- Gadu gadu - mruknęła pod nosem Szajba, niezwykle wylewnie komentując te urywki zdań, które wpadły jej do ucha. To, że zaraz wyleciały drugim, widać było gołym okiem. Dobrze jej było, przyjemnie… Oblizała wargi, a zaraz potem przesunęła językiem po podniebieniu. Nie spieszyło się jej do pozbywania pozostałości tornada, ani do podnoszenia zwłok z posłania. Zamiast tego przeciągnęła się, wyginając całe te swoje metr sześćdziesiąt z groszem. Skóra, którą miała na sobie, tu i ówdzie jęknęła w proteście. Protest ten został zignorowany.
Spojrzenie niebieskich oczu przeleciało pobieżnie okolicę, zatrzymując się na kilka dłuższych sekund, na kocie. Kot był czarny, chudy i równie popierdolony jak i jego właścicielka. Szajba, tak na dobrą sprawę, nie miała najmniejszego pojęcia ani jak ani kiedy weszła w posiadanie zwierzaka. Ot, pewnego razu się przyszwędał i został. Dyskutować z pchlarzem nie zamierzała.
Ustaliwszy położenie Paskudnego Pyska, czy też Paskudy, jakim to mianem szczyciła się owa cholera, właścicielka kota uznała, że pasowałoby podnieść dupę z ziemi. Czynność ta odbyła się w sposób nader powolny i przemyślany, któremu towarzyszyła kurewka czy tam dwie. Dla Szajby fazy po tornado zawsze były za krótkie i zawsze miała ochotę na więcej. Najlepszym zaś sposobem na przedłużenie jazdy było usadowienie się na czymś odpowiednio twardym. Metoda ta była wypróbowana i często stosowana, tyle że nie zawsze dostępna. Gdy zaś nie była, zawsze można było posadzić dupę na siodełku Sokoła i dodać gazu. Te wibracje… Rozmarzony uśmiech zagościł na niebrzydkiej twarzy, którą to mogła się Szajba pochwalić. Szybko jednak zgasł, gdy w głowie rozległ się głos Dziadunia Mietunia.
- Tak, tak, no wstaję przecież - jęknęła, rzucając przy tym nieco gniewne spojrzenie na swoją
pałeczkę. Zaraz jednak gniew Jagódce przeszedł.
- No skoro Dziadunio tak twierdzi - zgodziła się, kiwając głową, przez co kilka kosmyków ciemno blond włosów opadło jej na oczy. Zaraz też odgarnęła je na ich miejsce za uchem i ponownie, tym razem nieco przytomniej zlustrowała otoczenie. No tak… Zostać na otwartym nie mogli. Szkoda, bo Jagódce plac zabaw przypadł do gustu. Zgarnęła pałeczkę i porzucając posłanie tam gdzie leżało, ruszyła powolnym krokiem do najbliższej atrakcji, którą były drabinki. Powyginane i pokryte rdzą stanowiły smutne wspomnienie czasów, które już odeszły. Szajba jednak patrzyła na nie z uśmiechem. Jej pałeczka połaskotała delikatnie jeden ze szczebli.
- Entliczek-pentliczek czerwony stoliczek, na kogo wypadnie na tego... - zaczęła recytować radośnie, po czym wzięła zamach i z werwą przyrżnęła w ten szczebel na który akurat padło.
Do powstałego hałasu dołączył radosny śmiech. Lubiła niszczyć, rozbijać, dewastować. Szczególnie po tornado. Chaos był jej żywiołem i rozkoszowała się nim niemal tak samo jak czarnym proszkiem. Niemal, robiło tu jednak różnicę.
Gdy reszta kontynuowała swoje dywagacje odnośnie tego co robić dalej, Szajba słuchała innych głosów.
~ Pobawmy się w berka - zaproponowała Hania.
~ Się dziecko bawić teraz będziesz, nie czas na to - babcia Jaga zganiła Hanię.
~ Trza do naszych jechać, mówię ci dziecinko. Z naszymi lepiej się zabawisz - doradzał Dziadunio.
~ No, maleńka, Dziadunio ma rację - zaczął staruszka przedrzeźniać Twardowski, chichocząc pod nosem z diabelskim akcentem.
~ Słuchaj się Dziadunia… ~ Ty się tam zamknij pojebie jeden - wkurwił się Mietunio i aż zasapał. ~
Dziewucha sama wie co robić. ~ Może ci ona wie, może nie wie - Twardowski dalej Dziadunia drażnił, czego jednak Szajba już nie słuchała zbyt uważnie. Jej uwagę przyciągnął hałas rozwalanych zjeżdżalni. Wyszczerzyła zęby z aprobatą i nawet przyklasnęła poczynaniom Janka. Zaraz jednak głosy ponownie jej uwagę skupiły, głównie dlatego że się jakoś cicho zrobiło nagle. Cisza zaś zwykle oznaczała coś, co się Szajbie spodobać nie miało. I owszem, także i tym razem okazało się, że jej przeczucie nie myli.
~ A ty byś Jagódko może sobie jakiegoś mężczyznę wreszcie znalazła, biedne dziecko - zaczęła babcia Jaga, wchodząc w ten swój wiejskotroskliwy ton. -
No i jadła byś więcej, dziecino, bo ci już żebra na wierzch wyłażą. I może byś te piersi czym zakryła. Chustą najlepiej… I kto to widział by panna w spodnia…
Tu jednak cierpliwość Szajby, która i w najlepszych czasach nie była szczególnie rozwinięta, poszła się kochać… Nie wybuchła jednak, jak to czasem miała w zwyczaju, a jebła jeszcze raz bejzbolem w drabinki. Cóż, z braku jakiejś czachy, trza sobie było radzić z tym, co się miało pod ręką.
- Rozpieprzmy coś… - Jęknęła, wracając do posłania.
- Cokolwiek…
Jak nic widać było, że Szajbie plan uwzględniający rozwalenia paru łbów, do gustu przypadł. Nie było to nic nowego, bo to, że Szajba łby lubiła rozwalać było ogólnie znanym faktem.
- Proszę - dodała, szczerząc się miło do Ryśka, który to znowu gadać zaczął. W końcu starszym się szacunek należał, jak ją matka uczyła, a że wiedza ta utkwiła głęboko to i użytek z niej Jagódka robiła częsty.