Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-01-2017, 23:10   #47
Morri
 
Morri's Avatar
 
Reputacja: 1 Morri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłość
Natalie szła za Arthurem. Szła, to na pewno, ale nogi niosły ją jakby poza jej świadomością. Nie czuła ich w ogóle. Całe ciało było, jakby osobnym bytem, który działał bez jej udziału. Wszystkie rzeczy, które niosła, niosło jej ciało, a jej na pewno nic nie byłoby potrzebne. Telefon, który chyba wibrował był przecież zbędny, kukła, którą musiała wydobyć z torby, bo miała ją pod pachą przecież też. Rzekomo rozmawiała z tym tworem jeszcze parę godzin temu. Ale teraz te parę godzin wydawało się… bardziej rozciągnięte. To musiało być rok temu.

Kolejne drzwi uderzyły ją w ramię, bo ciało nie wysunęło ręki, żeby je zatrzymać. Po chwili zatrzymali się, a Douglasówna tępo rozejrzała się po pomieszczeniu, w którym stali.


Jej była bratowa gwałtownie i nieco szorstko ściągnęła z Arthura jego marynarkę, podciągnęła rękaw koszuli i podpięła mu kroplówkę.
- Może się pomyliłeś. - Słowa wypadły z Natalie same. - Może się pomyliłeś - powtórzyła.
Arthur podniósł oczy do góry. Przez chwilę nawiązali kontakt wzrokowy. Wcześniej jej brat wydawał się zrozpaczony i przybity, jednakże teraz… jak gdyby pozostała w nim już tylko apatia. Nie musiał nic mówić. Natalie potrafiła instynktownie zrozumieć uczucia brata. Przecież tak dobrze znali się.

- Oni nic nie wiedzą - szepnął niskim, zachrypniętym głosem. Douglas zrozumiała, że Arthur mówił o reszcie rodziny. Na sam koniec jego ręce zaczęły drżeć. Wszystko wskazywało na to, że za chwilę może znowu wybuchnąć potokiem emocji.

- To nie jest twoja wina - to nie była iluminacja, ale świetnie wiedziała, że musi mu to uświadomić. - Connor był durniem. - Trochę zabolało, ale tylko trochę. Choć była to prawda, może nie powinna źle mówić o zmarłych?
Natalie spojrzała na swoją byłą bratową, która obok pierwszej kroplówki zawiesiła druga, pewnie na potem. Miała chyba wyjątkowo tyle taktu, żeby się nie odzywać. Albo miała to w dupie. Tak, czy siak przynajmniej nie wtrącała się ze swoimi mądrościami. A może po prostu była na tyle normalna, że jednak fakt, że Arthur był ojcem jej dziecka wystarczał, żeby obdarzać go jakimś minimalnym szacunkiem.

Bez dodawania czegokolwiek wyciągnęła z tylnej kieszeni spodni swój telefon, zauważyła, żę ręce jej drżą, a tym razem znów to były jej własne ręce i wybrała numer do mamy. W żołądku miała lód, który narastał wraz z każdym kolejnym sygnałem oczekiwania dobiegającym ze słuchawki.
- Nie, czekaj - Arthur podniósł rękę do góry w pierwszym odruchu, lecz po chwili opuścił ją. Zapewne zrozumiał, że prędzej lub później trzeba będzie mieć za sobą rozmowę z matką i nie da się jej uniknąć.
- Udawanie, że nic się nie stało byłoby bardzo nie fair względem niej - była bratowa Natalie odezwała się łagodnym tonem. Sprawiała wrażenie osoby, które nie do końca wie, jak ma się zachować. Jak wiele wsparcia i wkładu emocjonalnego oczekuje się od niej. Czy ma pełnić rolę jedynie funkcjonariuszki służby zdrowia, czy też kogoś więcej.

Natalie wreszcie usłyszała głos rodzicielki.
- To wreszcie ty, Natalie! - zaszczebiotała. - Nie mogę się dodzwonić dzisiaj do nikogo. Właśnie wróciłam do domu i myślałam, że czeka mnie przyjęcie niespodzianka z okazji urodzin. Byłam nawet zła, bo przecież nie obchodzę tej głupiej rocznicy… ale nikogo nie ma. Mam nadzieję, że nie czekacie na mnie w jakiejś restauracji? - Mia Douglas zapytała najzupełniej poważnie. Zawsze była osobą lubiącą konkrety i bezpośredniość.
- Mamo, potrzebuję, żebyś najlepiej z tatą, przyjechała do Legacy Good Samaritan. - Starała się mówić spokojnym, pewnym siebie głosem. - Wyniknęła pewna sprawa i potrzebuję waszej asysty. - Mówienie teraz mamie prawdy nie wchodziło w grę.
Ostrzegawczo spojrzała na Arthura, mając nadzieję, że jeśli miał ochotę wrzeszczeć do jej telefonu, to już zrozumiał jej intencję.
- Jest tu też już Arthur, nawet z Melissą wyobraź sobie - przerzucenie myśli mamy z roztrząsania powodu przybycia do szpitala na kombinowanie co Melissa robi obok Arthura było kolejnym odpowiednim ruchem. - Zaraz zamawiam po was taksówkę, bo ruch duży na mieście - nie zastanawiała się, czy mówi prawdę, chciała po prostu mieć ich obok. - Okej? Arthur się zgadza, że taksówka będzie najszybsza - dodała, chcąc również zapewnić ją, że z nim wszystko w porządku.

Czekając na odpowiedź matki, przeniosła wzrok z Arthura na jego byłą żonę. Starała się spojrzeć ciepło, choć nie była pewna, czy to w ogóle jej się udało. Była wdzięczna, mimo wszystkich niesnasek, jakie między nimi zaszły, Melissa potrafiła w naprawdę dramatycznych okolicznościach zapomnieć o tym i być tym, kto wspiera. Przynajmniej na razie.

- Natalie, dlaczego jesteś w szpitalu? Czy coś ci się stało? - głos Mii Douglas wydawał się spokojny, jednakże bliska dla niej osoba rozpoznałaby zmianę. Pewne napięcie prześwitujące nieznacznie pomiędzy zgłoskami.

- Coś ty z sobą zrobił, Arthur - Melissa w międzyczasie kręciła głową, spoglądając na chyboczącego się na kozetce mężczyznę. - Robisz scenę przy pacjentach, trzaskasz butelkami…
- Melissa, na miłość boską! - Arthur krzyknął pijackim bełkotem. - A jakie to ma znaczenie teraz?!

- Natalie? - w słuchawce rozległ się ostry ton matki. - Co tam się dzieje?

- Nic mi nie jest mamuś, a dzieje się to, co zwykle, czyli Melissa plus Arthur równa się sprzeczka. Dobra, kończę, za dziesięć-piętnaście minut będziesz miała taksówkę pod domem, jak możesz to weź ze sobą tatę - wystrzeliła szybko do słuchawki i rozłączyła się, nie czekając na odpowiedź.
- Weźcie się zachowujcie jak dorośli ludzie do cholery! - podniosła głos na byłe małżeństwo. - Arthur beznadziejnie zrobił nawalając się i rozbijając, ale do cholery umarł nam brat. Umiesz z siebie wygrzebać jakieś resztki współczucia? Nie jesteś taką zołzą, na jaką się kreujesz. Albo więc wyjdź, bo to rodzinna tragedia, albo jako były członek tej rodziny zostać i rozsądkiem wesprzyj - z każdym kolejnym słowem Natalie podnosiła głos, aby ostatecznie gwałtownie umilknąć. Odezwał się dyspozytor jednej z firm taksówkowych, więc kobieta wysłała pod adres domowy rodziców samochód, każąc obciążyć za przejazd swoją kartę kredytową, która była zapisana w systemie firmy.
Odrywając tylko na chwilę smartfona od ucha, żeby wybrać kolejny numer telefonu, prawie przestała oddychać, kiedy znowu usłyszała sygnał. Tym razem jej rozmówcą miał być jeden z braci - Thomas.

Niestety nie odbierał telefonu. Co po chwili zastanowienia… nie było zaskakujące. Wszystko wskazywało na to, że jako agent FBI był na śledztwie związanym z mafią Goreleva. Ojciec zapewne również. To by wyjaśniało, dlaczego matka Natalie nie mogła się do nikogo dodzwonić.

Tymczasem Melissa wzięła Natalie na bok, odciągając ją od Thomasa.
- Co miał znaczyć ten wybuch? - posłała jej ostre spojrzenie. - Zrozum mnie, Natalie. Ja nie chcę dolewać oliwy do ognia. Jednakże taka moja natura, że bardziej interesują mnie żywi od zmarłych. Connor należy do drugiej kategorii. To prawda i bardzo smutno mi z tego powodu, lecz nic nie da się z tym zrobić. Jednak spójrz teraz na swojego żyjącego brata, na Arthura - Melissa mimowolnie wskazała palcem swojego byłego męża. - Prawdopodobnie tuż przed chwilą przekreślił całą swoją karierę… to, co kocha najbardziej - w głos wkradła się niechciana nutka rozżalenia. Jak gdyby Melissa uważała, że w związku z Arthurem zawsze była na drugim miejscu. - Kto zatrudni alkoholika? Kto zdecyduje się pójść pod skalpel do faceta trzaskającego butelkami z wódką? Nie jestem pewna, czy jedynie życie Connora dzisiaj przeminęło - kobieta wypowiedziała się dosadnie. - Po prostu boję się o Arthura - niespodziewanie zmieniła ton głosu na smutny i pełen zaniepokojenia.
- To miło, że się przejmujesz, naprawdę, będę cię musiała prosić, żebyś była blisko póki co, bo nie wiem, jak ja długo będę mogła - odpowiedziała, dotykając lekko przedramienia Melissy.
- On nie jest alkoholikiem, po prostu… Connor był dla niego ważniejszy, niż dla mnie. Jeśli go zwolnią, to mu się załatwi co innego. - Jeden problem na raz, jeden problem na raz, nie cała sterta. Poza tym Douglasówna głęboko wierzyła w rodzinne koneksje, ale to nie to było teraz potrzebne, nie to należało rozważać.
Natalie znowu zaczęła dzwonić, teraz była kolej Finna. Westchnęła ciężko do jeszcze nieodebranego połączenia.
“Have you heard the news? Bad things come in twos.”
Przypomniała sobie tekst jednej ze swoich ulubionych piosenek. Nie, to nie było do końca adekwatne, ale pasowało.
- Zmuś go do wzięcia przymusowego urlopu - rzuciła do Melissy, która z zaciętym, acz dość skupionym wyrazem twarzy nadal krążyła obok Arthira, spoglądając od czasu do czasu na jego kroplówkę. Sami wiedzieli najlepiej, że takie triki pomagały na nadmierną ilość alkoholu w organizmie. Swoje przeszli w końcu na studiach.
Kiedy Finn nie odebrał za pierwszym razem, spróbowała jeszcze raz. Wiedziała, że on czasem potrzebuje tego drugiego dzwonka, żeby jego dźwięk mógł się przebić przez to, co brat właśnie robił.

- Hej, Nat! - mężczyzna odebrał. Jego głos wskazywał, że był w pełni rozluźniony, może nawet trochę rozbawiony. - Jestem właśnie z chłopakami w klubie. O czym chcesz pogadać? - zapytał. Jego głos nagle stał się jakby wyraźniejszy, co mogło wskazywać, że wszedł do toalety, aby schronić się przed hałasem.

- Przepraszam, że ci przeszkadzam i wciągam w rodzinne sprawy. Chcę ci powiedzieć, nim ktokolwiek inny powie. Tylko musisz mi obiecać, że nie będziesz jeszcze się w tej sprawie kontaktował z rodzicami, ani nikim innym. Obiecujesz? PRZYSIĘGASZ? - zapytała bardzo akcentując dwa ostatnie słowa.
- Masz moje słowo - Finn odparł po chwili. Natalie nie wychwyciła w jego głosie zaniepokojenia, co mogło wskazywać, że brat wziął jej słowa za wstęp do jakiegoś żartu. - Czekaj… nie mów, że Kieran ci się oświadczył… a ty się zgodziłaś!
- Connor miał wypadek i potrzebuję cię w Portland. - Natalie zupełnie zbyła pytanie brata. - Rodzice będą cię potrzebować przede wszystkim. Nie możesz dzwonić do mamy ani taty, ani nikogo. Cassie też nie może. Bo oni jeszcze nie wiedzą nic. Dlatego ta przysięga. Wsiądziesz w najbliższy lot i przylecisz, dobrze? - Zawiesiła głos w oczekiwaniu, wiedziała, że dużo wymaga, bo Finn był tym, który miał, przynajmniej w oczach Natalie, najbardziej normalne życie z nich wszystkich. A na pewno na takie wyglądało.
- Przylecę - mężczyzna przyrzekł bezbarwnym głosem. - Czy ten wypadek… Teraz już wszystko dobrze, tak? - zapytał z nadzieją w głosie.

Melissa w międzyczasie położyła Arthura na kozetce i podała mu nerkę, do której znowu zaczął wymiotować. W powietrzu unosił się nieprzyjemny zapach zwróconej substancji, więc podeszła do okna, aby je otworzyć.
- Już jest - rzuciła do Natalie. - Widzę taksówkę!
- Pójdziesz po nią, dobrze? Proszę - to ostatnie słowo wyszło znacznie bardziej jękliwie, niż zamierzała, ale nie zawstydziła się. Do cholery, to był wielki rodzinny kryzys i miała prawo jęczeć, płakać i wyć. A do słuchawki rzuciła:
- Finn… tobie mogę powiedzieć, bo nie zwariujesz, ale gdyby było dobrze, nie prosiłabym cię, żebyś przyjeżdżał, no nie? - Zauważyła celnie. - Po prostu powiedziałabym ci śmieszną historię przez telefon, a to… to nie jest na telefon. Finn - znowu prawie jęknęła. - Muszę jeszcze wykonać kilka telefonów, okej? Po prostu… przyleć, jak tylko będziesz mógł, ale nie gadaj z nikim w międzyczasie. Dzwoń do Arthura. jak już będziesz na lotnisku, powie ci, gdzie jechać, czy do domu, czy do szpitala. - Natalie słyszała ciszę w słuchawce, ale czekała na odpowiedź. Wiedziała, że wymaga dużo, ale tym razem… tym razem musiała.

Melissa niechcący posłała Natalie lekko nieprzyjemne spojrzenie. Rozmowa z matką byłego męża była ostatnią rzeczą, jaką w życiu pragnęła. Bez słowa wyszła z pokoju - zapewne po to, aby wykonać prośbę.

- Słuchaj, Natalie… ja muszę powiedzieć o wszystkim Cassie. Nie mogę po prostu zniknąć. Ona zostanie w domu i zajmie się naszym synkiem… ale trzeba wyjaśnić jej moją nieobecność. Przekażę jej, aby nikomu o tym nie mówiła - dodał. - Natalie… trzymaj się. Lecę do was - dodał opiekuńczo.

Natalie miała już dość tych wszystkich telefonów, ale miała jeszcze do wykonania co najmniej dwa. I nie mogła odpuścić, bo były to chyba dwie najistotniejsze rozmowy ze wszystkich.
Ręce znowu zaczynały jej drżeć, i prawie nie trafiła w imię “Kieran”. Znowu przyłożyła słuchawkę do ucha i czekając aż odbierze, spojrzała na swojego brata.
- Musisz się trzymać, bo nie wiem, czy ja nie będę musiała zniknąć na chwilę. - Powiedziała do niego. Wyglądał nieco lepiej, może te awaryjne nawadnianie rzeczywiście pomagało i nie był to tylko mit. - Musisz się trzymać, bo nic z tego nie jest twoją winą.
- On wziął moje kluczyki. Do mojego samochodu. Gdybym tylko miał je schowane w kieszeni, a nie na stoliku… - zaczął Arthur. Naczynie od Melissy było już wypełnione treścią pokarmową, natomiast mężczyzna… choć wyglądał co prawda lepiej… jeszcze nie skończył wymiotować. - Pomożesz mi dotrzeć do ubikacji? - poprosił. - A może sam dam radę… - dodał, po czym wstał i momentalnie zaczął się chwiać.

- Hej, Natalie! Jesteś jeszcze na komisariacie? - w telefonie rozległ się zaniepokojony głos Kierana. - A może w szpitalu? Próbowałem się dodzwonić, ale nie mogłem… Wszystko w porządku? Jestem pod twoim domem i zastanawiam się, jak nakarmić Minnie. Obchodzę dookoła w poszukiwaniu jakiegoś otwartego okna i boję się, że zaraz ktoś weźmie mnie za włamywacza… i po części miałby rację - zaśmiał się nerwowo.

- Kieran, moment! - powiedziała szybko do telefonu. - Arhur, siadaj! - dodała polecenie do brata. Wzięła do ręki nerkę, której zawartość bezceremonialnie wylała do kosza na śmieci, który stał w rogu, po czym oddała naczynie bratu.
- Kieran, jestem w szpitalu, nie dotarłam nigdy na posterunek, ale o tym… potem. Potrzebuję cię w szpitalu, Legacy Good Samaritan, zaraz będzie tu pół mojej rodziny. I to potrzebuję nie tylko jako wsparcie, ale też jako prawnika. Możesz przysłużyć się twojemu potencjalnemu przyszłemu szwagrowi - ach, była bezlitosna, nęcić Kierana ślubem, to był cios prawie poniżej pasa, ale to sam Finn jej podsunął ten pomysł. Poza tym ten pomysł nie odstręczał jej tak, jak kiedyś.
- Minnie dostała dużo chrupek, nie martw się o nią, jeden opuszczony posiłek nie zaszkodzi. Klucze na pewno ma pani O’brian.
- Porozmawiam z nią - odparł. W tle było słychać szczeknięcia Minnie, która chciała powitać mężczyznę, lecz bariera jej na to nie pozwalała. - To ta, która miesiąc temu przebiła moje opony? - zapytał, kiedy nagle coś sobie przypomniał. - Dlaczego potrzebujecie prawnika? Jakaś operacja, którą przeprowadzał Arthur, nie powiodła się i teraz ma na karku wściekłą rodzinę?

Tymczasem brat Natalie odłożył nerkę i ponownie ruszył do drzwi. Zapewne zwracanie zawartości żołądka nie było jedyną rzeczą, do której potrzebował ubikacji. Pociągnął za sobą stojak z kroplówkami. Prędko wtłaczały płyny do żył… które następnie przechodziły przez nerki i trafiały prosto do pęcherza. To najpewniej on doskwierał mu w tej chwili najbardziej.
- Już jestem - drzwi otworzyły się i do środka weszła Mia Douglas. Miała na sobie rozpinaną, śnieżnobiałą koszulę, na którą zachodziły czarne spodnie aż do talii. Spinał je skórzany pasek z Dolce & Gabana. Na to nestorka rodu zarzuciła swój ulubiony sweterek ecru z limitowanej kolekcji Prady. Jedyny taki na świecie. - Czy ktoś wyjaśni mi o co...?

Niestety wszystko zostało przerwane, kiedy Arthur potknął się i upadł na swoją matkę. Uderzenie torebki o brzuch pijanego mężczyzny wyzwoliło kolejne fale torsji. Ulubiony sweterek ecru zniknął pod falą wymiocin, a Mia Douglas wydała pisk godny śpiewaczki operowej.

- Sama do końca nie wiem o co chodzi z Arthurem - ze stoickim spokojem oznajmiła do telefonu, chwilowo ignorując ludzki kłębek. - Ale to nie tylko to. Błagam przyjedź, bo tu zdarzyło się znacznie więcej… zaraz muszę powiedzieć mamie. O’brian razem z pytaniem o klucze wręcz czekoladę i butelkę burbona i będzie zadowolona. Muszę kończyć, proszę przyjedź - zakończyła dramatycznie i rozłączyła się.
- Dzień dobry mamo - powiedziała do kobiety, która próbowała wydostać się spod swojego najstarszego syna, pochylając się przy okazji i nieco przetaczając brata na bok.
W całej tragedii i grozie tej sytuacji Natalie miała ochotę się teraz histerycznie roześmiać. W końcu w życiu jej matka nie śmierdziała, nie mówiąc o nieestetycznym wyglądzie. Zawsze, nawet pomagając ojcu sprzątać garaż, wyglądała jak estetyczny pączek składający się z idealnie dobranych kolorów, dobrych materiałów i mgiełki ekskluzywnych zapachów. Nawet pieprzone róże przed domem pieliła w białych spodniach, klęcząc na specjalnym kocyku “do pielenia”, a niewinnej bieli nie śmiała skazić żadna przypadkowa grudka ziemi.
- Arthur musi do łazienki, więc ty sobie tu chwilowo usiądziesz, a ja go zaprowadzę - zaproponowała, podnosząc maminą torebkę i zgarniając obie w stronę jednego z łóżek. - Zamknij za nami drzwi na klucz - zaorydnowała. Może Natalie była w tym momencie nieco za bardzo przewrażliwiona, ale o śmierci brata matka nie mogła dowiedzieć się przypadkiem od kogoś wpadającego do pokoju. - Przyniosę też coś do wytarcia. Zapukam trzy razy, bo trzy razy, dobrze? - Spojrzała na nieco zdezorientowaną kobietę, starając się jednocześnie podtrzymać za ramię Arthura, w drugiej piastując stojak z kroplówki.

Mia Douglas usiadła na krzesełku i wpatrywała się bezmyślnie w jakąś nieokreśloną dal.
- Jeszcze nikt mnie w życiu tak nie upokorzył! – rzuciła wysokim tonem. – Czy ten dzień może być jeszcze gorszy?
- Chodź, proszę – jęknął Arthur, wsparty na ramieniu siostry.
Ruszyli do ubikacji. Mężczyzna dawał określone komunikaty, gdyż Natalie nie do końca orientowała się, gdzie może znajdować się poszukiwane pomieszczenie.
Wreszcie znaleźli się w męskiej toalecie. Natalie zostawiła brata w kabinie. Wreszcie mogła odetchnąć w spokoju.
Kobieta wykorzystując moment spokoju, zaś niekoniecznie ciszy, stuknęła kontakt Petera. Nie sądziła, że odbierze, ale to od tego postanowiła zacząć. Potem miała parę pomysłów, z kim próbować, ale nadal żyła nadzieją. Miała wrażenie, że słyszy dudnienie własnej krwi w uszach. A Peter pozostawał ostatnią niewiadomą z dzisiejszego dnia, którą uważała, że powinna się przejmować.
Niestety mężczyzna nie odbierał. To nawet nie musiało oznaczać nic złego. Tysiąc razy mógł zgubić komórkę, lub mogła zostać zniszczona. Mógł ją wyłączyć, nie chcąc, aby dzwonek zdradził go w krytycznej chwili. Chyba pozostało Natalie pokładać wiarę w swojego przyrodniego brata, a także w starania policji i FBI. Sama niestety nie mogła mu w tej chwili pomóc.

- Już jestem - Arthur przemówił ochrypłym tonem, wychodząc z kabiny. - Możemy wracać. Ja… to ja powinienem jej o wszystkim opowiedzieć.
- Jest jakiś lekarz znajomy, dobry kardiolog, którego mógłbyś mieć w pobliżu? Boję się, że coś się jej stanie, jak się dowie - oznajmiła, robiąc miejsce bratu i zaglądając do środka kabiny, żeby ocenić jej czystość. - I wolałabym ja jej to powiedzieć, nadal jesteś nieco nietrzeźwy.
- Och, możesz być pewna, że zdążyła się już o tym przekonać - Arthur odparł gorzko. - Jeżeli chodzi o kardiologa… jesteśmy w szpitalu, ktoś na pewno się znajdzie. Chociażby Melissa! W ogóle… moja była żona… Mimo wszystko, ona jest teraz taka… taka kochana - mruknął, przeciągając zgłoski pod wpływem alkoholu. - Czy możesz mi przypomnieć, dlaczego się rozstaliśmy?
- Bo uważała, że jesteś pracoholikiem i ona musi poświęcać swoją karierę dla twojej? Bo pocieszała się długimi rozmowami przy winie z innym? Bo była wredną pipą, która uważała, że za dużo czasu poświęcasz rodzinie, a twoja rodzina to TYLKO ona i Becca? Bo chciała ostatecznie w ogóle pozbawić cię praw do córki? Serio, znajdziemy ci jakąś miłą, inną… Może patchworkowa rodzina, co ty na to? Mam koleżankę poznaną w eee… pracy, mogłabym cię ustawić na randkę, dużo pracuje z domu, tylko czasem musi… wyjeżdżać w delegacje. - Gadanie o pierdołach pomagało nie myśleć o Connorze. Planowanie randek starszemu bratu tym bardziej. Mogło się wręcz wydawać, że jest zupełnie normalnie.

Natalie podczas swojego małego wywodu namoczyła papierowy ręcznik i zaczęła wycierać Arthurowi twarz, następny zaś przeznaczyła na starcie z jego koszulą i spodniami.
W tej samej chwili do łazienki wszedł mężczyzna, który był raczej pracownikiem tej placówki, sądząc po wiszącym u dołu jego bluzki identyfikatorze. O jego pracowniczej przynależności mógł świadczyć również kolor jego odzienia - zgniłozielony, chyba desygnowany do chirurgii. Mężczyzna zawahał się i spojrzał nieco zdziwiony na Natalie.
- Spoko, sikaj, przecież nie będę się gapić - wypaliła opryskliwie, płosząc faceta. - Dobrze Arti, tu ci wciskam do kieszeni ręczniki, namoczymy je wodą z butelki i damy mamie. Pójdę po wodę do automatu. - Jednocześnie mówiąc to, wepchnęła sobie do lewej kieszeni sporą część ręczników.
Ze zgrozą zauważyła za to, że cały czas pod pachą piastuje przeklętą kukłę. Mimo zbierania matki i brata z podłogi, prowadzeniu tego drugiego do łazienki i próbach ogarniania stłuczonej rodziny nadal miała tę cholerną kukłę pod pachą! Prawie jak jakąś pieprzoną narośl.
- No kurwa - powiedziała do trzymanej przez siebie w obu rękach lalki, wyprzedzając brata o krok i otwierając drzwi z łazienki lekkim pchnięciem biodra. Kukle patrzyła prosto w oczy, trzymając obie dłonie na jej policzkach. - Odezwałabyś się, co! Masz chyba mnóstwo przygód - wysyczała w stronę szklanych oczu i ostatecznie przekroczyła próg łazienki, robiąc krok w prawo, gdzie widziała automat z przekąskami i napojami.
 
__________________
"First in, last out."
Bridgeburners
Morri jest offline