13-01-2017, 21:19 | #161 |
Reputacja: 1 | - Słyszałem coś waść uczynił na Arenie. Żeś mężnie stawał i dowiódł odwagi jak i siły… to się ceni. Jednakże zachowanie twe było wielce… niecywilizowane. Camarilla chyba diabolizmu nie pochwala, co?
__________________ Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe. ”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej. |
16-01-2017, 09:17 | #162 |
Reputacja: 1 | Bjorna zastała samego. Nie było to specjalnym zaskoczeniem, jeżeli wziąć pod uwagę co o nim słyszała. … Co widzieli inni gangrele gdy na niego spoglądali? Kogoś wartego podziwu? „Boga Wojny”? Jakiś ideał do którego warto było aspirować? … Czy też ponure przypomnienie, kim mogą się stać? Wizję przyszłości, w której bestie znudziło udawanie że daje się „kontrolować”, i teraz przychodzi kiedy sama sobie tego życzy? Bjorn pracował w samotności, chowając się przed oczami innych. Tak więc raczej to drugie. A może za bardzo w to wnikała, i po prostu obie strony nie chciały by Bjorn kogokolwiek skrzywdził w napadzie szału. Dlatego go unikali. ... A on sam nie musiał czuć na sobie spojrzeń pełnych strachu, i litości. - …Czego tu szukasz dziewko ? Warknięcie wyrwało ją z zamyślenia. Z typowym dla siebie wyczuciem taktu, od dobrych kilku minut wgapiała się w Gangrela bez żadnego słowa. – Ahaha, ha, przepraszam, z-zamyśliłam się. – zaśmiała się nerwowo, uciekając spojrzeniem. Cholera, jaki właściwie miała tu plan? 1. Nie dać się zabić. 2. … Nakłonic Bjorna by coś o sobie zdradził? 3. …??? Przełknęła nieistniejącą ślinę i odkaszlnęła niezręcznie. Trudno, będzie improwizowała. – Przepraszam, nie przedstawiłam się nawet. Zofia z Ulm, z Krakowa. Z-znaczy, przyjechałam tu z Krakowa, ale wychowałam się w Ulm. No, nawet nie w Ulm, a niedaleko Ulm. W chatce w lesie. Ojciec był myśliwym, a mama, no, opiekowała się domem, i… Um, paplam, prawda? – zarumieniła się. - … Przepraszam. Zamilkła na chwilę, po czym zajęła miejsce na pobliskim zydlu. Zwykłe nerwy zżerały ją dużo bardziej niż jakikolwiek strach który próbował jej wpoić Borucki. – Um… Tak myślałam, że, um… C-chciałabym poznać trochę lepiej Pana… I innych ludzi Pana Janikowskiego. To uznałam że może z-zamieni Pan ze mną parę słów? Opowie coś o sobie? Skąd Pan pochodzi? „Bjorn” to chyba nie jest ruskie imię? Miała ochotę zapaść się pod ziemię. Zaczęła tragicznie - ale na ducha świętego, ani myślała się poddawać! -Nie. Idź zawracać głowę komuś innemu.- odparł Bjorn najwyraźniej nie widząc w niej owego niewinnego uroku, jaki widzieli inni. Powrócił do swego ostrzenia broni. - … To może Pan ma jakieś pytania? – spróbowała innego podejścia. - Na temat nas? -Nie.- nie był najlepszym rozmówcą pod słońcem… czy raczej księżycem. - … Aha. – przytaknęła powoli Zofia. Ponownie, ani myślała się poddawać, ale też nie chciała go niepotrzebnie irytować. Tak więc obserwowała go dalej bez słowa, patrząc jak ostrzy topór, starając się go nie rozpraszać. A on po prostu ją ignorował zabierając się za ostrzenie drugiego topora. Równie dobrze mogła być kundlem leżącym w rogu.Wyjątkowo upartym kundlem, bo Brujah ani myślała się stamtąd ruszać. Bjorn jednak nie miał tyle toporów do ostrzenia, więc po ich naostrzeniu wstał i wyszedł z kuźni nie zwracając uwagi na Zosieńkę. Ta bez słowa ruszyła za nim, trzymając bezpieczną odległość kilku metrów, w swoim uporze nie rejestrując jak niedorzecznie to musiało wyglądać. Sama skupiła się obserwowaniu Bjorna. Lata spędzone z jej stwórcą nauczyły ją że wiele można nauczyć się o innym wojowniku ze sposobu jak się zachowuje. Jak stawia kroki. Czy jest ociężały, czy też zachował wigor pomimo ich nieumarłego stanu. I patrzyła też jak reagują na niego inni – i jak one reaguje na nich. Czy unika swoich braci, i czy oni odwracając wzrok na jego widok. Czy był poważany, czy napawał strachem. Był z pewnością doświadczonym i potężnym zabijaką. Szybkim, zwinnym i silnym. Prawdziwym drapieżnikiem stworzonym do zabijania, w cywilizowany sposób. Nie było w jego ruchach niczego zwierzęcego jak u Bora. No i wszyscy ustępowali mu z drogi z wyraźnym respektem. – Jest Pan bardzo poważany. – zauważyła cicho, skracając trochę dystans miedzy nimi, ale nadal idąc za nim. - A ty namolna… smarkula. Nie masz jakiejś opiekunki?- warknął gniewnie Bjorn i zamachnął się za siebie próbując ją capnąć za kołnierz. Nie przykładał się jednak do tego zbytnio. Zofia odruchowo uchyliła się przed ręką Gangrela, co biorąc pod uwagę jego umiarkowane zaangażowanie i jej własną ostrożność, trudne nie było. – Um… Panią Honoratę, chyba? – odparła z lekkim zakłopotaniem, ale i uśmiechem. Udało jej się nawiązać dialog. – Jest moja primogenką, to chyba można ją tak nazwać… Ale nie, generalnie nie… Moja nauczycielka została w Krakowie, Matka Agnieszka z zakonu Karmelitanek …. To taki chrześcijański zakon… – wyjaśniła pospiesznie. - To goń do Wścieklicy. I schowaj się pod jej spódnicę, a nie mnie głowę zawracasz.- odparł Bjorn obrzucając pogardliwym spojrzeniem Zosię.-Jedna gorsza od drugiej. – Eeee, Pani Honorata nie jest wcale taka zła… Wręcz przeciwnie. – wzięła swoją priomogenkę w obronę – ale nie siebie samą. Pogardliwe spojrzenie Bjorna niespecjalnie ją tknęło. Ba, wręcz się go spodziewała. – I tylko chciałam z Panem trochę porozmawiać… Lepiej poznać sąsiadów… Ale rozumiem że jest Pan zajęty… To, um, może jest coś z czym mogę Panu pomóc? – zaproponowała, posyłając mu najszczerszy, najbardziej przyjacielski uśmiech jaki potrafiła zaoferować. -Możesz sobie pójść stąd… na przykład i męczyć kogoś innego.- burknął poirytowany Bjorn.-Albo podłożyć głowę pod topór, to ci ją gładko zetnę. Wzrok Zosi powędrował do toporów. - … Teraz jak są tak zaostrzone to byłoby to gładkie cięcie… Ale nie chciałabym poplamić sukni. – zażartowała, z rzadko prezentowanym przez nią poczuciem makabry. - Nie martw się… nie zdąży spaść na nią nawet kropelka.- odparł Bjorn nie siląc się nawet na udawanie uśmiechu. – To bardzo miłe z Pana strony. – oparła uprzejmie Zofia, bez cienia sarkazmu w głosie. – Czy to… Częsta kara na dworze Pana Janikowskiego? … Plotła cokolwiek jej do głowy wpadło. Nie miała żadnego planu, nie zmierzała z tym do nikąd – ważne było tylko nakłonić Bjorna do rozmowy. Nie ważne jakiej. - Głupia dziewka…- burknął się i odwrócił się do niej plecami ruszając dalej. – Eeee, to trochę nieuprzejme. – burknęła Zofia, z uporem samobójcy ruszając za Gangrelem – ale przeczuwając też, że powoli zaczyna testować granice samokontroli wampira. – Widzę że i czasu Pan nie ma, i tak nie w sosie dzisiaj… To może jutro Pana odwiedzę, hmm? – zaproponowała wesoło, z nieudawanym optymizmem w głosie. – Albo dołączę kiedyś do jakiegoś polowania z Panem i Kniaziem Janikowskim? Pan Góra dużo mi opowiadał o waszych lasach. Muszą być bardzo malownicze. Nie otrzymała odpowiedzi… żadnej. Bjorn ruszył ku najbliższemu budynkowi. Gwałtownie otworzył drzwi, szybko przeszedł przez nie. I równie gwałtownie je zamknął - tuż przed nosem wampirzycy. - … Uznaje to za „tak”! – zawołała za nim. Bez odpowiedzi. *** Wchodząc do komnaty Wilhelma, Zosia pochyliła głowę na powitanie, i omiotła spojrzeniem towarzystwo. Ona, Wilhelm i… Nikt więcej? Co to… … Dreszcz przebiegł ją po plecach gdyby zdała sobie sprawa z tego co mogło oznaczać to spotkanie. Czy Koenitz nie rozmawiał dopiero co z Kniaziem? I czy sama nie prosiła go wcześniej o to, by i z nią konsultował swoje decyzje? Czy nie po to ją właśnie wzywał? Wampirzyca zesztywniała, i krew dosłownie odpłynęła jej z twarzy. Wiedziała że powinna powitać Wilhelma, ale nie ufała w tej chwili własnemu głosowi. Jeżeli jej podejrzenia były słuszne… I Koenitz chciał poznać jej zdanie przed podjęciem decyzji… To to co teraz mu powie może zaważyć o życiu i nieżyciu nie tylko niej, ale i wszystkich jej przyjaciół. Ludzi, ghuli, wampirów – wszystkich. Jedna zła rada, i… … Czy właśnie to Koenitz czuł zawsze przed podjęciem decyzji? Ten przytłaczający, wszechogarniający strach? Jak on sobie z tym radził? Jak ktokolwiek sobie z tym radził? Wiedząc że nie było to miejsce ani czas na wahanie, zmusiła się do tego by wyprostować sylwetkę i spojrzała Wilhelmowi w oczy. Obrała już swoją drogę. Nie pozostawało jej nic innego jak nią podążać. – Wzywałeś, Wilhelmie? – zapytała, głosem dużo słabszym niż planowała. -Tak… Wyglądasz jakoś tak… blado. Wszystko w porządku?- zapytał ciepło siląc się na uśmiech. Wstał by przyprowadzić Zofię do krzesła naprzeciw swojego siedziska. Tak jak każdy szanujący się rycerz by zrobił. – Ja… Tak. – zapewniała go. – Tak, wszystko w porządku. – powtórzyła, tym razem pewniejszym tonem. Musiała być silna. Dla siebie, i dla wszystkich. Także dla Koenitza. – Dziękuję. – posłała mu ciepły uśmiech, który jednak szybko ustąpił trosce. - … Rozmowa z Panem Janikowskim nie poszła za dobrze? - Nie wiem co knuje… może nic, a może nas przejrzał. Zaprosił na polowanie, ale tylko kilkoro z nas. Resztę chce odprawić z powrotem do Smoleńska.- wyjaśnił rycerz po tym jak odsunął jej krzesło, by mogła usiąść. – Powiedział kogo, czy dał ci wolną rękę w doborze? – ciągnęła dalej, zajmując miejsce naprzeciwko niego. -Tak… choć spodziewa się Jaksy i mnie… wśród wybranej trójki. Co również zasugerował. Jak i to.. że odmowa nie wchodzi w grę. - odparł Wilhelm.- Zamierzam dać to pod debatę nas wszystkich co by każdy wyraził zdanie. A co ty radzisz? - … Że nie ma powodu by mu odmówić? – zaryzykowała. Czuła że to polowanie to jeden z licznych elementów rozgrywki o przywództwo jakie Wilhelm rozgrywał z Miszą, ale nie była zbyt obeznana w gierkach Camarilli. – … I że to kto z wami pojedzie będzie oznaczało kto ci bliski? - - zamilkła na chwilę, i dodała trochę ciszej. – Um… Myślisz że to rozsądne by Jaksa z wami jechał? -Nie wiem... może to być pułapka. Kogo ty byś proponowała?- zapytał po zastanowieniu Wilhelm. – Jeżeli może to być pułapka, to… Ktoś z kim nie chce zadzierać? Jak Pani Honarata? - Jej primogenka cieszyła się wśród Gangreli niesławą… A gdyby tajemniczo zniknęła po wizycie u Kniazia, to Torreadorzy Smoleńscy niewątpliwie mocno by się zaniepokoili. – Um, nie wiem… Jeżeli Pan Janikowski źle Panu życzy, to… Chyba zaatakowałby podczas waszego spotkania… Nie wiem. A o kim ty myślałeś? - -Swartka, Jaksa i Milos. To… ponoć ciężkie polowanie.- wyjaśnił Wilhelm wyraźnie zamyślony.-Obawiam się jednak, że Swartka odmówi. - … Sprawia wrażenie takiej, co własnymi ścieżkami chodzi. – skomentowała zamyślona. – Może lepiej Pani Marta? … Pytała się czy rozmawiałeś z Panią Swartką o Pani Sarnai, tak przy okazji. – dodała. - … I jeżeli to zwykłe polowanie… Na zwierzęta… To ja mogę ci towarzyszyć. – zaproponowała. - … Jestem dobra z łukiem. Córka leśnego, pamiętasz? – uśmiechnęła się lekko. - Sarnai odjechała. Wątpię by chciała wrócić. Nie ma co skupiać się na niej. Mamy i bez kwestii Sarani dość kłopotów.- odparł rycerz z lekką irytacją.- Swartkę żem posłał głównie ze względu na Jaksę, bo.. sama widziałaś jak szalał po jej zniknięciu. – Tak. Widziałam. – odparła cicho. Była powodem tego szału. I osobą na która bestia skierowała swoją furię. Uciekła spojrzeniem, zaciskając szczękę. Czuła się winna temu co się stało… I poprzysięgła sobie że nie pozwoli na to by się to powtórzyło. Czy Jaksa mógł powiedzieć o sobie to samo? Odwróciła się w stronę Wilhelma, patrząc mu w oczy. I gdy teraz się odezwała, jej głos zabrzmiał pewnie i zdecydowanie. – Nie widzę jednak by Panu Jaksie się poprawiło. Myślałam o tym co się wydarzyło na arenie Wilhelmie. Jaksa oddał się bestii. Popełnił diabelrie. Co planujesz z tym zrobić? -Nie wiem jeszcze… Po prawdzie uczynił to w szale, więc nie do końca świadomie.-stwierdził posępnie Wilhelm.-O tym też musimy pomówić… przy okazji wspólnej narady. Słowa Wilhelma nie zachwiały postawą wampirzycy. – Walczenie z bestią to brzemię nas wszystkich. Czy w Wiedniu takie wytłumaczenie zadowoliłoby księcia? - drążyła dalej. - Zależy kto byłby oskarżonym i jaka byłaby sytuacja. Jaksa niewątpliwie upadł, ale był wykrwawiony. Sama wiesz jak trudno wtedy zapanować nad głodem.- stwierdził po namyśle Wilhelm.-No i ten akt diabolizmu był poniekąd wynikiem okrutnych zasad Areny i choć jest dla mnie… i dla ciebie, oburzające. Na Arenie nie jest chyba zakazany, choć z pewnością niemile widziany. Przynajmniej ten dokonywany z rozmysłem. – Walczył o przeżycie. Rozumiem to. Nie mogę go winić za to że odebrał życie swojemu przeciwnikowi. – zgodziła się. – Ale pobłażliwość Pana Miszki dla takich praktyk nie ma tu nic do rzeczy. Nie jesteśmy jego poddanymi. Jesteśmy Camarillą. To jej praw musimy przestrzegać. Zmarszczyła brwi. Pomimo podniosłych słów nie bardzo wiedziała co konkretnie to oznacza. - … I według jej praw, jaką karę powinien ponieść Jaksa? - Diabolizm karze się krwawymi łowami. Tyle, że zwykle diabolizm jest przemyślaną zbrodnią. Tu o zbrodni mówić nie możemy, więc… kara leży w kwestii księcia. Janikowski wspomniał iż pomówi z Jaksą. Być może pogadają o karze dla niego.- wyjaśnił Wilhelm po zastanowieniu. – Pan Jaksa jest tylko człowiekiem… Wampirem. – poprawiła się. – I ma prawo błądzić. Wszyscy mamy. Ale Diableria, nawet w szale, pozostaje Dialerią. Pozostaje zbrodnią. Musi być przyznanie się do winy. I musi być kara… A potem może nadejść przebaczenie grzechów. – Piwne oczy wpatrywały się w Wilhelma intensywnie. Proste zasady. Było w nich miejsce na łaskę… Ale na odwracanie oczu od zła. – Lordzie Koenitz, to ty miałeś zostać Księciem. To twoich rozkazów poprzysięgliśmy słuchać… Mimo że początkowo chyba wszyscy mieliśmy swoje wątpliwości. – pomyślała o dzieciach z karocy Tyrolczyka. Czym żywił teraz, na dworze Miszki? – I w chwilach takich jak ta musisz wypełnić rolę do której aspirujesz. Księciem zostaniesz tylko zaprowadzając porządek Camarilli… Nie na odwrót. - To nie jest prosty przypadek. I myślę że dobrze będzie karę omówić w całym naszym gronie. Żeby wszyscy wiedzieli jaka i za co. A z drugiej strony… księciem mieni się Miszka i póki tak mu się wydaje…- ostatnie słowa zaczął mówić bardzo cicho.-... lepiej nie wspominać mu, że ma kolejnego pretendenta do jego tronu, prawda? – Nie karzesz Jaksy jako książę. Karzesz go jako jego dowódca. – przypomniała mu. - … Jak byłeś rycerzem, czy oficerowie pytali się swoich ludzi co oni myśleli przed wymierzeniem kary ich przyjaciołom? – Zapytała retorycznie, jej ton trochę bardziej szorstki niż planowała. Przypominanie jej o ich zdradzieckich intencjach przyprawiało ją o mdłości. - … Rozmawialiśmy o tym, ja, Pan Jaksa, Pan Milos i Pani Marta. Kiedy rozmawiałeś z Panem Janikowskim. Pani Marta chce, by kara była jak naj… – zawahała się, szukając odpowiedniego słowa. - … Jak najbardziej „jawna”… Wierzy, że Pan Janikowski widząc naszą dezaprobatę, uzna to za dobrą okazję by Jaksę spróbować przeciągnąć do siebie. - Z pewnością więc powtórzy swoje zdanie podczas wspólnej debaty. Może i masz rację… jestem jego dowódcą i mogę… mam prawo go ukarać.- ocenił rycerz, po czym zwrócił się do Zosi.-A jak ty dzisiaj się czujesz i co sądzisz o naszym gospodarzu? Jakie zrobił na tobie wrażenie? Brujah wpatrywała się w niego przez chwilę, po czym odetchnęła głęboko. - … W porządku. – przez chwilę zastanawiała się co jeszcze mogła dodać, ale nic nie przychodziło jej na myśl. Czuła się lekko… Otępiała. Jakby codzienna nerwowość ustąpiła miejsca napędzanej strachem determinacji. Nie bardzo wiedziała jak ubrać to w słowa, więc tylko uśmiechnęła się słabo. - … Nic mi nie jest. Nie musisz się mną przejmować. I zanim przejdziemy do kniazia… Proszę, wysłuchaj mnie do końca. – zaciągnęła powietrza – Wilhelmie… Boję się, że jeżeli Jaksa zostanie z kniaziem, to… To nie wróci już do nas. Pozwoliła słowom zawisnąć w powietrzu. - … Po prostu… Mam wrażenie że… Z każdym dniem zatraca się coraz bardziej. Zapomina kim jest. Jeżeli dalej będzie zmuszony brać udział w tych wszystkich gierkach… Boję się tego co może się stać. On potrzebuje czasu Wilhelmie. Czasu do refleksji. Z dala od wojny i polityki. I… Jakieś… Kotwicy. Bezpiecznej przystani. Słupa o który mógłby się oprzeć… Kogoś kto zastąpi mu Panią Sarnai… Myślałam że jego ludzie do tego wystarczą, ale… Nie jestem tego teraz taka pewna. Zamilkła, pozwalając Wilhelmowi przetrawić to wszystko. – A chciałam ci powiedzieć to wszystko teraz, bo… Gdy staniemy razem, nie chce żeby Pan Jaksa czuł się przeze mnie atakowany… Czy też przez innych. I… Myślę, że źle by to wyglądało, jeżeli pozostali uznają że swoją decyzje opierasz na opinii inni… Czy to mojej, czy Marty, czy Giacomo. – uciekła wzrokiem. Czy nie to właśnie próbowała teraz zrobić? Wpłynąć na jego decyzje? W słusznej sprawie… Ale czy nie każdy złoczyńca tak sobie powtarzał? - … Obiecaj mi, że ostateczna decyzja będzie twoja, i wyłącznie twoja… Niezależnie od tego co radzą ci inni. – poprosiła. - Nawet ja. -Może i rzeczywiście Jaksie przyda się odrobina spokoju. Teraz pewnie wszystko się skupi na tym polowaniu. Martę wezmę, to i Swartka pójdzie… i Milos. Wolałbym mieć przy sobie Marcela, ale on lasu nie lubi.- westchnął Wilhelm. – Nie przeszkadzało mu to w samotnych wyprawach do niego. – zauważyła mimochodem, i wzruszyła ramionami. - … Nie musisz podejmować decyzji o polowaniu teraz. Jeżeli nie robi ci to różnicy… To możesz wpierw zobaczyć kto wyrazi chęci na uczestniczenie w nim podczas narady. A kniaź… – zacisnęła wargi. - … Wszystko co chciałam o nim wiedzieć, powiedziały mi prawa areny. Nie rozmawiała z nim zresztą w cztery oczy, to co więcej mogła o nim powiedzieć? - Kniaź oczekuje ode mnie odpowiedzi na uczcie. Obawiam się że nie mamy za wiele czasu na podjęcie decyzji.- wyjaśnił rycerz smutno. - To nie powinniśmy zwlekać z naradą. – odparł prosto. Była ciekawa jak poszło spotkanie z Kniaziem, ale wiedziała że lepiej będzie jak wszystko to opowie gdy będą w grupie. Więc zamiast tego zapytała o coś innego. - … Wilhelmie, a ty… Jak ty się czujesz? – na jej twarzy wymalowała się ślad troski. Teraz, jak trochę lepiej rozumiała co to oznaczało być przywódcą… Niepokoiła się także o niego. -Martwi mnie ta narada. Wydaje mi się, że przyjdzie nam podjąć kluczowe decyzje i.. nawarzyć piwa, które prędzej czy później będziemy musieli wypić.- westchnął smętnie rycerz.-Boję się konsekwencji, jeśli popełnimy błąd. Na słowa Koenitza postawa Zosi utraciła zaciętość, którą dziewczyna utrzymywała przez cały wątek gryfity. Nuta ciepła wkradła się w jej spojrzenie, i młoda Brujah podniosła się z krzesła. Podeszła do Ventrue, i pochylając się nad nim, oplotła ręce dookoła jego szyi. – Rozumiem to. – wyszeptała, przytulając się mocno i opierając podbródek na jego barku. - Ale musimy być silni. Zrobimy co w naszej mocy by w Smoleńsku zapanował porządek. -Tak. Musimy.- inny mężczyzna pewnikiem skorzystałby z nadarzającej się okazji do skradzenia pocałunku niewinnego dziewczęcia. Ale Wilhelm był rycerzem bez skazy i Zosia mogła się czuć przy nim bezpieczna. Po chwili dziewczyna odsunęła się lekko, pozwalając swoimi dłonią spocząć na zbroi rycerza. – I, um, tak m-myślałam… Policzki dziewczyny spłoneły czerwienią, i ta odruchowo uciekła spojrzeniem. – Z-zauważyłam że nie sprowadziłeś dzieci… I dobrze, nie byłyby tu bezpieczne, i, um… J-jak sobie radzisz, z… N-no, głodem? -Tu też mają pacholęta.- wyjaśnił niechętnie Wilhelm.-A ja raczej unikam sytuacji, które zmuszały by mnie do pochłaniania wypitej posoki, by wezwać wampirze moce. – A-aha, to dobrze. – odetchnęła z zauważalną ulgą. – T-to chciałam tylko powiedzieć że… J-jeżeli kiedykolwiek pojawiłaby się taka potrzeba, t-to nie miałabym n-nic przeciwko temu byś… N-no wiesz… Słowa stanęła jej w gardle. Czerwona z zażenowania, nie była w stanie wykrztusić z siebie ani głoski więcej. - Bym… ukąsił ciebie?- wampir nachylił się i musnął czubkiem nosa szyje Brujah. Wciągnął jej zapach i zadrżał niewątpliwie czując pokusę głodu większą niż zwykłe pożywianie. Odsunął się jednak dodając z uśmiechem.- Tylko jeśli będzie to konieczne. Nie chciałbym byś czuła się przeze mnie wykorzystana. Zosia mimowolnie pomyślała o rozanielonej twarzy Marty, po jej spotkaniu z Węgrem. – A-ależ Wilhelmie, jaka t-tam wykorzystana… Z-znaczy, to t-tylko po to byś nie uległ głodowi i nie rzucił się na jakąś bogu ducha winną szesnastoletnią dziew- Z-znaczy, b-byś potem n-nie skrzywdził swoich d-dzieciaków i n-no potrzebujemy cię s-sprawnego i opanowanego, i, i… … Podobno gangrele mieli dyscyplinę która pozwalała im na zapadanie się pod ziemię. Może jak poprosi Martę, to ją tego przyuczy… - No… coś w tym jest w tym rozumowaniu.- znów zbliżył oblicze do szyi Zosi i delikatnie przytknął wargi do zimnej szyi brujah. Pocałował skórę, wysunął kły lekko nakłuwając szyję. I odsunął się dodając.-Jeśli chcesz teraz się poświęcić… Jeśli jesteś gotowa? – E? – Wampirzyca wpatrywała się w niego tępo przez dobre kilka sekund. Jeszcze wczoraj czuła się winna że chciała przed nimi udawać uczucie którego nie czuła, ale teraz… … Teraz kiedy przestała patrzeć na Koenitza jak na rycerza w białej zbroi, i zamiast tego skupiła się na mężczyźnie który ukrywał się pod całym tym splendorem który próbował prezentować, w końcu mogła dostrzec … Człowieka. Kogoś takiego jak ona. Kogoś kto starał się czynić to co słuszne, mimo że… Może nie był do końca na to gotowy. – W-wilhelmie, j-j-ja- – zaczęła strzelać oczami na boki. Na Boga, gdzie był atak wilkołaków kiedy tego potrzebowała! – Ja, z-z-znaczy, to ty j-jesteś Księciem, n-nie możesz dać się związać tak o-o. Jak już to ja p-powinnam-. – O Boże przecież nie może poprosić żeby to on jej pierwszy pozwolił się ugryźć! – Albo j-jednocześnie- – To z kolei sugerowałoby że są parą! … Którą technicznie byli. Poczerwieniała zupełnie, i desperacko próbowała zebrać myśli, podczas gdy Wilhelm czekał na jej decyzje. - W sumie masz rację, ale wiem iż masz opory przed wgryzaniem się w ludzi. Nie chciałbym cię zmuszać do picia mej krwi.- wyjaśnił Wilhelm.-I choć twoja krew związałaby mnie.. to jeno na pewien czas. Do trwałej więzi trzeba o wiele więcej prób. Nachylił się i.. musnął jej usta w pocałunku… delikatnym i czułym. -Wybacz tą śmiałość, ale pewnie nawet nie dano ci było za życia nawet czegoś takiego posmakować. A picie krwi… możemy przełożyć na czas, gdy będziesz ku temu gotowa i… uznasz, że tak być powinno.- uśmiechnął się ciepło Wilhelm. – B-był taki jeden chłopak… Przerwała. Na niebiosa, o czym ona plotła?! – W-wiem że do więzi t-trzeba wię-ęcej…. Myślała że miała to już za sobą, a teraz… Czy wcześniej tylko sobie wmawiała że nic nie czuje? Próbowała tak zabić gorycz jaką odczuła, gdy zrozumiała że Wilhelm mógł nie być księciem którego sobie wymarzyła? Czy może to jest to o czym mówiła jej opiekunka? Że wampiry przemienione za młodu czasem miewały problemy ze zrozumieniem własnych emocji? A może i ją dotknęła Smoleńska klątwa i oszalała nawet nie zdając sobie z tego sprawy? – Ale… Nie potrafiła powiedzieć. – Um… – przesunęła się do Wilhelma, ujmując go za rękę. – To nie jest tak że mam opory… Przed samym… „Wgryzaniem” się… Tylko … Nie uważam żeby picie ludzkiej krwi… Było słuszne... Jeżeli możemy tego uniknąć. – spuściła wzrok. – I… Może trochę… Boję się, że jak raz sobie pozwolę na wyjątek… T-to potem coraz łatwiej będzie mi znajdować kolejne wyjątki… – musnęła palcami po pancernej rękawicy. – I mam wrażenie że… Tak samo byłoby… Teraz… Pozwoliła sobie na szybkie spojrzenie na Wilhelma. – Ale myślę też że… Nie byłoby w tym nic… Złego. Uśmiechnęła się nerwowo. Może za dużo o tym wszystkim myślała? Zaufała Wilhelmowi w sprawie dzieciaków… To czemu i tu by mu nie zaufać? - To poważna sprawa… takie picie krwi między sobą. Jeśli masz opory ku temu, wątpliwości to… w tej chwili nie ma takiej potrzeby Zosiu.- wyjaśnił uprzejmie Wilhelm spoglądając to w oczy to na szyję dziewczyny.- Nie mamy dramatycznej sytuacji wymuszającej takie działania, więc... Zamyślił się dodając.- Czy uznałaś mój pocałunek za przyjemny? Czy sprawił ci radość? - Um… – uciekła spojrzeniem. – Był trochę… Zimny… – odparła w pełni szczerze, z typowym dla siebie brakiem wyczucia. – Ale… Jestem szczęśliwa… Że jesteś tu ze mną… I że nie boisz się powiedzieć tego co ci leży na sercu. Jego przyznanie się do własnych obaw znaczyło dla niej dużo więcej niż ten pocałunek. – I to nie jest tak że… Musi być jakaś dramatyczna sytuacja… – poczuła że serce zaczyna jej bić trochę mocniej, a kąciki ust unoszą się do góry w uśmiechu. - …Znaczy… Zawsze tak bardzo się o mnie troszczysz… Tak bardzo starasz, żeby nie zrobić niczego z czym nie czułabym się komfortowo… – przygryzła dolną wargę. - … To bardzo miłe… Ale czasem myślę… Czy aby trochę nie za bardzo… - Hmm… nie rozumiem. Jak to.. za bardzo?- zapytał nieco skonfundowany Wilhelm przyglądając się Zosi.- Rycerskim obowiązkiem… jest opieka nad damą. Tym bardziej więc… ja winienem być… opiekuńczy wobec ciebie. Tak wyjątkowej osóbki. - … Jestem okropną damą. – uśmiechnęła się smutno. – Nie potrafię się elegancko wysławiać… Ani ubierać… Tańczę tragicznie… Chyba złoszczę wszystkich dookoła mnie… I nieustannie targają mną strach i wątpliwości... Nawet teraz. Zrobiła maleńki krok w jego stronę. - … Ale czasem… Niektóre rzeczy warte są tego… By je zaryzykować… Pomimo strachu… Pomimo wątpliwości. Rycerz ujął Zofię w talii delikatnie, nachylił się ku jej szyi, muskając językiem skórę dziewczyny i jednocześnie udostępnił swój kark jej ustom i ząbkom. Wampirzyca zadrżała mu w ramionach. Jej oddech stał się płytki, urywany. Łaskotał lekko skórę Koenitza, która miała przed oczami. Gdyby Koenitz kiedykolwiek nosił cokolwiek innego niż zbroje płytową, z pewnością poczuł jak łomocze jej serce. Utworzyła usta, wysuwając lekko kły. Przez kilka sekund, która dla niej trwały jak wieczność, tkwiła tak bez ruchu. … Pochyliła się nad szyją Koenitza. Poczuła ból.. odruchowo zacisnęła zęby wgryzając się w skórę Wilhelma. Poczuła ból i rozkosz jakiej nie odczuwała nigdy w życiu i smak najsłodszej krwi. Wobec której zwierzęca krew, była jeno nic wartym niesmacznym ochłapem. Ta rozkosz i siła rozlała się po jej ciele. A wraz z nią… bezgraniczne uczucie miłości do jej księcia. Jej oczy rozwarły się w strachu. Jej pierwszym odczuciem była panika, gdy poczuła jak jej własne Vitae ją opuszcza. Więc tak to wyglądało... Przerażenie szybko jednak ustąpiło ekstazie i dziewczyna oparła się o Wilhelma, czując jak rozkosz obdziera ją z sił, zarówno dosłownie jak i w przenośni. Zachłysnęła się krwi Koenitza i – Zadrżała lekko, powstrzymując się przed dalszą konsumpcją. Krew Wilhelma… Była cenniejsza. Jak przepyszna by nie była, nie chciała jej zabierać zbyt dużo. Koenitz też szybko, acz z wyraźnym trudem przerwał konsumpcję. - Ja… niełatwo byłoby mi się oprzeć….- szepnął Wilhelm drżąc i opierając swe czoło o jej.-Nie powiniśmy tego czynić bez wyraźnego powodu… bo jak zaczniemy, to z czasem… nie będziemy mogli przestać. A nie chcę byś się czuła do mnie uwiązana przez krew jeno. – Rozumiem. – ujęła jego twarz w dłonie, i złożyła na splamionych krwią ustach krótki pocałunek. – I był powód. Jesteś prawym człowiekiem, który pewnego dnia stanie się wspaniałym przywódcą… I Chciałam pokazać że ci ufam. – uśmiechnęła się ciepło. Jej oczy błyszczały, i przez tą krótką chwile, mimo bycia pospolitej urody, mogła faktycznie uchodzić za piękną. Stali tak przez chwilę, Książe i jego wybranka, po czym Zosia trochę niezręcznie przestąpiła z nogi na nogę. – Um… Nie chce psuć atmosfery, ale… Mamy Smoleńsk do uratowania, ha ha. – zaśmiała się nerwowo. – To… Musze zapytać… Na jakich warunkach jest z nami O… Pani Olga. – wymusiła na sobie tę odrobinę uprzejmości. – Pani Marta… Źle znosi to ile przebywa z Milosem… A i ja nie bardzo jej nie ufam. Powiesz mi jaki układ z tobą zawarła? Czy będzie na spotkaniu? Czuła się okropnie poruszajac tą sprawe teraz, zwłaszcza po tym co się przed chwilą wydarzyło… Ale czas naglił. - To nie jest wielka tajemnica. Ona… obiecała pomóc nam w kłopotach, w zamian za to oczekiwała na to samo z naszej strony. My chronimy ją, ona chroni nas. Miała też nam kłopotów nie czynić… i nie wchodzić między naszych dwoje kochanków. Niestety… Milos postanowił ją nagabywać z własnej inicjatywy i Giacomo węszy kłopoty z tego powodu. Ale prawdą jest, że to nie Olgi wina.- stwierdził cicho Wilhelm. -Bo przecież co niby ma zrobić? Nawet zdzielić go po gębie nie może bo Zach to nie cham i umie się przy damie zachować. Skinął głową.- Będzie na spotkaniu. Sprawa dotyczy nas wszystkich… więc i jej. Ale nie wezmę jej na polowanie. Zresztą wątpię by ona i Marcel się zgłosili. - … Nie wygląda na taką co kiedykolwiek brudzi własne ręce. – zauważyła kąśliwie. - … Czy mówiła co robi w Smoleńsku? Czy nie miała jechać na… Kurlandy, bodajże? Jak długo planuje z nami zostać? … Czy jesteś pewien że warto wprowadzać ją w… Niektóre sprawy? - Ta akurat sprawa dotyczy nas wszystkich. W inne ją nie wprowadzałem, a i ona sama nie wyrażała ochoty, co by je poznać.- wyjaśnił Wilhelm.-A stoi w Smoleńsku przez wilkołaki na drogach i wydarzenia na Rusi. Nie w smak jej życie narażać na dzikich bezdrożach więc czeka na to, aż tu się wszystko uspokoi by mieć bezpieczną drogę na Kurlandy. - … Nie powinna była jechać przez Ruś w takim razie. – odburknęła. Trasa jaką obrała Olga od początku budziła w niej podejrzenia… Jakże wygodnie dla niej że teraz nie mogła jechać dalej przez „Wilkołaki” i „sytuacje polityczne” … Westchnęła przeciągle. – Um… Pamietasz ja Honorata mówiła o tym jasnowidzu Malkavian? Panu Haszko? … Pytałam się go czy Olga jest… Zagrożeniem. Powiedział mi że ambicje Olgi nie leżą w Smoleńsku, i że nie zawita tu na długo… Cokolwiek jest to warte, pokrywa się to z tym co mówi… Nie żeby czyniło ja to wartą zaufania.- dodała uparcie. – To… Miej to na uwadzę, jakby niektórzy z nas nalegali po „oficjalnym” spotkaniu na zebranie w mniejszym gronie”. - Nie widzę z tym problemu. Contessa nie wydaje się być zainteresowana zanurzaniem się w nasze intrygi.- stwierdził Wilhelm z uśmiechem, po czym dodał cierpko.-Choć… może powinienem wspomnieć o spotkaniach w mniejszym gronie z których mnie wykluczono? – E? – zamrugała zaskoczona, i zaśmiała się nerwowo uciekając oczami. – A, t-to spotkanie… Rozmawiałeś z Kniaziem, to nie mogłeś być obecny… I, um, właściwie to nie wiem jak do niego doszło, chciałam się pomodlić w kościele, i jakoś tak się Marta z Panem Jaksą zwalili, a potem i Pan Milos przyszedł. – to akurat była pełna prawda, ale i tak czuła się głupio. – Rozmawialiśmy trochę o karze dla Pana Jaksy… Mówił że się jej podda, jeżeli uznasz za stosowne jakąś wymierzyć… I mówiliśmy trochę o Kielichu… Pani Marta chyba wie gdzie może być… O tym chyba będzie chciała porozmawiać w mniejszym gronie… - Skoro tak mówisz… to musi to być prawda.- zgodził się z nią Wilhelm. – I… Jeszcze jedna rzecz… Nie wiem czy Pan Milos ci to mówił, ale ma drobne… Problemy ze swoją… – Kim ona w ogóle dla niego była? Rodzicielka? Opiekunką? Kochanką? - … Z Panią Tęczyńską… Posłała za nim dwóch wampirów z… Niekoniecznie czystymi intencjami. Będzie się z nimi spotykał po naszej wizycie u Kniazia… Myślę że może dojść do rozlewu krwi. – Przerwała na chwilę. – Wilhelmie, ty… Cieszysz się dobrą opinią u Księcia Krakowskiego… Myślisz mógłbyś się wstawić za Panem Milosem u Pana Szafrańca, żeby przekonał Panią Tęczyńską by zostawiła Zacha w spokoju? … Wiem że wciąż masz wątpliwości dotyczące Pana Milosa… Może jak zaproponujesz mu poparcie, to pomoże to zbudować wzajemne zaufanie… Poddani muszą słuchać się Księcia, ale Książe odwdzięcza się opieką i pomocą w trudnych chwilach… Takich jak ta. - Z tego co wiem Tęczyńska to ważna persona… Na tyle ważna iże Szafraniec musi się z nią liczyć.-zamyślił się Ventrue.- Nawet gdybym wstawił się za nim u księcia, to co ten mógłby uczynić? Milos jest zdaje się jej potomkiem, toteż jego los spoczywa w rękach tej Spokrewnionej. I nawet książę nie może tego zmienić. Uśmiechnął się dodając.-Natomiast z tymi wampirami, to rozprawimy się wspólnie. Co by każdy wiedział, iż zaczepiając jedno z nas… naraża się na gniew wszystkich. - … Wolałabym nie robić sobie więcej wrogów niż potrzebujemy. – odparła cicho. – A los potomka spoczywa w rękach stwórcy… Dopóki ten nie uzna że czas by opuścił gniazdo. Zach jest teraz jednym z nas… Jest Ventrue Smoleńskim, a ty jesteś jego dowódcą i primogenem. Ma prawo sam określić swoją drogę, i wybrał Smoleńsk, czy Tęczyńskiej się to podoba czy nie. – Przygryzła wargę w zamyśleniu. – Wiem że Szafraniec sam jeden nie może zrobić wiele, ale… Znacie z Giacomo wielu wampirów. Jeżeli… Przy jakimś spotkaniu wytkną Pani Tęczyńskiej, że nie wypada by wtrącała się w domeny innych primogenów, to może pomyśli dwa razy zanim zechce słać kolejnych zabójców. -Znamy… to prawda… ale większość z nich żyje za górami co Kraków od Południa Europy oddzielają. Tutaj my bardziej obcy niż ty… - stwierdził krótko Wilhelm ucinając te dywagacje. Po czym dodał z uśmiechem.-Nie oznacza to, że Zacha na jej pastwę zostawię. Ino że będziemy musieli własnymi siłami rozprawić się z tym problemem- westchnął głośno.-Oznacza to też, iż każdy sojusznik tu na miejscu się przyda. - … To może Pan Szafraniec nam wystarczy. – upierała się Zofia. – Poproszę jeszcze listem Matkę Agnieszkę by szepnęła słowo pokoju… I Pan Jaksa chyba się przyjaźni z szeryfem? Może i on wstawi się za Milosem… Razem może przekonają Tęczyńską by się już nie wtrącała… Wcześniej Pan Zach mówił, że jest szansa by się ugadać… To powinniśmy spróbować. Nie potrzebujemy kolejnych wrogów. Westchnęła i stanęła na palcach by pocałować mu w policzek. – Porozmawiaj z Zachem po polowaniu… Mamy przed sobą zbyt wiele sekretów, a musimy pomagać sobie nawzajem. – policzki spłonęły jej czerwienią, a usta rozciągnęły w lekkim uśmiechu. - … A ja powinnam już iść. Dość ci czasu zajęłam. - Nie przejmuj się tym.- odparł z uśmiechem rycerz.
__________________ "I may not have gone where I intended to go, but I think I have ended up where I needed to be." |
17-01-2017, 16:47 | #163 |
Reputacja: 1 | - Trzy razy odmawiałaś kniaziowi spotkania. - Zach odszukał Olgę zażywającą chłodu nocy, przed kniaziowym dworem. - Obiecałem cię chronić. I korzystałaś z tej ochrony tak długo, jak było ci na rękę. Ale kiedy zamajaczyła szansa by się, sam na sam, ułożyć z kniaziem nawet mnie nie powiadomiłaś. Uważasz, że to w porządku? - Nie nazwałabym tego szansą. Raczej rozkazem i przymusem bez możliwości negocjacji.- odparła cierpko Lasombra.- Nie myśl sobie mój drogi, że ta sytuacja była mi na rękę. - Ktoś ci przyłożył nóź do szyi? - Kniaź. Nie nóż a miecz raczej. Nawet jeśli był on ukryty za słodkimi słowami zaproszenia.- wyjaśniła spokojnie Olga przyglądając się Milosowi.- Tak więc… ni krztyny zaufania do mnie, co? Uczciwe postawienie sprawy. Jednakże wbrew twym wyrzutom, nadal trzymam się umowy z Wilhelmem i nie było dla mnie… szansą to spotkanie. Choć pewnie zabrzmi to w twych uszach inaczej. - Skoro więc siłą cię poprowadzono przed kniaziowy majestat, to jaki był tego cel? Czego od ciebie chciał? - ton stracił początkową ostrość choć Węgier trzymał dystans kilku kroków. - A przecież jesteś Ventrue.- rzekła z politowaniem w głosie Lasombra.- Winieneś więc wiedzieć, że czasem odpowiednia sugestia i dobór słów jest… bardziej skuteczny niż para osiłków z mieczami. A zaproponował mi ni mniej ni więcej tylko… zostanie primogenką Torreadorów. Prawda jaki wielki to zaszczyt?- dokończyła z sarkazmem. - Czego chciał w zamian? - Wierności, lojalności i szpiegowania podwładnych…- stwierdziła z ironią.- Chyba nie bardzo ufa smoleńskim Torreadorom. - Co mu rzekłaś? - Co tylko mogłam, by się z tego wywinąć. Nie chce mi się wchodzić w spory z Torreadorami, ani też udawać bardziej niż powinnam. No i co najważniejsze nie chcę się wiązać z miastem w którym mogę pobyć i lata… ale równie dobrze i dni.- stwierdziła zniechęconym głosem Olga.- Na razie odpuścił uznając me argumenta, że wpierw muszę poznać tych nad którymi bym miała zapanować. - Mogłaś po mnie posłać. Bym ci towarzyszył. - Mogłam… ale i tak zamknęliby ci drzwi przed nosem.- wzruszyła ramionami Olga.- Poniżając cię przy okazji tym czynem. Nic na tym byś nie zyskał. I ja też nie. Zach zacisnął szczęki, bo co tu było gadać. Wkurwion potężnie, bo Laura miała pewnie rację a gdyby przed sytuacją takową go kniaź postawił to mogłoby się to skończyć ze szkodą. Raczej dla niego i Olgi niźli dla kniazia. O ile wcześniej do Janikowskiego pałał powściągliwą niechęcią to teraz się już uczucie to przebiło we wrogość. - Jeśli przyjmiesz ten stołek uważaj na Salome. Zazdrosna o ciebie. Przywykła do bycia najśliczniejszym kwiatkiem w tym smoleńskim ogródku. - Och… dajże spokój. Nie dla mnie tutejsze podgryzanie sobie łydek.- westchnęła contessa z ironiczną nutką w głosie.- Gdyby nie moja odraza do czerni i brzydkich zakonnic, ukryłabym się w jakimś klasztorze. Salome więc może sypiać spokojnie. Ot… podrzućcie jej Wilhelma do pokąsania, to zapomni o jakiejś trzymającej się z boku wampirzycy siedzącej na kuperku w jakiejś podrzędnej karczmie. Albo sobie Honoratkę uwiodę i w ogóle będę trzymała się z dala od Smoleńska, gorsząc przy tym miejscowych. - Uwiedziesz sobie Honoratę? To twarda kobieta, nie ubliżaj jej przedmiotowym traktowaniem - Węgier zaplótł ramiona na piersi. Zmarkotniał. - Jak mi będzie dane się na Smoleńsku urządzić to chętnie cię pod mój dach zaproszę. - Och… żartowałam jeśli chodzi o Honoratę. Jesteś jakiś spięty dzisiejszej nocy… stało się coś ?- zapytała contessa ostrożnie. - Kniaź nie powinien cię tak potraktować. Pozbawić wyboru. Mieć władzę to jedno. Ale wykorzystywać ją by upokarzać, to drugie - przylizal osełedec na bok czaszki. - A przez te wasze rozmowy w cztery oczy zrodzi się więcej spekulacji. Trzymam twoją stronę, droga Lauro i wierzę, że możemy się ułożyć. Ale nie wszyscy są tak optymistycznie ku tobie nastawieni. - Cóż… trudno nazwać propozycję poparcia jako… upokorzenie.- stwierdziła krótko Olga i dodała przymykając oczy.- Niech zgadnę. Dwie zazdrosne damulki.. Marta i Zosia? - Nie mówię o tym, że zaoferował ci pozycję. Mówię o tym, że kazał ci się udać na spotkanie z nim i dałaś do zrozumienia, że była to propozycja nie do odrzucenia. Gdybym poszedł z tobą i usłyszał o czym deliberowaliście, nie byłoby spiskowych teorii. A teraz aż się prosi by dopowiedzieć, że brak świadków czemuś służył. - Kazał jest… niedokładnym słowem. Poprosił na audiencję w cztery oczy… a prośba była nie odrzucenia. I tak… pewnie próbuje nas skłócić i nastawić przeciw sobie. Rozbić ewentualny monolit.- zgodziła się z nim contessa. - Pamiętasz jak mi się zwierzyłaś ze swoich tajemnic związanych z Sabatem? - ujął jej ramię powyżej łokcia i szeptał do ucha. - Szkoda, że nie wspomniałaś, że to żadna tajemnica. Wyszedłem na durnia sznurując usta w temacie, o którym wszyscy wiedzą. - Och.. wybacz… nie pomyślałam o tym.- contessa szybko spokorniała przepraszając.- Nie wzięłam tego pod uwagę, by ci o tym wspomnieć. Zresztą tobie powiedziałam najwięcej, Wilhelmowi, Honoracie i reszcie tylko ogólniki. Co prawda wieści znad Morza Śródziemnego idą wolno, ale nie mam złudzeń, że moja przeszłość mnie dogoni, więc wolałam od razu wyjaśnić parę spraw, by uniknąć podejrzeń o kłamstwa później. - Cóż, nie uniknęłaś - wypalił wprost Ventrue. - Krążą opinię, że bierzesz a nic nie dajesz. Chętnie przyjęłaś protekcję Wilhelma, choć unikasz jawnych zobowiązań. Ponoć także zawróciłaś mi w głowie, chociaż obiecałaś trzymać się z daleka ode mnie i Marty. Masz pełne warunki by być wytrawną manipulatorką. - Na razie nic nam chyba nie grozi, prawda? Zresztą zobaczymy o czym powie Koenitz na zebraniu naszej całej grupy.- splotła ramiona razem i dodała.- I zważ jedno mój drogi… to nie ja poprosiłam cię o rękę. Tylko ty mi ją z własnej woli użyczyłeś. I nie użyłam na tobie ni więzów mej krwi, ni dominacji… jeśli naprawdę uległeś memu urokowi, to com ja temu winna… bezbronna niewiasta? Miałam cię miotłą odganiać, krucyfiksem…- uśmiechnęła krzywo contessa.- Nie związałam cię krwią, nie obiecywałam, że zwiążę… i nie zamierzam zawierać krwawego paktu Milosu. A twe wyrzuty… traktuję jako słowa Marty wepchnięte w twe usta. - Rzekłem, że krążą takie opinie. Nie, że je podzielam. I ja ci użyczyłem mego ramienia i obiecałem w razie kłopotów służyć ci pomocą. Nie dlatego, że mi się marzy twoja krew na języku, aleś mi się wydała materiałem na sojusznika. Przyjaciela może nawet. Nie udawałem, że się dobrze bawię w twoim towarzystwie. Nie udawałem dobrych intencji. Ale po twym rozmówieniu z kniaziem, po wyjawianiu tajemnic, które tajemnicą nie są… zastanawiam się czy ty aby nie udajesz i mnie w istocie, jak sugerują niektórzy, nie zwodzisz. - Pierwszy raz bym zwodziła kogoś szczerością.- westchnęła Olga ironicznie i pogłaskała Milosa po policzku.- Nie zwodzę. Jak obiecałam pomogę w razie kłopotów, na ile będę w stanie. To miejsce nie jest jednakże sceną odpowiednią dla moich talentów… ale gdybyś miał kłopoty, to postaram się uczynić co w mej mocy, by ci pomóc. - Po prostu nie zatajaj przede mną niczego. I nie dawaj powodów by ci inni nie ufali. Stoję za tobą murem, ale w końcu i to może nie wystarczyć. Skinął jednak na zgodę. - Uciekłaś daleko od domu. Jesteś tu sama, zdana na siebie. Szanuj oferowaną ci przyjaźń, bo ta jest wątłej materii. Raz ukruszona, ciężko się zrasta. - Niczego nie ukrywam przed tobą. Powiedziałam ci sporo.. wszystko co wydaje mi się ważne. Jeśli będziesz miał jakieś pytanie… to na nie odpowiem. Czy to ci wystarczy, byś przestał brać pod uwagę te niedorzeczne zarzuty? Nie jestem tu z własnej woli, ani też nie byłam zachwycona tym zaproszeniem na audiencję… takoż i propozycja Janikowskiego nie raduje mego serca.- mruknęła smętnie. - Dobrze, już - musnął kciukiem jej białą bródkę. - Ale nie unikniesz podejrzliwości pozostałych. Chyba, że pozwolisz mi na kontrolowaną dominację. W obecności pozostałych, abyś miała pewność, że nie nadużywam umiejętności. Sprawdzę treść twojego spotkania z kniaziem i zdam innym relacje, że nie mówiliście o niczym ponad to, co mi rzekłaś. - Przemyślę to… ale żądasz zbyt wiele, bym mogła się bez wahania zgodzić. Nawet jeśli czyni to dla mojego dobra.- stwierdziła po namyśle. Westchnęła cicho dodając.- Jeśli jednak wam tak wadzę, to… nasz sojusz i tak nie musi trwać wiecznie. Jak wrócimy do Smoleńska… twoja drużyna może pójść swoją, a ja pójdę swoją. A ty… sam wybierzesz swoją drogę. - To nie jest ani konieczne, ani rozsądne. Pojedziesz głębiej w dzicz? Będziesz zaczynać od nowa? - Węgier pogładził punkt między łopatkami Laury. - Nie chcę żebyś wyjeżdżała. I dobrze, poczekamy jak będzie. Może przesadzam. Może nikt nie zobaczy potencjalnego spisku w twoich rozmowach sam na sam z kniaziem. - Ja zamierzam kiedyś wyjechać z tego miasta. To tylko przystanek na mej drodze. Poza tym… dopóki kniaź będzie widział we mnie nadzieję na kontrolę nad Torreadorami… będę pod jego protekcją.- stwierdziła Ogla spokojnie i spojrzała na Milosa.- Nie zamierzam się korzyć się przed twoimi towarzyszami Milosu. Mówisz, że mi nie ufają? Może. Ale też nie dali powodów bym ja zaufała im…. bardziej niż to konieczne. - Większość nie ma co do ciebie zastrzeżeń, a wszystkich nie ukontentujesz, jak to w życiu - machnęła ręką żeby nie brała rzeczy aż tak mocno do siebie. - I pamiętaj, że to poufna rozmowa. To, że Marta i Zosia ci nie ufają to informacja tylko dla twoich uszu, nie chwal się nią bo zaraz mnie gotowi zarzucić spiskowanie. Wyciągnął do niej ramię ewidentnie już zmęczony tą rozmową. - Będziesz mi towarzyszyć na dzisiejszym balu? - Och… Milosu Milosu Milosu… Te dwie panny nie są subtelnymi intrygantkami. I bez twego potwierdzenia wiem, iż chętnie by mi wbiły kołek w moje… trujące jadem i złem serduszko. Czyż nie tak?- stwierdziła ironicznie contessa.- Szkoda tylko że owo serduszko bije w tak rozkosznych piersiach… szkoda je szpecić kawałkiem drewna wystającym z nich.- musnęła palcami swój dekolt dodając.- I tak.. z chęcią użyczę ci mego towarzystwa, tym bardziej że kniaź może wpaść na podobny pomysł, a ja nie miałam dotąd dobrej wymówki, by mu odmówić. |
26-01-2017, 13:31 | #164 |
Reputacja: 1 | Wszyscy O tym, co w lesie siedzi, a niektórym po głowie chodzi Zebranie w małej salce. Byli wszyscy Spokrewnieni. Był i Marcel i Giacomo… była i Honorata, Swartka i ku niechęci niektórych, contessa. Wilhelm był wyraźnie spięty i stremowany. Widać było, że to co powie za chwilę, jest ważne i zaskakujące. Stojąca na uboczu Zofia co jakiś czas posyłała mu ciepły uśmiech, próbując dodać aspirującemu księciu otuchy. |
30-01-2017, 17:58 | #165 |
Reputacja: 1 | Już Martusia przy drzwiach stała, gotowa, by smyrgnąć na zewnątrz za znikającym w części siedliszcza dla miłych gości przeznaczonej Marcelem. Doszło ją z tyłu jakieś wołanie, niemrawe nader, lecz ewidentnie Wilhelmowe. Zamierzała je właśnie zignorować, gdy poczuła drobne ramię dookoła własnego. Obracając się dostrzegła promienna uśmiechniętą Zosię, jej ręka luźno, aż zdecydowanie trzymającą wampirzycę w miejscu. Młoda Brujah rzadko prezentowała klanową siłę, ale nie było wątpliwości że jej uścisk w każdej chwili mógł zamienić się czystą stal. – Gdyby mogła Pani jeszcze chwilę zostać, Pani Marto. – poprosiła ją uprzejmie. Dziewczyna wydawała się dziś trochę zbyt entuzjastyczna w usługiwaniu Wilhelmowi. Było to lekko niepokojące. Jak dziecko trzymające tasak, wesoło informujące rodziców że idzie pokroić warzywa. -Po cóż? - sarknęła Gangrelka, potrzeby wielkiej dalszych narad szczerze nie czując. - W sprawie kielicha… starałem się udawać niezainteresowanego, więc wiele nie dowiedziałem, acz… kniaź pochwalił się iż zdobył wiedzę o podejrzanej grupie kupców, którzy byli ghulami jakichś wampirów na południu Europy. I o tym, że ich kupiecką karawanę napadli bandyci pod wodzą lupinów.- wyjaśnił Wilhelm.-Stąd kniaź wie tak wiele… i może tą wiedzę wykorzystać za zanętę dla nas, jeśli uzna iż… się tym bardzo interesujemy. - Bardziej by mnie zanęcił dzierżawiąc mi pewną Górę, niż tymi ochłapami - oceniła Martuś zimno. - A co ty myślisz o kielichu tem, Giacomo? - Postanowione, że na Leszego i tak idziem. Niech w wyrazie dobrej woli powie gdzie kielich - zasugerował Zach. - Wilhelm niech nakłamie, że się nim interesujemy w sprawie uśmiercenia ghula. Kniaziowi nic więcej gadać nie wolno bo i sam go obierze za obiekt zainteresowań. Ksiądz zamyślił się wyraźnie lekko przymykając oczy.- Musimy być ostrożni w swych działaniach, ale tak wielki skarb z pewnością jest wart poświęceń. Gdyby udało się dotrzeć do tego, co kniaź wie, a co… zmyśla. - Spodziewam się, że o tym będzie chciał pogwarzyć ze mną po uczcie. Na audiencji, co to audiencją ma nie być - Marta nie za bardzo czuła różnicę. I była jej to kwestia obojętna, choć podejrzewała, że kniaź przyjmie ją półnagi, mocząc nogi w miednicy, i rozkazy przeplecie zaszczytami w postaci próśb o podanie ręcznika i skrobaczki. - Boć to nie jest raczej primogen, co wzywa by palcem pogrozić z ojcowską troską i wychować łagodnie z dala od oczu i uszu obcych. No, no, żeby mi to było ostatni raz. Te poniewieranie moim ghulem, i bicie jego pustym łbem o mojego syna. Te polowania bez zezwolenia w mojej domenie i szwendanie się od granicy do granicy bez nadzoru. Jednooki stał w milczeniu. Wszak kwestia kielicha interesowała go bardziej niż zamki, tytuł, czy knowania Miszkowe. - Gdy postanowił mnie tytułem szeryfa obdarować, rzekłem mu, iż trza mi swobody podróżowania po lasach. Odciął się natychmiast. Toteż i glejtu uzyskać mnie się nie udało - powiedział w końcu Gryfita zerkając w podłogę. - To jeszcze nieprzesądzone - wskazała Gangrelka. - Wszak Wilhelm Koenitz pertraktować idzie. I jeśli koniec końców Janikowski cię wyniesie, to swobodę działania przynajmniej w okolicach miasta będzie musiał potwierdzić. Szeryf, jak bardzo by w tym splendoru nie upatrywać, to książęca miotła do wymiatania brudów. Żaden pożytek z miotły, gdy nie wolno jej się z kąta ruszyć Wsparła się plecami o ścianę, ramiona na piersiach krzyżując, i Italczykowi spojrzała w oczy. - Smoleńsk lubi kniaź posiadać, ale gospodarować w nim już nie. Niby Torrreadorów smoleńskich nie cierpi, a przeca miasto w ich rękach, zaś kniaź jeno przez ghula tam rozkazuje.- przypomniał Giacomo.-Sądzę, że w nasze rządy w mieście wtrącać się nie będzie dopóki jego zwierzchności podważać nie zaczniemy. Rozmowa rozpływała się na boki jak surowe ciasto chlebowe uciekające spomiędzy palców piekarza. Żadnej tu sprawy zresztą za pysk Wilhelm nie trzymał od początku do końca. Marta wykrzywiła wargi w irytacji, obcasem buta zaczęła miarowo w drzwi stukać. - O kielichu takowym tzimiskim czy też assamickim słyszał ty kiedy, Giacomo? Czy to bajdurzenia z palca brudnego wyssane? -Nie.. natomiast słyszałem o Graalu, drzewie z krzyża świętego… o całunie pogrzebowym i chuście z odbiciem faciem Dei… a ten kielich... skoro pochodzi z Ziemi Świętej, taką relikwią być może. Relikwią. A nie wytworem wampirzej magii.- odparł z pasją w głosie Giacomo, co nie zdziwiło Jaksy, który wszak znał obsesję Kalwina na punkcie relikwii przeznaczonych przez Boga dla Spokrewnionych. - Jak zwał, tak zwał… - Marta za to nie rozumiała ni w ząb. - Co za różnica… -Duża różnica. Duża!- wrzasnął głośno Włoch.-Kielich jeśli jest prawdziwy to znakiem od istoty wyższej, potężniejszej od nas jest. Jeśli w nim jeno magia wampirza… czy inna, to… kolejna zabawka Magów naśladujących Stworzyciela. Kuglarska sztuczka będąca obrazą aktu stworzenia.- splunął na koniec z pogardą. Najwyraźniej dla niego miało to znaczenie. Marta przyglądała się księdzu z zaciekawieniem, jak żukowi wywalonemu na grzbiet. Gdzieś w tyle czaszki kołatało się jej wspomnienie, że te wszystkie dziwaczne pludrackie wiary to nie uznają relikwii… co było wielce niestosowne. Marta bardzo pochwalała kult relikwii i opakowywanie ich złotem i klejnotami. - I jak niby odróżnisz, jedno od drugiego? - drążyła spokojnie. -Jestem uczonym, badaczem, teologiem…- odparł dumnie Włoch.- Zbadam przedmiot, historie o nim. Porównam z moją wiedzą. Ewentualnie pan Jaksa pomoże, przy… aurach… Albo któryś z Torreadorów w Smoleńsku. - Zamierzasz uciąć sobie pogawędkę z kniaziem, Księże? - Martuś wyszczerzyła zęby drapieżnie. -Wolałbym nie.. To barbatus. Nie uszanuje ludzi nauki, wiary… tylko wojowników i siłę.- Giacomo speszył się wyraźnie słysząc to pytanie. - Niewiasty też nie uszanuje… wszak to mężowie rządzą światem - Gangrelka uniosła brwi do połowy czoła. - Gówno prawda, Giacomo. - Gówno czy nie… obaczym po uczcie i rozmowie z tobą. Może i mężczyźni nie są jedynymi władcami stworzenia na tym padole. Ale to nie oznacza, że on uważa sobie niewiasty za równe. Żadnej Gangrelką dotąd nie uczynił.- odgryzł się Giacomo, a Wilhelm krzyknął głośno.-Dość. Takie rozmowy między nami nic do sprawy w nie noszą… poza urazami. Marta roześmiała się swobodnie. Głośniej, niż miała w zwyczaju. I wreszcie spojrzała na wodza wyprawy i wprost do niego coś rzekła, nie w ścianę gdzieś obok niego. - Toteż co zamierzasz wnieść, aby sprawa w ogóle… była? -Dobrze by było wypytać ostrożnie jego przybocznych, nie jego samego. Watpię by wieści o kielichu tylko do jego uszu trafiły. Tu by się przydała Olga, ale skoro contessę wykreśliliśmy z naszych planów.- stwierdził Wilhelm wzruszając ramionami przy dźwięku naramienników. Rozczarowanie i gniew bić zaczęły z Gangrelki jawnie i namacalnie. - Zaiste, przepadniem z kretesem bez oparcia w jej wielkich… talentach - warknęła obcesowo. - Bo wszak ona jeno pośród nas języka używać potrafi. Przestała oczekiwać po Wilhelmie i od Wilhelma czegokolwiek, bo jak widać strata to była czasu i nadzieje próżne. Rzecz jasna, Olgę cenił już sobie wyżej niż sojuszników, co się z nim od Krakowa wlekli i sojusz okupili krwią własną i własnych ludzi. - Zanim zaczniesz jej bronić, bo to po rycersku a ona urocza taka, to sobie przypomnij, żem jej wroga nie była ni wstrętów nie czyniła nijakich. Kreskę dałam na to, by jej ochronę w karczmie przed kniaziem zapewnić. Zasłużyła na brak zaufania własnymi czynami. Z Siwym sama sobie pogawędzę. A jak się pozbieram po żałobie, jeśli żałoba będzie, to tropem lupińskim jadę - poinformowała, bardziej żeby jej nikt w drogę nie właził niż z potrzeby uzgadniania z Tyrolczykiem czegokolwiek. - Za kielichem goni ktoś z naszego rodzaju. Mąż w habit mnisi odziany. Nie boi się ognia. - rzuciła odstręczająco, po czym gębę zawarła, aż szczęki stuknęły o siebie. - Nie bronię. Stwierdzam fakty.- odparł spokojnie rycerz unosząc lekko dłoń.-Nie masz co się unosić z tego powodu. I splótł dłonie razem.-Samotnie chcesz ruszyć za lupinami? Czy to... nie lekkomyślne? Nie dość że one agresywne ponad miarę, to i kniaź niechętny samowolnym podróżom na obszarze, który za swą własność uznaje. - Bynajmniej nie samotnie, nawet jeśli samowolnie. - odpaliła mu Martuś, a zgrzytnęła przy tym zębami, aż iskry niemal poszły. - Kniaź wnet za wyraz nieposłuszeństwa to odbierze - powiedział niskim głosem jednooki wciąż podpierający ścianę. -Strasznie drażliwy jest na punkcie swej władzy.- oświadczył Giacomo zgadzając się z krzyżowcem.-I swych reguł. Gangrelka splotła ramiona na szczupłej piersi. Nie skomentowała owych mądrości, bo rzec by musiała, że samowolność nie tyczyła się ewentualnego braku zgody kniazia, a braku zgody Wilhelma Koenitza. - Się zobaczy - oznajmiła z godnością i tonem zamykającym dyskusję. Milos Zach cały ten czas stał z boku jakby go kolejna narada zmęczyła nim się na dobre rozpoczęła. - W kółko i w kółko mielimy jęzorami i nic z tego nie wynika - głos miał ciężki od rozczarowania. - Trzeba określić co od kniazia chcemy uzyskać i tego zażądać w zamian za pomoc z Leszym. Negocjować chociaż, a nie dawać się rozstawiać po kątach jak służebne dziewki. Niech nam da glejt i kniaziowe błogosławieństwo i informacje o kielichu. Jak odmówi to my odmówimy pomocy. I nie będzie to kwestią tchórzostwa, a braku satysfakcji z oferowanej zapłaty. Za darmo nawet parobki nie robią. I ja też nie zamierzam. -Jest w tym… problem, bo kniaź nie zażądał naszej obeności. A zaprosił na łowy. Niby jako zaszczyt to było. A bardziej chyba test na lojalność. Możemy odmówić… ale wyjdziemy na niepewnych sojuszników. Możemy się targować, ale Torreadory się targowały ponoć i… kniaź im pogrom zwierzyny urządził przy okazji, a jednego omal nie spalił.- wyjaśnił cicho Giacomo.-Więc sprawa nie jest aż tak prosta. - Kniaź nauczon do innych porządków. Że tu każdy jego własność - ciągnął Węgier. - Ale tu ma zachód iść. Camarilla. I nowe zwyczaje. Jak będziemy cicho i grzecznie siedzieć, jakbyśmy byli częścią jego synowskiej gromadki, to jak ma on nas poważnie traktować i się liczyć z naszym zdaniem? Mówisz, że to było zaproszenie? - spojrzał na Wilhelma. - Tedy każde zaproszenie można z wyrazami ubolewania odrzucić. Bo obowiązki. Bo rozkazy z Camarilli. Bo głowa boli. Ja cię mam negocjacji uczyć? Jak pójdziemy za darmo i będziemy życie narażać to zaraz się pojawi drugie zaproszenie. I trzecie. Jak nam tak ładnie poszło z Leszym to czemu się nie wybierzemy razem na Diabły? Kniaź nie jest bogiem. Rzec mu “nie” nie trzeba wprost. To się nazywa polityka. - Tedy twe zdanie... odmówić?- zapytał Wilhelm spokojnie.- Po to się tu zbieramy, by swe opinie wyrazić. Ja spróbuję coś utargować… choćby wiedzę, ale muszę wiedzieć na co wy zgodę dajecie, a na co nie. -Tu nie Wegry mości Zachu...Tu Litwa. Jak się takie wprowadzanie zachodu udało Krzyżakom na Żmudzi udało, to ci pani Marta może przed snem opowiedzieć. Jasne… my tu Camarilla, ale siłą porządków nauczyć nie zdołamy. Przynajmniej dopóty, dopóki i Miszka i Kościej nie stępią swoich mieczy. Póki czują siłę… póty rządy Camarilli na cienkim włosku wiszą.- wtrąciła Honorata. - Ja nie mówię żeby kniaziowi wyzwania rzucać - odpowiedział Honoracie. -. Ale potulnie i bez zastrzeżeń przyjmować każdą jego sugestię to dość poniżające. Przyjechaliśmy na Smoleńsk jako trzecia, niezależna siła i jako taka powinniśmy negocjować. Jak mamy przez kniaziem na kolanach łazić to po co w ogóle do Kościeja jechać? Bo mnie się zdaje jakbyśmy już stronę obrali i się jej pokornie słuchali. -Ja przez długi czas byłam taka. Dumna przedstawicielka Camarilli i jedyne co siem dorobiła to przydomku Wścieklica. Tak nie można.- machnęła ręką Honorata.- Miszę trzeba rozmiękczyć jakoś. Owszem… część z nas może być porywistym koniem wierzgającym pod nim, ale niektórzy powinni być tym miękkim podbrzuszem… co by uśpić jego czujność. Wiem, że Szafraniec chce w nas widzieć trzecią siłą, ale ci tutaj… i Kościej i Miszka widzą w nas bardziej posiłki dla swych wojsk. - wyjaśniła smętnie. -Ja bym radził a vozdha pójść, by… potem w razie napaści na Kościej mieć właśnie ową pomoc za wymówkę od tego.- poradził Giacomo. - A ty księżę - pod wąsem zadrgał grymas rozbawienia - radzisz tak, bo sam się, rozumiem, rwiesz żeby z potworem w szranki stawać? Czy sobie w teorii szafujesz cudzym nieżyciem. Wy kościelni macie w tym zdaje wprawę. - Ty się wyraźnie… mylisz. My kalwini odrzucamy katolicką herezję i papieża.- stwierdził dumnie Giacomo. Po czym dodał.- A jaki interes ugramy na stawianiu się kniaziowi okoniem w tej sprawie? Ot, to nie jest działanie przeciw Kościejowi, pozwoli nam zajrzeć w głębię lasu. Poznać nie tylko vozhda możliwości ale i Miszki. Targowanie się… i stawianie sprawy na zbyt wąskim ostrzu… jest zbyt ryzykowne. - Zaproszenie dostaliśmy, nie rozkaz - mruknęła przypominająco Marta. - I cokolwiek byś sobie o kniaziu, synaczkach jego i ich manierach nie myślał, to prawda jest taka… że wielce tu o nas na razie dbali. Obchodzili wkoło i całowali w czoło. Przymykali oczy na uchybienia, a mogli, tak, mogli do cholery “negocjować” i kazać płacić. Chociażby mnie, za to co Swartka wykręciła. Kniaź ani żaden z jego pomiotu w niczym żadnemu z nas nie uchybili. Za to my wyjdziemy na chamów, prostaków i kombinatorów, co chcą do Kościeja prysnąć, a tu tylko umocnienia zjechali obejrzeć i zbrojnych policzyć, jeśli się od tego polowania wykręcać zaczniemy. Ja tak to widzę, a kniaź z mego klanu i pewnikiem kombinuje sobie podobnie. Obróciła się do Koenitza. - Wytarguj czasu. Nagrody dla tych, co żywotem ryzykować będą. I najważniejsze. Prawo do trofeum. Zwłok, znaczy. To jest bardzo, bardzo ważne - zakończyła z rozmysłem. Wilhelm skinął głową i spytał jeszcze Milosa.- A więc to pewne… idziemy. Czy ciebie brać pod uwagę Milosu, gdy kniaź zapyta o to z kim pójdę… gdy już się z nim dogadam? - Wyraziłem swoje zdanie. Co nie znaczy, że bez względu na to co postanowisz służę pod tobą i pójdę tam gdzie mi powiesz bym szedł. Lepiej ja niż dzierlatki - skwitował. Zofia przysłuchiwała się bez słowa toczącej się dyskusji, jej ramie nadal dookoła ramienia gangreli… Co mogło być jedynym powodem dla którego Marta jeszcze nie czmychnęła. - … Weźmiemy udział w polowaniu, bo tak jest właściwe i bo nie możemy odmówić bez urażenia Pana Janikowskiego… A Pan Janikowski nagrodzi nas, bo nie będzie chciał obrazić nas po tym jak zaryzykujemy dla niego życie… – skomentowała cicho. - … Jak po rozmowie o polowaniu Wilhelm wspomni mimochodem o tym że przydałby mu się glejt, to Pan Janikowski chyba zrozumie o co chodzi… Tak myślę. – zmarszczyła brwi, próbując sobie przypomnieć wszystko co jej mentorka mówiła jej o polityce wampirów. – Um… A tak a w ogóle to do czego nas ten glejt uprawnia? Nie wydaje mi się by ktokolwiek o tym wspominał, ahaha, ha ha, ha… – zaśmiała się nerwowo. - Tenże, o który sprawa idzie, rzecze iż posiadacz jego wolę władcy wykonuje - naświetliła jej Marta. - A jakie jeszcze dodatkowo prerogatywy kniaź da, no to już osobna sprawa. On jest i dla śmiertelników starostą. Ja bym nie pogardziła zezwoleniem na przeszukania i aresztowania herbowych panów braci… nie żeby brak tego miał mnie powstrzymać, jak będzie konieczne. - … Czy ktokolwiek tu zwraca na takie rzeczy uwagę? – zapytała w pełni poważnie Zocha. – Smoleńscy Torreadorzy chyba nie… Pan Haszko nie… Kościej i jego wampiry na pewno nie… – zamyśliła się. – Znaczy… Jeżeli tu swawola… To nie wiem czy powinniśmy brać dokument mówiący, że służymy Panu Janikowskiemu. – zakończyła markotnie. - Kniaź zwraca. I kniaziowi ludzie i syneczkowie jego. Nie tylko w lesie starosta ma mir, ale i u całej ludności okolicznej. My zaś, Zofio, to nikim tu jesteśmy w oczach ludzkich. I nie my pójdziemy na służbę, by nieco władzy potrzebnej do działania uszczknąć. Jedno z nas. To z glejtem - objaśniła Marta. - Jakby się okazało, że śmierdzieć to zacznie, to smród nie przylgnie do wszystkich - wskazała zimno i z wyrachowaniem. -Co prawda to prawda. Kniaź już sobie upatrzył wśród nas faworyta.- stwierdził ponuro Giacomo zerkając na Jaksę. – Może w przyszłości. – ucięła kandydaturę Jaksy Zofia. - … Ale taki glejt dałby Pani Marcie dużo swobody. A Pani lubi chodzić własnymi ścieżkami. – dodała cicho do gangrelki, ale ciężko było powiedzieć czy krył się w tym wyrzut, czy tylko stwierdzała fakt. - … Zobaczymy co Pan Janikowski zadecyduje. – A co do Pani Olgi, um… Nie wydaje mi się że powinniśmy jej ufać w tak… Ważnych sprawach jak kielich. Ale… Pani Marta wspominała coś o więźniu lochach Pana Janikowskiego? Może poprosimy ją by się temu przyjrzała? – zaoferowała. - Pomysł wprost wyśmienity - pokiwała głową Gangrelka. -To jej go przekażę.- stwierdził Wilhelm nie wdając się w kwestię jego sensowności. Palce Zosi zacisnęły się odruchowo. – Ja to zrobię. – zadecydowała natychmiast. - … Jeżeli nie masz nic przeciwko. – dodała przymilnym tonem, rozluźniając pięść. - Nie wiem… czy to dobry pomysł. Jesteś pewna, że poradzisz sobie z tym?- zapytał ostrożnie Wilhelm najwyraźniej niezbyt zadowolony z tego pomysłu. – Przekazuje tylko rozkazy, nie? – uparła się Zocha. – Nie musisz się fatygować z takimi drobiazgami. – zapewniła z lekko nieszczerym uśmiechem. Prędzej sama sobie wbije kołek w serce niż da Oldze okazję do przybywania sam na sam z Wilhelmem. - No.. dobrze.- poddał się wreszcie Wilhelm i uśmiechnął.-jeśli tego chcesz… to ty przekaż owo polecenie. “I nie pogryź się z nią”- mówiły błagalnie jego oczy spoglądając na nią. Zosinki zmrużyła oczy w odpowiedzi. – No co… Przecież nie jestem aż tak kłótliwa…… Nie? Rozejrzała się w lekkiej panice po pozostałych, szukając wsparcia. - Raczej zwyczajnie uparta - uspokoiła ją Marta, wypatrzywszy chwilę słabości i wyzwoliwszy się z czułego Zosinego uścisku. - Ale za sto lat na pewno wyhodujesz sobie owe płomienne zacięcie i niezłomność, za które tak cenimy Zelotów. - … Myślałam, że z tego powodu się nas nie znosi. – odparła zaskoczona wampirzyca, nie wyłapując sarkazmu. – Um… To ja już pójdę… Odpocznę trochę a potem porozmawiam z Olgą. – pomachała wszystkim i uśmiechnęła się do Wilhelma, która miał jeszcze porozmawiać z Jaksą. – Do zobaczenia przed ucztą! *** Młoda wampirzyca wciągnęła głośno powietrze – i spuściła je powoli, kładąc głowę na stół w swoim pokoju. Miała trochę czasu do przyjęcia… Musiała porozmawiać z Olgą, a do tego powinna się przyszykować. Przymierzać suknie, uczesać włosy… Przypudrować nos? Dobrać buty? To robiły damy przed przyjęciem, t-tak? Poczochrała się po włosach ze zdenerwowania. Musiała się przygotować by wyglądać dobrze. Bardziej niż na poprzednią ucztę. Wtedy czuła że powinna wyglądać dobrze żeby rzutowało to pozytywnie na Koenitza. Teraz…. Teraz chciała wyglądać dobrze dla Koenitza. Czuła jego krew w swoich żyłach. Nie był to pierwszy raz kiedy piła wampirzą krew, ale… … Nadal pamiętała więź jaką czuła ze swoim stwórcą. Tę duszące więzy, jak pętla dookoła jej szyi. Jak łańcuchy u rąk i nóg. Ciężkie, obcierające ją metalowe kajdany. Odnawiane co miesiąc. Klatka przed którą nie było ucieczki. … Ale pamiętała też krew swojej mentorki. Jej była… Przyjemniejsza. Jak ciepły koc w zimową noc. Dotyk dłoni przewodnika w obcym lesie. Poprosiła o nią z własnej woli – i nie żałowała swojej decyzji. Matka Dominika była dobrą kobietą, i cieszyła się z więzi jaką dzieliły. Miała nadzieje że gdyby widziała ją teraz, to popierałaby wszystko co robi. … Natomiast krew Wilhelma… Nie była pewna jak to opisać słowami. Przypominała jej… Jak ją ojciec poczęstował naparem ziołowym. Rozgrzewała i uderzała do głowy. Dodawała odwagi i pewności siebie. Sprawiała że czuła się… Spełniona. Jakby zaspokoiła głód z którego do tej pory nie zdawała sobie nawet sprawy. Uśmiechnęła się do siebie głupawo, pławiąc się w tym uczuciu. Może jednak przybycie do Smoleńska nie było taką znowu złą decyzją… Zrazu potrząsnęła głową, klepiąc się po policzkach dla otrzeźwienia. To nie był czas na leniuchowanie - miała teraz obowiązki, i musiała je wypełnić. Niewykluczone że zależał od tego los Smoleńska.
__________________ "I may not have gone where I intended to go, but I think I have ended up where I needed to be." |
30-01-2017, 18:06 | #166 |
Reputacja: 1 | O pijawkach, truciu i o tem, co się komu marzy |
04-02-2017, 18:37 | #167 |
Reputacja: 1 | Zakończyli dwie narady… jedną wspólną. Jedną tajną. Bez Olgi. Jak to mogło wpłynąć na lojalność jej wobec reszty drużyny, trudno było powiedzieć. Milos mógł zgadywać, że w ogóle nie wpłynie. Wszak Lasombra wolała być z boku i nigdy specjalnie się interesowała planami całej krakowskiej drużyny. Contessa wszak wyraźnie zaznaczyła, że nie zamierza się osiedlać na stałe i na wszelkie sposoby migała się przed wplątaniem w tutejsze intrygi. Zach… mógł jej zaufać, choćby z tego powodu że nie pił jej krwi i miał trzeźwy osąd co do Olgi. Inni jednak nie podzielali jego zdania. A zwłaszcza kobiety. A zwłaszcza, co go bolało, Marta. Lasombra mogła być użyteczna, już obiecała mu pomóc w jego kłopotach. Ale ów sojusz będzie trudny do utrzymania, jeśli Gangrelka i Lasombra zaczną sobie skakać do oczu. Milos wiedział, że musi coś z tym zrobić. I to szybko. Czy krótka rozmowa jaką przeprowadzili… czy wystarczy by uspokoić serce Marty? Także i Zosia rozmyślała o Oldze. W chwili impulsu zaproponowała że sama przekaże Oldze polecenia jakie miał dla niej Wilhelm. Dziewczyna zdawała sobie sprawę, że zrobiła to z zaborczości i zazdrości o jej rycerza. Nie było innych wytłumaczeń. Nie było żadnych pozorów. Zosia wiedziała co zrobiła, pozwoliła Wilhelmowi pić ze swych żył i czuła smak jego krwi w swych ustach. I czuła się przez to związana z nim. Był jej… narzeczonym? Kochankiem? Przyszłym małżonkiem? Samo myślenie o tych sprawach wprawiało jej serce w zamęt. Zosia wiedziała więc, że za jej decyzją kryła się zazdrość… Uczucie będące wszak grzechem. Ale nie potrafiła go zwalczyć, musiała jednak opanować swój gniew. Zawiodła by Wilhelma, gdyby nie dopełniła właściwie swego poselstwa do contessy. Wizja jego zawiedzionego oblicza sprawiała, że Zofia panicznie bała się tego iż popełni gafę. Co mogło się zdarzyć bardzo łatwo, zważywszy że przyjdzie jej rozmówić się z rozpustną i bezwstydną wampirzycą. Prawdziwym wcieleniem ladacznicy Babilonu. Dlatego przed spotkaniem z Olgą, Zosia zdecydowała rozmówić się z Honoratą. Wampirzycą którą Zosia szanowała i z którą łatwiej jej było porozmawiać. Spotkanie na korytarzu z impulsywną Brujah było tym co pozwoliło nabrać otuchy i przygotować się na spotkanie… z półnagą contessą. Bo gdy wpuszczona została do jej komnaty wampirzyca szykowała się do uczty nacierana przez służki olejkami. Jej alabastrowa skóra lśniła w blasku miesiąca, a jej duże acz zgrabne piersi boleśnie przypominały Zosi jej własne braki w tej materii. Z rozpuszczonymi puklami spojrzała za siebie zerkając na wpuszczoną dziewczynę. - Co za… miła… niespodzianka.- rzekła ironicznie.- Zakładam że tylko jakiś ważny powód zmusił cię do odwiedzenia moich komnat, prawda kwiatuszku? Wilhelm i Jaksa spotkali się nieco później. Przy czym widać było nerwowość Ventrue który chodził po komnacie pobrzękując zbroją płytową. Nieodłącznym wręcz jego atrybutem. Jaksie ciężko było sobie wyobrazić Wilhelma bez zbroi. A choć wydawał się być oazą spokoju zazwyczaj, to nie w tej chwili. - To była porażka, prawda? Ta cała… te całe dwie narady. Jedna wielka porażka z mej strony. - rzekł głośno przyglądając się reakcji Jaksy. Po czym dodał szybko.- Wybacz żem zlekceważył twoją deklarację, nie było w tym mej złej woli. Po prostu straciłem kontrolę nad naradą i starałem się…. starałem... - usiadł na krześle dodając.- Nie tak to sobie wyobrażałem. Powinien być książę i jego doradcy, równy pośród równych jak w Camelocie. A tu była pyskówka… z Marta jako… prowokatorką. Wilhelm splótł dłonie razem opierając je na czole. - Ja już nie wiem Jakso. Nie rozumiem. Mamże być księciem tej Gangrelki czy jej kolejnym oblubieńcem. Bo tak właśnie się czułem podczas tej narady. Jakbym był jej kochankiem, który nie spełnił jej pokładanych w nim nadziei. Ale nie mogę nim być. Spojrzał na Jaksę dodając.- Ja nie mogę tak… Nie mogę być jej wyśnionym księciem który spełnia jej zachcianki i zachcianki każdego z was. Tym bardziej, że prędzej czy później nastąpią tarcia interesów, które książę winien roztrząsać sprawiedliwie. - Po tej długiej tyradzie zamilkł na chwilę. - Książę to persona stojąca ponad personalnymi animozjami i gierkami. Który musi widzieć dalej… a nie tylko kierować się sympatiami i antypatiami. Camarilla nie będzie lepsza, jeśli ostatecznie i tak… pozwolimy by uczucia, a nie słuszność i sprawiedliwość, narzucały nam osądy.- Po czym dodał ciszej.- Ty… miałeś rodzinę zanim wyruszyłeś na wyprawę? Żonę? Dziecko może? - I ja na tej uczcie byłem, miód i wino piłem.- kniaź zakończył kolejną opowieść, którą raczył Wilhelma i Zofię. Gości honorowych na jego uczcie. Opowieść krwawą i brutalną, opowieść pełną mordu i bohaterstwa i bitew. Kolejną opowieść o zwycięskich bojach pod jego przewodnictwem, oczywiście zakończoną zwycięską ucztą... taką jak ta. Zabawnym było to, że opowiedział już o dwóch kampaniach w których to dzielnie odbijał Smoleńsk z łap Kościeja, nie racząc nawet wspomnieć jak ów Smoleńsk w kościste dłonie Tzimisce trafił. Niestety Zosia nie mogła opuszczać Wilhelma i przyszło jej wysłuchiwać tych przechwałek gangrelskiego kniazia. Jedyną odskocznią były tańce. Wtedy to Wilhelm porywał Zosieńkę w tan i mała Brujah czuła się jak kruszynka w jego ramionach. Słabiutka, delikatna, bardzo kobieca… wyjątkowa. A może to wina była jego krwi pulsującej w jej żyłach? Francuz siedział z boku ze żmijką, nie zaczepiany przez nikogo i czujący się z tego bardzo dobrze. Tremere nie pasował do tego miejsca najbardziej z nich wszystkich i nie próbował się wpasować. Dla odmiany wpasować się próbował Giacomo… z miernym skutkiem. Przyczyna był boleśnie prosta, Gangrele i Włoch, byli jak ogień i lód. Nie rozumieli się nawzajem w ogóle. Tylko z Ryżym przez chwilę księżula znalazł wspólny język. Ale i Ryży w końcu się oddalił opuszczając ucztę. Tak jak Milos. Niestety… wbrew szumnym zapowiedziom Olga dość szybko porzuciła jego towarzystwo i rzuciła się w wir zabawy. Jednak nie mógł mieć jej tego za złe. Nie robiła to z własnego kaprysu, ale z powodu zadania, które sami zrzucili na jej drobne barki. Lasombra nie mogła bowiem zasięgnąć języka z Milosem za plecami. Ventrue znów poczuł się niepotrzebny i chyłkiem opuścił przyjęcie. Jaksa nie miał takiego luksusu… był czempionem, był zwycięzcą. A to wiele znaczyło dla tutejszych wampirów wielbiących siłę i sprawność w rąbaniu mieczem. Więcej niż fakt, że zdiabolizował jednego z nich na Arenie. “Zwycięzcom korony, przegranych gryzą psy” Tu ta zasada obowiązywała, toteż otoczony poplecznikami Jaźwca… Z imion pamiętał Szczupak i Łazuna, a wyróżniał się pośród nich dość stary wampir imieniem Soroka, który przodował w bluzgach na Wolfa i jego sługusów. Niestety w swej porywczości nie był hojny jeśli chodzi o szczegóły, ograniczając się jedynie do barwnych epitetów. A te można było przypisać każdemu śmiertelnikowi czy wampirowi. Marta i Swartka wylądowały nieco na uboczu… podobnie jak Honorata. Tutejsze Gangrele nienawykłe do zabawiania Spokrewnionych płci pięknej, w dodatku obecność Wścieklicy ich wyraźnie deprymowała. Zresztą czy Marta mogła się skupić na zabawie, skoro przed nią była tak ważna rozmowa z kniaziem? Uczta już trochę trwała, nużąc co poniektórych. Niewątpliwie znużony od jej początku był Björn od początku przyczajony w swoim kącie i przyglądający się z niechęcią całej zabawie. Znużeni byli Jaźwiec i Wolf siedzący obok siebie i szczerząc do siebie zęby w wymuszonych uśmiechach. Udawali, że są w najlepszej komitywie… i kiepskimi byli oni aktorami. Jeno Siwy i Góra potrafili się bawić z dziewczętami, przynajmniej dopóki nie pojawiła się między nimi Olga. Contessa obu po krótkiej wymianie żartów okręciła wokół małego paluszka. Starosta Janikowski klasnął i rzekł głośno.- Mam dla was niespodziankę drodzy goście. Co prawda mój kwiatuszek nie jest równy waszemu skrzypkowi z którym to zmawialiście się… niektórzy z was przynajmniej. Jako jednak, że go tu nie ma, to… mam nadzieję, że ona ją godnie zastąpi. Mój kwiatuszek. Który odznaczał się jasnowłosą barwą włosów. Jasnowłose dziewczę wyglądała na wędrowną trubadurkę, która swym śpiewem zaczęła udowadniać iż nią właśnie jest. I to dość utalentowaną, bo melodia była piękna i rymy zgrabne i głosik śliczny. Tylko tematyka ponura, szczególnie contessie nie odprawiała bo skrzywiła usteczka w kwaśnym uśmiechu. A gdy kwiatuszek śpiewem wszystkich raczył, kniaź rozmówił się po cichu z Wilhelmem. Zosia będąc blisko słyszała fragmenty tej rozmowy i widziała wyraźnie niezadowolenie na obliczu kniazia. Nie spodobały mu się uniki Wilhelma, który owszem potwierdził gotowość jego towarzyszy do boju z Leszym ale… I te właśnie ALE nie spodobały się mości Bolesławowi. I sugestia podzielenie się szczegółami na temat Leszego i zamaskowane żądania nagrody i… - Na Boga… co z was za woje! -krzyknął na głośno.- Targujecie się jak kupcy! Gdzie dawne cnoty? Gdzie pragnienie wojennej chwały? Gdzie wampirza duma? Czyżby na Zachodzie cała odwaga zmarniała?! Po czym uspokoił się nieco widząc, iż robi z siebie widowisko, znów spokojnie zasiadł na swym tronie dodając.- No dobrze… nagroda i tak miała być dla wojów. Nie martw się tym Wilhelmie, mam swój honor. Ino uznałem iż nie wypada mówić o nagrodzie przed walką, co by nie wyszło że was najmuję… Ale skoro duma zachodnich wampirów niewiele warta... Nagroda będzie, ale potrzebuję tęgich wojaków. Nie ma co przedwcześnie roztrząsać szczegółów dotyczących Leszego. Od tego będzie narada wojenna. Tuszę że znasz na tyle swych towarzyszy podróży, by wybrać z nich najlepszych wojów.- Wracając Milos spotkał na korytarzu contessę. Ta owinęła się zwinnie wokół jego ramienia i z dziewczęcym chichotem poprowadziła w kierunku łaźni. - Mam ochotę na miłe zakończenie tej nocy. I niech się twoja Martka nie boi o twą cnotę i krew. Co najwyżej nakarmimy zmysł estetyczny. Wszak już ci mówiłam, że nie interesują mnie romanse… zwłaszcza te przypieczętowane krwią.- rzekła radośnie i nachyliła się ku uchu Zacha dodając.- No i mam wieści dla ciebie i twej kompaniji. A ponieważ jestem zbyt dumna, by stanąć jak oskarżona pomiędzy nimi i opowiadać twoim towarzyszom co się dzieje, tooo.. uznałam, że ty będziesz moim pośrednikiem. Odsunęła głowę od niego dodając.- Chyba nie sądziłeś, że pogapisz się na moje cyrki bez jakiekolwiek za to zapłaty? Zaśmiała się wesoło i przytuliła do Milosa opierając głowę na jego ramieniu i dodając.- Powiem ci wszystko com się dowiedziała, a potem popytasz… mnie. Co byś mógł wyłapać te informacje, które mi umknęły. A potem opowiedz im. Co zataisz przed nimi, będzie tylko twoje. To mój dar dla ciebie, sojuszniku. A łaźnia… bo jeśli ktoś zechce nas podsłuchiwać czy podejrzeć, to ciężko będzie mu się na słowach skupić. To takie niewiniątka, te tutejsze Gangrele.- Pokiwała głową ze śmiechem.- Może i dzielni z nich wojacy, ale jeśli chodzi o boje salonowe, to… dzieci, dzieci, dzieci. Prywatna audiencja. A to Martę zaszczyt w kuper kopnął. Prowadzona przez Jaźwca wampirzyca podążała do komnat prywatnych kniazia wąskim korytarzykiem bez okien i o ścianach z grubych bali. Janikowski splendoru nie cenił, skoro jego prywatne komnaty były liche i zaścielone jedynie mniej lub bardziej wyleniałymi futrami. Półnagi brodacz lewą rękę sobie opatrywał zerkając na wchodzącą wampirzycę. Gestem dłoni odprawił Jaźwca i wskazał podobnym gestem zydel na którym miała usiąść. - Córa Skomandowa. Myślałem że wszystek was wybito. A jednak jego krew ocalała. Kto by się spodziewał, że się tu zjawisz? Długu ojcowego nie przyszłaś tu spłacać, prawda?- uśmiechnął się kwaśno.- Wątpię… Spojrzał na gangrelkę pytając.- Jakim cudem przetrwałaś rzeź na Żmudzi? Wiesz jak dokładnie zginął Skomand i jego dzieci? I z czyjej ręki? Różne wieści tu dochodzą, ale żadna nie obfituje w szczegóły.
__________________ I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny. |
11-02-2017, 11:07 | #168 |
Reputacja: 1 | Nie udzielała się Marta w uczcie za bardzo, choć barankom swoim nie broniła, i warchoły wodziły prym przy stole, gdzie w kości grano, a nad ławami, gdzie mniej ważni Gangrele się rozsiedli, roznosił się swobodny i pijacki śmiech jej ghula–mołojca. Trzewiki zrzuciła, jedną stopę wsparła na karku obgryzającego soczysty gnat Dyjamencika, a drugą turlała leniwie wte i wewte po podłodze własny antałeczek, z którym przywędrowała na biesiadę, jak ktoś kto drewno do lasu nosi. Gdzieś zagubiła swój paradny żupan z lisim kołnierzem i została w samej sukni, ciemnej, prostej i niewystawnej, a siedząc za stołem, rozplotła misterną fryzurę, powyciągane z niej kwiatki obok siebie na ławie układając w spiralne konstelacje. Przyglądała im się czas dłuższy ze ściągniętą smutkiem twarzą, by zrzucić jednym ruchem dłoni, między rozsypane pod stołami wonne łodygi ajeru, umajone już resztkami jedzenia. |
14-02-2017, 09:25 | #169 |
Reputacja: 1 | Drepcząca za podstarościm Marta rozmyślała intensywnie. O pijawkach i minogach. I krwi. |
19-02-2017, 14:04 | #170 |
Reputacja: 1 | Nic tak nie ożywia jak szczypta kłopotów, czyli o tym jak mości Zach uległ pokusie samowolki Zach poczekał aż Ryży wygramoli się z lepianki służącej za loszek. Wolno mu szło gdy powłóczył za sobą uszkodzonym kulasem, ale Węgier należał do cierpliwych, szczególnie w trakcie realizacji powierzonych sobie zadań. Wyszedł z ukrycia upewniwszy się, że w okolicy nikt już się nie kręci. Podszedł pod drzwi strzeżone przez dwóch ludzi. - Nie zwracaj na mnie uwagi - Zach machnął ręką jakby mówił o drobnostce i zajrzał głęboko w oczy tego po lewej. - Mnie tu właściwie nie ma. - dodał, gwoli wyjaśnień temu po prawej. - Nikogo nie ma. Noc spokojna. Nudy. Przez chwilę, wydawało się Milosowi że opanowanie ich umysłów mu nie wyszło. Przyglądali mu się podejrzliwie przez moment, niemniej ostatecznie wzruszyli ramionami. I wyraźnie zignorowali obecność Milosa, który wślizgnął się do środka lochu zamykając za sobą drzwi. Musiała upłynąć chwila nim oczy przyzwyczaiły się do ciemności. Loszki… były równie mizerne co reszta tego zamku, od piwniczka wykopana w miękkiej ziemi i liche drewniane kraty. Były cztery cele, z których w tylko jednej był więzień. Zmizerowany i w poszarpanym odzieniu uszytym na niemiecką modłę. I z wyłupionymi ślepiami. - Psssst - Zach przyklęknął przy mężczyźnie, potrząsnął jego ramieniem. - Ocknij się. Mam mało czasu. - zagadał po niemiecku. - Nie wiem nic więcej… Nie wiem... zostaw… w spokoju… albo dobij.- wyjęczał mężczyzna przechodząc pomiędzy niemieckim, a ruskim płynnie, jakby oba języki wyssał z mlekiem matki. - Powtórz mi wszystko jeszcze raz. Dokładnie, to co powiedziałeś mojemu poprzednikowi - polecił oglądając jak poważne rany nosił na sobie jeniec. - Ty… nie jesteś Diabłem Janikowskim? Kim jesteś? Co tu robisz? Nie jesteś jednym z jego psów, bo im nie wolno ze mną rozmawiać.- jeniec był mocno poturbowany i widać, że ktoś się z nim kiedyś obszedł brutalnie. Rany musiał sobie sam opatrzeć, ale sądząc po tym jak się goiły, karmiono go tutaj dobrze. Był kimś znaczącym, bo miał posturę bogatego kupca, a nie byle mieszczanina. - Kimś kto może ci pomóc - odparł Zach. - Ale na razie nawet nie wiem czy warto. Kim jesteś. Dlaczego Janikowski cię tu trzyma? - Bo wiem parę rzeczy dla niego ważnych i boi się by inni się ich dowiedzieli. Bo nie chce bym me zadanie wykonał, choć… bez oczu… jakże mogę zrobić cokolwiek.- wyjaśnił jeniec. - Jakie było twoje zadanie? - Coś odnaleźć… więcej nie powiem w tym lochu. Za głupca mnie masz?- odparł więzień. - Kielich - dokończył za niego Zach pewnym siebie głosem. - Dla kogo wykonujesz to zadanie? - Artefakt z Bizancjum przybyły…- potwierdził więzień, ale nic więcej nie dodał. - Tropi was mnich. Zabił pewnego ghula w pobliskim klasztorze, gdzie trafił ciężko ranion. Spalił go na popiół ale wpierw wyssał do sucha. Wiesz kim on jest? Mina jaką zobaczył Zach, zdziwiła go. Więzień wydawał się zaskoczony jego słowami. Więcej, wydawało się mu że on nie wie o czym Milos mówi. - Wolność za to co wiem.- jeniec burknął w końcu w odpowiedzi. - Dużo ryzykuję samym byciem tutaj. Jedyna wolność jaką mogę ci zaoferować to śmierć. Ale musisz sobie na nią zapracować mówieniem. Decyduj. To jednorazowa propozycja, ponawiał jej nie będę. Możesz też odmówić, ale miej na uwadze miesiące tortur, które ci pewnie kniaź tutaj przyszykuje. A i wtedy nie skończy się to dla ciebie lepiej niż śmiercią. - Mogę też powiedzieć kniaziowi, że ktoś mnie odwiedził… więc czy aby na pewno mam tylko taki wybór? - uśmiechnął się ironicznie jeniec.- Uwolnij mnie to się dowiesz co wiem. Zrób mi krzywdę to… lepiej byłoby gdybyś mnie zabił, bo powiem mu wtedy, że ktoś złamał jego zakaz. Może cię nie znajdzie od razu.. ale uparcie szukać będzie. Zach ujął jeńca za podbródek. - Przychodzę tu, wyciągam do ciebie rękę a ty mi grozisz? Posłuchaj. Albo powiesz mi co za tajne informacje na temat kniazia posiadasz, i przemyślę czy ci pomóc. Albo brnij dalej w swoje śmieszne pogróżki, a ja utnę ci język i nie powiesz już nic. Nikomu - lodowaty ton głosu zaświadczał o powadze owych zamiarów. - Utnij… utnij… pewnikiem Janikowski nie zauważy, że brak mi języka w gębie.- zauważył przytomnie jeniec.- Myślisz, że do znalezienia ważnego skarbu wysłano by z Moskwy byle kmiotka? Ja nie jestem głupcem, jak te psy co mnie tu pilnują. Wiem, że tu wszedłeś wbrew woli tego okrutnika. Możesz mi uciąć język… ale wtedy nie będę musiał mu mówić o twych odwiedzinach… Sam zostawisz swój podpis. No… zrób to… Zobaczymy, kto na tym lepiej wyjdzie. Ja na pewno… bo z niemowy on żadnego pożytku mieć nie będzie. A może nawet się wykrwawię? Zach przykucnął przy więźniu. - Masz się za sprytnego jak widzę. Dobrze, niech i tak będzie. Proponuję kompromis. Daj mi przedsmak tego, jak wiele cennych informacji posiadasz, a wtedy może rzeczywiście uznam, że warto cię stąd odbić. Albo milcz dalej i stój przy swoich pogróżkach i przekonasz się dokąd cię one zaprowadzą. - Niech ci będzie… Za mną stoją Sałtykowie. Ważny ród bojarski, ja sam służę ich panowi i założycielowi, Siergiejowi Smokowi Sałtykowi. Ważny to Diabeł. Cień przy samym carze… wynagrodzi hojnie za pomoc.- odparł w końcu więzień, co niekoniecznie musiało być prawdą. Hojność Tzimisce na pstrym koniu jeździ. - Ale ruscy Tzymisce są w opozycji do tutejszych. Do Kościeja. A Sałtykowie daleko, na nic mi ich wdzięczność. Przysłali cię tu po kielich. Wiesz chociaż gdzie go szukać? Uratuję cię jeśli da to stosowne profity ale nadal żadnego nie widzę. - Smok… w opozycji do Kościeja? Tak ci ten… pyszałek powiedział?- zaśmiał się chrapliwie jeniec.- Kościej to lokalny watażka na peryferiach Wielkiej Rusi. Kościej to pchełka, która nikogo nie obchodzi. Nie… Moskiewscy Panowie nie są w opozycji do Kościeja. Moskiewscy pany nie zauważają go.- - A tyś czemu niby cenny dla Smoka? Ghul? - Może i nie cenny teraz...ale mogę być cenny później i jemu i tobie.- odparł jeniec. I burknął.- Chciałeś wiedzy to ją teraz masz, więcej nic nie powiem. Nie wiem kim jesteś i nie mam powodu by ci ufać. Nie wkradłeś się tutaj z dobroci serca, to pewne. - Potrzebuję kilku dni, aby wszystko przygotować. Bądź czujny i nie daj się zabić. Wyciągnę cię stąd a wtedy powiesz mi wszystko jak na spowiedzi i oby wystarczyło by sobie kupić wolność. - I tak pewnie sobie tu jeszcze posiedzę, więc poczekam cierpliwie.- odparł z cierpkim uśmiechem jeniec. * Marta znów za czymś goni, Zach znów się nie wie za czym Widok zbójów Marcinych, którzy miast spijać resztki miodów, gorzałki i piwa w sali wieczernej zebrali się kupą i pod bronią na dziedzińcu pod ostrokołem był niepokojący. Ale nie tak jak pijanego jak ostatnia świnia Popielskiego, wyprowadzającego ze stajni osiodłanego wierzchowca swej pani. Koń znosił szarpanie i przekleństwa z godnością, jaką daje doświadczenie. Chwilę później obrazu tego dopełniła Marta, z włócznią w ręku i karabelą u pasa, przewieszone przez ramię juki rzuciła Karautowi. Ciemna suknia wisiała na niej w strzępach, a włosy miała ścięte nierówno przy samej skórze. Zach podbiegł do niej, może bojąc się, że wsiądzie na koń i mu umknie. A może biegł już wcześniej. - Dokąd ty? - złapał ją za ramię by pozostała na ziemi, ale wtedy dostrzegł zmiany w fryzurze i dodał przejęty. - Kto ci to zrobił? Poruszyła bezgłośnie ustami. Dało się rozeznać, że ‘ja sama’. Okazała przy tym ślady zakrzępniętej krwi wokół oczu, patrzyła w dal wydawała się sztywna jak martwe drzewo. - Chodź, musimy pomówić - pociągnął stanowczo a do Popielskiego rzucił przez ramię. - Pilnuj by nikt nie słuchał. Wybrał dla nich pusty boks w stajni. Sam usiadł w rogu na wyściełanej słomą polepie. - Najpierw ty - wskazał na jej głowę. - Po co to? I gdzie znów uciekasz? Nie usiadła. Nie zaczęła też majdrować palcami po sękach i słojach belek, jak to zawsze czyniła z upodobaniem. - Ojciec ubit. Dzieci nowe stworzył. Też ubite - rzekła ledwie słyszalnie. - I to po nim żałoba? - chyba nie rozumiał. - Przecież mielim go razem i tak ubić. Los ci oszczędził nieprzyjemnej konieczności. Po minie Marty ciężko było cokolwiek wywnioskować. Nie drgnął jej ani jeden mięsień na twarzy. - We mnie trwałby nadal. - Nie, jeśli wydaliby na ciebie krwawe łowy za diablerię. Wstał, podszedł i ją do siebie przyciagnął. - Opłacz go, ale nie uciekaj ode mnie. Kłopoty są. Tak jakby. Nie doczekał się ani komentarza, ani zainteresowania, ani żadnego gestu. Jakby drewnianą kukłę przytulił. - Marta, nie rób mi tego - gładził ją po włosach. - Dokąd chcesz jechać? Po kielich? Myślałem, że będziesz obok, jak się będę rozprawiał z Chudobą. Powiedz coś. - Dziewanna - poprawiła. - I dwa razy powtarzać nie będę, że udzielę wam wsparcia przy leszym. Trzy - przypomniało jej się. - Żywi się jak minóg. Kilka ma ogonów, co pochwycić mogą i wyssać. Sam jest wolny. I głodny. Szuka wampierzej krwi. Poprzednio spać poszedł, bo nażarł się. Jest na ziemiach starosty. Daleko od granicy z Diabłami - wypluwała beznamiętnie kolejne szczegóły. Ujął jej twarz w obie dłonie, wejrzał głęboko w oczy. - Co mogę zrobić żeby ci ulżyć? - pocałował szczecinę nad czołem. - Nie pogrążaj się w boleści. Ty nie jesteś z tych, co się łamią. - Daj coś dla ojca mego. Na drogę w zaświaty - Głos miała pusty. Jakby nieszczególnie wierzyła, że prośbę spełni, i jej też na tym nie zależało. Usunęła się pod ściankę boksu, palcami potarła miejsce, gdzie usta Węgra tknęły. - Boi się kniaź, że Kościej przejmie Leszego. Synowi kazał sobą go nakarmić, gdyby do diabłów iść zaczął. I… boi się zdrady. Że ktoś Kościejowi doniesie, że Leszy obudził się. Urwała i utkwiła martwe, nieruchome spojrzenie nad głową Zacha. Jakby się tam na poczerniałej belce wypisało miano przeniewiercy. Zachowi się nie spodobało, że Marta rejteruje poza zasięg jego ramion, ale uszanował jej decyzję i za nią nie lazł. Chwilę patrzył po sobie, co mógłby wartościowego oddać w ostatnią podróż Marcinemu ojcu, choć nie do końca miał wyobraźnie co ona z tymi utensyliami pocznie, skoro ciała nie ma do spalenia ani prochów, by je na wietrze chociaż rozwiać. Ale ona miała swoją wiarę, swoje rytuały, w które Węgier nie kwapił się zagłębiać. - Dla wojownika, na ostatnią podróż, by sobie wyrąbał drogę tam, dokąd zmierza - odpiął od pasa ciężką karabelę, pięknej roboty, którą za zasługi bitewne dostał. W oczach błysnął żal, że się z przedmiotem będzie musiał rozsatawać ale i tak ułożył go na sianie pod stopami Marty. Została mu jeszcze szabla. Na razie wystarczy, a w Smoleńsku będzie musiał się rozejrzeć za dodatkowym ostrzem. - I by się godnie prezntował, gdy już dotrze wśród przodków. - Węgier odpiął ciężki płaszcz z aksamitu, podbity sobolami i złożył obok broni. - Ponoć wśród Miszy synków zdrajca Kościejowy siedzi. Tzymisce potrafią z ciała lepić potwory. W ich zasięgu jest też przerobić kogoś ze swoich na podobieństwo innego. Plotki krążą, że jednego z synów mógł ubić i podstawić sobowtóra. Myślę, że to jest prawdopodobne. Przyklęknęła, żeby sobole dłonią pogładzić, a potem policzek Zachowy. Zimnymi palcami oplotła mu kark. I powiedziała imię. Jedno przez niepokój. A drugie… - Dla towarzystwa. - Dowody jakieś masz? - oplótł ją w pasie. Mocno, podkreślając, że tu jej miejsce. - I coś robimy z tym? - Dowody. Słowa jeno. Coś zrobić trzeba. - Zaraz do tego wrócimy. Wpierw powiedz gdzie znów gnasz. I czemu chciałaś bez słowa czmychnąć. - Nie mogłam znaleźć cię - odparła bez wyrzutu. - Na moczar płynę. Jutro wracam. - Co tam wskórać chcesz? - Francuzowi ingredienców do bebłoty przeciw leszemu nałapię. Przyjął wyjaśnienie skinieniem. - Wobec tego jedź. Ja spróbuję zdziałać coś w kwestii zdrajców. I… - schował twarz za kitą włosów ewidentnie rozeźlony - jeszcze jedna rzecz jest. Więźnia. Rozmawiałem z nim. Coś na kształt ciekawości zapaliło się na moment w przygasłych oczach. - Diablik? - Ghul Tzymisce - przyznał. - Ale nie Kościejowy. Wysłany przez kogoś ważniejszego, z bojarów ruskich. Zwą go Siergiej Sałtykow. Lub krócej - Smok. Chyba się domyślasz po co jego pan go tu posłał, na smoleńskie ziemie? - Zgubił im się wielki skarb na pewno - skinęłá głową. - Artefakt, jak sam to ujął. Ale nie ich. Przybyły z Bizancjum. Myślałem, że ten drugi ghul, spalony w klasztorze, to jakiś jego ziomek. Że ich razem wysłali. Wspomniałem, że tamtego mnich spopielił. Wyglądał na zaskoczonego. Nic nie wiedział, ani o drugim ghulu ani o mnichu. - Czyj zatem skarb ten? I co o nim Smok rzekł? Bo mi to się widzi, że on z Janikowskim… to stare znajomki. Poznał go kniaź w karawanie. Z pyska. - Ghul gadać nie chce. I tak wycisnąłem więcej niż dać chciał - tu w jego spojrzenie znów wkradła się złość i cień wstydu. - Szantaż mu po kretyńskim łbie przeszedł. Że kniaziowi powie, że go odwiedziłem za tamtego plecami. - Wyrwanie oczu może… oślepić, hm? - czerwone usta skrzywił uśmiech. Niezbyt przyjemny, i zaraz zgasł. - No i co? - Poważnie rozważałem czy go nie pozbawić języka i nie zwalić na stróżujących gangreli, co by nie wyszła na jaw moja wizyta w lochu. Bo może i nie zezna kniaziowi kto go odwiedził, ale cień podejrzeń od razu padnie na któregoś z nas, świeżo przybyłych. Ale raz jeszcze przemyślałem za i przeciw. Ghula sam Janikowski przesłuchiwał. Nikt inny nie ma do niego dostępu, poza Ryżym, który nosi mu żarcie. Ponoć ghul ma bezcenne informacje na temat kniazia. Tajemnice, których kniaź się lęka by nie ujrzały światła. Jak ghulowi smoczemu pomogę zbiec, podzieli się nimi ze mną. Przydałaby się nam taka wiedza. Hak na kniazia jakowyś. Kiwnęła wolno głową. - Stary jest Miszka. Nie mądry, ale zmyślny i chytry. Nie na Wilhelma to siły przeciwnik. Lecz o tym skarbie, za którym ghula wysłano, tez rzec musi. A potem… Wykonała szybki i niepozostawiający miejsca domysłom gest przy szyi. - Potem będziemy myśleć co potem. Ocenimy jego wartość gdy rzeknie co wie. Twoja pomoc by się przydała. I trzeba to przeprowadzić gładko, by nikt nam nic później nie zarzucił. Ale najpierw wróć z bagien. A ja rozgryzę sprawę Siwego i Bjorna. - Zacnie byłoby, po ucieczce zaraz… mieć winnego, co zbiegowi dopomógł zgodziła się cicho i zimno. - Coś wymyślę - zdjął ręce z jej bioder. - A teraz jedź. Uważaj na siebie. - Nie muszę. Uważa na mnie oko starosty. Razem z pięścią. Gdybym zwierzęta słać zaczęła. - Których synków z tobą posyła? - Soroka przy mnie. A jeszcze jakiś w krzakach pewnikiem. Gdybym tego jednego przekabaciła czy ogłupiła. - Nie ryzykuj - brwi ściągnął, zamyślił się. - A jak dokładnie chciałabyś go ogłupić? - Zazwyczaj mówiłam co mają robić, mówić i myśleć. Czasem nie musiałam mówić - wzruszyła ramionami. Pochyliła się, by karabelę w płaszcz owinąć szczelnie jak niemowlę w pieluszki. - Rób co uważasz, byleby układ ten krwią nie spłynął - usta ściągnął w kreskę. - Nie godzę się. - Mnie jego trup zbędny, a zaszkodzić może - odparła beznamiętnie i szczerze. - Wiesz, że nie o tym mówię - warknął w odpowiedzi. - W amory się nie wdawaj. - Jam w żałobie. Tedy ty sobie nie żałuj - odparła po dłuższej chwili ciężkiego milczenia i krok dała ku wyjściu z boksu. Zach chyba chciał jeszcze coś dodać ale łeb spuścił i czubkiem buta rozrzucił źdźbła słomy. * Gówno, nie zaklinacz krwi czyli o tym, że Zachowi Marcel śmierdzi, a do tego nie umie nic co by miało ten stan rzeczy odmienić - Pomówić nam trzeba - Zach wparował taranem do komnat Tremera. - Gadają o was, że z krwi czytacie jak z ksiąg. Tedy siadaj i wertuj. Sięgnął do skórzanego mieszka przy pasie i wydobył z niego gałgan ociekający krwią. Sporo jej było. Znacznie więcej niż ze skaleczenia to i można było przypuszczać, że ten z którego wyciekła był w nie najlepszym zdrowiu. - Khrew… ghhula…- powąchał Marcel i spojrzał na Milosa spod przymkniętych powiek.- Thedy ni potengi w niej nie ma… i shaboszci niewarthe som odczythania. Chyba sze to snów zathuta posoka, ale wtedy zostawhiłem me insthumenta u Honorhaty. A i wtedy phroces to powolhny. Zwaszcza sze nie ma tu warunkuf do badan.- - Nie jest zatruta. Chcę żebyś się wywiedział jak najwięcej o tym ghulu i mi przekazał. To pilne. - Pilhnie nic powieciecz nie moge. Skuhpilem siem na taumaturgii. Nie lepiej podacz tego Jakszie?- zasugerował Marcel.- Albo wphrost pszepytacz ghula? Przeciesz to nie powinien bycz prohblem dla czebie? - Jak widać jest to mój problem. A może być nasz wszystkich. Jesteś Tremerem, do diabła. Naprawdę tylko tyle możesz z tego wyczytać? Że należy do ghula? - Móghbym srobicz wiele w sprahwie krhwi… ale nie tu… i nie szypko. Próbhka którom mi Martha przehkazałha jest jeszcze w badaniu.. gównie z thego powodu, sze dopiero niedawno zdobyłem spehcyfiki pozwalahjonce mi jom zbadacz. To cywilizacyjne zahdupie jest.- burknął Francuz obrażony lekceważeniem jego możliwości.- Moghe poznacz jego mocne ahtuty i pszy odrohbinie szcześcia moc jegho pana, jeszli jeszcze w jego szyłach czuhć moc jego krhwi. - Zrób to - Zach pokiwał głową. Pochylił się przez biurko w stronę Marcela. - A co do Marty… Zadziwiająco dobrze się dogadujecie, co? - To sahmo móghbym powieciecz o tohbie i contessie?- spytał ironicznie Marcel sięgając po próbkę krwi. Polizał ją z odrazą i zamarł na moment skupiając w sobie potęgę swej magii. Nagle wzdrygnął się nerwowo.- Szuszte albo siódme pokolenie… echo słabe… ale nadahl wyraszne. - Coś więcej możesz rzec o jego panu? - ciągnął Węgier. - A od Marty się trzymaj z daleka. - Scehny zazdroszci zostaw sohbie na innom okazje.- burknął znów Tremere. - Gdy bendzie dla niejh powód…- Po czym podał próbkę Węgrowi mówiąc.- Zdobondź khew którom ghul pihł to pohgadamy o szczehgólach jej pochodzenia.- - To niemożliwe - Węgier wziął z powrotem materiał i rozsiadł się na krześle. - On daleko stąd. I jeszcze jedno. Mieliśmy kontynuować sprawę moich wspomnień. Ostatnio nie sprzyjały okoliczności. Może teraz? - Pogrószki zazdrosznika wychbiły mnie z nashtroju do takich dżałań…. poza tym wolahłbym wpierhw opuszcić to miejhsce. U Honoraty mosze…- machnął ręką Tremere.- A co do wahmpira. Mosze i on dalekho. Ale jego khew nie. Zakładham, że to nie był ghul Miszhki? Więc pehwnikiem przyhbył z fiohlką khwi swego pana… tak siem utszymuje lojalnoszć na odległoszć. - Zobaczę co się da zrobić - wstał więc i ruszył do drzwi. W progu odwrócił się jeszcze i wbił w Francuza palec. - Mówię poważnie. Trzymaj się z daleka. - To ostafcie mnie obohje w spokhoju… na nic mi tacy sojusznichy jak wy.- warknął w odpowiedzi Marcel. - A z czymż złymi sojusznikami jesteśmy? Pomogę ci jeśli będziesz w kłopocie. I nawet cię lubię. Po prostu od kobiety mojej trzymaj z dala ręce. To żaden wymóg ponad zwykłą przyzwoitość. Francuz tylko machnął ręką i przeszedł na jeden z języków… który najwyraźniej on znał, a Milos nie. Zakończył jedynie wszystko słowami.- Ostafcie mnie w spokhoju oboje… Doszcz mam tych nagabywań. * Zach się snuje po łaźni, czyli o tym, że najedzony pies nie myśli o kościach póki mu jej w pysk nie wetkną Zach wysłuchał spowiedzi contessy i całkiem udobruchany jej zainteresowaniem pozwolił się prowadzić do łaźni. - Mów więc cóżeś z tych dzieci wyciągnęła. Węgier nie należał do wstydliwych. Nie wykorzystał też okazji do flirtu. Po prostu ściągał z siebie odzienie, sztuka po sztuce, a gdy nie zostało już nic do zdejmowania wskoczył do balii, rozchlapując wodę na boki niby niesforny smarkacz. Zanurkował pod wodę, a gdy się po dłuższej chwili wynurzył, rękoma oplótł brzegi balii i patrzył na Olgę jak na przedstawienie, co się ma właśnie rozpocząć. - Kniaź natknął się na uciekinierów z Moskwy, wśród których był ghul… udający zruszczonego Niemca. Przesłuchał go dość brutalnie sam, oczu przy okazji pozbawiając i zamknął w tutejszym loszku pod strażą i z przykazaniem, by nikt więźnia słowem nie zaczepiał. Wydaje mi się że kniaź boi się zdrady i wierzy że w jego zamku są szpiedzy Kościeja… wręcz go to w szaleństwo wpędza.- oceniła wampirzyca zamyślona. - I czyj był ten ghul? - Zach zamącił palcami taflę wody. - Nie dołączysz do mnie? Olga rozebrała się powoli wyraźnie drocząc się z jego apetytem. Lecz cierpliwość sie opłacała, bo ciało Lasombry było małym dziełem sztuki. Krągłe piersi i pośladki, talia osy, długie zgrabne nogi. W końcu naga zanurzyła się w wodzie mówiąc.- Mam zgadywać? Pewnie któregoś moskiewskich Tzimisce wysłanym w poszukiwaniu… jakiegoś skarbu. Poza tym jednak faktów ci dać nie mogę. Jak wspomniałam Miszka lubi trzymać swoje dzieci w ciemnościach niewiedzy i żelaznej klatce posłuszeństwa. - Udało ci się wyciągnąć z nich coś jeszcze na temat tego ghula? - Zach był wyraźnie rad, że w końcu dane mu było obejrzeć Lasombrę w całej okazałości, choć jej ciało nie zrobiło na nim wrażenia jakie niewątpliwie wymogłoby na każdym śmiertelniku. - Że to jest tajemnica, że musiał znać go dobrze kniaź… skoro ghula w nim rozpoznał. Tyle. Jak wspomniałam… Miszka lubi trzymać swoje sekrety nawet przed swymi dziećmi i dlatego martwi mnie… ten Leszy. Ile z tego co Gangrel mówi jest prawdą, ile konfabulacją? A jeśli Leszy nie istnieje?- zamyśliła się Lasombra nie poświęcając spojrzenia na uroki Milosa. Wyraźnie ją ta kwestia martwiła. - Trochę przesadzasz. Nie widzę powodu dla którego kniaź miałby sobie go wymyślić. Gdyby chciał nas zabić ma ku temu mnóstwo okazji tutaj, nie musi wyciągać nas do głuszy. - Węgier przyglądał się z ukosa posągowej wampirzycy. Wszystko w niej było tak nieskazitelne, że aż nieprawdziwe. Dał się porwać spontaniczej myśli, zagarnął dłonią warstwę wody i chlapnął nią w Olgę, aż jej misterna fryzura nabrała wody i oklapła, klejąc się do skroni. - He he he - zaśmiał się jak smarkacz. - A jednak da się ciut nadpsuć to dzieło sztuki. Pewnaś, że od Tzymisce ten ghul? - Dzieciuch…- contessa nadęła policzki jak mała dziewczynka i wystawiła język niezdarnie próbując opanować palcami rozsypującą się fryzurę. Po czym dodała ironicznie.- Nie… Nie mam żadnej pewności. Jak wspomniałam… dzieci Miszki są trzymane w niewiedzy. Dla ich dobra zapewne. - No to na niewiele się zdały te twoje… oczęta - podpłynął bliżej i starał się poprawić to co wcześniej zepsuł, choć mokrymi rękami zdziałał więce szkody niż pożytku i w finale loki contessy jeszcze mocniej ociekały wodą. - Może do kniazia powinnaś wprost uderzyć? Jeśli ktoś coś wie, to tylko on, jak widać. - Nie bądź… szalony. Aż tak ryzyka nie kocham. Kniaź to nie podrzędny Gangrel…- obruszyła się na taką sugestię contessa. -Jeśli coś pójdzie nie po mej myśli, to kto mi przyjdzie z pomocą.. ty? Chyba tylko ty, bo nie twa kochanica… ani opętany przez Zosieńkę Wilhelm. Co najwyżej Marcel zdobędzie się na jakiś nikły protest… i tyle. - Nie miałem na myśli perswazji. Raczej… flirt. To chyba nie grzech, zatrzepotać przed kniaziem rzęsami? Ale masz rację, nic to nie da. - gestem nakazał aby Olga się odwróciła. - Chodź, pomasuję ci plecy. Moja matka mówiła, że mam dłonie do tego stworzone, bardziej nawet niż do szabli. - Ten ghul, mógł być częścią grupy przewożącej kielich? Jak myślisz? - A jak powinnam? Ty mi powiedz… w końcu to wasz mały sekrecik.- uśmiechnęła się gorzko odwracając się plecami do Zacha.- Nie wtajemniczacie mnie w swoje gierki, a oczekujesz że będę miała na ich temat opinię? - Właściwie to twoja wina. Cały czas podkreślasz, że jesteś tu tylko przejazdem. Nie chcesz się przywiązywać, nie chcesz w niczym brać udziału - Zach ułożył dłonie na ramionach Olgi i zaczął od pocierania kciukami najbardziej zbitych mięśni. - Powinnaś się zastanowić pierwej czy warto się ze mną zaprzyjaźniać. Bo ja z tych, po których się tęskni i płacze - skubnął ustami płatek jej ucha a kiedy chwila zrobiła się dwuznaczna wykorzystał moment by naprzeć na ramiona Olgi i wepchnąć ją pod wodę. Śmiał się w głos ze swojego żartu, gdy Lasombra wynurzyła się moment później mokra jak ryba wyciągnięta z rzeki. - Wybacz, ha ha, nie mogłem, ha, się powstrzymać. - Dzieciuch…- powiedziała nadąsana i nachyliła się ku krawędzi balli opierając się o nią rękoma i ocierając tyłeczkiem od biodra Zacha.- Poza tym… nie bierz mnie acan za jedną tutejszych dziewczątek. Światowa dama ze mnie, nie tak łatwo mnie rozkochać w sobie. I zerknęła na niego przez ramię z kpiącym uśmieszkiem.- Nie będę tęskniła i płakała… wybacz. - Przecież wiem. To był żart - Zach podpłynął bliżej. Uśmiech od ucha do ucha skurczył się i zniknął zastąpiony kreską przewiny. - Jesteś wytworną damą, ale chciałem ci uzmysłowić, że przy mnie nie musisz. Chciałbym, choć pewnie nie stawia mnie to w najlepszym świetle jako mężczyznę, abyśmy zostali przyjaciółmi. - Oj… czyżbyś chciał zobaczyć tą niewinną dziewuszkę, która kiedyś patrzyła z nadzieją na świat, zanim ten świat… stał się wieczną nocą? - zapytała ironicznie contessa i pogłaskała czule po policzku. - Na to już niestety za późno. Nie udaję przed tobą wytwornej damy… jestem nią zawsze. Taką mam naturę… a co do reszty, to cóż… nie sądzę by dobrze byłoby z mej strony zbyt długo drażnić twą miłośnicę i kochanicę Wilhelma swoim widokiem. Wader już w waszej kompaniji jest w naddatku. - Szkoda - mruknął Zach, choć nie sprecyzował czego mu żal z rzeczy wymienionych na jednym tchu przez contessę. - Czyli w sprawie więźnia, nie wiesz nic więcej ponad, że to ghul udający Niemca? - Nie to mnie jednak martwi… - znów zerknęła przez ramię i uśmiechnęła się z politowaniem.- Milosu, Milosu, Milosu… jeśli w każdej kobiecie będziesz szukał swojego ideału, zamiast cieszyć tym czym ona jest, zawsze napotkasz rozczarowanie. Westchnęła cicho.- Swoją drogą, jak to jest z tobą i Martą? Wilhelm twierdzić że się miłujecie, a wyglądacie obok siebie jak dwoje więźniów skutych łańcuchem… szarpiących się desperacko, by ten łańcuch rozerwać. - Nie mówiłem, że szukam w tobie ideału. Nie mówiłem, że szukam w tobie czegokolwiek - szorstka dłoń o długich palcach wylądowała na biodrze Olgi i leniwie sunęła ku górze. - Co do łańcucha. Nie tym są w gruncie rzeczy więzi? Nie tym jest miłowanie? Ciągłym szarpaniem, bo gdy to robisz przynajmniej coś czujesz. To więcej niż większość wampirów może o sobie powiedzieć. - Nie…. Nie tym jest miłowanie. - oceniła wampirzyca z ironicznym uśmiechem. Po czym pokiwała głową.- Choć rozumiem potrzebę czucia czegokolwiek. Im dłużej sypiasz w trumnie tym bardziej wszystko blednie i traci smak. Zach uznał brak komentarza za nieme przyzwolenie i śmielej poczynił z rękami. Pierwsza dotarła do kobiecych zaokrągleń, druga ujęła pod kolanem nogę Olgi. - A to? Ma jakiś smak? - zapytał poważnie zza kity osełedca. - Blady… i słabiutki… ale to nie twoja wina.- odparła leniwie wampirzyca nie przeszkadzając mu w jego zabiegach.- Po prostu stara już jestem… Wspomnienia życia wyblakły i nie ma między nami smaku krwi, która ożywiła by mocniej ciało. Spojrzała znów na twarz Milosa dodając.- Czy twoja Marta pozwalałaby takie poczynania wobec mnie? Zazdrosna o ciebie… choć nie wiem czemu. Wszak do niczego cię nie zachęcam, dominacją nie przejmuję ni krwią nie karmię. - A chciałabyś? - uniósł jedną brew. Kły nieznacznie rosły w ustach, niezależnie od jego woli. - Nie… i ty też nie.- pochwyciła palcami jeden z wystając kłów bez większego problemu unieruchamiając głowę Milosa.- Potem będziesz się przed Martą kajał i dawał twarz obijać? Naprawdę tak lubisz być poniżany i raniony… przez osoby które kochasz? Zach stężał. Ostatnie słowa wyraźnie mu się nie spodobały bo cały zawadiacki urok Ventrue prysł i stał przed nią zimny ożywiony trup, nic więcej. - Nie masz pojęcia co lubię, a czego nie lubię - puścił jej udo, przetarł mokrą ręką twarz. Wsparł się na brzegu balii i jednym susem wyskoczył z wody. Podniósł z ziemi koszulę i przetarł ciało. - Jeśli tak bardzo cię martwi Marta, wiedz, że nasza więź nie przeszkadza jej darzyć uczuciem innych Kainitów. Wymienia się krwią ze Swartką. - Być może, ale to nie zmienia faktu, że jest zazdrosną kobietą i ciebie chce najwyraźniej mieć tylko dla siebie.- odparła z przekąsem Olga i dodała z żartobliwym uśmieszkiem.- Kobiety mogą być i zaborcze i rozpustne, wiesz?- spojrzała na oburzonego Milosa dodając.- To nie tak, że twój urok nie kusi mnie… ale… to byłby błąd. I twój i mój. Dobrze o tym wiesz, tylko twa urażona duma musi ochłonąć. - Są dwa rodzaje błędów - wciągnął szarawary, resztę ubrania wcisnął pod pachę. - Warte i niewarte popełnienia. - Więc powiedz mi mój rycerzu. Gdy Marta i ja staniemy naprzeciw siebie z obnażonymi kłami gotowe rozszarpać się na strzępy… kogo ty byś wtedy bronił. Jej czy mnie?- westchnęła głośno Olga i dodała smutno.- I tak już mnie nie lubi. Myślisz że warto jeszcze dawać jej ku temu konkretne powody, by mnie mogła szczerze znienawidzić? - Myślę, że nic już nie pogorszy twojej relacji z Martą - uśmiechnął się wilczo. - I nie sądzę żeby tak daleko to zaszło, żebyście miały się zagryzać. Jesteś piękna i pełna uroku, ale Marta była, jest i będzie pierwsza. Jeśli ci to nie przeszkadza możesz wrócić do tego tematu. Tymczasem, pozostańmy przyjaciółmi. W końcu ten układ sugerowałem od początku ale ty ciągle i wytrwale mnie prowokujesz, choć twierdzisz odwrotnie - uśmiech sugerował, że jej tego wcale nie miał za złe. - Ciebie, Wilhelma, drogiego Marcela… i całą brać gangrelską. Zmysłowość jest moją naturą. Flirt sposobem rozmowy.- mruknęła niechętnie Olga.- Cenię twoją przyjaźń Milosu i staram się być przyjacielska. Wybacz jeśli doczytujesz do tego nieco więcej. To cóż… taka jest moja natura, a co do twej wybranki… to twoje stanowisko i podejście do sprawy, nie musi być jej podejściem. Wybacz, ale jakoś nie wierzę że ona widzi sytuację podobnie. A już Zosieńka droga… całkiem nie rozumie.- zaśmiała się cicho i dodała.- Jak… pytałam o Leszego to jeszcze jedna ciekawa sprawa wypłynęła. Kościej już raz umieścił tu swego szpiega. Tzimisce podszywającego się pod cudownie ocalonego synka Miszki. Narobił wiele szkód, zanim go przejrzano i ubito. - Bardzo, bardzo ciekawe - Milos pokiwał w zamyśleniu. - Skoro Tzymisce potrafią modyfikować ciało, zapewne mogą też upodobnić się do kogoś i pod niego podszywać. Ale jednego nie zmienią - Zach postukał się w skroń. - Może Jaksa zauważyłby taki szczegół w aurach? Muszę go o to spytać. - Nie wiem czy aury odbijają naturę klanu... chyba nie. W każdym razie nie widziałam, by tak używano tego talentu.- zadumała się contessa i dodała łobuzersko.- A ty się na mnie nie bocz… i tak dałam ci zobaczyć więcej i dotknąć się bardziej niż wielu przed tobą. - Mężczyźni nie lubią porażek, w każdego rodzaju bitwie - podkręcił wąs ale nie wydawał się być zagniewany. - Powiedz lepiej jak dalece mogę na ciebie liczyć w sprawie wysłanników Małgorzaty? - Będę osłaniać twe tyły. Potrafię robić krzywdę innym… nawet jeśli nie przepadam za przemocą. Negocjować nie bardzo mogę, nie znając szczegółów sprawy.- wzruszyła ramionami wampirzyca, po czym spytała.- A jaki masz w ogóle plan na to spotkanie? - Omówimy go po drodze. Choć lepiej zakładać, że negocjacje będą krótkie i mało skuteczne. - Jak uważasz… z nas dwojga to ty jesteś doświadczonym wojakiem.- odparła figlarnym tonem Lasombra. - I tego się trzymajmy - zakończył autorytarnym tonem Zach. Podeszedł już kompletnie odziany do balii i wysunął dłoń w kierunku Lasombry by pomóc jej wyjść. - Odprowadzę cię do twoich komnat. - Nie… ja jeszczę zostanę. I nie martw się o mnie.- uśmiechnęła się delikatnie głaszcząc Zacha po policzku.- Planuj to co zamierzasz zrobić w karczmie. Pomyśl co zrobią oni, przewiduj ich zamiary, strategie… bo gdy będziemy już tam na miejscu. Na planowanie nie starczy nam czasu. * Poszukiwanie zdrajcy, rzekłszy inaczej - proszenie o manto Sala pełna ucztujących Gangreli. Dobry moment by sprawdzić teorię o zdrajcy? Tak samo jak każdy inny. Zach dosiadł się do Siwego - pierwszy punkt z Marcinej listy. - Jakiegoż jesteś klanu? - przewiercił wąpierza wzrokiem. - Kim pan twój? Lekki ucisk dominacji nakazał odpowiedzieć szczerze. - Gangrel! - Siwy z dumą trzasnął się w pierś. - Pan mój kniaź Janikowski! Kilku współbiesiadników spojrzało spode łba to na Zacha to na swego brata. Na pierwszego, że zadaje tak debilne pytania, a na drugiego, że na nie bez zająknięcia odpowiada. Węgier klepnął Gangrela po ramieniu i zmienił miejsce przy stole. Punkt drugi z Marcinej listy, ten bardziej kłopotliwy. - Bjorn - Zach wysilił się na uśmiech gdy się dosiadał do ponurego wampirego. - Powiedz ty mi, jaki klan jest twój. I komu służysz? Wpatrywali się jeden w drugiego jako zakochana para. Siła ventrowskiego spojrzenia rzucała uroki, a przynajmniej takie były zamiary. Czas zwolnił. Odpowie czy przyłoży po ryju? - zawisło w powietrzu gnębiące Milosa pytanie. |