Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-01-2017, 22:08   #17
sunellica
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
- Odciął linę. - Odezwała się niespodziewanie i bardzo cicho. Jej głos był pozbawiony wszelkich emocji, choć, aż kipiała od ich nadmiaru. Dłonie wbiły się w kępki trawy, orając paznokciami wilgotną glebę. - Przechodziliśmy przez góry… pustynię zostawiliśmy daleko za sobą, przeszliśmy przez dzikie sawanny i zbliżaliśmy się do krain płaczących wierzb oraz kwitnących wiśni… stamtąd mieliśmy wyruszyć na wyspy magmowe… - Chaaya wyciągnęła nogi z wody, podciągając kolana pod brodę i oplatając je rękoma. Dotyk czarownika na jej piersiach, był przyjemnie uspokajający.
- Towarzyszył nam mały oddział, sami zaufani wojownicy, przyjaciele, nasza nowa rodzina. Podzieleni byliśmy na trzy grupy, każda połączona oddzielnymi linami, każda z własnym zabezpieczeniem. Żeby udaremnić pościg i zmylić potencjalnych tropicieli, musieliśmy wybrać drogę… której nie wybraliby nawet sami bogowie… Moja babka jest… była bardzo wpływowa. Trzymała w garści sułtana i połowę nawabów z państw ościennych, nie mówiąc już o dzikiej zagranicy… Jestem pewna, że cała pustynia wiedziała o naszym zniknięciu… Zresztą co się dziwić. - Tancerka westchnęła cicho, pocierając policzkiem o kolano. - Ranveer był generałem z plemienia Malhari… To malutki ród talibniczy… Mieli jednak konszachty z żywiołakami ognia oraz demonami i dysponowali skompletowanym artefaktem… jedynym na całą naszą krainę, jeżeli nie nawet na całą część tego świata. Hełm, zbroja, peleryna, karwasze, nagolenniki, buty i… „broń”. Wspaniały relikt z prastarych czasów, kiedy to nasi ojcowie zdobywali te ziemie. W skrócie, komplet pozwalał nosicielowi być nieśmiertelnym i niepokonanym w walce… oczywiście za srogą cenę. - Kolejne westchnienie przerwało cichy wywód. - Także możesz sobie wyobrazić jakie rozpętaliśmy piekło gdy nagle się okazało, że znikliśmy… a wraz z nami złoto, ludzie i artefakty… Wyparowaliśmy i nikt i nic nie wiedział w którą stronę się udaliśmy… Góry… ludzie pustyni nazywali je „Wyjącymi”, przez wiatr hulający między skałami… oraz przez krzyk krwiożerczych harpii, które od wieków staczały bój ze skalistymi lamiami, podobno były też duchy tych którym nie udało się przez nie przejść… No więc szliśmy… iii trafiliśmy właśnie na jedną z takich bitew. Na górze harpie, na dole lamie, my po środku targani wiatrem, przytuleni do lodowatych skał, unikający zdmuchnięcia, oraz rykoszetów strzał, bełtów, dzid… czarów… Gdy to mówię, nie brzmi to tak strasznie… - mruknęła ze wstydem. - Ale to było piekło… a już zwłaszcza, gdy do konfliktu przyłączyły się żywioły natury. Przed nimi nawet cały zamek artefaktów nas nie uchroni… Doszedł więc zamarzający śnieg z deszczem i lawina. Tak jak mówiłam byliśmy podzieleni na trzy grupy. W pierwszej był Ran, w drugiej byłam ja, w trzeciej Birendra, przyjaciel z dzieciństwa Ranveera, oficer, wspaniały łucznik… - Kolejna przerwa, tym razem dłuższa. Nveryioth wyszedł z wody. Siedział obok tancerki, wylizując futerko. Wyglądał na beztroskiego, a może wyglądał tak tylko przez tą zwierzęcą formę.
- Skały zabrały ze sobą cały trzeci oddział. Potężne głazy przetaczały się po ścianach, wystrzeliwały w powietrze kaskadą milionów ostrych odłamków. Zabijały wszystkich po równo i po kolei… Ludzi, zwierzęta… bestie… Staliśmy na wąskiej półce, po której ruszyliśmy biegiem… Nie wiem skąd, ale pojawiły się pioruny. Ślizgaliśmy się po lodzie, oślepieni i ogłuszeni przez gromy i huk pękających skał… Jeden z piorunów trafił między nas… tuż nad półką, po której przechodziliśmy… Pamiętam, jak czułam powolne szarpnięcie do tyłu, które ściągało mnie w przepaść wraz z odłamaną ścianą. Nie spadłam daleko. Zawał zatrzymał się na ścianie drugiej góry a ja utknęłam z kilkoma niedobitkami nad przepaścią, wisząc na powoli pękającej linie. Nie muszę mówić, że przybył mi z pomocą. Podczepił nas pod swoją uprząż… zaczęto nas wyciągać. Byłam pierwsza w kolejce… nie tylko dlatego, że byłam ukochaną generała… Spodziewałam się dziecka. A w naszej kulturze, kobieta brzemienna pełni bardzo ważną rolę w społeczeństwie. - Chaaya opuściła nogi, powoli odwracając się do czarownika. Uśmiechała się ciepło, co nie pasowało do takiej sytuacji. - Po kolejnym piorunie, wszystko zaczęło się sypać. Kolejni ludzie jak nie spadali w przepaść to zostawali zmiażdżeni pomiędzy kamieniami. Nasza nowa lina została nadcięta. Wisieliśmy w szóstkę. Ja, Ran, trzech połamanych i konających i jeden martwy. Ci na górze, próbowali nas wciągnąć pomimo własnych strat i obrażeń, ale lina zaczynała co raz bardziej się przepoławiać. Kazał mi się odpiąć z większości uprzęży i wciągać na górę, powiedział, że będzie tuż za mną… Nie wiem dlaczego mu wtedy uwierzyłam. To było jasne, że nie mógł tego zrobić, nawet jeśli by bardzo chciał. Był potężnej budowy… niemal podobnej do tych pokroju ochroniarzy Suli… - Głos tylko trochę jej się załamał, ale nie popłynęła ani jedna łza, choć oczy były szkliste.
- Dlatego kazałam ci iść pierwszemu. Bałam się, że jeśli pójdzie coś nie tak… po prostu odetniesz linę. I nie pomyliłam się za bardzo… - Chaaya uśmiechnęła się szerzej, ale w końcu spuściła wzrok i wzruszyła ramionami.
- Noo... tak… odciąłbym… ale jest pewna różnica. Ja mam pierścień piórkospadania. Nie zginąłbym od upadku. Nie tak łatwo mnie zabić… Godiva żartuje, że musiałem pakt z jakimś diabłem, albo zewnętrznym bogiem zawrzeć - wyjaśnił cicho Jarvis z uśmiechem. Po czym spytał. - Odbyłaś jakiś rytuał żałobny po nich?
- Trochę nam zajęło zanim zeszliśmy w dół… nic nie znaleźliśmy. Większość pewnie leżała zasypana gruzem, a Ranveer… musiał użyć broni. Ślad po nim zaginął tak samo jak za całą zbroją. - Dziewczyna podrapała się po skroni w zakłopotaniu. - Nie do końca się orientowałam w tym całym… czymś co nosił. Ale był to podobny pakt jak ten który mam ze Starcem. Tylko… bardziej przypominał miecz obosieczny. Musiałeś poświęcić wiele by zyskać wiele. Nie zdziwiłabym się, gdyby błąkał się gdzieś po otchłaniach. - Wykrzywiła ustka w krzywym uśmieszku i potrząsnęła głową, wyrzucając mroczne myśli, które zaczynały ją dopadać.
- Ja przeżyłem lot w dół płonącym latającym okręcie wojennym - mruknął cicho czarownik, niby przypadkiem, od niechcenia. Niemniej zachowywał się jak wędkarz rzucający zanętę.
Chaaya uśmiechnęła się cierpko i nieco sarkastycznie. - Jestem pewna, że gdyby mógł, to by wrócił. Tak czy siak… wkrótce po tym trafiłam w niewolę. Mymi oprawcami byli żółtoskórzy i skośnoocy ludzie… Nie wiem ile tam byłam… może z rok? Może więcej. Janus próbował się dowiedzieć, ale słabo mu to wychodziło. Po torturach i gwałtach jakie mi zaserwowali… mam pewien uraz do tej nacji. - Kolejny uśmiech, już bardziej zdystansowany. - Koniec historii.
- Rozumiem to… - westchnął czarownik powoli i ostrożnie obejmując dziewczynę i tuląc. - ... masz ciężkie przeżycia za sobą. Takie, które by złamały niejednego.
- Ty też takie masz - odpowiedziała odwzajemniając uścisk. - Nie wykpisz się… jeśli nie dziś to jutro. - Cmoknęła go w policzek, ponownie się uśmiechając.
- Tyle, że przywykłem do ciężkiego życia od dzieciństwa i… moje przeżycia nie przygniotły mnie… tylko sprawiły, że potem zrobiłem bardzo głupie i złe rzeczy. - Spochmurnia. - Za które nie zdołam nigdy odpokutować.
- Nie bądź swym oskarżycielem, sędzią i katem… nie odbieraj bogom ich jedynej przyjemności. - Bardka pogładziła go delikatnie po policzku, zjeżdżając opuszkami na jego wargi.
- Mego ludu nie sądzą bogowie… tak po prawdzie to nasz los jest poplątanym węzłem - zaśmiał się cicho czarownik. - Zresztą póki co… tym się nie martwię. Póki żyję… mam ważniejsze sprawy. A i ty nie powinnaś pozwalać, by przeszłość była twym więzieniem. Choć… pewnie nie mam prawa dawać ci takich rad, skoro dopiero twoje problemy zmusiły mnie do powrotu do domu.
- Jeśli nie chcesz… nie musisz. Wracać. Nie musisz, mi pomagać. - Zmieszana popatrzyła na szczurka, który żuł w pyszczku końcówkę wstążki, która zafarbowała mu wąsiki na różowo.
- Godiva by mnie wytarzała w pokrzywie, gdybym nie chciał ci pomóc. Poza tym… chcę ci pomóc. Z wielu powodów - odparł żartobliwie Jarvis, tuląc tawaif do siebie.
~ Ta? ~ Nvery odezwał sarkastycznym tonem. ~ Widać jak chce… “Godiva by mnie wytarzała w pokrzywie” ~ przedrzeźniał głos czarownika. ~ Ciekawe czy gdyby nie ta durna ptica, to byłby tutaj z nami.
Chaaya nie odezwała się do smoka. Patrzyła gdzieś za plecy czarownika, głaszcząc go uspokajająco między łopatkami. Zignorowany gad, poszedł gdzieś w krzaki, nie wypuszczając z ryjka kokardki.
- Tak? A jakie to powody, jeśli mogę spytać? - mruknęła wesoło, zadowolona, że Zielony dał za wygraną i sobie poszedł.
- Po pierwsze… uratowałaś nas wtedy, gdy zgodziłaś się przyjąć Starca do siebie. Nie zrobiłaś tego, dlatego, że on cię o to prosił. Ceną za to były nasze życia i… Poza tym… kto nie chciałby uratować tak ślicznej księżniczki? Rzadko mam okazję występować w roli wybawiciela dam - rzekł pół żartem, pół serio czarownik.
- Pfff… księżniczki. - Chaaya przewróciła oczami, choć było jej bardzo miło, że brał ją za takową. Sama by się raczej tak nie nazwała. Nigdy.
- A u was to kto ratuje… “księżniczki”? Książęta? Rycerze? - zapytała zaciekawiona.
- W opowieściach matek i babć… tak. W rzeczywistości albo łowcy wampirów, albo najemnicy. Książęta mego rodzinnego miasta to przywódcy rodów kupieckich i lepiej rachują niż walczą, a rycerzy… w zasadzie to za mych czasów nie było. Wcześniej były zakony rycerskie i… powinnaś coś wiedzieć - zamyślił się Jarvis. - Otóż… w moim rodzinnym mieście żyje trochę skośnookich, uciekinierów, emigrantów… Pełno tam różnych ludzi z różnych zakątków świata. Także z tamtego.
Dziewczyna pokiwała skwapliwie głową.
- Poradzę sobie… chyba. Muszę. Będzie dobrze. - Posłała mu pokrzepiający uśmiech. - Wolałbyś być rycerzem czy łowcą?
- Łowcą… rycerz musiałby być cnotliwy - zaśmiał się Jarvis i spojrzał na Chaayę. - A kto chciałby być cnotliwy w twoim towarzystwie?
Bardka roześmiała się wesoło. Nie tylko ze słów czarownika, ale także na wspomnienie, gdy nie mogła spać we własnej komnacie, zaraz po przybyciu do Kryształowej Jaskini z Janusem. Władowała mu się pod pierzynę. Narobił rabanu na pół korytarza, aż się ludzie zbiegli. - Ciesze się. - Podniosła jego dłoń do swoich ust i delikatnie pocałowała w opuszki palców. - To teraz masuj! - zaordynowała żeśko.
- Cieszysz się? Powinnaś się bać, że twój masażysta ma całkiem brudne myśli na twój temat i niezbyt czyste zamiary - odrzekł w udawanym oburzeniu czarownik, powoli wracając do masowania. - A ty… będziesz księżniczką. To będzie idealna maska w La Rasquelle.
- Nie rękoma… - Zrzuciła jego dłoń, marszcząc czoło. - Ustami! - Wystawiła dumnie szyję, uśmiechając się władczo jak na księżniczkę przystało.
- I kto tu ma nieczyste zamiary - wymruczał Jarvis posłusznie liżąc skórę szyi i całując ją. Powoli delikatnie i leniwie… z typowym dla siebie pietyzmem, oraz pieszcząc piersi bardki powolnymi ruchami swych dłoni obejmujących je… ugniatające je lekko.
- Zbyt długo byłam więziona w wieży przez okrutnego smoka. - Zacmokała niby to udręczona na samo wspomnienie. - Sama… opuszczona… pośród zimnego muru - kontynuowała smutno, powoli kładąc się na trawie, splatając ręce za karkiem czarownika.
- Straszny… los… - szeptał Jarvis… pomiędzy muśnięciem jej skóry językiem i wargami. Jego cylinder odtoczył się nieco, ale on nie zwrócił na to uwagi. Natomiast bardka tak… gdy poczuła jak jego włosy łaskoczą jej skórę.
Odpowiadały mu tylko ciche mruknięcia. Dziewczyna zatopiła lewą dłoń w jego włosach, przyjemnie masując i drapiąc skórę głowy. Prawa ręka zjechała niżej na jego plecy, wyraźnie mając w tym jakiś cel, lecz… upragniony pas od spodni czarownika był ciągle za daleko, nie ważne jak bardzo wyciągała palce.
Nvery wyszedł z kępki trawy. W różowym, niczym szminkowanym pyszczku, trzymał wielkiego i długiego robala, który wił się po obu jego stronach długimi “wąsami”. Szczur przeszedł koło głów kochanków. Odwrócił się tylko na chwilę, by popatrzeć na Chaayę, po czym wlazł do cylindra Jarvisa i odturlał się razem z nim nieco dalej.
Jarvis podkulił się, by ułatwić bardce wymacanie tego czego szukała, sam zajęty rozpinaniem koszuli dziewczyny i powiększaniem dekoltu, co by mieć więcej miejsca do masowania językiem.
Chaaya wykorzystała ten moment by rozpiąć pasek i spodnie mężczyzny, które zsunęła odrobinę by dostać się do jego przyrodzenia. Usta czarownika skutecznie ją rozpraszały i spowalniały i dość pośpieszne i nieco spragnione ruchy dłoni.
W połowie naga klatka piersiowa bardki unosiła się w szybkim, urywanym oddechu.
A szczur… dalej się turlał w cylindrze, powoli i systematycznie oddalając się od baraszkującej nad brzegiem wody parki.
Oboje byli zbyt zajęci by zwracać na to uwagę. Jarvis koncentrował się na nieco bardziej odsłoniętych piersiach Chaai, choć dotyk jej palców osłabiał jego koncentrację. Ona swymi muśnięciami budziła wigor czarownika, czując, iż rośnie on pod jej opieką. Pozostało go tylko właściwie… wykorzystać.
- Skup się… - wyszeptała w przerwach między drobnymi pocałunkami na jego czole i czubku głowy. Podniosła nieco biodra podwijając spódnicę. - Skup się i mnie mocniej przytul - zaśmiała się psotnie, podnosząc jego twarz do swojej, by na chwile mogli spojrzec sobie w oczy.
- Wiele… wiele… wymagasz - poskarżył się Jarvis cicho, ale też i nie przestał całować wpierw ust, a potem tych obszarów piersi do których miał dostęp obecnie, znacząc swe szlaki językiem na jej skórze. Więcej odsłonić nie mógł, skupiony na tuleniu się coraz bardziej i wpatrując ponownie w oczy psotnej bardki.
Tancerka zaśmiała się dźwięcznie. - Miałeś się skupić głuptasie… - Kobieta odgarnęła mu włosy z twarzy. Chciała coś powiedzieć, ale ponownie się roześmiała, opadając głową na trawę.
- Nie w takim sensie miałeś mnie przytulić…
- A w jakim? - rzekł cicho czarownik spoglądając na bardkę, nakierował ostrożnie swe biodra na cel, który odsłoniła podwijając spódnicę. I pozwalając by sama naprowadziła żądło, tam gdzie chciała.
- Wcale mi nie pomagasz… - zachichotała, odsuwając swe kuse majteczki. Uniosła lekko biodra, po czym klepnęła mężczyzne, kręcąc głową z trzpiotnym uśmieszkiem. - Daję ci ostatnią szansę… i jeśli ją spaprzesz, to sobie pójdę.
- Nie zamierzam… - szepnął i gwałtownie przyszpilił bardkę do ziemi. Co ona jednak przyjęła z mimowolnym cichym jękiem aprobaty. Niewątpliwie znajome uczucie wypełnienia przez kochanka, połączone z energicznymi ruchami bioder nie dawały Chaai ni możliwości ucieczki, ni ochoty na nią. Znów bowiem czarownik były dziki w swej namiętności… a wszak tę stronę jego natury lubiła w takich chwilach.
Kobieta pozwoliła sobie na chwilę porywczości, ciesząc się z bliskości z kochankiem. Jej ramiona i nogi, oplotły ciało czarownika w znajomy dla niego sposób. W końcu jednak zaprzestała płomiennych pocałunków, mrucząc Jarvisowi w roschylone usta. - Nie tak szybko… porozkoszuj się chwilą, nie mamy się dokąd śpieszyć. - Bardka opadła barkami na trawę, jedną ręką obejmowała kark mężczyzny, a drugą gładziła go po policzku i szczęce. Ich biodra złączone były w mocnym uścisku jej ud.
- Jesteśmy szaleni… - zaśmiał się cicho czarownik całując dziewczynę i rzeczywiście zwalniając nieco tempo. Poruszał wolniej biodrami, rozkoszując się doznaniami jakie łączyły ich w tym tańcu namiętności. - Ulegamy przyciąganiu do siebie jak dwa magnesy. Nadal chcesz mnie zobaczyć w ramionach kurtyzany? Zepsułabyś nam reputację, gdyby takie kaprysy nie były uznawane ze ekscentryzm wśród śmietanki miasta.
Chaaya nie odpowiadała, skupiona na pozostawianiu na szyi Jarvisa czerwonej pamiątki po jej ustach.
- Przecież ci powiedziałam, że lepiej zajmie sie nią Nveryioth… - odpowiedziała, gdy już mogła sobie na to pozwolić. - A co do reputacji… to nie sądziłam, że w ogóle jakąś mamy.
- Ale będziemy mieli. Tajemniczy przybysze, bogacze… suli była hojna, gdy nas żegnała. Ekscentrycy - mruczał co kilka pocałunków i ruchów bioder. - Po to by zainteresować osoby, które… mogłyby być użyteczne w rozwiązaniu naszego problemu.
- Hmmm jeśli próbujesz mnie teraz przekupić, musisz się bardziej postarać… - Ze śmiechem przyssała się po drugiej stronie jego szyi, tym razem by zostawić podpis: “Tu byłam i zdobyłam.”
- Może kolejną nocą… taką pełną pościelowych figli… ale taką pośród ukrytych gorących źródeł… w oparach pary… gdzie będziesz… pieszczona tak jak ci podpowiedzą... twoje kaprysy - szeptał pomiędzy pocałunkami, mężczyzna drżał od narastających w nim pragnień, a i Chaaya czuła zbliżającą się powoli kulminację.
- Może… powinnam wziąć ze sobą Godivę… - W jej głosie było słychać już tylko tęskne pragnienie. Przestała być delikatna. Skończyło się ckliwe głaskanie. Chaaya zaczęła walczyć o każdy jego kawalątek. Nie mogła się zdecydować, czy sie przytulać, czy może zmysłowo ocierać, czy drapać, czy gryźć. Najchętniej robiła by wszystko na raz. Ich usta złączyły się w drapieżnym pocałunku i oderwały się od siebie dopiero wtedy, gdy oboje dostali to czego pragnęli.
Nie puścił jej po wszystkim, nadal dociskał do ziemi swym ciałem… nadal muskał wargami jej szyję i dekolt. Dodał też żartobliwie. - Godivę? Żeby… podglądała? I tak spróbuje, jak ją znam.
- A gdzie tam… zrobimy sobie babski wieczór w burdelu… mogę się nawet przyłączyć by się nie wstydziła - powoli wracała do normalnego oddechu, trzymając go w podwójnych objęciach. Najwyraźniej przypadła jej taka pozycja do gustu.
- Wiesz… że jak zajrzy mi do wspomnień, a lubi tam zaglądać. Jak zajrzy to zacznie cię trzymać za słowo? I wiesz, że ma na ciebie chętkę… choć… - Jarvis uśmiechnął się do niej dodając. - ...ma też swoją dumę… nie chce litości. Liczy, że jak już razem wylądujecie pod kocykiem, to ty też będziesz miała ochotę na nią.
- Czy dwie kobiety… szukające sobie trzeciej, to dość interesujące jak na standardy śmietanki politycznej z twojego miasta? - spytała go bardka, nawijając sobie kosmyk jego włosów na palec.
- Na pewno skandaliczny… ale też przyciągający uwagę. Ekscentryczność jest w cenie - wyjaśnił czarownik od czasu, do czasu muskając czubkiem warg nos Chaai. - A Godiva jest ciekawska… i dziewicą. To wybuchowa mieszanka i bez jej gwałtownego charakteru oraz braku zdolności dyplomatycznych.
- W takim razie niech mnie trzyma za słowo - odparła z przekąsem, ale i uśmiechnęła się przepraszająco. - Mam nadzieję, że wybaczysz mi tę małą zdradę.
- Cóż… mam wrażenie, że wynagrodzisz mi ją stukrotnie. - Znów cmoknął bardkę w czubek nosa, a potem delikatnie w usta. - A poza tym… pewnie smoczyca postanowi się tym incydentem pochwalić i sam przeżyję waszą noc… patrząc oczyma Godivy.
- No to nie jesteś taki stratny… - muskała jego usta własnymi. - Jak myślisz… ile mamy jeszcze czasu?
- Godiva jest fatalna jeśli chodzi o romanse… a Yasavi nie lepsza. Przerzucają się żarcikami i insynuacjami, ale nie potrafią przejść od słów do czynów - rzekł Jarvis sięgając do swej partnerki. - A my mamy… jakieś pół godziny jeszcze.
- Biedne… - zawyrokowała z uśmiechem, po czym opuściła się na ziemię. - Opłucze się i powinniśmy wracać. - Widać było, że bardzo tego nie chciała.
- Nie musimy się spieszyć - odparł i uśmiechnął się dodając. - I zawsze mogę powiadomić tych na statku, że się deczko spóźnimy.
- Nie powinniśmy… - odparła z cieniem smutku, ale i wdzięczności, zaczesując mu włosy do tyłu. - Muszę przygotować obiad i… porozmawiać z Nveryiothem. - Jej spojrzenie lekko pociemniało, a zmarszczka zamyślenia przecięła czoło. W końcu ucałowała mężczyznę, rozpogadzając się. - A na razie słodkie lenistwo.
Kilkanaście metrów dalej, szczur przykryty cylindrem, podbijał świat ruin.
- Chaayu… Godiva wspominała, że jako tawaif… powinnaś mieć Pana. Kogoś do kogo należysz i kto będzie podejmował ważne decyzje za was - mówił cicho i ostrożnie. - Że potrzebujesz takiej klatki… układu stałych, niezmiennych faktów, porządkujących twoje miejsce w świecie. Wybacz mi jeśli, coś pokręciłem przy tej okazji. Niemniej Godiva uważa, że potrzebujesz takiego symbolicznego opiekuna.. i że ja nim powinienem być. A co o tym sądzisz?
Pogłaskał delikatnie bardkę po policzku. - Jeśli Godiva źle zrozumiała twoje intencje, albo ja źle zrozumiałem myśli smoczycy to nie było tej wypowiedzi.
- Nie możesz powiedzieć czegoś, a później się tego wyprzeć - odpowiedziała dopiero po chwili z namysłem, choć nie patrzyła mu w oczy. - To prawda, że jako tawaif… choć jestem w pełni niezależna, jako kobieta w męskim świecie… tak naprawdę nie mogę o sobie samej decydować, o sobie w sensie… wewnętrznym, uczuciowym… myślowym - mówiła cicho i spokojnie, delikatnie skubiąc końcówki jego włosów. - Nie wynika to jednak z tego, iż mi zakazano… ja… nie umiem, nie zostałam tego nauczona… zawsze podążałam za czymś lub kimś… Próbowałam oczywiście swoich sił w samodzielności… ale słabo na tym wyszłam. - Uśmiechnęła się kwaśno. - Janus próbował mnie później nauczyć, ale nie potrafiłam pozbyć się nawyków. Odpowiadałam tak jak jak chciał, robiłam to czego pragnął… był na mnie zły, a ja nie rozumiałam dlaczego taki jest. - Chaaya nie wiedziała jak wytłumaczyć swój problem. Potrafiła wytknąć najwstydliwsze błędy nawabowi przy całej jego służbie, ale gdy dochodziło do decyzji, czy woli kolor swej chusty zielony czy niebieski… wybierała zawsze ten, który odpowiadałby „reszcie”; jej kochankowi, jej babce, starszyźnie. Wybierała zgodnie z opinią innych, ale nigdy nie ze sobą. Chęć służenia komuś jest tak silnie w niej zakorzeniona, że gdy Czerwony smok zwrócił się do niej… nawet się nie zastanowiła czy chce mu pomóc, czy chce pomóc sobie, czy Jarvisowi. Nie umiała odmówić… powiedzieć: nie chcę, nie lubię, nie teraz.
~ Godiva wspominała… ~ zakwiczał sarkastycznie zielonołuski. ~ Godiva-srodiva tyle mi truła nad uchem, że w końcu się spytam na odczepnego czy chesz być mą prywatną dziwką i obyś się zgodziła bo dostanę od Godivy-srivy wpiernicz i o la boga jaki ja biedny bo muszę tego wszystkiego słuchać i się taaaak poświęcać.
~ Myślałam, że już ci przeszło dogryzanie… ~ odparła chłodno bardka.
~ Mnieee? O nieee moja kochana, póki tobie nie przejdą te słabe uczucia do niego. Nawet nie wiesz jaka żałość mnie ściska, gdy widzę jak bardzo się starasz, w zasadzie nie wiadomo co chcąc zrobić… a on i tak jak ten baran żyje w swoim świecie. Nawet teraz… ty do niego z uczuciem i o uczuciu, a on o klatce. ~ Prychnął rozbawiony, choć w jego głosie przebijała się żółć i zawód. Chaaya nie potrzebowała nikogo oprócz niego i fakt, że była bardziej skłonna ku znienawidzonemu Jarvisowi, mocno go uwierała i bolała. Bo o ile w rywalizacji z martwym Ranveerem miał szansę… póki ten cholerny czarownik żył i był obok niej, wiedział, iż jest na straconej pozycji. Choć może… jeśli odmieniłby się w człowieka… wtedy. Wtedy zagrał by na poważnie.
- Faktycznie zaszło małe nieporozumienie. - W końcu odezwała się po nieznacznej ciszy. - Nie chciałam, by Godiva cię do czegoś zmuszała i wywierała na tobie nacisk jakiegoś obowiązku wobec mnie. Poruszałam się w dziedzinie metaforycznej, którą nieopatrznie mogła zrozumieć i ci przekazać. Nie było to w mojej intencji. - Uśmiechnęła się pogodnie. - Nie potrzebuję właściciela… a osoby, na którą mogłabym spojrzeć i się uśmiechnąć, przypominając sobie po co tu jestem…
- Nie nazwałbym tego zmuszaniem. Ona i ja chcemy byś czuła się bezpieczna. Tylko nie bardzo wiem jak… ci to duchowe bezpieczeństwo zapewnić. - Uśmiechnął Jarvis głaszcząc bardkę po policzku. - Sama wiesz jak bardzo martwiła się o ciebie, gdy... popadłaś w stupor. Ja zresztą też.
Takiej odpowiedzi gad się nie spodziewał, choć Chaaya zaczynała się do niej przygotowywać już od pewnego czasu, niemniej i tak słowa Jarvisa ją troszkę zabolały… a śmiech Nveryioth tylko dolewał oliwy do ognia.
Smok śmiał się do rozpuku, śmiechem tak szyderczym, a zarazu rozbrajającym, że bardka zaczynała czuć pewien dyskomfort… a nawet coś na kształt nienawiści. Owe uczucia oczywiście wymierzyła w siebie.
Była nie dość perfekcyjna, nie dość dobra. Została w jawny sposób odrzucona, a fakt, iż przy jej porażce towarzyszyły jej dwa smoki, w tym jeden właśnie mało się nie posikał po szczurzych łapkach, skutecznie obrzydł jej całą sytuację. I całą ją.
- Nie ważne. Nie przejmuj się - wysiliła się na uśmiech, ale twarz odwróciła w bok. - Wstanę i się opłuczę - to brzmiało raczej jak prośba, a nie oświadczenie.
Czarownik wydawał się tym razem przejrzeć jej grę i spochmurniał. Skinął w milczeniu głową zgadzając się z nią. Wydawał się rozumieć, że czymś ją obraził… ale jak zwykle nie miał pojęcia czym.
Kobieta wstała z ziemi, zdejmując bieliznę i wchodząc do sadzawki. Zielony dalej się zapowietrzał. Stojąc odwrócona plecami do Jarvisa, prała majteczki, zaciskając usta by nie zacząć krzyczeć na samą siebie.
- Tak w ogóle… to Starzec cię uprzedził - mogło to brzmieć jak słabe kłamstwo, ale… nim nie było. Wprawdzie nie była jego tawaif, a spoglądanie na pysk czerwonołuskiego nie napawał jej ciała tęsknotą, ale rola Naczynia… dumnego i nieustraszonego, mogła sie jawić niejakim pocieszeniem w tejże sytacji.
~ Na prawdę? ~ Śmiejący się gad, zaciekawił się nagle… Nie miał wszak dostępu do tej części umysłu, w której ulokowała wspomnienia z rozmowy z Pradawnym, a może nawet sam “Ślepiec” postarał się by zielonołuskie nie myszkował nie tam gdzie powinien.
- Uprzedził… w jakim znaczeniu? - zapytał czarownik przyglądając się bardce.
- Jest moja ostoją… klatką, układem stałych, niezmiennych faktów… - powtórzyła beznamiętnie jego słowa. - Przy nim mogę się czuć bezpieczna… - wzruszyła ramionami, wychodząc z wody. Spódnica była cała mokra i wilgoć powoli przechodziła na jej rozchełstaną koszulę. Przewiesiła majteczki przez ramię, po czym zaczęła zapinać guziki i wyżynać materiał z nadmiaru wody.
~ Nie odpowiedziałaś mi… ~ przypomniał się zielony. ~ Rozmawiałaś z nim? ~ Chaaya jednak zignorowała skrzydlatego.
- Jeśli uważasz że tak jest… dobrze… - mina czarownika potwierdzała, że ona tak nie uważał. - Zresztą… jakoś sobie poradzimy we czwórkę. Na pewno.
- Na pewno - odparła pokrzepiająco kobieta, zakładając wilgotną bieliznę. Trochę jej to zajęło. - Wracajmy na statek… - rozejrzała się marszcząc czoło.
~ Nie będę cie szukać… miałeś się pilnować. ~ Nie była dla Nverego miła… bo i on nie był dla niej. Smok nie odpowiadał jej myślom, ale zaraz w krzakach pojawiła się szczurza mordka. Przeskoczył nad kamieniem po czym podbiegł do bardki, siadając koło jej buta. Wiedział, że nie weźmie go na ręce…
- Gdzie mój kapelusz... - zamyślił się czarownik po ostatecznym poprawieniu garderoby. Kilka gestów pozwoliło Jarvisowi rozejrzeć się po okolicy w poszukiwaniu magicznych aur. Tych wiele nie było, wszystko co magiczne rozkradli wszak poszukiwacze skarbów.
~ Nie idź za szybko… ~ skruszył się przemieniony gad, dotykając łapką buta tancerki. Słodkie oczka oraz pokorny głosik jednak nie podziałały i szczur szybko musiał uniknąć kopniaka. Nie wiedząc czemu poirytowało go to strasznie i przysięgając zemścić się za wszystkie krzywdy na, bogom ducha winnego, Jarvisie, wszak to wszystko było przez niego, ustawił się dwa metry za bardką, co by na pewno go nie trafiła.

Niedługo później para, spotkała sie przy statku z wracającymi kobietami. Wszyscy byli o czasie, co ucieszyło kapitana. Gdy statek odbił, każdy powrócił do swoich obowiązków.
Tylko szczur nie miał co robić…
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline