Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-01-2017, 04:03   #134
Martinez
 
Martinez's Avatar
 
Reputacja: 1 Martinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputacjęMartinez ma wspaniałą reputację
Tura 13

Kliknij w miniaturkęan Millet bujną dzwonem, a ten wybił kolejną godzinę. Dźwięk echem rozniósł się po okolicznych domach. Szósty raz od dwunastej. Był to sygnał dla mieszkańców by zamykali już swoje sklepiki i kramiki. Tym, którzy mieli jakieś zwierzęta w zagrodach, dzwon przypominał o karmieniu, a pani DeVillepin o tym, by zapaliła kilka lamp ulicznych, by się goście Burego Kocura w nocy nie pozabijali na śliskim błocie.

Karczma
Kończył się piątek i było coraz bliżej do finiszu tego pełnego trudnych wydarzeń tygodnia. Ludzie powoli rozchodzili się do domów… albo schodzili na partyjkę faraona. W każdym razie, robiło się spokojniej.
Wiersz, który wywiesił Eldtitch na słupie nie wstrząsnął tak mocno klientelą, jak można było się spodziewać. Na razie stolik okupowało czterech gości, w tym Adrien Mosse, który zaczynał martwić się o brata. Takie smutki mogły tylko cieszyć wprawionego karczmarza. Zawsze to jakiś grosz więcej.
Pani DeVillepin uwijała się ze wszystkim bardzo sprawnie i Ocaleniec miał więcej czasu dla siebie. Siedział teraz w swoim gabinecie, a gdzieś z dali dolatywały odgłosy śmiechów i toastów. Pochylony nad rachunkami, próbował się skupić. Jasno wynikało z zapisków, że młoda panna, która przybyła do miasta wczoraj, za chwilę będzie winna za pierwszą dobę. Nie to jednak zaprzątało mu myśli teraz. Obok, na stole stał niewielki talerz z wyschniętą kaszą i czerstwym chlebem. Stał też kubek z winem. Eldritch zdawał sobie sprawę, że nie tknął jedzenia ani picia odkąd pojawił się w tej mieścinie. Nie spał też. Kładł się co prawda, leżał z zamkniętymi oczami i czasem nawet drzemał, ale by śnić coś.. by spać jak normalny człowiek.. to nie..
No i ta krótka wizja lub majak. Wykładowca, stary psor z okularami jak denka od słoików, sterta zwojów i półka z książkami. Bogato opisany globus i pięknie zdobiony astrolabium…
Skąd w ogóle znał takie słowa?


Nagle w okno zastukała niewielka dłoń i pokazała się ruda twarzyczka Vioaline Beauvau.
- Wpuść mnie! - zabrzmiał głucho głos dziewczyny - Mam informacje!


Dom Barbary Beumanoire
- Właściwie, to byłam pewna, że to ktoś, kto chce wynająć pokój u nas - uśmiechnęła się pani Amanda do Theseusa i Chloe - Nasz kochany Mer wywiesił ogłoszenie dzisiaj w tej sprawie. A.. może wczoraj?.. - Zastanowiła się przez chwilę starsza pani zawieszając głos.
- No, ale kto by tak szybko przybył? W Szuwarach takiego ruchu nie ma… Mniejsza o to. Bardzo się cieszę, że mogę ojca gościć. To naprawdę, bardzo miła niespodzianka - Dokończyła i poklepała rękę duchownego. Nie w smak była jej obecność kościelnej gosposi. Jakoś od początku Amanda nie była przekonana do tak młodej służebnicy na plebanii.
Podczas gdy Theseus siedział, Chloe podziwiała pokój. Zgrabny stolik nakryty był białym obrusem z kolorową serwetką. Stał też talerz z korzennymi ciastkami i dzbanek herbaty z sokiem malinowym. Starsza kobieta chciała godnie przyjąć cicerone i znosiła z kuchni każdy smakołyk do pokoju gościnnego. Robiła to sama. Jej współlokatorka właśnie spała po podanych wcześniej lekach. Była to zapewne bardzo dobra wiadomość dla porcelany i niektórych ciastek, które łatwo było wdeptać w stary dywan.

Pokój był ciasny, ale gęsto zastawiony klamotami. Fotele, stoliki, świeczniki i krzesła zdobione i kilka wypchanych ssaków tworzyły niewielki labirynt. Na ścianach szable i obrazy, kilka półek z książkami, skóra leoparda i fikuśne kinkiety, przy oknach ciężkawe kotary i bordowe zasłonki w kwiatki. Wszystko to pani Amandy, a właściwie rzeczy po jej mężu. Już dawno poluje na to wszystko Alfred Rossingnol, który handluje starociami.
Cicerone już na wejściu przywitał mieszkanie kilkoma kichnięciami, gdyż kurzu był tu dostatek. Stało też kilka gołych manekinów o pustych oczodołach i ściany były popisane i porysowane przez jakieś dziecko (albo Barbarę).
Amanda usiadła naprzeciw duchownego.
- O czym to chciał ze mną ojciec mówić? - Zapytała rozlewając wrzątek do filiżanek.


Sophie z nosem w księgach
Wynajęty pokój znajdował się blisko sali biesiadnej. Trudno było nazwać dźwięki dochodzące z niej hulanką, ale cicho nie było. Stukały się kufle, ktoś spadł z krzesła, ktoś śmiał się i zadławił chlebem.
Z drugiej flanki nie było lepiej. Co jakiś czas, przez wąskie okienko wpadał cień przypadkowego przechodnia, którego nadejście zwiastował rytmiczny stukot obcasów o drewniany chodnik. Cień zazwyczaj przemaszerował po całej ścianie, rozciągając się śmiesznie by nagle zniknąć.
Sophie siedziała na łóżku i przy zapalonych już kilku lampach i jednej świecy, próbowała się skupić. Kartkowała zapiski, na których obszernie opisano cech wiedźm, znaki rozpoznawcze, drobne czary użytkowe, jak rozpoznać łowcę czarownic, dekalog młodej wiedźmy, różdżki i berła, byty astralne i wiele innych. Nigdzie nie było ani słowa o tym, co Sophie niedawno widziała i czego doświadczyła. Jedyne co udało jej się wyszukać, to lakonicznie opisany na końcu książeczki “Wstępu do magii czarownic”, niewielki rozdział pod tytułem “Anomalie”.


 Anomalie magiczne występują dość rzadko i zazwyczaj mają charakter niewielkich zaburzeń energii magicznej. Oczywiście, każde dość łatwo jest wytłumaczyć. Wystarczy w takich sytuacjach nieco więcej dowiedzieć się o miejscu w którym anomalia się zdarza. Może być wywołana zazwyczaj przez dramatyczne wydarzenie, które nasiąkło czyjąś nieyobrażalną krzywdą lub przez silny byt astralny, który dane miejsce zamieszkał. Bywają też czary robiące podobne zamieszanie, ale ich siła nie jest tak wielka by oszukać adepta sztuki magicznej.


Na żart to nie wyglądało. Nawet gdyby tutejszy mag był arcymagiem i nawet gdyby ściągnął kolegów, nie tylko z tego świata, to nikt by nie wyhaftował czegoś podobnego w Przestrzeni Astralnej. Wymagałoby to bardzo dużego nakładu pracy. Chyba. To był przeogromny, wielki supeł. Chaos.
Sophie potrzebowała więcej książek...


Gospodarstwo na wzgórzu
W lesie było już ciemno i gdzieś w dali pohukiwała sowa. Remi stał pochylony w kniejach razem ze swoim niepełnym oddziałem. Każdy ściskał w rękach muszkiet i wbijał wzrok w oddalone na wzgórzu gospodarstwo. Paliło się tam światło pochodni i od czasu do czasu słychać było wrzask. Był to dobry znak, gdyż prócz Quentina, wszyscy w oddziale robili straszny raban trzaskając gałęziami, szeleszcząc, pierdząc i kaszląc.
- To tyle ile możemy podejść osłonięci drzewami - wyszeptał krasnolud. Rzeczywiście. Dalej już rozciągało się łyse wzgórze. Pewnie śliskie po deszczach i kryjące jakieś jeszcze niespodzianki. Zapadał jednak zmrok, a mieszkańcy tego pagórka byli najwidoczniej zajęci czymś zupełnie innym niż pilnowaniem. Nie widać by Miętosie wystawili strażnika.
- Za bardzo to ich nie widzę - odezwał się Grégoire, który wypatrywał drugiej części oddziału gdzieś na prawo.
- Są tam. 60 metrów od nas w krzakach. - Powiedziała przyciszonym głosem Rogbuta, która podobno widziała w ciemnościach jak kot, gdyby nie była krótkowidzem.




Lokaj, Kichot i przyjaciele
Choć zapadł zmierzch i mało co było widać, gospodarstwo na wzgórzu jak latarnia morska, wskazywało azymut. W jednym z małych okien tliło się słabo światło. Pężyrka nie dostrzegła nikogo z miejsca w którym się ukrywali, ale czuła lekki odór padliny. Nie bardzo mogła go zlokalizować...
Eliksir bezlitośnie rozpuścił wszelkie dolegliwości jakie znosił do tej pory Gaspard. Mięśnie się rozluźniły, ból poranionego ciała gdzieś uleciał. Zmęczone dotąd nogi nabrały jakby siły, a i zmysły się wyostrzyły. A przynajmniej tak mogło się zdawać.
Baza Mięstosiów oddalona była o mniej niż 200 metrów i wydawała się spokojna. Pogrążona w jakimś swoim sennym rytmie. W każdym razie nikt z tej szalonej rodzinki nie warował z samopałem przy drzwiach.
Kichot nie bardzo się interesował tym co dzieje się dookoła więc podskubywał swoją właścicielkę. Ostatecznie rozpoczął skubać liście i przeżuwać je głośno ciumkając straszliwie. Lokaj za to, coś wyczuł. Stał nieco spięty i wpatrywał się w pobliskie knieje.


 

Ostatnio edytowane przez Martinez : 02-03-2017 o 16:47.
Martinez jest offline