Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-01-2017, 13:18   #16
sunellica
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Chaaya

Chaaya wyszła ze świątyni, nawet ani razu nie odwracając się za siebie. Napięcie w niej rosło, budząc się niejakim gniewem, co było naturalną reakcją organizmu. Musiała oczyścić umysł. Musiała się przejść, dać sobie czas na dojrzenie.
Maszerowała więc w spokoju. Trzymała się wybrukowanego deptaka. Mijała ruiny chatek, domków, pałacyków czy cokolwiek to było, kiedy było jeszcze w całości.
Czas i dzika natura nie oszczędzały niczego. Im dalej szła, tym było ciemniej, dziczej i zieleniej. Gdzieś w oddali usłyszała szemranie wody.
Zaciekawiona przystanęła. Była chyba przy jakimś skraju miasta. Daleko odeszła? Była tak skupiona na chłonięciu atmosfery, że trochę się zapomniała. Niemniej, niewiele myśląc, oraz w ogóle nie przejmując się swoim bezpieczeństwem zboczyła ze ścieżki w kierunku cichego szeptu płynącej wody.
Po niedługim czasie, znalazła strumyczek. Płyciutki i wąziutki, niczym wstążka porzucona przez giganta. Potoczek zakręcał, niczym cielsko węża i wpadał do jakiegoś dołu tworząc mini wodospadzik. Gdy zafascynowana bardka zajrzała do wyrwy, okazało się, że w środku była zawalona budowla, całkowicie przeżarta przez las.


“ To tu.” Pomyślała nagle, pełna pozytywnych emocji, gotowa stawić czoło problemowi. Ześliznąwszy się ostrożnie do środka, rozejrzała się po wnętrzu, czując dreszcze na karku.
Była to ekscytacja i niejaki szacunek do pierwotnego żywiołu. Usiadła na omszonym głazie i zamknęła oczy, wsłuchując się w szum wodospadu oraz własnej krwi w żyłach.
Jej umysł otaczała ciemność.
- Starcze. Jesteś tam? - odezwała się do próżni, zaciskając mocniej zęby.
Usłyszała trzepot skrzydeł i szum wichru, poczuła się naga… Starzec objawił się przed nią w całej swej okazałości. Większy niż wszystkie smoki jakie widziała… mimo, że ciemność okrywała szczegóły jego ciała, poza olbrzymim pyskiem.
- Oczywiście, że jestem… zawsze - rzekł dudniącym głosem, zdolnym wywoływać lawiny.
Tawaif poczuła pewien respekt przed czerwonołuskim. Respekt wywołany bojaźnią, przed olbrzymim i wszechwładnym tyranem. Jak miała się przed nim bronić? Jak miała mu służyć, skoro znał jej każde myśli oraz panował nad jej ciałem?
Spuściła potulnie wzrok na ziemię, nie wiedząc jak ubrać w słowa to co musiała powiedzieć.
- Czy… możemy porozmawiać? - wyszeptała w tym samym momencie gdy lodowaty sztylet nieokreślonego lęku przebił jej serce.
- Skoro zdecydowałaś się do mnie sięgnąć… to tak… możemy porozmawiać. Tylko o czym chcesz mówić? - zapytał dudniącym głosem najwyraźniej słysząc każde jej słowo…

Nveryioth

Z całej trójki to Yasavi zaczęła powoli wspinać się na rzeźbę. Zaś Godiva skupiła się na trzymaniu szczurka… delikatnie, ale też tak, żeby nie mógł jej zrobić krzywdy.
- I kto jest słodką przekąską dla kotów? Ty jesteś tłuściutka kuleczko. Sama bym cię zjadła jako smok… ale Chaaya by mi nie wybaczyła, a ty przyprawiłbyś mnie o zgagę - szeptała wesoło.
- Może powinienem pójść jej szukać? - zamyślił się czarownik zerkając za siebie.
- Daj jej trochę swobody… nie jest twoją niewolnicą. Umie o siebie zadbać, a jak nie to Nveruś nas powiadomi - odparła Godiva i zerknęła na wspinającą się wojowniczką. - Dzięki za pierścień…
- To tylko pożyczka. Musi go zwrócić - wyjaśnił czarownik.
- A teraz zrób to - rzekła z wrednym uśmiechem, a Jarvis dodał ponuro wyciągając zwój. - Nie spodoba się to jej.
- Oj tam… spodoba, spodoba… a jak nie to go wykąpie. - Uśmiechnęła się łobuzersko smoczyca trzymając mocniej gryzonia, gdy czarownik zaintonował zaklęcie ze zwoju… barwiąc futro Nveryiotha na wściekłą żółć.
“Kurwa, ty wredna zołzo…”
Smok wisiał niewzruszony, no dobra… był podłamany. Troszkę. Nawet bardzo.
Niemniej nagroda za jego tymczasowe męki była niczym plaster miodu na ranę.
“Kurwa…”
Co nie zmieniało faktu, że gad nie mógł przeboleć zaistniałej sytuacji. Podnosząc łebek do góry, popatrzył z wyrzutem na oprawczyniem, po czym kwiknął głośno i wygiął ciałko by dziabnąć smoczyce w palec.
- Drań… - mruknęła zirytowana, gdy mu się udało, ale i tak w jej spojrzeniu była mroczna satysfakcja. - A ja przygotowałam dla ciebie prezent.
Wstażkę… długą, różową i mocną… którą zawiązała wokół szyi Nveryiotha z sadystycznym uśmiechem. - Wyglądasz uroczo, wszystkie samce będą się chciały z tobą parzyć.
Szczur popatrzył niemal wymownie na Jarvisa. W jego czarnych ślepkach nie odbijała się nawet iskra światła. Gdyby czarownik widział te spojrzenie u człowieka, mógłby przyrzec, że właśnie spotkał psychopatycznego mordercę.
“Poczekaj suko, aż będziesz chciała się bzyknąć z Yasavi… oj tylko poczekaj.”
- Chyba wystarczy tych zabaw - stwierdził Jarvis przyglądając się szczurkowi. A smoczyca dodała. - Doprawdy? Dobrze wiem, że to ta mała złośliwa gnidka ukradła mi bieliznę i zastawiła pułapki. Jeśli myśli, że może się chować za spódnicą Chaai, to się grubo myli. Też potrafię wymyślać złośliwe żarciki.
Gad wierzgnął łapkami w powietrzu, wyginając ciałko niczym złapana na haczyk ryba. Chyba skończyła mu się cierpliwość i miał ochotę zmienić towarzystwo.
- Coś się stało?- Smoczyca przysunęła go bliżej swego oblicza. - Coś zagraża Chaai?
Nie na tyle by mógł ją ugryźć. Taka naiwna nie była.
“Poczekaj ty… poczekaj! Już ja ci dam… jaaa… zaraz.”
Smok znieruchomiał i zastrzygł uszami, popatrzył na Godivę węsząc niepewnie. Miał szansę zwiać, albo przynajmniej się odegrać.
Przytaknął łebkiem.
- Dobra… prowadź… - mruknęła niechętnie Godiva i zwróciła się do Jarvisa. - Chaaya ma kłopoty. Sprowadź Yasavi na dół. Ja pójdę przodem.
I trzymając gryzonia ruszyła zwinnie używając jego pyszczka jako kompasu.
Ale ten nie chciał współpracować. Ani pyszczek, ani Nveryioth. Zwisał smętnie i się nie ruszał. Jakby zdechł.
- Czyli to był głupi żart co? - mruknęła Godiva i wzruszyła ramionami. - No cóż… równie dobrze mogę sama jej poszukać. Ja w przeciwieństwie do ciebie nadal jestem smokiem i nie ma w okolicy potężniejszej ode mnie istoty.

Chaaya

Chaaya pochyliła pokornie głowę, czując jak jej ciało nawiedza raz fala gorąca, raz zimna. Czuła, że się rumieni, choć drżała na całym ciele.
- O tym co się wydarzyło w mieście… o statku. - Nadal nie pamiętała wszystkiego. Obrazy wracały do niej, choć nie zawsze je rozumiała. Na parostatku miała jednak dość prywatności by móc analizować i dojść do niejakiej prawdy na temat tego felernego dnia.
- O czym niby chcesz mówić? O tym, że uciekłaś… tak po prostu? Że schowałaś się mimo, że nie było zagrożenia. Mimo, że był tam twój gach i że byłem tam w tobie ja… że mogłabyś spalić wszystkich tych żółtków na popiół, gdybym uznał, że zagrażają memu naczyniu? - stwierdził chłodno smok przyglądając się bardce.
Kobieta zacisnęła dłonie w pięści, tłumiąc gniew. Nie przyszła się kłócić… Nie był tego wart, tak samo jak ona nie była warta jego. Znaleźli się w potrzasku, razem.
- Wybacz mi mą niewiarę w ciebie… jestem tylko człowiekiem. Moje życie nie jest nawet minutą twego… - Robiła to od zawsze. To był jej chleb powszedni. Korzyła się, przymilała, dawała pognębić i zmieszać z błotem. Była tawaif, jej życie nie miało wartości bez mężczyzny. Żyła dla nich.
Dlaczego więc teraz czuła wstyd? Przymknęła oczy czując jak szczypią ją oczy.
- Dlatego, że oddaliłaś się od ideału tawaif, że zmieniłaś się Chaayu. Pamiętaj też, że jesteśmy w twej głowie. Nie ukryjesz przede mną myśli, tylko dlatego, że nie wypowiesz słowami. Przyszłaś z powodu tego Nveryiotha, więc powiedz co chcesz mi powiedzieć - odparł smok przyglądając się jej obojętnie.
Bardka zapadła się w sobie. Opuściła dłonie wzdłuż tułowia, delikatnie muskając opuszkami palców swoje nagie uda.
- Przyszłam prosić cię byś go odmienił… - odparła zrezygnowanym tonem. - Przyszłam bo… cierpię bardziej od niego. Nie chodzi tu o strach, że może mu się coś stać… bo jestem przy nim i nie spuszczę z niego oka. - Głos uwiązł jej w gardle, co było nawet dosyć zabawne, zważywszy, że byli w jej głowie… Nie musiała mówić, mogła nie wiem… myśleć? Ale w zasadzie to nie mogła… myśli czy słowa, jedno i drugie było przerażającą wizją. Nveryioth nosi na sobie rzeczy. Trywialne prawda? Tęskni za swoimi rzeczami. Już raz jej odebrano wszystko. Odebrano ukochanego, odebrano dziecko, odebrano wolność i wspomnienia… Janus ją uratował. Zwrócił władzę i panowanie nad ciałem. Nad sobą.
Zaczęła kolekcjonować wspomnienia, które ściśle wiązały się z nową ją. Wspomnienia-rzeczy, które ponownie utraciła.
Cofnęła się do punktu wyjścia.
- Nie nauczyło go to nic. Ta nowa postać… po powrocie do starej, może stać się znowu kłopotliwy. Nie chciałbym musieć go zniszczyć. To by skomplikowało sprawy… - zadumał się smok. - Więc… tak, twoje rzeczy mogą być dla nas przydatne. Ale Nveryioth w smoczej postaci niekoniecznie. Jest obciążeniem dla naszej misji. Będziesz go trzymała na krótkiej smyczy, jeśli… zdecyduję się uwolnić go od tej mizernej formy?
- To dobre stworzenie… zagubione ale dobre. Moje cierpienie go oślepiło… można rzec, że to ja go do tego zmusiłam… To moja wina - odparła zgodnie z prawdą, bo przynajmniej za taką ją brała. - On pragnie być człowiekiem… nie zrezygnuje z tego, będzie się pilnować, wie, że musi się z tobą liczyć…
Smok wybuchł śmiechem dodając. - Och… nie oszukuj się. W tym samolubnym gadzie nie ma niczego dobrego. Wiem o tym dobrze, bo przypomina mi moich potomków, tyle że oni nie byli tak prostaccy. I wlewa w ciebie swój jad… jak podrzędny manipulator.
Po czym przysunął pysk bliżej Chaai. - Lepiej jednak żeby się pilnował. Bo następnym razem… formę szczura będzie mógł uważać za swój szczęśliwy okres.
Kobieta uniosła spojrzenie. W kakaowych oczach widniał dziwny blask. Jakby dostrzegła pewną okazję. - Nie jest taki - odpowiedziała pewnie, ale nie brzmiała, ani zuchwale, ani buńczucznie. - Może… chciałbyś się założyć? - Po raz pierwszy od rozpoczęcia rozmowy, zdobyła się na uśmiech. Delikatny, ale charakterny.
- Założyć? O co? - odparł smok przyglądając się bardce.
Chaaya wzruszyła ramionami. Starzec był panem sytuacji… mógł mieć wszystko czego by zapragnął.
- Może o przekonanie się czy się mylę? Taki drobny zakład może jedynie umilić ci choć trochę czas pobytu w tak marnym naczyniu. - Pokłoniła się lekko przed gadem.
- Niech ci będzie. Jeśli ten twój Nveryioth kryje w sobie jakieś pokłady dobra, to z pewnością poradzi sobie z wykazaniem się szarmanckością. I będzie miły i uczynny dla tej zadufanej w sobie smoczycy twojego samca do czasu naszego rozdzielenia - odparł z gadzim uśmiechem Starzec. - To chyba drobnostka dla niego, prawda?
Takiego obrotu sprawy się nie spodziewała, toteż prychnęła i zaskoczona własną reakcją, zakryła dłonią usta, lecz po chwili zaczęła się śmiać. Z pozoru cicho… ale z każdym wdechem co raz głośniej i głośniej.
Podejmie to wyzwanie. Nie tylko by udowodnić swoją rację… zapowiadała się niezła zabawa.
- Zgoda.
- Oczekuję, że mnie odwiedzisz, gdy już spaprze to zadanie. Omówimy karę dla niego… dotkliwą z pewnością, ale nie taką by twoje miękkie serduszko znów popadło w stupor - stwierdził władczo smok. - A z klątwy oswobodzę go… w samym mieście. Tutaj wzbudziło to by zbyt wiele pytań. A już dość rzucaliśmy się w oczy okolicznych mieszkańców. Nie potrzebujemy dodatkowej atencji.
- Dziękuję ci Starcze za twą łaskawość… - odpowiedziała z wyraźną ulgą, czując, iż może odetchnąć. Poczuła grunt pod nogami… nie była już zawieszona niczym w próżni.
- I jeszcze jedno… Chaayu. Nie jesteś już tawaif. Nie jesteś słabiutką kulącą się w kącie niewolnicą. Jesteś moim naczyniem i nikt nie jest w stanie zrobić ci krzywdy. Oczekuję, że następnym razem stawisz czoła swoim lękom. Wstyd mi, gdy mając moją pomoc pod ręką drżysz ze strachu - rzekł na koniec smok.
Przez ułamek sekundy przeszło tancerce przez myśl pytanie: Kim będzie, gdy Starzeć ją opuści?
- Jak sobie życzysz… - odpowiedziała, zanim dotarło do niej co powiedziała. Po rozstaniu z pradawnym, prawdopodobnie powróci do bycia tawaif.

Nveryioth

Gad ponownie naprężył ciałko, chcąc wydostać się z uścisku. Tak blisko ziemi a jednak tak daleko.
- Oj… nie uciekniesz mi szczurku. I nie powinieneś próbować - przypomniała mu Godiva nie luzując zaciśniętej na nim dłoni. - Jak twoja pani wpadnie w kłopoty, to nie zdołasz jej uratować. A ja tak.
Pipi pipi.
Usłyszała w odpowiedzi. Czy właśnie ją obrażał, czy przedrzeźniał… tego nie była pewna.
- Ja ci popipczę, jeśli jej się stanie coś złego przez ciebie - dodała groźnie Godiva. - Choć jeśli zginie to okrutniej będzie pozwolić ci żyć i patrzeć jak twoje wspomnienia i intelekt znikają wraz z jej duszą. Bez kontaktu z Chaayą naprawdę staniesz zwykłym, głupim gryzoniem.
Pip.
Szczur pisnął cicho i zamykając ślepka przeszedł w stan wegetacji. Jego koszmar trwał i trwał… i zaczynał się zastanawiać, czy zmiana w człowieka jest tego w ogóle warta…
Czas mijał, a niebieskoskrzydła w końcu znudziła się dogadywaniem, widząc, że jej “rozmówca” przysłowiowo… zdechł.
Sam zielony nie mógł się skontaktować z partnerką… oddzielała go od niej dziwna bariera… mrok. Próżnia. Im bardziej starał się w nią wpatrzeć tym większe miał wrażenie, że ona odpowiada mu tym samym…
Niepokoił go ten stan rzeczy. Ta niepewność, co kryje się pod zasłoną cienia… wiedział, że coś tam czyhało, ale tego nie dostrzegał.
Powrócił na chwilę do rzeczywistości spoglądając na oprawczynię. I wtedy coś poczuł. Dreszcz przeszedł po tłustym ciałku…
Strach.
Strach przed czym?
Dopiero po chwili zorientował się, że to nie jego uczucia… Chaaya powróciła i go potrzebowała.
Zapiszczał wściekle, pedałując łapkami i wyginając się w kierunku skąd wyczuwał jej obecność… była daleko.
- W końcu współpracujesz - warknęła Godiva i niczym strzała ruszyła w kierunku wskazywanym przez jej żywy kompas.
A ten ją prowadził. Wyginał się raz w lewo, raz w prawo. Tu schodami na góre, teraz skręcamy za drzewo. Prosto, prosto.
Pisnął wścieklej by popędzić smoczycę. Jeszcze trochę. Woda. Tu gdzieś jest woda. Przy wodzie jest ona.

Chaaya

I obudziła się na miejscu w którym medytowała. Acz nie sama. Najwyraźniej nie wszystkie węże opuściły to miejsce, bo jeden właśnie się do niej skradał.


Uznając nieruchomą dotąd postać Chaai, za łatwy posiłek.
Bardka przytrzymała się kamienia, drgając spazmatycznie. Powrót był niespodziewany… a teraz jeszcze okazało się, że miała gościa. A może to ona nim była?
Przestraszona zeszła z głazu, będąc twarzą do gada. Ugięła lekko nogi w kolanach, starając się śledzić i odgadywać ruchy bestii. Poczuła coś jeszcze oprócz strachu, coś co napłynęło z dna jej duszy, gdy gad zbliżał się ku niej, czuła, że jej usta są w stanie sformować słowa magii… pochodzącej od kogoś innego.
Nie do końca wiedząc co się dzieje i dlaczego, poczęła tkać zaklęcie, które rozpaliło się wokoło niej wysokiem okręgiem płomienia.
Zwierzęta bały się ognia… liczyła więc, że i ten się wystraszy na tyle, by dać szansę przybycia posiłków.
Wybuch ognia zaskoczył gada. Ściana płomieni wyraźnie nieco go zniechęciła. Ale nie na tyle, by sobie odpuścić łatwy posiłek. Próbował powoli sięgnąć od góry i... wtedy bardka zobaczyła pędzącą jak burza Godivę z żółtym czymś trzymanym w dłoni. Na widok węża smoczyca upuściła Nveryego i z głośnym rykiem przechodzącym z ludzkiego w smoczy, rzuciła się na gada przechodząc przemianę w powietrzu. Z impetem pochwyciła pyskiem zaskoczonego stwora rozpoczynając gwałtowną walkę pośród ruin. Było od razu widać, że wąż desperacko walczy o życie.
Chaaya chciała pomóc smoczycy w walce, nie mogła po prostu tak stać i się przyglądać. To było nie w porządku.
~ Zostaw… ~ Nveryioth odezwał się kapryśnym tonem tyranicznego dziecka. ~ Cały pobyt w tej jebanej runie się nade mną znęcała i puszyła tym, że tylko ona jest w stanie ci pomóc w razie potrzeby… ~ Smok zdjął z pyska maskę, ukazując swoje prawdziwe oblicze… to, które poznała na samym początku ich znajomości. Kiedy na nią polował, a ona na niego.
Zimny, tyraniczny, dwulicowy, sadystyczny, podły i nienawistny gad… opuszczony przez wszystkich. Nienawidzący wszystkich...
~ Jebana szmata… ~ burknął wściekle. ~ Mam nadzieje, że ukąsi ją w ten chudy zad i kurwa uschnie…
~ PRZESTAŃ! ~ Krzyknęła wściekle, nie będąc pewną czy jest wściekła na Zielonego, czy na Pradawnego, który mógł mieć rację co do jej smoka.
Dwa gadzie cielska, splecione w ciasnym uścisku, kotłowały się pod ścianą, bijąc ogonami w chybotliwe ruiny.
~ No i jak chcesz jej pomóc? Ja jestem kurwa szczurem, a ty nie masz nawet broni… ~
Znowu miał racje…
Nie miała broni, zresztą… nawet jakby ją miała, nie zbliżyłaby się do dwóch wielgaśnych bestii, ryzykując stratowaniem. W dodatku ten okrąg płomienia… czy mogła z niego wyjść, czy podążały za nią?
Nie miała zamiaru stać z założonymi rękami… musiała pomóc smoczycy i… wiedziała już jak.
Zaczęła śpiewać.
Nie jakąś tam pijacką przyśpiewkę, a pieśń, którą nauczyła ją matka, a matkę jej matka. Pieśń przekazywaną z pokolenia na pokolenie. Znaną tylko dholianom.
Budzącą pradawną moc, która dodawała odwagi i siły słuchaczom, zamieniając ich w Niepokonanych. Śpiewała dla Godivy by stała się Ranveerem.
Pieśń wydawała się pomagać, smoczyca walczyła z większą zaciekłością niczym dziki kot, trzymając węża tuż za pyskiem, co utrudniało mu ukąszenie jej. W końcu… wydobyła z siebie ryk, a wraz z nim błyskawice, które łukami elektryczności przebiegły po całym ciele węża zabijając go na miejscu… ku rozczarowaniu żółtego szczurka z różową wstążeczką wokół szyi.
Pieśń urwała się nagle. Tancerka ruszyła automatycznie w kierunku smoczycy, uradowana jej zwycięstwem. Ognisty pierścień poruszył się za nią. Kobieta zatrzymała się, marszcząc czoło… po czym spróbowała rozproszyć zaklęcie. Płomienie zaczęły się zmniejszać, aż w końcu wygasły z cichym sykiem.
- Nic ci nie jest? - zawołała podchodząc bliżej granatowego cielska.
- Nie… zdążyłam capnąć za pyskiem… trochę mnie poddusił tu i tam… ale twoja pomoc dodała mi sił - rzekła Godiva wypuszczając z pyska łeb węża. - To ja powinnam się spytać czy nic ci nie jest… ten wąż był duży, a ty byłaś tu samiuteńka.
- Nic mi nie jest… i nie byłam sama - odparła ciepło, czule gładząc smoczycę po boku. Po chwili Chaaya poczuła znajomy ciężar na stopie, spojrzała na gryzonia i… zdębiała.
~ Mam nadzieję, że twa śmierć będzie długa i bolesna… ~ sarknął wściekle smok, a kobieta wybuchła niepohamowanym śmiechem.
- Czyż nie wygląda uroczo i niewinnie? Na parostatku jest stary aparat do robienia malowanych obrazków. Mogłybyśmy go uwiecznić dla potomności - odparła bardzo przymilnie smoczyca, wesoło machając ogonem na boki. Po czym spojrzała na pokonanego wroga. - Jarvis może stwierdzić, czy mięso jest jadowite, czy nie… jeśli nie, to mamy mięso węża na kolację. Jeśli zdołasz je przyrządzić.
Duuużo mięsa w sumie, bo bestia była spora.
Dziewczyna otarła łezki z kącików oczu, pochylając się, by wziąć towarzysza na ręce. Wyglądał jak siedem nieszczęść, pomimo, że był puchaty i kolorowy.
- Już mój kochany… wykąpię cie… - pogłaskała go uspokajająco, a zwierz wcisnął pyszczek między piersi. - Nie ma potrzeby go tak torturować… - zwróciła się do Godivy. - Ja dzieci nie będe mieć i… wątpię by on miał. - Spojrzała na cielsko węża. - Niby jak chcesz je przenieść na statek… nie możesz pokazać się obcym w smoczej formie.
- Może i masz rację. Przynajmniej jeśli chodzi o węża… bo co do kwestii potomka - zamyśliła się smoczyca. Wstała na dwie tylne łapy i zaczęła się zmniejszać. - Pozwoliłabym ci zaopiekować się moim, no i jeśli ten staruch dostanie nowe ciało, to będzie miał dług wdzięczności, a jeśli jest tak potężny jak twierdzi… może uczynić cię płodną. Pewnie łatwiej będzie jeśli byłaś płodna wcześniej.
Chaaya uśmiechnęła się niemrawo i gdyby ktoś jej nie znał, mógłby uznać, że jest zmieszana tematem rozmowy. - Wydaje mi się, że z moją płodnością wszystko w porządku… - Wzruszyła ramionami, skubiąc różową wstążkę szczura. - Po prostu nie chce urodzić.
- Acha… - stwierdziła nieco zaskoczona Godiva już będąc w postaci ludzkiej. Uśmiechnęła się dodając. - Znalazłaś coś ciekawego tutaj?
I zerknęła tęsknie na martwego gada. - Bo Yasavi chyba nie… w każdym razie nie znalazła, gdy byłam z nimi.
- Może i coś znalazłam… a może i nie? - odparła zamyślona, biorąc kobietę za rękę. - Chodźmy, wracajmy… bo mogą się pojawić kolejne bestie… - Ruszyła powoli do zejścia, którym weszła do ruin.
- No i niech się pojawiają. Poradzimy sobie z każdą z nich - rzekła butnie Godiva… po chwili jednak dodając. - A jak pojawią się problemy wezwę ku nam Jarvisa.
- Wiem, że byś chciała, ale może nie będzie potrzeby. - Chaaya wspięła się ostrożnie po skarpie, prowadząc za sobą Godivę. - Daleko odeszłam? Trochę mnie myśli poniosły i w sumie… to się zgubiłam - przyznała z rozbawieniem, jej chód był lekki. Wyglądała lepiej niż przed rozdzieleniem, była nieco promienniejsza i energiczniejsza.
- Odeszłaś kawałek… a ten pomocnik… okazał się niezbyt skłonny do współpracy. Próbował mnie nabierać i… nie chciał pokazywać gdzie jesteś - mruknęła Godiva posyłając kose spojrzenie szczurkowi.
~ Torturowała mnie… ~ usprawiedliwił się Zielony. ~ ...i nie chciała puścić wolno, wiesz jak jej się dłonie pocą? ~ Szczur poruszył się niemrawo, trącając nosem prawą pierś nosicielki.
- Ale w końcu pokazał… - przypomniała smoczycy z wesołym uśmiechem. - Przynajmniej jakiś pozytyw… i nie patrz tak na niego… zalotnie i dziko - mruknęła czupurnie, uśmiechając się lisio.
- Zalotnie i dziko… to patrzę, ale nie na niego… - wystawiła żartobliwie język Godiva i spytała. - Idziemy do naszej parki, czy od razu na statek?
Chaaya domyślała się, żę Yaasavi nie wybaczyłaby jej, gdyby ta ukradła jej Godivę, oraz możliwość przeżycia przygody w mieście. - Mamy chyba jeszcze czas… wracajmy do nich, może wcisnęli oczy węża…
- Może… - zgodziła się smoczyca i ruszyli w kierunku czarownika z którym była w stałym kontakcie. Jarvis i Yasavi dobiegli do nich, gdy ich zobaczyli, zbliżających się z przeciwnego kierunku.
- Co się stało? - zapytał czarownik, a Godiva rzekła. - Natknęliśmy się na wielkiego węża, ale Chaaya nas uratowała zabijając go… magiczną pieśnią.
- Musisz być potężną… trubadurką Chaayu. Nie spodziewałam się tego po tobie. Wydajesz się taka krucha - powiedziała z uznaniem Yasavi, wyraźnie zaskoczona takim obrotem sprawy.
- Wąż też tak myślał - odparła wesoło bardka, nie dając po sobie poznać, iż było to kłamstwo. - Jak tam oczy? - zmieniła szybko temat, chowając żółtego “kurczaczka” pod ręką, co by nie był tak na widoku, bo wyraźnie się wstydził.
- Nie ruszyły ni cala. Nasza wyprawa dla mnie nie była, aż tak ekscytująca jak dla was - stwierdziła z kwaśną miną Yasavi.
Chaaya trąciła Godivę biodrem, rozplątując ich dłonie z uścisku. - Mamy jeszcze trochę czasu… po drodze jest wiele ciekawych budowli, możemy się podzielić w pary i trochę pomyszkować, prawda? - Tawaif podeszła do czarownika, kładąc mu dłoń na ramieniu, słodko się przy tym uśmiechając. - Mogłybyście we dwójkę przejść się wzdłuż tego muru co go mijałyśmy… - na chwile odwróciła się do smoczycy, puszczając jej oczko.
- No… możemy - zgodziła się Yasavi zerkając na Jarvisa, ich przewodnika. A ten zgodził się dodając. - Bylebyście się trzymały razem. Żadnych samotnych wycieczek.
- Tak… my się będziemy trzymać blisko… wy pewnie równie blisko co na łodzi… w plenerach jest wygodniej niż na twardym pokładzie - stwierdziła figlarnie Yasavi, wywołując łobuzerski uśmiech Godivy.
- Widzimy się na łodziii - zaintonowała śłodko, kryjąc uśmieszek za ramieniem mężczyzny i obserwując jak dwie kobiety się oddalają.
- Co teraz? Choć ich pomysł jest kuszący, to jednak nie wiem czy po takim spotkaniu z wężem byłabyś w nastroju. Godiva owszem… - odparł ironicznie czarownik patrząc za odchodzącymi kobietami.
- Twoja smoczyca była naprawdę dzielna - odparła wpatrując się w miejsce w którym zniknęły obie wojowniczki. - Możemy się przejść, albo wrócić na statek lub… na co masz ochotę? - spytała, spoglądając na niego badawczo, a gryzoń poruszył się żwawiej, po czym z plaskiem spadł na ziemię i począł czyścić łapki. W tej różowej wstążeczce, wyglądał prawieże jak figurka cukrowa z sułtańskiego drzewka marakubelek.
Wieszano takie na święto zwiastowania ziemi, która kryła pod sobą złoża źródlanej i słodkiej wody. Jedynej takiej na całej Głębokiej Pustyni.
- Od razu stwierdzam, że pomysł z figlami… choćby w ukrytej sadzawce ma olbrzymi urok - rzekł czarownik zastrzegając. - Ale może nie ryzykujmy uciekania na golasa przed kolejnym wężem. Pójdziemy… pomoczymy nogi, rozmasuję ci ramiona i popieszczę szyję. A ty będziesz odpoczywała i nuciła nam jakieś pieśni. Co ty na takie zakończenie tej wycieczki?
- Widziałeś ty go jaki dżentelmen? - odezwała się do szczurka, który tylko zapiszczął by dała mu święty spokój. - Uważaj bo się jeszcze w tobie zakocham - zażartowała, biorąc Jarvisa pod rękę.
Nvery obrócił się na parę z wyrazem pyska świadczącym o tym, że gdyby mógł przywołałby deszcze meteorów by ich tu pogrzebać. Kichnął wstając na łapki. - Prowadź - mruknęła bardka opierając się policzkiem o ramie Jarvisa.
Czarownik ruszył z tancerką w tylko sobie znanym kierunku. Przez chwilę przedzierali się przez duże chaszcze… by dotrzeć do wąskiej szczeliny w murze, przez którą oboje się przecisnęli. A gdy pokonali i tą przeszkodę, doszli do sali rozświetlanej tęczowymi barwami światła wpadającego przez kolorową, szklaną mozaikę w suficie. Oczywiście przedstawiała ona kolorowe węże. Tak jak mówił czarownik, była tutaj sadzawka w której woda docierała z ukrytego źródełka. Przez co była świeża.
- Przypuszczam, że to była jakaś rytualna sadzawka do obmywania się… - wyjaśnił czarownik i wskazał na kupę gruzów. - Z drugiej ich stroną są drzwi i korytarz prowadzący do kolejnej świątyni.
- Jak tu ładnie… - Chaaya przyglądała się kolorowym snopom światła z fascynacją i pewną melancholią. Nvery kicał w wysokiej trawie tuż za nimi. Nie wyglądał by widoki robiły na nim jakieś wrażenie. Gdy zwęszył wodę, puścił się slalomem wprost do małego, naturalnego baseniku, na chwilę znikając pod powierzchnią tafli.
Bardka uśmiechnęła się pod nosem, obserwując jak jej smok opływa kółeczka. Pociągnęła za sobą towarzysza, by usiedli nad brzegiem.
- O czym mam ci zaśpiewać? - zapytała beztrosko, ściagając obuwie i mocząc stopy w wodzie. - Wiesz może kiedy… Godiva wejdzie w stan rui? - wystrzeliła najmniej spodziewanym pytaniem, jakie można było sobie wymyślić do ich aktualnej sytuacji.
- Jako człowiek.. to już weszła. Jako smok… nie wiem… powinna chyba na wiosnę. - Czarownik usiadł za nią i położył dłonie na jej ramionach i szyi. Powoli masował i ugniatał mięśnie, czasami się schylając, by musnąć skórę jej szyi delikatnym pocałunkiem. I przywołując ten przyjemny dreszczyk w jej ciele. Wiedział jak jej dogodzić… łajdak jeden. Niemniej ciężko jej było się gniewać na to w chwili, gdy była przez niego rozpieszczana.
- Mmm… czym sobie na to zasłużyłam? - wymruczała, bujając na stopie mokrego i nagle strasznie chudziutkiego gryzonia. Kolor z jego futerka prawie cały spłynął. Wyglądał teraz jak pijany eksperyment, mało uzdolnionego akwarelysty..
- Nie wiem… miło widzieć cię radosną. Wiesz… twój nastrój od czasu tego wypadku na bazarze. To ciążyło i mnie i Godivie również - wyjaśnił czarownik i delikatnie przesunął palcami po piersiach bardki ukrytych pod materiałem. - Poza tym… jest jakiś urok w samym pieszczeniu cię. I ryzyko… że obudzę w tobie tą drapieżną stronę - dodał na końcu z łobuzerskim uśmiechem.
Kobieta spuściła głowę. Stopa, na której siedział Nvery, znieruchomiała, by po chwili opaść pod wodę. Szczurek ponownie dryfował na powierzchni, od czasu do czasu machając łapkami, gdy za bardzo go znosiło ku brzegowi.
Jej spojrzenie skrzyżowało się na chwilę ze spojrzeniem gryzonia. Nie musiała nic mówić, a on nie musiał uciekać się do jej wspomnień by rozumieć co czuła. Byli do siebie tacy podobni…
„Od dziś moje wspomnienia są twoimi…” tak brzmiała ich przysięga. „Od dziś stajemy się jednią, przez przeszłości, z intensywną teraźniejszością i wspólną przyszłością... Póki śmierć nas nie rozłączy.”
Jarvisowi i Godivie należały się słowa wyjaśnienia. Dość było udawania, że nic się nie wydarzyło. Musieli dowiedzieć się z kim mają do czynienia, gdyż kto ze śmiercią przystawał, sam się nią stawał…
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline