie się do własnych obaw znaczyło dla niej dużo więcej niż ten pocałunek.
– I to nie jest tak że… Musi być jakaś dramatyczna sytuacja… – poczuła że serce zaczyna jej bić trochę mocniej, a kąciki ust unoszą się do góry w uśmiechu. - …Znaczy… Zawsze tak bardzo się o mnie troszczysz… Tak bardzo starasz, żeby nie zrobić niczego z czym nie czułabym się komfortowo… – przygryzła dolną wargę. - … To bardzo miłe… Ale czasem myślę… Czy aby trochę nie za bardzo…
- Hmm… nie rozumiem. Jak to.. za bardzo?- zapytał nieco skonfundowany Wilhelm przyglądając się Zosi.- Rycerskim obowiązkiem… jest opieka nad damą. Tym bardziej więc… ja winienem być… opiekuńczy wobec ciebie. Tak wyjątkowej osóbki.
- … Jestem okropną damą. – uśmiechnęła się smutno. – Nie potrafię się elegancko wysławiać… Ani ubierać… Tańczę tragicznie… Chyba złoszczę wszystkich dookoła mnie… I nieustannie targają mną strach i wątpliwości... Nawet teraz.
Zrobiła maleńki krok w jego stronę.
- … Ale czasem… Niektóre rzeczy warte są tego… By je zaryzykować… Pomimo strachu… Pomimo wątpliwości.
Rycerz ujął Zofię w talii delikatnie, nachylił się ku jej szyi, muskając językiem skórę dziewczyny i jednocześnie udostępnił swój kark jej ustom i ząbkom.
Wampirzyca zadrżała mu w ramionach. Jej oddech stał się płytki, urywany. Łaskotał lekko skórę Koenitza, która miała przed oczami. Gdyby Koenitz kiedykolwiek nosił cokolwiek innego niż zbroje płytową, z pewnością poczuł jak łomocze jej serce.
Utworzyła usta, wysuwając lekko kły. Przez kilka sekund, która dla niej trwały jak wieczność, tkwiła tak bez ruchu.
… Pochyliła się nad szyją Koenitza.
Poczuła ból.. odruchowo zacisnęła zęby wgryzając się w skórę Wilhelma. Poczuła ból i rozkosz jakiej nie odczuwała nigdy w życiu i smak najsłodszej krwi. Wobec której zwierzęca krew, była jeno nic wartym niesmacznym ochłapem. Ta rozkosz i siła rozlała się po jej ciele. A wraz z nią… bezgraniczne uczucie miłości do jej księcia.
Jej oczy rozwarły się w strachu. Jej pierwszym odczuciem była panika, gdy poczuła jak jej własne Vitae ją opuszcza. Więc tak to wyglądało...
Przerażenie szybko jednak ustąpiło ekstazie i dziewczyna oparła się o Wilhelma, czując jak rozkosz obdziera ją z sił, zarówno dosłownie jak i w przenośni. Zachłysnęła się krwi Koenitza i –
Zadrżała lekko, powstrzymując się przed dalszą konsumpcją. Krew Wilhelma… Była cenniejsza. Jak przepyszna by nie była, nie chciała jej zabierać zbyt dużo.
Koenitz też szybko, acz z wyraźnym trudem przerwał konsumpcję.
- Ja… niełatwo byłoby mi się oprzeć….- szepnął Wilhelm drżąc i opierając swe czoło o jej.-Nie powiniśmy tego czynić bez wyraźnego powodu… bo jak zaczniemy, to z czasem… nie będziemy mogli przestać. A nie chcę byś się czuła do mnie uwiązana przez krew jeno.
– Rozumiem. – ujęła jego twarz w dłonie, i złożyła na splamionych krwią ustach krótki pocałunek. – I był powód. Jesteś prawym człowiekiem, który pewnego dnia stanie się wspaniałym przywódcą… I Chciałam pokazać że ci ufam. – uśmiechnęła się ciepło. Jej oczy błyszczały, i przez tą krótką chwile, mimo bycia pospolitej urody, mogła faktycznie uchodzić za piękną.
Stali tak przez chwilę, Książe i jego wybranka, po czym Zosia trochę niezręcznie przestąpiła z nogi na nogę.
– Um… Nie chce psuć atmosfery, ale… Mamy Smoleńsk do uratowania, ha ha. – zaśmiała się nerwowo. – To… Musze zapytać… Na jakich warunkach jest z nami O… Pani Olga. – wymusiła na sobie tę odrobinę uprzejmości. – Pani Marta… Źle znosi to ile przebywa z Milosem… A i ja nie bardzo jej nie ufam. Powiesz mi jaki układ z tobą zawarła? Czy będzie na spotkaniu?
Czuła się okropnie poruszajac tą sprawe teraz, zwłaszcza po tym co się przed chwilą wydarzyło… Ale czas naglił.
- To nie jest wielka tajemnica. Ona… obiecała pomóc nam w kłopotach, w zamian za to oczekiwała na to samo z naszej strony. My chronimy ją, ona chroni nas. Miała też nam kłopotów nie czynić… i nie wchodzić między naszych dwoje kochanków. Niestety… Milos postanowił ją nagabywać z własnej inicjatywy i Giacomo węszy kłopoty z tego powodu. Ale prawdą jest, że to nie Olgi wina.- stwierdził cicho Wilhelm. -Bo przecież co niby ma zrobić? Nawet zdzielić go po gębie nie może bo Zach to nie cham i umie się przy damie zachować.
Skinął głową.- Będzie na spotkaniu. Sprawa dotyczy nas wszystkich… więc i jej. Ale nie wezmę jej na polowanie. Zresztą wątpię by ona i Marcel się zgłosili.
- … Nie wygląda na taką co kiedykolwiek brudzi własne ręce. – zauważyła kąśliwie. - … Czy mówiła co robi w Smoleńsku? Czy nie miała jechać na… Kurlandy, bodajże? Jak długo planuje z nami zostać? … Czy jesteś pewien że warto wprowadzać ją w… Niektóre sprawy?
- Ta akurat sprawa dotyczy nas wszystkich. W inne ją nie wprowadzałem, a i ona sama nie wyrażała ochoty, co by je poznać.- wyjaśnił Wilhelm.-A stoi w Smoleńsku przez wilkołaki na drogach i wydarzenia na Rusi. Nie w smak jej życie narażać na dzikich bezdrożach więc czeka na to, aż tu się wszystko uspokoi by mieć bezpieczną drogę na Kurlandy.
- … Nie powinna była jechać przez Ruś w takim razie. – odburknęła. Trasa jaką obrała Olga od początku budziła w niej podejrzenia… Jakże wygodnie dla niej że teraz nie mogła jechać dalej przez „Wilkołaki” i „sytuacje polityczne”
… Westchnęła przeciągle.
– Um… Pamietasz ja Honorata mówiła o tym jasnowidzu Malkavian? Panu Haszko? … Pytałam się go czy Olga jest… Zagrożeniem. Powiedział mi że ambicje Olgi nie leżą w Smoleńsku, i że nie zawita tu na długo… Cokolwiek jest to warte, pokrywa się to z tym co mówi… Nie żeby czyniło ja to wartą zaufania.- dodała uparcie. – To… Miej to na uwadzę, jakby niektórzy z nas nalegali po „oficjalnym” spotkaniu na zebranie w mniejszym gronie”.
- Nie widzę z tym problemu. Contessa nie wydaje się być zainteresowana zanurzaniem się w nasze intrygi.- stwierdził Wilhelm z uśmiechem, po czym dodał cierpko.-Choć… może powinienem wspomnieć o spotkaniach w mniejszym gronie z których mnie wykluczono?
– E? – zamrugała zaskoczona, i zaśmiała się nerwowo uciekając oczami. – A, t-to spotkanie… Rozmawiałeś z Kniaziem, to nie mogłeś być obecny… I, um, właściwie to nie wiem jak do niego doszło, chciałam się pomodlić w kościele, i jakoś tak się Marta z Panem Jaksą zwalili, a potem i Pan Milos przyszedł. – to akurat była pełna prawda, ale i tak czuła się głupio. – Rozmawialiśmy trochę o karze dla Pana Jaksy… Mówił że się jej podda, jeżeli uznasz za stosowne jakąś wymierzyć… I mówiliśmy trochę o Kielichu… Pani Marta chyba wie gdzie może być… O tym chyba będzie chciała porozmawiać w mniejszym gronie…
- Skoro tak mówisz… to musi to być prawda.- zgodził się z nią Wilhelm.
– I… Jeszcze jedna rzecz… Nie wiem czy Pan Milos ci to mówił, ale ma drobne… Problemy ze swoją… – Kim ona w ogóle dla niego była? Rodzicielka? Opiekunką? Kochanką? - … Z Panią Tęczyńską… Posłała za nim dwóch wampirów z… Niekoniecznie czystymi intencjami. Będzie się z nimi spotykał po naszej wizycie u Kniazia… Myślę że może dojść do rozlewu krwi.
Przerwała na chwilę.
– Wilhelmie, ty… Cieszysz się dobrą opinią u Księcia Krakowskiego… Myślisz mógłbyś się wstawić za Panem Milosem u Pana Szafrańca, żeby przekonał Panią Tęczyńską by zostawiła Zacha w spokoju? … Wiem że wciąż masz wątpliwości dotyczące Pana Milosa… Może jak zaproponujesz mu poparcie, to pomoże to zbudować wzajemne zaufanie… Poddani muszą słuchać się Księcia, ale Książe odwdzięcza się opieką i pomocą w trudnych chwilach… Takich jak ta.
- Z tego co wiem Tęczyńska to ważna persona… Na tyle ważna iże Szafraniec musi się z nią liczyć.-zamyślił się Ventrue.- Nawet gdybym wstawił się za nim u księcia, to co ten mógłby uczynić? Milos jest zdaje się jej potomkiem, toteż jego los spoczywa w rękach tej Spokrewnionej. I nawet książę nie może tego zmienić.
Uśmiechnął się dodając.-Natomiast z tymi wampirami, to rozprawimy się wspólnie. Co by każdy wiedział, iż zaczepiając jedno z nas… naraża się na gniew wszystkich.
- … Wolałabym nie robić sobie więcej wrogów niż potrzebujemy. – odparła cicho. – A los potomka spoczywa w rękach stwórcy… Dopóki ten nie uzna że czas by opuścił gniazdo. Zach jest teraz jednym z nas… Jest Ventrue Smoleńskim, a ty jesteś jego dowódcą i primogenem. Ma prawo sam określić swoją drogę, i wybrał Smoleńsk, czy Tęczyńskiej się to podoba czy nie.
Przygryzła wargę w zamyśleniu.
– Wiem że Szafraniec sam jeden nie może zrobić wiele, ale… Znacie z Giacomo wielu wampirów. Jeżeli… Przy jakimś spotkaniu wytkną Pani Tęczyńskiej, że nie wypada by wtrącała się w domeny innych primogenów, to może pomyśli dwa razy zanim zechce słać kolejnych zabójców.
-Znamy… to prawda… ale większość z nich żyje za górami co Kraków od Południa Europy oddzielają. Tutaj my bardziej obcy niż ty… - stwierdził krótko Wilhelm ucinając te dywagacje. Po czym dodał z uśmiechem.-Nie oznacza to, że Zacha na jej pastwę zostawię. Ino że będziemy musieli własnymi siłami rozprawić się z tym problemem- westchnął głośno.-Oznacza to też, iż każdy sojusznik tu na miejscu się przyda.
- … To może Pan Szafraniec nam wystarczy. – upierała się Zofia. – Poproszę jeszcze listem Matkę Agnieszkę by szepnęła słowo pokoju… I Pan Jaksa chyba się przyjaźni z szeryfem? Może i on wstawi się za Milosem… Razem może przekonają Tęczyńską by się już nie wtrącała… Wcześniej Pan Zach mówił, że jest szansa by się ugadać… To powinniśmy spróbować. Nie potrzebujemy kolejnych wrogów.
Westchnęła i stanęła na palcach by pocałować mu w policzek.
– Porozmawiaj z Zachem po polowaniu… Mamy przed sobą zbyt wiele sekretów, a musimy pomagać sobie nawzajem. – policzki spłonęły jej czerwienią, a usta rozciągnęły w lekkim uśmiechu. - … A ja powinnam już iść. Dość ci czasu zajęłam.
- Nie przejmuj się tym.- odparł z uśmiechem rycerz.
 
__________________
"I may not have gone where I intended to go, but I think I have ended up where I needed to be."
Aisu jest offline