Nie miał praktycznie przy sobie żadnych rzeczy oprócz małego bagażu otrzymanego od Eriki z ciuchami. Wszystko mu przypominało o domu. Przesuwając ręką po materacu pomyślał, że już nigdy nie zaśnie w swoim łóżku, w którym zawsze zasypiał i nie usiądzie przed swoim komputerem. Nikt już mu nie przygotuje śniadania i nie zaopiekuje, pokocha. Naprawdę nie wiedział, co dalej robić. Stracił fundament, stałą na której opierał wszystko inne. Teraz czuł się zagubiony.
Z rozmyślań wyrwało go pytanie McWolfa. Zmierzył go wzrokiem. Wyglądał jak jeden koleś z jego klasy z fiołem na punkcie siłowni. White wątpił, żeby był za bystry, ale w sumie mało go to obchodziło. Nie miał ochoty na zawieranie przyjaźni i zwierzanie się, ale zaciekawiło go pytanie tamtego. Jeszcze nie był na szkoleniu?
-
Nie, już je przeszedłem. Można powiedzieć, że znalazłem się tu przypadkiem, ale to długa historia. – odpowiedział wymijająco na jego pierwsze pytanie –
Szkolenie nie jest złe, można się dużo nauczyć. Ale myślałem, że przechodzi je każdy z kryształem jak tylko się go zarejestruje. Od jak dawna go masz?
- Od… dwóch dni? To znaczy obudziłem się już po ataku - skinął głową w kierunku, w którym znajdowało się kiedyś Chicago. - To jest obowiązkowe, to znaczy to szkolenie, co nie? Każą się tam przemieniać? Nie no, to było głupie pytanie, pewnie że tak - ewidentnie nie czuł się pewnie jako Obdarzony. W końcu to był jego może trzeci dzień. - Jaką masz moc? - zapytał w końcu, ale był to raczej pytanie na podtrzymanie rozmowy.
Przełknął ślinę. Dean zadawał dużo pytań, a on przecież nie przyzna się do morderstwa. Po krótkim zastanowieniu uznał, że jeśli zaspokoi ciekawość tamtego to powinien mieć spokój.
-
Jest nietypowa. W formie zbroi mogę zaaobsorbować energię elektryczną, żeby zwiększyć swoją siłę fizyczną. Więc na jakichś odludziach byłaby bezużyteczna, ale w większości sytuacji naprawdę daje dużo. Powinieneś spróbować się przemienić. Przyjemne uczucie. – nie miał już zamiaru zdradzać mu niczego więcej –
Wiesz może do kogo mogę się zgłosić, żebym mógł się do czegoś przydać?
Chciał po prostu się czymś zająć, żeby mógł przestać myśleć o wydarzeniach poprzednich dni. No i zastanawiało go, jak zmieniła się jego zbroja.
- Pewnie do sztabu. Któryś z oficerów pewnie ci pomoże. Możemy się przejść - zaproponował McWolf.
-
Ok, zaprowadź mnie w takim razie. - Elliot nie miał czasu na zorientowanie się gdzie się co znajduje w bazie, a chciał to załatwić jak najszybciej. Noga naprawdę mu przeszkadzała.
Musieli obejść dwa budynki koszar i przejść pół placyku. Sztab pracował w hangarze użytkowanym zwykle przez mechaników.
Ci siedzieli teraz przy stoliku pod niedużym zadaszeniem z boku hangaru i popijając piwo grali w karty.
Dean poprowadził White'a pod samo wejście do budynku. Tam porozmawiał z oficerem wachtowy, który sprowadził im porucznika odpowiadającego za akcję.
- O cześć Dean, nie powinieneś teraz spać? - był nim młody latynos, zapewnie ledwo po szkole wojskowej.
- Jakoś tak wyszło - chłopak przetarł twarz. Rzeczywiście był dosyć śpiący.
- Okej, to wracaj do łóżka, ja już się zajmę twoim kolegą.
- Spoks. Na razie - McWolf skinął głową brytyjczykowi i zawrócił.
- Jestem podporucznik Carlos Estevez - oficer podał rękę Elliotowi. - Ty jesteś tym, który przyleciał z Kalipso?
-
Tak, nazywam się Elliot White. Trafiłem tu przypadkowo, ale chcę się przydać. Przy czym mogę pomóc?
- Chodź ze mną, coś się znajdzie - poprowadził go do hangaru do jednego z bocznych stołów. Tam rozwinął mapę. - Udasz się w te okolice - wskazał coś palcem, ale z racji tego, że mapa była wojskowa, było tam mnóstwo oznaczeń, utrudniających rozczytanie laikowi. Zresztą i tak nie znał okolicy. - Transport zaraz ci załatwimy. Zgłoś się do sierżanta Douglasa, już on nie pozwoli ci się nudzić.
-
W porządku. Gdzie go znajdę?
- Dowiezie cię tam nasz Humvee - odparł. - Zaraz przydzielę ci kierowcę - spojrzał na grafik i chwilę później wydał rozkazy.
Parę minut później podjechał po niego Hummer. Wsiadł do niego i usiadł na miejscu koło okna. Dopiero gdy zaczęli się zbliżać bliżej centrum miasta brytyjczyk mógł zobaczyć po raz pierwszy na własne oczy ogrom zniszczeń. Nie mógł prawie uwierzyć w to co widział, to był obraz wprost z filmów postapokaliptycznych. Chyba tylko bomba atomowa mogłaby wyrządzić większe szkody. W niemym szoku patrzył i zastanawiał się, ilu ludzi straciło tu życie, ilu straciło sprawność albo rodzinę i dom jak on. Przerażająca była myśl, że ktoś odpowiedzialny za to mógł dalej być na wolności i może nawet szykować się do następnego ataku. Ale przecież Światło da radę. Muszą.